Władysław St. Reymont. Próba charakterystyki/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Kazimierz Bukowski
Tytuł Władysław St. Reymont. Próba charakterystyki
Wydawca Wydawnictwo Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich
Data wyd. 1927
Druk Drukarnia Zakładu Narodowego Imienia Ossolińskich we Lwowie
Miejsce wyd. Lwów — Warszawa — Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron


III
POETA ZBIOROWOŚCI. — DROGA DO EPOPEI

Kiedy oczy Reymonta nasyciły się rzeczywistością, kiedy wyobraźnia jego, kłębiąca się od tłumu postaci, uczuła gwałtowną potrzebę wyrzucenia ich z siebie, kiedy wszystko, czem nasiąkł jego wrażliwy zmysł obserwacyjny, domagało się realizacji artystycznej, chwycił za pióro i zaczął pisać. „To samo życie” — powiada Adam Grzymała Siedlecki — „ta sama rzeczywistość, na której się urabiał jego mózg, krzyknęła mu, jak z krzaka gorejącego głos: „Mów o mnie!” I runęła na świat ta twórczość, ani chcąca wiedzieć o żadnej innej literaturze, wydobyta wprost z siebie, a cudem jakimś nie pędząca na manowce, ni też reformatorska, lecz wyłącznie klasyczna, w duchu polskich tradycyj poczęta”.
Chwilę powstania pierwszych swoich utworów opisał Reymont jednemu z krytyków. Był wtedy „praktykantem kolejowym z pensją dwunastu rubli na miesiąc”. Pilnował robót na plancie i dokonywał przytem prac, na których nie znał się wcale. „Wśród głodu i chłodu” — opowiadał Reymont — „siadałem w rowie i kiedy woda podmywała mosty, których budowy pilnowałem, pisałem sobie sub Jove crudo na kamieniu i murawie „Śmierć”, „Franka”, „Oko w oko”, „Zawieruchę”. Most jeden runął, a ja pojechałem szukać szczęścia literackiego W Warszawie...”
Pierwszy, gorączkowy rozpęd temperamentu sprawił, że utwory te pisane były w pośpiechu, w bezładnem pragnieniu wydobycia nawierzch wszystkiego, co domagało się ujęcia w jakąś szczerą i zwięzłą formę. Tą formą była początkowo nowela, która w miarę dojrzewania sił i rozrostu talentu nabrzmiewała do rozmiarów opowiadania i opowieści, aby wkońcu objąć szerokie i pełne ramy powieści. Szkice i opowiadania, powstałe w zaczątkowym rozmachu, noszą charakter surowych brył, w których lśnią gęsto złote żyłki epickiego talentu Reymonta. Znać w nich bezpośredniość odczucia życia, pulsu i ruchu dookolnego świata, pędów, zamiarów i haseł, które fermentowały na powierzchni i w głębi otaczającej go rzeczywistości. Materjał, którym rozporządzała wyobraźnia twórcza Reymonta w chwili pisania pierwszych utworów, był bardzo różnorodny i obfity, a składał się przedewszystkiem z wrażeń i obserwacyj zaczerpniętych z świata chłopskiego, aktorskiego i urzędniczego. Te trzy sfery, które Reymont poznał nietylko przez przebywanie w nich i obcowanie z niemi, ale szczególniej przez bezpośrednie zżycie się z niemi, odkryły mu wszystkie tajemnice swoich procesów życiowych, a artystyczna wyobraźnia jego, karmiąca się pożądliwie bujnością typów i stanów psychicznych, czerpała z nich jak z wiecznie bijącego źródła.
Przyszły autor „Chłopów” czuł się najpewniej wśród środowiska chłopskiego, które odczuwał wszystkiemi fibrami swojej organizacji twórczej. Kreślił więc szkice, wzięte wprost z tętniącego i pulsującego żywą i gorącą krwią organizmu wsi polskiej, z chałup i zagród chłopskich, zamykających w sobie niezmiernie bujny i ciekawy obszar ludzkich namiętności o pierwotnej, żywiołowej i brutalnej sile. I dlatego też w kierunku odtwarzania żywiołu chłopskiego w jego najbardziej krańcowych i charakterystycznych cechach wyładowuje się pierwszy zasób ehergji twórczej Reymonta.
Świat chłopski, który ukazuje nam Reymont w tych pierwszych swoich utworach, kreślonych przeważnie z bezwzględnym realizmem, jest twardy, surowy i bezwzględny. Rządzą w nim niepodzielnie silne namiętności, zdolne do szalonych porywów radości i gniewu, niskie i brutalne instynkty, skłonne do najokrutniejszych czynów. Silne natury, wytrzymałe na ból i nędzę, broniące do ostatka swojej ziemi i swego mienia, są niepowściągliwe w gniewie i nienawiści, gorące i czułe w miłości i litości.W noweli „Śmierć”, obnażającej brutalny instynkt okrucieństwa, żądzę posiadania ziemi i pieniędzy, zaciekła i chciwa chłopka Antkowa, spierająca się z swoją siostrą Tomkową o spadek, morgi i pieniądze, wyrzuca swojego śmiertelnie chorego ojca do chlewa, ponieważ zapisał majątek nie jej, ale siostrze. A gdy stary umiera w chlewie z zimna i głodu, zabiera mu schowane w szkaplerzu pieniądze, aby kupić upragnione morgi i nasycić się majątkiem, zdobytym po trupie ojca. Twarda i ponura to nowela, chłodna w swym objektywizmie, ale wierna i prawdziwa w charakterystyce typów chłopskich. Chłopak wiejski Witek w noweli „Suka“ obdarza tkliwą czułością nieszczęśliwą sukę, która z narażeniem życia ratuje swoje szczenięta, w przeciwieństwie do złej i bezlitosnej dziedziczki, która z zimną obojętnością zadręcza swoją córkę. Biedny chłop Wawrzon w noweli „W porębie” zapija się na śmierć i w gniewie grzmoci brutalnie wszystko dokoła, gdy musi opuścić chałupę i iść na zarobek, w obcy świat. Poczciwy Mateusz w noweli „W jesienną noc“ przygarnia z litości opuszczone dziecko biednej dziewczyny, Tomek Baran (w noweli pod tym samym tytułem) dla miłości swoich dzieci znosi trud i męki najcięższej pracy. Wpływowi tych natur chłopskich ulega w noweli „Szczęśliwi”, nawet samotnik półinteligent Kubicki który zaproszony przez chłopów Wawrzonów na wilję Bożego Narodzenia taką odczuwa dla nich wdzięczność, że bierze ich córkę Marysię za żonę.
