<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Władysław Herman i jego dwór
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XIV.
Lecz w piersiach jego piekło zawrzało,
Zawrzała zemsty chęć wściekła,
Gdy się cofnąwszy z postacią śmiałą,
Te dumne słowa wyrzekła.
Niedość, że ciężką znosiłam mękę,
Że jeszcze zuchwały zbójca
Śmie mi zbrodniczą podawać rękę.
Zbrodniarz.

Wprowadzimy teraz czytelnika do jednej z komnat zamku księcia Zbigniewa, dotąd mu nieznanej, chociażeśmy go często i może aż do znudzenia, po nim wodzili.
Żeby oznaczyć jej położenie, wypada powiedzieć, że wszedłszy na schody krążące się u wieży zachodniej, dosyć długo trzeba było iść niemi, nim się dostano do ciasnej galeryi oświeconej teraz rzadkiemi pochodniami, których migające się światło z trudnością się przedzierało przez nocne ciemności. Przy końcu tej galeryi widziano wyniosłe drzwi, nad któremi zakrzywiało się sklepienie, a za ich otwarciem okazywała się wzwyż wspomniana komnata, do której opisu przystępujemy, o ile nam tego dozwolą mdłe i słabe promienie samotnej lampy stojącej na długim stole, zajmującym cały środek pokoju. Kamienna posadzka dźwigała liczne siedzenia czarnem obite suknem, i kilka szaf żelaznemi obwarowanych kratami, zza których lśniły się oręże wszelkiego rodzaju. Spoczywała tam bowiem polska szabla i francuska szpada, angielski topór i włoski sztylet, ciężki pancerz niemiecki i lekka kolczuga południowych krain, strzały śmierć niosące zdaleka i włócznie zblizka rzucone, kilka ogromnych kopij stało opartych o ścianę ciemnem obiciem zakryte, na który rzadkie wisiały obrazy wystawujące morderstwa i walki. W głębi ukazywało się łoże zasłane niedźwiedzią skórą, blizko niego zaczynały się kamienne schody prowadzące do ciemniejszego pokoju, z którego wypływające światło wchodząc do szerokiej pod nim będącej komnaty, konało u stóp łoża, niewyraźnie już tarczę przy nim zawieszoną i napis na niej wyryty od innych odznaczając przedmiotów.
Wpatrywał się w ten napis rycerz Mestwin z Wilderthalu z założonemi rękoma i powtarzał czasem ze zwykłym sobie uśmiechem: „Śmierć temu, który się mnie dotknie!“ Czasem też oddalał ją od ściany i szybko przechadzając się po komnacie pojedyńczemi, wykrzyknikami: „do szatana, jej oczy! jej twarz! niema nie równego w Niemczech!“ poruszenie duszy odkrywał. Nareszcie usiadł przy stole i zaświsnął srebrną świstałką, wiszącą na sznurku okręcającym się naokoło szyi. Natychmiast ukazała się na schodach kamiennych zbiegająca z wierzchniego pokoiku osoba, która przystąpiwszy do rycerza lekkim go przywitała ukłonem. Był to młodzieniec nie więcej nad ośmnaście lat liczący, w kształtnym paziów niemieckich stroju, twarz jego wiosenną szpeciły oznaki burzliwych już namiętności, a ogień błyszczący w oczach stracił znamię niewinnej cnoty. Jakaś nawet ponurość daleka od wesołości najpiękniejszej życia pory, kaziła piękne jego rysy. Zresztą żywość i zręczność wydawała się w każdem poruszeniu, a włosy w gęstych pierścieniach szyję otaczające, przydawały jeszcze powabu do oblicza na nieszczęście zbrodnią a przynajmniej zimnem do niej przyzwyczajeniem nacechowanego.
— Urych, — rzekł Mestwin — powiedz mi szczerze, czy kiedy w naszych bogatych miastach lub na brzegach Elby, lub w górach dzikiej Szwajcaryi, lub nareszcie na świetnych turniejach naszej ojczyzny, widziałeś równą jej piękność, oko tak ponętne, kibić tak kształtną.
