Współcześni poeci polscy/Bogumił Aspis

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Chmielowski
Tytuł Współcześni poeci polscy
Wydawca K. Grendyszyński
Data wyd. 1895
Druk W. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Petersburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Indeks stron
III. Bogumił Aspis.




Jest to poeta namiętnych wybuchów i uogólnień filozoficznych. Jak większość dzisiejszych twórców, nie wie on prawie, co to bezpośredniość uczuć, gdyż każde wrażenie przeprowadza najprzód przez dziedzinę analitycznego rozumu, zanim je w formie poetycznej wyśpiewa.

Jeszcze na studyach uniwersyteckich w Petersburgu bawiąc, napisał on i wydrukował tamże r. 1859 pod pseudonimem Jakóba Szatana początek poematu, przypominającego nastrojem (nie formą) Byronowskiego Don Juana i Beniowskiego. O ile z dedykacyi wnosić musimy, jakaś uraza osobista, jakieś przykrości doznane od kolegów stały się dla autora pobudką do napisania utworu wymierzonego przeciw objawom podłości. Zraniona dusza, niegdyś marzeń pełna, teraz śmiejąca się z przymusem, dla przypodobania się gminowi, w gwałtownych wylewach goryczy szuka dla siebie jakiegoś uspokojenia:

Głupiec wszak i poeta jedno i to samo:
Chcieć tego, czego niema, czego być nie może,
Świat chcieć zrobić teatrem, ziemię panoramą;
Niebo zasiać aniołmi, syrenami morze;
Drapieżnych leśnych wilków nazywać Faunami;
Tęczę, najprostszy utwór słonecznych promieni,
Nazwać czułą Irydą; deszcz równać ze łzami;
Wiek człowieka do lata równać, do jesieni;
Kazać ludziom się żywić myślami, nie chlebem,
Ludziom, co tak ogromną otchłań noszą w sobie;
Uganiać się za jakiemś wymarzonem niebem;
Przemawiać do umarłych, marzyć na ich grobie;
Noc z dnia robić, dzień z nocy; gwiazdy chcieć zrachować;
Parobkowi, co orze, kazać hymny śpiewać;
Rzeźnikowi nóż rzucić, kucharzom mędrkować;
Komu chłodno, uczuciem swe kości rozgrzewać;
Kobietę, co ma takież jak my ciało z gliny,
Obdarzona tąż gębką, noskiem, oczkiem, czołem,
Równać do pączka róży albo do kaliny
I nazywać niebianką, bożyszczem, aniołem!...
No, powiedzcież mi, proszę, czy tu jest sens jaki?...

Dawniej umiał i lubił płakać; dzisiaj czułość w czkawkę go wprawia, do mdłości skłania; śmieje się i drwi z przyjaźni, miłości, świata i ludzi.

......Ten świat, co się śmieje,
Co ma korpus ze śpiżu i serce ze stali,
Ten świat nam śmiać się kazał i — my się śmiejemy,
Z śmiechem na ból, cierpienie, na wszystko patrzymy;
My dziś od łzy wspomnienia czkawki dostajemy...

Na tle historyi Greczyna Salvatera, Zofii i Iryny historyi, nie obfitującej zresztą w ciekawe perypetye, rozsnuwa Aspis całe równianki rozmyślań po większej części sarkastycznych, w których sława, poezya, miłość i inne sprawy rozumu i serca następują po sobie jak barwne szkiełka kalejdoskopu. Wzruszyć autor nigdzie nie usiłował, starał się być dotkliwym, choć i to rzadko mu się udawało. Oto np. strzały wymierzone do pewnej garstki spółkolegów w uniwersytecie:

Wszechnico! tobie także częśćby się dostała
Z tych słodyczy; bo długi, bardzo długi
Mam ja z tobą rachunek, i nigdy nie pała
Serce kochanka taką miłością gorącą
Ku swojej ulubionej, jaką k’tobie moje.
Kocham twą młodzież mądrą, filozofującą,
Twych wielkich filantropów i te dzieci twoje,
Olbrzymy krasomówstwa. — Są wszak i tu ptaszki
Warte prętów brzozowych — tym ja moje pienie
Rzucam dla strawy teraz, dla pustej igraszki
Młodych ptasich języków lub... psich (przez skrócenie)...
Que voilà mój świecie! — oddawać ci trzeba,
Jakeś sobie zasługą i czynem zarobił.
Kocham cię, obaj kiedyś pójdziemy do nieba,
Obu nas jeden wieniec wszak męczeństwa zdobił.
Kocham cię, jak jednostka kocha zero swoje,
Co stoi z prawej strony jej wielkiej wielkości;
Jest z nas dziesięć: ja ruszę się z miejsca, gdzie stoję —
Tyś zerem, gdy ja zawsze jednostką w całości...
Que voilà, mój świecie!...