Uczucie pełne tkliwości i żalu przejawia się w naturze młodego, popędliwego paroba Antka z opowieści „Sprawiedliwie”, która jest jakby prologiem późniejszych „Chłopów”. Antek, zapalczywy chłopak wiejski, przebija widłami rządcę za to, że zalecał się do jego narzeczonej. Dostawszy się do więzienia, tęskni do swobody i wsi rodzinnej i po wielu przejściach i ucieczce z więzienia dostaje się wkońcu ranny do domu, gdzie go ukrywa przez długi czas kochająca go nad życie matka. Myśli nawet o wyjeżdzie do Brazylji przy nadarzającej się sposobności, ale zdradzony musi uciekać z domu przed ścigającą go obławą. Widząc wkońcu, że się nie wymknie i nie uniknie pościgu, z zemsty puszcza wieś rodzinną z dymem. Rozwścieczeni chłopi, dostawszy go w swoje ręce, rzucają go w płomienie, a biedna matka, która broniła swego jedynego syna przed krzywdą ludzką, woła z rozpaczą, jakby w poczuciu gromadzkiej etyki: „Sprawiedliwie!”
Szeroki rozmach tej opowieści, bujne tło, kreślone silnemi, pełnemi barwami, prawda charakterów ludzi, soczyste opisy przyrody, a nadewszystko obraz gromady chłopskiej, solidarnej w poczuciu swej logiki życiowej — wszystko to zapowiada już niewątpliwie linję epickości Reymonta. Wyraźnie już zaznacza się tutaj dążność Reymonta do wysuwania na czoło zbiorowości, jako elementu dominującego swojemi niezłomnemi prawami i swoją niezwruszoną etyką nad porywami i prawami jednostki. Dążność ta znajdzie później swój pełny i jaskrawy wyraź w „Chłopach“.
W postaciach chłopskich Reymonta kłębi się mocarna jakaś siła, która nadaje im wyraz spiżowej posągowości. Każda z nich jest charakterystycznym typem, każda przedstawia inny odcień chłopskiej natury, każda ma swoje szczególne znamię. Wszystkie jednak należą do jednego plemienia i mają wspólne, charakterystyczne cechy, które tworzą z nich zwartą, silnemi więzami obyczajowości spojoną społeczność: zdolność do porywów i uczuć gromadzkich i głęboki zmysł sprawiedliwości.
Z chłopami związana jest u Reymonta nierozłącznie przyroda, która tworzy z nimi jeden wspólny świat. Siły tego świata przenikają się i uzupełniają wzajemnie, do tego stopnia, że trudno znaleźć rozdzielającą ich granicę. Groźny, brutalny i bezlitosny jest las zimowy w noweli „Zawierucha“, gdy pod całunem śniegu grzebie dwoje dzieci, tak bezlitosny i twardy, jak pijany ojciec, który ich w srogą zimę wysłał przez ten las do domu. Zaś gdy w noweli „W porębie” pijany Wawrzon odchodzi z swojej chałupy na wygnanie, przyroda napełnia się smutkiem, a stary dąb biada nad nim żałośnie jak człowiek.
Przyroda jest u Reymonta elementem równie czynnym jak człowiek i bierze udział we wszystkich wydarzeniach życia chłopskiego. Stąd wszystkie krajobrazy, rozsiane hojnie w nowelach Reymonta, są nietylko tłem rozgrywającej się akcji, ale współrzędnym z człowiekiem elementem jej rozwoju.
Nowele osnute na tle życia chłopskiego tworzą pierwsze studja, które są jakby szkicami, zapowiadającemu większą, jednolitą całość, odtwarzającą pełnię świata chłopskiego. Niespokojna, ruchliwa wyobraźnia Reymonta rzuca te luźne epizody, jakgdyby chciała się uwolnić od przytłaczającego nadmiaru wrażeń. Takim wielkim epizodem, zamykającym obfitą pełnię wrażeń, jest „Pielgrzymka do Jasnej Góry“. Pisał ją Reymont na podstawie notatek, zebranych z pieszej pielgrzymki, jaką odbył w tłumie pątników z różnych stron Polski. Po raz pierwszy ogarnia tu Reymont różnolity tłum, wnika w jego różnorodne nastroje i uczucia, podchwytuje słowa i gesty, kreśli galerję plastycznych typów, począwszy od szlachty zagonowej i chłopów, a skończywszy na prostych żydkach z Turczyna, zaopatrujących pielgrzymów w nowe buty. Sumiennie i drobiazgowo opisuje Reymont wszystkie etapy tej pielgrzymki poprzez głód, zmęczenie i niewygody do końcowego zapału i uniesienia religijnego na widok majaczejącej zdala Jasnej Góry. Wprowadza przytem mnóstwo obrazów rodzajowych i barwnych epizodów, bystro zaobserwowanych szczegółów i podsłuchanych rozmów, nie omijając niczego, co mu dawało możność zanotowania swoich wrażeń wzrokowych i słuchowych. Wszystko to przeplata spokojnemi, treściwemi opisami przyrody, służącemi jedynie do podmalowania tła, na którem rozgrywa się osobliwe, niezmiernie ciekawe widowisko wielkiej gromady ludzkiej, spragnionej cudu i przepojonej entuzjastyczną wiarą w potęgę boskiego objawienia. W tym różnorodnym tłumie ludzi spotykamy jędrne typy chłopskie, kreślone z realistyczną wiernością, dziwnie łączące nadziemskie swoje uniesienia z instynktami zwierzęcemi, i silne, zdrowe postacie o brutalnych żądzach, gubiących się w dreszczach uczuć, pełnych nieokreślonych nadziei i złudzeń.
