Z podróży po Spiżu

>>> Dane tekstu >>>
Autor Walery Eljasz-Radzikowski
Tytuł Z podróży po Spiżu
Pochodzenie Pamiętnik Towarzystwa Tatrzańskiego, Tom III, 1878
Wydawca Towarzystwo Tatrzańskie
Data wyd. 1878
Druk Drukarnia Władysława L. Anczyca i Spółki
Miejsce wyd. Kraków
Ilustrator Walery Eljasz-Radzikowski
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


Z PODRÓŻY PO SPIŻU.
SZKIC
Walerego Eljasza.

W

W roku 1871 przypadłe mi jechać do Tatr z Żegiestowa, a więc wytknąwszy sobie przez Spiż najkrótszą drogę puściłem się wynajętym wózkiem ze wsi Żegiestowskiéj d. 23 lipca rano przed 8 godz. wśród ślicznéj pogody. Najprzód po wydostaniu się z wąwozu, gdzie się mieści zakład zdrojowy, powiózł mnie mój Rusin na dół brzegiem Pogradu ku północy, a kawał drogi daléj, gdzie uchodzi potoczek ze wsi Żegiestowa, przejechaliśmy w bród płytki w tém miejscu, chociaż széroki Poprad skośnie zdążając, jakby wprost do Sulina Szaryskiego. Osada ta już na węgierskiéj stronie, zdrojowa, bardzo licha, zaledwie liczy kilka budynków tuż na brzegu Popradu rozłożonych. Są tu dwa źródła wody kwaśnéj, któréj cały zapas wlewany w flaszki rozchodzi się po Węgrzech jako napój smaczny, zwłaszcza z domieszaniem doń wina, więc téż właściciel ich nie dba o gości, coby tu szukali poratowania zdrowia, gdy mu wodę mineralna rozkupią zdrowi z powodu złych, niezdrowych wód prawie w całych południowych Węgrzech. Weszła woda Sulińska w zwyczaj, że nawet na Spiżu węgierskim i polskim, gdzie nie brak przecie dobréj wody do picia, piją ją chętnie mieszkańcy z winem. Zdroje Sulińskie często podlegają zamuleniu w czasie wezbrania Popradu, który je zalewa wtedy. Dwa zdroje mineralne nawet tryszczą pośród Popradu, lecz nie ujęte w cembrzynę gubią się w nurtach górskiéj rzéki.
Corocznie 7 do 8 tysięcy skrzyń wody Sulińskiéj (po 5 złr. każda) rozchodzi się po Węgrzech, Serbii i Wołoszczyźnie[1], chociaż nie odznacza się ona ani smakiem, ani obfitością wobec np. tak bogatego i wspaniałego zdroju jak Żegiestowski. Woda Żegiestowska mogłaby tak wejść w użycie w Polsce, jak Sulińska po Węgrzech, gdyby była o wiele tańszą i gdyby się energicznie postarano o jéj rozszerzenie.
Zostawiwszy Sulin za sobą, puściłem się na południe objeżdżając dziwnie się tu kręcący Poprad, przez co tworzy dwa półwyspy Łopatami przezwane, jedna z nich polską, druga węgierską Łopatą. Z przeciwnego brzegu Popradu znowu mi się ukazał cały zakład zdrojowy Żegiestowski, poczem zjechałem na dół nad potok tuż zaraz uchodzący do Popradu. Po obu jego brzegach rozlega się wieś Mały Lipnik z kościółkiem murowanym o trzech kopułkach, z hutą szklanną, gdzie wyrabiają flaszki dla okolicznych zdrojowisk. Ludność Małego Lipnika rusińska, obrządku głównie greckiego; osada istniała już w roku 1334 cytowana w dokumencie z tego czasu[2]. Droga przez wieś zła, bo ciągle prawie ciągnie się koło potoku, który za każdem swém wezbraniem niszczy ją, i dopiero powyżéj za wsią, gdy się wjedzie w las, gościniec jest dobry. Na grzbiet góry gdym wyjechał, ukazały mi się od wschodu Tatry tak słabo się na tle nieba rysujące, jakby ztąd bardzo daleko odległe. U stóp grzbietu, który co dopiero przebyłem widać było osadę Hajtunki (Hajtówka) z kościołem murowanym.
Na dół zjeżdża się zupełnie i po moście dachem krytym przebywa się Poprad przy Ujaku koło gorzelni, gdzie się drogi rozchodzą, w prawo do Pławnicy, w lewo do Pławca. Tu byłem o 9½ godz. a o 10 godzinie potém wśród ludnéj wsi zwanéj Pławnicą, którą trzeba odróżniać od miasteczka Pławca z ruinami zamku blisko milę ztąd odległego. We wsi Pławnicy są dwa kościoły, ewengielicki zbudowany w stylu zepsutym (roccoco), i katolicki w stylu gotyckim z wieżą. Osada istniała już w r. 1366.[2]
Była to niedziela, a więc lud strojno od święta roił się po drodze i po wsi; kobiety noszą rękawy od koszuli szerokie, podwinięte i obwiązane pod ramionami, że ręce całe są gołe, gorsety jaskrawe z szérokiemi sznurowaniami, spodnice również jaskrawo barwne, na nogach trzewiki, u dziewcząt włosy w długie splecione warkocze.
Z Pławnicy droga ku Lubowni pnie się w górę koło kapliczki; z wierzchu grzbietu (1612 stóp), poraz piérwszy ukazały mi się ruiny zamku Lubowelskiego.
Wszystko, co nam ubiegłych czasów dzieje przypomina, oddziaływać zwykło na każdy umysł wyższy duchem nad ciało, tak i mury starego zamczyska, nieme świadki przeszłości, żywe dowody znikomości wszechrzeczy na świecie, mimowoli pogrążają nas w zadumę. A że jeszcze starożytnym zamkom towarzyszy romantyczność położenia, bo pod ich budowę obierano miejsca całéj okolicy panujące, ztąd pochodzi, że każda iskra poezyi, jaka w duszy naszéj tkwi, roznieca się na widok upadłéj potęgi. Mila drogi ztąd jeszcze dzieliła mnie od Lubowni, za każdą chwilą do niéj się zbliżając, coraz wyraźniéj rysowały mnie się okna, strzelnice, baszty, różne kształty murów zamkowych, odświeżałem sobie w pamięci historyją tego tu zakątka ziemi, któréj Lubownia królowała; tu snuje się wątek dziejów dwóch sąsiednich narodów, nie rodem lecz historyją spokrewnionych.
Tymczasem ukazała mi się po lewéj stronie Popradu na małem wzgórzu osada niemiecka Hobgartem przezwana. Założył ją niejaki Mikołaj sołtys ze wsi jakiéjś Piotrowéj (de Petri villa), ku czemu „pan hrabia Mikołaj i dziedzic na Lubowni“ nadał mu przywiléj r. 1315[3]. Piérwsza to wieś należąca do starostwa Spiskiego: ma kościół murowany z wieżą sterczącą z pośród grupy domostw, a o podal tuż naprzeciw Lubowni jest gromadka zabudowań, nazwana Podsadkiem.
Wreszcie przybyłem na most drewniany dość długi pod szerokiém korytem Lubowelskiego potoku wzniesiony. Z łożyska jego obszernego wnosić wypada, że lubi sobie czasem pohulać, nim ujdzie tuż za miastem do Popradu, a tymczasem toczy się po kamieniach, i młyn obraca. Miasto Lubownia rozłożyło się na wzgórzu tak, że rynek tworzy grzbiet, a zjazd i wyjazd z obydwóch stron jest przykry, zamek zaś Lubowelski zupełnie oddzielnie za Popradem na wyniosłéj górze piętrzy się i świeci wspaniałemi ruinami minionéj chwały.
W środku rynku miejskiego stoi kościół katolicki, w stylu gotyckim piérwotnie postawiony, z czworoboczną wieżą, w któréj zégar pomieszczony, a szczyt wieży wysoki, spiczasty, czerwono malowany. Ołtarzem wielkim zwrócony jest kościół na wschód, okna ma w prezbiterium ostrołukowe, jak i drzwi boczne. Domy w rynku piętrowe, murowane z wielkiemi facyjatami, po większéj części strojne w malowaną lub rzeźbioną ornamentykę rokoko, lub we figury świętych, zwłaszcza narożny dom przy wjeździe od zachodu bogato zdobiony w stylu zepsutym. Za facyjatami kryją się olbrzymie strychy z różnemi komorami.
Wyjechawszy za miasto nad brzeg Popradu, przebywa się go po moście drewnianym dachem krytym. Za nim jest kilka domów, oberża i myto 2 centy od konia. Stanąłem tu na popas koni a dla siebie kazałem przyrządzić obiad, nim z zamku wrócić miałem. Ztąd wiedzie najbliższa ścieżka i droga na zamek Lubowelski, a właściwie do folwarku u stóp ruin rozłożonego.

Rys. i ryt. Walery Eljasz.
Druck v. Fr. Kargl. Wien.
LUBOWNIA ZAMEK NA SPIŻU
OD POŁUDNIA.

Stopy góry płócze Poprad, a na jéj wierzchołku wznosi się zamek, na południe przodem zwrócony. Czworoboczne bastyjony po rogach połączone równym murem tworzą piérwsze jego warownie, w jednéj z nich we wschodniéj jest główna brama, żelazna olbrzymią kłodą teraz zamknięta; przez nią wchodzi się na piérwszy dziedziniec, gdzie w murze tkwi czerwona marmurowa tablica mocno popękana z napisem u góry: „Virtute dulce“, i herb Szreniawa bez zadnéj mitry ani hełmu, a pod tém: „Illus. ac magn. Ds. Ds. Sebast. Lubomirski Comes in Wisnicz, Cast. Biec. Sad. Scep. Dob. Cap. Renov. fecit anno 16... (odłupane cyfry).
Ztąd w ślimak wiedzie droga coraz wyżéj w drugą bramę ozdobną, któréj łuk stroi u góry herb Szreniawa z piaskowca wykuty, mitra nad nim unoszona przez ledwo widziane jakieś figury. Gdy się tę bramę minie, ukazuje się drugi większy dziedziniec, wśród niego od zachodu wznosi się budynek mieszkalny dotąd z żelaznym gankiem po nad murem fortecznym. Poniżéj jest kilka małych drzwi od izb, w jednéj z nich mieści się biblioteka. Tu gdzieś znajdował się napis na czerwonym marmurze wykuty[4], którego mnie się nie udało w gruzach wśród bujnych zarośli odnaleść:

Arcam hanc Lublo, propugnaculum Regni Poloniae igne absumptum A. D. MDLV, mandato Ssmi Sigismundi Augusti Regis Poloniae, Mfcus Joannes Bonar Castellanus Biecensis loci hujus Praefectus restauravit — etiam A. MDCIIIL Jllus Stanislaus Lubomirski Sac. Rom. Im. Princeps, Comes in Wiśnicz Palatinus Gnalis Crac. Scep. Dobcines. Zatorien. Niepolom. Gubernator...... nitidiorem et commodiorem ......ensis suis reduxit.

