<<< Dane tekstu >>>
Autor Wacław Sieroszewski
Tytuł Łańcuchy
Wydawca Instytut Wydawniczy „Bibljoteka Polska“
Data wyd. 1935
Druk Zakłady Graficzne „Bibljoteka Polska“ w Bydgoszczy
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Od rana na barce zapanował osobliwy nas strój. Więźniowie śpieszyli się uporządkować posiania, a dyżurni nagwałt zamiatali podłogę, polawszy ją obficie wodą. Podczas śniadania gwar głosów wzrósł, gdyż wszyscy wrócili z pokładu, gdzie zdawali niewiastom sprawozdanie z wczorajszych przemówień. W poszczególnych grupach dyskutowano i temperatura sporów wzrastała w szybkiem tempie. Wszystkich skupił i podniecił niezmiernie stanowczy i poważny głos Gołowina:
— Panowie, proszę zająć miejsca... Otwieram zebranie. Głos ma...
Szukał czas dłuższy w notatkach.
— Ja mam głos, ja dawno prosiłem! — wyrwał się Odesskij.
— Nie, ja pierwszy — wołał Gorainow.
— Odesskij ma głos! — rozsądził Gołowin.
— Zawsze inteligenci mają rację... Przecież dawno się zapisałem!... Ale ktoby tam zwracał uwagę na robociarza, który pracą swoją utrzymuje całe społeczeństwo...
— Odesskij ma głos! — powtórzył z naciskiem Gołowin.
— Panowie, towarzysze!... Wszystkie rzeczy, o których mówiliśmy tu wczoraj, są bardzo mądre, bardzo głębokie, bardzo przewidujące i bardzo potrzebne... Jednak zebraliśmy się zupełnie poco innego. Zebraliśmy się poto, aby rozsądzić czy jeden naród może drugi krzywdzić, czy może mu dokuczać i poniewierać nim. Ja rozumiem, że wszystko, coście tu, panowie, wczoraj mówili, też prowadzi do załatwienia w wielki sposób tej małej krzywdy, ale na to trzeba długo czekać... To tak jak biedak, który może mieć wielki zysk ze złożonego do banku grosza, jeżeli przedtem nie umrze z głodu... Ja się pytam, co z tego, że socjalizm kiedyś zwycięży i wszystkim ludziom da, co im się należy, kiedy przedtem ten socjalizm nie może wstrzymać pogromów ani w Odesie, ani w Kijowie ani nawet w Kiszyniowie... Ja się pytam, czy nie wszystko jedno człowiekowi, któremu zbóje gwóźdź w ciemię wbiły, albo kobiecie, której brzuch rozpruły, czy nie wszystko jedno im, kto ich ma zbawić: dyktatura proletarjacka, czy chłopska komuna, byle ich zbawiono, byle oni zostali przy życiu. Dlatego wy nie dziwcie się, że dla nas, Żydów...
— Nie dla wszystkich... Mów pan za siebie: dla bundowców! — syknął Butterbrot.
— Może być, że to tylko dla tych, co się jeszcze Żydami czują... A o to, żeby oni nie zapomnieli, że są Żydami, to się wszyscy wokoło starają... Im więcej okazujemy usług, im więcej wkładamy pracy i pieniędzy w interesa innych, tem więcej nas wkoło nienawidzą... Weźmy dla przykładu Polskę, kto tam dźwignął handel, kto wprowadził kulturę, kto pobudował miasta? My Żydzi. Myśmy Polskę zastali drewnianą i myśmy ją zostawili murowaną, jak słusznie o nas powiedział wielki król Polski. A i teraz czy jest tam jakie towarzystwo przemysłowe, handlowe, naukowe, gdzieby Żyd w ukryciu nie siedział, nie był jego główną siłą, główną sprężyną? Kto jest najlepszy historyk pilski? Kto najlepszy prawnik, najzdolniejszy profesor... najwybitniejszy matematyk?... Nie mówię o bankierach, kupcach i przemysłowcach.... We wszystkich dziedzinach życia roi się od nazwisk żydowskich. Myśmy odkryli rynki rosyjskie dla przemysłu polskiego, a więc myśmy naszą pracą i dowcipem stworzyli robotnika polskiego i wszystkie te partje, opierające się na proletariacie jak pe-pe-es, es-de-ka-pe-i-el... A za to co?... Nigdzie nas tak nienawidzą jak tam!... I za co? Tam nas chcą głodem zamorzyć, tam głoszą bojkot, tam najgorszy antysemityzm! Za co, pytam? Tam jest gorzej niż w Besarabji, niż w Afryce, niż w Honolulu, Egipcie... Co pogrom? Pogrom przechodzi jak burza, jak grad, jak podmuch wiatru, a bojkot, odbierający nam chleb z rąk, jest jak morowa zaraza... My się musimy wynosić, a dokąd my pójdziemy i dlaczego mamy się wynosić, kiedy to tak dobrze nasz kraj jak ich, kiedy my tam już pięćset lat siedzimy i pracą swoją budowaliśmy tamto państwo... Ale Polacy, to najbardziej fanatyczny i reakcyjny naród na świecie... Oniby tylko chcieli wszystko nam Żydom zabrać, korzystać z cudzej pracy... Oni są nacjonaliści, reakcjonaliści, agresiści!
