Wojna kobieca/Nanon de Lartigues/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Wojna kobieca
Podtytuł Powieść
Część Nanon de Lartigues
Wydawca Bibljoteka Rodzinna
Data wyd. 1928
Druk Drukarnia Wł. Łazarskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La Guerre des femmes
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XII.

Obecnie, jeżeli się przeniesiemy do Chantilly, miejsca wygnania książąt de Condé, którego dość zatrważający obraz nakreślił Richon wicehrabiemu, oto co się naszemu wzrokowi przedstawi:
Pod rzędem pięknych, pokrytych białem kwieciem kasztanów, na miękkich murawach roje spacerujących śmieją się i śpiewają wśród wesołej rozmowy.
Tu i owdzie zpoza wysokiej trawy, ukazują się postacie skryte w te morzu zieleni, na którem odbijają się białe karty ksiąg, jakie trzymają w ręku.
Czytają tu „Kleopatrę" pana de Calprenćéde, „Astrée" pana d‘Urfe, lub „Cyrusa Wielkiego" pani de Scudéry.
Z altan rozchodzą się dźwięki lutni i śpiewy niewidzialnych głosów.
Wreszcie w wielkiej alei, prowadzącej do zamku, ukazuje się od czasu do czasu jeździec, spieszący wypełnić dane mu rozkazy.
Równocześnie po tarasie przechadzają się trzy kobiety w atłasowych sukniach o majestatycznych, pełnych godności ruchach, za któremi z szacunkiem, milcząc, postępują lokaje.
W pośrodku dama, o szlachetnej postawie mimo pięćdziesięciu siedmiu lat, rozprawia o sprawach państwa; z prawej jej strony młoda kobieta o zachmurzonej twarzy, słucha ze ściągniętemi brwiami uczonych wywodów swej sąsiadki; po lewej stronie kobieta, zajmująca niższe od swych towarzyszek stanowisko, mówi, słucha i myśli jednocześnie.
Dama w pośrodku jest to księżna — wdowa, matka zwycięzcy z pod Rocroy, Norlingen i Lens, zwanego od czasu prześladowań, które go do Vincennes zaprowadziły, „wielkim Kondeuszem“, przydomek, jaki mu potomność zachowała.
Pani ta, rysy której przypominają jeszcze tę słynną piękność, będącą przedmiotem ostatniej szalonej miłości Henryka IV-go, została jednocześnie ranioną w swej miłości macierzyńskiej i w swej dumie książęcej przez to „facchino italiano", którego zwano Mazarinim, gdy był kamerdynerem kardynała Bentivoglio, a którego obecnie tytułują Jego eminencją kardynałem Mazarini, od czasu, gdy został kochankiem Anny Austrjackiej i pierwszym ministrem Francji.
On to był tym, który się odważył uwięzić Kondeusza i wydalić do Chantilly matkę i żonę szlachetnego więźnia.
Dama po prawej stronie, to Klara Klementyna de Maille, księżna de Condé, którą ówczesnym arystokratycznym zwyczajem zwą krótko: Księżną, ażeby pokazać, że żona głowy rodziny Condé jest najpierwszą z księżnych krwi królewskiej.
Była zawsze dumną, lecz od czasu, gdy jest prześladowaną, duma jej przemieniła się w pychę.
I w istocie, skazana na drugorzędną rolę wówczas, gdy książę był wolny, z chwilą jego uwięzienia została bohaterką; żałowano jej więcej, aniżeli gdyby była została wdową, również jak i syna jej, księcia d‘Enghien, dosięgającego siódmego roku życia, gdyby był sierotą.
Gdyby się nie bała być śmieszną, włożyłaby żałobę.
Od czasu, gdy te dwie kobiety znalazły się z rozkazu Anny Austrjackiej na tem przymusowem wygnaniu, przenikające ich krzyki zamieniły się w głuche groźby; z uciśnionych stały się buntującemi.
Księżna, Temistokles w czepku, ma swego Miltiadesa w spódnicy i laury pani de Longueville, która była przez chwilę królową Paryża, nie dają jej spać.
Dama z lewej strony, to margrabina de Trouville, która nie śmie pisać romansów, lecz stwarza niebywałe w polityce.
Nie uczestniczyła w żadnej wojnie, jak ten odważny Pompée, ani też nie została, jak on, ranioną w bitwie pod Korbią, lecz mąż jej, który był kapitanem i to dość odważnym, był raniony pod Rochellą, a zabity pod Fryburgiem. Odziedziczywszy po nim majątek, sądziła, że odziedziczyła również jego zdolności wojskowe.
Od chwili, gdy się połączyła z księżnemi w Chantilly, nakreśliła już trzy plany wojenne, które po kolei wywoływały zdziwienie u pań świty książęcej i które nie zostały odrzucone, lecz odłożone do dnia, w którym pałasze zostaną wyjęte, a pochwy porzucone.