W tym dziedzińcu napotkałem tablicę marmurową z herbem Lubomirskich i napisem:

Vladislao IV. Regnante
Illmus Dnus Stanislaus Comes in Wisnicz Lubomirski Palatinus et Gnalis Crac. Niepolomicensis. Scepusien. Dobcicens. Zatoriens. Białocerkiens. Gubernator ut arcis securitati suae successorumq commoditari consuleret — murum hunc portam cum edificio a fundamentis erexit Anno MDCXXXXII.

Daléj idąc ku zachodowi przybywa się na trzeci znowu wyższy dziedziniec, gdzie w narożnim bastyjonie drzwi prowadzą do piwnic, a minąwszy znowu bramę ciągle krocząc w okrąg teraz na północ staje się na czwartym dziedzińcu, tworzącym jeden taras z podłogą i gankiem dopiero wspomnianego mieszkalnego budynku, który dzieli drugi dziedziniec od trzeciego. Na tym samym poziomie stoi kaplica nieosobliwa w stylu zepsutym zbudowana; wewnątrz ołtarzyki małe, kilka lichych chorągiewek kościelnych i trochę sprzętów niczem na uwagę niezasługujących. Nade drzwiami kaplicy na kamiennéj tablicy wykuty napis:

Armorum Principi Michaeli Archangelo loci hujus Titulari et Patrono Illmus Dns. Stanislaus Lubomirski Sac. Rom. Imp. Princeps Comes in Wiśnicz, Palatinus Scepus. Dobeens. Niepolm. Zatorien. Białocerkieven. Gubernator. Dicat. Dedicat. Consecrat A. D. MDCIIIL.

Przed kaplicą obok drzwi stoi pomnik ojca właściciela dzisiejszego tego zamku; w kamieniu granitowym umieszczona jest żelazna pasyja Chrystusa na krzyżu; napis w węgierskim języku, czego naturalnie nic nie rozumiałem.
Ztąd znowu przez bramę wiedzie droga na piąty dziedziniec w górę, gdzie na wierzchołku góry wznosi się baszta wysoka, okrągła ze wszystkich stron wspierana skarpami; wierzch kryje dach drewniany, a schodki złe, tylko do złamania karku sposobne, wiodą z zewnątrz na piérwsze piętro. Wokoło resztki zabudowań.
Czy z pośpiechu przeoczyłem w zwaliskach na trzecim tarasie, czy téż zniszczała lub zarosła chwastem tablica z czerwonego marmuru, z pięknie wyrzeźbionym orłem polskim i na piersiach z cyfrą S. A. uszła mej uwagi, którą opisuje Dr. Soczyński w zacytowanym poprzednio opisie Lubowelskiego zamku. Napis podaje następny:

Arcem hanc Libia vetus Regni Poloniae propugnaculum incendio consumptum nova structura hisce molibus propugnaculis uti cernis hospes aucta augustiore Sig. Augusto II. Rege Poloniae mandante, Joannes Bonar Cast. Biecensis, Praefectus rcstauravit MDLV.

