Tragedje Paryża/Tom VI/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Tragedje Paryża
Podtytuł Romans w siedmiu tomach
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1903
Miejsce wyd. Gródek
Tytuł orygin. Tragédies de Paris
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.

Jednocześnie drzwi sali otwarły się nagle, a w nich ukazały się dwie nowe osobistości.
Jedną z nich był młody mężczyzna lat około dwadzieścia sześć miec mogący, szczupły, średniego wzrostu, z wyrazem najwyższej kokieterji w ruchach i całej postaci. Słowem typ wytrawnego bywalca paryskich salonów.
Jego towarzysz bardziej odznaczający się pod wszelkiemi względami, wyglądał przy nim jak olbrzym obok karła.
Jego wyniosła, imponująca postać, giętkie, nerwiste członki, pełne elegancji ruchy i kształtność budowy.
oznajmiały wyjątkowo atletycznego człowieka.
Mógł mieć około lat czterdziestu pięciu.
Złoty łańcuszek uczepiony w butonierce czarnego fraka, podtrzymywał z pół tuzina krzyżyków różnej wielkości, tworzących oznaki wartościowych orderów.
Lokaj otworzywszy drzwi do salonu, wygłosił donośnie:
— Pan markiz de Braisnes. Jego wysokość książę Leon Aleosco.
Croix-Dieu osłupiały, jak w ziemię wryty, uczuł iż sam kostnieje i chwilowo traci przytomność.
Fanny Lambert której nic zmieszać ani wzruszyć nie było w stanie, zdała się być zmienioną nagle w marmurową statuę. Twarz jej pobladła, oczy przybrały wyraz obłąkania, usta nawpół otwarte nie były w stanie wydać dźwięku. Nie oddychała już prawie.
— Odwagi! szepnął jej baron, odwagi! Bądź silną, jak zwykle nią jesteś.
— Spróbuję, lecz cios jest zbyt ciężkim.
Croix-Dieu zaczął wzrokiem szukać Jerzego i znalazł go w rogu salonu.
Mąż Fanny Lambert wyglądał przestraszające. Jego twarz zmieniona i bledsza niż twarz jego żony, przedstawiała wyraz niewysłowionego bólu i gniewu. Walczył sam z sobą jak człowiek, który chce skoczyć a stoi w miejscu obezwładniony. Zdawało się, że jakaś potęga tajemnicza, silniejsza nad jego wolę przykuła jego stopy do kobierca.
— Czy djabeł się wmieszał w tę sprawę? pomyślał Croix-Dieu. Zkąd zmartwychwstał ten upiór? a skoro zjawia się przed nami pełen życia, dla czego nie zaprzeczył wieściom o śmierci?Przedsięwzięlibyśmy przynajmniej natenczas wszelkie środki ostrożności.
Książe Aleosco, żył przez czas długi przedtem w Paryżu, pośród wysokich sfer społeczeństwa. Większość z bywających w pałacyku przy ulicy Le Sueur znała go z bliska.
Wszyscy oni prawie wiedzieli o jego stosunkach z Fanny Lambert, jak i wiedzieli zarówno o pochodzeniu jej milionowego majątku. Nie słysząc jednak wcale o owych osnutych intrygach przez barona Croix-Dieu, w celu doprowadzenia do skutku jej małżeństwa z Jerzym, nie wiedzieli tem samem, iż Tréjan zaślubiając byłą rnetresę księcia, był przekonanym, iż zaślubia pozostałą po nim wdowę.
— Otóż znajduję się nareszcie w kole życzliwych sobie znajomych, zawołał książę Aleosco. Cieszy mnie to nad wyraz! Zawiążemy panowie na nowo węzły starej naszej przyjaźni. Liczę na to i spodziewam się tego. Przedewszystkiem jednak chcę być przedstawionym przez mego młodego przewodnika pani hrabinie de Tréjan, by u jej stop cześć moją złożyć. De Braisne, prowadźże mnie do niej!
Młody markiz promieniał radością i pychą.
— Chciej książę pójść za mną, odpowiedział, nasza piękna hrabina jest tam!
I poprzedzając księcia omijał grupy zebranych, przedtem ożywione, a teraz w głębokiem pogrążone milczeniu.
Fanny obezwładniona trwogą i wzruszeniem, wspierała się na ramieniu barona Groix-Dieu, i z pochyloną głową oczekiwała katastrofy.
Nie kochała swojego męża; czuła dlań nawet pogardę, wszak obok tego pojmowała instynktownie, że Jerzy oburzy się na tę publiczną zniewagę, i że z tego wszystkiego straszny wybuchnie skandal.
Książe Leon zatrzymał się przed hrabiną, której, spuszczonej ku piersiom twarzy, dostrzedz nie mógł. Oczy mu się iskrzyły pieszcząc odkryte ramiona i biust tej kobiety, zaledwie z lekka przysłonięty kostjumem bachantki. Skłonił się nisko, i zaczął:
— Racz pani hrabino...
