Targowisko próżności/Tom III/VII

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Makepeace Thackeray
Tytuł Targowisko próżności
Tom III
Rozdział Wyzwolenie i nieprzewidziana katastrofa
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1914
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek Jagielloński
Tłumacz Brunon Dobrowolski
Tytuł orygin. Vanity Fair: A Novel without a Hero
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VII.
Wyzwolenie i nieprzewidziana katastrofa.

Zostawiliśmy naszego Rawdona w powozie, udającego się w towarzystwie pana Moss do tego gościnnego domu, gdzie nikt prawie z własnej nie zagląda ochoty. Szczyty kominów złociły się już promieniami wschodzącego słońca kiedy turkot powozu dał się słyszeć w okolicy Chancery Lane. Maleńki, rudowłosy żyd wprowadził przybyłych gości do domu. Pan Moss zapytał uprzejmie Rawdona czy nie życzy sobie ogrzać się po tak rannej wycieczce?
Pułkownik nie był wcale wzruszony, tak jak wielu innych, którzy tę rezydencję zwiedzali. Nagle przejście z salonu pełnego uroczych piękności do izby o kratach żelaznych i drzwiach zaryglowanych, niezdolne były wyrwać go ze zwykłego mu spokoju. Prawda że bywał on już nieraz pensjonarzem pana Moss. Jeżeliśmy o tych małych utrapieniach dotąd nie wspominali, to dlatego tylko że są one nieodłączne od życia dżentelmena, który wydaje wiele pieniędzy, a nie ma ani grosza dochodu. Są to zbyt zwyczajne dzieje abyśmy o tem wspominać mieli.
W czasie pierwszej swojej wizyty u pana Moss, pułkownik był jeszcze kawalerem, i zawdzięczał nieboszczce ciotce swoje wybawienie. Drugi raz Becky wyciągnęła go ztamtąd, dzięki swym niepospolitym zdolnościom umysłu i dobroci serca. Część potrzebnych pieniędzy pożyczyła była u lorda Southdown, a prośbami i zaklęciami skłoniła kupca, sprzedającego szale, suknie i bieliznę, do przyjęcia weksla Rawdona z terminem dosyć dalekim. W obu tych wypadkach Rawdon był zatrzymany i wypuszczony na wolność z największą grzecznością; ztąd stosunki jego z panem Moss były zawsze jak najlepsze.
— Pan pułkownik znajdzie swój dawny pokój w porządku — powiedział Moss uprzejmie do swego więźnia. Zawsze pamiętaliśmy o tem żeby powietrze odświeżać i mieściliśmy tam bardzo porządne i przyzwoite osoby. Do wczorajszego dnia pokój pański był zajęty przez kapitana Famisch, z 5-go bataljonu dragonów. Po dwóch tygodniach ciotka go ztąd wykupiła; wpakowała go tu — jak mówiła — dlatego żeby się opamiętał, a on tymczasem przyjmował tu gości co niemiara, i to takich, co się kieliszka nie boją i wszystkie kluby w mieście dobrze znają; to też korki z butelek szampana skakały aż miło. Mistress Moss podaje zawsze objad o wpół do szóstej, po table d’hote grają w karty, bawią się muzyką... Jeżeliby pan pułkownik chciał nas zaszczycić swoją obecnością...
— Dobrze, jak będę czego potrzebował to zadzwonię — odpowiedział Rawdon; poczem spać się położył.
Prawdziwy żołnierz, jak Rawdon, nie upada łatwo na duchu. Kto inny na jego miejscu, mniej zahartowany, nie miałby może tyle zimnej krwi, i w chwili kiedy go za kołnierz ujęto, posłałby uwiadomić żonę o tem co zaszło.
— Ale na co się przyda wybijać ją że snu? — myślał sobie Rawdon. — Ani się spostrzeże czy ja wróciłem lub nie; dosyć jeszcze będzie czasu uprzedzić ją jak się oboje przespimy. Zresztą o cóż tu idzie? O sto siedmdziesiąt funtów? Chybaby już sam djabeł w to się wmieszał żeby takiej głupiej sumy Becky wyrwać zkąd nie potrafiła.
Po tych uwagach pułkownik przeniósł się myślą do małego Rawdy, i po chwili usnął głęboko w łóżku, niedawno przez kapitana Famish’a opuszczonem. — Dziesiąta godzina uderzyć miała kiedy się obudził. Mały, czerwonowłosy chłopiec przyniósł z wyrazem dziecinnej dumy wszystkie przybory do golenia potrzebne.