W kaplicy odprawia się czasem nabożeństwo, a dzwon umieszczony w narożniku wschodniego frontowego bastyjonu służy ku zwoływaniu pobożnych.
Wokoło zamek z trudnością da się obejść, zwłaszcza od północy, gdzie stroma pochyłość łączy się z murami zamku. Mury, dziedzińce, i wszelkie zakątki zarosłe krzewami do zwiedzania są zdradliwe, bo nie można zobaczyć dziur, z zapadania się sklepień powstałych otworów. W wyporządzonym dotąd budynku na trzecim tarasie obecny właściciel Lubowni Weisz Görgey mieszkał z żoną, ale gdy mu umarła, wyniósł się z zamku i zajmuje dwór poniżéj zamku w polu wystawiony wśród zabudowań gospodarskich. Oprowadzał mnie po zwaliskach Lubowelskich jeden z oficyjalistów dworskich, w ubiorze węgierskim, Polak rodem z Bocheńskiego, od młodości w tych stronach przebywający.
Widok zewsząd z zamku i z przed zamku zachwycający, Tatry na widnokręgu sinieją, raczéj Łomnica, która ztąd swoją objętością prawie zasłania cały za nią rozłożony szereg gór.
O ile z historyi jak z kształtu ruin wnosić można, dadzą się tu odróżnić cztery epoki przebudowy zamku Lubowelskiego, który należał w Polsce do najwarowniejszych twierdz w dawnych czasach. Najdawniejszym a piérwotnym zabytkiem zapewne z XIII wieku jest baszta okrągła na szczycie góry zbudowana, dominująca całemu obszarowi zamku, a tém samem całéj okolicy. Co późniéj koło niéj zbudowano przepadło w pożarze 1553 roku, musiały to jednak być silne obwarowania, zwłaszcza przez Macieja z Trenczyna dokonane, skoro 1308 r. Karol I. musiał go z rąk swojéj korony przeciwników z wielkim trudem zdobywać. Straszny pożar wyżéj wspomniany zniszczył wtedy archiwum, a był widać nagły, gdy w jego płomieniach zginął podstarości Stefan Bylina z óśmiu towarzyszami. W dwa lata starosta Spiski Jan Bonar roku 1555 odbudował zamek w stylu ówczesnym, z czego pozostały ślady w murach i tablicach marmurowych wyżéj przytoczonych.
Następnie czwartéj i ostatniéj przemiany dokonali Lubomirscy; zyskał przez nich zamek na wspaniałości i na sile, bo jak napis mówi, że Stanisław Lubomirski „aby zaradzić bezpieczeństwu zamku i wygodzie swéj jak i swoich następców mur ten i bramę z budynkami z fundamentów wzniósł roku 1642“.
Miasto Lubownia istniało już w wieku XIII, piérwszy raz dokument z r. 1256 mówi o rzece Lublów, a o wsi téj nazwy wspomina dopiero przywiléj z r. 1298[5] kiedy powstał zamek, dotąd nie ma wcześniejszéj daty w przywileju jak z r. 1308.
Mateusz z Trenczyna przeciwnik Karola Roberta obwarował tak zamek Lubowelski, że go ledwo zdobyli stronnicy króla, pod dowództwem Stefana żupana Sasów Spiskich z braćmi swymi Arnoldem i Jordanem. Omodejewie oddali zamek 1311 r. królowi, i w dokumencie z r. 1313 zwie on się zamkiem królewskim, a w r. 1323 król Karol I. „za wierne usługi“ daje w wieczne posiadanie dwa zamki: Lubowelski i Pławiecki przesławnemu wojewodzie (magnifico palatino) Filipowi Drugeth[6]. Miasta zaś Lubowni dziedzicem z r. 1315 dokument podaje Komesa Mikołaja.[7]
W roku 1330 znowu w inne ręce zamek Lubowelski przechodzi, Wilhelm Drugeth testamentem bratu swemu Mikołajowi przekazał go wraz z dwoma innemi zamkami, Niedzicą i Pławcem[8].
W roku 1342 Ludwik król węgierski i polski wieś Lubownią zamienił na miasto i obdarzył przywilejem jarmarków. Gdy Elżbieta, matka naszéj Królowéj Jadwigi, chciała zwlec na długo przyjazd córki do Polski, wysłała zięcia swego Zygmunta, margrabię Brandenburskiego z wojskiem na wielkorządzcę do Polski, lecz ten zatrzymać się musiał pod Lubownią, bo Polacy zagrozili mu oporem zbrojnym, gdyby się poważył wkraczać w nasze granice. Wówczas zaprosił Zygmunt panów polskich do Lubowni na naradę r. 1384. Zjechali wtedy tu: Sędziwój z Szubina, starosta krakowski, Spytek z Melsztyna, wojewoda krakowski i Jaśko z Tarnowa, kasztelan Sędomirski i ci z nim ułożyli ostateczny termin przybycia Jadwigi do Krakowa, co w jesieni tego roku nastąpiło[9]
W roku 1412 odbył się w Lubowni ów sławny zjazd Władysława Jagiełły z Zygmuntem królem węg.
Zwabił tam naszego króla Zygmunt „człek przebiegły i w chytre pomysły płodny“, aby nękany wojną z Wenecyjanami pozyskać przymierze króla polskiego, obiecując Jagielle złote za to góry. Podejmował Niemiec polskiego króla z przepychem, a że w miasteczku Lubowelskim za ciasno było tak licznemu orszakowi dwóch sąsiednich dworów, „aby mu (Jagielle) większą okazać cześć i miłość, że nie mógł wedle stanu swego królewskiéj godności przyjętym być i uczczonym“, (Długosza dzieje), zaprosił go Zygmunt do Koszyc.
W tym samym to roku 1412 zdarzył się ten ważny dla Spiża fakt, że wskutek zastawu za pożyczoną Zygmuntowi przez Jagiełłę summę pieniędzy 37 tysięcy kóp groszy pragskich, część Spiża po 300 latach oderwania, wróciła znowu do Polski. Wiadomo bowiem, że Koloman król węgierski, szukając pomocy przeciw Czechom i Austryjakom, zaprosił naszego Bolesława Krzywoustego na zjazd do Spiża dla zawarcia przyjaźni. Tam w r. 1108 na utwierdzenie zawartego przymierza zaczepno-odpornego ślubem połączyli obaj królowie swoje dzieci; Stefan syn Kolomana pojął za żonę Judytę córkę Bolesława Krzywoustego z księżniczki ruskiéj urodzoną, a w posagu za nią dostał hrabstwo Spiskie w dożywocie[10]. Za tego to Stefana II. r. 1127 osiedlili się tu niemieccy koloniści, powiększéj części Sasi, wśród zupełnie polskich osad naokoło.
Po śmierci Stefana, gdy Węgrzy nie chcieli według umowy zwrócić Polsce Spiża, wtedy Bolesław Krzywousty wyprawił się zbrojno, ciągniony na pomoc Borysa pretendenta do korony węgierskiéj, w miejsce Beli, lecz już po przebyciu gór na Spiżu, w czasie bitwy zdradzony przez wszystkich wspólników Rusinów, Węgrów Borysowych, a w końcu i od Niemców otoczony, ledwo przez ucieczkę uszedł śmierci r. 1132[11]. Ta to klęska stała się ciosem śmiertelnym dla walecznego Bolesława, bo go moralnie zabiła, zatruwając ostatnie dnie jego życia.
Aktem więc z dnia 8 listopada 1412 trzynaście miast Spizkich, jako zastaw za nieuiszczoną nigdy sumę, wróciło napowrót do Polski[12]. Piérwszym starostą Spizkim był Paweł Gładysz, „gdyż mu dla znajomości języka węgierskiego król (Władysław Jagiełło) tę sprawę poruczył“ (Długosz).
Następnie Spizkim Starostą był ów sławny Zawisza Czarny, a po jego śmierci roku 1428 w bitwie przeciw Turkom koło zamku Gołubca, starostował na Spiżu Piotr Szafraniec podkomorzy i starosta krakowski, który pilnie strażą obsadziwszy granicę od Węgier połapał listy Zygmunta kr. węgier. intrygującego Witolda przeciw Jagielle, za co się na Szafrańcu mścił Zygmunt.
Gdy Węgrzy obrali sobie królem naszego Władysława Warneńczyka r. 1440, udał się on tam na objęcie tronu z licznym orszakiem, tembardziéj gdy drogę torować sobie trzeba było pośród stronników królowéj Elżbiety, wdowy na rzecz Władysława Pogrobowca. Na wyprawę tę złożył królowi znaczną ilość srebra kardynał Zbigniew Oleśnicki, za co puszczono mu Spiż w dzierżawę. Zbigniew w swojém imieniu z zezwoleniem króla na starostę Spizkiego z siedzibą w Lubowni przeznaczył Mikołaja Komorowskiego, z poddaniem go pod zwierzchnictwo wojewody Spizkiego Jana Perennego w Kiesmarku rezydującego.
Podskarbi Gara i Szymon, biskup Jagierski stronnicy Elżbiety, z wojskiem swém spotkali się u miasteczka Batta z przeciwnikami, którzy trzymali stronę króla Warneńczyka. Węgrami w téj bitwie dowodził Jan Huniady, a Polakami Mikołaj Frysztacki, i ze szczętem porazili stronników Elżbiety. Poczém wybrała sobie Elżbieta za dowódzcę Iskrę, rodem Czecha, który nazbierawszy sobie ludzi z Czech, Morawy, Szląska i Austryi napadał z niemi i łupił poddanych Władysława. Zawrzała tedy walka między Czechami a Węgrami i Polakami: „Cała ziemia Spizka spłonęła pożarem; jedna strona zmuszała drugą do uległości i płacenia podatków. Ustał przemysł i handel; swawoli, rabunkom i rozbojom wszędy otwarte było pole“. (Długosz).
W roku 1463 starostą Spiskim na Lubowni był dzielny Przecław Domoszycki, daléj roku 1478 Piotr Kmita z Wiśnicza, marszałek koronny.
Synów Kazimirza Jagiellończyka kolejno obierali Węgrzy swymi królami, lecz przed stronnictwami przeciwnemi uchodzić musieli. Olbracht ledwo z życiem ztąd uciekł, a przedtém jeszcze kanonizowany późniéj królewicz Kazimirz, „gdy bardzo zwolna postępował i w Lubowni i w Podolincu zbyt długo się zatrzymał i zbyt opieszale pochód odbywał“ ustąpić musiał, bo tymczasem stronnictwo Macieja Korwina górę wzięło.
W roku 1505 był Spizkim starostą Benedykt z Koźmina, roku 1506 Stanisław Kmita, Jan Jordan z Zakliczyna, „pożyczywszy skarbowi król. 12 tysięcy czer. zł. otrzymał w zastaw ziemię Spiską, którą Zygmunt wykupił r. 1506[13]. W r. 1526, gdy wojewodę siedmiogrodzkiego a hrabiego Jana Zapolyę obwołano królem Węgier, starostą na Lubowni był Piotr z Jeżowa, Bylina Wojnarowski, gorliwy stronnik Zapolyi[14]. Następnie starostował tu roku 1529 Piotr Kmita, roku 1549 Jan Bonar z Balic, roku 1569 Mikołaj Maciejowski, roku 1575 Jan Maciejowski, roku 1578 Stanisław Szafraniec z Piaskowéj Skały, roku 1581 Albert Łaski, roku 1587 Kasper Maciejowski, od roku 1596 Lubomirscy aż do wstąpienia na tron Augusta III.
W r. 1587 stronnicy Maxymiliana arcyks. austr. Walenty Drespostrávi, Paweł Melith i Piotr Andrássi w 1500 ludzi w grudniu ciągnąc mu na pomoc do zdobycia korony polskiéj, po drodze obsadzili Lubownią, lecz po wzięciu Maxymiliana do niewoli pod Byczyną, wskutek zawartéj umowy d. 9 marca 1588 roku, gdzie wśród innych warunków, był zawarowany zwrot Lubowni, zamek wrócił w polskie ręce[15].
