<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Zygzaki
Wydawca M. Glücksberg
Data wyd. 1886
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


II.

Hrabina chodziła po salonie... poruszona... zmieniona, gniewna prawie. Za każdym drzwi otwarciem oglądała się niecierpliwie... Stawała i załamywała ręce... Zapomniała się tak, iż nawet nie myślała o zachowaniu tego kłamliwego spokoju na twarzy, którym łudziła wszystkich tak długo... Wstrzymywane łzy kręciły się jej w oczach, ale nie dając im wypłynąć, przyciskała gwałtownie do powiek batystową chusteczką.
Godzina była przedobiednia, w domu panowała cisza.
— Tak — mówiła do siebie chodząc — trzeba to raz skończyć — musimy się rozmówić otwarcie... To zdrada, to najochydniejsze podejście! ale któżby się był tego po najlepszej przyjaciółce spodziewał i po nim!... Przez myśl mi to nie przeszło, aby ta zwiędła, zszyfonowana twarzyczka, i dowcip zużyty, mogły mu się podobać... Kobieta, która się nie ukrywała z fantazyami, a miała ich dosyć...
Czy świat wie o tem...
Powinnam się jednak była domyśleć, przeczuć zaraz, przybywszy do Uznowa, gdy po rozmowie ze mną o Wilskim... odprawiła nazajutrz rano sekretarza... Ręczę, że jej już naówczas przyszło na myśl, aby na Wilskiego polować, aby mi go odebrać... Ona, która mogła sobie wyszukać kogo się jej podobało, zabierać mi jedynego człowieka, na którym całą moję przyszłość opierałam. A! to ochydne — to obrzydliwe.
Myślała tak hrabina, gdy się drzwi otworzyły z wolna i uśmiechnięta, wystrojona, weszła z wolna ta, o której była mowa, z twarzą na której nie było najmniejszej oznaki niepokoju lub zgryzoty sumienia.
Widać było wiele starania o to, aby się wydać piękną... ubranie było wytworne, płeć nienaturalnie wybielona... usta różowe dziwnie... Z oczu sypały się iskry.
Przysunęła się do hrabiny, która usiłowała udać spokój, ale cała drżała z tłumionego gniewu.
— Jakże ty dziś — moja najdroższa, po wczorajszej migrenie? — Słodki głos... którym te wyrazy były wymówione — zdawał się w uszach hrabiny brzmieć okrutnym dyssonansem, rysy jej wykrzywiły się, westchnienie dobyło się z piersi... Spojrzała na jenerałową i poszła usiąść na fotelu.
— Ja? — odezwała się drżącym głosem — jestem jak zwykle...
Cóż chcesz? mojem przeznaczeniem mieć wszystkie choroby najnielitościwsze, i wszelkie niespodzianki, jakie serca najkrwawiej rozdzierać mogą.
— Co ci to takiego? — spytała Irena... jesteś poruszona.
— W istocie... powiedz wzburzona... a jeszcze będzie mało...
— Ale, czemże?
Odpowiedź nie przyszła łatwo, hrabina wyjęknęła ją raczej, niż wypowiedziała.
— Wszystkiem...
Jenerałowa chwilami patrzała w okno... czasem przelotnie na przyjaciółkę, miała wyraz twarzy obojętny... chłodny... lecz przybrany...
— Moja droga Maryo! wszystkiem, to bardzo wiele... Czybym i ja miała być tem objętą?
Na to nie otrzymała żadnej odpowiedzi, Marya podparła się na ręku i milczała...
Jenerałowa wstała z kanapy i zacierając rączki, podeszła do niej, stanęła, niby zdziwiona niezmiernie.
— Maryniu! proszę cię! Doprawdy, nie wiem co myśleć? Czyżbyś się za co na mnie gniewała?
Spojrzały sobie w oczy, chmurny wzrok hrabiny mówił wiele, a usta milczały...
— Odpowiedz-że proszę cię? — nalegała jenerałowa.
— Cóż ja ci mogę i mam powiedzieć — poczęła wreszcie hrabina...
Są słowa, które bolą, a pożytku nie przynoszą... milczeć lepiej. Podniosła się nieco... i chcąc przerwać — dodała.
— Ale gdzież jest St. Flour? już powinna tu być z Julią.
— Przepraszam cię — seryo odezwała się jenerałowa — nie dzwoń i nie każ wołać ich... musimy się rozmówić. Masz coś na sercu... zrzuć to z niego... Nie odpowiadasz mi na pytanie... więc muszę się domyślać, że ja ci coś przewiniłam?
Hrabina wlepiła w nią oczy — trzymała je długo wryte...