Salvater pozostał fragmentem; dalszych części poematu autor do tej pory nie ogłosił.
W ogóle produkcyjność Aspisa była i jest szczupła. Wiersz mu nie przychodził łatwo, nie płynął potoczyście, wyrabiany był pracowicie. Zdaje się nieraz, jakoby poeta przeklinał tę chwilę, kiedy mu wiersz do samego końca dobiegał, bo on chciałby jeszcze coś powiedzieć, myśl swoją jaśniej wyrazić, uczucia uwydatnić, a tu śpieszyć trzeba i rymu z mozołem poszukiwać. Stąd wynikał nietylko brak potoczystości, ale także pewna sztuczność, powtarzanie tych samych wyrazów (np. wszak, który tak często w Salvaterze powraca) i wyrażeń, styl urywany, zdania nawiasowe, forsowne akcentowanie pewnych słów lub frazesów. Dykcya bywała bardzo rozmaita, czasami sucha i prozaiczna, czasami kwiecista, śmiała, jędrna i oryginalna, ale brak jej zazwyczaj plastyki, spokoju, wykończenia.

Nie biorąc w rachubę wierszy pomniejszych, drukowanych głównie w „Tygodniku ilustrowanym“, jak: Urwana powiastka, Do poezyi, dopiero po latach dziesięciu od czasu ogłoszenia Salvatera, Aspis wystąpił z nowym poematem p. n. Sen Odrodzenia (Warszawa 1869). Rozwiązanie zawiłości życia wskazywał tu poeta w sztuce, każąc czcić zarówno: miłość i wiedzę. Duch jego, nie znalazłszy zadowolenia w poszukiwaniach naukowych, torem Fausta zwrócił się do potęg piekielnych:

To też wracając z niewoli sułtana
Jeniec, tak lubej w objęcia nie chwyta,
Ani się czulej z własnym bratem wita,
Jak jam u wrót tych przywitał szatana!

Szatan wszelako wyśmiał go, powiadając, że ani jego cierpienia, ani pycha, ani pogarda ludzi nie dają mu prawa do równania się z władcami podziemia. Poeta stał osłupiały w milczeniu, gdy się przed nim zjawiła postać niebiańska — Sztuka i wzkazała mu źródło prawdziwego poznania w sercu, które jest „zorzą, gromem, wszechmocą, źródłem i skarbem życia“, i poddała krytyce jednostronność uczonych, którzy serce lekceważą:

Wasi uczeni, oparci na księgi,
W sam postęp wiedzy z zapatrzonem okiem,
Myśląc, że prawdę zgłuszą słów potokiem,
Spychają serce z tronu tej potęgi;
Mówiąc, że wiedzę sam rozum stanowi,
Że serce zawsze jedno i toż samo
Jest jej w postępie tylko jeszcze tamą...

Sztuka jednak nie jest nieprzyjaciółką prawdziwej wiedzy i zachęca poetę do złączenia nauki z miłością:

Serce — to ogień, to znicz, co w snach wiary
Tych, co już dawno dziś śpią po cmentarzach,
Miał się przez wieki na ludzkich ołtarzach
Palić, by ziemi rozgrzewać obszary.

To święty płomień z niebieskich przedsieni
Tchem ducha, drzewem wiedzy podsycany,
Któremu ciasne... tego świata ściany,
Gdy go Bóg w pożar miłości zamiemi!
Sztukę — mnie biorąc za piastunkę sobie
Miłością, którą daje tylko ona,
Przygarnij razem świat cały w ramiona,
Miłość i wiedzę równo uczcij obie.

Duch poety darmo szuka wśród ludzi brata dla siebie — i tu się przypominają mimowoli sarkazmy Salvatera.