Nie wystarczał jednak Reymontowi brutalny realizm życia chłopskiego. Równolegle z tematami, wziętemi z życia chłopów, daje Reymont studja psychologiczne, w których chodzi mu głównie o stworzenie artystycznych obrazków nastrojowych, ujmujących w sposób subjektywny pewne stany duszy w chwilach przełomowych. Jeden z nich, „Spotkanie”, o silnem zabarwieniu melodramatycznem, maluje tragedję serc dwu mężczyzn po stracie ukochanej kobiety, „Oko w oko“ symbolizuje odrodzenie przeżartego pesymizmem człowieka pod wpływem potężnego piękna przyrody, „C i e ń“ porusza modny wówczas temat walki o prawo do miłości wbrew konwencjonalnej etyce. We wszystkich tych obrazkach, będących odbiciem panujących wówczas w literaturze i społeczeństwie prądów i haseł, odbiega Reymont daleko od bezpośredniości i szczerości, a osiada na mieliźnie sztucznej nastrojowości. Jedynie potężne, szerokim gestem malarskim nakreślone opisy przyrody tworzą prawdziwy walor artystyczny tych opowiadań, zwłaszcza wspaniały obraz jesieni w „Spotkaniu” i niezrównany opis poranka majowego w „Cieniu”, pełen wnikliwie odczutej kolorystyki, która później zajaśnieje w „Chłopach” pełnym blaskiem. Czyni to niekiedy wrażenie, jakgdyby Reymont szukał w różnych tematach, zupełnie nieraz obcych jego temperamentowi, pretekstu do szerokich opisów przyrody.
Z świata chłopskiego przerzuca się Reymont z całą pasją w środowisko życia aktorskiego i urzędniczego, które poznał dokładnie w czasie swojej tułaczki z wędrownym teatrem prowincjonalnym. W noweli „Franek“ próbuje najpierw dać krótki szkic i odtworzyć kilka postaci i epizodów teatralnych, zanim przystąpi do napisania „Komedjantki” i „Fermentów”. Franek, to chłopak do posług w wędrownej trupie aktorskiej, cudowne dziecko, entuzjazmujące się teatrem i marzące o wystawieniu własnej sztuki. W wolnych chwilach, między spełnianiem różnych funkcyj, złączonych z wycieraniem wszystkich kątów w teatrze a obsługiwaniem pani dyrektorowej, pisze sztukę przerobioną z powieści Kraszewskiego „Ulana”. A gdy wkońcu po dniach męki, marzeń o świetnej przyszłości i gorączkowej pracy rękopis sztuki jest gotów, wykrada mu go przygodny złodziej. Jakkolwiek nawet w postaci Franka można się dopatrzeć z łatwością analogji z Jankiem Muzykantem Sienkiewicza (Lorentowicz), to jednak szereg z rozmachem nakreślonych scen z życia prowincjonalnego teatru zapowiada już nieomylnie przyszłego malarza plastycznych i szeroko zakrojonych obrazów w pierwszej powieści Reymonta „Komedjantce“.
Zarówno „Franek”, jak wszystkie nowele, powstałe w gorączce pierwszego rozpędu, przypominały swoim rozmachem i pełnią wrażeń i opisów, a zwłaszcza bogactwem i różnorodnością typów, jakby urywki wielkich powieści. Nadmiar sił twórczych, prężących się w Reymoncie, rozsadzał wątłe ramy szkiców i obrazków i rozlewał się szeroko poza brzegi. Nadawało to jego utworom cechę surowych brył, rzucanych w niepohamowanej żywiołowości tworzenia. Stąd skłonność do tonów silnych, do przesady w efektach dramatycznych, do wyolbrzymiania uczuć i przejaskrawiania postaci. Życie, pulsujące w pierwszych utworach Reymonta z nadmierną wybujałością, wyrażało się gwałtownemi środkami ekspresji, — albo krzykiem, brutalnością i skrajnym realizmem albo ponurym i potwornie rozpacznym pesymizmem, lubującym się w efektach melodramatycznych („Spotkanie”, „Zawierucha”, „Sprawiedliwie”). To młody talent Reymonta, dążący do bezwzględnego wypowiedzenia się, doszukiwał się siebie samego. Burzyły się w nim nieposkromione żądze uplastyczniania wrażeń, ogarniania bogactwa spostrzeżeń w ramy jednolitej całości, ale nie mógł stworzyć harmonji w układzie poszczególnych części. Budził się w nim talent epika, który dążył do szerokiego tchu, do ujmowania zjawisk życia zbiorowego w jego istotnych elementach. Tworzył więc mocne, wyraziste epizody, mocował się z sobą samym, przedzierał się przez bujną swą naturę do konsolidacji swojej indywidualności.
