Wacek i jego pies/Rozdział dwudziesty siódmy

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ferdynand Ossendowski
Tytuł Wacek i jego pies
Wydawca Seminarium Zagraniczne
Data wyd. 1947
Druk Drukarnia św. Wojciecha
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

Rozdział dwudziesty siódmy
PRZYJAŹŃ Z NAJDZIKSZYM MIESZKAŃCEM PUSZCZY


Był powszedni, upalny, letni dzień.
Wacek, załatwiwszy wszystkie sprawy w domu i usadziwszy panią Wandę wygodnie w kuchni, popędził swoje bydełko na pastwisko. Śpieszył się, gdyż dobiegało już południe.
W tym czasie gajowy przekąsiwszy w puszczy, na pół godzinki kładł się zwykle w cieniu i drzemał.
Mikuś korzystał znowu z tej krótkiej przerwy w pracy i pędził na polanę, by zobaczyć Wacka i sprawdzić czy wszystko jest w porządku.
Nikt tego nie uczył psa. Sam jednak poczuwał się do obowiązku, gdzie tylko mógł być pomocnym swoim przyjaciołom.
’Ledwie więc zdążył chłopak dojść z koniem i krową do polany, jak wpadł już na nią zziajany Mikuś.
Wacek spostrzegł natychmiast, że pies jest bardzo niespokojny. Nie powitał nawet jak zwykle przyjaciela, skacząc mu do piersi i usiłując liznąć w twarz, lecz stał wpatrzony w niego, piszczał żałośnie i od czasu do czasu chwytał zębami ubranie Wacka i ciągnął go za sobą.
Oglądał się przy tym niespokojnie na puszczę i piszczał coraz głośniej.
Wacek zrozumiał, że woła go za sobą.
— Co tam zaszło? Czy broń Boże, nie przydarzyło się jakieś nieszczęście panu Piotrowi? — pytał strwożony już Wacek.
Mikuś odpowiedział mu pełnym błagania skowytem i znowu szarpnął chłopaka za ubranie.
Wacek puścił konia i krowę na pastwisko, kozę tego dnia zostawił w domu, ponieważ pokaleczyła sobie nogę nad racicą i kulała.
Po chwili szedł już za psem. Mikuś biegł przed nim merdając kitą i poszczekując radośnie.
Gdy weszli do boru i zbliżyli się do zarośli młodych świerków, Wacek zatrzymał się nagle.
Posłyszał zupełnie wyraźnie głuche warczenie i głośne kłapanie kłów.
Mikuś jednak skakał przed nim i ciągnął go za sobą.
Wacek ostrożnie ruszył za nim, zaciskając w ręku swój ciężki, mocny kij dębowy.
Pies zniknął w gąszczu świerków.
Po chwili doszedł stamtąd skowyt, ciche warczenie i jak gdyby szamotanie się.
Wacek stał czekając z ciekawością, czym się to wszystko skończy.
Trwało to dość długo. Wreszcie gałęzie świerków się poruszyły i z ich gąszczu wyjrzała głowa wilka.
Żółte, przerażone oczy pałały, z otwartej paszczy błyskały ogromne, ostre kły.
Wilk opierał się widocznie i nie odważał się wyjść na otwarte miejsce.
Jednak skowyczący łagodnie Mikuś obstawał przy swoim i krok po kroku wypychał wilka z młodniaka.
Wreszcie stanął obok wypartego zupełnie z gąszczu drapieżnika i merdając ogonem skoczył ku Wackowi.
Chłopak się przestraszył widząc wilka tak blisko.
Drapieżnik mógł przecież jednym susem dosięgnąć go, a wtedy niewiele zapewne pomógłby kij — jedyna broń Wacka.
Wilk jednak nie ruszał się z miejsca. Stał i tylko od czasu do czasu klapał szczękami.
Wacek rozumiał, że dzikie zwierzę leśne odczuwa w tej chwili strach przed człowiekiem.
Mikuś potrącił nagle wilka.
Uczynił to tak gwałtownie, że ten musiał postąpić parę kroków naprzód.
Wtedy dopiero Wacek zrozumiał wszystko.
Wilk szedł na trzech łapach. Czwarta wlokła się za nim. Skrwawiona była i bezwładna.
Mikuś ciągle popychał go ku Wackowi, ale jednocześnie podpierał go bokiem.
Chłopak rozumiał, że pies prosi go o pomoc dla cierpiącego wilka. Domyślił się, że był to zapewne ten sam, co odpowiadał na wycie Mikusia i chodził za nim, śmigając w haszczach.