— Oho!...
— Łże!...
— Dosyć!...
— Nie pozwalamy!...
Odezwały się groźne pomruki wśród polskiej gromadki.
— A co widzicie!... Oni nie chcą mi pozwolić nawet mówić!... Oni tylko dla siebie uznają wolność słowa, a jak kto o nich chce śpiewać piosenki, albo mówi nieprzyjemną dla nich prawdę, to oni zaraz: „nie pozwalam“! Na szczęście to nie jest polski sejm, to jest rewolucyjne rosyjskie zebranie i ręce wasze, panowie Polacy, są za krótkie...
— Proszę jednak się streszczać i nie używać jątrzących wyrażeń... Przypominam, że nie o antysemityzmie mieliśmy tu mówić!...
— Tak, tak!... Wracajmy do kwestyj zasadniczych! — zaczęto wołać z różnych kątów.
— Co?... Antysemityzm nie jest kwest ją zasadniczą? A ja myślę, że w antysemityzmie jak w soczewce skupia się cała społeczność, bo kto nienawidzi ten nieszczęsny, pozbawiony ojczyzny, naród, ten naród, wieczny tułacz świata, ten wszędzie krzywdzony i prześladowany, ten nie może kochać ludzkości!... — jęczał Odesskij.
— Panowie, proponuję...
— Proszę o głos w kwestji formalnej...
— Robię przerwę na pięć minut, abyście panowie mieli czas się uspokoić!... — postanowił Gołowin.
Zebrani rozbili się na żywo rozprawiające grupy.
— Czyż nikt się za nami nie ujmie!?... Czego milczycie, panowie inteligenci?... — pytał Barański w polskiej grupie.
— Gdybym umiał po rusku, jabym im odpowiedział!... Ażby im w pięty poszło!... — krzyczał Wątorek.
— Cóżbyś im powiedział? — pytał zjadliwie Cydzik.
— Powiedziałbym im, że są dziechciarze, parszywcy i żydy...
— O wa!... — Tego się oni nie boją... Niech już lepiej odpowie „Roch Kowalski“. Co im odpowiesz Rochu? — zwrócił się do jednego z robociarzy, przezwanego tak dla wielkiej siły fizycznej.
„Roch“ uśmiechnął się i pokazał ogromną włochatą mocno zaciśniętą pięść...
— Widziałeś?!
— Widziałem, ale oni mają ich więcej!...
— Poczekajcie: może ja im powiem co o niepodległości Polski, o kulturze?... — pytał ich „Monsieur Puritz“.
— Rozumie się!... Przecieżeś ty... Szwajcar!... — żartował Cydzik.
— Jakto Szwajcar, kiedy urodziłem się w Warszawie.
— No to co?! Aleś uczył się w Genewie!...
— Jakiś ty głupi, Cydzik!... To ja ci wypominam, żeś ty pracował w Hamburgu?...
— To co innego!...
— Nie kłóćcie się! Co chcesz im powiedzieć „Monsieur“ — spytał dr. Frączak.
— Ja im chcę powiedzieć coś o kulturze Polski! Czy ja wiem?... Mogę im poprostu zadeklamować „Grób Agamemnona“ w moim przekładzie.
— Owa! Grobu to oni się nie bardzo zlękną. Oni by radzi nas wszystkich w grobie ułożyć! — rzucił wzgardliwie Barański.
— Najlepiej, gdyby pan powiedział!... Niech pan odpowie! — prosił Gawar Wojnarta, lecz ten milczał.