Nie śmie również włożyć munduru swego męża, chociaż już niejednokrotnie miała ku temu ochotę, lecz szabla jego wisi nad głowami jej łoża i od czasu do czasu, gdy jest sama, wyjmuje ją z pochwy z miną nader wojowniczą.
Chantilly w gruncie rzeczy mimo wygląd świąteczny, było tylko obszernemi koszarami; poszukawszy dobrze, można było znaleźć w piwnicach proch, a w krzakach białą broń.
Trzy te panie w smutnej przechadzce, zwracają się ciągle ku głównej bramie zamku i zdają się oczekiwać na przybycie jakiegoś ważnego posła. Księżna-wdowa, kiwając głową i wzdychając, już kilkakrotnie powtórzyła:
— Nie dopniemy celu, moja córko, zostaniemy zwalczone.
— Wielką sławę trzeba opłacić — rzekła pani de Tourville, nie tracąc nic ze swej odwagi — niema zwycięstwa bez boju.
— Jeżeli nas zwyciężą — odrzekła młoda księżna — zemścimy się.
— Pani — rzekła księżna wdowa — gdybyśmy zostały zwyciężonemi, to tylko przez Boga. Czy zechcesz pani mścić się na nim?
Młoda księżna skłoniła się przed religijną pokorą swej teściowej i te trzy osoby, wymieniające między sobą ukłony, podobne były do biskupa i dwóch kanoników, którzy biorą Boga za pretekst do hołdów, jakie sobie nawzajem składają.
— Niema ani pana de Turenne, ani pana de la Rochefoucault, ani pana de Bouillon — szepnęła księżna-wdowa — wszystkich brak jednocześnie.
— Ani pieniędzy niema — dodała pani de Tourville.
— I na kogo liczyć — rzekła księżna — jeżeli nawet Klara o nas zapomina?
— Nie wraca.
— Może jej kto przeszkodził; wiesz wszak, że drogi są strzeżone przez wojsko pana de Saint-Aignan.
— Mogłaby napisać.
— Jakże możesz chcieć, ażeby powierzyła papierowi odpowiedź tak ważną; przejście tak dużego miasta, jak Bordeaux, na stronę książąt? Nie, to mnie najmniej niepokoi.
— Zresztą — rzekła pani de Tourville — jeden z trzech planów, które miałam zaszczyt wręczyć Waszej wysokości, rozważał właśnie powstanie w Guyennie.
— Tak, tak; powrócimy też do niego, gdy się okaże potrzeba — odpowiedziała księżna — jestem jednak zdania mojej matki i zaczynam wierzyć, iż Klarze się coś nieprzyjemnego przytrafiło, inaczej byłaby już tutaj. Może dzierżawcy nie dotrzymali słowa. Chłop chwyta chętnie każdą sposobność uwolnienia się od zapłaty, gdy to jest możebnem. Czy możemy również wiedzieć, co ci guyeńczycy uczynili lub nie uczynili mimo swe obietnice? To Gaskończycy!
— Gaduły — rzekła pani de Tourville — odważni każdy z osobna, lecz ogółem źli żołnierze; gdy się boją hiszpanów gotowi krzyczeć: „Niech żyje książę!". Oto jakimi są.
— Jednakże nienawidzili pana d‘Epernon — odrzekła księżna-wdowa — powiesili go in effigie w Agen i obiecali powiesić we własnej osobie w Bordeaux, jeżeli tam kiedykolwiek powróci.
— A jednak pewnie wrócił i kazał ich powywieszać.
— A wszystko to — rzekła pani de Tourville — wina pana Leneta, pana Piotra Leneta — powtórzyła z naciskiem — tego poważnego radcy, którego pani uporczywie trzyma przy sobie, a który tylko sprzeciwia się wszystkim naszym projektom. Gdyby nie był odrzucił mego drugiego planu, który zalecał, jak pani to sobie zapewne przypomina, zdobycie znienacka zamku de Vayres, wyspy świętego Jerzego i portu Blaye, trzymaliśmy dziś w oblężeniu Bordeaux i Bordeaux musiałoby się poddać.
— Wolę jednakże, nie przesądzając zdania Ich wysokości, ażeby się ofiarowali własnowolnie — wyrzekł po za panią de Tourville głos, łączący w sobie szacunek z ironią. Miasto, które kapituluje, ustępuje sile i nie wiąże się niczem, miasto zaś, które się samo ofiaruje, musi aż do końca dzielić los tych, z którymi się złączyło.
Trzy panie się odwróciły i ujrzały Piotra Lenet, który, podczas, gdy one spacerowały w kierunku głównej bramy, ku której wzrok ich ciągle się zwracał, wszedł był przez małą furtkę, wychodzącą na taras i zbliżył się.
To co powiedziała pani de Tourville było po części prawdą.