Na dźwięk tego głosu, Fanny zadrżała od stóp do głowy, i wzniosła w górę czoło.
Jednocześnie książę rzuciwszy wzrokiem, cofnął się oniemiały. Osłupienie wraz z żywem zakłopotaniem zawidniało na jego twarzy. Patrzył w nią nieruchomym wzrokiem, a kłaniając się powtórnie wyjąknął:
— Więc to ty? ty jesteś? Ach! nie wiedziałem, nie wiedziałem! Przysięgam na honor! Przebacz mi hrabino. Odchodzę. Natychmiast odchodzę!
Jerzy opuściwszy róg salonu przeszedł około tłumu zebranych, a skrzyżowawszy ręce na piersiach, stanął naprzeciw księcia, tamując mu drogę.
Aleosco spojrzał na tego nieznanego sobie człowieka, którego milcząca i nieruchoma postawa pałała straszną groźbą.
— Chciej pan pozwolić, wyrzekł z wahaniem, przepuść mnie proszę.
Jerzy nie poruszył się z miejsca.
— Usuń się pan, powtórzył książę tonem, który coraz wynioślejszym się stawał.
— Panie! zawołał Jerzy stłumionym głosem, nie kazałeś mi się pan przedstawić. Niewiem kto jesteś?
— Moje nazwisko zostało głośno wymienione przez służącego, odrzekł zapytany. Powinieneś je pan był usłyszeć jak je wszyscy zapewne słyszeli.
— Nie słyszałem go widocznie, skoro proszę byś pan mi je wymienił.
— A zatem, i mnie służy prawo zapytać nawzajem, kto pan jesteś?
— Jestem hrabia de Tréjan.
Książe Leon skłonił się zlekka odpowiadając:
— A ja panie hrabio jestem książę Aleosco.
— Nie wierzę temu! zawołał Jerzy.
— Panie! odrzekł książę z wybuchem gniewu.
— Nie wierzę! nie! powtórzył Tréjan, nie wierzę! a to dla nader słusznych powodów. Był tylko jeden książę Aleosco, a ten umarł Posiadam jego akt zejścia, a wdowa po nim pozostała jest dziś moją żoną.
Książe obejrzał się, szukając wzrokiem Fanny.
— Panie hrabio, rzekł zwolna po krótkiej chwili milczenia, ponieważ zarzucasz mi kłamstwo, winienem się wytłumaczyć.
— Czekam na to.
— Jeżeli pan posiadasz, jak mówisz, a czemu wierzę, akt zejścia księcia Aleosco, ten akt został sfałszowanym. Byłem śmiertelnie ranionym ręką mordercy przed kilkoma miesiącami, to prawda, widzisz pan jednak żem ocalał i przybywam. Obok tego uważam sobie za obowiązek powiadomić pana, że jestem ostatnim z rodu Aleosców, ostatnim, jedynym, i że nigdy żonaty nie byłem. Nikt więc nie mógłby wrazić mojej śmierci zaślubiać po mnie pozostałej wdowy.
— Ha! zawołał Jerzy, to fałsz! Pańskie małżeństwo było związkiem morganatycznym, wiem o tem, lecz mimo to ów związek został przez kościół uświęconym.
— Nigdy, powtórzył książę.
— Kłamiesz pan powtórnie! rzekł Tréjan, posiadam na to dowody. Akt pańskiego małżeństwa jest w majem ręku.
— Został on zfałszowanym, tak jak akt mojej śmierci, odparł spokojnie Aleosco. A mam honor zwrócić pańską uwagę, panie hrabio, iż po dwa razy nazwałeś mnie kłamcą.
— Powtarzam to, i powtarzać będę bezustannie! wołał Jerzy w rozdrażnieniu, ponieważ albo obecnie pan kłamiesz, albo oszukałeś nikczemnie przez podstępnie ułożony obrządek, za pomocą oszustwa, tę, którą dostać pragnąłeś za jakąbądź cenę!
— Za kogo pan mnie więc bierzesz? odparł wyniośle Aleosco. Byłżebym zdolnym spełnić podobną infamię?
— Zaprzeczasz pan?
— Ma się rozumieć że zaprzeczam! A jeśli moje słowo jest niedostatecznem dla pozyskania pańskiego przekonania, przywołam świadka, któremu pan nie zaprzeczysz.
— Kogo? mów pan kogo?
— Panią hrabinę de Tréjan, która nas słucha obecnie, i która jeśli skłamałem, niechaj zarzuci mi kłamstwo! Widzisz pan, panie hrabio, że twoja żony milczy.
— A zatem, wołał Jerzy w przystępie bólu, wściekłości i wstydu, zatem, jeśli nie byłeś pan mężem panny Fannv Lambert. byłeś jej kochankiem!