Myliłby się ktoby myślał że rezydencja, której pan Moss był uprzejmym gospodarzem, nie miała pewnej cechy świetności. Stare tace, trochę poczerniały, ale srebrne i kryształy do nalewek były poustawiane na półkach przy ścianie. Wypłowiałe nieco ale atłasowe żółte firanki, zręcznie zakrywały grube żelazne kraty w oknach. Na ścianach wisiały kolorowane widoki i obrazy świętych, w ciężkich poszczerbionych tu i ówdzie ramach. Na czarno srebrnych tacach, o których wspomnieliśmy, przyniesiono pułkownikowi śniadanie. Miss Moss, młoda dziewczyna z ognistemi oczyma i z głową papilotami najeżoną, podała gościowi imbryk i zapytała z uśmiechem czy dobrze noc przepędził. Przytem podała mu Morning-Post, gdzie wczorajszy bal u lorda Steyne obszernie z wymienieniem wszystkich osób był opisany. Największe w tym artykule pochwały oddawano pięknej mistress Rawdon Crawley, biorącej udział w przedstawieniu amatorskiem z nadzwyczajnem powodzeniem.
Pułkownik zaczął poufale gawędzić z dziewczyną, która usiadła na brzegu stołu w postawie pełnej wdzięku i miłego zaniedbania; miała na nogach stare atłasowe trzewiki i opadające pończochy. Pułkownik prosił o papier, pióro i atrament, co też miss Moss natychmiast mu przyniosła. Iluż to nieboraków kreśliło tu na tych małych ćwiartkach pomiętego papieru gorące i błagalne wyrazy! Ileż razy izbę tę wymierzyli oni niecierpliwemi krokami, czekając odpowiedzi, któraby im wyzwolenie przyniosła! Któż nie otrzymał takich listów zaklejonych wilgotnym jeszcze opłatkiem, tchnących gorączką lub rozpaczą? Rawdon przeciwnie nie doznawał najmniejszego niepokoju o skutek swojej korespondencji.
— Kochana Becky — pisał on do żony — spodziewam się że musiałaś spać dobrze. Nie dręcz się, proszę ciebie, że dzisiaj rano kawy przynieść ci nie mogłem; kiedy wracałem z balu zapaliwszy sobie cygaro, zdarzył mi się wypadek. Zostałem zaprowadzony do kozy na Cursitor Street i tu w jednej ze złoconych komnat świetnej rezydencji pana Moss kreślę te wyrazy, jak to już przed dwoma laty w tym samym pokoju robiłem. Miss Moss przyniosła mi herbatę. Znacznie od tej pory utyła, ale zresztą mało się odmieniła, pończochy zawsze jej opadają.
— Chodzi tu o zapłacenie wekslu Nathan’a, na sto pięćdziesiąt, a z kosztami, sto siedmdziesiąt funtów. Przyślij mi na suknie i bieliznę; jestem w białych jedwabnych pończochach balowych, które są obecnie w takim stanie jak i pończochy miss Moss. Znajdziesz w bocznej szufladzie mego biurka siedmdziesiąt funtów; daj Nathan’owi sześćdziesiąt pięć i proś o odnowienie wekslu na resztę należytości. Obiecaj mu że będziemy brali wino u niego; to się zawsze przy objedzie wypije. Ale nie bierz obrazów, bo je bardzo drogo sprzedaje; ogromnie zdziera.
— Jeżeli Nathan na ten układ nie przystanie, to przeszukaj czy nie ma czego do sprzedania; trzeba koniecznie pieniędzy się wystarać, bo już nie mówię że łóżka tu nie bardzo czyste, ale jutro niedziela, to obudziłoby podejrzenie innych wierzycieli. Zresztą siedzieć tu nie jest nader miło. Dobrze przynajmniej że awantura nie spotkała mnie w dzień, kiedy Rawdy przychodzi ze szkoły.

Ściskam cię
zawsze twój

R C.

„P. S. Nie ociągaj się i przybywaj prędko“.
Jeden z chłopaków czekających koło domu czy mu się nie uda być do posyłki użytym, zaniósł list Rawdona, który zszedł na dół i spokojnie palił cygaro.
Wyrachował on że Becky będzie potrzebować trzech godzin czasu na załatwienie tego interesu; czekał więc cierpliwie i bawił się przyjemnie, paląc, pijąc i grając w karty z przyjacielem swoim kapitanem Walker, który się w takiem samem znajdował położeniu.