Drogą do tej konsolidacji i świadomości twórczej są powieści „Komedjantka“ i „Fermenty”. Stanowią one bowiem ostatni etap spontanicznej, żywiołowej twórczości Reymonta, w którym zwycięża potem epik, poddający się wymaganiom i prawidłom planowej i świadomej konstrukcji powieściowej. Obie te powieści tworzą właściwie dwie odrębne kompozycje, zarówno pod względem formy, jak pod względem odtwarzanego środowiska. W pierwszej, będącej mozaiką luźnych i nieskoordynowanych epizodów, odtworzył Reymont świat aktorski, w drugiej, bardziej harmonijnej i skupionej przedstawił środowisko drobnourzędnicze i chłopskie. Jedyną nicią, łączącą te dwie kompozycje w ramy jednej całości, jest postać głównej bohaterki, Janki Orłówskiej. Dzieje jej, tworzące właściwą fabułę obu powieści, są niejako kręgosłupem, dokoła którego rozrasta się samoistnie żyjący miąższ mnóstwa różnorodnych fenomenów, przytłaczający swoją nadmierną bujnością wątły jego organizm. Młoda dziewczyna, Janka Orłowska, córka skromnego naczelnika małej stacji w Bukowcu, żądna wrażeń i sławy aktorskiej, nie mogąc znieść dłużej despotyzmu swego ojca, który zmusza ją do cichego życia domowego, opuszcza dom rodzinny i jedzie do Warszawy, gdzie wstępuje do teatru ogródkowego. Tam spotyka ją jednak zawód i przykre rozczarowanie. W małym światku aktorskim panuje zawiść, podłość, oszczerstwo i kłamstwo. Intrygi kolegów i koleżanek i kabotynizm starego dyrektora Cabińskiego i jego żony zagradzają jej drogę do triumfów na scenie, a nieuczciwość jednego z aktorów, któremu się oddaje, wiedziona iszczerem uczuciem, pozbawia ją złudzeń miłosnych odziera z wiary w życie. Zrozpaczona postanawia popełnić samobójstwo. Zamyka się w chambres garmes i wypija truciznę.
W „Fermentach“ widzimy już Jankę zpowrotem w domu ojca w Bukowcu. Uratowana od śmierci, pędzi teraz apatyczne, monotonne życie wśród otoczenia urzędników stacji, okolicznych ziemian i chłopów. Szybko obudzą się w niej nuda i wstręt, zwłaszcza, że światek prowincjonalny wypomina jej ucieczkę z domu, występy w teatrze, romans z aktorem i samobójstwo. Kilkakrotnie usiłuje uciec z tego osamotnienia, potęgowanego jeszcze dziwnem zachowaniem się półobłąkanego ojca, wrócić do teatru, ale po nieudałych próbach i walkach ze sobą godzi się z swoim losem. Poślubia więc niekochanego mężczyznę, wzbogaconego chłopa, Grzesikiewicza, dręcząc go jednak przez długi czas obojętnością. Silnie fermentująca jej natura nie uspokaja się jeszcze. Błąka się po polach i łąkach i trawi całe dnie na bezczynnem i bezcelowem marzycielstwie. Jeszcze raz zrywa się w niej bunt, gdy spotyka bliskiego jej duchem człowieka, literata Głogowskiego, ale szybko opadają jej skrzydła i osiada na zawsze na mieliźnie filisterskiego życia.
Dzieje Janki i wszystkich osób, działających w „Komedjantce” i „Fermentach” odzwierciedlają nastrój społeczeństwa w opoce gwałtownych przeobrażeń społecznych i etycznych i są barwnem odbiciem prądów, jakie nurtowały literaturę (Przybyszewski, J. A. Kisielewski, Gabrjela Zapolska) i przenosiły się w życie sfer urzędniczo-mieszczańskich. Prądy te zaznaczały się silnym indywidualizmem, dążeniem do swobody i wolności osobistej, do nieskrępowanego wyżycia własnej osobowości, a zwracały się przeciw filisterstwu jako istotnemu źródłu pseudomoralności. Obie powieści dają więc w całości obraz walk i szamotania się w pętach atmosfery kłamstwa i obłudy dusz słabych, obdarzonych dużym temperamentem i wybitnemi zdolnościami, ale nie posiadających świadomości swoich celów. Fermentują one nieustannie, rwąc się do wyższych nieokreślonych światów, buntują się przeciw pospolitej rzeczywistości, protestują przeciw obłudzie i pseudomoralności, karmią się marzeniami o innej i nieprawdopodobnej przyszłości, chcąc zrzucić narzucone jarzmo płytkiego bytowania, ale nie mogąc przezwyciężyć piętrzących się, tysiącznych trudności, otoczone zewsząd murem przesądów, ciemnoty, nędzy i nieporozumień, rezygnują wkońcu z szerokich lotów i poddają się bezwładnie rzeczywistości.
Uosobieniem tych walk jest bohaterka powieści Janka, w której koncentrują się wszystkie bunty i załamania, ujawnione z plastyczną i jaskrawą siłą wyrazu. Posiada szalony temperament, który wybucha w niej żywiołowo, buntując się przeciw despotyzmowi napół obłąkanego ojca, obłudzie prowincjonalnego życia, przeciw „jarzmu wegetacji prowincjonalnej”. Gwałtowna jej natura wyzywa cały świat do walki o swoje prawo do szczęścia indywidualnego, do zaspokojenia swoich marzeń i pragnień. Ale nie umie tych pragnień określić, nie umie ich sobie uświadomić. Pragnie „czegoś, potężniej działającego na jej temperament, czegoś, coby ją porwało całą i na zawsze”, „chce mieć piękno — Szczytnem, zło — choćby zbrodnią, czyn wszelki — tytanicznych rozmiarów”, ale słaba jej wola rozbija się o każdy ostry złom codziennego życia, a szalony jej temperament, prący ją do wielkich czynów, rozprzęga się w śmiesznych, drobnych atakach histerycznych, w jałowych, bezpłodnych „fermentach”, które po szałach gwałtownej burzy prowadzą do jeszcze bardziej pospolitej bezsilności.
