Władysław Herman i jego dwór/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Zygmunt Krasiński
Tytuł Władysław Herman i jego dwór
Pochodzenie Pisma Zygmunta Krasińskiego
Wydawca Karol Miarka
Data wyd. 1912
Miejsce wyd. Mikołów; Częstochowa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XIII.
Pragniesz mię, widzę, zdrajco schwycić w swoje szpony,
Zobaczym kto z nas lepiej w zdradach wyćwiczony.
Bezimienny.

— Książe i pan nasz trochę słaby — rzekł Jordan prowadząc Skarbimira do komnaty Zbigniewa. — Ale Abraham z Hamburga obiecuje, że wkrótce go uleczy z lekkiej rany i że będzie mógł wrócić na pole bitew i sławy.
Rycerz żadnej nie uzyskał, odpowiedzi, bo Skarbimir cały drżał od strachu i wszystkie natężał siły, by nie upaść; to wszystko połączone z niespokojnością duszy, z niepewnością jak go przyjmie książe, w taką wprawiło go trwogę, że odrzekłby się wszystkich bogactw dla uniknienia przykrego położenia. Nagle bowiem jak gdyby porwany z obozu i rzucony w mury nieprzyjacielskie, poglądał błędnym na otaczających wzrokiem, a słowa Jordana choć uprzejmie wyrzeczone, groźnie w jego uszach grzmiały. Miał jednak czas do przyzwyczajenia się, bo nie zaraz za wejściem do zamku, do jego pana się dostał, przechodził wiele komnat i galeryj, ale wcale inszą postępował drogą od tej, na której Mestwin Biskupowi przewodniczył. W każdym pokoju zastał mnóstwo zbrojnych, różnie czas przepędzających. Jedni z pucharem w ręku dawne opowiadali czyny, drudzy grali w kości i uniesieni namiętnością, jednym ruchem rozstrzygali los swój przyszły, lub też umiarkowańsi, nie wystawiali całych majątków, na pastwę ślepego losu, ale pomniejsze przedmioty jak hełmy, pałasze, sztylety. Słowem ożywiony zamek przedstawił oczom Skarbimiera liczne hufce i wesoło bawiących się rycerzy, którzy rzadko odwracali oczy na przypatrzenie się jemu. Dostał się on nareszcie do drzwi, za których otwarciem ukazały się ogromne z ciosowego kamienia schody, wybudowane w różne zakręty coraz bardziej wznoszące się do góry. Temi poszedł za znakiem danym od Jordana z Gozdowa, który znowu wszczął rozmowę opowiadaniem własnego poselstwa do jakiegoś dzikiego wodza Prusaków, ale i teraz żadnej nie uzyskał odpowiedzi.
Skarbimir czując, iż wkrótce przyjdzie mu spełnić zlecenie Władysława, zaczął nad niem myśleć i ochłonąwszy nieco z przestrachu, urządził w myśli tryb całego postępowania, nareszcie i miłość własna nigdy nie opuszczająca człowieka, ozwała się w głębi duszy i przemógłszy nad bojaźń, pomogła do ułożenia mowy, w której miał ozdobnemi słowy i właściwemi wybiegami wolę monarchy oznajmić, dumy księcia nie zrażając i zarazem czyniąc zadosyć rozkazom króla. Dzięki długości drogi, zupełnie był przygotowanym do spełnienia odebranych zleceń podskarbi królewski Skarbimir z Gulczewa, kiedy Jordan z Gozdowa ostrzegł go, że przybył do komnaty księcia.
Byłto mały pokój z okrągłemi oknami i wysokim kominem, którego ognisko znacznie występowało. Łoże z zielonemi zasłonami stało po jednej stronie, a nad niem widziano zawieszoną zbroję leżącego teraz Zbigniewa, której brakowało tylko sztyletu położonego na stole obok łoża, przy którem siedział na aksamitnej poduszce Mestwin z Wilderthalu. Z drugiej strony Abraham z Hamburga obwijał ramię Zbigniewa szerokiemi taśmy.
Syn Władysława bledszym się niż zazwyczaj wydawał, a chociaż uśmiech umilał mu usta w chwili ukazania się Skarbimira, można było w nim rozeznać pewną gorycz i uczucie boleści. Powiernik jego niemiecki dzikiem wejrzeniem wpatrywał się w otaczające przedmioty, a jeden tylko Abraham zachowywał piętno zwyczajnej łagodności.