— Trudno mi być sędzią w tej sprawie, bo nie wiem o kim chcesz mówić, mój panie.
— O niej. Czyś nie słyszał o Hannie?
— O księżnej naszej, rycerzu?
— Kto tu jest księżną? — zawołał Mestwin podnosząc się nagle i wściekle miotając na wszystkie strony spojrzenia. — Kto tu śmie ją tak nazywać, nie uzyskawszy wprzód pozwolenia ode mnie, prawdziwego tych miejsc pana? Kto tu jest księżną? dziecię, pytam się jeszcze raz ciebie.
— A zdaje mi się — odparł zdziwiony Ulrych — jeślim nie w błędzie, że taką jest żona księcia Zbigniewa.
— Kto tu jest żoną Zbigniewa? — po drugi raz zapytał Mestwin. — Czym na to się zgodził? Czyż jedno moje słowo lub skinienie potwierdziło ten obmierzły związek?
— A czemże jest Hanna z Ciechanowa?
— Moją żoną! — krzyknął rycerz kładąc rękę na piersi — moją żoną lub trupem bez czucia, ciałem bez duszy za dni kilka.
Po tych słowach nastąpiło chwilowe milczenie, które znów przerwał Mestwin, odzywając się do Ulrycha:
— Nie chciałem wierzyć, żeby tajemnicza siła zapalała serca i w ciężkie okowała pęta. Śpiewy naszych minstrelów i zalotności współtowarzyszów broni urojeniami się wydawały, gardziłem miłością, a jeślim uwodził dziewczyny, było to raczej skutkiem przyjemności, którąm obiecywał sobie z ich łez i westchnień w chwili pożegnania lub opuszczenia. A teraz i mój duch śmiały uległ nieznanej potędze, która przemogła nad wiernością i przywiązaniem mojem do Zbigniewa, Ulrychu, nie wierz, śmiej się, albo raczej wierz i nie śmiej się, bobyś to srogo mógł opłacić; kocham, kocham Hannę z Ciechanowa, chcę ją posiąść, przysiągłem że albo moją będzie, albo zginie. Dwie drogi otwierają się przede mną. Jedna prowadzi do zdrady i miłości, druga do wierności księciu i zemsty, rozumiesz mnie, Ulrychu?
— Na szatana, cię nie rozumiem, drogi mój panie.
— Nie rozumiesz, ziemska istoto, prochu nikczemny. Powiadam ci, że Hanna musi do mnie należeć. Z nią ujadę w dalekie strony. Te śnieżne piersi za mną wzdychać, te czarne oczy na mnie tylko zwracać się będą.
— Niepojęte dziwy! — rzekł Ulrich — zamek obwarowany, mury wysokie, a serce kobiety komu innemu oddane, chyba pożyczywszy skrzydeł u sokoła, a wdzięków u Serafa, wykonać to będziesz w stanie.
— Wywrócę zamek, przejdę mury, opanuję serce, moja wymowa i mój rozum jednego i drugiego dopną. Łatwo mi stąd, z Polski nawet umknąć. Dzisiaj przyjąłem nowego sługę.
— Nowego sługę, ukochany mój panie, — przerwał smutnie młodzieniec — a cóż się stanie z Ulrychem? czyś na to ojczyste opuścił kraje, byś go zostawił w tych stronach, bez przyjaciół, bez opieki, a nadewszystko bez ulubionego pana? — To mówiąc schylił się i ucałował rękę rycerza.
— Nie rozumiesz mnie dzisiaj, niepojętne dziecię; mówię ja o innym, słudze, a tym jest Skarbimir z Gulczewa, podskarbi jego królewskiej mości. On mnie wszystko ułatwi, za wyrzeczonym rozkazem przybiegnie podesłać się pod moje stopy i wszystko wypełnić z ochotą co zechcę. On mi szczęście zapewni, za jego pomocą, Hanna moją będzie, ale też jeśli odrzuci Mestwina, dozna jego zemsty, zemsty, której przykład zagrzmi w przyszłości, zemsty niewidzianej dotąd.
