<<< Dane tekstu >>>
Autor Jean La Brète
Tytuł Zwyciężony
Podtytuł Powieść
Wydawca Redakcja "Tygodnika Mód i Powieści"
Data wyd. 1894
Druk Emil Skiwski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Wierusz-Kowalska
Tytuł orygin. Un vaincu
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XI.

Marek szedł szybko, przez cieniste aleje parku, które tak lubił, gdyż tu na każdym kroku przypominała mu się Zuzanna. Idąc mówił sobie:
— Wyjadę ztąd natychmiast! Wszystko mi jedno dokąd się udam, bylebym tylko tu nie pozostał.
Gdy wrócił do domu, matka nie zadawała mu żadnych pytań on zaś rzekł:
— Odjeżdżam, ale nie wiem dokąd, napiszę ci to matko z Paryża. Nie chcę ani chwili dłużej pozostać tak blizko niej i patrzeć na przedmioty, które mi ciągle przypominają utracone bezpowrotnie szczęście. Kiedy powrócę nie wiem także.
Pani de Preymont nagłą ogarnięta trwogą, zawołała:
— Marku ty nie możesz odjechać sam! Ja pojadę z tobą! Błagam cię, przychyl się do mojej prośby!
— Pragnę być sam — odpowiedział posępnie — nawet twoja obecność, matko, byłaby dla mnie przykrą.
Potem odgadując jej tajemne obawy — dodał z akcentem szczerości.
— Uspokój się moja biedna matko. Daję ci na to słowo honoru, że żyć będę.
Napisał pośpiesznie kilka słów do pana Jeuffroy i siadając obok matki, rzekł:
— Polecam ją tobie moja droga matko; lękam się dla niej gniewu pana Jeuffroy, opieka więc twoja będzie jej bardzo potrzebna.
— Żądasz zawiele — odparła z goryczą pani de Preymont — ja nie chcę ani jej widzieć, ani się nią zajmować.
Marek nic nie odpowiedział; w myśli widział Zuzannę zalaną łzami, zdawało mu się, że pochyla się nad nią miotany gniewem i miłością. Po długiej chwili milczenia rzekł wreszcie cichym i wzruszonym głosem:
— Nie widziałaś jej matko plączącej!
Wsiadając do powozu powiedział raz jeszcze:
— Opiekuj się nią matko, posłuchaj raczej swego prawego sądu a nie zranionego serca, ale gdy będziesz do mnie pisać, nie wspominaj mi nigdy o niej... chyba, gdy wszystko będzie skończone... wtedy dopiero chcę wiedzieć...
Nie dokończył zaczętego zdania i wsiadł do powozu zatrzaskując drzwiczki za sobą. W myśli jego i sercu panowała noc tak ciemna, że nic jej rozjaśnić nie zdołało.
Zuzanna pozostawszy samą, długo nie mogła się uspokoić; ogarniała ją rozpacz na myśl cierpień na jakie naraziła Marka. W tej chwili nie zastanawiała się nad sobą, ani nad koniecznością wyznania ojcu, że zerwała z narzeczonym, chociaż wiedziała, że wyznanie to naraża ją na burzliwy gniew ojca, przed którym drżała zawsze. Nie! wszystkie jej myśli zwrócone teraz były do nieszczęśliwego odtrąconego, którego zaufanie zawiodła w tak okropny sposób. Wyrzuty sumienia zagłuszały w niej wszelkie inne uczucia. Z trwogą spoglądała dokoła siebie, czuła się niesłychanie znużoną, opuszczoną i czułą pragnienie, aby ją ktoś utulił tkliwie jak chore i bezsilne dziecię.
— Nigdy już nie doznam spokoju ani radości! Jak on miał odwagę powiedzieć, że ja będę się cieszyć z mojej swobody.
Wyrazy te wypowiedziane głośno wywarły na niej szczególne wrażenie. Dotychczas nie myślała o odzyskanej wolności i w tej chwili uczucie podobne do wstydu wywołało rumieniec na jej lica, gdyż musiała przyznać sama przed sobą, że pan de Preymont miał słuszność i że pomimo ciężkiego zmartwienia, myśl iż jest swobodną, zdejmowała z jej ramion wielki ciężar.