W czasie najazdu Szwedów na Polskę r. 1655: „Jerzy Lubomirski ofiarował Janowi Kazimirzowi bezpieczne schronienie w swym zamku Lubowli, na granicy węgiersko-polskiéj; król tego nie przyjął, lecz udał się na Szląsk[16]. Prawie we wszystkich opisach téj okoliczności jakby na urząd spotyka się mylną wiadomość o pobycie Jana Kazimirza w Lubowni, czemu najnowsze wiarogodne badania prof. Walewskiego przeczą „Potężnie obwarowany zamek Lubowla, pod zasłoną gór karpackich, stał się niejako siedzibą rządu w czasie tułactwa Jana Kazimirza[17]. Pozjeżdżali się tu magnaci, oprócz przewodzącego im Lubomirskiego, książę Zasławski, Zamojski, Wielopolski i inni, aby radzić o dobru ojczyzny.
Skarbiec koronny przez Bogusława na Lesznie Leszczyńskiego oddany w opiekę Lubomirskiemu, tu w Lubowelskim zamku znalazł schronienie, że go zaś nie zawiózł Marszałek w. koronny cesarzowi austryackiemu do schowania według polecenia króla, podejrzywając Lubomirskiego o skłonności ku Karolowi szwedzkiemu, „udał się król (Jan Kazimirz przez Fragsteina (ambasadora austr. w Polsce) z usilną prośbą do cesarza, aby pod pozorem rewindykacyi 13 miast spizkich (sub specie repetitionis) ów zamek jak najprędzéj oblegać kazał,“ co do skutku nie przyszło[18].
W roku 1683 zwycięzkie hufce bohatera z pod Wiednia ciągnęły z wyprawy na Turków, obładowane sławą i łupami, lecz po drodze tu jeszcze się musieli ubijać ze stronnikami Tekelego, co się trzymał Turków. Król Sobieski z senatorami przybył do Lubowni, gdzie i hetman polny Sieniawski nadciągnąwszy tu zaraz życie zakończył. Król pospieszył do Krakowa, dokąd zdążył przez Sącz na wilią Bożego narodzenia[19].
W czasie wojny między stronnikami Stanisława Leszczyńskiego, a Augusta II. walka i w te strony się przewlekła. Teodor Lubomirski starosta Spizki trzymał stronę króla Leszczyńskiego, gdy więc adherenci Sasa i Moskali na Spiż przyszli, plondrując naokoło, podeszli zamek Lubowelski. Lecz r. 1706 obległ ich Lubomirski, a partyzanci sascy pod wodzą Jakuba Rybińskiego uszli ztąd nocą, zapaliwszy wprzód zamek[20].
August III. nadał starostwo Spiskie swéj żonie Maryi Józefinie, a po jéj zgonie 1757 otrzymał je minister saski Henryk hr. Brühl, ostatnim zaś posiadaczem był od grudnia r. 1764 ks. Kazimirz Poniatowski, podkom. koronny aż do zaboru Spiża przez Austryją. (Starożytna Polska Balińskiego).
Za konfederacyi Barskiéj także z rąk, tak wtedy zwanych regałów, tj. stronników króla i Moskwy, wydzierali Lubownią konfederaci pod dowództwem Bierzyńskiego, dobywając zamku od północy.
Wreszcie minister austryjacki Kaunitz „czyniąc zadość żądzy nabytków terytoryalnych Józefa cesarza, objął roku 1769 słupami granicznemi 16 miast spizkich“, a w rok późniéj (1770) we wrześniu zagarnął starostwo Spizkie, powiat Sądecki i okolicę przyległą pod pozorem, że to są ziemie pierwotnie węgierskie i kazał je nazywać ziemiami odzyskanemi (terrae recuperatae), czem dał hasło do piérwszego rozbioru Polski“[21]. Lubownia więc z całą ziemią do starostwa Spiskiego należącą, stała się najpiérwszym łupem obcych przy rozbiorze Polski.
Po zwidzeniu zamku Lubowelskiego puściłem się daléj na zachód ciągle doliną Popradu, która w téj okolicy bezleśnemi połogiemi wzgórzami zewsząd zakryta nudzi jednostajnością. Droga ta czepia się brzegu Popradu, to wznosi się nieco, ale nie przedstawia owych czarownych widoków, jak np. jadąc z Sącza doliną Dunajca ku Szczawnicy. Pół mili za Lubownią napotkałem miasteczko Gniazda, wspomniane w dokumencie z r. 1286, chociaż kościół miał być już r. 1212 założony[22]. Następnie ztąd znów o milę wjechałem w ludną wieś Drużbaki dolne (cytowane roku 1288). Po obu stronach gościńca gęsto zabudowana wieś słynie w opisach geograficznych ziemi polskiéj z swoich wód cudotwornie wspominanych. X. Lubieński w swojem dziele[23] pisze: „Drużbak, miasteczko wsławione wodami zdrowemi, w których tam wielu chorych ludzi kąpiąc się lub pijąc, przychodzą do siebie, ma i taką wodę w rzeczkach, która kamienie z siebie robi. W lasach zaś ma wodę, nad którą lecące ptastwo zdycha“.
O tych to wodach polskich „z niepospolitemi własnościami“ wspomina Marcin Kromer w opisaniu Polski, że na ziemi Spiskiéj bez oznaczenia nazwy miejsca, „jest rzéka płynąca z gór wysokich, któréj woda tę ma własność, iż w kamień twardnieje“, daléj mówi: „iż znajduje się znowu źródło, czy jezioro zionące woń tak zaraźliwą, iż nietylko od jéj użycia ale od samego powonienia zwierzęta i ptaki giną“.
Dr. Soczyński, który w. r. 1825 zwiedzał Karpaty „w zamiarze bliższego poznania wód mineralnych“, bawił „czas niejaki“ w Drużbakach. Pisze o nich[24], że ważne są nietylko wielką obfitością i mocą wód, ale co większa, zadziwiają nadzwyczajną zamożnością gazów; zasługuje tu na szczególne wspomnienie krater czyli kotlina, w któréj z nurów podziemnych taka obfitość wydobywa się wyziewów gaszących światło i zabijających zwierzęta, iż codziennie w niéj znaleść można owady, ptastwo itp. w przelocie spadłe i zabite. Niełatwe psucie się ciał zwierzęcych nastręczyło domysł istnienia gazu węglowego, jakoż ten z łatwością dając się czerpać, z naczynia w naczynie przelewać i chemicznie doświadczać, rzeczywistość mego domysłu potwierdził. Do jakiego zaś stopnia zaniedbania doszły te wody, wspomnieć dosyć, iż krater ten przewyższający ważnością swą kilkakrotnie ową głośną jamkę w Europie Grotta del cane pod Neapolem, mimo, że od mieszkania owczesnego dzierżawcy łazien o paręset znajduje się kroków, jednak nie był mu znanym, i kiedym stąpił w tę dolinę i czynił doświadczenia z światłem, ogniem, zwierzętami i t. p. poglądano na mnie jak na cudotwórcę, a przed gazem tym w recypjensach opodal przeniesionym w popłochu uciekano. Byli to z pobliskich miast officyjaliści i t. p. Dla naturalistów Drużbaki są jeszcze uwagi godne pod względem skamieniałości, inkrustacyj i wypiętnowań najrzadszych i najpiękniejszych.“
Seweryn Goszczyński bawił tu także i w swoim zajmującym „Dzienniku podróży do Tatrów” wspomina, jak go zajęły trawy, wszelkie rośliny naokół tych wód wapiennych skamieniałe. Opowiada także, „o otworach źródeł arszenikowych,“ z których „w pewnych porach dnia wybucha taki silny wyziew, że zabija ptaki przelatujące blisko w téj chwili.“
Dawniéj, kiedy jeszcze Drużbaki należały do posiadłości książąt Lubomirskich, był tu „świetny dom książęcy,“ „łaźnie wspaniałe,“ tu odbywały się „zjazdy, igraszki, gonitwy,“ dawano „biesiady, ogniowiska,“ ale z tych świetnych czasów zostały tu tylko „szczątki fundamentów i zwalisk,“ równie „jak z mennicy dawnéj, prócz imienia, nic więcéj nie pozostało“[25].
Czas mnie nie pozwalał zatrzymać się w Drużbakach dla zwiedzenia owych osobliwości natury, spieszyło mi się do Podolińca, który niedługo zdala odznaczył się na widnokręgu trzema swemi wieżami. Zajechałem do karczmy przy drodze naprzeciw kościoła księży Pijarów zbudowanéj poprzed bramą miejską wschodnią, gdzie miała czekać na mnie podwoda góralska z Chochołowa wysłana. Była dopiero 3 godzina po południu, spodziewając się nadjechania lada chwilę zamówionéj furmanki zająłem się zwiedzeniem miasta starego, rozgłośnego zwłaszcza szkołami XX. Pijarów, które pragnąłem oddawna poznać. Wielu z moich znajomych tu odbywało nauki gimnazyalne.
Początek Podolińca sięga pierwszéj połowy XIII wieku, jak świadczy przywilej Bolesława Wstydliwego z r. 1244. Założył go na prawie niemieckiém niejaki sołtys Henryk, na mocy książęcego pozwolenia. Bolesław Wstydliwy, książe krakowski i sędomirski przywilejem wydanym r. 1244 nadał „wiernemu Henrykowi sołtysowi“ w dziedziczne posiadanie sołtystwo Podolinieckie (scultetiam in Podolino locatam) z wszelkiemi doń należytościami, „za mile nam wyświadczone usługi od lat chłopięcych, szczególnie przeciw tyrańskiéj napaści okrutnie nas ścigających pogan czyli Tatarów,“ a nawet „z powodu spustoszenia i wyludnienia pomienionego sołtystwa“ zapewne w czasie pierwszego najścia Mongołów r. 1241, uwalnia go książę Bolesław od przepisanéj daniny aż do końca swego życia[26].
Stanął tu wtedy zaraz i kościół, lecz jak z następnego dokumentu pokazuje się, Podoliniec wraz z kościołem znowu Tatarzy spalili. W czasie tego drugiego napadu Tatarów przy pożarze kościoła spalił się owemu Henrykowi przywilej Bolesławowski wraz z innemi rzeczami, że o poświadczenie swego pierwotnego nadania udał się z prośbą do wdowy po Bolesławie, do księżnéj Kingi, która jego życzenie spełniła r. 1289 większemi jeszcze łaskami obdarzając sołtysa Podolinieckiego, jako téż mieszkańców téj wsi, uwalniając ich od opłat w ziemiach jéj rządom podległych, przy transportach towarów[27].
W kilka lat późniéj r. 1292 Podoliniec był już miastem nawet obwarowaném, a sołtys Henryk wójtem miejskim (advocatus) i zarówno „miłym i kochanym“ Wacławowi królowi Czech i Polski, bo go „za nieocenione zasługi swéj pobożności i gorliwości“ nowemi darzy swobodami, także i mieszczan Podolinieckich; miasto to przeznaczył na skład towarów przewozowych. W tym samym dokumencie z r. 1292 postanawia Wacław, że „wszyscy mieszkańcy wsi Lubicy i Gniazd w razie nagłéj potrzeby do naprawy okopów i dla obrony miasta Podolińca obowiązani są stawać i do niego chronić się z wszelkiemi swojemi rzeczami“[28].
Osobnym znów przywilejem w Rzymie wydanym r. 1298 arcybiskup ormiański Jerozolimski Bazyli nadał odpusty tym, coby się przyczynili do odbudowy kościoła N. Maryi Panny w Podolińcu[29].
Widzimy z dopiero co przytoczonych dokumentów, że ta część Spiża, co należała do dyecezyi krakowskiéj, była już po zagrabieniu przez Węgrów posagowego hrabstwa Spiskiego dla Judyty żony Stefana II, a daleko jeszcze przed zastawem Spiskiego starostwa w r. 1412 własnością Polski, skoro na tym obszarze polscy książęta zakładali osady, wyraźnie nadając w przywilejach „ad nos jure hereditario pertinentem scultetiam“ (do Nas prawem dziedziczném należące sołtystwo).