Piotr Lenet, doradca księcia, człowiek zimny, uczony i poważny, miał sobie poruczone przez więźnia czuwać nad przyjaciółmi i wrogami i trzeba przyznać, że daleko więcej miał trudu, przeszkadzając przyjaciołom księcia, ażeby sprawy jego nie skompromitowali, aniżeli zwalczając złe zamysły wrogów jego.
Zręczny i obrotny, jak adwokat, zwykle odnosił zwycięstwo, bądź jakiemś szczęśliwem przeciwdziałaniem, bądź niewzruszonym oporem.
Samo Chantilly było dlań polem walki.
Miłość własna pani de Tourville, niecierpliwość księżnej, arystokratyczna niewzruszoność księżnej-wdowy, mogły iść w zawody z przebiegłością Mazariniego, dumą Anny Austrjackiej i chwiejnością parlamentu.
Lenet, przez ręce którego z rozporządzenia księcia przechodziły wszystkie listy, udzielał wiadomości księżnom tylko w stosownym czasie, to jest, gdy to uznawał za nieodzownie potrzebne.
Dyplomacja kobieca albowiem nie zawsze idzie w parze z zachowaniem tajemnicy, kardynalnym warunkiem dyplomacji u mężczyzn; z tego też powodu wiele planów Leneta przechodziło z ust jego przyjaciół do uszu nieprzyjaciół.
Obiedwie księżne, które mimo opozycji, na jaką u niego natrafiały, uznawały oddanie się i wartość Piotra Lenet, przyjęły radcę z oznakami życzliwości, a nawet na ustach księżnej- wdowy zarysował się lekki uśmiech.
— A zatem — rzekła pani de Tourville — jak pan to słyszał, księżna pani żaliła się, albo raczej litowała się nad nami. Nasze sprawy idą coraz gorzej.
— Jestem daleki od widzenia rzeczy w tak czarnych kolorach, w jakich je widzi Wasza wysokość — odrzekł Lenet. Dużą pokładam nadzieję w czasie, a zarazem i w powrocie szczęścia. Francuskie przysłowie powiada: „Wszystko przychodzi na czas, jeżeli kto czekać urmie".
— Czas, powrót szczęścia, to filozof ja, panie Lenet a nie polityka!... — wykrzyknęła księżna.
Lenet uśmiechnął się i rzekł;
— Filozofja we wszystkiem jest użyteczną, a szczególniej w polityce. Uczy ona nie pysznić się w chwilach powodzenia i nie tracić cierpliwości w przeciwnym wypadku.
— Mimo to — rzekła pani de Tourville — wolałabym jednego posłańca z dobrą wieścią, aniżeli wszystkie pańskie rozumowania. Czyż nieprawda, księżno?
— Tak jest, przyznaję — odpowiedziała pani de Condé.
— Wasza wysokość będzie zatem zadowoloną, gdyż przybędzie ich aż trzech dzisiaj — odrzekł Lenet ze zwykłym spokojem.
— Jakto, trzech...
— Tak, pani. Pierwszego widziano na drodze z Bordeaux, drugi przybywa ze Stenay, a trzeci z la Rochefoucault.
Księżne wydały okrzyk zdziwienia radosnego, a pani de Tourville przygryzła wargi.
— Zdaje mi się, drogi panie Piotrze — rzekła, uśmiechając się, ażeby ukryć swe niezadowolenie i osłodzić gorycz słów, które miała zamiar wypowiedzieć — zdaje mi się, iż tak zręczny wróżbita, jak pan, nie powinien ustawać w pół drogi i po doniesieniu nam o mającem nastąpić przybyciu posłów, zawiadomić, co zawierają ich depesze.
— Moja sztuka nie sięga tak daleko, jak pani sądzi — odrzekł skromnie — zadawalniam się tem, iż potrafię być wiernym sługą. Ogłaszam, lecz nie zgaduję.
W tej samej chwili, jak gdyby w istocie jakiś przyjazny duch pomagał Lenetowi, zauważono dwóch jeźdźców, pędzących galopem ku zamkowi.
Równocześnie chmara ciekawych, opuszczając murawę, zbliżyła się do tarasu, ażeby również dowiedzieć się o nowinach, które przywieziono.
Dwaj jeźdźcy zeszli z koni i jeden z nich, rzuciwszy drugiemu, który się zdawał być jego lokajem, uzdę spienionego konia, pobiegł w stronę pań de Condé, które szły naprzeciw niego.
— Klara! — krzyknęła księżna.
— Tak, Wasza wysokość. Przyjm pani moje najniższe uszanowanie.
I przyklękając, młody człowiek starał się schwycić rękę księżnej, ażeby ją ucałować.
— W moje objęcia, kochana wicehrabino, w moje objęcia — rzekła pani de Condé, podnosząc ją.
Młody człowiek, z oznakami możliwego szacunku dał się pocałować księżnej, a następnie zwrócił się ku księżnej wdowie i oddał jej głęboki ukłon.
— Prędko, mów, droga Klaro — rzekła księżna wdowa.