— Czyś nie słaby czasem mój panie? — zapytał paź przerażony uniesieniem pana.
— Precz mi z takiemi wnioskami! — przerwał grzmiącym Mestwin głosem. — Owszem, czuję napływ sił nadzwyczajnych, sił, któremi światbym mógł zniszczyć, czuję ogień w piersiach, którego wkrótce wybuchną płomienie. Nigdy nic w życiu lepiej nie usłużyło nad tę ranę odebraną przez Zbigniewa. Hanna teraz sama przesiaduje w swoich komnatach. Na szatana i piekło zarazem, to moja żona, powiadam ci paziu, ona moją żoną być musi.
— Jeśliś tak postanowił, — ozwał się Ulrych — to będziesz łaskaw użyć mnie do posługi w tej sprawie, wiesz bowiem, że orle mam oko i jelenie nogi, umiem się jak wąż czołgać po nieprzyjacielskich obozach i rzucić się z zajadłością na wskazane ofiary.
— Doświadczyłem często twojej zręczności — odparł Mestwin — a teraz potrzebniejszą mi ona niż kiedykolwiek będzie. Wspomniałeś o obozach nieprzyjacielskich, wkrótce je odwiedzisz, ale Ulrychu, zdaje mi się — dodał już ciszej i z szyderskim uśmiechem — że spokojny i wyrachowany zwyczajnie rycerz z Wilderthalu, zanadto się uniósł; rysy jego zapewne przybrały cechę namiętności i prawdy oddawna zapomnianej. Trzeba odmienić ten wyraz twarzy i znowu wrócić do zwykłego stanu. — To mówiące, zdjął świstałkę, a na jej miejscu zarzucił rycerski łańcuch, szpadę z świetną rękojeścią z szafy wyjętą zawiesił u boku, a aksamitną czarną czapkę z długiemi pióry wziął do ręki.
— Idę — rzekł — zobaczyć, czy pierwsze natarcie mi się uda — ale rzadko od razu zupełne odnosi się zwycięstwo, wolno jednak szczęścia próbować. Wleję w jej serce nieufność ku mężowi, tyle sideł naokoło nastawię, że nareszcie w nich uwięźnie. Ty zaś nie opuszczaj mojej komnaty, a gdyby książe mnie kazał przywołać, o czem bardzo wątpię, wyjdź na galeryą, stań przy schodach i po trzykroć w tę świstałkę zagwizdaj.
Po tych słowach wyszedł Mestwin tak zajęty wrzącą namiętnością, że nie słyszał słów Ulrycha.
— Zapewne oszalał, ale dobrze że przynajmniej teraz będzie co do roboty.
Śpiesznym idąc krokiem, znanemi sobie przechodami przybył Mestwin do wspomnionej już dawniej sali, w której za pchnięciem gwoździa część ściany się odsuwała; kilka chwil później witał ukłonem i mową księżnę Hannę z Ciechanowa, która przyzwyczaiła się poniekąd od odwiedzin Mestwina, często od męża do niej przysyłanego.
— Cóż cię o tak późnej godzinie do nas sprowadziło, rycerzu? czy mój Zbigniew czasem nie zasłabł? czy mojej nie potrzebuje pomocy? Książe miłym snem ujęty marzy zapewne o chwale?
— Chęć widzenia ciebie i uwielbienia twoich wdzięków, pani, tu moje kroki przywiodła.
Zdziwiona tak niezwykłą księżna przemową, ze wstrętem odwróciła oczy od Mestwina i w milczeniu obszywała w złote i jedwabne nici, rękawiczki z białej jak śnieg skóry, dowodzące swoją wielkością, że nie miała ich nosić piękna i szczupła ręka, która ich przyozdabianiem się zatrudniała. Czasem też prosiła Katarzyny za nią stojącej o podanie narzędzi do tej pracy potrzebnych.