Odkrycie to spotęgowało jeszcze jej rozdrażnienie i wyrzuty sumienia. Panna Konstancya zastała ją rozgorączkowaną i niespokojnie przechadzającą się po pokoju.
— Stało się to, czego tak gorąco pragnęłaś, moja ciotko: małżeństwo moje zerwane — — rzekła pośpiesznie zobaczywszy ciotkę.
— Jakto?... Co chcesz przez to powiedzieć? Jak ty wyglądasz dziwnie?
— Nie poślubię już Marka de Preymont — zawołała Zuzanna — Wszystko skończone; on już tu nie wróci. Postąpiłam jak kobieta bez serca i sumienia!
Ale panna Konstancya w uniesieniu radości nie zwracając uwagi na słowa Zuzanny, chwyciła siostrzenicę w objęcia wołając:
— O! moje dziecko, czy to prawda? Jakaż ja jestem szczęśliwa! Doprawdy nie śmiałam marzyć o podobnem szczęściu!
Zuzanna odsunęła się od niej ze wstrętem i rzekła:
— Gdybyś go była widziała i słyszała ciotko, nie mówiłabyś w tej chwili o szczęściu. Nie powtarzaj mi, że jesteś z tego zadowolona, gdyż robisz mi tem wielką przykrość — dodała z płaczem. — Czy nie rozumiesz ile ja cierpię, gdy myślę, że stałam się przyczyną cudzego cierpienia?
Panna Konstancya, przejęta radością, której nie mogła ukryć a zarazem niepokojem o siostrzenicę, zostającą teraz pod wpływem tak wielkiego rozdrażnienia, odpowiedziała wahające:
— On się pocieszy, moje drogie dziecko; wszyscy mężczyźni pocieszają się z czasem.
— Moja ciotko, zabierz mnie ztąd daleko — zawołała Zuzanna — jedźmy razem; zabierz mnie dokąd chcesz, bylebym tylko nie pozostawała dłużej tu, gdzie byłam tak nieszczęśliwa!
— Nieszczęśliwa? — powtórzyła szczerze zmartwiona panna Konstancya. — Moje drogie dziecię, ja chciałabym ci dać wszystko czego pragniesz... Jedźmy jutro jeśli chcesz i dokąd chcesz...
Ale przy drzwiach zatrzymała się.
— Czy twój ojciec wie już o wszystkiem? — zapytała z niepokojem.
— Nie, ojciec nic jeszcze nie wie, ale teraz wszystko już dla mnie obojętne!
Jednakże z bijącem sercem czekała na ukazanie się pana Jeuffroy.
Niezadługo wszedł do pokoju w dość dobrym humorze. Od czasu, gdy się przekonał o praktyczności i rozsądku córki, cenił ją wyżej i okazywał jej więcej przywiązania.
— Cóż tam Zuzanno — zaczął wesoło — jakże się skończyła ta kłótnia zakochanych?
— Jakto? czy ojciec już wie? — zapytała z wahaniem Zuzanna.
— Spotkałem Marka, który miał bardzo śmieszną minę i chciał się widzieć z tobą samnasam, przypuszczałem więc, że nastąpiła pomiędzy wami jakaś sprzeczka, po której zgoda jeszcze milszą się wydaje.
Panna Konstancya spojrzała z niepokojem na siostrzenicę, ale Zuzanna, której silne wstrząśnienie moralne dodawało odwagi odparła śmiało:
— To nie sprzeczka mój ojcze, to zupełne zerwanie.
— Tak, zerwanie na kilka godzin, znam się na tem.
Poszukał spokojnie gazety i usiadł na swojem ulubionem miejscu, wreszcie zdziwiony ciszą jaka zaległa pokój, podniósł oczy i wtedy dopiero dostrzegł bladość i pomięszanie córki.
— Sądzę, że to nic ważnego? — odezwał się nagle.