— Nie spodziewaliśmy się zaiste twoich odwiedzin, najhojniejszy z panów dworu ojca mojego, — rzekł książe, odpierając zwolna lekarza — ale kiedy przyszło do tego, że ją słuchać musimy, mów prędko co masz do mówienia, bo zapewne wiesz, że cierpliwość nigdy moim nie była przymiotem, a teraz jeszcze zmniejszył się jej ostatek, kiedy dolega mi rana przez was sprawiona. Tak, przez was samych. Co za hańba! kiedym jak prawy rycerz walczył z twoim księciem Mieczysławem, kiedy wszyscy moi ludzie schowali oręż, wyleciał pocisk z równiny i zdrada dokonała tego, na coby nigdy Mieczysław się nie zdobył. Mieczysław, on, to dziecko miałoby mnie zwalczyć, jedno moje tchnienie zmiotłoby go z tych murów; ale sprawiaj się z swego poselstwa.
Taka mowa zastraszyłaby mężniejszego nawet od Skarbimira. Jak wryty stanął na środku pokoju pan Gulczewa i nie mogąc dalej postąpić ani wstecz się cofnąć, zapomniał nawet ukłonić się księciu i razem całej swojej mowy. Jej okresy jeden po drugim znikały mu z pamięci, a ile razy otwierał usta, dreszcz śmiertelny przebiegając wszystkie kości, wstrzymywał go od mówienia. Zimny pot kroplami sączył się z czoła. Wzrokiem pomieszanym patrzył na Zbigniewa i nie miał już mocy odwrócenia go w inną stronę. Zmarszczył brwi książe, ale poczekał jeszcze chwil kilka, a kiedy ciągle panowało milczenie, postanowił je przerwać.
— Cóż więc nam masz ogłosić panie Gulczewa? Pocoś tu przyszedł? Nuż do szatana, czyż nie otworzysz ust, jak gdyby na kłódkę zamkniętych? czyż ja mam pojedyńcze ci zadawać pytania? Gadajże więc, do pioruna.
Ale to nic nie pomogło i podskarbi coraz bardziej opadając na siłach i nie mogąc się dłużej utrzymać, przykląkł na podłodze.
— Czyś oszalał, tchórzu przeklęty! — krzyknął Zbigniew. — Raz przysyłają mi Biskupa, któremu ust przymknąć nie można, to znowu człowieka, któremu ich niepodobna otworzyć.
— Dobry mam klucz na takie przypadki — rzekł Mestwin, wskazując na sztylet.
— Daj pokój — odparł książe. — Ale, Skarbimirze, nie nudź mię tak długo, bo, na Boga, każę cię związać i wrzucić gdzie do lochu, w którym przespawszy się na słomie, rozum i mowę odzyskasz. Ale, na wszystkich Świętych, zobaczycie, że zemdleje. Abrahamie, nie masz jakiego lekarstwa przydatnego podskarbiemu królewskiemu?
— Nasza nauka — odpowiedział Izraelita — zawiera ważne tajemnice; umie odwracać choroby, przewidywać ich skutki i zaradzać licznym ułomnościom, alem takiej słabości nigdy jeszcze nie widział, choć moje stopy okryły się kurzawą ziem odległych z tej i z tamtej strony morza, choć nie w jednej szkole uczyłem się Boskiej sztuki uzdrawiania, bo najwięksi nasi mędrcowie w Hiszpanii i Cesarstwie Wschodniem dobrze znają Abrahama z Hamburga, jednak na wszelki wypadek będę się starał mu pomódz.
Po tych słowach wyjął z szkatułki, z którąśmy już czytelników zapoznali, kawałek z odległych stron przywiezionego drzewa, i przyłożył go do skroni i nozdrzy Skarbimira.
Odskoczył wtył pan Gulczewa i uczuł rozlewającą się siłę po wszystkich żyłach, już mu nogi nie drżały, już pot mroźny nie oblewał czoła i odzyskał nagle przytomność umysłu.
— Doskonale, — zawołał książe radzę — mieć zawsze przy sobie takiego lekarza.
— A osobliwie — dodał Mestwin — przy poselstwach zdałby się Abraham panu Gulczewa.
— Kiedyś już ożył, to zaczynaj — ozwał się Zbigniew.
— Racz darować, — rzekł nareszcie Skarbimir — przebacz, nieprzebrany w łasce i litość książe. Chwała, która cię otacza, moc nigdy nieodstępująca twojego ramienia przeraziły moje serce. Słowa przez ciebie wyrzeczone wydały mi się grzmotem, upadłem na twarz przed tobą. Teraz wróciwszy do zmysłów, dobroć twoję bez miary poznaję, i ośmielam ci się oznajmić zlecenia przez miłościwego króla mi dane. Brzmią one w następującej treści.