— Ciszej panie hrabio, zawołał żywo Aleosco, przez szacunek dla siebie samego mów ciszej!
— Nie! krzyknął Tréjan. Będę mówił głośno, ponieważ chcę ażeby mnie słyszano! Fanny Lambert więc, była twoją metresą. zbogaciłeś ją swemi pieniędzmi! Szczodrobliwy jak przystało na milionera i wielkiego pana, drogo ją opłaciłeś. Dwoma miljonami! To wspaniale! Po tobie ja nastąpiłem, ja, hrabia de Tréjan, spadkobierca starożytnego uczciwego nazwiska, dziedzic starego tytułu, i za dwa miljony sprzedałem to nazwisko i tytuł pannie Fanny Lambert! Za dwa miliony zrobiłem tę kobietę hrabiną de Tréjan! I żyję w próżnowaniu, w dostatkach, bez troski o jutro. Ha! ha! zaśmiał się szyderczo, jestem bogatym! Dwa miljony hrabiny de Tréjan przynoszą sto tysięcy liwrów rocznej renty! Otóż powód temu, co mówią i co myślą o mnie! Otóż źrodło, z którego płynęła pogarda, jaką czułem w wyrazach, spojrzeniach, w otaczającej mnie atmosferze! Ach, biedny głupcze, smutna oszukana istoto! Jedno mnie tylko zadziwia, że ukrywano przedemną wzgardę, na jaką tak sprawiedliwie zasługiwałem!
I wyczerpany owym wybuchem rozpaczy, Jerzy upad! na krzesło, a ukrywszy twarz w rękach, łkał głośno.
Obecni uczuwali całą rozdzierającą boleść tej sceny.
Każda inna kobieta na miejscu Farmy Lambert, dozwoliłaby się choć na kilka minut owładnąć wzruszeniem i padłszy do stóp męża, błagałaby przebaczenia z tą porywającą, z serca płynącą wymową, na jakiej w ważnych wypadkach nie zbywa córkom Ewy.
Hrabina de Tréjan była kobietą innej natury. Zupełny brak serca bronił ją przeciw wszelkim choćby chwilowym uniesieniom. Szybko zapanowała nad pierwszem swem pognębieniem. Teraz uczuła się być panią siebie, a pochyliwszy się do ucha barona Croix-Dieu, wyszepnęła:
— Zbyt długo już trwa ta obmierzła scena. Mnie dotknie jeszcze ta śmieszność, jaką okrywa się ów nieszczęśliwy, a ja tego nie chcę! Przetnij to odrazu, baronie.
— Będę się starał, rzekł Filip.
— Spiesz się, co prędzej!
Croix-Dieu postąpił kilka kroków ku Jerzemu, a kładąc mu rękę na ramieniu:
— No! mój kochany, rzekł, bądź-że przecie mężczyzną!
Tréjan, pod owem dotknięciem, zadrżał na całem ciele, jak gdyby po nim przebiegła iskra elektryczna. Zerwał się z krzesła. Otarł chustką resztki łez pozostałych na twarzy, a powiódłszy w około smutnem ponurem spojrzeniem, zatrzymał je na księciu Aleosco.
— Panie hrabio, rzekł książę, chciej wierzyć, iż wynikłe zdarzenie najwyższą przykrość mi sprawia, daję ci na to słowo honoru! Będąc zaś pomimowolną przyczyną tej opłakanej sytuacji, jestem na twoje rozkazy, w razie, gdyby podobało ci się zażądać zadość uczynienia, za tę bezwiednie przezemnie wyrządzoną obrazę. Mieszkam w Wielkim Hotelu. Tam znajdą mnie twoi świadkowie, gdybyś uważał za stosowne mi ich przysłać.
Jerzy potrząsnął głowa.
— Nie! odrzekł głucho. Nie obraziłeś mnie pan. Wyrządzona mi zniewaga, jest dziełem kobiety, niech pozostanie bezkarną; ponieważ jedyną bronią, jaką nam mścić się wolno nad kobietą, jest wzgarda. Oskarżałem pana przed chwilą o kłamstwo. Zawiniłem i proszę o przebaczenie, jak przystało na upodlonego człowieka, jakim ja byłem, jakim jeszcze jestem. Znajdujesz że książę dostatecznem to usprawiedliwienie się z mej strony?
— Aż nadto! zawołał Aleosco. Pański gniew był słusznym najzupełniej. Mnie raczej nie służyło tu żadne tłumaczenie.
Zachowanie i cała postać młodego artysty nagle się zmieniły. Podniósł w górę głowę, a z jego oczu tryskały płomienie.