— Owszem jest to rzecz wielkiej wagi mój ojcze — zupełne i nieodwołalne zerwanie.
Pan Jeuffroy jeszcze nie dowierzał, rzekł więc:
— Nie lubię, aby ktoś żartował ze mnie. Gdyby to było prawdą nie mówiłabyś tego tak spokojnie. A zresztą jakiż powód?...
Dalszą rozmowę przerwało wejście służącej, która doręczyła panu Jeuffroy bilecik od pana de Preymont.
„Panie — pisał Marek — zwróciłem Zuzannie dane mi przez nią słowo, gdyż doszedłem do przekonania, że małżeństwo pomiędzy nami było niepodobieństwem. Córka udzieli panu bardziej szczegółowych wyjaśnień.”
Mając tak oczywisty dowód, pan Jeuffroy nie mógł już wątpić; zwrócił się do siostry i zaczął mówić urywanym głosem:
— To ty... to ty zapewne wpłynęłaś na zerwanie...
— Ciotka nie wiedziała o niczem — odpowiedziała stanowczo Zuzanna — a ja zaraz ojcu wszystko wytłumaczę. Omyliłam się sądząc, że kocham Marka, on się o tem dowiedział i zerwaliśmy ze wspólnem porozumieniem.
Pan Jeuffroy podniósł ręce do góry i uniesiony gniewem zaczął chodzić po pokoju potrącając meble i szepcąc niezrozumiałe wyrazy. Wreszcie zawołał:
— I ta nierozsądna dziewczyna mówi mi za całe usprawiedliwienie: „Ja go nie kochałam”, a któż kazał ci go kochać? Czy on stracił majątek, że go porzuciłaś tak nagle?
Zuzanna nigdy nie odpowiadała szorstko ojcu, lecz gwałtowne wzruszenia przez jakie przeszła dziś, rozdrażniły ją do tego stopnia, że odpowiedziała z żywością:
— Proszę cię, ojcze, nie mów już nic więcej. Dosyć już zniosłam przykrości w tym domu okropnym i myślę, że możnaby mi ich oszczędzić teraz.
Pan Jeuffroy zatrzymał się przed nią.
— Okropny dom — powtórzył. — Otóż-to!... miejże tu dzieci! człowiek wszystko dla nich robi a one odpłacają niewdzięcznością. Cóż ja mogę powiedzieć córce, która popełnia tego rodzaju niedorzeczność?
— Gdybym była znalazła tu — więcej czułości — słabym głosem odezwała się Zuzanna — gdybyś mnie był kochał, mój ojcze, to wierzaj mi...
— Odejdź! — zawołał pan Jeuffroy uderzając nogą w podłogę. — Zamieszkaj z ciotką, jeśli chcesz, wypędzam was, porozumiałyście się obie, aby mnie okryć śmiesznością.
Zazanna wyszła nie mówiąc już ani słowa; nerwowe dreszcze wstrząsały całą jej postacią. Bez oporu dała się uprowadzić pannie Konstancyi, która krzątała się koło niej troskliwie i z czułością prawdziwie macierzyńską.
Gdy Zuzanna uspokoiła się nieco, ciotka wybiegła do kuchni.
— Na Boga! Co pani jest? — zawołała Fanszetka.
— Co mi jest? — powtórzyła panna Konstancya, nie mogąc ukryć swego zadowolenia. — Nigdy w życiu nie czułam się tak szczęśliwa jak dzisiaj! Małżeństwo Zuzanny zerwane, przebaczam ci wszystko Fanszetko.
Fanszetka cisnęła na stół cebulę, którą obierała i ujmując się pod boki, co oznaczało u niej żywe zajęcie się czemś zawołała:
— Czy to być może? Pan Bóg wysłuchał życzeń pani? Jabym tego nigdy nie zrobiła!
— Nie mów niedorzeczności Fanszetko. Chodź raczej pomóż mi posłać łóżko dla Zuzanny, która jest mocno cierpiąca. Mój brat rozgniewał się okropnie i wypędził nas obie.