Ale godziny upływały, a tu posłańca od Rebeki doczekać się nie było można.
O w pół do szóstej lokatorowie pana Mossa mający czem zapłacić za objad, zgromadzili się w opisanej przez nas świetnej, sali, przylegającej do pokoju Rawdona. Miss Moss oswobodzona z papilotów, roznosiła pieczeń baranią z kalarepą, którą pułkownik jadł z najlepszym apetytem. Zapytano go czy dla uczczenia swego przybycia na każe wystrzelić z butelki szampańskiego wina, Rawdon naturalnie chętnie na to zezwolił: damy piły jego zdrowie, a miss Moss rzuciła na niego wymowne spojrzenie.
W środku objadu usłyszano dzwonek. Chłopiec z czerwonemi włosami wybiegł otworzyć i po chwili powrócił oznajmując że posłaniec pułkownika przyniósł do niego list i pakiecik.
— Niechże pan pułkownik nie robi sobie żadnej subjekcji, bardzo proszę — powiedział Moss.
Rawdon drżącą ręką otworzył list. Było to piękne pismo jego małżonki na pachnącym różowym papierze, zielonym lakiem zapieczętowane.
„Mój biedny kotku — pisała mistress Crawley — przez całą noc nie mogłam zamknąć oka, nie wiedząc co się stało z moim starym tyranem. Zaledwie się uspokoiłam trochę sprowadziwszy pana Blench, bo trzęsłam się z gorączki. Zapisał mi jakąś miksturę i przykazał Finetee żeby mnie nie budzono pod żadnym w świecie pretekstem. Tym to sposobem mój dobry mężu, twój posłaniec, który — jak mówi Finetka — nie bardzo świetnie wygląda i trąci wódką, musiał czekać w przedpokoju aż do chwili kiedy sama zadzwoniłam. Łatwo zrozumiesz, mój biędny mężu, w jakiem byłam stanie odebrawszy list twój nieczytelnemi znakami skreślony.
„Chociaż zupełnie chora, posłałam natychmiast po powóz, ubrałam się w mgnieniu oka, i nie mając odwagi wypić mojej czekolady (którą wtenczas tylko lubię kiedy mi ją mój stary tyran przyniesie), pojechałam do Nathan’a, lecąc jak tylko konie wyskoczyć mogły. Klęczałam przed nim, płakałam, jęczałam; ale nic tego okrutnika zmiękczyć nie potrafi. Potrzeba mu — mówił mi — wszystkich pieniędzy, inaczej nie wypuści mego starego potwora z więzienia. Wróciłam z postanowieniem zrobienia smutnej wizyty mojej cioci, żeby oddać tej kochanej cioci resztę zostających mi jeszcze gałganków i klejnocików, bo większa część u niej się już znajduje. Baran bułgarski był u mnie z milordem, żeby, mi powinszować talentu i powodzenia na wczorajszem przedstawieniu. Potem przyszedł Paddington, za nim Champignac, następnie jego ambasador, każdy z tą samą nudną litanją czczych komplementów. Byłam jak na torturach nim się pozbyłam tych natrętów, bo każda minuta niewoli mego biednego więźnia była wiekiem dla mnie.
„Kiedy wszyscy powychodzili rzuciłam się do nóg milorda, wyznałam mu że wszystko zastawić musimy, i błagałam o pożyczenie mi dwiestu funtów. Zaczął się rzucać i gniewać jak szalony, mowiąc mi żebym nie robiła głupstwa i nic nie zastawiała, zapewniając że mi przyjdzie z pomocą. Zaraz potem wyszedł, ale ponowił jeszcze raz obietnicę że jutro rano przyszle mi to co potrzeba. Czekam niecierpliwie spełnienia tej obietnicy, bo mi już pilno zobaczyć i czule ucałować mego starego potwora.

„Twoja na wieki:
Becky“.