Twoje rozkazy świętemi są dla mnie, najjaśniejszy, króla nam panującego potomku, w najściślejszych obrębach rzecz moję obejmę. Władysław Herman pierwszy tego imienia... —
— Już pierwszy, ten wyraz niepotrzebny — przerwał Mestwin.
— Władysław Herman uprasza cię, książe, byś pozwolił na zawieszenie broni.
— A to dziwy teraz na świecie — zawołał Zbigniew — ojciec i król uprasza syna i poddanego ażeby pozwolił.
— Więc rozkazuje, — rzekł Skarbimir, u którego dosyć często złość, bojaźń przemagała — byś zawarł zawieszenie broni z księciem Mieczysławem, wojewodą krakowskim Sieciechem i...
— Domyślam się z kim więcej — znów przerwał Zbigniew — dalsze króla rozkazy mi ogłoś.
— Najjaśniejszy książe, zbliżają się urodziny twego ojca, zamyśla on przepyszny wyprawić turniej dla świetniejszego ich obchodu, na który zaprasza cię przeze mnie. Wszyscy twoi przeciwnicy tam będą.
— Turniej, — krzyknął Zbigniew — turniej. Mój ojciec schorzały, wiekiem osłabiony, lubiący nadewszystko cichość i spokojność, turniej wyprawia: widzę, że się wszystko przewróciło od kilku dni na świecie. Już nawet zaczynałem się tego domyślać, kiedym nie mógł za drugiem uderzeniem schwytać tego Mieczysława. Tego dziecięcia niedawno wyszłego z kolebki.
— Czekam teraz z uszanowaniem, i pokorą ci winną, odpowiedzi, najjaśniejszy książe.
Pomyślał przez chwilę Zbigniew, a potem obróciwszy się do Mestwina, rzekł:
— Tydzień nas dzieli od urodzin ojca, rana się zgoi a potem chcę ich widzieć. Chcę z Sieciechem kilka słów pomówić, nareszcie dlaczegoż miałbym nie uczynić zadosyć woli ojca w tak małej rzeczy; sześć dni później czy wcześniej zginą, wcale mię nie zastanawia. Dla nich życie jest drogie, bo już go dłużej posiadać nie będą.
Skarbimirze, możesz upewnić mego rodzica i monarchę, że przybędę na turniej życzyć mu szczęśliwych urodzin i pomyślnej starości.
Po tych słowach wskazał ręką drzwi podskarbiemu, ale ten zamiast pożegnania się z księciem, padł przed nim na kolana i z założonemi rękami prosił o pozwolenie wynurzenia najszczerszych, jak mówił, chęci i pragnień.
— Znowu cud: — krzyknął Zbigniew — szczerość u ciebie; ale mów, pozwalamy.
— Najpotężniejszy panie, Bóg mi jest świadkiem, że cię szanuję i uwielbiam nadewszystko, że Mieczysławowi nie sprzyjam, że ciebie tylko zawsze miałem na widoku. Tobie służyć najpożądańszą dla mnie rzeczą, w twojej służbie umrzeć najmilszą byłoby dla mnie nadzieją, przyjm ode mnie przysięgę wierności, a zato żądam tylko od ciebie łaskawego wejrzenia. Najjaśniejszy książe, wymów jedno tylko słówko, jedno pozwolenie, a Skarbimir najszczęśliwszym będzie.
— Precz mi — przerwał mu z gniewem syn Władysława — precz mi z oczu zdrajco! pochlebco! Precz stąd — powtórzył sroższym jeszcze głosem — bo twoja głowa niepewna, dopóki w tych murach przebywa. Milcz podły zuchwalcze, milcz skąpcze obmierzły! Słowo jedno z ust twoich już mnie w wściekłość wprawia. Niech jeszcze twój głos usłyszę, a usta które go wydały oniemieją na zawsze. Wracaj do swoich, powiedz królowi jakeś pięknie spełnił poselstwo, jakeś przymusił wymową księcia Zbigniewa do usłuchania ojca, idź bezwstydnie kłamać jakeś tu bezczelnie zdradzał. Jordanie, odprowadź tego człowieka jak najprędzej. Mestwinie, usuń ten sztylet zpod mojej ręki, bo mógłbym, uniesiony gniewem, zgwałcić na jego osobie uszanowanie winne mojemu ojcu.