— Nic z tego wszystkiego nie rozumiem — odpowiedziała Fanszetka śpiesząc spełnić rozkaz pani. Niechże mi pani wytłumaczy dlaczego panna Zuzanna nie wyjdzie zamąż za pana de Preymont?
— Przecież ja ci zawsze mówiłam, że to jest niepodobieństwo — odpowiedziała panna Konstancya dobywając najcieńszą bieliznę jaką miała. Ja także nie wiem żadnych szczegółów, gdyż Zuzanna jest tak rozdrażniona, że pytać jej o nic nie mogę.
A tymczasem młoda dziewczyna doznawała jakiegoś błogiego uczucia poddając się jak dziecię troskliwym zabiegom ciotki, które ją zawsze głęboko wzruszały.
Pani i służąca nie spały długo w nocy skracając sobie czas czuwania sprzeczką, którego przedmiotem było zerwanie małżeństwa Zuzanny.
— Biedny pan de Preymont, żal mi go, bo wiem, że kochał szczerze pannę Zuzannę — mówiła Fanszetka.
— Pocieszy się — odpowiedziała panna Konstancya. — Zdaje mi się jednak, że pan Saverne odgrywa w tem wszystkiem jakąś rolę...
— No, a gdyby domysł pani okazał się prawdziwym, coby pani uczyniła w takim razie, gdyż twierdziła pani zawsze...
— Ale teraz zmieniłam zdanie — przerwała jej z żywością panna Konstancya, a nadewszystko pragnę, aby moja siostrzenica nie doznała już na przyszłość żadnych przykrości. Jeżeli kocha pana Saverne, to musi go poślubić; już ja w tem będę.
— Zdaje mi się — dodała Fanszetka — że on się z łatwością da nawrócić, bo słuchał zawsze bardzo przykładnie moich napomnień.
Nazajutrz rano panna Konstancya otrzymała taki list od pani de Preymont.
„Przesyłam pani list jaki przełożona, uważała za właściwe napisać do mnie, aby nam wyjaśnić uczucia Zuzanny. Z listu tego dowie się pani o tem co dotychczas było dla niej tajemnicą, a o czem ja czuję się w obowiązku zawiadomić panią. Wiem, że pani postąpi tak, jak jej postąpić nakazuje przywiązanie do siostrzenicy. Masz pani zbyt wiele serca, abyś nie miała zrozumieć uczuć, jakiemi jestem przejęta wobec boleści mego syna i nie weźmiesz mi za złe, że chwilowo nie mam odwagi utrzymać stosunków z domem państwa.

J. de Preymont.”
— Biedna kobieta! nie dziwię jej się wcale — rzekła sobie w duchu panna Konstancya. — Muszę pójść teraz zobaczyć się z bratem.

Pan Jeuffroy całą noc nie mógł zmrużyć oczu i rozmyślał nad przykremi następstwami tego niespodziewanego wydarzenia. Żałował teraz uniesienią z jakiem odezwał się do córki, wiedział, że ludzie zganią jego postępowanie, przytem wyrzuty i smutek córki poruszyły jakąś tajemną strunę w jego sercu. Przyjął więc siostrę bez gniewu, ale przeczytawszy obydwa listy, które przyniosła ze sobą, uniósł się znowu zapominając o dobrych postanowieniach, jakiemi był przejęty w nocy.
— Nie rozumiała samej siebie... dała się uwieść szlachetnemu współczuciu... nic nie rozumiem z tego listu przełożonej, — zawołał. — Ktoś inny!... Więc jest tu i ktoś drugi?
— Pan Saverne, czy się tego nie domyślałeś mój bracie?
— Doprawdy to szalona dziewczyna — odparł z gniewem pan Jeuffroy. A niech go sobie kocha, jeśli chce; lecz co do mnie nie dam zezwolenia na małżeństwo z hołyszem, który przed kilku dniami nazwał mnie...
Tu pan Jeuffroy uznał za stosowne pominąć milczeniem niegrzeczne znalezienie się Jerzego.