Mestwin nie wiedział od czego znowu zacząć rozmowę, ale wkrótce zimna jego bezczelność wzięła górę nad chwilowem pomieszaniem, i tak się odezwał:
— Nadobna Hanno, mam ci ważne odkryć tajemnice, głęboko dotąd ukryte; ważne i bardzo ważne, mające wpływać na los twój cały, rzeczy ci oznajmię.
— Uwolnij mię, rycerzu, od tych wynurzeń, — odparła księżna. — Nie nie chcę wiedzieć ani słyszeć od ciebie, możebyś zmniejszył i tak niebardzo błogie szczęście moje. Zostaw więc mnie i lepiej uczynisz, kiedy pójdziesz obejrzeć nocne czaty w zamku.
Odpowiedź ta rozjątrzyła Mestwina. Miał jednak dosyć siły do wstrzymania gniewu i znów mowę zaczął, ale już mocniej i dotkliwym głosem.
— Ważne zaiste! ważne przedmioty i sprawy znagliły mnie do odwiedzenia cię, pani. Nie bądź tak porywczą i wysłuchaj człowieka, któryby całą swoję krew wylał dla ciebie.
Podniosła wtenczas oczy Hanna i z największem podziwieniem, pierwszy raz odkąd poznała Mestwina, nie spostrzegła na jego ustach szyderczego uśmiechu. Wnosząc po tej odmianie, że prawdę powiada, z obawą, go się pytała o wyjawienie tajemnicy.
— Każ najprzód, piękna Hanno, odejść tej slużebnicy.
Te wyrazy oburzyły księżnę i żywo przerwała je rycerzowi.
— Wśród tych samotnych murów i niebezpieczeństw codzień grożących, znikają różnice stanu; Katarzyna tyle razy swoje przywiązanie mi dowiodła, że raczej wypadałoby ci ją przyjaciółką niż służebnicą nazywać.
— Pomyliłem się, — odparł Mestwin — racz przebaczyć pani, ale cię jeszcze raz upraszam, byś kazała oddalić się tej przyjaciółce.
— Czyż o Zbigniewie masz mi mówić?
— Przynajmniej o rzeczach tyczących się mego pana i księcia.
— Odejdź więc, Katarzyno, — rzekła księżna, i z bijącem od bojaźni i miłości sercem, porwała się z krzesła i zbliżyła się do Mestwina, czegoby nigdy w innym nie uczyniła razie.
Milczał rycerz dopóki zupełnie odgłos kroków odchodzącej córki Gierdy nie ucichł, a wtenczas ująwszy rękę Hanny, wyrzekł:
— Przysiąż na wszystkie świętości, przysiąż na ewangelię, że nikomu nie powtórzysz słów usłyszanych ode mnie.
Zwiedziona podstępem, drżąca o Zbigniewa z całym zapałem kochającego serca, przysięgła księżna, mnogie gotując sobie przez to nieszczęścia. Wpatrywał się w nią Mestwin wzrokiem raz ponurym, znów jaśniejącym nadzieją, ale nie była to nadzieja niewinności, kojąca cierpienia i zamieniająca ciernie życia ludzkiego na woniejące róże; była to raczej cecha namiętności połączonej ze zgubnemi widokami, z obrazem przyszłości pełnej zbrodniczych uciech.
Po skończeniu zaklęcia, ścisnął jeszcze mocniej rękę Hanny z Ciechanowa rycerz niemiecki i nareszcie zawołał:
— Pamiętaj niewiasto, żeś wykonała straszną przysięgę, za której zgwałcenie twój Kościół i religia grozi ci najsroższemi męczarniami, niech więc odtąd milczą twoje usta jak kamień grobowy, niech wieczne zapomnienie pokryje rozmowę i zdarzenia tej nocy. Zobowiązałaś się słowem, którego naruszenie zwaliłoby na ciebie i gniew niebios i gniew ludzi. Pamiętaj więc, powtarzam ci, Hanno z Ciechanowa, że jakkolwiek twoje podziwienie lub uniesienie wielkiemi będą, nie powinnaś ich ukazywać zewnętrznemi znaki, nie powinnaś nawet myśleć o ich wykryciu.