— Uderz się w piersi — wybuchnęła w końcu — Ireno... uderz się w piersi — powie ci sumienie czemeś względem mnie przewiniła?
Jenerałowa się uśmiechnęła z goryczą...
— Naprzykład? Daję ci słowo, że sumienie mam zupełnie spokojne...
— To ci go winszuję — voilà tout, — krótko odpowiedziała hrabina i oparłszy się na ręku, wlepiła oczy w okno...
Przyjaciółka stała jeszcze przed nią, pierścionki sobie poprawiając na palcach; z politowaniem poglądając na Maryę — ale ciągle spokojna.
— Jestem dziś w okropnym humorze... rzekła... tak mi cię żal!
— Ty, miała byś się ulitować nademną... cicho szepnęła hrabina.
— Maryniu! Proszę cię — mów otwarcie — kąsasz mnie nielitościwie... Mów, proszę... com ja ci winna...
— Ja ci powtarzam — spytaj sama siebie...
Irena się rozśmiała...
— Tragiczną dziś jesteś!
Jakiś czas trwało surowe milczenie, hrabina ciągle patrzała w okno. Irena chodziła po pokoju i bawiła się pierścionkami...
Nagle, Marya chusteczką ucisnęła powieki, wstała żywo, podeszła kilka kroków, ręce jej złamane opadły na kolana...
— Ireno! Ireno! — zawołała — mogłażem się ja tego spodziewać po tobie...
— Czego?
Z rozpaczą niemal odwróciła się Marya...
— O co ci idzie — poczęła żywo jenerałowa — musisz mnie przecie powiedzieć, ja na to czekam...
— I nie wiesz.
— Nic a nic... z uśmiechem dziwacznym odezwała się Irena — nic a nic...
— To już przechodzi miarę! — krzyknęła podniesionym głosem, zapominając się gospodyni... — Pod oczyma mojemi, w domu moim, zdradzasz mnie najhaniebniej, kokietujesz tego lekkomyślnego człowieka bez serca... oziębiasz go dla mnie, wyrywasz mi jedyny ratunek, zbawienie, nadzieję — ty — dla której to nic nie stanowi może, oprócz dogodzenia fantazyi jakiejś — i pytasz mnie — udajesz...
Jenerałowa słuchała wymówek cierpliwie.
— Mów już wszystko, proszę cię, mów — słucham, lżej ci będzie.
— Czy ci się już oświadczył? — dodała z boleśnym śmiechem Marya.
— Wilski? Nie — jeszcze nie! Sądzisz że to uczyni? — mówiła zimno...
Usłyszawszy dziwną tę odpowiedź z pytaniem, hrabina ruszyła ramionami i padła na krzesło.
Irena stała nad nią, coś nucąc.
— Wiesz — rzekła spokojnie — masz trochę słuszności. Przybywszy tu, nie miałam co robić, a nie lubię próżnować. Nie było nikogo. Ten Oleś, to nudziarz jakiś. W istocie kokietowałam trochę Wilskiego, ani myśląc, o niczem tak — na próbę. Nigdym sobie nie wyobraziła, żeby człowiek mający pewne obowiązki, niezbyt młody, rozsądny, tak się dał wziąść łatwo na nowość!! Gdym się przekonała, że lgnie, już mnie to bawiło... Ale, powiedz ty mnie, czy możesz do serca takiego najmniejszą wartość przywiązywać... Po chwili, jenerałowa ciągnęła dalej.
— Powinnaś mi być wdzięczną za tę próbę... człowiek nie wiele wart! Zamarzyło mu się może, iż jabym poszła za niego... i że mnie by zwodził bezpiecznie, jak nieboszczkę żonę i ciebie, a miałby Uznów, kamienicę w Warszawie, no, i może tam coś jeszcze, oprócz starej baby.
Widzisz jacy to oni są... — dodała Irena... Ale — czego ci nie mogę darować, to żeś mnie osądziła tak — pardonez l’expression — głupią — żebym jak piętnastoletni podlotek dała się wziąsć łysemu zalotnikowi... i pomieniała moją swobodę, na jego... miłość tuzinkową, dwoje dzieci, kaprysy i bałamuctwa!!
Ruszyła ramionami.
— Nie zapieram się fantazyi — mówiła dalej chodząc po pokoju — mam ich i miałam aż nadto. Co chcesz, taka ciekawość śmieszna! Lecz żebym Wilskiego miała na całe życie wziąść za małżonka... ma chère — vous-êtes d’une naiveté.
Hrabina rzuciła się jej na szyję żywo... ale wnet padła na krzesło...