Drapieżnik jak gdyby jęknął z przerażenia czy wściekłości j kilka razy groźnie klapnął strasznymi kłami. Po chwili jednak widząc, że to nie przerażało chłopca, z otwartą jeszcze paszczą wciągnął powietrze i zmrużył ślepie.
Węszył... Zębata paszcza zamykała mu się powoli. Jarzące się ślepie gasły. Mikuś skakał dookoła i skowytał cicho.
Wilk podniósł wielki, płaski łeb i głęboko zajrzał Wackowi do oczu.
Chłopak i dziki zwierz długo patrzyli na siebie.
Wreszcie wilk ni to przygotowany już na wszystko, ni to znużony, upad! na bok i znieruchomiał.
Wacek pochylił się nad nim, by lepiej obejrzeć jego ranę. Łapa tuż nad zgięciem była przebita kulą. Z rany wystawał odłamek zdruzgotanej przez nią kości.
Chłopak zrozumiał, że z taką raną nie da sobie rady.
— Tylko pan Piotr pomóc tu zdoła — pomyślał i spojrzał na słońce.
Do powrotu gajowego zostawało jeszcze dużo czasu. Trzeba było jednak coś zrobić.
Wacek pobiegł do bagienka i powrócił z czapką pełną wody.
Ukląkł przy wilku, który nie spuszczał z niego wystraszonego wzroku, i zaczął polewać mu nogę. Widocznie sprawiało to ulgę rannemu zwierzęciu, bo mrużył ślepie, a koniec kity drgał mu.
Gdy jednak Wacek lekko dotknął rany, wilk w okamgnieniu schwycił go kłami za rękę. Wacek nie zdążył cofnąć dłoni. Wilk jednak nie ugryzł go.
Zacisnął tylko lekko rękę chłopca i trzymał.
Zaglądał mu przy tym do oczu i łagodnie mrużył ślepie.
Niebawem zwolnił dłoń Wacka.
Chłopak począł znowu zlewać ranę zimną wodą. Wilk leżał spokojnie. Miał zamknięte powieki. Zdawało się, że drzemał.
Wacek dwa razy chodził po wodę do bagienka, gdzie za każdym razem płoszył dwa duże kuligi o czarnych skrzydłach i białych brzuszkach.
Żerowały tam na mokrej ziemi i cienkim kwileniem wymyślały zapewne Wackowi za to, że im przeszkadza.
Wacek to zrozumiał, bo wreszcie machnął w ich stronę ręką i krzyknął ze śmiechem:
— Cicho mi łobuzy! Nic wam złego nie robię! Jedzcie swoje ślimaki i milczcie już!
Wreszcie trzeba było wracać do gajówki.
Wacek był w kłopocie.
Co tu robić? Mikuś lada chwila pobiegnie do gajowego.
On też odejdzie z polany.
— Ucieszyłby się dopiero pan Piotr, gdyby zobaczył jakiego stróża pozostawiłem przy koniu i krowie! Dzikiego wilka!
Całą nadzieję pokładał w Mikusiu.
Długo mówił, do niego, powtarzając raz po raz:
— Niech wilk leży tu grzecznie i nie rusza się z miejsca!
Mikuś w odpowiedzi szczekał urywanym głosem i skowytał. Obwąchiwał wilka i stając przed nim zaglądał mu do ślepi.
Wreszcie wymachując ogonem pomknął do puszczy.
Wacek również, prawie biegiem powracał do gajówki.
Był niespokojny, co z tego wszystkiego wyniknąć może.
Pocieszał się tym, że poważnie zraniony i cierpiący wilk nie.napadnie chyba na pasące się na polanie zwierzęta.
Pozostawszy sam, może jednak i na trzech nogach uciec i ukryć się w kniei.
Na koniec — jak to wszystko przyjmie pan Piotr?
Być może nie zechce nawet słyszeć o pomocy dla wilka, tylko porwie strzelbę i dobije znienawidzonego wroga gajowych.
Wacek więc z niepokojem oczekiwał powrotu pana Piotra.
Żona gajowego ze zdziwieniem wysłuchała opowiadania chłopca o wilku z postrzeloną nogą i powiedziała:
— W dzieciństwie czytałam o tym, że do pewnego świątobliwego pustelnika przyszedł lew ze złamaną łapą i już został przy nim, choć pustelnik wyleczył go. O takim wilku wszakże nigdy nie słyszałam!