— Upadłem, mówił silnym, donośnym głosem, lecz teraz powstaję! Wy wszyscy, którzy mnie otaczacie, myśleliście zapewne: hrabia Tréjan jest nikczemnikiem. Otóż mylicie się panowie! Hrabia de Tréjan został oszukanym, lecz nie był wspólnikiem w tej haniebnej sprawie. Zaraz przekonam was o tem. Porzucam na zawsze tę kobietę, której sądzono żem sprzedał moje nazwisko, i którą kochałem, jak bezrozumny, a raczej jak ślepy! Opuszczam ją, aby nie wrócić nigdy już więcej do tego domu, w którym zbrukano mój honor.
Tu Jerzy poruszył ręką, co mogło oznaczać tak wzgardę jak i pożegnanie, i nie spojrzawszy wcale na Fanny, przeszedł zwolna pośród milczących tłumów.
Przed przestąpieniem progu, zatrzymał się, obrócił raz jeszcze, skinieniem ręki, wyzywającym prawie pozdrowił grupy zebranych, jakie się rozstąpiły dając mu wolne przejście, i wyszedł.
Książe Aleosco drżał mocno wzruszony.
— Niezwykły to człowiek ów hrabia de Tréjan, pomyślał; wstrząsnął mną do głębin duszy!
Fanny zbliżyła się do barona Croix-Dieu.
— A zatem, szepnęła mu z cicha, sprawa skończona! Kto mógł przewidzieć tak nagle rozwiązanie? Lepiej jednakże iż tak się stało. Jestem hrabiną, i do tego wolną.
— Jesteś mężną, odważną, rzekł Filip.
— Czyliż wątpiłeś o tem? Ta jednak mała dramatyczna scena, jakiej nie było w programie, rozrzuciła przerażający chłód w moim salonie. Nie można dopuścić, aby zebrani tu goście, rozeszli się pod tyle przykrem wrażeniem. Wydaj rozkaz baronie, aby natychmiast podawano wieczerzę.
Croix-Dieu odszedł spełnić polecenie.
Zegar w salonie wskazywał wpół do drugiej nad ranem.
Lokaje otworzyli na oścież drzwi do jadalni, a kamerdyner wygłosił:
— Wieczerza na stole.
Fanny znajdowała się naówczas w pobliżu swego dawnego kochanka.
— Podaj mi książę rękę, wyrzekła z uśmiechem.
Aleosco zamiast podać ramię ze zwykłą sobie galanterją, cofnął się w tył, a kłaniając się odpowiedział:
— Pani, która jesteś o tyle dobrą o ile piękną, wybaczyć mi raczysz, mam nadzieję, iż z wielkim żalem zmuszony jestem wyrzec się tego zaszczytu.
— Jakiż powód zmusza cię, książę, do wyrzeczenia się tego. jak nazywasz „zaszczytu“?
— Nie mogę być obecnym przy wieczerzy.
— Jakto, chciałżebyś już nas opuścić?
— Muszę, niesty, odejść.
— Ależ to niepodobna!
— Radbym pozostać, jest to wszelako niemożebnem.
— Dlaczego?
— Chciałażbyś to poznać?
— Tak, cokolwiekbądź jest.
— A więc pani hrabino, rzekł Aleosco przyciszonym głosem, jestem ci posłusznym. Opuszczam ten pałac, którego progów niepowinienem był nigdy przestąpić... to mieszkanie, z którego moja obecność wygnała uczciwego człowieka, ten dom, w który moja noga nie wstąpi już więcej. Oto najczystsza prawda!
Rumieńce, jakie się ukazały na obliczu pani de Tréjan po odejściu Jerzego, teraz nagle zniknęły.
— A zatem, wyszepnęła, pan nigdy już tu nie powrócisz?
— Nigdy! rzekł książę Leon, kłaniając się zlekka.
Fanny westchnęła głęboko.
— Ha! skoro taka wola pańska, odpowiedziała, nie śmiem nalegać, widząc, że to by było daremnem. Odejdź wiec, książę. Zegnam cię!
— Żegnam, pani hrabino, rzekł Aleosco powtórnie się kłaniając; a pozdrowiwszy obecnych z pewną wyniosłością, wyszedł z salonu.
Pani de Tréjan prowadziła go wzrokiem aż do drzwi.
— Idź! wyszepnęła, skoro chcesz odejść i skoro sądzisz się być panem swej woli. Zobaczymy, czy nie powrócisz? A obróciwszy się, głośno wyrzekła. Panie baronie de Croix-Dieu, podaj mi rękę. Idźmy na wieczerzę, panowie. I idąc z Filipem, dodała cicho z uśmiechem: Nic się tu nie zmieniło oprócz drobnostki, że nie mam już męża.
Wieczerza odbyła się nader wesoło.
Nigdy hrabina nie ukazała się bardziej dowcipną i ożywioną. Nerwowe podrażnienie zdwajało blask jej umysłu. Jej wesołość, mimo, że nieco gorączkowa, nie zdawała się być przymuszoną. Można by było sądzić, iż postanowiła sobie utworzyć piedestał z owej tak fałszywej i trudnej sytuacji, w jakiej się znajdowała, i pragnęła ją z tryumfem do końca doprowadzić.