— Znam dobrze — przerwała mu w tem miejscu Hanna — przepisy świętej naszej wiary, i możesz być pewnym, że nie złamię przysięgi. Mów więc, Mestwinie, co wiesz, bo tu idzie o Zbigniewa, o człowieka, którego najwięcej na tej ziemi kocham.
Takie oświadczenia wcale nie przypadało do myśli rycerzowi niemieckiemu, który odstąpił kilka kroków i szydersko patrzył na anielską twarz córki Wszebora.
— Mów, nie odwłaczaj, nie zwlekaj rycerzu.
— A więc powiem ci wszystko — odrzekł Mestwin — kiedy sama tego żądasz. Wiedz, że roznieciłaś w moich piersiach płomień pożerający moje serce. Ognie piekła podsycane przez szatana niczem są w porównaniu tego, co wre pod tą kolczugą!... Tak, kocham, ciebie kocham, Hanno, musisz być moją.
Zarumieniona księżna od gniewu i wstydu, przerwała mu tu mowę z przynależną godnością i powagą.
— Rycerzu, jako małżonka twojego pana, rozkazuję ci się oddalić, mowa ta zuchwała nie powinna kazić moich uszu, wcale niedogodne do niej obrałeś miejsce; tego jeszcze nie dostawało, żeby rycerz Mestwin ośmielał się urągać z swojej pani tak, jak z całej ziemi i Nieba samego się urąga.
— Zuchwałą mową zowiesz — krzyknął Mestwin — najżywszy obraz miłości, którą dla ciebie pałam! I kiedyż, piękna Hanno, widziałaś mnie w takim stanie? czyż kiedy błyszczały moje oczy równym ogniem? czyż kiedy twarz moja blada pokryła się takim rumieńcem jak dzisiaj? Przyłóż rękę do moich piersi a uczujesz, że to serce, spokojne oddawna na groty nieprzyjaciół i spojrzenia dziewic, bije z podwojoną mocą w twojej przytomności... Pozwól rękę ucałować, pozwól ust różanych się dotknąć, wyrwę cię z tego położenia — dodał napół dobywając szabli — nie będziesz dłużej jak uwięziona przebywać w oblężonym zamku. Poznasz czarowne Niemiec okolice, gdzie mi wskażesz tam cię zawiozę, na dworach książąt i królów pierwszą będziesz, a gdyby kto ci śmiał tego zaprzeczyć, ległby u nóg twoich śmiertelnym uderzony ciosem. Opuść zimnego już dla ciebie męża i przejdź w objęcia człowieka, który cię tak kocha, że gotów na twój rozkaz krwią przyjaciół i krewnych się oblać, i świat cały zniszczyć dla twojego upodobania. Patrz, nigdy w świątyni nie kląkłem przed Bogiem waszym, nigdy żebrząc przebaczenia lub łaski, nie zniżyłem czoła przed mocarzami, a teraz zginam przed tobą kolana. Hanno, jeśli życie ci drogie, pokochaj mnie, bo jeśli mnie odrzucisz, biada wam wszystkim, wściekle rzucę się w objęcia zemsty i popamiętasz, jakie są groźby Mestwina.
A tu dziko się rozśmiał schylony u stóp księżnej, która z początku z przerażeniem, a teraz z pogardą, i gniewem nań poglądała.
Nagle odskoczywszy, wzięła biblią w ręce, i zastawiła się tą świętą od rycerza tarczą; jeszcze chciał odezwać się Mestwin, ale Hanna przerwała mu temi słowy:
— Podły sługo, kiedyś pilnować łoża boleści twojego pana, kiedyś lekarstwa mu podawać powinien, przychodzisz do jego żony i zuchwałemi obrażasz ją mowy, o których w przytomności Zbigniewa nie śmiałbyś i pomyśleć nawet. Podszedłeś mnie piekielnym podstępem.