— Co z nim zrobi pan gajowy? — szeptem zapytał Wacek.
Wzruszyła ramionami i odparła:
— Nie wiem... Piotr jest strasznie na wilki zacięty. Tak się zawsze cieszy, że nie ma ich w jego rewirze... Przed dwoma laty zabrnęły tu spoza rzeki dwa przechodnie basiory. Pan leśniczy kazał wtedy mężowi wystrzelać je. Piotr zabił oba... Jedną skórę wziął sobie leśniczy, drugą nam podarował.
To powiedziawszy wskazała na ścianę. Nad tapczanem wisiała duża, płowa skóra wilka o wypchanym łbie i rozwartej, zębatej paszczy.
Ten wilk, którego przyprowadził Mikuś, taki biedny i słaby! — odezwał się Wacek i nie patrzał już na wiszącą na ścianie skórę.
— Wilk, wilkiem pozostanie zawsze, zauważyła pani Wanda — nie darmo mówi przysłowie: „wilka do lasu ciągnie11.
Wacek zaniepokoił się jeszcze bardziej i krzątając się po domu, wzdychał głośno.
Przybladł nawet, kiedy wcześniej niż zwykle posłyszał poszczekiwanie powracającego Mikusia, który poprzedzał zwykle i oznajmiał przybycie gajowego.
Przywitawszy się z żoną#i Wackiem, powiesił strzelbę na kołku i zaczął się przebierać.
Z sąsiedniego pokoju opowiadał wesołym głosem, że młode głuszce podlatywać już zaczęły i tylko patrzeć — rozproszą się po lesie. Mówił o tym, że młode łosie dobrze się hodują, a sarenki zaglądają już na wrzosowisko, i że nakosił dla łosi, jeleni i sarn dwa wysokie stogi siana, a, żeby nie brały się do nich przed zimą, zrobił ogrodzenie z wysokich żerdzi.
— Niech tylko mróz uderzy i spadnie głęboki śnieg — otworzę zagrody, to zwierzaki miłe będą miały paszy pod dostatkiem i spokojnie, bez głodu przetrwają do> wiosny! — cieszył się gajowy.
Zaczął już mówić o czymś innym, lecz pani Wanda przerwała mu nagle.
— Słuchaj-no, Piotrze! Wacek chce ci coś opowiedzieć, ale chłopczyna nie śmie...
— Aha, Wacek! — zawołał gajowy. — Cóż ty, mały, nic nam nie opowiedziałeś, jak ratowałeś bratową, pana Karskiego?
Nie czekając na odpowiedź, usiadł przy żonie i z przejęciem jął powtarzać, co słyszał od młynarza, którego spotkał na szosie.
Pani Wanda ze wzruszeniem słuchała opowiadania.
— I cóż ci za to państwo Karscy zapłacili? — spytał gajowy.
Wacek aż drgnął z oburzenia.
— Za co mieli płacić? Przecież musimy pomagać bliźnim? Ja bym pomógł każdemu, nawet...
— Wilkowi! — zakończyła ze śmiechem pani Wanda.
— Jakiemu wilkowi? — zdziwił się gajowy.
Pani Wanda opowiedziała wtedy mężowi o spotkaniu Wacka z wilkiem, którego przyprowadził do niego Mikuś.
Gajowy wcale się nie rozgniewał i nie porwał za strzelbę.
Przeciwnie, jak gdyby się ucieszył.
— No chodźmy do wilczury! Gdzie go masz?
— W borze, blisko polany — objaśnił go Wacek i raz jeszcze opowiedział gajowemu, jak i co było z tym wilkiem.
— Kawałek kości mu z rany wyziera — przypomniał nagle sobie.
— Zaczekaj chwilkę, bo muszę coś zabrać ze sobą — mruknął gajowy i włożywszy do kieszeni kurtki dwie gładkie deseczki, szeroki rzemień i pęczek jakichś ziół, wyszedł na ganek.
— A gdzie jest kundel? — spytał zdumiony.
Mikuś zawsze wypoczywał na ganku, wyciągnięty w całej okazałości.
Wacek począł wołać i gwizdać na Mikusia.
Pies nie przychodził.
— On już pobiegł na polanę — domyślił się chłopak.
— Nie inaczej! — zgodził się gajowy. Chodźmy tedy, bo ino patrzeć — ściemni się!
Na polanie spotkał ich uradowany Mikuś i szarpiąc lekko za ubranie poprowadził do młodniaka świerkowego.
Ranny wilk na razie, ujrzawszy gajowego, porywał się do ucieczki; Mikuś jednak uspokoił go i zatrzymał.