Pod wpływem tego jej olśniewającego umysłowego czaru, i udzielającej się łatwo wesołości, a dzięki może licznym libacjom doskonałego hiszpańskiego wina i zamrożonego szampana, przykre wrażenie owej opłakanej sceny, jaką przytoczyliśmy powyżej, zwolna się zacierało.
Gdy goście powstali od stołu, nie myśleli już o Jerzym Tréjan. Przeciwnie, cieszyli się w duchu z jego nagłego odejścia, przekonani, że owe pseudo-wdowieństwo Fanny, dawało im sposobność swobodniejszego się kręcenia koło niej i zalecania.
Salony zapełniły się na nowo. Gra w karty się rozpoczęła. Pan de Strény rozpoczął partję bakara, kładąc przed sobą dziesięć tysięcy franków na otwarcie gry.
Pan de Génin nie tracił go z oczu, a raczej pożerał spojrzeniem przez cały czas trwania banku.
Mimo to wszystko mały garbusek nie odkrył nic podejrzanego. Pospieszamy dodać, że szansa tym razem niezbyt sprzyjała hrabiemu, i że po długiem trwaniu gry, jego zysk ograniczał się do nader skromnych rozmiarów.
Około czwartej nad ranem, goście rozchodzić się zaczęli.
Pan de Génin zbliżył się do Fanny.
— Pani hrabino, rzekł, obawiam się czylim nie wybrał niestosownej chwili do obarczenia cię mą prośbą. Niewiera doprawdy czy się ośmielę...
— Odważ się pan, odpowiedziała z uśmiechem młoda kobieta. Jakąkolwiek bądź byłaby pańska prośba, przyjemnie mi będzie zadość jej uczynić.
— Ośmielasz i zachęcasz mnie pani. Otóż jeden z moich przyjaciół z prowincji, pochodzący z zacnej rodźmy z Perigort, pan de Lausac, chwilowo bawiący w Paryżu, byłby szczęśliwym mogąc zostać przyjętym w domu tak uświetnionym obecnością pani, z którego wywiózłby do siebie na wieś najprzyjemniejsze wspomnienie. Pozwolisz mi go pani wprowadzić?
— Najchętniej. Pan de Lausac przedstawiony przez pana, może być pewien jak najlepszego przyjęcia.
Mały garbusek nisko się ukłonił, a gorąco wygłaszając swą wdzięczność, całował z gracją piękną rączkę hrabiny, i wyszedł rozpromieniony.
— Co ci mówił ów gnom leśny? zapytał Croix-Dieu.
— Prosił, bym pozwoliła mu wprowadzić do moich salonów kogoś z jego znajomych, przybyłego z prowincji.
— I zgodziłaś się na to?
— Ma się rozumieć, najchętniej! Pochlebia mi to żądanie. Przekonywa mnie ono, że pomimo tego wstrętnego skandalu, jakiemu tak odważnie stawiłam czoło, mój dom nie przestanie być jednym z najlepiej uważanych i poszukiwanych.
— Doskonale, odrzekł Croix-Dieu. A teraz pomówmy o rzeczach poważnych. Czyliż masz zamiar zmienić obecnie swój sposób życia?
— Nic, w niczem! Jestem panią siebie; będę działała jak mi się podoba.
— Będziesz przyjmowała księcia Aleosco?
— Drzwi przed nim nie zamknę, jeżeli zechce przyjść do mnie. Wszak jestem pewną, że nogą nie stąpi tu więcej. Ów dziwak podnosi tę drobnostkę do wysokości jakiejś kwestji.
— Czy sądzisz że Jerzy powróci?
— Przeciwnie, jestem pewną że się tu więcej nie ukaże.
— Cóż pocznie on z sobą teraz?
— Ha! to już jego rzecz nie moja.
— Lecz pomyśl, że on jest twoim mężem, że ma pewne prawa.
— Prawa? Niech się nie poważy do nich odwoływać! Jestem nawet pewną, że tego nie uczyni. Przepaść, jaka obecnie pomiędzy nami wydrążoną została, jest do nieprzebycia! I upewniam cię że on to dobrze rozumie.
— Czy ów akt małżeństwa i akt zejścia księcia Aleosco tak doskonale zredagowane, i ściśle oba legalizowane, dwa owe prawdziwe arcydzieła, czy znajdują się w posiadaniu Jerzego? pytał Croix-Dieu.
— Tak. odpowiedziała Fanny.
— To źle.
— Dla czego? Cóż szkodzić to może?
— Szkodzi bardzo wiele. Wszak wiesz, oba te akty są sfałszowane.
— Niewinne, nieszkodliwe fałszerstwo.
