Ubu Król czyli Polacy/Akt czwarty
<<< Dane tekstu >>> | ||
Autor | ||
Tytuł | Ubu Król czyli Polacy | |
Wydawca | Towarzystwo Wydawnicze "Rój" | |
Data wyd. | 1936 | |
Druk | Drukarnia Zakładów Wydawniczych M. ARCT, S. A. w Warszawie | |
Miejsce wyd. | Warszawa | |
Tłumacz | Tadeusz Boy-Żeleński | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały dramat | |
| ||
Indeks stron | ||
Artykuł w Wikipedii |
Gdzie może być skarb? Żadna płyta nie dźwięczy głucho. A przeciem dobrze policzyła trzynaście kamieni od grobu Władysława Wielkiego, idąc wzdłuż muru, i niema nic. Musiano mnie oszukać. A, jest! ten kamień dźwięczy głucho. Do dzieła, piękna Ubu. Śmiało, wyważmy ten kamień. Trzyma się. Weźmy ten pogrzebacz fynansowy, jeszcze raz spełni swoje zadanie. O, jest! Jest złoto pośród królewskich kości. Do worka, ładować wszystko! Ha! Co to za zgiełk? Czyżby w tych starych sklepieniach byli jeszcze żywi? Nie, to nic, śpieszmy. Bierzmy wszystko. Tym pieniążkom będzie bardziej do twarzy w świetle dziennem niż w grobach dawnych władców. Wsadźmy z powrotem kamień. Moja obecność w tem miejscu przyprawia mnie o dziwny lęk. Zabiorę resztę złota innym razem; wrócę jutro.
Nigdy, Ubico, nigdy!
Naprzód, przyjaciele! Niech żyje Wacław i Polska! Ten stary hultaj Ubu odjechał; została już tylko wiedźma Ubica ze swoim palotynem. Podejmuję się iść na waszem czele i przywrócić ród moich ojców.
Niech żyje Byczysław!
Hurra! Naprzód! Pędźmy do pałacu i wytępmy to nasienie.
Ha! właśnie ta flondra Ubu wychodzi ze swoją strażą na ganek.
Czego panowie chcecie? Ha! to Byczysław
Wszystkie szyby wytłukły.
Święty Jerzy, zamordowały mnie.
Świanty Walanty, umieram.
Ciskajcie kamienie, przyjaciele.
Hum! Więc to tak!
Sam wychodź! Broń się, nikczemny pistolcu!
Zginąłem!
Zwycięstwo, przyjaciele! Huzia na Ubicę słychać trąby Ha! to szlachta przybywa. Pędźmy, dopędźmy tę wiedźmę!
Zanim udusimy starego bandytę!
Rogi niebieskie, nogo boża, główko cielęca! Zginiemy tutaj, bo umieramy z pragnienia i zmęczone jesteśmy. Panie żołnierzu, bądź tak uprzejmy ponieść nasz kask fynansowy, a pan, panie lansjerze, zajmij się grównianemi nożycami i drągiem fyzykalnym, aby przynieść ulgę naszej osobie, bo, powtarzam, jesteśmy zmęczeni
Hum! Panieee! Zadziwiające jest, że Rosjan nie widno.
Ubolewania godne jest, że stan naszych fynansów nie pozwala mieć wehikułu na naszą miarę; z obawy bowiem aby nie ochwacić naszego bieguna, uczyniliśmy całą drogę pieszo, wlokąc naszego konia za uzdę. Ale, kiedy będziemy z powrotem w Polszczę, wyimaginujemy, przy pomocy naszej wiedzy fyzykalnej i przy pomocy naszych doradców, powóz wietrzny, zdolny przenieść całą armję.
Oto Mikołaj Reński pędzi tutaj.
Wszystko stracone. Panie, Polacy zbuntowali się, Żyron zabity, a pani Ubu pierzchła w góry.
Ptaku nocny, bydlę złowieszcze, puhaczu w portkach! Gdzieś ty złowił te banjaluki? A to awantura! I kto to uczynił? Byczysław, założę się. Skąd przybywasz?
Z Warszawy, szlachetny panie.
Chłopcze grówniany, gdybym ci wierzył, kazałbym zawracać całej armji. Ale, chłopcze panie, masz na ramionach więcej pierza niż mózgu i przyśniły ci się głupstwa. Pędź do awangardy, mój malcze, Rosjanie są niedaleko, i niedługo będziemy musieli użyć naszej broni, tak grównianej jak fynansowej i fyzykalnej.