W „Komedjantce” przedstawił Reymont walkę wewnętrzną Janki na tle świata aktorskiego. Wszystkie postacie aktorów, nakreślone z niezwykłą plastyką i bystrą spostrzegawczością, są ujawnieniem różnych kształtów i form, fermentujących w atmosferze pospolitego życia indywidualizmów. W każdym z aktorów objawia się niezaspokojone dążenie do zmiany życia, nadmierny rozrost namiętności, żądz i ambicyj, przerastających ich słabe siły i doprowadzających ich do dziwactw i warjactw. Dyrektor Cabiński, jego żona Cepa, Topolski, Stanisławski — to galerja ludzi o niepohamowanych, dzikich instynktach, megalomanów, kabotynów, nienawidzących się wzajemnie i staczających, ze sobą zażarte walki o zaszczyty lub pieniądze. Są to przeważnie typy ludzi chorych na neurastenję lub histerję, niezdolnych do głębszych uczuć i myśli; zżartych kłamstwem, obłudą i cynizmem. Łączą ich jedynie ze sobą węzły wspólnych zainteresowań, upodobań i pragnień, wspólność niedoli i troski o byt materjalny, wszystko to, co im pozostało po utracie wielkich ideałów i niezaspokojonych dążeń. Są tak samo rozbitkami na powierzchni życia jak Janka, tylko zrezygnowali wcześniej z buntu i szybko poddali się szarej rzeczywistości.
W „Fermentach” rozgrywa się duchowy dramat Janki wśród otoczenia drobnourzędniczego i chłopskiego. I tu są typy wykolejeńców życiowych, których wielkie ideały ugrzęzły szybko w błocie codziennej pospolitości prowincjonalnego życia. Obłąkaniec stary Orłowski, Swierkowski, Staś Babiński, Zaleski, Witowski, to różne odmiany manjaków i dziwaków, skarlałych duchowo wśród zabójczej atmosfery prowincji, ponoszonych dziwacznemi odruchami chorobliwej brutalności i niepohamowanej namiętności. Ale są to ludzie z świata drobnourzędniczego, wegetujący na małej, prowincjonalnej stacyjce. Zdrowi są natomiast chłopi. U nich ferment przybiera wyraźne i zdecydowane kształty. Jeszcze w Głogowskim, chłopskim inteligencie ferment ten objawia się karykaturalnie w ostrej formie pozerstwa i megalomanji. Ale dodatni wpływ wywiera już na Andrzeju i wszystkich chłopach, którzy przyjmują kulturę, nie odrywając się gwałtownie od swojej sfery i nie gubiąc się w nieokreślonych marzeniach. Andrzej to człowiek silny i zdrowy, chłop prawdziwy, w którym drzemie rasowa pierwotność i zdolność do rzeczywistego, świadomego życia społecznego. Typy chłopów należą też w „Fermentach” do najlepiej zaobserwowanych i odczutych. Stary Grzesikiewicz, Józio Głąbiński, Janowa, są to natury szczere, prawdziwe, pełne życia i siły, najwierniej pochwycone i oddane. One też jedyne oparły się rozkładczemu działaniu fermentów i zbliżają się najsilniej do postaci o szerokim pokroju epicznym w późniejszych „Chłopach”.
Obok postaci chłopskich epickość zarysowuje się silnie w opisach przyrody. Rozsiane są hojnie i bogato w obu powieściach, szczególniej w ścisłej łączności z przeżyciami wewnętrznemi Janki. Charakteryzuje je spokój i umiar, w przeciwieństwie do przesadnie jaskrawych barw, jakiemi nakreślone są postacie ludzkie. Kiedy Reymont opisuje ludzi, zwłaszcza ze świata inteligencji, jest nerwowy i chaotyczny, niepowściągliwy w doborze słów, krańcowy w określaniu ich uczuć i myśli. (Kiedy maluje przyrodę jest majestatycznie spokojny i zrównoważony, pewny każdego pociągnięcia, niezawodny w każdym szczególe. Komponuje obrazy niesłychanie wierne pod względem harmonji barw, plastyczne wzrokowo i pełne wzniosłego nastroju. Pogoda, majestatyczność i głębokie ukochanie natury stworzyły te przepyszne opisy wiosny i jesieni, jak też doskonały obraz lasu w „Fermentach”, zapowiadający nieomylnie przyszłego malarza przyrody w potężnym eposie.
Te dwie cechy epickiego talentu Reymonta, zdolność kreślenia galerji typów i charakterów oraz opisy przyrody, są najważniejszą zdobyczą okresu jego twórczości przed powstaniem „Chłopów”. Tworzył jeszcze wówczas żywiołowo, nie mogąc nagiąć swojej bogatej i szerokiej natury do prawideł harmonji i proporcji. Wszystkie jego pierwsze nowele i opowieści cechuje brak umiaru w układzie całości, epizodyczność, skłonność do przejaskrawiania barw i tonów, do wyolbrzymiania szczegółów, do przesady w efektach dramatycznych. To samo znajdujemy w „Komedjantce“ i „Fermentach“. Brak syntezy, skupienia tysiąca różnorodnych epizodów dokoła jednej osi, ujęcia ich w zwartą i harmonijną całość sprawia, że obie te powieści czynią wrażenie zbiorowiska barwnych fragmentów, ułożonych bez żadnego artystycznego celu i planu. Ta bujna, nieskoordynowana obfitość epizodów, związana jedynie postacią bohaterki, daje jednak ciekawy i bardzo oryginalny przekrój różnych powierzchni życia aktorskiego i drobno urzędniczego i tworzy razem czysto impresjonistyczny, barwny, ruchliwy obraz, zapełniony mnóstwem różnorodnych zdarzeń i postaci, bystro zaobserwowanych, kreślonych wyrazistemi konturami, zarówno w opisie zewnętrznym jak w psychologji stanu wewnętrznego, pochwyconych w ruchu, na gorącym uczynku, świeżych, mocnych wrażeń. Barwna migotliwość epizodów i szczegółów, wziętych bezpośrednio z życia i tworzących wielokolorową mozaikę, jest najszlachetniejszym tworem naturalizmu impresjonistycznego Reymonta, podobnie jak mocne ujęcie życia w wielokształtnych jego formach i przejawach, złączone w konstruktywną całość, jest wyrazem epickich zdolności Reymonta.