— Mój bracie nie możemy nic poradzić na to skoro okoliczności wzięły taki obrót — odpowiedziała panna Konstancya, która rządząc się sercem wydawała zawsze sąd trafny. Ludzie wiedzą wszystko, a ponieważ zerwanie z Markiem nastąpiło zaraz po ostatnich odwiedzinach Jerzego, domyślą się więc natychmiast, że ta a nie inna była przyczyna nieporozumienia. Jakże więc możesz przypuszczać abyś zdołał wydać zamąż Zuzannę, skoro każdy będzie wiedział, że kryje ona w głębi duszy zabronioną przez ciebie miłość?
Rozumowanie Konstancyi zwróciło uwagę pana Jeuffroy, który jednak zapatrywał się na tę kwestyę z innej strony.
— Straszna to rzecz doprawdy mieć córkę! — zawołał. — Odpowiedzialność za jej postępowanie spada zawsze na mnie; jestem najnieszczęśliwszym z ludzi! Niechże sobie radzi jak jej wola. Sprzykrzyła mi się, przyznaję, do najwyższego stopnia, ale jeżeli będzie się upierać wyjść za tego tam, nietylko, że nie zezwolę na takie małżeństwo, ale nie dam posagu.
— No, no, jeszcze nie doszliśmy do tej ostateczności — odpowiedziała przezornie panna Konstancya. — Tymczasem muszę gdzie wyjechać z Zuzanną, aby ją troszkę zająć i rozerwać. Biedna dziewczyna jest okropnie rozdrażniona, słyszałam, że dziś całą noc płakała.
— Jeżeli jest tak zmartwiona, dlaczegóż zrywała z Markiem? Nie rozumiem dlaczego pierwej chciała go poślubić?... Przykro mi jednak, że ją wyrzuciłem za drzwi; niech powróci do domu jeśli chce, ale musi się pocieszyć i uspokoić tutaj, bo ja nie będę łożył na koszta podróży dlatego jedynie, aby zadowolnić jej fantazyę.
— Koszta ja biorę na siebie — odpowiedziała z pośpiechem panna Konstancya — pozwól mi ją tylko zabrać...
Pan Jeuffroy wahał się chwilę a potem rzekł:
— Rób co chcesz... bylebym tylko na czas jakiś mógł się uwolnić od was.
Panna Konstancya nie zwlekała ani chwili i w kilka dni później, ku wielkiemu zdumieniu Fanszetki oznajmiła, że już ma najęte mieszkanie w Cannes, dokąd wkrótce wyjeżdżają obie z Zuzanną.
— Spędzimy tam zimę Fanszetko — mówiła do swej wiernej sługi — choćby mnie to miało kosztować nie wiem wiele, choćbym miała naruszyć mój kapitalik. Ale ponieważ zebrałam wszystkie moje oszczędności, sądzę, że do tego nie przyjdzie.
— Zdaje mi się, że przecież pani nie roztrwoni odrazu oszczędności gromodzonych tak skrzętnie przez lat dwadzieścia. Doprawdy, aż mnie litość bierze patrząc, że pani wybiera się w taką daleką drogę, nie baczą na swój wiek podeszły!
—Jestem zdrową jak ryba a wydałabym chętnie wszystko co posiadam abym tylko mogła pocieszyć Zuzannę. Gdy przyjedziemy do Cannes napiszę do pana Saverne, bo wiem, że brat mój musi wcześniej lub później zgodzić się na to małżeństwo. Skoro go Zuzanna zobaczy, jestem pewna, że nie będzie już wspominać o tym swoim klasztorze... bo ona mi to wczoraj powiedziała Fanszetko, gdy wspomniałam nazwisko Jerzego.
— Panienka nie ma teraz głowy do niczego — odpowiedziała Fanszetka, — Ja wczoraj także z nią rozmawiałam i mówiłam jej, że wszystkie te zdarzenia są najlepszym dowodem, iż nie należy zajmować się ludźmi i serce złożyć na ofiarę Bogu, bo Bóg nigdy nas nie zawiedzie.
Zuzanna była tak smutna i zgnębiona, że nie sprzeciwiała się w niczem ciotce i pragnęła tylko wyjechać nie dowiedziawszy się wprzód nieco się dzieje z Markiem.