„P. S. Piszę w łóżku, bo mi i głowa i serce dolega.“
Po przeczytaniu listu Rawdon silnie poczerwieniał, a oczy jego nabrały tak dzikiego wyrazu, że nikt z obecnych nie wątpił o niepomyślnych wiadomościach, jakie list zawierać musiał. Wszystkie stłumione zaledwie podejrzenia z nową siłą w jego umyśle powstały. Nie umiała sprzedać swoich klejnotów a miała czas słuchać komplementów i pochlebstw podczas kiedy mąż jej w więzieniu. Zastanowiwszy się dobrze czyż nie można było odgadnąć czyja ręka popchnęła go za kratę więzienną? Wenham był razem z nim w chwili aresztowania go... Rawdon drżał na samą myśl tak strasznego przypuszczenia. Zerwał się nagle od objadu, pobiegł do swego pokoju napisał kilka wyrazów z gorączkowym pospiechem, i pismo to wyprawił przez tegoż samego posłańca do brata i bratowej. Nadto przykazał posłańcowi wziąć dorożkę, byleby za godzinę wrócił z odpowiedzią za co obiecał mu gwineę.
W tych kilku słowach Rawdon zaklinał brata i bratowę żeby przez wzgląd na honor rodziny i jego syna wyrwali go z więzienia co najprędzej, i dodał że do odzyskania wolności potrzeba mu stu funtów.
Po tem wszystkiem wrócił do objadu i kazał sobie podać wina; ale mowa hałaśliwa i uśmiech konwulsyjny zdradzały w nim jakieś dziwnie przerażające usposobienie. Został przy stole całą godzinę pijąc i przysłuchując się czy turkot powozu nie zwiastuje mu bliskiego wybawienia?
Jakoż po upływie godziny powóz zatrzymał się przed domem, rudowłosy chłopiec wyszedł z pękiem kluczów i wprowadził damę do sali gościnnej.
— Pułkownik Crawley? zawołała dama drżącym głosem.
— Chłopiec kiwnął głową, zamknął drzwi i wrócił do sali jadalnej mówiąc:
— Proszę pułkownika Crawley’a.
Jednym skokiem pułkownik był już przy damie, która zdawała się silnie wzruszona.
— To ja Rawdonie — powiedziała usiłując ukryć wzruszenie — to ja jestem, Joanna.
Rawdon nie wierzył oczom swoim. Zaczął ściskać bratowę, dziękować jej w niezrozumiałych wyrazach, potem oparł głowę na jej ramieniu i rzewnemi zalał się łzami.
Joanna nie umiała wytłómaczyć sobie tego rozczulenia.
Nie trudno było otrzymać pokwitowanie pana Mossa jakkolwiek mu to nie było bardzo przyjemnem, bo liczył na pułkownika że dłużej jego lokatorem zostanie, Joanna nie mogła ukryć swojej radości, zabrała Rawdona do swego powozu i wyswobodziła go z niewoli.
— Mój kochany Rawdonie — powiedziała do niego — Pitt’a nie było w domu, bo przed nadejściem twego listu pojechał na jakiś objad polityczny, ale ja nie wahałam się ani chwili i sama po ciebie przyjechałam.
To mówiąc ścisnęła mu szczerze rękę. Może to się szczęśliwiej dla Rawdona złożyło że sir Pitt miał tego dnia obowiązek obywatelski do spełnienia, który go zmusił wyjechać z domu. Rawdon nie umiał znaleźć słów na okazanie wdzięczności bratowej, zmieszanej nieco zbytecznym ogniem, z jakim pułkownik uczucia swoje wyrażał.
— Ah! — mówił do niej ze szczerym zapałem — ty nie wiesz jak ja się odmieniłem od czasu jak cię znam, moja siostro, i od czasu jak mam mego małego Rawdy. Musiałem się zmienić zupełnie, bo czuję coś takiego... doznaję jakiegoś... nakoniec..
Rawdon nie dokończył swej myśli, ale lady Joanna zrozumiała go zapewne, bo wieczorem po jego odejściu siedząc nad kolebką dziecka, modliła się gorąco prosząc Boga o litość nad grzesznikiem upadającym pod ciężarem swoich przewinień.
Wyszedłszy od bratowej, Rawdon spiesznie kroczył na Curzo-Street. Dziewiąta godzina wybiła kiedy pułkownik przebiegł jak szalony wiele placów i ulic, aż w końcu zatrzymał się zadyszany przed drzwiami swego domu, oparł się o bramę, potem wzniósł oczy do góry i zobaczył okna salonu rzęsisto oświetlone. Czyż nie pisała mu że była w łóżku chora? Stał przez chwilę nieruchomy, a światło przechodzące przez okna padało na jego twarz bladą i zmienioną.