To prawda, Rosjanie. Ładnie teraz wyglądam. Gdybym jeszcze miał sposób wynieść się stąd; ale gdzietam, jesteśmy na wyżynie i stanowimy cel dla wszystkich pocisków.
Rosjanie! Nieprzyjaciel!
Dalej, panowie, uczyńmy przygotowania do bitwy. Zostaniemy na pagórku i nie popełnimy tego głupstwa żeby zejść nadół. Ja będę się trzymał pośrodku jak żywa cytadela, a wy będziecie ciążyli dokoła mnie. Zalecam wam wepchnąć do fuzyj tyle kul ile tylko się zmieści, bo osiem kul może zabić ośmiu Rosjan i tyluż spadnie nam tem samem z karku. Piechotę ustawimy u stóp pagórka, aby przywitała Rosjan i zabiła ich trochę; jazdę styłu, żeby wpadła na nich w zamęcie, a artylerję koło tu obecnego wiatraka aby waliła w kupę. Co do nas, będziemy się trzymali w wiatraku i będziemy strzelali z pistoletu fynansowego przez okno; wpoprzek drzwi umieścimy drąg fyzykalny, a jeśli ktoś spróbuje wejść, huź go grównianym pogrzebaczem.
Rozkazy twoje, mości Ubu, będą wykonane.
Ha! dobra nasza, zwyciężymy. Która godzina?
Jedenasta rano.
Dalej, pójdziemy na obiad, bo Rosjanie nie zaatakują nas przed południem. Powiedz pan żołnierzom, panie generale, żeby załatwili swoje potrzeby i zaintonowali hymn fynansów
O dzielni ludzie, ubóstwiam ich!
Och! boję się, Panie Boże, zginąłem! Nie, nie, to nic; nic mi nie jest.
Mości Ubu, Rosjanie atakują.
No więc co? Cóż ty chcesz żebym ja na to poradził? To nie ja im kazałem. Jednakże, panowie od fynansów, przygotujmy się do walki.
Druga kula!
Oh! Już nie wytrzymam. Tutaj dżdży żelazem i ołowiem; moglibyśmy uszkodzić naszą szacowną osobę. Zejdźmy wszyscy
Za Boga i cara!
Ha! zginąłem.
Naprzód! Ha! Ty, panie, niech cię dopadnę, boś mnie uszkodził, słyszysz, opoju, swoją fuzją, która nie chce strzelać.
Ej, widzicie go
Ach! Och! Jestem zraniony, jestem przedziurawiony, jestem przekłuty, jestem przysposobiony na śmierć, jestem pogrzebiony. Och! Ale czekaj. Ha! mam go
Masz! Teraz spróbuj to zrobić jeszcze raz.
Myślisz? Dotąd czuję na czole więcej guzów niż wawrzynów.
Hurra! Miejsca dla Cara
Och! Boże! Zmykaj kto żyw, to Car.
Och! Boże! przebył rów.
Pif! paf! ten drab porucznik zakatrupił czterech.
Jeszczeście nie skończyli, draby! Masz, Janie Sobieski, masz swoją porcję!
Dawajcie innych
Naprzód, druhy! Schwyćcie mi tego chmyza! Róbcie kompot z Moskali! Zwycięstwo jest nasze. Niech żyje Czerwony Orzeł.
Naprzód! Hurra! Nogo boża! Łapcie wielkiego draba.
Na świętego Jerzego, padłem.
A, to ty, Bardiorze! A, przyjacielu! Bardzo jesteśmy radzi, porówni z całą kompanją, żeśmy cię odnaleźli. Przypiekę cię trochę na wolnym ogniu. Panowie od fynansów, rozpalcie ogień. Och! Ach! Och! Umarłem. Dostałem conajmniej kulą armatnią. Och, mój Boże! przebacz mi moje grzechy. Tak, to była kula armatnia.
To był pistolet nabity prochem.
Ha! ty sobie drwisz ze mnie! Jeszcze! Do kieszeni!
Mości Ubu, posuwamy się na całej linji.
Widzę to. Nie mogę już, jestem pocentkowany kopniakami, chciałbym usiąść na ziemi. Och! moja manierka!
Idź wziąć manierkę Cara, mości Ubu.
Haha! idę zaraz. Dalej! Szablo grówniana, pełń swoją powinność, a ty pogrzebaczu fynansowy, nie zostawaj wtyle! Niech fyzykalny drąg uniesie się szlachetną emulacją i podzieli z małym kijkiem chwałę mordowania, drążenia i penetrowania cesarza Moskwy. Naprzód, nasz panie koniu fynansowy!
Stawać w pozycji, Majestacie.