— Tak, mów — dodała pani de Condé. Widziałaś Richona?
— Widziałam go; obarczył mię nawet zleceniem do pań.
— Dobrem, czy złem?
— Sama nie wiem. Składa się z dwóch słów.
— Jakich? Prędko! umieram z niecierpliwości.
Najwyższy niepokój malował się na twarzach obydwóch pań.
— Bordeaux! Tak!... — rzekła Klara, niepewna jakie wrażenie wywrą jej słowa.
Księżne odpowiedziały na te dwa słowa krzykiem radości, na odgłos którego Lenet przybiegł z drugiego końca galerji.
— Panie Lenet, zbliż się, zbliż — zawołała księżna — wcale nie wiesz jaką nowinę przywozi nam ta dobra Klara!
Przeciwnie, pani, wiem — odrzekł Lenet z uśmiechem — i dlatego właśnie nie spieszyłem się.
— Jakto, pan wiesz?
— Bordeaux! Tak! — Czyż nie to?
— Zaiste, kochany panie Piotrze, jesteś czarodziejem — rzekła księżna wdowa.
— Jeżeliś pan o tem wiedział — rzekła z wyrzutem księżna — dlaczego, widząc nasz niepokój, nie uspokoiłeś nas pan temi dwoma słowy.
— Ponieważ chciałem pozostawić pani wicehrabinie de Cambes nagrodę za jej trudy — odpowiedział Lenet, pochylając się przed Klarą — i ponieważ bałem się wybuchu radości Waszych wysokości na tarasie, wobec tylu ludzi. — Masz pan słuszność, zawsze masz pan słuszność dobry panie Piotrze — rzekła księżna.
Uciszmy się.
— Zawdzięczamy to jednakże tylko temu poczciwemu Richonowi — rzekła księżna wdowa. Wszak jesteś z niego zadowolony, kumie Lenet?
Kum, było to wyrażenie pieszczotliwe, które księżna-wdowa przejęła od Henryka IV-go używającego go bardzo często.
— Richon to człowiek myśli i czynu — odrzekł Lenet — i niech Wasza wysokość wierzy, iż gdybym nie polegał na nim, jak na samym sobie, nie byłbym go jej polecał.
— Czemże go wynagrodzimy?... zapytała księżna.
— Trzeba mu będzie dać jakąś wybitniejszą posadę — odrzekła księżna-wdowa.
— Jakąś wybitniejszą posadę?... — wtrąciła z przekąsem pani de Tourville. Wasza wysokość zapomina, że pan Richon, nie jest szlachcicem.
— Ja również nim nie jestem — odpowiedział Lenet — co nie przeszkadza jednakże, ażeby książę miał do mnie zaufanie. I ja czczę i poważam szlachtę francuską, lecz są okoliczności, w których, śmiem powiedzieć, uczciwy charakter wart więcej, aniżeli herb stary.
— I dlaczegóż to Richon sam nie przybył obwieścić nam tę dobrą nowinę?... — spytała księżna.
— Został w Guyennie, ażeby zebrać pewną ilość ludzi. Pisał mi, iż może liczyć na trzystu żołnierzy, tylko mówi, nie będą oni dla braku czasu dość wyćwiczonymi, ażeby mogli brać udział w bitwach i wolałby, ażeby otrzymano dlań komendanturę Vayres albo wyspy świętego Jerzego. Tam byłby pewny, iż jest użyteczny dla Waszych wysokości.
— Lecz jak to otrzymać? zapytała księżna. Zbyt źle jesteśmy obecnie widziane u dworu, ażeby kogokolwiek polecać i ów nasz protegowany, stałby się natychmiast podejrzanym.
— Jednakże — rzekła wicehrabina — jest jeden środek, który mi pan Richon sam wskazał.
— Jakiż to?
— Pan d‘Epernon, o ile się zdaje — odpowiedziała wicehrabina, rumieniąc się — szalenie kocha pewną pannę.
— A! tak, piękną Narnonę — rzekła z pogardą księżna — wiem o tem.
— A więc książę d‘Epenion niczego nie odmawia tej kobiecie, a ona znów sprzedaje wszystko, co tylko kto chce od niej kupić. Czyby nie można w ten sposób nabyć nominację dla pana Richon?
— Byłyby to pieniądze dobrze umieszczone, — rzekł Lenet.
— Tak; lecz nasza kasa jest pustą zupełnie, jak to pan dobrze wiesz, panie radco — rzekła pani de Tourville.
Lenet zwrócił się z uśmiechem ku pani de Cambes.
Oto chwila stosowna — rzekła do dowiedzenia Ich wysokościom, żeś pani o wszystkiem pomyślała.
— Co chcesz przez to powiedzieć, panie Lenet?