Ba! ja wam powiem jeszcze z pod kamieni,
Żeście wy sami nie wszyscy zrodzeni
Ludźmi... choć ciało bliźnięctwem was mami.

Mimo to, pomny na przestrogi Sztuki, kocha swych spółbliźnich, choć ciałem tylko są do niego podobni. Zjawiły mu się prócz tego inne „blaski prawdy“, ale o nich mówić nie chce, boby go ludzie „ukrzyżowali“. Tylko powiada, że piekła niema:

Bo Bóg sam tylko rząd nad światem trzyma
I co jest tutaj, on chce sam, by było...

Po tym poemacie, który w stosunku do Salvatera przedstawia pod względem psychologicznym i etycznym postęp o tyle, że zamiast nienawiści i drwin, zamiast sarkazmu i cynizmu, wprowadza zasadę miłości i harmonii, nastąpiły w r. 1871 dwa „momenty dramatyczne“: Zazdrość i Miłość (drukowane w „Tygodniku Mód“), które w zamiarze autora miały być poetycznem uzmysłowieniem idei dwu tych namiętności. Ażeby zewnętrznie uzasadnić wybuchowość uczuć, poeta przeniósł scenę do Włoch, ale bynajmniej o szczegółowe utrzymanie kolorytu miejscowego się nie starał.
Weźmy pod uwagę najprzód Zazdrość. Belcolora della Sylvia kochała Brunona i miała liczne dowody jego miłości. Jeden z nich — paczka listów — dostaje się w posiadanie jej towarzyszki czy garderobiany, Bianki, która kochając Brunona również, zmusza dumną księżniczkę, pokazaniem tego dowodu, do upokorzenia się, do prośby. Stanowi to jednę tylko scenę, w której autor bardzo starannie określa poszczególne ruchy Bianki, każąc jej to się przysuwać, to odsuwać. Gorączkowość ruchów i słów im towarzyszących jest głównem znamieniem tej sceny, nie odznaczającej się ani ustopniowaniem wylewu uczucia, ani jego subtelnem cieniowaniem. Retoryczna amplifikacya, o tonie mniej więcej jednostajnym, wypełnia ją w całości. Oto próbka (przemawia Bianka):

......... Ta para
Róż — to jego rumieńce — rumieńce, gdy szaty
Dotyka się twej, pani! gdy w objęciu ręki
Twej spocznie; gdy... Te czarne dwie — to oczy... jego
Oczy duże, jakiemi pożera twe wdzięki,

Patrzy na piękność twoją, pani!... Z liścia tego
Tulipanu-by można wyobrazić czoło
Białe, pogodne sobie, skryte pod kędziory
Niby tych oto włosków, co brzęczą wokoło
Naprzykład... tego kwiatka! — imię Belcolory
Marszczy je lub rozjaśnia! Z układu tych rąbków
Koralowych... tak! — usta namiętne, lubieżne,
Świeże, któremi... Z centków tych — dwa rzędy ząbków,
Ząbków ślicznych, foremnych, białych!... A te śnieżne
Kwiatki niechajby były już wyobrażeniem
Czegoby tu? — czystości jego!... W tym znów kwiecie
Możnaby widzieć smutek! — smutku tego tchnieniem
Żyć! — nieprawdaż?

Jak na charakterystykę zazdrości za dużo tu zastanowienia, za dużo retorycznego dobierania porównań, a nawet namyślania się świadomego nad doborem wyrazów.
I w Miłości występuje Belcolora, lecz inna, córka bogatego mieszczanina, którą kocha rozbójnik Carlo. Scena uwydatnia tę chwilę, kiedy Carlo przychodzi po raz ostatni ujrzeć twarz kochanki przed godziną dwunastą, o której ma zamordować jej ojca. Kochanka pyta się, dlaczego taki smutny, milczący. Carlo zamiast odpowiedzi, pyta o godzinę; Belcolora żali się na obojętność, na co on wybucha jakimś tłumionym wyrzutem:

Te chwile — — o, nie pytaj o nie, moja droga,
Nie pytaj! Carlo do nich nigdy się nie przyzna;
Myśl o nich już mu śmiercią — one mu od Boga
Są skaraniem — wspomnienie o nich — to trucizna!