Pierwszy okres twórczości Reymonta, będący wypływem nadmiaru sił twórczych, pozostawał pod znakiem impresjonizmu, który najjaskrawiej wyraził się w bujności, w kalejdoskopowym sposobie przedstawienia jego objawów, w dynamizmie i nieprzebranem bogactwie barw i tonów. Impresjonizm rozsadza formę jego utworów, które wyglądają jak złomy surowych brył, wyrzuconych w porywie gwałtownego wybuchu temperamentu. Stąd nowele jego są jak urywki powieści, zaś powieści są jak luźnie złączone ze sobą nowele. Ale silnie już zarysowują się epickie zdolności Reymonta, które doprowadzą go powoli do poddania się rygorowi celowej konstrukcji i pozwolą później zwyciężyć naturalizmowi, opartemu na zasadach świadomego artyzmu.
Ogarniając w tym okresie całokształt jego twórczości, zauważymy, że opiera się ona silnie na entuzjastycznym i żywiołowym kulcie zbiorowości. Kult ten, pielęgnowany troskliwie od pierwszych już utworów, wykształcił Reymonta na epika w dobie, gdy triumfalny w literaturze indywidualizm postawił kult jednostki na niedosiężnej wyżynie apoteozy nadczłowieka. Samorodna siła talentu Reymonta sprawiła, że nie uległ on wpływowi nurtujących prądów, hołdujących indywidualizmowi, ale poszedł Za szczerym głosem swojej natury i zajął odrębne, wyjątkowe stanowisko wśród współczesnych powieściopisarzy polskich.
Zbiorowość występuje na pierwszy plan we wszystkich większych jego dziełach tak silnie, że rozsadza przeważnie ramy utworów i rozlewa się szeroką, wartką falą poza zakreślone fabułą i akcją brzegi.Ludzie Reymonta, to nie są jednostki odosobnione, żyjące w zamkniętem kole własnych wrażeń i myśli, odgraniczone od otoczenia chińskim murem ściśle indywidualnych marzeń i tęsknot, ale organizmy, współżyjące twórczo z całem otaczającem je społeczeństwem, związane tysiącznemi pępowinami praw, zwyczajów, złączone fizycznie i duchowo z stanem, zawodem, klasą i plemieniem, do którego należą. Jednostka, reprezentująca swój stan, działa w bezpośrednim związku z życiem tego stanu, jest odzwierciedleniem jego pragnień i dążeń, wyrazem jego uczuć i myśli, ogniwem w żelaznym łańcuchu jego praw. Widzimy ją zawsze w tętnie życia zbiorowego, w wrzącym chaosie ogólnych spraw, w natężonym wysiłku zbiorowej woli. Z tą zbiorowością żyje ona w nierozerwalnej łączności, w podświadomej czy świadomej harmonji, a jeśli nawet spróbuje łączność tą zerwać, wraca zwyciężona i skruszona do koordynującego środowiska swojej gromady.
Poezję zbiorowości odczuwamy już wyraźnie w pierwszych nowelach Reymonta, w plastycznie zakreślonych typach chłopów, wyrażających duszę swego plemienia, w zbiorowych odruchach gromady chłopskiej, walczącej o swoje prawo do bytu. Takim mocnym obrazem plemienia chłopskiego jest opowieść „Sprawiedliwie”, cała przesiąknięta nawskroś filozofją etyczną chłopów. Rów¬ nie głębokiem wniknięciem w psychologję tłumu jest „Pielgrzymka do Jasnej Góry”, ukazująca różnolitą rzeszę ludzi w ich zbiorowych trudach i znojach, w spólnych uniesieniach religijnych wiodących ich ku jednemu wymarzonemu celowi. Widzimy, jak cel ten, ujrzenie obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, łączy tę pstrą, z różnych temperamentów, sfer i stanów złożoną rzeszę, w jedną entuzjastyczną gromadę, poddaną koordynującej, sprzęgającej ją mocno potędze wiary.
W „Komedjantce” i „Fermentach”, w żałosnej idylli „Liii” wszyscy bohaterowie są przedstawicielami swojej sfery, która ponosi ich na swojej barwnej, ruchliwej powierzchni. Każda sfera tworzy swoją społeczność, do której jednostka bezpośrednio należy. W „Komedjantce” i „Liii” tą społecznością, rządzącą się swojemi prawami, narzucanemi brutalnie jednostkom, jest aktorstwo. W jego świecie żyje zwodniczym blaskiem rzesza ludzi, która nosi na czele wyryte niestarte piętno swego zawodu. Kto się tej zbiorowości poddać nie potrafi, tego odrzuca, łamiąc mu życie, jak Jance Orłowskiej, lub spychając na dno, jak subtelną dziewczynę Liii. W „Fermentach” i w „Marzycielu” osobny, własnemi granicami zamknięty świat stanowią kolejarze. Stary Orłowski i cały szereg urzędników i robotników kolejowych, to zwarta społeczność o swoistej etyce, o surowej obyczajowości stanowej, której musi się wkońcu poddać zwyciężona Janka Orłowska. Daremnie myśli o wydarciu się z tej społeczności nieuleczalny marzyciel, chorobliwy entuzjasta podróży po szerokim świecie, Józef Pełka, skromny kasjer kolejowy z powieści „Marzyciel“. Otaczający go świat stacyjki kolejowej, z właściwą swojemi klanowi obyczajowością i psychiką, wżarł się już w jego duszę tak głęboko, że gdy nawet ucieka wkońcu do Paryża, aby użyć bezkarnie wolności i zerwać z swoją gromadą, nieustępliwe prawo tej gromady wżera mu się w duszę jadem tęsknoty i ciska zwyciężonego pod koła pędzącego pociągu, jako symbolicznego mściciela swojej społeczności.