— Chce powiedzieć, iż jestem szczęśliwą, mogąc ofiarować paniom małą sumkę, którą z wielką trudnością wydostałam od moich dzierżawców. Ofiara jest bardzo skromną, lecz nie mogłam zebrać więcej. Dwadzieścia tysięcy liwrów! dodała wicehrabina, spuszczając oczy zawstydzona, iż ofiaruje tak małą kwotę dwóm najpierwyszym po królowej damom Francji.
— Dwadzieścia tysięcy liwrów! — wykrzyknęły księżne.
— Ależ to majątek w dzisiejszych czasach! — dodała księżna wdowa.
— Droga Klara! — rzekła księżna — kiedyż my się jej odwdzięczymy?
— Wasza wysokość później o tem pomyśli.
— Gdzież jest ta suma?... — spytała pani de Tourville.
— W pokoju Jej wysokości, dokąd ją mój masztalerz Pompée, stosownie do mego rozkazu, zaniósł.
— Panie Lenet — rzekła księżna — pamiętaj, iż jesteśmy winni tę kwotę pani de Cambes.
— Już wniesiona do naszych ksiąg, jako dług — rzekł Lenet, wyjmując z kieszeni książeczkę i pokazując zapisane pod datą tego samego dnia 20 000 liwrów wicehrabiny, pod długą kolumną liczb, których ogólna suma przeraziłaby księżną, gdyby sobie zadały trud zliczyć je wszystkie.
— Lecz jakim sposobem przedostałaś się pani do nas?... — spytała księżna — mówiono nam bowiem, iż pan de Saint-Aignan zajął drogę i rewiduje ludzi i rzeczy, zupełnie jak naczelnik komory celnej.
— Dzięki przezorności Pompéego uniknęliśmy tego niebezpieczeństwa, okrążając drogę, wskutek czego spóźniliśmy się o półtora dnia. Gdyby nie to byłabym już przy boku Waszej wysokości od onegdaj.
— Bądź pani spokojną! — wtrącił Lenet — nic jeszczeszcze nie stracone, trzeba tylko dobrze użyć dnia dzisiejszego i jutrzejszego. Dzisiaj, ja kto zapewne panie pamiętają, oczekujemy trzech posłów: jeden już przybył, pozostaje więc dwóch jeszcze.
— Czy można wiedzieć nazwiska tych dwóch? — zapytała pani de Tourville, mająca wciąż jeszcze nadzieję schwytania na jakiej omyłce pana radcy, z którym toczyła wojnę, chociaż nie wypowiedzianą wyraźnie, jednakże istniejącą.
— Pierwszym, jeżeli moje przewidzenia mnie nie mylą, będzie Gourville, przysłany przez księcia de la Rochefoucault.
— Przez księcia de Marsillac. chciałeś pan powiedzieć — przerwała pani de Tourville.
— Książę de Marsillac jest obecnie księciem de la Rochefoucault.
— Czyż ojciec jego umarł?
— Przed tygodniem.
— I gdzież to?
— W Verteuil.
— A drugi poseł? — zapytała księżna.
— Drugim jest Blonchefort, kapitan gwardji księcia Kondeusza. Przybywa ze Stenay, przysłany przez pana de Turenne.
— W takim razie sądzę — rzekła pani de Tourville, iż należałoby nie tracąc czasu, postąpić według pierwszego planu, jaki podałam na wypadek, gdyby Bordeaux było po naszej stronie, i panowie de Turenne i de Marsillac połączyli się z nami.
Lenet odrzekł z uśmiechem.
— Wybaczy pani, lecz obecnie są w wykonaniu plany podane przez samego księcia i obiecują najzupełniejsze powodzenie.
— Plany podane przez księcia — rzekła z przekąsem pani de Tourville — przez księcia, który jest zamknięty w wieży w Vincennes i z nikim się nie komunikuje.
— Oto są rozkazy Jego wysokości, pisane jego własną ręką, datowane z dnia wczorajszego — odrzekł Lenet, wyjmując z kieszeni list księcia Kondeusza. — Otrzymałem je dzisiaj rano, albowiem korespondujemy ze sobą.
Papier został prawie wyrwany z rąk radcy przez księżne, które pożerały oczyma łez pełnemi jego zawartość.
— Czyż kieszenie Leneta zawierają całą Francję?... — rzekła z uśmiechem księżna wdowa.
— Jeszcze nie, pani, jeszcze nie — odpowiedział radca — lecz przy pomocy Boskiej postaram się powiększyć je do tego stopnia, ażeby temu podołały. Obecnie — dodał z naciskiem, wicehrabia potrzebuje odpoczynku, gdyż tak długa podróż...
Wicehrabina zrozumiała, iż Lenet życzy sobie pozostać sam z księżnemi, w czem ją utwierdzić jeszcze uśmiech na ustach księżnej-wdowy; ukłoniła się z szacunkiem i odeszła.