Masz ty! au! oj! Och, panie, przepraszam, niech mnie pan zostawi w spokoju. Och! to było nieumyślnie
Panno Święta, ten opętaniec goni za mną. Co ja mu zrobiłem, wielki Boże! Och! dobra! jest jeszcze rów do przebycia. Och! czuję go za sobą a rów przed sobą! Odwagi, zamknijmy oczy!
Ha! wpadłem.
Hurra! Car wdepł.
Ha! zaledwie ważę się obrócić! Siedzi w rowie. Ha! dobrze mu tak, walcie na niego. Dalej, Polacy, nie żałujcie ręki, on ma dobre plecy ten nędznik! Ja nie śmiem na niego spojrzeć. A mimo to, nasza przepowiednia całkowicie się sprawdziła; drąg fyzykalny dokazał cudów, i niema wątpliwości, że byłbym go skutecznie zabił, gdyby niewytłumaczony lęk nie był zwalczył i zniweczył w nas skutków naszej odwagi. Ale musieliśmy nagle skręcić kominka i zawdzięczamy nasze ocalenie jedynie naszej zręczności w jeździe konnej jak również tęgości pęcin naszego konia fynansowego, którego chyżość równa jest tylko jego wytrzymałości, a którego lekkość zażywa odpowiedniej sławy, jak również głębokości rowu, który znalazł się bardzo w porę przed nogami wroga nas tu obecnego wielkiego mistrza fynansów. Wszystko to jest bardzo piękne, ale nikt mnie nie słucha. Dalej! Dobryś, zaczyna się nanowo!
Tym razem, to popłoch!
Ha, to okazja do wyprostowania nóg. Dalej, panowie Polacy, naprzód, albo raczej wtył!
Zmykaj kto może!
Dalej! W drogę. Cóż za banda, cóż za zmykanie, co za tłum, jak się wydobyć z tego gulaszu?
Ha, psi czas, mróz aż kamienie trzaskają i osoba mistrza fynansów czuje się wielce uszkodzona.
Hum! Mościwy Ubu, czy ochłonąłeś już ze swego strachu i ze swojej ucieczki?
Tak! Już się nie boję, ale jeszcze zmywam.
Co za wieprz!
Tak dobrze, Miłościwy Panie, jak się może miewać, miewając się bardzo źle. W następstwie czego ołów ciągnie je do ziemi, i nie mogłem wydobyć kuli.
Dobrze ci tak. Ty także wciąż chciałeś grzmocić innych. Ja rozwinąłem największą dzielność i nie narażając się, zakatrupiłem czterech nieprzyjaciół własną ręką, nie licząc wszystkich tych którzy byli już martwi i których dorżliśmy.
Czy wiesz, Piło, co się stało z młodym Reńskim?
Kula w głowę.
Hum! Panieeee!
Nieeee!
Co się stało? Uzbrójmy się w nasze lumelki.
Nie! Tego nadto! Idę o zakład, że jeszcze Moskale! Mam tego dość! Zresztą to bardzo proste; jeśli mnie złapią, wpuszczę ich sobie do kieszeni.
Hum, panie od fynansów!
Och, patrzcie na tego pieseczka. Milusi jest, na honor.
Do mnie, Piła! na pomoc, panie Ubu.
Właśnie! Radź sobie, przyjacielu, na tę chwilę odmawiamy ojczenasz. Każdy niech będzie zjedzony pokolei.
Mam go, trzymam go.
Dzielnie, przyjacielu, zaczyna mnie puszczać.
Santificetur nomen tuum.
Och! gryzie mnie! O Boże, ocal nas, już nie żyję.
Fiat voluntas tua!
Och, udało mi się go zranić!
Hurra, krew go upływa
Trzymaj go dobrze, niech wyjmę granat ręczny.
Panem nostrum ąuotidianum da nobis hodie.
Masz go wreszcie? Ja już nie mogę.
Sicut et nos dimittimus debitoribus nostris.
Ha, mam!
Zwycięstwo!
Sed libera nos a malo. Amen. No i co, dobrze umarł? Czy mogę zejść ze skały?
Ile się wam podoba.
Możecie sobie pochlebiać, że jeżeli jeszcze jesteście przy życiu i jeżeli depcecie jeszcze śniegi Litwy, winni to jesteście wspaniałomyślnej cnocie mistrza fynansów, który się męczył, mozolił i psuł sobie gardło odmawiając ojczenaszki za wasze ocalenie i który zażywał z takiem męstwem duchowego miecza modlitwy, z jaką zręcznością wy zażyliście świeckiego granatu tu obecnego palotyna Kotysa. Posunęliśmy nawet jeszcze dalej nasze poświęcenie bo nie zawahaliśmy się wejść na najwyższą skałę, iżby nasze modlitwy miały bliżej do nieba.