— Z osobistych powodów, wołałbym, żeby to zrobił kto inny!... — odrzekł wreszcie. — Przecież ma mówić doktór Frączak!
— Tak, ale... on administracyjny, jego nie będą tak słuchać! — zauważył Puritz.
— I on nie jest starostą!... — dodał Finkelbaum.
Hałasowano nietylko w grupie polskiej, wrzało również wśród Rusinów; kolo Odesskiego zgromadzili się Żydzi, do których po niejakim czasie podszedł „sam“ Butterbrot, słuchał chwilę, a potem powiedział stanowczo:
— To są wszystko nacjonalizmy, idee burżuazyjne zarówno u Polaków, jak u Rusinów i nawet u was — Żydów, Można je rozwiązać, jedynie stojąc na klasowem i państwowem stanowisku!...
— Właśnie dlatego my też chcemy mieć państwo!... — odparł Odesskij.
— Gdzie? W Palestynie! Utopja!... Czy to naród jest jarmułką, żeby go przenosić z miejsca na miejsce?!...
— Czy w Palestynie, czy gdzieindziej, to nie ma znaczenia!... Tam gdzie jest nas najwięcej, tam będzie się budować nasze państwo!... Co, nie?... A może wy chcecie, żebyśmy je budowali tam, gdzie nas wcale niema, co?...
— Ja wcale żadnego państwa budować nie chcę, ja jestem socjalista!...
— Ja też jestem socjalista...
— Nu, nie bardzo. Wy wiecie jak was nazywają: was nazywają „socjal-parcby“!
Odesskij zbielał z gniewu, jego sowie oczy stały się jeszcze okrąglejsze, a Butterbrot, korzystając z chwilowego milczenia, odszedł, wydąwszy usta.
— Kto nas tak nazywa!? — wrzasnął wreszcie Odesskij.
— Tak nazywają was... pe-pe-esy!... Sam słyszałem! — odpowiedział Butterbrot z oddala.
— Panowie, panowie, proszę zająć miejsca, pięć minut upłynęło, otwieram posiedzenie! — obwieścił donośnym głosem Gołowin.
— Uwaga! Uciszcie się!... Hej! Panowie!
— W kwestji formalnej, proszę o głos, proszę o głos w kwestji formalnej! — powtarzał Wujcio.
— Wujcio ma głos w kwestji formalnej!...
— Bardzo to wszystko zajmujące, co my tu słyszymy, ale: „l’appetit vient en mangeant“... — Lękam się, że do Permu nie skończymy naszej dyskusji i nie dowiemy się w jakim języku, co i kiedy wolno nam śpiewać. Wobec tego proponuję ograniczyć przemówienia do dziesięciu minut i zamknąć listę mówców!...
— Zgoda!... Doskonale!...
— Wielu się jeszcze nie wypowiedziało, kiedy inni mówili za dużo!... Protestujemy!...
— Ograniczyć przemówienia, ale listy nie zamykać.
— Więc dobrze: ograniczymy przemówienia do dziesięciu minut!... Kto jest za tem?...
— Wszyscy, wszyscy!
— Doktór Frączak ma głos...
— Kto on?
— Pe-pe-es, — frakcja rewolucyjna!
— Acha!...
Przemówienie doktora zawiodło oczekiwania. Nie był mówcą, jąkał się i powtarzał, wtrącał polskie wyrazy i miał obrzydliwy akcent. Dowodził, że pe-pe-es stoi też na klasowem stanowisku, że uznaje Marksa i Engelsa, ale właśnie dlatego, że ich uznaje i że jest jedynym istotnym przedstawicielem polskiego proletarjatu, żąda niepodległej Polski jako wolnego, oczyszczonego z wszelkich przeszkód placu boju między pracą i kapitałem. Klasa robotnicza walcząca przeciw wszelkiemu uciskowi nie może być obojętna na ucisk narodowościowy, najbardziej elementarny i dotkliwy przedewszystkiem dla szerokich mas. Marks i Engels dowodzili, że w programie międzynarodówki musi być odbudowanie Polski, której istnienie leży w interesie międzynarodowego proletarjatu... Przytaczał długie cytaty z Kautskiego...