— Alboż co powiedziałem ci, pani, nie tyczy się księcia Zbigniewa? — zapytał szyderskim głosem Mestwin.
— Milcz zdrajco, nie zatruwaj powietrza zgubnym tchem twoim, precz z moich oczu, odwróć szatański wzrok od mojej twarzy. Czyż myślisz, że gdybym nawet kiedy mogła zapomnieć o cnocie i wierze poprzysiężonej Zbigniewowi, żebym na ciebie choć jedno wejrzenie zwróciła? Czyż sądzisz, że szlachetna Polka i córka pana Ciechanowa, chciałaby się zniżyć do odbierania hołdów Niemca, posługacza swego? Srogą dziś popełniłeś obrazę, zgwałciłeś wszystkie obowiązki człowieka i sługi, podniosłeś oczy na własną księżnę, szkaradną zdradą zmusiłeś ją do wspomnienia świętych imion Boga i księgi przez Niego danej, w okolicznści, w której niegodziwe twoje chęci i zbrodnicze zamiary na jaw się wydały. Przebaczam ci jednak jako chrześcianka i jako księżna polska, którejby niegodnem było mścić się na takiej, jak ty istocie. Ale nie pokazuj się więcej moim oczom, uciekaj z tych komnat i niech już twoje stopy nigdy się nie tkną miejsc, gdzie przeszły moje ślady.
— Rozważ pani, — krzyknął Mestwin, miotany najsroższemi namiętnościami, — że swój własny wyrok wymówiłaś teraz, bo jeśli mną wzgardzisz, to ramię dopóty nie spocznie, dopóki ciebie i miłych tobie nie zagrzebie pod ciężarem klęsk okropnych. Cóż to jest cnota, o której tak dobrze pamiętasz? jest to mara i widmo nigdy nieistniejące na świecie, utworzone w głowie mędrców. Jedyną dla mnie cnotą jest ciebie posiadać, innych się wyrzekam i znać nie chcę.
— Bluźnisz Mestwinie, — zawołała księżna, która zaczęła sądzić, że pomieszane ma rycerz zmysły. — Bluźnisz nieszczęśliwy, ale powtarzam, oddal się stąd, wassalu i sługo.
— Gdzież tu widzisz Hanno z Ciechanowa — odparł wściekły Mestwin — wassala lub sługę? owszem lepiejbyć mnie swoim panem i mężem nazwała, bo, na piekło, spodziewam się, że tego dopnę. Inaczej bowiem zemsta... ale Hanno, ostatni raz powiadam, niema słów w jakimbądź ludzkim języku na wyrażenie zemsty, którą tobie gotuję.
— Jestem w twojej mocy — przerwała Hanna — bo krzyków moich niktby nie usłyszał, ale wiedz nikczemny rycerzu, że choć słabą jestem i lękliwą niewiastą, wcale jednak nie drżę przed ognistym twoim wzrokiem i ręką spoczywającą na szabli. Bo cóż możesz mi zrobić? zabić... nie lękam się śmierci, ale całą potęgą nie zerwiesz miłości łączącej mnie z Zbigniewem, nie zatrujesz pięknych młodości myśli i ułudzeń, a te są jedynym mojem szczęściem... ale dosyć już o tem, odejdź — a kiedy Mestwin i krokiem nie ruszył — lub uderz i zakończ obelgi, których cierpieć nie powinna ani żona Zbigniewa, ani córka Wszebora.