Udała się więc do pani de Preymont, która przeraziła się na widok jej bladości i wyraźnego upadku sił, a teraz zdjęta litością i pomną ostatnich słów syna, powstrzymała się od wypowiedzenia Zuzannie gorzkich wyrzutów, które gwałtem cisnęły jej się do ust.
Posadziła młodą dziewczynę na kozetce, ale nie podała jej ręki.
— Czy przebaczysz mi pani kiedy? — szepnęła biedna nie mając odwagi spojrzeć w oczy matce człowieka, którego odtrąciła.
— Zbłądziliśmy wszyscy, Zuzanno — odpowiedziała chłodno pani de Preymont — ja najpierwsza niestety!... Teraz trzeba myśleć o tobie, to było jego ostatnie jego słowo przed odjazdem.
— Odjechał... Sam! — podjęła z niepokojem Zuzanna.
— Dał mi słowo, że będzie starał się żyć a jego słowu zaufać można.
— Bezwątpienia; więcej niż mojemu — odparła z goryczą panna Jeuffroy.
Nastała chwila milczenia, obie kobiety chciały zapanować nad ogarniającem je wzruszeniem. Wreszcie pani de Preymont odezwała się z rozdrażnieniem:
— Lepiej byłoby Zuzanno abyś mi była oszczędziła tej przykrości.
— Nie mogłam odjechać nie wypowiedziawszy pani mego smutku i wyrzutów sumienia!
— Obie płaczemy nad utraconem szczęściem Marka, ale to jeszcze nie powód moje dziecko, aby twoje życie także, miało być złamane.
— Pan Saverne kocha cię — dodała — a ty również znasz swoje uczucia.
— Powiedziała mi pani okrutne słowo! — zawołała Zuzanna. — Stawiasz mnie pani tak nizko, że sądzisz, iż mogę myśleć o sobie, gdy wiem, że oboje cierpicie!
— Uspokój się — rzekła tkliwie — ja nie chciałam cię urazić. Delikatność twoja i względy towarzyskie nie dozwalają ci myśleć o innych związkach, ale skoro ból pierwszy przeminie, stanie się to, co oboje z Markiem przewidzieliśmy odrazu.
A na błagalne spojrzenie Zuzanny, odpowiedziała:
— Jedź spokojna; okoliczności więcej tu zawiniły niż ty.
Upłynęło jednak kilka miesięcy zanim Zuzanna zgodziła się zobaczyć pana Sayerne.
Panna Konstancya starała się zwalczyć upór pana Jeuffroy i wreszcie otrzymała od niego zezwolenie na małżeństwo z Jerzym jeżeli Zuzanna będzie tego chciała pod warunkiem wszakże postawionym przez troskliwego ojca, aby w takim wypadku poprzestała na posagu o wiele mniejszym.
— Ja jej to wynagrodzę — powiedziała sobie w duchu panna Konstancya.
Minęła zima, wiosna i część lata; Marek błąkał się długo po różnych krajach, spoglądając wszędzie na gorączkę zabiegów ludzkich.
— O co im chodzi? — myślał nieraz. — Czy nie wiedzą, że jedna błaha okoliczność zniweczyć może ich szczęście?
Pogrążony w niemej apatyi długi czas nie zastanawiał się nad sobą, wreszcie myśl jego zwróciła się ku tajemniczym sprężynom życia, a boleść i rozczarowanie zbudziły duszy wiarę w jakąś ślepą siłę, której prawa były te same dla istot myślących, co dla nieświadomej swego istnienia materyi.
— Człowiek jest tylko jednym z atomów — mówił sobie — które giną i odnawiają się bezustanku.
Długo myślał o Zuzanie z niechęcią i goryczą, ale i te uczucia słabły z czasem. Pisząc do matki nie wspominał nigdy o niej, a matka również szanowała jego boleść. Wreszcie Marek zapytał wprost o losy młodej kobiety, na co pani de Preymont odpowiedziała, że po długim oporze zgodziła się przyjąć pana Saverne, ale smutna i znękana nie chce słuchać o zamążpójściu.