Pani de Tourville zaś została i obiecywała sobie bogate żniwo tajemniczych wiadomości; lecz na znak prawie niedostrzegalny, dany przez księżnę-wdowę synowej, obydwie księżne jednocześnie ukłonem, wykonanym według wszelkich prawideł etykiety, dały do zrozumienia pani de Tourville, że już nadszedł koniec politycznej narady, do wzięcia udziału w której była wezwana.
Pojęła to natychmiast pani de Tourville, oddała księżnom ukłon jeszcze poważniejszy i ceremonjalniejszy i odeszła, biorąc Boga za świadka niewdzięczności książąt.
Księżne wraz z Piotrem Lenet przyszły do gabinetu
— Teraz — rzekł Lenet, zapewniwszy się poprzednio, czy drzwi są dobrze zamknięte, mogą Wasze wysokoście przyjąć Gourvilla, który już przybył i przebiera się albowiem nie chciał się paniom przedstawić w ubraniu podróżnem.
— Cóż on nowego przynosi?
— To, iż pan de la Rochefoucault będzie tu dzisiaj wieczorem; a wraz z nim pięciuset szlachty.
— Pięciuset szlachty!... — wykrzyknęła księżna — ależ to cała armja.
— Która utrudni nam przejście. Wolałbym pięciu lub sześciu służących, niż cały ten orszak. Łatwiej przyszło by nam uniknąć pana de Saint-Aignan. Obecnie będzie już prawie niemożebnem przedostać się na Południe, nie będąc niepokojonym.
— Tem lepiej, jeżeli z nami zaczną — wykrzyknęła księżna, gdyż wówczas będziemy się bili i zwyciężymy. Duch księcia Kondeusza będzie z nami.
Lenet spojrzał na księżnę wdowę, ażeby dowiedzieć się i o jej zdaniu, lecz Karolina de Manttnorency, która będąc wychowaną w czasie wojen domowych za Ludwika XIII-go widziała tyle dumnych głów pochylających się, ażeby wejść do więzienia, lub spadających z szafotu za to, iż nie chciały się pochylić, powiodła smutnie ręką po czole, obciążonem gorzkiemi wspomnieniami.
— Tak — rzekł, — jesteśmy doprowadzeni do tego: kryć się lub walczyć; to okropne. Żyliśmy spokojnie z odrobiną sławy, którą Pan Bóg zesłał na dom nasz, chcieliśmy tylko (przynajmniej sądzę, iż nikt z nas nie miał innych zamiarów) pozostać na stanowisku, na którem się urodziliśmy, aż oto okoliczności zmuszają nas walczyć przeciw panu naszemu.
— Pani — rzekła gwałtownie młoda księżna ja z mniejszą boleścią widzę konieczność, do której jesteśmy doprowadzeni. Mój małżonek i mój brat cierpią, uwięzieni niegodnie, ten małżonek i ten brat to synowie pani, oprócz tego córka pani jest skazaną na wygnanie. Oto co z pewnością wytłumaczy wszystko, cokolwiek byśmy podjęli.
— Tak — odrzekła księżna-wdowa ze smutkiem — tak, ja znoszę to wszystko z większą cierpliwością, aniżeli ty, pani; lecz o ile mi się zdaje, stało to się już naszem przeznaczeniem być więźniami albo wygnańcami.
Ledwie zostałam żoną ojca męża twojego, musiałam opuścić Francję, prześladowana miłością Henryka IV-go.
Zaledwieśmy wrócili, zamknięto nas w Vincennes z powodu nienawiści, jaką ku nam pałał kardynał Richelieu.
Mój syn, dzisiaj w więzieniu, urodził się również w więzieniu i mógł znów po upływie trzydziestu dwóch lat zobaczyć pokój, w którym przyszedł na świat.
Teść pani, niestety, miał rację w swych smutnych przepowiedniach, gdy mu doniesiono o wygranej pod Rocroy; gdy go zaprowadzono do sali, wybitej sztandarami, zabranymi Hiszpanom, rzekł, zwracając się do mnie: „Bóg jeden tylko wie, jaką radość sprawia mi ten czyn mojego syna, lecz pamiętaj pani, że im więcej dom nasz zdobędzie sławy, tem więcej nieszczęść nań spadnie. Gdybym się nie pieczętował Francją, herbem zbyt pięknym, ażeby go porzucić, umieściłbym w nim sokoła, którego dzwonki zdradzają i pomagają do ujęcia, z godłem: „Fama nocet“. Zanadto o nas mówiono i oto co nas zdradziło. Czyś pan nie tego samego zdania, panie Lenet?
— Pani — rzekł Lenet, zasmucony wspomnieniami, które wywołała księżna, Wasza wysokość ma słuszność, lecz za dalekośmy już zaszli, ażeby się cofnąć, a nawet w okolicznościach, w jakich się znajdujemy, trzeba się prędko decydować. Nie powinniśmy zapatrywać się błędnie na nasze położenie. Jesteśmy wolni tylko pozornie, królowa ma oczy zwrócone na nas, a pan de Saint Aignan osaczył nas. A zatem trzeba wydobyć się z Chantilly mimo uwagi królowej i blokady pana de Saint-Aignan.