Otworzył drzwi kluczem i wszedł do domu. Głośne śmiechy dochodziły na dół z górnego piętra. Rawdon był ubrany tak samo jak owego poranku kiedy go zaaresztowano. Na palcach wszedł na wschody i oparł się na poręczu. W całym domu nie ma żadnego ruchu, widocznie słudzy uwolnieni na wieczór powychodzili. Rawdon słuch natężył; znowu śmiech na przemian ze spiewem. Becky nuciła romans wczorajszy, a lord Steyne krzyczał ochrypłym głosem: „Brawo! brawo!“
Rawdon uchylił drzwi łagodnie i wszedł do salonu. W środku pokoju stół z kolacją, zastawiony srebrem i butelkami wina; lord Steyne leży na sofie, Becky siedzi przy nim. Wiarołomna małżonka ubrana z działającą na zmysły zalotnością, miała na rękach bransolety i pierścienie, na piersiach brylanty, które od lorda dostała. W chwili kiedy Rawdon wchodził lord Steyne trzymał rękę Rebeki w swoich rękach i nachylił się żeby ją pocałować. Ale Becky spostrzegła bladą twarz Rawdona i zerwała się z najwyższem przerażeniem.
Natychmiast jednakże zaczęła się uśmiechać, jakby ciesząc się z powrotu męża; ale było to raczej jakieś okropne wykrzywienie aniżeli uśmiech. Lord Steyne wstał także z zaciśniętemi ustami, z wyrazem szalonej złości w oczach; zgrzytał zębami a twarz miał zupełnie zmienioną.
Zmuszając się także do śmiechu postąpił parę kroków naprzód i wyciągnął rękę witając niby Rawdona.
— Ah! jak się pułkownik ma? Już wracasz nam pułkowniku.
Becky widząc wyraz twarzy Rawdona rzuciła się ku niemu.
— Ja jestem niewinna, Rawdonie? zawołała. Przysięgam przed Bogiem żem niewinna!
To mówiąc chwytała go za ręce i za poły od sukni. Pierścienie i bransolety płonęły jak iskry odbijając blask świateł.
— Ja jestem niewinna! Ja niewinna jestem!... Powiedzże mu pan że jestem niewinna! — wołała Becky zwracając się do lorda.
Lord Steyne myśląc że jest ofiarą podstępu i że to była zasadzka, był zarówno na żonę jak i na męża oburzony.
— Pani niewinna! mruczał dodając straszne przekleństwa: Niewinna! kiedy wszystkie klejnoty jakie masz na sobie ja sam co do jednego zapłaciłem! Niewinna! kiedy przeszło kilka tysięcy funtów z kieszeni mi wyciągnęła, dzieląc się z tym nędznikiem. Niewinna! zapewne według pojęć zaszczepionych przez matkę za kulisami, albo przez takiego oszusta jak mąż. Ja się was nie ulęknę; nie nastraszycie mnie tak jak to się wam udało z innymi. Usuń się pan na bok i proszę mnie puścić!
Lord Steyne chwycił kapelusz i ciskając wzrokiem pioruny na nieprzyjaciela, szedł śmiało na Rawdona w przekonaniu że ten mu ustąpi z drogi.
Ale Rawdon chwycił lorda za gardło i silnem poruszeniem osadził na miejscu.
— Kłamiesz jak pies — zawołał pułkownik — Kłamiesz jak nikczemny potwarca, łotr!
Wymiawiając te wyrazy Rawdon uderzył pięścią w oba policzki lorda Steyne tak silnie że ten odskoczył o kilka kroków i potoczył się skrwawiony na ziemię. Stało się to tak prędko że Rebeka nie miała czasu temu przeszkodzić, a po spełnionym czynie patrzyła z czcią na męża, podziwiając jego siłę, energję i tryumf.
— Chodź tu — powiedział Rawdon do żony.
Rebeka drżąc ze strachu usłuchała rozkazu.
— Zdejm to wszystko.
Becky zdjęła bransolety i pierścienie, które zaledwie się w jej garści pomieścić mogły, i podniosła oczy na sędziego, zapytując go wzrokiem co ma z tem zrobić?
— Rzuć mi na ziemię te klejnoty djabelskie! — rzekł Rawdon groźnie.
Becky rzuciła mu je pod nogi. Rawdon wyjął jej broszkę poniżej gorsu zapiętą, i cisnął ją na głowę lorda, robiąc mu głęboką kresę, która już do śmierci na szlachetnem czole lorda została.
— Idź za mną! — powiedział znowu Rawdon do żony.