Natychmiast Jordan z Gozdowa silną ręką dźwignął z ziemi odchodzącego od zmysłów podskarbiego, i za drzwi go wyprowadził.
Ledwo wyszedł, aliści powstał milczący dotąd Mestwin i rzekł do księcia, kazawszy najprzód lekarzowi się oddalić.
— Zdać się nam może Skarbimir niezadługo; taki człowiek w naszym zamku próżnym byłby ciężarem, ale w obozie nieprzyjaciół nieoszacowanym jest klejnotem.
— Daj mi z nim pokój. Znam jego chytrość i podstępy, nie chcę, nie potrzebuję jego usług.
— Książe i panie mój, zaufaj memu doświadczeniu. Skarbimir samemu sobie zostawiony, mógłby stać się naszej sprawie szkodliwym pod pozorem przyjaźni i upokorzenia, ale znajdzie we mnie mistrza w niczem mu nieustępującego. Wykryję jego wybiegi i podstępy, wyświecę pierwszą jego myśl zdradziecką, a wtenczas któż nam zabroni zdjąć z szubienicy żołnierza i zastąpić go podskarbim?
— Rób co ci się podoba, Mestwinie, — odpowiedział zniecierpliwiony książe. — Na dzisiaj daj mi pokój i opuść mnie: snu potrzebuję.
To mówiąc, obrócił się do ściany, a Mestwin uzyskawszy pozwolenie, wyleciał z pokoju szybko, dobrze znanemi skrytemi schodami zstąpił na dół i w mgnieniu oka przebiegł cały zamek, po którym tak długo Jordan oprowadzał pana Gulczewa.
Już Skarbimir z radością widział otwierającą się bramę zamkową, już most zwodzony spuszczono, kiedy nowy głos: stójcie! — zawołał, i w tej samej chwili stanął przy nim Mestwin.
Na ten widok, pewny śmierci starzec skłonił głowę na piersi i głęboko westchnął, ale nim podniósł oczy, uczuł przyjazne ściśnienie ręki i grzecznie wyrzeczone słowa usłyszał.
— Książe chory, trzeba mu uniesienie przebaczyć.
— Przebaczyć — powtórzył zdziwiony Skarbimir — ach! jakże nie przebaczyć takiemu bohaterowi, rycerzu Mestwinie z Wilderthalu.
— Posłuchaj mnie, panie podskarbi królewski, — rzekł Mestwin i odprowadził go na stronę.
— Gotów jestem — odpowiedział Skarbimir, poznając, że chcą go w jakieś sidła ułowić. — Ale nie tak łatwo ze mną — pomyślał. — Alboż to nie przepędziłem życie na dworze? alboż to poselstw mnogich nie odprawiłem? Alboż to nie oszukałem, nie zwiodłem tylu książąt i panów?
— Książe i pan mój — zaczął Mestwin — takiego jest ułożenia, że pierwsza myśl co się nawinie, zawsze mu się z początku najlepszą wyda, ale potem zastanowiwszy się często gotów jest do rozeznania rzeczy, któremi pogardzał, do szanowania osób, na które złem okiem patrzał. Właśnie to się samo dzisiaj zdarzyło; nieprzyjemnemi pożegnał cię słowy, aleś ledwo wyszedł, upamiętał się i przysłał mię do ciebie. Skarbimirze, czy można na ciebie rachować?
Te słowa ostatnie wyrzekł stanowczym głosem i mocno ścisnął rękę podskarbiego, który po chwilce namysłu odpowiedział.
— Jużem się oświadczył święceniem bez granie dla księcia, a choć źle przyjęto moję życzliwość, w niczem się ona nie zmieniła.
— Pozostaniesz więc w obozie nieprzyjaciół, czy tu się przeniesiesz? — zapytał Mestwin.
— Uczynię, co książe rozkaże.
— Tłómacz się jaśniej, szczerze powiedz: czyś gotów wiernie służyć Zbigniewowi? Czy twoje usługi zdrady czasem nie pokrywają?