— Daruj mi — rzekła — cóż dziwnego że się zlękłam... to ostatni mój ratunek. Znam go... wiem że ostygł dla mnie... sądzę go może jak ty, chociaż był czas, że dla mnie ideałem się wydawał — ale trzymać się go muszę... Muszę!!
Irena pocałowała ją w czoło.
— Żal mi cię — rzekła — to wątła bardzo istota, na której się opierać nie podobna. — Ma wszelkie pozory człowieka statecznego, poważnego, ale nic nań nie rachuj.... Wypróbowałam go... W towarzystwie miły, na jeden karnawał starczy... na życie za nim, za mało...
Widzisz, moja Maryo — dodała chłodno — dla czego ja, owdowiawszy po moim nieoszacowanym jenerale, który, choć stary, więcej był wart jak oni wszyscy — zamąż już nie poszłam... Pójść tak za mąż zawiązawszy oczy, jak do ciuciu babki — drugi raz nie chciałam... a próby, ile ich było — nieszczęśliwie mi poszły. My biedne kobiecięta, według dzisiejszego obyczaju... gramy w loteryę idąc za mąż. Ani rodzice, ani panna nie znają człowieka, wiedzą ile ma, i to najczęściej niedokładnie, jak się ubiera i jakich perfum używa, kto go rodzi, i czy młodość wyszumiała czy nie... Po ślubie dopiero z tej poczwarki wylatuje — motyl. Złe porównanie, z motyla wylęga się najpospolitsza w świecie istota, na której codzień wyrasta nowa brodawka... nowa wada... defekt nowy... Życie się zdaje męczeństwem.
Jak sobie powiedziałam, że moich konkurentów brać będę na próbę, żaden jej nie wytrzymał. Zostałam wdową — i bawię się fantazyami. Jestto może szkaradnie i niepoczciwie... zapewne w czyścu mnie czeka łaźnia okrutna, ale Pan Bóg litościwy, na piekło zdaje się nie zarobiłam...
— Proszę cię — przerwała hrabina — tylko tych rzeczy nie mieszaj do fantazyi swoich...
Irena się uśmiechnęła.
— A! prawda! przepraszam cię, zapomniałam...
— A teraz — rzekła zbliżając się do Maryi, i całując ją w czoło, położyła ręce na ramionach — mów mi, co myślisz z sobą... Wilski jeśli cię nie zdradził, to nie jego wina. Miał do tego największą ochotę w świecie... Nie przeczę... Był dla mnie czuły — mówię ci, czuły, gdy ciebie zwłaszcza nie było w salonie... jak cukier roztapiający się w wodzie. — Śmiać mi się nieraz chciało. gdy zwycięzko na mnie spoglądał, gdy się bawił temi wdziękami, któremi mnie miał podbić!
Jenerałowa zaczęła się śmiać szczerze...
— Powiedz mi, gdy ja ci go oddam w całości, bo już mnie nudzi — co z nim zrobisz?
Marya patrzała na nią — milczały.
— Tyle razy opierałam się w życiu na rachubach, które mnie zawiodły — rzekła po długim namyśle — że już nie wiem, ani co pocznę... ani jak sobie poradzę... Ze wszystkiemi wadami jego... wolę go jeszcze od drugich... Radź mi! mówi!
Irena zadumała się — ale nim miała czas odpowiedzieć, z wielkiem podziwieniem obu pań, drzwi się otworzyły i wszedł Wilski... Pierwsze jego wejrzenie było na jenerałowę, ale z pośpiechem zbliżył się powitać gospodynię. Wyświeżony był, odmłodzony, ruchawszy niż zwykle, chociaż zakłopotany czemś widocznie. Zmierzywszy go oczyma, Irena pomyślała:
— Jeżeli mi się oświadczy, bałamut, będę miała przyjemność go odprawić z długim nosem, na który zasłużył. Czekam tylko na to.
Dzieląc grzeczność między dwie panie, tak że się ich więcej dostawało jenerałowej, Wilski usiadł... i schyliwszy się ku hrabinie — szepnął jej — tak, że obie to posłyszeć mogły.
— Dziś bym był paniom się nie naprzykszał, ale, na nieszczęście, musiałem przybyć — z interesem...
— Z interesem? — podchwyciła Irena — a więc, ponieważ ja, ani ich lubię, ani do pozbycia się jak najprędszego tak nudnej rzeczy jak interes, zawadzać nie chcę — idę na półgodziny do Julii.
To mówiąc wysunęła się za drzwi. Wilski się obejrzał.
— W istocie — rzekł — interes nie przyjemny...
— Ale którenże z nich miły! ja już do tego nawykłam! — melancholicznie ozwała się hrabina.