— To zależy hrabino od punktu zapatrywania się na pomieniona kwestję. Sądzę wszelako, że gdy te akta nie były sporzadzonemi we Francji, byłoby trudno dochodzić tu tej sprawy drogą sądową. W każdym razie źle jest, że pan de Tréjan ma tę broń przeciw nam w swem ręku.
— Wszakże od ciebie je otrzymałam, są one twem dziełem, zawołała Fanny.
— Bom sądził, że książę Leon umarł, i dawno już pogrzebany. Gdybym był przeczuł że żyje, czyż byłbym tyle szalonym, aby sporządzać akt jego zejścia?
— Być może że Jerzy nagle opuszczając ten pałac, zapomniał zabrać ty ch papierów? wyszepnęła pani de Tréjan.
— Tak, to możebne, a nawet prawdopodobne, rzekł Filip. Czy nie wiesz gdzie on je chował?
— W biurku, w swojej pracowni. A im więcej się nad tem zastanawiam, tem silniej wierzę, że one tam znajdują się jeszcze.
— Trzeba się nam o tem upewnić jak najprędzej.
— Skoro tylko ostatni moi goście odjadą, pójdziemy tam i przekonamy się, odpowiedziała Fanny.
W kilka minut potem, salony opróżniły się zupełnie.
Croix-Dieu wraz z panią Tréjan udał się na pierwsze piętro.
— Wejdźmy najprzód do mnie, wyrzekła. Potrzebuję coś wziąć z szufladki.
W jednym z rogów sypialni ndodej kobiety, stało prześliczne biurko. Wytworne rzeźby na hebanowem drzewie otaczały płyty z kości słoniowej, wyżłabiane dłutem jakiegoś sławnego artysty.
Pod kostjumem u pasa, Fanny miała ukryty złoty łańcuszek, na którym było uczepionych kilka maleńkich, kluczyków, z jakieminie rozstawała się nigdy. Zbliżywszy się do biurka, wprowadziła jeden z nich w mikroskopijny zameczek szufladki. Najmniejszy szelest słyszeć się nie dał, a płyta z kości słoniowej obróciwszy się na zawiasach, odkryła drugą stalową płytę, która za naciśnięciem jakiejś niewidzialnej sprężyny, podniosła się w górę jak pierwsza.
To śliczne, tak artystycznie wykonane biurko, kryło w swem wnętrzu kasę żelazną.
Filip rzuciwszy ciekawym wzrokiem w jej wnętrze, dostrzegł ułożone rzędami w porządku na podstawach pudełeczka z biżuterją, pęki powiązanych przekazów i weksli, pakiety biletów bankowych, i kilkanaście rulonów złota.
— Ach! zawołał śmiejąc się głośno, jest to jak widzę pomocnicza kasa bankowa, to biurko.
— Prawie, odrzekła z uśmiechem Fanny, mam tu klejnoty i walory pieniężne na sumę dwóch milionów trzystu tysiecy franków.
Źrenice barona chciwością się zaiskrzyły.
— Dlaczego chowasz u siebie tak wiele pieniędzy? zapytał.
— Ażeby je mieć zawsze pod ręką. Znajduję przyjemność w przeglądaniu od czasu do czasu tych skarbów. Rozwesela mnie to i bawi.
— Pojmuję, odrzekł, lecz czyli nie dopełniasz wielkiej nieprzezorności w ten sposób działając?
— Żadnej! Moi służący nie domyślają się wcale co owe biurko w sobie zawiera. Zresztą, ta kasa żelazna zabezpieczona jest od włamania i pożaru. Niemożna ją otworzyć bez kluczyka, z jakim nigdy się nie rozstaję, jak również nie znając tajemnicy, otwierania. Nie grozi więc tu żadne niebezpieczeństwo. Lecz mam już to czego potrzebowałam. Idźmy dalej.
To mówiąc ujęła pęk kluczyków różnej wielkości, zawieszonych na stalowej obrączce. Dwoma z nich zamknęła płyty drogocennego biurka.
Croix-Dieu zachowując się obojętnie z pozoru, badał jednak uważnie z oddalenia układ sprężyny.
— Kto wie? pomyślał, może mi się to przydać kiedykolwiek. A potem głośno zapytał: Od czego są te klucze, hrabino?
— Od wszystkich mebli znajdujących się w apartamencie, i od pracowni Jerzego.
— Jakim sposobem pozostają one w tworu ręku?
— Kazałam zrobić podwójne, przed mojem wyjściem za mąż.
— W jakim celu?
— W celu, z którego będziesz się śmiał baronie. Wyobrażałam sobie, powiedz jakaż myśl szalona! Wyobrażałam więc sobie, że jestem w Jerzym zakochana, i chciałam ażeby mój mąż nie miał żadnej tajemnicy przeemną. Te klucze pozwalały mi w przeciwnym razie przetrząsnąć wszystkie sprzęty pana de Tréjan, podczas jego nieobecności. Jakto nie śmiejesz się ze mnie baronie?