Przejawy tej zbiorowej siły, zespolonej w zorganizowaną społeczność warstwy, ukazuje Reymont zarówno w działaniu jednostek, jak w potężnych odruchach mas, tłumów, gromad. Do zobrazowania tych odruchów używa Reymont całego szeregu epizodów, jakgdyby różnych nachyleń i odchyleń, tonów i półtonów, cieni i półcieni. Ten impresjonistyczny sposób obrazowania był u Reymonta wypływem jego gorączkowej żądzy ogarnięcia jak największej ilości zjawisk, nasuwających się bez wyboru pod pióro bystrego spostrzegacza. Bogactwo i wspaniałość bujnego życia zbiorowego tak zachwycały Reymonta, że rzucał się naoślep w skłębione jego fale, biorąc wszystko, co wchłonęła jego wrażliwa pamięć. Pierwsze utwory jego, napęczniałe tą nadmierną bujnością epizodów, są jak różnobarwne mozaiki, grające gamą kolorów, ale gubiące się w chaosie bezładu i bezkształtu artystycznego. Dopiero w „Chłopach” osiągnął Reymont równowagę, ale przedtem dał się jeszcze raz ponieść rwącemu prądowi swej zachłannej ciekawości.
Szczytem tego nerwowego, pełnego zawziętej pasji ogarniania życia zbiorowego jest powieść „Ziemia obiecana“. Jest to jeden potężny obraz o niezliczonej mnogości epizodów, tworzących szeroko rozgałęzioną gęstwę barwnych plam. Wszedł w niej Reymont w środowisko polskiego przemysłu i handlu, w atmosferę gorączkowej pracy polskiego Manczesteru, do fabrycznego miasta Łodzi. Już w świetnie skonstruowanej noweli „Pewnego dnia” odtworzył skrawek życia wielkiej fabryki, porywającej w stalowe tryby swego mechanizmu duszę i wolę ludzką. Człowiekiem, którego cała istota ujarzmiona została przez maszynowość pracy świata fabrycznego, jest pan Pliszka, jeden z niezliczonych, szarych pracowników, wprzągnięty od dwudziestu lat w monotonne, miarowe, mechaniczne koło bezwolnie wykonywanych czynności. Fabryka pochłania wszystkie jego myśli i uczucia, przemieniając go na niewolnicze narzędzie maszyny, wytwarzającej z jego trudu i znoju pieniądze, na sprawnie i dokładnie funkcjonujące kółeczko, ślepo poddane jej woli. Pan Pliszka jest tak dalece zrośnięty z organizmem fabryki, że kiedy nawet budzi się w nim pewnego dnia tęsknota zobaczenia wsi i chęć porzucenia mechanicznej swojej pracy, na gwizd syreny fabrycznej wraca z drogi do swego warsztatu i staje znów na swojem stanowisku, przy swojej windzie.
W postaci pana Pliszki stworzył Reymont typ, uosabiający całą brutalną, bezwzględną, przygniatającą; swoim mechanizmem atmosferę świata kapitału, ograniczając się do przedstawienia obrazu duszy jednostki. W „Ziemi obiecanej” ogarnął całe spiętrzone rojowisko ludzi, skupionych dokoła fabryk i pochłoniętych niezaspokojoną, wiecznie trawiącą ich żądzą zrobienia majątku. W tym natłoku ludzi, goniących do wspólnego celu i wciągniętych w piekielne kolisko wspólnych interesów, odtworzył Reymont różne sfery, począwszy od prostych robotników, spełniających funkcje automatów i wykonawców cudzej woli, aż do świadomych swoich celów, bogatych właścicieli fabryk. Sfery te tworzą oddzielne, ale w bezpośredniej swojej bliskości żyjące społeczności, poddane nieugiętym prawom świata fabrycznego, ujarzmiającego ich rozum i wolę. Przedstawicielami tych sfer są całe rodziny, polskie, niemieckie i żydowskie, które od szeregu lat toczą ze sobą zacięte walki o prawo bytu i rozwoju, o możność zdobycia upragnionych miljonów. Wśród tej wielkiej rzeszy rodzin, rozrastających się w pokolenia i tworzących społeczność łódzką, widnieją postacie najbardziej charakterystycznych jej przedstawicieli, reprezentujących najbardziej znamienne typy: królów przemysłowych, posiadających wielkie fabryki i nagromadzone wyzyskiem i oszczędnością kapitały, jak stary Bucholc, Müller i Mendelsohn, dorobkiewiczów, gromadzących dopiero pieniądze i wchodzących w wielki świat miljonerów, jak Zucker, Kessler i Endelmann, bezczelnych spekulantów, jak Grüspan i Wilczek, i młodych adeptów, stawiających dopiero pierwsze kroki, jak Borowiecki, Maks Baum i Moryc Welt. Dokoła gorączkowych zabiegów tych trzech reprezentantów przemysłu łódzkiego, a głównie Borowieckiego, skupia się cała akcja powieści. Ale zarówno miłosne przygody Borowieckiego z żonami miljonerów, jego miłość do narzeczonej Anki i ślub z bogatą Madą Mülle — równą, jak dzieje Bauma i Moryca, są to większe tylko epizody w ogromnej całości, ogarniającej zbiorowe życie fabryczne Łodzi, walkę ras i ludzi o pieniądz, szaloną gonitwę rozpętanych namiętności, oślepionych blaskiem złota.