Wielu więźniów wymknęło się cichaczem na pokład, spacerowało tam, gwarząc, śmiejąc się, paląc papierosy i zamieniając z niewiastami myśli i żarty. Łyzoń przyciszonym głosem, naśladując żydowską wymowę, zaczął na uboczu w kółku swoich nucić:

Ja wam budu razkazat’! ruzkazat’ razkazat’!
Kak chatieł ja pogulat’, pogulat’, pogulat’!
Jat’!
W ma-ły-je sanoczki
Sadił dwie diewoczki
Sadił dwie diewoczki
Git und fajn!
Trojku koni zaprjagał, zaprjagał, zaprjagał...
Posierodki sam wlezał, sam wlezał
Zal!

Dookoła błaznującego draba skupiła się zaraz spora gromadka rozbawionych podśpiewujących więźniów. Daremnie kiwał nagannie głową Dżumbadze, który wyszedł odetchnąć trochę świeżem powietrzem.

— Panowie, panowie, wracajcie!... Bardzo ciekawe. Przemawia Wojnart, wymyśla na Marksa! — rozległo się wołanie ze schodów.
— Co? — Wymyśla na Marksa! Niesłychane!...
Rzucili się z tupotem na dół, tak że Wojnart musiał przerwać, aby hałas przeczekać.
Mówił na pozór spokojnie, ale w dźwiękach lekko drgającego głosu, czuć było stłumiony gniew i oburzenie.
— Co krok słyszę powtarzane zdanie: „jestem rewolucjonistą“, „stoję na klasowem stanowisku“ i każdy, który wygłasza to dziwne kabalistyczne zaklęcie, wygląda jak gdyby Pana Boga za nogi uchwycił, jak gdyby wszelkie zawiłe i trudne zagadnienia stawały się dla niego odrazu jasne i nic nie znaczące, wiedza zbyteczną, a wszelkie przeszkody i przeciwności rozpadały się w proch niby mury Jeryhońskie od dźwięków trąb Jozuego... Zaiste jakieś czarodziejskie i zupełnie nowe „hocus-pocus“! Zapewne jest rzeczą niezmiernie przyjemną z nieuka prostaka i głupca zamienić się na wszechwiedzącego mędrca w tak łatwy sposób, ale rozpatrzmy bliżej to cudowne zaklęcie. Przedewszystkiem więc: walka klas! Pomijam okoliczność, iż większość powtarzających to zdanie, nie wie dobrze, co to klasa i nie zna historji jej powstania. Mniejsza o to. Różnią się pod tym względem i specjaliści. Socjolog Gumplowicz zamiast walki klas podstawia walkę ras, Spencer mówi o walce silnych osobników ze słabymi, nieprzystosowanymi. Teorja walki ras ma tę nawet wyższość, że obejmuje okresy historji, kiedy nie było jeszcze klas, a były już rasy. Ale chodzi mi przedewszystkiem... o walkę. Ona w społeczeństwach istnieje, temu nikt nie zaprzeczy. Czy jest jednak pożądana? Czy ona jest istotą i twórczością tego procesu, który, bądź co bądź, wiedzie zwolna ludzkość od małpy do anioła? Otóż myślę, że nie! Nie walka jest treścią i sprężyną postępu, powolnego doskonalenia się społeczeństwa, a wręcz coś odmiennego, co działa nieustannie wbrew walkom, wbrew sprzeciwieństwom. Są to uczucia gromadzkie, towarzyskie oraz zbieżności wszelakich interesów, które skupiły w hordy i plemiona podobne sobie istoty już na zaraniu dziejów ludzkości, skupiły nie dla walki z sobą, lecz dla współpracownictwa, współobrony, dla zwiększenia ogólnego bezpieczeństwa oraz dla pomocy i ułatwienia sobie pracy. Tą drogą człowiek uczynił pierwsze zaoszczędzenie czasu, sił i bogactwa, które zrobiły go tem, czem jest. Nie walka to spowodowała, a współdziałanie. Walka nie ma w sobie twórczych czynników, ona może usuwać przeszkody, lecz w planach przyszłości nie może mieć udziału, gdyż istotą jej są nienawiść i chciwość, a płodne są jedynie współpracownictwo i porozumienie.
— Chcemy usunąć walkę przez zniesienie klas... — ozwał się głos.