I patrzał się Mestwin na Skarbimira bystrym wzrokiem, chcąc przeniknąć tajniki jego serca. Ale nikt podskarbiemu nie mógł wyrównać w sztuce udawania, a w spokojnej naradzie, w której nie błyszczały miecze, rzadko kto potrafił zmieszać bezwstydne czoło. Rycerzowi też niemieckiemu nie zbywało na przebiegłości, a miał on tę wyższość nad panem Gulczewa, że czy to w cichej naradzie, czy pośród wrzawy i bojów, zawsze zachowywał niczem nienaruszoną spokojność. Wystąpili teraz ci dwaj ludzie równie chytrzy i niegodziwi, każdy w swoim rodzaju, do potyczki, każdy starał się myśli przeciwnika odgadnąć, każdy obiecywał sobie zwycięstwo, każdy był pewnym, że drugiego oszuka, ale rozwaga i zimna krew Mestwina zapewniała mu wygraną, bo Skarbimir trwożnem okiem poglądał na rękę rycerza, opartą jak gdyby od niechcenia na rękojeści stalowego sztyletu.
— Zdrada daleka ode mnie była zawsze i będzie — odparł Skarbimir — przysięgam więc.
— Nieważna przysięga, — przerwał rycerz niemiecki — bom słyszał od wielu, żeś nieraz podobną naruszył i złamał.
Kto mógł mnie oczerniać, kto oskarżać o taką zbrodnię, dzielny rycerzu? Staw mi go przed oczy, a moja niewinność zawstydzi jego potwarze.
— Przyszłoby mi wtenczas stawić przed tobą — zawołał Mestwin — panów wszystkich, którym kiedykolwiek służyłeś, przyjaciół, których zdradziłeś, całą Polskę, w której szeroko się rozlega pogłoska o fałszu twoich miotanych słówek i udanej cnoty. Sam powiedz, czy w tej chwili nie zdradzasz Mieczysława? więc pewniejszej mi trzeba rękojmi nad twoje przysięgi.
— Ja Mieczysława zdradzam? — odrzekł podskarbi. — Alboż udzielny pan Gulczewa ma jakie dla niego obowiązki lennicze? Alboż słowo lub wdzięczność wiążą mnie do niego? owszem chęć serca i uszanowanie zbliżyły mię do Zbigniewa. Nie od dzisiaj ozwały się te uczucia we mnie. Jeszcze w sali tronowej mu je oznajmiłem jak sam zaświadczyć może, i któż teraz tak ślepym, tak nierozsądnym będzie, ażeby mojemu słowu nie ufał, ażeby nie wiedział, że same niebiosa natchnęły mnie przywiązaniem do syna mojego monarchy?
— Wszystko to są próżne słowa — rzekł mocnym głosem Mestwin. — Nie możesz inaczej mówić w tem miejscu; będąc w naszej mocy, każdyby na takie oświadczenia się zdobył.
— Więcej ci jeszcze powiem — zawołał z żywością pan Gulczewa. — Nie cierpię, nienawidzę Mieczysława, Wszebora, Sieciecha. Sieciecha tego wojewodę, który ufny w swoim mieczu, śmie mnie na śmiechy i żarty wystawiać. Choćbym nie czuł przychylności dla Zbigniewa, nienawiść ku wojewodzie jużby mnie kazała się zaciągnąć pod znaki jego nieprzyjaciół. On wzniósłszy się na ten urząd nie wiedzieć zaco i nie wiedzieć dlaczego, mnie zestarzałego na dworze, mnie wiekiem i godnością szanownego, sto razy na dzień obraża. Mestwinie, wierz mi, gdybym mógł, udusiłbym go własnemi rękami.
Słuchał tych słów rycerz niemiecki z natężoną uwagą i na chwilę nie odwrócił oczu od twarzy Skarbimira, która dopiero teraz odbijała prawdziwe duszy uczucia, złość długo zatajona wybuchnęła we wściekłej mowie, marszcząc jego rysy, a oczy piekielnym ożywiając ogniem.
Odstąpił o kilka kroków Mestwin i rzekł pocichu Jordanowi z szyderskim uśmiechem:
— Trzymam go teraz w mojej mocy, pierwsze słowa szczere teraz wyrzekł i wpadł w zastawione sieci, dzięki miłości własnej, która nawet nad chytrością wzięła górę u niego.
Ochłonąwszy z zapału, poznał Skarbimir, że niebacznie odkrył prawdziwy stan serca i gorzko westchnął, tak jak wojownik widzący, że po przegranej bitwie, musi ustąpić dzielniejszemu przeciwnikowi; nie stracił jednak zupełnej nadziei, spodziewając się, że może jeszcze potafi złudzić Mestwina. Zaczął więc nanowo oświadczenia, powtórzył przyrzeczenia i zakończył dowodząc, że przejęty jest najżywszem do księcia przywiązaniem.