Swoją drogą utwierdza ten sąd dokument węgierski króla Beli z r. 1256, gdy mówi, że hrabiemu Jordanowi, synowi Arnolda hrabiego Spiskiego za usługi różne zwłaszcza w poselstwach na Ruś i do Polski nadaje pewien las królewski nad Popradem „na krańcu węgierskiego królestwa“ na własność dziedziczną, że pierwszy (téj nadanéj posiadłości) koniec leży w bramie królestwa węgierskiego ku Polsce“[30]. Podoliniec dzielił prawie ciągle losy związanego z nim starostwa Lubowelskiego, w jednych z Lubownią i Gniazdami zostawał rękach. Po wstąpieniu jednak na tron węgierski Władysława Warneńczyka Podoliniec był w ciężkich obrotach, gdy stronnicy Elżbiety na jego opanowanie się uwzięli. Posłali panowie polscy posiłki królowi Warneńczykowi pod dowództwem Wawrzyńca Zaremby kasztelana Sieradzkiego a star. Wielunskiego i Mikołaja Skóry sędziego Poznańskiego. „Wojsko to nadeszło do Podolińca nazajutrz właśnie po opanowaniu miasta Kieszmarku (przez Iskrę z Czechami). Wojsko Wielkopolan z Podolińca udało się do Budy, nie doznawszy od Czechów żadnéj przeszkody, a całkowite brzemię wojny spadło na Podoliniec, podówczas dzierżony przez Mikołaja Komorowskiego z ramienia Zbigniewa kardynała i bisk. krak. Jakoż to jedno miasto dźwigało i ponosiło przez kilka lat cały ciężar wojny tak wielkiéj i niebezpiecznéj“[31].
Gdy w r. 1441 wracającego Komorowskiego ze zwycięzkiéj wyprawy na Preszów, przeważną liczbą otoczywszy Iskra pojmał do niewoli, i z braku dowódzcy zamierzył korzystać, uderzył na Podoliniec, ale tak mu się dobrze broniono, że go zdobyć nie mógł, tymczasem nadeszła odsiecz z Polski od biskupa Zbigniewa i Iskrę odpędzono[32].
Miasto Podoliniec z dawnych swych obwarowań trochę jeszcze śladów dochowało od wschodu i zachodu. Są to grube mury przerywane okrągłemi bastyonami, do których poprzyczepiano domki małe, zamieszkałe. Przy wjeździe do miasta od wschodu stoi jeszcze brama, zaś od zachodu niedawno podobną bramę zburzono i kawał muru dla świeżo wystawionéj kamienicy. Opodal od gościńca na północnym zachodzie sterczą jeszcze resztki zamku z czasów przebudowy przez książąt Lubomirskich dokonanéj. Na czém opiera autor Sądeczyzny (Szczęsny Morawski) wiadomości swoje o zameczku Kingi w Podolińcu, zkąd się mu udało odróżnić szczątki murów pierwotnéj budowy i odgadnąć w którém oknie z robotą ta święta księżna siadywała[33], tego źródła nie dało mi się odszukać; a autor Sądeczyzny niczém swego zdania nie popiera, żaden bowiem współczesny dokument o tém nie wspomina, tém bardziéj, gdy lustracya Podolińca z r. 1569 mówi: „W zamku wszysthkye drzewyane pokoye był wyatr połamał y mury czeszcz. The sthrone obalyoną dał P. Starostha wymarowacz. Druga sthrona stoy nienaruszona z drzewyanym złym budowanyem, którąby tesz thymże sposobem potrzeba zbudowacz. Brama w zyemye wlyaszła y ktemu z drzewa budowana y zgnyła“[34]. Gdyby więc nie późniejsze budowania zwłaszcza Lubomirskich, toby nie było dziś z zamku Podolinieckiego śladu, a cóż dopiero z czasów S. Kingi!
Rynek ma kształt podłużny ze wschodu na zachód, zkąd rozchodzą się ulice na różne strony. Od południa oblewa miasto Poprad. Na wschodnim końcu rynku stoi kościół farny z wieżą o baniastym szczycie w stylu rokoko, kryta miedzią, wokoło u góry ganek żelazny i zegar z 4 tablicami na wszystkie strony. Z pierwotnego kształtu kościoła, o którym wspomniany dokument arcybisk. Bazylego z r. 1298 powiada: „że się wznosi na nowo nakładem kosztownym (ecclesia b. Mariae virginis in Podolino, quae de novo construitur opere sumptuoso) dochowały się, o ile mnie się zdaje, mury nawy głównéj i presbiterium wraz ze sklepieniami, reszta zaś, jak nawy boczne, wieże, są późne z czasów stylu zepsutego. Ołtarzem wielkim zwrócony jest na wschód, wszelkie ruchomości i ołtarze pstrokate, monstrualnie brzydkie, obrazy w sukienkach lub blachach, w wielkim ołtarzu herb Lubomirskich Szreniawa jaskrawo lakierowana. Babiniec w stylu barokko. Dach na kościele drewniany gontowy. Zaraz przed kościołem stoi stary odarty budynek szczupły w czworobok murowany, szczyt naokoło tworzy mur wycięty jak w fortecznych zabudowaniach; wchód do wewnątrz wysoko po schodach od zachodniéj strony na krużganek odkryty. To ma być ratusz, z położenia swego i obszerności na dzwonnicę kościelną raczéj wyglądający. Główną dla mnie ciekawością był kościół i klasztor księży Pijarów, w r. 1642 ufundowany przez Stanisława Lubomirskiego Wojew. krak. starostę Spiskiego.
Po za murami miasta od wschodu tuż za bramą przy gościńcu jest czworoboczny dziedziniec kwiatami zasadzony, którego wschodni bok zajmuje w środku kościół symetrycznie z dwóch stron gmachem klasztornym podparty. Południowy pawilon służy księżom na mieszkanie, północny z osobnym wchodem mieści dziś czteroklasowe gimnazyum. Furtę południową kryją malowania po ścianach z życia Ś. Józefa Kalasantego, w narożnikach herby; po lewej stronie pierwszy orzeł biały w polu czerwoném, z tarczą na piersiach, gdzie herb Wazów, snop złoty na tle białém; po nad herbem Polski imie Władysława IV jako protektora. Drugi herb jest Lubomirskich Szreniawa, jako fundatorów; po prawéj stronie pierwszy herb Węgier z napisem Ferdynanda króla Węgier.
Daléj wiedzie kurytarz w czworobok, zamykający pośród siebie ogródek z oknami doń zwróconemi; furta osobna prowadzi na tył do głównego ogrodu, a kurytarz okalający kościół po za wielkim ołtarzem łączy pawilon północny klasztoru z południowym. Piętro obecnie stoi pustką niezamieszkałe, drzwi na schody zamknięte. Ściany na kurytarzach okryte są obrazami olejnemi na płótnie malowanemi. Pod samemi łukami sklepień w stósownym formacie wiszą obrazy przedstawiające dzieje zakonu OO. Pijarów, poniżéj wiszą portrety papieży lub innych dygnitarzy kościelnych, a miejscami są drzwi do cel. Przeciwne zaś ściany owych kurytarzy mieszczą w sobie okna na zewnątrz i portrety znakomitszych księży Pijarów
Po nad drzwiami do zakrystyi w ciemnym dość kurytarzu jest mały obraz olejny (koło 1½ łokcia wysoki) przedstawiający modlącego się na stopniu ołtarza młodzieńca w habicie pijarskim, nazwiskiem, jak napis wskazuje[35]: Kazimirz Bogatko, pierwszy z Polaków co został Pijarem, zmarły w Podolińcu r. 1650. Obok drzwi znów wisi obraz mężczyzny z brodą i wąsami, w birecie na głowie, w stroju pijarskim, to portret tego samego Kazimirza Bogatki[36]. Na przeciwnéj stronie kurytarza znajduje się niewielki obraz olejny przedstawiający X. pijara modlącego się również Polaka, Glyceriusa, męża wielkich cnót[37] zmarłego w Podolińcu r. 1666 na morową zarazę.
Daléj są portrety: Wacława Opatowskiego X. pijara[38], X. Wojciecha Świerkowskiego[39], X. Michała Kraussa[40], Ignacego Brodzica Zawadzkiego[41], Wacława Zawadzkiego[42], Dominika Zawadzkiego[43], Ojca Damiana[44], Stanisława Kalinowskiego[45], Wincentego Ślegielskiego[46], Pawła Bystrzanowskiego[47], Józefa Jastrzemskiego[48], Ambrożego Wąsowicza[49]. Na ścianie przeciwnéj oknom w kurytarzu pierwszym od furty wschodniéj z miasta wisi portret Józefa Kalasantego Olendzkiego w mantolecie biskupim w piusce na głowie, sufragana Kijowskiego, który tu w Podolińcu nowicyat odbywał[50]. Między oknami znów portrety XX. Florentyna Potkańskiego[51] i bardzo piękny sławnego X. Stanisława Konarskiego. Pół figury, w ręce trzyma książkę, twarz zwrócona wprost do widza, na głowie piuska, z pod niéj włosy siwe; koloryt obrazu świetny, pod spodem napis[52]. Ostatni portret jest jeszcze X. Antoniego Wiśniewskiego[53] (czy Wiśniowskiego? trudno wiedzieć, bo właśnie komuś się zachciało nazwisko na obrazie wydrapywać), więcéj portretów Polaków nie napotkałem, lecz z innych narodów, Włochów i Węgrów. Także znajduje się tu wyborny portret Śgo Józefa Kalasantego, założyciela tego zakonu, dobrze namalowany. Napotkanego w klasztorze X. Pijara, który, jak się dowiedziałem, jest tu przełożonym, pytałem się o wszelkie osobliwości w pijarskim gmachu, o bibliotekę, któréj, powiedział, że tak jakby jéj nie było, liczy bowiem szkolnych coś książek, o obrazy, czy oprócz napotkanych na korytarzach nie ma jakich innych w celach lub refektarzu, i tych, odrzekł, nie ma, tylko poprowadził mnie do zakrystyi i do kościoła, gdzie, com widział, niżéj podaję, a tymczasem nie wiem, co sądzić z wiadomości zamieszczonych o Podolińcu w „Wycieczkach po stokach galicyjskich i węgierskich Tatrów“ przez Dr. T. Tripplina, tom II. str. 85. Pisze on: „W refektarzu (u XX. Pijarów) obszernym w niebardzo stósowném miejscu, zawieszono portrety, pracowicie wykonane sześciu królów polskich: Batorego, trzech Wazów, Wiśniowieckiego i Sobieskiego. Nigdziem nie widział tak pięknego portretu Michała Korybuta jak tutaj — wysilił się artysta na to piękne dzieło.“
Niezmiernie mnie ten ustęp zaciekawił i przy najbliższéj sposobności pragnę tę wiadomość powyższą sprawdzić, bo albo Dr. Trypplin się przeoczył, lub mnie ksiądz Pijar wywiódł w pole, że może najpiękniejszych rzeczy w klasztorze Pijarów nie zobaczyłem, tém bardziéj, gdy i Szczęsny Morawski w Albumie Szczawnickiem rozpowiada o pięknym refektarzu alfresco malowanym z portretami Wiśniowieckiego Michała i Jana Sobieskiego, oraz Stanisława i Jerzego Lubomirskich. W bibliotece tutejszéj także mówi powyższy autor o skarbach piśmiennictwa polskiego.