— Klasy znikną przez rozwój form gospodarczych, współdzielczych i współwytwórczych, a nie przez podniecanie zawiści i wyłączności... Wy chcecie jedynie panowanie jednej klasy zastąpić przez panowanie drugiej... Precz z wszelką przemocą i panowaniem!... Czego uczycie ciemne i nieszczęśliwe tłumy robotników?... Uczycie ich patrzeć na wszystko pod kątem ich własnych interesów, które niezawsze są interesami ogólnemi. Wmawiacie w nich, że ta tylko droga doprowadzi do szczęśliwości świat cały i tak rozgrzeszacie ich sumienia za wszelkie nadużycia i zbrodnie!... Mówicie im: Żądajcie wszystkiego, bierzcie, ile się da!... W tak prosty sposób załatwiacie najtrudniejsze problematy polityczne i gospodarcze! Co to: naiwność, czy gorzej? Gdyż dla każdego choć trochę zastanawiającego się człowieka jasną jest rzeczą, iż zharmonizowanie interesów, planowe wyzyskanie wszystkich sił, równomierne zadowolenie potrzeb nawet w ograniczonej sferze, nawet w jednej tylko klasie robotniczej, ba, w jednym fachu, mieście, fabryce, wsi wymaga wielu, wielu bardzo pomyślnych warunków, nieskończenie wielkich świadomych siebie wysiłków i poważnej wiedzy... Zamiast szerzyć wiedzę i świadomość, wy, przez „klasowe stanowisko“ stwarzacie nową arystokrację ciemnoty i samowoli, wmawiacie w pewne klasy, że one bez nauki wszystko wiedzą i bez wysiłku na wszystko mają prawo... I wy, Rosjanie, celujecie pod tym względem wśród es-de-ków całego świata!... Wasz słowianofilski mistycyzm w połączeniu z żydowską mizantropją i wyłącznością stwarza pojęcie jakiegoś nowego „wybranego narodu“ robociarskiego, który ma prawo traktować całą ludzkość, a w jej liczbie i najbliższych swych braci i karmicieli, chłopów, jak jakichś chanaańczyków i filistynów!...
Pomruk przeleciał po słuchaczach, z cieniów wyłoniła się twarz Odesskiego z rozgorzałemi jak karbunkuł oczami:
— Odebrać mu głos! Co to jest?!
— Proszę nie przeszkadzać!... Każdy ma prawo wypowiedzieć się. Odpowiecie potem — uspokajał wzburzenie Gołowin.
— Tak! — ciągnął z tą samą mocą Wojnart. — Po 48 roku w Niemczech w czasach rozpaczy, zwątpienia, niezmiernego upadku i pogromu ruchu wolnościowego stworzono nowy talmud, oparty na niesłychanej nienawiści i pogardzie dla człowieka, a więc zdejmujący ciężar wysiłku o lepszą przyszłość z bark tej ułomnej istoty i wkładający go na rozwój objektywnych warunków gospodarczych. Zapowiadano przyjście Messjasza-proletarjatu, który miał wszystko załatwić, a poprzedzić miał go antychryst kapitalizmu... Wszystko robi się samo bez udziału woli człowieka, często wbrew woli, która jest tylko „subjektywnem złudzeniem“... Niech więc każdy ściga swoje powodzenie a dla powodzenia niech w pościgu łączy się w gromady, jak to robią wilki... Wszystko odpuszcza i tłumaczy klasowość!... Co najwyżej wymagana jest wiara w „księgę“, która jest wszystkiem i w której znajdą rozwiązanie wszystkie zagadnienia, odpuszczenie wszystkich grzechów, ukojenie wątpliwości, światło... A że w tej księdze są poglądy przestarzałe, płytkie i błędne, że wszystko, co tam głębsze i wartościowe, powiedzieli już przedtem, stokroć prościej i lepiej Smith, Richard, Robertus i inni, że „księga święta“ wprost sama się ośmieszyła przez awantury z „przędzą metafizyczną“ z „heglowską trjadą na wywrót“ i t. d... co to szkodzi!? Tłum o tem wiedzieć nie będzie, a chodzi przecież o stworzenie fetysza dla tłumów!... I fetysz jest, powstał dzięki usilnemu kolportażowi tysięcy broszur, dzięki mniej lub więcej skutecznemu nawracaniu niewiernych. On zawładnął koniec końców umysłami ciemnemi i dał przywództwo nad nimi, nie najdoskonalszym lecz naj... prawo wierniejszym! Każdy myślący