— Opuśćmy Chantilly, lecz opuśćmy je z głową do góry — wykrzyknęła księżna.
— Podzielam twoje zdanie — dodała księżna-wdowa — książęta de Condé nie są Hiszpanami i nie zdradzają, nie są Włochami i nie wojują chytrością. Co robią, to robią w jasny dzień i z podniesioną głową.
— Pani — rzekł Lenet przekonywająco — Bóg świadkiem, iż będę pierwszym do wykonania rozkazów Waszej Wysokości, jakiekolwiek one będą. Lecz, ażeby wyjść z Chantilly tak jak pani chce tego, trzeba się bić. Panie chyba nie mają zamiaru być kobietami w dzień boju, będąc mężami w radzie. Pójdziecie na czele waszych stronników i dacie żołnierzom hasło do boju. Lecz zapominacie panie, że obok was wzrasta osoba, której życie dla was jest bardzo drogocenne; tą osobą jest książę d‘Enghien, wasz syn i wnuk. Czy ryzykowałybyście, panie, pochować w jednym grobie teraźniejszość i przyszłość waszego domu? Czy sądzicie, iż ojciec, nie posłuży Mazariniemu za zakładnika od chwili, gdy cośkolwiek podejmiemy w imieniu syna? Czy nie pamiętasz już pani tajemnic wieży w Vincennes, tak smutnie zgłębionych przez przeora z Vendome, marszałka Ornano i Puglaurensa? Czyś pani zapomniała już ten straszny pokój, który według słów pani de Rambouillet, działa, jak arszenik. Nie — ciągnął dalej Lenet, składając ręce — nie, panie, posłuchacie rady starego sługi i wyjedziecie z Chantilly, jak przystoi kobietom prześladowanym. Dziecko, którego pozbawiają ojca, żona, którą pozbawiają męża, matka, którą pozbawiają syna, wydostają się jak mogą z sideł, w których je trzymają. Najpewniejszym orężem kobiet jest ich bezsilność. Ażeby działać i mówić otwarcie, poczekajcie chwili, w której silniejszy nie będzie miał nikogo z was w rękach swoich. Póki będziecie więzione, wasi stronnicy będą milczeli: gdy będziecie wolne, wypowiedzą swe zdanie otwarcie, nie bojąc się, ażeby im dyktowano warunki uwolnienia waszego. Ułożyliśmy plan wspólnie z Gourvillem. Mamy dobrą eskortę, przy pomocy której unikniemy wszelkich nieprzyjemności w drodze, którą zajmuje dwadzieścia rozmaitych oddziałów, będących z sobą w zgodzie lub niezgodzie. Przychylcie się panie do mojego żądania. Wszystko przygotowane.
— Wyjeżdżać skrycie! jak złoczyńcy! — rzekła młoda księżna. O! co powie książę, gdy się dowie, że jego matka, żona i syn zgodzili się na tak hańbiący postępek!
— Nie wiem, co powie, lecz jeżeli panie dopniecie celu, będzie wam winien swą wolność; w każdym zaś razie nie pozbawiacie się innych środków ratunku i nie kompromitujecie swego stanowiska, coby miało miejsce, gdybyście wszczęły bitwę.
Księżna-wdowa zamyśliła się przez chwilę, na twarzy jej rozlał się smutek i w końcu rzekła:
— Kochany panie Lenet przekonaj moją córkę, ja bowiem, jestem zmuszoną pozostać tutaj! Walczyłam dotychczas, teraż już poddaję się; cierpienie, które mię trawi i które napróżno staram się ukryć, ażeby nie odbierać odwagi otaczającym, pomoże zarazem mojem łożem śmiertelnem; lecz, jak pan powiedziałeś, trzeba przedewszystkiem ratować przyszłość domu de Condé. Moja córka i mój wnuk opuszczą Chantilly i, mam nadzieję, posłuchają rad pańskich, a raczej, powiem więcej pańskich rozkazów. Wydaj je panie Lenet, a zostaną wypełnione.
— Pani bledniesz — krzyknął Lenet, podtrzymując księżnę wdowę, którą już młoda księżna przelękniona wzięła w swoje objęcia.
— Tak — rzekła księżna-wdowa, słabnąc coraz więcej — dobre wiadomości dnia dzisiejszego zaszkodziły mi więcej, aniżeli niepokoje dni poprzednich. Czuję, iż gorączka mię trawi, lecz nie dajmy tego nikomu poznać, gdyż to mogłoby przy teraźniejszym stanie rzeczy zaszkodzić nam bardzo.