Następnie zrywa się, chce odejść, a gdy Belcolora wybaduje o przyczynę niezrozumiałych dla siebie i słów i giestów, zmienia ton na miłosne gruchanie:

Nic mi nie jest, jam kłamał... Lekko mi i błogo
Przy tobie! Z oczu twoich, jakby z gwiazd, prawdziwa
Błyska światłość na duszę moją i... nie mogą
Żadne raje dorównać mej rozkoszy!
Jabym się zaprzeć Boga samego odważył
U nóg twoich i tobie powiedziałbym jednej,
Jednej na całym świecie, żeś mi dała życie
I... duszę.

Znaglony natarczywemi pytaniami kochanki, oświadcza, że ojciec jej ma być zabity, ale nie chce powiedzieć za co:

.......O, droga moja,
Daj usta twoje! daj je, moja Belcoloro!
Patrz na mnie! Patrz mi w oczy i nie pytaj więcej
O nic mnie... bo i prośby skutku nie odbiorą.

Nakoniec decyduje się z nią uciekać, nie spełniwszy postanowionego morderstwa; siadają w łódkę, za niemi słychać strzał pistoletowy.
Myśl zasadnicza — że miłość wszystko przełamie — nie nowa, lecz zawsze interesująca. Bolesne kolizye wysoko natężonych uczuć: obowiązku, obawy i miłości, skreślone zostały bez szczególnego artyzmu, barwami i słowami dobrze w poezyi znanemi.
W obu tych utworach indywidualność poety silnie i, można powiedzieć, wyłącznie się maluje: te same wszędzie wyrażenia, ten sam styl urywany, jakby wysilony. Porwać, zachwycić, przejąć do głębi nie zdołają.
O wiele piękniejsze, bo naturalniejsze, lubo żaru zmysłowego pełne, są pieśni erotyczne Aspisa, wchodzące w skład poematu p. n. Sulamita (Warszawa, 1874), który autor nazwał tragedyą liryczną. W gruncie rzeczy dramatycznego charakteru niema tu zgoła; są natomiast ładne liryki z motywów „Pieśni nad pieśniami“ wysnute a wyrażające przejścia od upojenia miłosnego aż do utraty kochanka. Skala uczuć tu wyśpiewanych nie jest rozległa, lecz prawda i siła wyrazu nieraz występuje z całą barwnością kolorytu wschodniego. Gdyby nie usterki rytmu, pozbawiające czasami pieśni te melodyjności, byłby to zapewne najlepszy utwór Aspisa w kierunku erotycznym.
Późniejsze poezye mają przeważnie charakter opisowy lub filozoficzny: Na cmentarzu (1876), Jezioro Tella, Dwie zdrady, Boskie oko (1877), W Walhalli (1880 w „Ateneum“), Niebieska sonata (1881 w „Niwie“), Na cześć Kalderona (t. r. tamże), Pytanie (1791 w „Ateneum“). Jest w nich nieraz opis prawdziwie piękny, jest i myśl głębsza, oryginalnie wyrażona.
W Boskiem Oku kilkoma obrazkami w formie sonetów, z życia zewnętrznego lub wewnętrznego wziętymi, udowadnia albo wpływ Opatrzności na losy ludzi, albo samo istnienie Stwórcy wszech rzeczy. Między innymi przedstawia także myśliciela, pogrążonego w wątpliwościach:

„Gdzieś ty, Boże? tak długo szukam Cię daremnie!
Przejrzałem ludzkie serca i wiedzy otchłanie,
A nigdzie niema Ciebie! nie widzę Cię, Panie!
Noc dokoła, mrok wszędzie! nade mną i we mnie!

„Czasem duch jakiś dobry szepnie mi tajemnie:
Klęknij! módl się! — toż klękam... i tak, na kolanie,
Czekając na mej dawnej Wiary zmartwychwstanie,
Proszę Cię, byś rozjaśnił mojej duszy ciemnie...

„Napróżno! — Ot, dziś wspiąłem się już na te góry
I patrzę z nich w dal światów... W chmurze gwiazd tam może
Tyś się ukrył, toż zaraz ja dostrzegę Ciebie...