Styl kościoła pijarskiego jest barokko, ściany bielone, obok nawy głównéj są z obydwóch stron kaplice tworzące niby nawy poboczne, do których wnętrza wiedą nie drzwi, lecz wolna przestrzeń zawarta łukami dźwigającemi ściany nawy środkowéj. Najważniejszy tu jest ołtarz wielki do wschodu zwrócony, a zwłaszcza olbrzymi w nim obraz olejny przedstawiający Śgo Stanisława wskrzeszającego Piotrowina. Nazwisko artysty nie udało mi się odszukać, jest tylko u dołu rok 1688 namalowany i rzeczywiście stroje w obrazie użyte zupełnie odpowiadają czasom nakreślonéj daty. Na przodzie w środku obrazu z grobowca wstaje nieboszczyk płachtą odziany; z lewéj strony obrazu stoi Ś. Stanisław pontyfikalnie ubrany, na twarzy ogolony, po za nim orszak duchowieństwa w mantoletach, z doktoryzetkami pod szyją z wąsikami i hiszpankami na twarzy; po prawéj stronie obrazu jest grupa figur cywilnych, z których na przodzie Bolesław Śmiały w postaci zadziwienie okazującéj, on jeden tylko z zarostem na brodzie, zresztą wszyscy jego towarzysze zupełnie jak z czasów Sobieskiego, z wąsami bez bród, z podgolonemi czuprynami, w strojach współczesnych Janowi III. tj. w żupanach i kontuszach kolorowych, w butach żółtych i czerwonych. Tło obrazu stanowi wnętrze kościoła, z ołtarzem na ostatnim planie, w którym obraz umieszczony odpowiada myśli głównéj sceny, Ś. Tomasz apostoł sprawdza ranę w boku Jezusa Chrystusa. Cały ten obraz ważnym i pięknym jest zabytkiem do historyi ubiorów w Polsce z końca XVII wieku. Po pod obrazem drugiéj kondygnacyi w ołtarzu tkwi herb Lubomirskich.
Na zewnątrz kościół księży Pijarów wspaniale się przedstawia, facyjata główna przechodzi w dwie równe sobie wieże wysokie, miedzią kryte, w stylu zepsutym, lecz w kształcie ozdobnym dość miłym dla oka, dach zaś na kościele drewniany gontowy.
Gdy r. 1710 panowała straszna zaraza morowa w całéj Polsce, wtedy i na Spiżu „wiele ludzi, bez liczby prawie pomarło“. Chroniąc się przed tém powietrzem „ojcowie Podolinieccy“ księża Pijarzy uszli do Szczawnic, a gdy i „tam się zapowietrzyło“ przybyli 18 października do Jazowska, gdzie mieszkali we dworze i na plebanii, a ucząc dzieci różnéj szlachty, na wyżywienie swoje zarabiali[54].
Przypadkowo byłem świadkiem średniowiecznego prawa dochowanego na Węgrzech, jako zwyczaj świadczący o niesłychanym konserwatyzmie pod rządem Madziarów. Na rynku w Podolińcu poprzed domem przy ustawioném na wolném powietrzu katafalu odprawiał nad jakimś nieboszczykiem egzekwie ksiądz ubrany w żałobną kapę, wokoło otoczony gromadką ludzi. Chorągiew żałobną trzymał ktoś ze zgromadzonych, a ksiądz wedle rutyału rzymsko-katolickiego to stojąc, to siedząc, to obchodząc zwłoki w trumnie i kropiąc święconą wodą, odprawiał zwykłe nabożeństwo nad umarłym. Zdziwiony odbywaniem téj posługi religijnéj na ulicy pod gołém niebem, zapytałem ludzi, którzy mnie się wtedy nadarzyli, o przyczynę takiego postępowania i dowiedziałem się, iż zwłok nieszlachcica, dla egzekwij do kościoła wnosić nie wolno (od czego sobie księża wyrobili wyjątek) dlatego musi się ta ceremonia odbywać na polu, a dopiero po pochowaniu umarłego odprawiać wolno w kościele mszę żałobną.
Reszta dnia zeszła mi na oglądaniu naokoło miasta. Była to niedziela, więc przechadzali się mieszkańcy w strojach świątecznych, postawali, radzili i naturalnie fajki palili. Słyszałem rozmawiających tylko po słowacku i po niemiecku, a nikogo po madziarsku, chociaż z ubioru za Węgrówby ich wziąć można. Tutejszy na Spiżu język słowacki jest bardzo zbliżony do Polskiego, znać, że na polskiéj ziemi wychodowany. Gdy noc nadeszła, a upragnionego górala z Podhala nie było widać, samotny w izbie gościnnéj zająłem się studyowaniem map Spiża, jakie miałem z sobą. Przez drzwi dochodził mnie gwar Niemców, co się według swego zwyczaju poschodzili do miłéj knajpy dla zabicia czasu. W takich miastach jak Podoliniec przybycie jakiegoś nieznanego podróżnego do domu zajezdnego, liczy się do ciekawych nowości; tak téż knajpujący sąsiedzi powziąwszy wiadomość o moim pobycie, nagle poczęli szeptać, ale tak, żem ich mógł dosłyszeć, poczém ukazało mi się we drzwiach jakieś grube szwabisko, odgrywające rolę policyanta i zapytał mnie, kto i zkąd jestem.
W spokojnych czasach w państwie konstytucyjném zwie się to napaścią, lecz znajdując się sam w obcem zupełnie miejscu, niepewny, czybym tu w kim doraźną znalazł sprawiedliwość, gdyby mi krzywdę wyrządzić chciano, postanowiłem pozbyć się zaraz natręta i pokazałem mu paszport. Na widok urzędowego dokumentu głupie niemczysko z tonu spuściło i poczęło się tłomaczyć ze swego nierozważnego postępku. Następnie zrobił najlepiéj, że się wyniósł, i zdał relacyą swoim kolegom o braku wszelkiego podejrzenia co do méj osoby.
Gdy i rano napróżno po obszernéj stajni szukałem furmana z Chochołowa, dokąd właśnie jechałem, trzeba było myśleć o najęciu podwody do samego miejsca, lecz kogokolwiek zaczepiłem o to, na wymienienie Chochołowa lub Zakopanego, każdy kiwał głową a ruszał ramionami, że nie zna tam drogi, więc i nie pojedzie. Wskazano mi jakiegoś z zawodu furmana, co przyszedł wczas rano pić już gorzałkę do szynku, lecz pijaczysko to w stroju węgierskim, udając że wie, gdzie leży Chochołów, nie mógł się zdecydować jechać, bo dopiero co wróciwszy zkądś w nocy, miał konie zmęczone podróżą.
Tak osadzony na lodzie nie mając żywéj duszy znajoméj, nie wiedząc co daléj począć, chodziłem zmartwiony, gdy spostrzegłem gościńcem wyjeżdżającego z bramy miasta na wschód ku Lubowni, jakiegoś furmana wiozącego żydówkę, i na chybił trafił zapytałem go, czyby mnie nie powiózł do Chochołowa wsi na polskiéj stronie Tatr. Jakoś spodobałem się Spiżakowi, bo nie troszcząc się o żydówkę, zgodził się na moją propozycyą pod warunkiem płacenia mu dziennie 2 złr. i żywienia jego samego i koni, oraz z obowiązkiem kierowania jazdą, bo mu wcale nie była znaną droga do Zakopanego i Chochołowa.
Uszczęśliwiony znalezieniem okazyi, pobiegłem do karczmy dla zapłacenia rachunku za nocleg, nie przypuszczając, żeby mnie ta nierozwaga znowu mogła pozbawić furmana, gdyż tymczasem żydówka owa na wozie nastraszyła poczciwego górala, rzucając na mnie podejrzenie o złe zamiary. Góral jednak nie poszedł za jéj radą, lecz wahający wszedł do karczmy, dla zasięgnięcia rady. Karczmarz zawiódł go do mego pokoju i wskazał na wielki tłomok z pościelą, na kufer z rzeczami, i to nawróciło górala na moją stronę, o czém się potém dowiedziałem. Manatki moje go uspokoiły, że nie jestem drapichróstem, czego nie można było brać za złe wieśniakowi rozsądnemu. Był to gospodarz z Hobgartu osady niemieckiéj koło Lubowni, lecz władający równie językiem niemieckim jak i słowackim, zacna dusza, jak się miałem sposobność przekonać przez ciąg z nim mojéj podróży.
Zaraz po godzinie 7 rano, 24 lipca opuściłem Podoliniec, gdzie tyle kłopotu doznałem z powodu hyżości poczty austryackiéj. Nim bowiem z Krakowa wyjechałem do Żegiestowa na tydzień, wprzód napisałem list do Chochołowa o furmankę, naznaczając dzień i miejsce przybycia do Podolińca, ale że list szedł tam z Krakowa 13 dni (przez 14 mil) więc dopiero w kilka dni po mojém do Chochołowa przybyciu nadszedł, nic więc dziwnego, że zamówionéj podwody nie zastałem w Podolińcu.
Czas był piękny, droga coraz weselszą się stawała z powodu szerszego horyzontu i odsłoniętego widoku Tatr od zachodu. Minąłem najprzód osadę Toporzec (istniała już 1297 r.), daléj Buszowce z kościołem i w 2 godziny po wyjeździe z Podolińca stanąłem w Białéj w miasteczku. Biała ma być najstarszą osadą na porzeczu Popradu chociaż pierwszą o niéj wzmiankę napotyka się w dokumencie z roku 1263[55]. W przejeździe widziałem tutejszy rynek, kościół jeden z wieżą, drugi mniejszy na wzgórzu i kamienice w ogóle murowane piętrowe. Wyjeżdżając z Białej, objąłem sam kierunek podróży według mapy, ale niedokładnéj, więc też zaraz na wstępie pokpiłem sprawę. Uwiódł mnie gościniec bity, który prowadzi z Białej przez Słowiańską Wieś, potém Starą Wieś do Czorsztyna, bo uboczna zła z początku droga tuż pod miastem, daléj dobra ku Szarpańcowi nie wydała mi się godną swego tytułu. Zapytana pierwsza na drodze kobieta poleciła nam zaraz skręcić na bok, obiecując zetknięcie się z właściwą drogą, mimo to jakoś dążyliśmy widocznie ku Lendakowi, wiosce zdala widnéj.
Wlokąc się tak uboczami, po dziurach, miedzach, dostałem się w jakieś leśne moczary i trzęsawiska, których daléj nie było sposobu przebywać, lecz szczęściem w téj stronie pod kierunkiem mierniczych dokonywali robotnicy pomiarów na obszarze posiadłości Bialskich i ci nas wywiedli z tych bezdrożnych manowców na gościniec wiodący prosto z Szarpańca do Żdżaru. Gdym się pozbył troski o drogę, bo gościniec wiódł sam, mógłem spokojnie poić się urokami zachwycającéj okolicy. Od zachodniego południa majestatycznie z po nad wierzchołków drzew najbliższego lasu wychylała czoło Łomnica (8342 stóp); przy niéj piętrzyły się szczyty sąsiednich gór Grzebienia Łomnickiego (8307’) i Kiesmarskiego wierchu (8082’) jakby z nią ściśle złączone, Łomnicki szczyt wznosi się jak matka między dorastającemi ją dziećmi.
Przed sobą miałem dwa grzbiety gór zamykających pośród siebie przeszło półtory mili długą dolinę zwaną Kotliną, któréj dnem toczy się potok Biały uchodzący w Buszowcach do Popradu. Grzbiet od południa tworzy szereg wierchów: Żelazne Wrota (6191’), Wielki Koszar (6102’), Szeroka Żdżarska (6872’), Stara (6828’), Hawrań (6185’) i Murań (5945’), są one ścianą północną doliny Jagnięcéj i Koperszadów Bialskich. Grzbiet zaś od północy zamykający Kotlinę nosi nazwę Magóry Spiskiéj.
Dwie godziny jedzie się tędy wzdłuż Kotliny dobrą drogą w cudownie pięknéj okolicy; od północy piętrzą się w fantastycznych kształtach skały drzewami przystrojone, od południa grzbiet lesisty, a z po nad niego czasami wyjrzy szczyt jakiś jakby niebotyczny, śniegiem ubielony, a u stóp naszych z szumem toczy się potok czysty jak łza, pieni się tysiącami kryształów przelewając po skalistém łożysku, lub rozlewa się w różnobarwne zwierciadła i silą nieprzepartą gnany spieszy się gdzieś, aby zginąć w zbiorze wód poważnéj rzeki. Tak i nam życie przechodzi; z początku za młodu, jak ów potok hulaszczo biegniemy żwawo, potém spokojniéj, jak wody rzeki, nim ujdą do morza; czasem w drodze zahuczy nam burza, zamuli kałem przezrocze duszy, a chociaż zawierucha przeminie, to osad z niéj na dnie zostanie. A ileż wśród téj wędrówki staje w drodze głazów, przepaści, urwisk, które jak ów potok górski mijać nam przychodzi, aby dążyć do celu!