— Podziwiam przezorność. Zazdrość przewidywana, to rzecz wspaniała!
— No, idźmy! wyrzekła Fanny.
Do pracowni Jerzego prowadziły schody w ścianie ukryte. Hrabina z baronem weszli na te schody. Pracownia była wykwintnie urządzoną, ale pomimo to dziwnie smutną, bo nic tu nie przemawiało o pracy. Fanny poszła prosto do biurka z czarnego dębu, i otworzyła szufladkę.
— To tu, wyrzekła. Oto jego portfel.
Otworzyła go. Portfel był próżny.
— Omyliłam się, sądząc że on zapomni o tych papierach, wyrzekła pani de Tréjan zwracając się ku baronowi. Mimo całego wzburzenia, pamiętał o wszystkiem! Zabrał te akta jak. widzisz. Co począć?
— Czekać, nie niepokojąc się nad miarę, a gdyby Jerzy zechciał zrobić użytek z owych dowodów, nie zbaczać na krok z linii wskazanej.
— Z jakiej? pytała Fanny.
— Z tej oto. Przypuśćmy że będziesz badaną przez kogoś o legalność podstawy aktu ślubnego. Należy ci wtenczas stanowczo utrzymywać, że uświęcenie kościelne tego obrzędu miało rzeczywiście miejsce, a stąd wypada, że książę Aleosco w sposób nikczemnie podstępny nadużył twego zaufania. Co zaś do aktu śmierci księcia Aleosco, będziesz utrzymywała, iż nadesłanym ci został z kraju, gdzie książę zamieszkiwał, wraz z listem bez podpisu na czem polegając z dobrą wiarą, jako też i na ogłoszeniach o śmierci księcia w francuskich dziennikach. przystąpiłaś do aktu nowego małżeństwa. Dodasz. ze jeden z twych dawnych wielbicieli, źle przyjęty przez ciebie, urządził, jak ci się zdaje, ten żarcik. Cóż naturalniejszego? Główną jest rzeczą, jak to pojmujesz kochana hrabino, ażeby nikt się nie domyślał, że ja w tem brałem jakikolwiek udział. Gdyby albowiem jedno nieroztropne słowo wymknęło się z ust twoich, i dozwoliło odkryć nasze współdziałanie w intencji oszukania hrabiego de Tréjan, za pomocą sfałszowanych dokumentów, widocznem jest, że twoje postępowanie w tem wszystkiem wstręt by ku tobie wzbudziło, a Jerzy zyskałby ogólne zainteresowanie i powszechną sympatję.
— Bądź spokojnym, będę przezorną, odpowiedziała. Na ukazanie się pierwszego niebezpieczeństwa przyzwę cię do siebie, i nie wyrzeknę ani jednego słowa nie poradziwszy się wprzód ciebie.
Croix-Dieu uspokojony owem poważnem twierdzeniem, i pewien odtąd, że nie zostanie skompromitowanym, czego się nadewszystko obawiał, pożegnał Fanny, i wrócił do siebie.
Fanny wróciwszy do swoich apartamentów, kazała rozebrać się pokojówce, a splótłszy w jeden olbrzymi warkocz swe piękne jasnoblond włosy, udała się do łóżka.
Pani de Tréjan przewracając się z boku na bok daremnie snu przyzywała, który nie nadchodził, a w rozmyślaniu szeptała bezwiednie:
— Ach! ten Aleosco! to prawdziwy typ mężczyzny. Posiada siłę olbrzyma i wspaniałą wyniosłość księcia. Z jakąż on galanterją traktował mnie tego wieczora, mimo że pod owym pozornym szacunkiem czuć było niejaką pogardę. A jednak on kochał mnie kiedyś! Z jakąż rozkoszą podałabym mu rękę gdyby chciał złamać okowy jakie mnie przykuwają do Jerzego. Tak, lecz on nie zechce tego uczynić. Nie zechce. Trzeba więc działać, ażeby zechciał to zrobić! Jestem zawsze piękną, piękniejszą nawet teraz niż kiedy! Musi to uczynić. On wróci do mnie. Powróci!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Czytelnicy łatwo odgadną w jak strasznym stanie wzburzenia znajdował się Jerzy, w chwili gdy wychodził z salonu swej żony. Jednak zamiast wybiedz natychmiast z pałacu jak to w pierwszej chwili miał zamiar uczynić, wszedł do swoich apartamentów.
Tu rozebrał się z taką gwałtownością z wieczorowego ubrania, że porozdzierał frak i w szczątki poszarpał biały krawat. Rzuciwszy je na kobierzec, deptał nogami, a w to miejsce przywdział najskromniejsze odzienie ze swej garderoby.
Cała ta zmiana ubioru nie trwała więcej po nad pięć minut.