„Może jakie słówko z twojej strony Marku zakończyłoby tę przykrą sytuacyę — pisała pani de Preymont. — Zuzanna czeka może od ciebie przebaczenia, lecz ja nic nie radzę, pozostawiając wszystko twojej woli.”
Czytając ten list Marek uśmiechnął się pogardliwie.
— Wistocie czuję żal, ale nie do niej — rzekł sobie w duchu.
— Ujął za pióro i następujący list przesłał swojej niegdyś narzeczonej:
„Czy to ja Zuzanno powinienem cię pocieszać? Czy ja powinienem dozwolić ci używać szczęścia, od którego się uchylasz przez poczucie delikatności? Bądź szczęśliwą! Okoliczności więcej zawiniły niż ty sama. Z czasem musisz pójść za popędem twego serca, pocóż ja mam oddalać od ciebie tę radość? Jeśli życie, które uważasz za dobrodziejstwo, nęci cię ku sobie niewahaj się z przyjęciem szczęścia, owszem podnieś do ust tę czarę, bo wierzaj mi, iż bywa ona niekiedy tak nie trwałą i kruchą, że trzymana w ręku łatwo rozprysnąć się może. Nie myśl o moim smutku; najgorsze już minęło...
Wśród całego ogromu stworzenia ja i ty zajmujemy nie więcej miejsca niż roślinki. Nie chciałbym abyś cierpiała Zuzanno! Są mędrcy, którzy wpatrzeni w tłum ludzki zapominają o własnej egzystencyi i z dobrotliwym uśmiechem spoglądają na namiętności i pragnienia ludzkie. Ja wprawdzie nie dorównywam tym uprzywilejowanym, ale mam także litość i współczucie i w tych uczuciach zaczerpnąłem tyle odwagi, iż mogę pragnąć twego szczęścia. Po raz ostatni wyjawiam przed tobą szczerze moje myśli sądzę, że to będzie korzystne dla ciebie a mnie przyniesie Może cię zadziwią, lecz dla mnie są one siłą i podnietą do dobrego. Przez chwilę byłaś moją radością i szczęściem; przebaczam ci ty niegdyś ukochana moja! Przyjaciel, który dziecięciem piastował cię w objęciach, przesyła te ostatnie słowa serdecznego pozdrowienia.

Marek de Preymont.”

Zuzanna uspokoiła się bardzo po odebraniu tego listu; a w dwa miesiące później oddała swą rękę Jerzemu i wyjechała nazawsze z tych okolic. Wtedy pani de Preymont napisała do Marka wzywając go do powrotu.
„Gdy dziś rano wracałam z kościoła — były słowa listu — robotnicy, kobiety i dzieci otoczyły mnie pytając kiedy powrócisz? Oni cię kochają i wyglądają twego powrotu, a teraz drogi synu możesz już powrócić. Pokolenia mijają, zmieniają się pojęcia, ale boleść pozostaje zawsze jedna i ta sama i ona nigdy uszlachetniać człowieka nieprzestaje. Ja wierzę, że wszystkie nasze łzy są policzone i że życie nasze jest tylko przedsionkiem innego żywota. Mam nadzieję, że i ty się przekonasz, iż twoje uczucia względem ludzkości są taką właśnie kroplą z Bozkiego źródła, którego w tej chwili nie uznajesz może jeszcze. Uśmiechniesz się zapewne czytając te filozoficzne uwagi starej kobiety, ale wiesz gdzie je czerpałam. Bądź zdrów mój synu; nie widziałam cię już dawno, ale cóż ja mogę dla ciebie; mogę tylko cię kochać i cierpieć razem z tobą!”
Marek upuścił z ręki list matki i zamyślił się głęboko. Zdawało mu się, że łagodny, wonny wietrzyk orzeźwia spaloną jego duszę, a w oddali jakby zpośród gęstych tumanów mgły ukazuje mu się światełko wiary.

KONIEC.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Jean La Brète i tłumacza: Bronisława Wierusz-Kowalska.