Rozśmiał się wtenczas głośno rycerz niemiecki i z urąganiem poglądając na podskarbiego, zawołał:
— Wierzę, wierzę, ale nie wszystkiemu, z początku i teraz na końcu bezwstydnie kłamałeś, w środku prawdęś powiedział, a cóż czym nie zgadł?
Pozostał w milczeniu Skarbimir, gryząc sobie wargi.
— Panie Gulczewa — ciągnął dalej Mestwin — znam cię doskonale teraz, oszczędź sobie słów i zabiegów, bo nadaremnemi będą. Na świecie, gdzie tylu jest niedoświadczonych lub nierozsądnych, możesz jeszcze się pokrywać barwą cnoty, możesz jeszcze udawaniem przyciągnąć i oszukać, ale w tym zamku już nie zdołasz. Są bowiem w nim ludzie, którzy wśród najburzliwszych namiętności, umieją ich uniesienia rozeznać od zimnej rachuby i wykrywać każdego skryte chęci i żądze. Skarbimirze, bądź wiernym Zbigniewowi, a nagrodę pewną ci obiecuję, czy zechcesz poniżenia Sieciecha, czy własnego wzniesienia. Wróć do obozu, w nim ciągle przebywaj i sprzyjaj naszej sprawie, wypełniaj nadsyłane od nas polecenia...
— Jakież one są?
— Dowiesz się o nich w przyzwoitem miejscu i czasie, a kiedy po drugi raz ujrzysz ten pierścień w ręku drugiego, bądź pewnym, że to mój posłaniec.
— Rozumiem.
— Nie potrzebuję cię uczyć, jak masz zresztą postępować, skrytość i chytrość najmilszymi ci towarzyszami od dzieciństwa były, wszystko uważaj i pilnie nam donoś, pamiętaj oraz o pierścieniu.
— Więc mi szpiega rzemiosło przybrać trzeba, rycerzu?
— Nie szpiega, ale poświęconego sługi mego księcia i pana, bo, na wszystkie cienie pomordowanych tą szablą wrogów, gdybym kiedy odkrył chęć zdrady w tobie, nie długobyś na tej ziemi przebywał. Dopóki wiernym nam będziesz, dopótyśmy przyjaciele, nie ośmielaj się walczyć ze mną, nie ubiegaj się o pierwszeństwo w podstępach, ostrzegam cię nie knuj żadnej zdrady, bo jak dzisiaj oderwałem zasłonę z twego serca, tak zawsze to samo potrafię uczynić. Przyznaję, że przez długi czas nikt ci — nie zrównał na drodze fałszu i kłamstwa, dotąd pierwszym byłeś, ale dzisiaj uledz musisz wyższemu od siebie. Znalazłeś pana, który cię utrzyma na wodzy. Porwany jego potęgą, odtąd jego tylko rozkazy wypełniać będziesz, a jeśli zechcesz mu się sprzeciwiać, zrzuci cię on w przepaść, z której nigdy nie powstaniesz; idź więc, wracaj do obozu, spraw się Władysławowi z poselstwa, ale pamiętaj, że odtąd oko czujne czuwać będzie nad tobą, i że ręka zawsze gotowa spaść na twoję głowę, wiecznie ci będzie grozić zgubą.
Po tych słowach, odszedł Skarbimir złością i wstydem przejęty. Budowę chytrości, którą z taką pracą wznosił przez lat tyle, zwalił człowiek, na którego dawniej patrzał z pogardą. Wracał więc do obozu z spuszczoną głową, z rozpaczą w sercu, czuł, że odtąd wszystkie jego kroki śledzić będzie nieprzyjaciel skory do użycia najgwałtowniejszych środków, a sobie samemu musiał przypisywać winę tego nieszczęścia, czegoż było wydawać się tak porywczo z żalem do Sieciecha? Czyż tysiącznych wybiegów wynaleźć nie mógł na omamienie i odurzenie Mestwina? I rycerz ten pośród namiotu wychowany, częściej na koniu niż w radnem krześle siedzący, wziął górę nad przebiegłym Skarbimirem? I on nie potrafi zrzucić tego haniebnego jarzma? Takie myśli dręczyły zbliżającego się do obozu starca, jednak nadzieja zemsty nad Sieciechem pocieszyła go trochę, a potem rzekł sobie pocichu: nie Zbigniew to Mieczysław upadnie, i zawsze jednym mniej będzie, potem pomyślimy i o tamtym. To mówiąc, nagle odwrócił głowę i obejrzał się z mimowolnem przerażeniem na wszystkie strony, tak jak gdyby Mestwin go mógł słyszeć,




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Zygmunt Krasiński.