— Na ten raz... nietylko nie miły — ale — osobliwszy...
— Zbądźmy go prędko.
— Niestety! opowiedzieć da się we dwu słowach, ale — zbyć!
— Cóż to jest? — spytała hrabina dosyć obojętnie.
— Ten nieszczęśliwy dług Szamiłowicza...
— A! i cóż? dopomina się
— Gorzej daleko...
— Cóż może być gorszego?
— Ustąpił go innemu...
Hrabina się podniosła, ciekawie czekając dalszego ciągu.
— Nabył go pan Zeller — rzekł Wilski.
Usłyszawszy to nazwisko, Marya osunęła się na krzesło, i usiłując ukryć pomieszanie, spuściła głowę... nie mówiąc słowa.
Wilski zwolna ciągnął dalej.
— Dowiedziałem się o tem przypadkiem... Nie wiem jeszcze jakie ma zamiary Zeller... Wnosząc z tego com od ciebie słyszał... można by go posądzać...
— O zemstę — odezwała się drżącym głosem Marya. Jestto zemsta...
Trzeba było zapobiedz temu... ten człowiek...
— Zapobiedz! — rzekł Wilski — ale dla mnie było niepodobieństwem podobną summę zapłacić.
— Tak — teraz — dodała cicho hrabina — wszystko co dla mnie uczynić trzeba, staje ci się niepodobieństwem...
— Jest niem w istocie — rzekł Wilski zakłopotany....
— Straciłam u was łaski — mówiła tęsknym głosem... Niegdyś było inaczej...
Przyłożyła chustkę do czoła i zamilkła, Wilski siedział zmieszany, nie wiedząc co począć z sobą.
— Będzie więc co los mi przeznaczy — odezwała się hrabina — i chwyciwszy dzwonek stojący na stoliku dla przerwania dalszej rozmowy, zadzwoniła na kamerdynera.
— Prosić tych pań do salonu! — odezwała się... ja muszę wyjść na chwilę, aby myśli zebrać. — Przepraszam...
I znikła szybko wchodząc do gabinetu. Wilski pozostał w krześle zadumany, a jenerałowa wchodząc znalazła go w tem samem miejscu.
— Cóż się z Maryą stało? — spytała...
— Ból głowy! — rzekł Wilski.
— Cały ranek się na to skarżyła — dodała Irena, zalotnem okiem spoglądając na Wilskiego, który dał się rozbudzić wejrzeniu, i zbliżył się ku niej.
Cała reszta towarzystwa francuzka, hrabianka Julia, ks. Maryan i Emil poczęli zapełniać salon, i złożyli w nim grupę osobną, po pierwszem przywitaniu. Emil coś szeptał siostrze, uradowany niezmiernie, St. Flour rozmawiała z ks. Maryanem, który oczy spuszczał i ręce składał pobożnie jak do modlitwy...
— Cóżeś pan tak złego przywiózł hrabinie? — zapytała Irena narzucającego się Wilskiego. Wyszła pewnie, biedna, ukryć nieprzyjemne wrażenie...
— W istocie, wiadomość niedobra — ale... gdyby hrabina chciała i umiała korzystać... rzekł Wilski tajemniczo...
— Nie mówmy lepiej o interesach — przerwała Irena... ja mam dosyć moich...
Spojrzała na Wilskiego, ten się uśmiechał.
— Pani interesa mogą być nudne — odezwał się — ale groźne nie są. Uznów czysty.
— Czyściuteńki, nawet Towarzystwa na nim nie mam... wtrąciła jenerałowa — dom w Warszawie, także mi kłopotu nie robi, a resztę mojego majątku mam w papierach, aby o niem nie myśleć.
Szczegóły te tak dokładne, rzucone były jakby od niechcenia, ale je ucho słuchacza zachwyciło.
Irena zdawała się usposobioną do spowiedzi i otwartości, bo nie dając mówić Wilskiemu, który ją czułem wejrzeniem prześladował, kończyła:
— My, biedne kobiety, co się na tych rzeczach nie rozumiemy dobrze, musimy je sobie symplifikować, aby się obejść bez opiekunów... A nie każda ich mieć może.
— Jakto, pani? — mnie się zdaje, że każdy by się czuł najszczęśliwszym służyć w razie... skinienia...
— A! myślisz pan? — wtrąciła Irena.
— Najprostszą rzeczą byłoby — śmiejąc się szepnął Wilski — stworzyć sobie naturalnego opiekuna, a raczej towarzysza wiernego.
Wejrzenie jenerałowej badające, zdawało się wyzywać coś więcej.