A cóż to za wielkie bydlę! Dzięki mnie, macie wieczerzę. Co za brzuch, panowie! Grecy czuliby się w nim swobodniej niż w koniu drewnianym, i niewiele brakowało, drodzy przyjaciele, abyśmy nie byli sprawdzili własnemi oczami jego wnętrznej pojemności.
Umieram z głodu. Co jeść?
Niedźwiedzia.
Och, wy biedni ludzie, będziecie go jedli na surowo? Nie mamy nic dla rozpalenia ognia.
Nie mamy fuzyj ze skałkami?
Prawda! A przy tem, zdaje mi się, że tu niedaleko jest mały lasek, gdzie muszą być suche gałęzie. Idź przynieść, mości Kotysie
A teraz, mości Ubu, poćwiartuj pan niedźwiedzia.
Och, nie. Może jeszcze nie umarł. Natomiast ty, któryś jest już nawpół zjedzony i pokąsany na wszystkie strony, będziesz zupełnie w swojej roli. Ja zapalę ogień, czekając aż on przyniesie drew
Och! uważaj! ruszył się.
Ależ, mości Ubu, już jest zimny.
To szkoda, lepiej smakowałby na ciepło. To przyprawi mistrza fynansów o niestrawność.
Oburzające!
Nie, ja nie chcę nic robić. Ja jestem zmęczony, wierzaj mi.
Co za śnieg, przyjaciele, myślałby człowiek, że jest w Kastylji albo na biegunie północnym. Noc zaczyna zapadać. Za godzinę będzie czarno. Śpieszmy się, żeby jeszcze coś widzieć.
Tak, słyszysz Piła, śpiesz się. Śpieszcie się obaj. Nadziejcie bydlę na rożen i upieczcie bydlę, jestem głodny.
Ha! to już za wiele tego dobrego. Albo pracuj z nami, albo nie dostaniesz nic, słyszysz obżoro.
Och, to mi jest wszystko jedno, mogę go zjeść na surowo, wówczas wy wpadniecie. Przytem mnie się chce spać.
Cóż chcesz, Piła! Jedzmy sami. Nie dostanie nic i kwita. Albo też można mu będzie dać kości.
Dobra! Ha, ogieniek płonie.
Och! to dobra rzecz; teraz jest ciepło. Ale wszędzie widzę Rosjan. Cóż za ucieczka, wielki Boże! Och!
Chciałbym wiedzieć, czy to, co powiadał Reński, jest prawda, czy ta klempa Ubu jest w istocie zdetronizowana. Nie byłoby w tem nic niemożliwego.
Skończmy wieczerzać.
Nie, mamy do mówienia o ważniejszych rzeczach. Myślę, że byłoby dobrze wywiedzieć się o prawdziwości tych pogłosek.
Noc przynosi dobrą radę. Śpijmy, zobaczymy jutro, co trzeba uczynić.
Nie, lepiej skorzystać z nocy, żeby się stąd zabrać.
No to chodźmy
Ha! panie dragonie rosyjski, uważaj pan, nie strzelaj pan tutaj, tu są ludzie. Och, idzie Bardior, jaki on zły, rzekłbyś niedźwiedź. A Byczysław wali prosto na mnie! Niedźwiedź! Niedźwiedź! Leży! Jakiż on twardy, wielki Boże! Ja nie chcę nic robić! Idź sobie, Byczysław! Słyszysz, ladaco? Teraz idzie Reński i Car! Och! będą mnie bili. A to Aubica! Skąd ty wziąłeś wszystko to złoto? Wzięłaś mi moje złoto, nędzna, grzebałaś się w moich grobach, które są w katedrze warszawskiej, blisko księżyca. Umarłem już oddawna, to Byczysław mnie zabił i jestem pogrzebion w Warszawie koło Władysława Wielkiego, a także w Krakowie koło Jana Zygmunta, i także w Toruniu w kazamacie Bardiora! Jeszcze jest. Ale idź sobie, przeklęty niedźwiedziu. Podobnyś jest do Bardiora. Słyszysz, ty bydlę szatańskie? Nie, nie słyszy, hultaje obcięli mu oszy. Wymóżdżajcie, zabijajcie, obcinajcie oszy, wydzierajcie fynanse i pijcie aż do śmierci, to jest życie Ajdaków, to jest szczęście pana fynansów