Ubu Król czyli Polacy/Akt piąty
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Ubu Król czyli Polacy | |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze "Rój" | |
Data wyd. | 1936 | |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. ARCT, S. A. w Warszawie | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały dramat | |
| ||
Indeks stron | ||
Artykuł w Wikipedii |
Wkońcu jestem w bezpiecznem schronieniu. Jestem tu sama, nie chodzi o to, ale co za wściekły marsz: przebyć całą Polskę w cztery dni! Wszystkie nieszczęścia opadły mnie naraz. Skoro tylko odjechał ten brzuchacz, pędzę do krypty zbijać forsę. W chwilę potem, omal mnie nie kamienuje Byczysław i jego wściekła kompanja. Tracę mego palotyna Żyrona, który był tak rozmiłowany w moich wdziękach, że mdlał z rozkoszy na mój widok, a nawet — jak mnie zapewniano — nie widząc mnie, co jest szczyt tkliwości. Dałby się był pokrajać na dwoje dla mnie, poczciwy chłopak, czego dowód, że pociął go Byczysław na czworo. Pif! paf! pan! Och! myślałam, że umrę. Zmykam tedy co sił, ścigana przez cały tłum. Opuszczam pałac, dobijam do Wisły, wszystkie mosty obstawione. Przebywam rzekę wpław, spodziewając się znużyć swoich prześladowców. Ze wszystkich stron szlachta się zbiera i ściga mnie. Z pięć tysięcy razy omal nie zginęłam, zdławiona w kręgu Polaków zażartych na moją zgubę. Wreszcie zmyliłam ich wściekłość, i po czterech dniach marszu w śniegach mego byłego królestwa, udaje mi się schronić tutaj. Nie piłam ani jadłam przez te cztery dni. Byczysław nastawał na mnie... Wreszcie jestem ocalona. Och! Umieram ze zmęczenia i z zimna. Ale chciałabym wiedzieć, co się stało z moim grubym pajacem, chcę rzec z moim czcigodnym małżonkiem. Ależ mu podebrałam fynansów! Ależ mu naściągałam ryxdalów! Ależ go się naprzypodkradałam! A jego koń fynansowy umierał z głodu, nie często widywał owies, biedaczyna. Och! paradna historja. Ale, ach! postradałam swój skarb! Jest w Warszawie, ale kto po niego pójdzie?
Boże! Gdzie ja jestem? Tracę głowę. Och. Boże! nie!
Róbmy przyjemniaczka. I cóż, mój glubasku, dobzie się spało?
Feralnie! Strasznie był twardy ten niedźwiedź. Walka żarłocznych przeciwko łykowatym; ale żarłoczni całkowicie pożarli i pochłonęli łykowatych, jak to ujrzycie, skoro będzie dzień. Słyszycie, szlachetni palotynowie?
Co on bredzi? Jest jeszcze głupszy niż był, kiedy odjeżdżał. O kim on gada?
Skorzystajmy z sytuacji i z nocy, udajmy nadprzyrodzoną zjawę i wydobądźmy zeń przyrzeczenie, że nam przebaczy nasze przypodkradzieże.
Ha! na świętego Antoniego, ktoś tu mówi! Nogo boża! Niechaj mnie powieszą!
Tak, mości Ubu, mówi ktoś w istocie, a trąba archanioła, która ma wyrwać umarłych z popiołów i z prochu ostatecznego, nie przemawiałaby inaczej. Słuchaj tego surowego głosu. To głos świętego Gabrjela, którego rada może być tylko dobra.
Och, to się wi.
Ha! moja makóweczka! Milczę już, nie powiem ani słowa. Mów, pani Zjawo!
Powiadaliśmy, mości Ubu, że z pana jest grube bydlę.
Bardzo grube, w samej rzeczy, racja.
Milcz, u djaska!
Och, anioły nie klną.
Grówno!
Jesteś żonaty, mości Ubu?
W samej rzeczy, z wściekłą jędzą.
Ohyda. Ma pazury wszędzie, niewiadomo którędy ją brać.
Łagodnością, panie Ubu, i jeżeli będzie ją pan brał w ten sposób, ujrzy pan, że jest conajmniej równa Wenerze Kapuańskiej.
Co za Wenera kapłańska?
Nie słucha pan, panie Ubu; niech pan raczy baczniej użyczyć ucha
Ale spieszmy się, wnet zacznie świtać. Panie Ubu, pańska żona jest czarująca i rozkoszna, ma tylko jedną wadę.
Myli się pani, niema ani jednej wady, którejby nie miała.
Chciałbym wiedzieć, kto mógłby jej pożądać. To wiedźma.
Nie pije.