W szufladce biurka jakie stało w pracowni, miał kilka luidorów. Były one jego wyłączną własnością, ponieważ pochodziły ze sprzedaży jego mebli przy ulicy de Laval, jakie mu były niepotrzebnemi, gdy po zaślubinach przeniósł się do pałacyku Fanny. Wsunął do kieszeni tę szczupłą kwoto pieniędzy i zwrócił się ku drzwiom. Tu nowa mu myśl zabłysnęła.
Otworzył biurko, dobył z portfelu akt zejścia i numer dziennika, w jakim opublikowano śmierć księcia Aleosco, i wyszedł z pałacyku pozostawiając go pełnym światła i wrzawy, ponieważ w owej chwili właśnie goście Fanny Lambert zasiadali do wieczerzy; a dosięgnąwszy Pól Elizejskich, szedł machinalnie przed siebie, nie wiedząc sam gdzie i dokąd idzie.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Książe Aleosco wyszedłszy po odmówieniu podania ręki pani de Tréjan, kazał się zawieźć do klubu, którego był członkiem, a gdzie ukazanie się jego, a raczej zmartwychwstanie, z gorącą radością zostało powitanem.
Wziąwszy na stronę dwóch oddawna sobie znanych urzędników ambasady, rzekł do nich:
— Chciałbym dać lekcję markizowi de Braisnes, przez którego obrażony zostałem.
Tu opowiedziawszy wszystko o czem wiemy, dodał:
— Prawdopodobnie pan de Braisnes nie zechce odmówić zadość uczynienia mojemu wyzwaniu, i przyszłe swoich sekundantów, czyż więc zechcecie w razie pojedynku służyć mi za świadków?
Odpowiedź, jak to przewidzieć było można, wypadła potwierdzająco.
— A więc, rzekł książę, przyślę wam świadków mojego przeciwnika, jak tylko do mnie przybędą. Markiz de Braisnes został obrażonym, stąd służy mu prawo wyboru broni. Przyjmuję naprzód wszystko co on zechce, i pozostawiam wam wszelką swobodę działania. Gdyby można było dzisiaj załatwić owo spotkanie, byłoby to dla mnie bardzo dogodnem, ponieważ jutro dzień cały mam już zajętym.
Jakoż o dziewiątej rano dwaj młodzieńcy, pochodzący również jak markiz de Braisnes z wyższej arystokracji, przybyli do Wielkiego Hotelu, i przesłali swe karty Leonowi Aleosco.
Książe przyjął ich natychmiast z ową wyniosłą grzecznością, jąka była osobistą cechą jego charakteru, i wręczył im adresy swych świadków.
W godzinę później ci ostatni przybyli z oznajmieniem, iż wybrano szpady, i że spotkanie nastąpi punktualnie o czwartej w lasku Ville d’Avray.
Dwaj przeciwnicy stawili się punktualnie na oznaczoną godzinę.
Rozpoczął się pojedynek, a od pierwszych uderzeń wyższość księcia w robieniu bronią widocznie dostrzedz się dała.
Biedny markiz niemógł zachować co do tego najmniejszego złudzenia. Krople zimnego potu spływały mu po skroniach. Starał się jednak zachować pozór odwagi.
Książe Leon niemiał bynajmniej zamiaru godzić na życie tego młokosa. Surowa lekcja zdawała mu się być wystarczającą. I zamiast zabić pana de Braisnes, jak to mógł z łatwością uczynić, poprzestał na zadaniu mu w prawe ramię potężnego ciosu szpadą.
Świadkowie oświadczyli natychmiast iż honorowi zadość się stało.
Rana nie była ciężką, ani niebezpieczną, i nie wywołała innych następstw, jak tylko noszenia ręki na bandażu przez dwa tygodnie.
Po zamienieniu wzajemnych ukłonów, przeciwnicy wraz ze świadkami wsiedli do powozów i odjechali.
Książe obiadował w klubie, następnie udał się na operetkę do teatru: wróciwszy do klubu rozpoczął grę w wista, gdzie przegrał sto luidorów, a przyjechawszy do hotelu około drugiej nad ranem, rozpoczynał właśnie swą nocną toaletę, gdy jego pokojowiec ukazał się mówiąc:
— Jakaś dama przybyła prosi waszą wysokość o krótką chwilę rozmowy.
— Dama? powtórzył książę. Trzeba ją było zapytać o nazwisko.
— Odpowiedziała, że nazwisko swoje wyjawi tylko waszej wysokości.
— Jestże ona młoda i ładna?
— Twarz ma przysłoniętą gęstą zasłoną, lecz elegancja jej postaci i świeżość głosu, pozwalają mi mniemać że ładną i młodą być musi.
Aleosco zawahał się przez chwilę. Następnie zwracając się do służącego rzekł:
— Wprowadź tę panią.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.