Lecz niema cię!“ — W tej chwili strzelił blask z za chmury,
Sceptyk spojrzał... Jutrzenka igrała po niebie...
Patrzał — — wreszcie zawołał: „Jesteś, jesteś, Boże!“

Nie tak łatwo daje się przekonać o istnieniu i rządach Opatrzności na ziemi w innym utworze, w Niebieskiej sonacie. Poeta unosi się coraz wyżej w sfery niebiańskie; za każdym wzlotem dochodzi uszu jego strofa chórów anielskich, wielbiących Boga:

........Tyś jest wieczna siła!
Ty wiesz jedyny: czem jest wieczne życie?
Ty dobry jesteś! bo stojąc na szczycie,
Chcesz, by też w końcu każda z nas tam była.

Do tych śpiewów dołącza poeta swój, ale on z płaczu i jęku złożony; tętni w nim bolesna niepewność, czem jest nasza nieśmiertelność, czem nasza siła, czem miłość, nadzieja, czem rozum. Chór archanielski nie przestaje sławić dobroci bożej. Poeta mówi:

Zastyga ziemia i zastyga słońce!
Snać na nich chłodu więcej niż miłości,
Na jedno dobro tysiąc zimnych złości!
I gwiazdy marzną — choć niby gorące.

Chór archanielski nie milknie. Wkoło poety to mroki nagle się rozpościerają, to światło oślepiające płynie strugami. Wznosi się wyżej jeszcze, mniemając, że dostanie się na ów szczyt, z którego wszystko obejmie i wszystko zrozumie... Wtem czuje, jak mu lira jego z rąk się wymyka. Poeta tonie w smutku:

Ratujcie! — Znowu mam spaść do otchłani?
— — Ziemia?!! — przeklęty cień z twarzą Satyra?!!

Chociaż przeciwieństwo marzeń idealnych, w których zdaje nam się, że wszystko osięgnąć, wszystko pojąć zdołamy, z rzeczywistością, która nas przekonywa ciągle, jak dalekim jest od nas nie tylko osiągnienie, ale nawet zrozumienie tajemnic najwyższych, nie należy do tematów świeżych; to przecież forma, jaką Aspis w Niebieskiej sonacie obrał dla wyrażenia tego przeciwieństwa, piękną i prawdziwie poetyczną nazwaną być musi, a wiersz policzyć należy do najudatniejszych w kierunku filozoficznym, jakie poeta ten napisał.
Poemacik: W Walhalli odznacza się rzadkimi u Aspisa przymiotami spokoju i równowagi w opisach i zachwytach. Pięknie odtwarza wrażenie, jakiego się doznaje przy wejściu do przybytku, poświęconego uczczeniu sławnych mężów:

O, blasku boski! o niebieska woni!
O szmerze słodki, coś mi głasnął uszy
I strugą dźwięków nieznanych dla duszy,
W duszę mi spłynął po nieznanej toni!

Szalona burzo, coś ciszę mych myśli
Skłóciła nagle bezładem zachwytu,
Żem, zlęknion, stanął jak posąg z granitu!
Któż — kto moc wszystkich tych czarów określi?...

Wysoka hala, z jasnemi ścianami
O lśniącem, z drogich marmurów podnóżu,
Dachu falistym... jak woda na morzu —
Błysnęła nagle przed memi oczami.

Niewinny lazur i czerwień płonąca
I dumna białość i zieleń łagodna
I wszystkie światła... jakich boskość godna,
Drżały na ścianach, śród przemian tysiąca.

Dumni bogowie o słonecznych licach,
W przejrzyste szaty z mgły białej ubrani,
Oczyma duszy jedynie widziani,
Migali przed nią w cichych błyskawicach.

W Pytaniu odmalowany został los biednego poety, trapionego codziennymi, drobiazgowymi kłopotami, a odmalowany z bolesną co prawda rezygnacyą, wynikającą z porównania tego losu z losem biedniejszego jeszcze człowieka, szewca; lecz bądźcobądź bez deklamacyi i miotania się; w końcu stawia poeta przyszłym Millom „dla wprawy w rozwiązywaniu zagadek“ pytanie:

.......Co trzeba
Zrobić (jest na to pewnie sposób łatwy?)
By, śród próśb ludzkich powszechnych do nieba
O szczęście, mógł je mieć równo mistrz łzawy
Rymów, za rym swój, jak za but — mistrz dratwy?...

Nie gorszmy się tem zestawieniem — choćby z tego względu, że i synowie pieśni, tworzący „niebieską sonatę“, jeść przecie muszą, jak inni ludzie, ażeby żyć mogli...





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Piotr Chmielowski.