— Pani — rzekł Lenet przyciszonym głosem — niedyspozycja Waszej wysokości w danej chwili byłaby dobrodziejstwem niebios, gdyby jej nie przysparzała cierpień. Połóż się pani do łóżka i zawiadom wszystkich o tej chorobie. Pani zaś — mówił dalej, zwracając się do młodej księżnej — każe przywołać doktora Bourdelet i, ponieważ będziemy potrzebowali mieć w pogotowiu konie i powozy, rozpuść pani wiadomość, iż masz zamiar urządzić w parku polowanie na jelenia. Tym sposobem nikt nie będzie zdziwiony, widząc w ruchu ludzi, koni i oręż.
— Rób jak chcesz panie Lenet. Lecz jakże człowiek tak przewidujący jak pan nie pomyślał, iż wielu będzie zdziwionych tem polowaniem w chwili, gdy matka moja leży chora?
— Wszystko to przewidziałem. Czy nie pojutrze książę d‘Enghien kończy siódmy rok swego życia i ma wyjść z pod opieki kobiet?
— Tak jest.
— A zatem powiemy, iż to polowanie danem jest z okazji włożenia poraz pierwszy męskich szat przez młodego księcia i że Jej Wysokość nalegała do tego stopnia na to, ażeby jej choroba nie przeszkadzała tej uroczystości, iż pani byłaś zmuszona ustąpić.
— Świetna myśl!... — zawołała z radosnym uśmiechem księżna-wdowa, dumna tym pierwszym dowodem męskości swego wnuka — ten powód jest bardzo dobry; w istocie panie Lenet, jesteś i dobrym doradcą.
— Lecz książę d‘Enghien będzie uczestniczył w polowaniu w powozie? — spytała księżna.
— Nie pani, konno. O! niech się pani serce macierzyńskie nie trwoży. Wyszukałem małe siodełko, które masztalerz Vialos przywiąże przed swojem; tym sposobem książę d‘Enghien będzie na widoku i wieczorem będziemy mogli wyjechać zupełnie bezpieczni, gdyż konno lub pieszo książę d‘Enghien wszędzie będzie się mógł przedostać, w karecie zaś przy pierwszej przeszkodzie byłby zatrzymanym.
— Jesteś pan więc tego zdania, abyśmy wyjechali.
Pojutrze wieczorem, jeżeli Wasza wysokość nie ma żadnego powodu do opóźnienia wyjazdu.
— O nie, przeciwnie, oddalmy się z naszego więzienia, jak można najprędzej.
— A po wyjeździe z Chantilly dokąd i jak się udacie?... — spytała księżna-wdowa.
— Przejdziemy koło armji pana de Saint-Aignan, której potrafimy nałożyć opaski na oczy, złączymy się z panem de la Rochefoucault i jego eskortą i przybędziemy do Bordeaux, gdzie nas oczekują. Będąc już raz w tym drugiem po Paryżu mieście Francji, w tej stolicy Południa, możemy prowadzić układy lub wojnę, stosownie do woli Waszej wysokości. Jednakże, mam zaszczyt przypomnieć to pani, że nawet w Bordeaux nie będziemy mieli w rękach na okół kilka ufortyfikowanych miejscowości, któreby nie dopuszczały wojsk królewskich. Z tych miejsc dwa są szczególnie ważne: Vavres, przez które prowianty dochodzą do miasta i wyspa Ś-go Jerzego, którą mieszkańcy Bordeaux uważają za klucz miasta. Lecz o to postaramy się później, chwilowo myślmy tylko, jak się stąd wydobyć.
— Zdaje się, iż nic łatwiejszego — odrzekła księżna. — Mimo wszystkiego co pan mówisz jesteśmy tu sami i wolni.
— Niech pani na nic nie liczy przed przybyciem do Bordeaux, wobec djabelskiego sprytu pana de Mazarini, nic nie jest łatwe. Jeżeli Waszej Wysokości wyłuszczyć mój projekt, to tylko dla uspokojenia sumienia, gdyż nawet w tej chwili obawiam się o bezpieczeństwo planu, jaki sam obmyśliłem i w który li tylko panie jesteście wtajemniczone. Pan de Mazarini nie dowiaduje się, on zgaduje.
— No nie sądzę, ażeby odkrył ten plan — rzekła księżna, lecz pomóżmy matce mojej dojść do jej apartamentów; dziś jeszcze rozpuszczę wieść o naszem polowaniu, które się odbędzie pojutrze. Zajmij się pan zaproszeniami, panie Lenet.
Księżna-wdowa weszła do pokoju swojego i położyła się do łóżka.
Bourdelot, doktór domowy książąt de Condé i nauczyciel księcia d‘Enghien, zastał wezwany.
Wieść o tej niespodziewanej chorobie rozniosła się natychmiast po Chantilly i wpół godziny ogród i galerje opustoszały, gdyż wszyscy goście przeszli do przedpokojów księżnej-wdowy.
Lenet cały dzień pisał i tego samego wieczora przeszło pięćdziesiąt zaproszeń zostało rozniesionych w rozmaitych kierunkach, przez liczne sługi tego iście królewskiego domu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.