W walce tej, w której ścierają się egoizmy ludzkie z zażartą i bezlitosną zaciekłością, jednostki są jedynie słabemi wiórami, unoszonemi na potężnej fali ogólnej żądzy złota. Borowiecki, Moryc Welt i Baum, Bucholc i cała rzesza miljonerów, ich rodzin, inżynierów, urzędników fabrycznych i robotników, to nieskończona falanga straceńców, którzy ciągną do tej „ziemi obiecanej”, aby oddać jej „siły, młodość, zdrowie, wolność swoją, nadzieję i nędzę, mózgi i pracę, wiarę i marzenia“ wzamian za „bezużyteczne miljony” lub „głód i wysiłek”. Reymont spojrzał we wszystkie ukryte zakątki wielkiego rojowiska ludzkiego, z którego żarłoczny polip, błyskający oczyma setek fabryk, wysysa zdrowie młodości i krew życia. Obnażył wspaniałe wnętrza złoconych. pałaców, zamieszkałych przez miljonerów i brudne izby robotników, walczących z nędzą o ostatni kęs chleba, pokazał wszystkie najbardziej tajne kryjówki Łodzi, rojące się od nienasyconych tłumów, żądnych życia i użycia, fabryki, parki, kabarety, kawiarnie, hotele i teatry. To wielokształtne pulsowanie wielkiego zbiorowiska, tętniące rozgwarem i hałasem codziennych targów o zyski, kipiące wrzawą namiętnych kłótni i swarów, gniewów i nienawiści, odtworzył Reymont z drobiazgową sumiennością, z zachłanną chciwością na każdy, najdrobniejszy przejaw. Nie potrafił jednak ująć rozhukanej orgji wrażeń w zwartą, mocno skonstruowaną i jednolicie zharmonizowaną całość, nie zdołał stworzyć syntezy. Dał chaotyczny obraz zbiorowiska, wprowadził galerję plastycznych typów, ale nie otworzył żadnej perspektywy, nie wzniósł całości do wyżyn potężnej wizji poetyckiej, jak to dopiero później uczynił w „Chłopach“. Brakło mu może koordynującej siły, na której podłożu wyrosła epopeja „Chłopi”: idei pracy.
W „Ziemi obiecanej” nie dojrzała jeszcze twórczość Reymonta do wykrzesania świadomej, afirmatywnej koncepcji, któraby górowała nad całością utworu i tworzyła jej ideowy kościec. Przeciwnie, myśl utworu biegnie ku posępnej negacji, ku ujawnieniu zła, jakie niesie życie tego zbiorowiska miejskiego, nie kierowanego ideą wspólnej pracy dla dobra wszystkich, nie związanego współtwórczą, celową organizacją, ale rozpętanego w bezpłodnym, destruktywnym egoizmie. Idei produktywnej, radosnej pracy dla dobra całej społeczności brakło w tym utworze Reymonta. Dlatego wieje z mego bezdenny, zabójczy pesymizm, dlatego prócz doskonale odtworzonych typów „lodzermenscha” z wszystkiemi ich charakterystycznemi cechami, nie daje on nic realnego i pozytywnego.
Chwytając nieustanną zmienność zjawisk i układając z nich jaskrawe plamy barwne, pogrążył się Reymont niemal zupełnie w treści przekształcającego się życia, w kalejdoskopowej różnorodności jego form i kształtów. Nie wysunął przeto w „Ziemi obiecanej” żadnej postaci na pierwszy plan, nie uczynił jej ideową osią powieści. Nawet Borowiecki, który zakrawa na bohatera, nie jest przedstawicielem żadnej idei, ale typem zwyczajnego „lodzermenscha”, przesiąkniętego nawskróś duchem sobkostwa, karjerowiczostwa i grubego materjalizmu. Na pierwszy plan wysuwa się więc zbiorowość, ogromna masa ludzi, oddanych molochowi fabrycznemu, który druzgoce ich i zniewala, zmieniając w ślepe narzędzia swej woli, jak owego pana Pliszkę z noweli „Pewnego dnia”. Ta olbrzymia społeczność, sprzągnięta jedną żądzą, żyje jak jeden organizm, pracujący wspólnemi siłami dla zaspokojenia głodu i żarłocznego apetytu fabrycznego miasta. Tę zbiorowość ludzką, uosobioną w Lodzi, przedstawia Reymont z bezpośrednią szczerością i plastyką, zastępując bogactwem i siłą opisów ideową koncepcję utworu.
Od pesymistycznej „Ziemi obiecanej” następuje w postawie Reymonta wobec zagadnień społecznych zbiorowości ludzkiej stanowczy zwrot. Przezwyciężeniem negatywnego stanowiska obserwatora, notującego swoje wrażenia, jest epopeja „Chłopi”, jako wyraz triumfującej idei pracy, sprzęgającej gromadę ludzką w świadomą swoich zadań i celów społeczność. Zrozumienie faktu, że masa ludzka, goniąca za majakami swoich indywidualnych celów, oderwanych od realnego podłoża nieugiętych praw kolektywnej pracy, musi dojść do zagłady i zatraty, podyktowało Reymontowi koncepcję zbiorowiska ludzkiego, zorganizowanego społecznie w imię wspólnej pracy, opartej na zasadach czynnego udziału każdej jednostki w zbiorowem napięciu energji i celowym wysiłku całej społeczności.

Reymont jest poetą zbiorowości. Intuicyjnie wyczuwa i ogarnia tragedje świata chłopskiego, aktorskiego, urzędniczego, robotniczego i zwierzęcego. Zbiorowość jest dla niego bohaterem. Podobnie jak Zola uważa Reymont zbiorowisko ludzkie za żywą istotę, jak np. w „Ziemi obiecanej”, gdzie istota ta żyje pod przemożnym, fatalnym wpływem potężnej siły świata fabrycznego. Z niezrównaną plastyką i bezpośredniością odtwarza ruchliwe i zmienne oblicza miast, bujne życie wsi, nerwowe, pulsujące odruchy środowisk przemysłowych, tętno wielkich fabryk, spokojną, zatęchłą atmosferę prowincji i hałaśliwy zgiełk codziennych swarów i walk o kęs chleba, blask sławy i potęgę złota. W tem okazuje się cała zachłanna, nienasycona jego wrażliwość w chwytaniu wszystkich objawów zbiorowego życia i niepospolita zdolność artystycznego ich utrwalania mocnem, barwnem i plastycznem słowem.




Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Kazimierz Bukowski.