Jechałem tędy sam, a furman gadulstwem nie przerywał mi wrażeń, jakiemi mnie poiła urocza okolica, a że i pogoda sprzyjała, co potęgowało piękność górskiéj przyrody, więc droga przez tę dolinę silnie a mile utkwiła mi w pamięci. Nigdzie nie napotyka się tu domostw mieszkalnych, miejscami szałasy pasterskie i szopy na siano, dopiero w górnym kotliny końcu rozłożyła się wieś Żdżar, a wstępu do niéj od strony Spiża strzeże karczma.
Gdym tu dojeżdżał po przebyciu na lewy brzeg potoku po moście, gwałtowny wicher dąć począł tak, że zdawało się, iż mnie razem z wozem i końmi zrzuci w urwiste koryto strumienia. Był to zwiastun zmiany pogody, nie zwykł on zawodzić w górach, a im silniejszy wiatr dmie, tém dłuższą wróży po pogodzie słotę.
Po przeszło godzinnym popasie w Żdżarskiéj karczmie ruszyłem o 1½ godz. daléj, już odtąd ciągle w górę aż na wierzch grzbietu zwanego Przełęczą Żdżarską (3391’), która łączy Tatr łańcuch z Magórą Spiską. Naokoło widać grupami porozkładane domostwa, a wśród nich wznosi się kościół. Wieś Żdżar miała już istnieć w r. 1286[56]. Właśnie, kiedym tędy przejeżdżał, mnóstwo ludzi pracowało nad poprawą drogi na sam grzbiet wiodącéj, zkąd prześliczny widok się roztaczał na wszystkie strony, zwłaszcza na najbliższe ztąd wierchy Murania i Hawrania. Łudzi się tu oko ludzkie, jak wszędzie w górach; wspomniane szczyty wydają się ztąd tak blisko, jakby tylko las stopy ich zasłaniający trzeba było przebyć, aby się znaleść na Muraniu, gdy tymczasem za owym lasem dolinaby się pokazała, zkąd silny potok się toczy, wpadający przy Podspadach do Potoku Jaworowego. Przełęcz Żdżarska jest działem wód, z których po zachodniem zboczu biegną do Białki, a po wschodniem do Popradu.
Zjazd z grzbietu Żdżarskiego jest przykry, ciągnie się w ślimak wśród lesistéj uroczéj okolicy, poczém zdąża się do Podspadów (2926’), gdzie się dzielą drogi; ta co na zachód południowy wiedzie do Jaworzyny Spiskiéj a ztamtąd do Morskiego Oka, zaś na północ skierowana po za leśniczówką prowadzi do Jurgowa, wsi ztąd milę całą odległéj. Zaraz za Podspadami natrafiłem na wielki potok Jaworowy, płynący z pod Lodowego Szczytu. Istne dziecko Tatrzańskie; koryto jego szeroko zawalone złomami granitów, miejscami stérczą z korzeniami wydarte drzewa, znać, co umie wyrabiać, gdy wzbierze. Most zastałem nad nim wprawdzie, ale jednę część potoku trzeba było wbród przejeżdżać. Odtąd droga wije się koło jego prawego brzegu przeszło trzy ćwierci mili do jego ujścia do Białki koło wsi Brzegów, następnie ćwierć mili do Jurgowa jechałem koło Białki, co to z Morskiego Oka wypływa.
Kiedym minął Podspady, słońce się zaćmiło, czarne chmury od zachodu wlekły się grzbietem Tatr, wnet gromy błyskawic zahuczały, szczyt jeden po drugim tonął w ołowianéj pomroce, strugi ulewnego deszczu posuwały się ku wschodowi, natura przybrała postać przerażającą, wydawało się, że żywioły złowrogie wojnę śmiertelną Tatrom wydały. Nie dziwne dzikim turniom podobne odwiedziny, tysiące burz przesunie się po ich grzbietach, a mimo to stoją one niewzruszone, majestatycznie piękne, zawsze świeże, z wieczną wiosną u stóp swoich, mimo śniegów po wierchach.
Dojeżdżając do Jurgowa doleciał mnie głos dzwonów, poczém ujrzałem przez okna w dzwonnicy młodzież wiejską kołyszącą z całych sił dzwonami, aby burzę zażegnać. Nawet na kościele sygnaturce nie przepuszczono, cienkim głosem wtórować musiała swoim grubszym braciom. Przypomniało mi to, że się jeszcze znajduję w granicach państwa Węgierskiego, chociaż na Polskiéj ziemi, bo już u nas zwyczaju dzwonienia na gwałt od burzy zaniechano. Na Węgrzech jeszcze zachowywany ten zwyczaj nie ma za sobą żadnéj podstawy, gdyż któryś z papieży nakazał w czasie burzy dawać znak dzwonkiem do modlitwy wiernym, aby prosili Boga o ochronę od pioruna, a ludzie ciemni przekręcili to zupełnie, przyznając dzwonom kołysanym siłę fizyczną odpędzania burzy, co właśnie wprost przeciwne za sobą pociąga skutki, bo ruch powietrza sprawiany dzwonieniem ściągał pioruny na kościół lub dzwonnicę. Z tego powodu w Galicyi z urzędu zakazano dzwonienia w czasie burzy, ale na Spiżu o tém ludzi nie zawiadomiono.
Kawałek drogi za kościołem Jurgowskim spostrzegłem ku Tatrom jadący powóz, a za nim wóz góralski kuferkami wypakowany. W powozie jechał z Krakowa prof. dr. M. Jakubowski z żoną, a z niemi ksiądz G. Sutor, Augustyanin, mój kolega. Dążyli do Morskiego Oka, mając zamiar nocować w Jaworzynie Spiskiéj, lecz wyprawa im się nie udała z powodu słoty.
O w pół do 6 godz. przybyłem do Czarnéj Góry nad brzeg Białki, gdzie ją trzeba przejeżdżać, chcąc się udać do wsi Bukowiny. Na przeciwległym brzegu stoi tartak i mnóstwo jak zwykle naokoło niego belek i desek; o moście nikt tu nie pomyślał, podobnoś tam kiedyś był, ale go woda porwała, a drugiego nikt nie postawił[57], przeto nie było innéj rady, tylko powierzyć się łasce Opatrzności. Brody w rzekach wszędzie trzeba znać dobrze, aby je przebywać, mój zaś furman nieświadomy wcale tych stron, instynktem się kierował i jakoś tam szczęśliwie się Białkę przejechało na drugą stronę, gdzie bystry jest wyjazd i zły z powodu kanału prowadzącego z wyższa wodę do tracza. Ztąd droga na sam wierzch góry także zła, bardzo przykra, spadzista, kamieniami zasłana i od ścieku wody popsuta, pomimo, że ja z furmanem wysiadłem, aby ulżyć koniom, z wielką biedą wóz tym djabelskim gościńcem na wierzch wywlekły. Tymczasem cały okoliczny świat we mgle zatonął, a gdym dojeżdżał do leśniczówki na Bukowinie (2812’) zrobiło się tak ciemno, jakby wśród jasnéj nocy. Pierwszy raz w życiu podobne zjawisko widziałem, do zachodu słońca było jeszcze daleko, bo zegarek wskazywał 7 godzinę, było to w lipcu, więc cała blisko godzina dnia białego, a myśmy ledwo drogę przed sobą rozeznać mogli. Koło karczmy Bukowińskiéj wybiegł żyd, silnie nalegając na mnie, aby się u niego na nocleg zatrzymać; mnie chodziło, aby jak najdaléj ujechać, a zresztą bałem się potoków poniżéj Bukowiny, aby mi wezbrane z powodu burzy w Tatrach drogi nie przecięły, postanowiłem zatém bądź co bądź dobić się do Poronina. Ujechawszy kawał drogi do miejsca, gdzie to taki nagły zjazd z góry Bukowińskiéj przed wsią Murem, mgła się trochę rozeszła, rozwidniło mnie się chyba na to, aby zobaczyć z zachodu wprost na mnie biegnącą chmurę czarną. Odgłos grzmotów z niéj dolatywał, deszcz sążnisty począł padać, potém ulewa, co się zowie, i naokoło błyskawice z właściwym sobie łomotem spadały w ziemię. Czasami konie stawały jak wryte, gdy bliżéj trząsł piorun, ziemia zdawała się trząść od ciągłego huku, a ja z góralem na wózku czując coraz więcéj przesiąkliwość odzienia, z obawą, aby w nas który z gromów nie uderzył, jechaliśmy ciągle daléj nie mając nigdzie żadnego schronienia. Domostwa pozamykane nie zdradzały niczém istnienia żywych istót w sobie, a na polu ani bydlęcia nigdziem nie spostrzegł. W takich chwilach dopiero człowiekowi przychodzi cenić wartość dachu i kąta spokojnego! Wtedy droga do Poronina wydała mi się nieskończenie długą; już, już łudziłem siebie i górala, że dach zajazdu widzę, tymczasem pomimo pośpiechu daleko jeszcze było do niego, a deszcz lał bez litości. Gdy się w końcu ukazał wierzchołek kościoła Poronińskiego, słońce jaskrawo zaświeciło i deszcz ustał. Wtoczył się mój wózek do karczmy, a ja zmoczony do suchéj nitki, zziębnięty w izbie gościnnéj w naprędce zgotowanéj herbacie szukałem rozgrzania, rozciągałem do suszenia suknie, nawet pościel w tłomoku mi przemokła. W takich tarapatach to izdebka i w żydowskiéj karczmie pożądaną przystanią, jeżeli się przez sufit za kołnierz nie leje, a powietrze w niéj wyziewami nie zatrute. W téj biedzie miałem sposobność poznać zalety mego furmana ze Spiża. Słuchał mnie bez żadnéj niechęci, nie spostrzegłem jéj w nim ani nie dosłyszałem żadnego słówka narzekania, pomimo najgorszéj drogi, najsilniejszéj burzy, chociaż biedak kąpał się jak w topieli wśród ulewy. Z kapelusza często tylko wylewał wodę gromadzącą się za wysokiemi jego brzegami jak w rynnie.
Na drugi dzień rano 25 lipca, trzeba było ruszać daléj do Zakopanego z Poronina mila, do Chochołowa 3½ wzdłuż pasma Tatr ze wschodu na zachód, mostów po drodze dużo do przebywania, nie wiedząc które z nich woda porwała. Deszczyk drobniutki kropił, który po moim z Poronina wyjeździe, coraz większym grubijaninem się stawał, a gdym wjeżdżał do Zakopanego na ulewę się zamienił. Tu już czułem się, jak u siebie w domu, mieszkańcy znajomi, a wśród gości także wielu nawet bliżéj mi znanych liczyłem, przeto łatwo zagrzązłem w pierwszéj lepszéj chacie. Żałowano mnie i radzono do Chochołowa wziąć ztąd furmana, bo góral spiski nie znając dróg, gdy przyjdzie omijać przejazdy w bród, teraz nieprzebyte, mosty pozrywane w dolinie Czarnego Dunajca, nie będzie wiedział co począć. Rad późniéj byłem, żem usłuchał téj rady, odprawiłem spiskiego furmana z pod Lubowni do domu, a nająłem górala z Zakopanego, a ten umiał wieść mnie ubocznemi drogami przez Dzianisz, żem po godz. 3 po południu cało i szczęśliwie w Chochołowie stanął ku zdziwieniu księdza, który listu o wysłanie po mnie koni ciągle oczekiwał i dopiero go, jak wspomniałem, w kilka dni po mojém tu przybyciu odebrał.