Kiedy pan Piotr nastawiał mu złamaną kulą kość i nałożywszy deseczki bandażował łapę, wilk ostrożnie przytrzymywał mu rękę.
Przy nakładaniu opatrunku z ziółek i bandażowaniu łapy zapewne cierpiał bardzo, jednak poddawał się wszystkiemu cierpliwie, chociaż drżał cały, oddychał chrapliwie i jęczał żałośnie.
— Trzeba go tu pozostawić do rana — powiedział gajowy. — Rano przyniesiem mu kawał zająca, co leży w lodowni i miskę z wodą.
Wacek pobiegł ku bagienku i przyniósł w czapce wody. Wilk wypił ją chciwie.
— Gorączka go trawi — domyślił się pan Piotr i po chwili roześmiał się głośno, mówiąc do Wacka: Ale żeby mi ktoś powiedział, że będę leczył i karmił wilka, to bym miał takiego za wariata!
Wacek ujął rękę pana Piotra i ucałował ją.
— Pan jest bardzo dobry! — szepnął — i żadnej zapłaty za to pan nie wziął.
Gajowy poklepał chłopca po ramieniu i odparł:
— A właśnie, że upomnę się o zapłatę u... wilczego króla!
Śmiejąc się i żartując wesoło, popędzili konia i krowę do domu.
Mikuś gdzieś się znowu zawieruszył.
Po wieczerzy gajowy wyszedł na podwórze, by zamknąć oborę.
Na ganku, rozwalony rozkosznie spał Mikuś.
Schodząc ze stopni pan Piotr spostrzegł dwa jarzące się jak świece ogniki.
— Wacku! — zawołał.
— Patrz, jak się tu rządzi twój kundel!
Wacek przybiegł natychmiast, a widząc leżącego psa, powiedział:
— Mikuś śpi!
— Spać to on śpi, ale popatrz, jakiego on tu nam sprowadził gościa!
Gdy stanęli przed oborą, ujrzeli wilka.
Leżał z wyciągniętą, obandażowaną nogą i wpatrywał się w gajowego i Wacka gorejącymi ślepiami.
— Dowlókł się przecież jakoś ten basior! — zdumiewał się gajowy. — Co u licha! Chyba Mikuś ciągnął go na barana?!
Wacek pobiegł po miskę z wodą dla wilka.
Gajowy rzucił mu skoki zajęcze.
Wilk chłapał wodę chciwie, mięsa jednak nawet nie dotknął.
— Ma gorączkę wilczura — mruczał pan Piotr. Taka rana to nie żart! Trzeba go jednak gdzieś zamknąć, żeby nie uciekł nam i nie straszył ludzi, jeżeli ktoś zajrzy tu w interesie.
Gajowy wyprowadził kozę z jej chlewiku i umieścił w oborze obok krowy.
Z pomocą Mikusia udało im się ułożyć na słomie wilka i zamknąć chlewik.
Zaledwie jednak zdążyli to zrobić, wilk począł miotać się, wyć i klapać kłami.
Uspokoił się od razu, kiedy gajowy otworzył drzwi chlewiku.
Wilk nie wychodził z niego i ułożył się wygodnie na słomie.
— Widzisz, mój chłopcze, jak każda żywa istota pragnie wolności? W niej jest najprawdziwsze szczęście! I tylko niewolnicy nie rozumieją tego i nie pragną wolności, chociaż jest droga jak samo życie! — cichym głosem powiedział gajowy.
— Czy ludzie też? — spytał Wacek.
— Tak! śród ludzi są tacy nikczemni, którzy nie odczuwają tej potrzeby! Sytość przekładają nad wolność!...
Weszli na ganek.
Z ciemnego otworu chlewiku połyskiwały drapieżne, żółte ślepie wilka.
Węszył strwożoną krowę i konia, a kiedy zaniepokojona sąsiedztwem strasznego drapieżnika koza beknęła żałośnie, wilczura nie mógł się powstrzymać, by nie klapnąć kłami.
Posłyszał to jednak Mikuś i podniósłszy głowę warknął ostrzegawczo.
Zdawało się, że mówi:
— Spróbuj tylko! Ośmiel się!
Skarcony wilk położył łeb na wyciągniętych łapach i mocno zacisnął powieki.
Słyszał, jak trzepocą się w mroku nietoperze, goniąc ćmy i komary, i jak gdzieś w kniei kwili ptak nocny.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ferdynand Ossendowski.