— Mylisz się — odpowiedział zimno Mestwin — sądząc, że zechcę własne żelazo w piersi twe utopić, przyjdzie czas, dumna Polko, kiedy gorzko pożałujesz, żem tego nie uczynił. Sroższe ci męki i boleści gotuję nad chwilowe konanie pod mieczem zabójcy. Z rąk ulubionych odtąd gorycze na cię spływać będą, a niespokojność i nieufność napełnią godziny życia twojego. W porównaniu z przyszłością, niebezpieczeństwa, którym teraz ulegasz, codzienne troski i zgryzoty dziecinnemi igraszkami, a najprzykrzejsze chwile dotąd przez ciebie doznane, są niebieskiem szczęściem... Ulubione ci związki potargam, nadzieję zniszczę. Łez i westchnień ci nie stanie na opłakiwanie nieszczęść, które cię otoczą i zamkną wszelką do pomyślności drogę. Kiedy zrzucisz jednę zawadę, natychmiast druga urośnie pod twojemi kroki, kiedy zerwiesz jeden cierń, tysiąc innych przejście ci zagrodzi. Opuszczona od męża, okryta hańbą, odrzucona przez ojca, niemogąca strapień swoich powierzyć przyjaźni, boś straszną, związana przysięgą, pożałujesz chwili, w której nazwałaś mię wassalem, sługą, w której nie chciałaś mojemu sercu odpowiedzieć. Taką ci przyszłość zapowiadam, Hanno z Ciechanowa, jeśli mnie odrzucisz.
— Ufna w Bogu — odparła Hanna — przyjmuję ten zgubny obraz, mając nadzieję, że się nie spełni. A gdyby to się sprawdzić miało, pocieszy mię przekonanie, żem była cnotliwą. Ale nie, ty nie możesz stać się przegrodą między mną a Zbigniewem.
Poznał wtenczas Mestwin, że gwałtowność i groźby nie nie pomogą i zebrawszy wszystkie siły, skrócił wściekłość nim władającą.
— Zostaw mi przecie choć małą nadzieję, — rzekł zniżonym głosem — że nie zupełnie zabraniasz mi o sobie myśleć, że mi wolno będzie przyjść do ciebie.
— Milcz; — odparła księżna uroczyście — kiedy zechcę te rękawiczki przesłać księciu Zbigniewowi, każę cię zawołać, byś je mu poniósł. Inaczej nie śmiej stawić się przede mną. — Dokończając tych słów, z taką powagą wskazała mu drzwi komnaty, że uderzony wyższością, którą zawsze zachowuje cnota nad zbrodnią, odejść musiał, powolnym jednak odstępował krokiem i często się odwracał. Nareszcie mając już wychodzić, jeszcze chciał coś przemówić, ale odwaga go opuściła i zawstydzony własną nieśmiałością, obiecując sobie, że potrafi później dokonać niegodziwych zamiarów, wyszedł powtarzając pocichu ze zwyczajnym uśmiechem: że trudno od razu zupełne odnieść zwycięstwo.
Hanna sama została, a wtenczas powagę i stałość dotychczasową zastąpiły rzewne łzy i jęki. Z trwogą poglądając na przyszłe nieszczęścia, utraciła męstwo. Myśl, że Mestwin może kiedyś oderwać od niej serce Zbigniewa, w taką rozpacz ją wyprawiła, że upadła bez zmysłów na ziemię. W samotnym pokoju leżała dosyć długo w tym stanie zbliżonem do śmierci, żona księcia Zbigniewa, a odzyskując zmysły, ujrzała przy sobie wierną Katarzynę. Żal wrócił za wróconem życiem. Niemożność wyjawienia jedynej przyjaciółce strasznych wydarzeń srodze ją bolała. Musiała zamykać w znękanem sercu gnębiące ją uczucia. Nie mogła szukać nigdzie pociechy, odtąd dni jej życia miały upływać pośród okropnych przewidywań losu przez Mestwina ugotowanego, i okropniejszych jeszcze z nim sporów.
Uklękła nareszcie przed obrazem Matki Boskiej.
Osłabiona, zbladła, trwogą przejęta modlić się już nawet nie mogła i te jedynie tylko wyrzekła słowa:
— Oddal od Zbigniewa tego człowieka i zmiłuj się nad nami!




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.