  1. Uwagi nad zdrojowiskami krajowemi p. Dr. Józefa Dietla 1858. Kraków.
  2. 2,0 2,1 Zapiski o zaludnieniu dolin Dunajca i Popradu na Spiżu zebrał Dr. Eug. Janota.
  3. Fejer Codex diplom, 8. I. 592.
  4. Kolumb, pamiętnik podróży. 1829, tom V. nr. 27. Zamek Lubowelski z „Dziennika podróży“ Dr. Soczyńskiego.
  5. Fejer 62209 w „Zapiskach o zaludnieniu dol. D. i Popr.“ podaje Dr. E. Janota dotyczący ustęp w przypisie Nr. 90.
  6. Fejer 82453.
  7. Fejer 81592. Zapiski Dr. Janoty.
  8. Fejer 83506.
  9. Długosz „Kronika“ tom 3.
  10. „Iste Boleslaus filiam suam de Ruthenia genitam Colomani regis Hungarorum filio matrimonialiter copulavit. Qui nomine dotis castellaniam de Spisz, quoad viveret, possidendam assignavit“. Kronika Bogufała.
  11. Historyja narodu polskiego przez Naruszewicza.
  12. Dokument z dzieła: „Analecta Scepusiae“ Wagnera, wymienia zastawionych 16 miast z wszelkiemi należnościami: Lubownia, Podoliniec, Gniazda, Biała, Lubica, Wierzbów, Poprad, Straża, Włachy, Nowa Wieś, Ruskinowce, Wielka, Podgrodzie, Maciejowce, Spizka Sobota, Twarożna.
    Bardzo tu zawikłaną zachodzi kwestyja z oznaczeniem rzeczywistéj liczby miast Spizkich odzyskanych przez ów zastaw Jagielle w r. 1412, gdyż nasze dokumenta, wszelkie lustracyje wszędzie mówią tylko o 13-tu miastach, nie włączając w ich liczbę Lubowni, Gniazd i Podolińca, które zawsze należały do dyecezyi krakowskiéj; historycy nasi także wspominają o 13tu miastach zastawionych Polsce; geografowie wliczają starostwo niegrodowe Spizkie do ziemi Sądeckiéj, odróżniając hrabstwo Spizkie. Spory o granicę wiedli przez długie lata nietylko biskupi polscy z węgierskimi, gdzie chodziło o ścisłe oznaczenie ich dyecezyj, lecz i między rządami sąsiedniemi, graniczne zatargi trwały długie czasy już po zastawie Spiża, skoro Paprocki dopiero pisze o ich końcu: „Stanisław Krasiński, archidyjakon krakowski, za panowania Stefana króla jeździł z Stanisławem Szafrańcem, który natenczas był kasztelanem sędomirskim, i z Chrzysztofem Komorowskim kasztelanem Oświecimskim z domu Wręby na komisyją do Węgier ku rozgraniczeniu i skończeniu pewnych różnic z strony gruntu spiskiego z poddanymi cesarza rzymskiego. Wszystkę onę graniczną sprawę komisarze ci, o którą wiele lat trudności i sporki między poddanymi obojga państwa były, non sine prudentiae laude przywiedli ad bonum finem“. Herbarz wyd. Turowskiego str. 409. Nienapróżno téż pisze X. Wł. Łubiński scholastyk krakowski w dziele swojém z r. 1741: „Świat we wszystkich swoich częściach“ mówiąc o Spiżu: „Lubowla, z dawna osobno chodzące w przywilejach Starostwo bez jurisdykcyi, mające do swojéj władzy i intraty 5 miast, teraz przywłaszczona pod jeden przywiléj Starostwa Spizkiego, ale, żeby miano wykupić Starostwo Spiskie, Lubowelskie Starostwo niepowinno podlegać temu wykupnu, bo zawsze należące do korony“.
    Najdawniejszą osadą na Spiżu w porzeczu Dunajca i Popradu jest Stara Wieś, gdzie jeszcze r. 1193 zjechali się tu Kazimirz Sprawiedliwy król polski z węgierskim Belą III dla zawarcia wieczystego przymierza. Skoro w XII wieku już nazywali ją: (Antiqua villa) Starą wsią, musi być jéj początek bardzo dawny.
  13. Starożytna Polska Balińskiego.
  14. Sądeczyzna tom II. Morawskiego.
  15. Starożytna Polska Balińskiego tom 2: „ut arx Lubovlensis cum Comitatu Scepusiensi Polonis restitueretur“.
  16. Historyja wyzwolenia Polski tom I. Antoni Walewski.
  17. Histor. wyz. A. Walewski.
  18. Z orginal. archi. tajnego w Wiedniu podaje tę wiadomość A. Walewski w cytowanej już Histor. wyzw.
  19. Dyjaryjusz Wiedeńskiéj Okazyi Dyjakowskiego.
  20. Roczniki do dziejów Podtatrza X. Owsińskiego.
  21. „Dzieje Polski XXVIII i XXIX wieku“, p. Hr. Schmitta.
  22. „Zapiski“ Dr. E. Janoty.
  23. „Świat we wszystkich swoich częściach“, Wrocław 1741 r.
  24. „Z dziennika podróży“, Dr. Soczyńskiego, Kolumb, „Pamiętnik podróży“ z r. 1829 tom V. nr. 27.
  25. Z dziennika podroży Dr. Soczyńskiego. Kolumb. 1829.
  26. Fejer Codex diplom. 4. I. 353.
  27. Fejer 5. III. 463. dokumenta podane w Zapiskach Dr. Janoty.
  28. Fejer 61230.
  29. Zapiski Dr Janoty. Fejer. Codex. dipl. 62172.
  30. Fejer 42380. „quandam silvam nostram regalem in districtu Scepes ab utraque parte fluvii Poprad inter indagines regni nostri et confinia Poloniae“
    „Prima meta seu terminus incidit in porta regni nostri versus Poloniam.“
  31. Dzieje Długosza.
  32. Kronika Bielskiego.
  33. Odcinek „Czasu“ z r. 1859 nr. 231.
  34. Starożytna Polska. Balińskiego.
  35. Ven. Dei Servus Casimirus Bogatko a Conc. B. M. V. primus ex Polonis Schol. Piar. Novicius, Professus, deinde Sacerdos, ac Magister Novicior: Sanctimonia: ac regulari observantia eximiis. Obiit Podolini 1650. 7 Maji.
  36. V. P. Casimir. Bogatko á Concept. B. V. M. prim. in Ord. Polon. Mgr. Novit. Lipnicii in Scepus Mission. Apostol. vitae sanctitt. et virttib. clar. obiit Podolin. 7 Maj. 1650. aet. 45.
  37. Glycerius a Jesu Maria Polonus, undecim mensium novitius, perfectionis exemplum, charitatis, obedientiae, mortificationis, silentii amatissimus, orationi & meditationi ita addictius ut in eis mentis extasses pateretur, totius in Deum raptus, mortuus Podolinij ex morbo epidemiae 24. martij 1666. aet. suae 74.
  38. Treść podpisu: P. Venceslaus Opatowski Rr. Bessov. Podolin. tandem Prls. Polon. 1665. desiit vivere Varsav. 22 Aug. 1860 aet. 55.
  39. Treść podpisu: V. P. Adalbert Świerkowski in opinione sancttis. decessit 9 septembris 1693 aet. 63. R. 42.
  40. Treść podpisu: P. Michael Krauss a Visit. B. M. V. Rr. Ressov. Chełm. Podol. obiit Podolin. 18 mart. 1703. aet. 76. R. 53.
  41. P. Ignati. Brodzic. Zawadzki a S. Stanisl. Orator magn. ob ingeniu. et virtutis Joan. III. Regi et Proceribi. cariss. Rr. Varsav. Scholas aedificavit, Asst. Prlis. an. 6 totid. Prlis. libera in Proa. electione evicit, studioru. promotor, observant. exactiss. tu. Rr. Crac. Praesuli Łubiński et Praelatis gratiss. inter virttu. aet. pie expiravit 28. Maji 1712. aett. 62. Rel. 45.
  42. Venceslaus a S. Francisco Zawadzki Rector Varsav. Petricov. Gorei. Dąbrovicensis & interea Provincialis per Polon. & Lithu. Orator nomitissimus Regi. Polon. Joanni III. acceptissimus Principum ac Procer. Prim. nominis felix Institutor. Obiit Dąbroviciae in Lithu. 28 Nov. 1715. aetat 56. Bel. 42.
  43. P. Dominicns a S. Toma Aqui. Zawadzki pluries Rector Varsav. Cracov. Łoviciensis demum Provincialis per Poloniain & Lithuanicam. Obiit Cracoviae 19 septembr. 1724 aetat. 67. Rel. 52.
  44. P. Damianus a Purif. B. V. M. Polonus Schol. Piarum Rector Varsaviensis, Chełmensis, Petricov. Gorensis, Prof. Theol. Obiit Chełme. 28 Apr. 1729.
  45. Treść podpisu: Stanisl. Kalinowski Orator Reginae M. Casimirae Rr. Podolin. an. 15 obiit Podolin. maerore omnium 9 Jun. 1729. aett. 61. Rel. 44.
  46. P. Vincentius a Christo Ślegielski S. P. S. Theologiae Professor conspicuus, tum Assistens Provincialis Poloniae, tandem iterato Assistens Generalis. Obiit Romae 1729. 30 Julii. aet. 62. Rel. 43.
  47. Paulus Bystrzanowski Prlis. Pol. et Lith. Jam vero Romae Asst. Grlis. 1736. elect. ubi negotia Prov. strenue gustinet apoplexia tact. comm. oium. luctu desiit vivere 16 Junii 1736. aett. 60. Rel. 45.
  48. P. Joseph. Jastrzemski Prlis. Polon. decessit Varsaviae 18 febr. 1741. aet. 46. relig. 30. (treść podpisu).
  49. Treść podpisu: P. Ambr. Wąsowicz Ass. Grnlis. Rr. Radom. ibidem mortuu. 1749. 13. apr. 69. aet. rel. 51.
  50. Joseph. Calass. Olendzki SS. Sanctitte. vitae jam in hoc Novitiatu eminuit bonis artibus et scientiis instructiss. ad preces Celsiss. Czartoriscior. et Poniatow. Familiae sibi Sanguine juctae a S. D. N. Clemente Papa XIII Episcopus Cabiziopol. mox Suffrag. Kijow. creat. est A. D. 1762.
  51. P. Florent. Potkański a S. Sebast. Rr. demum Prlis. 1759. inter. Rr. Radom. an. 7. fabrica. Dom. promovit, ibidem mort. 6 8 cbr. 1769. aet. 60. R. 42.
  52. P. Stanislaus Hieronimus Konarski a S. Laurt. Vir vere admirandus prae reliquis, praecellentibus ornamentis insignis presertim Politic. Orator, Poeta, ob spectatam, virtutem, eruditionem et rer. maximar. experientia Summis Pontificib. Regib. Regni Magnatib. carissim. Cuj beneficio Patria neglectar. Literar. restitutionem et secura semper in reb. arduis consilia Provincia vero nostra pulcherrima docendi methodum et meliorem Regiminis forma consecuta est. Obiit in Collegio Nobilium Varsaviae 3. Aug. 1773. aetatis 73. Relig. 58.
  53. P. Antonius Wiśniewski Rctr. Varsav. Regni, Regiq. ipsi Augusto III maximo opere accept. ab eodem Parochia Leibitzensi in Scepusio cumlatus est, in eadem obiit 14 Martii 1774. aett. 56 Religns. 37.
  54. Roczniki do dziejów Podtatrza i Spiża, przez XX. Owsińskich spisane.
  55. Zapiski Dr. E. Janoty.
  56. Zapiski Dr. E. Janoty.
  57. W sierpniu r. 1870 przejeżdżałem Białkę już po moście, chociaż tylko obżynkami od belek nakrytym, jakby dla tytułu.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Walery Eljasz-Radzikowski.