— Niestety — rzekła... ja już jestem stara.
— Pani! — oburzył się Wilski.
— Daleko gorzej wyglądam od Maryi, choć z nią jesteśmy rówiennice.
— Sądzę, że pani jest młodszą.
— Mylisz się pan...
— Przynajmniej twarz, świeżość myśli, żywość wrażeń — ciągnął Wilski.
— Biedna Marya więcej w życiu doświadczyła zawodów i mocniej je brała do serca... Ja dosyć mężnie....
— Jestto dowodem wielkiej wyższości...
— Pan jest tak grzeczny... że mógłbyś kobiecie głowę zawrócić — uśmiechnęła się Irena, nawet tak zestarzałej — jak ja.
— A! tak się mówić nie godzi... i tak się szydzić nie godzi.
To co powiedziałem nie było grzecznością lecz wyrazem uczucia, którem jestem dla pani przejęty.
Irena rzuciła nań okiem.
— Ostrożnie! mogłabym pana wziąć za słowo.
— Byłbym najszczęśliwszym! — tłumionym głosem dorzucił, topiąc wejrzenie w uśmiechającej się nieco ironicznie jenerałowej. Zdawało mu się, że zręczność się nastręczała jedyna, do oświadczenia nareszcie. Hrabiny nie było w salonie, a reszta towarzystwa mocno sobą była zajęta.
— Niech mi pani za złe nie weźmie — począł prędko — gdy ośmielony jej dobrocią dla mnie... zaniosę do niej prośbę.
Irena zmilczała.
— Tyle mam sympatyi i uwielbienia dla niej, że — gdybyś mi pozwoliła wyciągnąć rękę po jej dłoń...
Nagle jenerałowa rozśmiała się bardzo głośno.
— Zmiłuj się! chyba do obiadu lub do poloneza... zawołała — ale jeżeli do ołtarza... a! dziękuję! Zdradziłbyś pan dawne swe zapały, a ja poprzysiężoną wierność cieniom mojego męża... Ha! to wyborne! Wilski, który mi się oświadcza... Niechże ci podziękuję. Ten żart twój zrobił mi prawdziwą przyjemność!
Wilski, który się był zaczerwienił aż do siności, zbladł jak trup, oglądając się do koła. Chciał coś powiedzieć, usta mu zadrżały, nie znalazł wyrazu, spuścił oczy... potrzebował czasu by przyjść do siebie.
Niepoczciwa jenerałowa znać oddawna przygotowywała tę scenę, bo Wilski był prawie pewnym, że odrzuconym nie zostanie. Wejrzenia, półsłowa, alluzye, szepty, ściskania rąk... szły w tak prawidłowym postępie po sobie, bez oporu i wahania, że ostateczny rezultat zdawał się niewątpliwym. Irena bawiła się lekkomyślnością człowieka, którego czy ukarać, czy się nim chciała zabawić? któż zrozumie. Ten rodzaj dystrakcyi ponownie raz pierwszy — zrobił jej nieprzyjaciela... mówiono, że w Warszawie kilka już ofiar w podobny sposób odprawiła... szyderską rekuzą.
Gdy po przetrawieniu wstydu i bólu Wilski podniósł oczy — jenerałowa pośpieszyła dodać jeszcze...
— Juściż wiem że żartowałeś — cela ne pourait pas être serieux. — Ale jak to dobrze było powiedziane! Inna by się wzięła na to — ja — zmiłuj się, stara taka... Gdybym cię, uchowaj Boże, wzięła za słowo... co za kłopot kupiłbyś sobie z kobietą, odwykłą od jarzma i wędzidła! Tyle lat swobodnego brykania.
Na te słowa hrabina weszła blada, gdyż kamerdyner zwiastował, że do stołu podano. Wilski za kapelusz pochwycił i zbliżył się do gospodyni.
— Ja tylko z interesem tu przybyłem i natychmiast dla innego interesu wracać muszę. Hrabina mi daruje, ale tak pilno.
— Konie jaśnie pana — odeszły do stajni — odezwał się kamerdyner.
— A! to mnie nie zrozumiano! — zawołał Wilski — ale ja dałem słowo, i powracać muszę natychmiast.
— Przecież nim konie zaprzęgą — złośliwie odezwała się Irena — choć do polewki siąść można.
Wilski rzucił okiem strwożonem, lecz ukłonił się raz jeszcze, odmówił i wyszedł prędko, a nim mu powóz i konie nadeszły, pieszo zadumany powlókł się drogą ku domowi.
W głowie mu dziwnie szumiało... śmiechem arlekina...
Cha! cha! cha! cha.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.