— Rawdonie, nie zabijaj mnie! — wołała składając błagalnie ręce na piersiach.
Pułkownik dzikim wybuchnął śmiechem.
— Chcę wiedzieć czy ten łotr mówiąc o pieniądzach kłamał tak bezczelnie jak w tem co mówił o mnie! Mów, czy brałaś pieniądze od niego?
— Nie — odpowiedziała Rebeka — to jest...
— Klucze! — zawołał Rawdon.
I wyszli oboje.
Rebeka oddając klucze mężowi zatrzymała jeden w nadziei że Rawdon się nie dopatrzy. Był to kluczyk od szkatułki, darowanej Rebece niegdyś przez Amelję. Rawdon przewracał w pudełkach i wyrzucał wszystkie rzeczy na ziemię, a znalazłszy ową szkatułkę starannie chowaną, zmusił żonę żeby mu ją otworzyła. Były tam różne papiery, dawne bileciki miłośne małe, klejnociki i świecidełka kobiece. Na spodzie znajdował się pugilares napełniony bankowemi papierami, pomiędzy temi były już i dziesięcioletnie depozyta, jeden zaś tysiąc funtowy, zupełnie świeży, który od lorda Steyne dostała.
— To on ci dał? — zapytał Rawdon.
— Tak! — odpowiedziała Becky.
— Dziś jeszcze odbierze to napowrót — powiedział Rawdon. — Resztę użyję na zapłacenie Briggs, która była bardzo dobrą dla dziecka, i na zaspokojenie innych wierzycieli. Co się zaś z tego zostanie, to wskażesz mi mi adres dokąd mam ci to odesłać? Sądziłbym Becky że mogłabyś była sto funtów użyć z tego kapitału na wydobycie z niewoli tego, który się zawsze z tobą dzielił tem co miał.
— Ale ja jestem niewinna! — powtarzała Becky.
Rawdon nie odrzekł ani słowa i zostawił ją samą jak posąg nieruchomą.
Pierwsze promienie wschodzącego słońca oświeciły obraz nieładu i zniszczenia; żaden prawie sprzęt nie był na swojem miejscu: walizy powyciągane, na środek pokoju stały otworem, tu i owdzie leżały stosami suknie, pióra, kwiaty, wstążki i inne drobiazgi, smutne pamiątki kobiecej próżności! Rozrzucone włosy Rebeki spadały w nieładzie na ramiona, a suknia rozdarta w miejscu gdzie broszka djamentowa wyrwaną została. Becky słyszała jak Rawdon schodził na dół i zatrzasnął drzwiami wychodząc na ulicę. Rozumiała ona dobrze że mąż jej opuścił dom ten na zawsze i więcej już nie wróci. Czy o samobójstwie zamyśla? Nie, przynajmniej nie pierwej aż z lordem Steyne pojedynku nie odbędzie. Potem wszystkie wspomnienia ubiegłej przeszłości cisnęły się do głowy tej nieszczęśliwej kobiety. Ileż ciężkich walk i zabiegów było w tem życiu podjętych, żeby dójść... do czego?... Do opuszczenia od wszystkich i do rozpaczy! Cóż jej dziś zostawało oprócz trucizny, żeby raz już skończyć z nadzieją i zawodami, żeby raz już przeciąć to męczące pasmo intryg, długów i czczych upojeń tryumfu. W takich to myślach była pogrążona Rebeka kiedy weszła służąca, instalowana zaledwie przez lorda Steyne na nowej posadzie.
— Ach! Boże mój! Cóż to się pani stało? — zapytała widząc Rebekę z załamanemi rękoma wpośród tego smutnego obrazu.
I my z nią razem zapytamy: Co się to stało? Czy Becky była występną czy niewinną? Tak — była niewinną, jeżeli mamy jej wierzyć. Ale jakże przypuścić żeby z takich ust prawda wyjść mogła? Jakże tutaj wierzyć w czystość serca tak skażonego zepsuciem? Panna służąca spuściła firanki i nalegała troskliwie żeby się pani do łóżka położyła. Becky usłuchała tej rady, a służąca wyszła do drugiego pokoju, pozbierawszy stroje i błyskotki porozrzucane po podłodze od czasu kiedy Becky na rozkaz męża otworzyła swoje kryjówki a lord Steyne znalazł stosowmą chwilę do ucieczki.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Makepeace Thackeray i tłumacza: Brunon Dobrowolski.