Od czasu jak schowałem klucz od piwnicy. Przedtem, o ósmej rano była zawiana i perfumowała się sznapsem. Teraz, kiedy się perfumuje heljotropem, czuć ją wcale nie gorzej. To mi jedność. Ale teraz ja sam jeden jestem zawiany.
Głupia figura! Pańska żona nie podbiera panu złota.
Nie, to zabawne!
Nie ściąga ani grosza!
Świadkiem nasz szlachetny i nieszczęśliwy pan koń fynansowy, który, nie karmiony od trzech miesięcy, musiał odbyć całą kampanję wleczony za uzdę przez Ukrainę. Toteż padł z wyczerpania, biedne bydlątko.
Wszystko to są kłamstwa, pańska żona jest wzorem, a pan potworem.
Wszystko to są prawdy. Moja żona jest łajdaczka, a pani pyskaczka.
Uważaj, mości Ubu.
Ha! prawda, zapomniałem z kim mówię. Nie, ja tego nie powiedziałem.
Zabiłeś Wacława.
To nie moja wina, zaiste. To Ubica mi kazała.
Kaduk na nich. Chcieli mnie macać!
Nie dotrzymałeś obietnicy wobec Bardiora, a później zabiłeś go.
Wolę sam panować na Litwie w jego miejsce. Na tę chwilę nie panuje żaden z nas. Toteż widzisz pani, że to nie ja.
Masz pan tylko jedną drogę aby odkupić wszystkie swoje zbrodnie.
Jestem całkowicie skłonny zostać świętym człowiekiem, chcę być biskupem i widzieć swoje imię w kalendarzu.
Trzeba przebaczyć żonie, że zwędziła trochę pieniędzy.
A! więc to tak! Przebaczę jej, kiedy mi odda wszystko, kiedy jej dobrze wyłoję skórę i kiedy mi wskrzesi mego konia fynansowego.
Kręćka ma na punkcie tego konia. Ha! zgubiona jestem, dnieje.
Ale wkońcu rad jestem, że wiem teraz z pewnością, iż mnie moja droga połowica kradła. Wiem to teraz z pewnego źródła. Omnis a Deo scientia, co znaczy: omnis, wszelka, a Deo, wiedza; scientia, przychodzi od Boga. Oto wytłumaczenie zjawiska. Ale pani Zjawa nic już nie gada! Czemu nie mogę jej ofiarować jakiego traktamentu! To, co mówiła, było bardzo zabawne. Ale oto dnieje! Ha! Panie Boże, na mego konia fynansowego, to stara Ubu.
To nieprawda, wyklnę cię.
A, ścierwo!
Ha! to nadto. Widzę dobrze, że to ty, głupia jędzo. Po kiego djabła przytryndałaś się tutaj?
Źyron zginął, a Polacy wypędzili mnie.
A mnie Rosjanie wypędzili; piękne dusze spotykają się.
Powiedz, że piękna dusza spotkała osła.
Ha! dobrze, teraz spotka pletwonoga
Och, wielki Boże! Ohyda! Och! umieram! Duszę się! Gryzie mnie! Połyka mnie! trawi mnie!
To trup, głupia. Och, ale w istocie, może i nie! Och, Boże, nie, on nie umarł, uciekajmy
Gdzie on jest?
Och, Boże! Ona jeszcze tu! Głupia kreaturo, niema więc sposobu uwolnić się od ciebie? Czy umarł ten niedźwiedź?
Tak, ośle głupi, jest już całkiem zimny. Jak on tu przyszedł?
Nie wiem. Ha, tak, wiem! Chciał zjeść Piłę i Kotysa, i ja go zabiłem ciosem Pater Noster.
Piła, Kotys, Pater Noster! Co to ma wszystko znaczyć? Mój fynans zwarjował!
Ściśle mówię. A ty jesteś głupia gęś.
Och, do licha, nie. To za długie. Tyle wiem, że, mimo mojego niezaprzeczonego męstwa, wszyscy mnie sprali.
Jakto, nawet Polacy?
Krzyczeli: „Niech żyje Wacław i Byczysław“! Myślałem, że mnie rozedrą. Och! wściekli się i zabili mi Reńskiego.
To mi jedność. Wiesz, że Byczysław zabił palotyna Źyrona.
To mi jedność. A potem zabili mi biednego Lacsyego.
To mi jedność.
Och, ale mniejsza z tem, chodź tutaj, ścierko. Na kolana przed swoim panem
Hu, hu, panie Ubu!
Och! och! Skończysz wreszcie? Ja zaczynam: skręcenie nosa, wyrwanie włosów, wniknięcie drewnianego koniuszczka w oszy, ekstrakcja mózgu przez piętę, szarpanie tyłka, zniesienie częściowe a nawet całkowite szpiku pacierzowego (gdybyż można jej wyjąć szpikulec z charakteru!), nie zapominając o otwarciu pęcherza pławnego i wkońcu wielkie odszyjenie naśladowane z Jana Chrzciciela, wszystko dobyte z Pisma Świętego tak z dawnego jak z nowego Testamentu, uporządkowanego, poprawionego i udoskonalonego przez tu obecnego mistrza fynansów! Smakuje ci, ty kiszko podgardlana?
Łaski, mości Ubu
Och! och! zaczekaj trochę, panie Poloński. Zaczekaj, aż ja skończę z moją panią połowińską.
Masz, tchórzu, dziadu, dziadu, obwiesiu, niedowiarku, turku!
Masz! Polonjuszu, pijaku, bękarcie, huzarze, tatarze, smrodzie, szpiegu, sufraganie, komunisto!
Masz, kapłonie, wieprzu, zdrajco, histrjonie, wałkoniu, łajdaku, plugawcze, polowcze!
Boże! Co za przemoc!
Na moją zieloną świeczkę, czy to się skończy wreszcie, kroćsetkroć? Jeszcze jeden? Och, gdybym miał tutaj mojego konia fynansowego.
Walcie, walcie tęgo.
Niech żyje ojciec Ubu. Naprzód, przybywajcie, potrzeba was tutaj, panowie od fynansów
Za drzwi Polaków.
Hu! hu! widzimy was znowu, panowie fynanse. Naprzód, nacierajcie dzielnie, pchając się do drzwi; skoro raz będziemy na dworze, wystarczy drapnąć.
Och! to moja specjalność. Och! jak on grzmoci.
To nic, Najjaśniejszy Panie.
Nie, tylko zamroczony.
Walcie, walcie tęgo, te dziady pchają się do drzwi.
Odwagi, sire Ubu.
Och! zrobiłem w majtki. Naprzód kroćkrocidjaśków. Zabijajcie, krwawcie, obdzierajcie ze skóry, miażdżcie, na moje rogi królewskie. Uff! maleją!
Jest już tylko dwóch do pilnowania drzwi.
Ha! sądzę, że wyrzekli się pościgu.
Tak, Byczysław pojechał się koronować.
Nie zazdroszczę mu jego korony.
Masz wielką rację, Ubu
A, co za miły wietrzyk!
To fakt, że płyniemy z chyżością graniczącą z cudem. Powinniśmy robić przynajmniej miljon węzłów na godzinę, a te węzły mają to dobrego, że, skoro raz się je zrobi, już się ich nie odrobi. To prawda, że mamy wiatr styłu.
Cóż za żałosny głupiec!
Och! Ach! Wielki Boże! Wywracamy się. Ależ ten okręt idzie całkiem krzywo, on się przewali.
Wszyscy pod wiatr, zwinąć przedni żagiel.
Och, nie! do kroćset, nie! Nie pakujcie się wszyscy na jedną stronę. To nierozważnie. Wyobraźcie sobie, że wiatr się nagle zmieni: wszyscy pójdą na dno i ryby nas zjedzą.
Nie pchajcie się, trzymać się ciasno.
Podajcie wielki fok, bierzcie ryf na gniezdny!
Tak, to niezłe, to nawet dobre! Słyszycie, panowie Załoga? Sprowadźcie wielką fokę i idźcie, ryfy, do stu czartów
Och, co za potop! To skutek ruchów, któreśmy zarządzili.
Rozkoszna rzecz jazda statkiem po morzu
Garson, przynieś nam coś do picia
Och, co za rozkosz ujrzeć niebawem słodką Francję, naszych starych przyjaciół i zamek Mondragon!
Ha! będziemy tam niebawem. Za chwilę przybywamy pod zamek Elsynoru.
Ja się czuję orzeźwiony myślą, że ujrzę swoją drogą Hiszpanję.
Tak, i olśnimy krajanów opowiadaniem o naszych cudownych przygodach.
Co to, to pewne. A ja dam się mianować mistrzem fynansów w Paryżu.
To nic, właśnie opłynęliśmy cypel Elsynoru.
A teraz, nasz szlachetny statek rzuca się z całą chyżością na posępne fale morza Północnego.
Morze złowrogie i niegościnne, które opływa kraj zwany Germanją, tak nazwany, ponieważ wszyscy mieszkańcy tego kraju są Germańce.
Oto co nazywam erudycją. Powiadają, że to kraj bardzo piękny.
Ha! panowie! choćby był najpiękniejszy, to nie to co Polska. Gdyby nie było Polski, nie byłoby Polaków!