człowiek musi odczuwać głęboki ból na widok tego niezmiernego obniżenia idealizmu, jakiego wyrazem jest panowanie tej nowej sekty. Czem w jej ręku stało się świetlane marzenie socjalistów romańskich? Wyszydzono ich i wypędzono z serc ludzkich, a zamiast ich rojeń, przepojonych miłością i harmonją, unieszczono posępną i niewolniczą, rzekomo „naukową“ utopję socjalizmu państwowego... Nie, tą drogą nie pójdzie socjalizm polski! Uratowało go, być może, to, że nie miał u swej kolebki państwa, że stała przy niej tęsknota do niepodległości. Jedynie szlachetne, choćby na pozór niedościgłe pragnienia, jedynie marzenia z czystych płynące źródeł, mogą pobudzać zwykłych śmiertelników do egzaltacji, koniecznej dla walki ofiarnej! Wierzę głęboko, że socjalizm polski nie będzie się kłaniał wiecznie klasowemu cielcowi, jak nie będzie szukał u Marksa i Engelsa pozwolenia na miłość ojczyzny, potwierdzenia prawa Polski oraz innych narodów do niepodległości... Wierzę głęboko, że lepsze, harmonijniejsze, bardziej sprawiedliwe i planowe gospodarstwo zbiorowe może być przeprowadzone jedynie na podłożu narodów jednolitych, objętych jednem terytorjum, spojonych wspólnemi potrzebami, obyczajami, związanych wspólną mową i podobieństwem dusz... Jedynie wewnątrz niepodległych narodów mogą narodzić się wyższe formy społeczne i jedynie wolne niepodległe narody mogą stworzyć wolną, pokojową federację państw... Dlatego uważam, że walka o wyzwolenie narodów powinna poprzedzić walkę o doskonalsze stosunki społeczne...
Co się tyczy rzekomej demokratyczności Rosji oraz jej pretensji do opieki nad chłopami w Polsce, to zwrócę uwagę, iż ruchy wyzwoleńcze i prądy humanitarne istniały w mej ojczyźnie już wówczas, gdy w Rosji jeszcze ludzi sprzedawano na rynkach jak bydło, co nigdy u nas nie miało miejsca... Reformy w końcu XVIII stulecia wstrzymała u nas Rosja siłą a zniesienie pańszczyzny w 63 roku zostało dokonane pod parciem naszego powstania i w znacznie mniejszych rozmiarach, niż chciał to uczynić Rząd Narodowy.
Nareszcie w sprawie żydowskiej krótko zaznaczę, że żydzi nie są narodem, gdyż nie posiadają ani własnego terytorjum, ani tej różnorodności warstw, która niezbędną jest do samoistnego bytu narodowego. Oni są klasą pasożytniczą, nie biorącą żadnego udziału w wytwarzaniu bogactw, lecz uczestniczą wyłącznie w ich podziale, przyczem nie zwracają warstwom pracującym narodu, na którego ciele żyją, żadnego ekwiwalentu w postaci duchowych i kulturalnych zdobyczy, gdyż z małemi wyjątkami wszystko przerabiają na własną kulturę, własne obyczaje, odrębny język, wierzenia i pojęcia... Inaczej być nie może, gdyż przestaliby być żydami. U nas w Polsce wielka ich ilość jest jednym z głównych hamulców reform gospodarczych, gdyż te, prowadząc do zmniejszenia liczby pośredników handlowych, godzą w podstawy bytu żydostwa... Dlatego żydzi u nas są przeciwnikami wszelkich zrzeszeń, za wyjątkiem swoich własnych, dlatego chętnie podtrzymują wszelką korupcję i rozkład, gdyż te dają najlepszy karm pasorzytnictwu... Reformy, prowadzące do zmniejszenia warstw niewytwórczych, muszą dawać możność tym warstwom wsiąkać w mrowie pracownicze. Tego z żydami uczynić nie można. Masy żydowskie nienawidzą pracy fizycznej, chcą aby inni na nich pracowali...
Tu wszczął się taki hałas, że silny głos Wojnarta chwilami tylko pokonywał wrzawę.
— Są... cudzoziemcami do żadnych praw narodowościowych... pretensyj... rościć... nie mogą... — dolatało od czasu do czasu.
— Słyszeliście co on mówi?! To gorzej niż carat! To jest pogrom!... — wrzeszczał Odesskij.
— Socjal-patrjoci!... Bandyci, gotowi robotników całego świata wymordować dla swojej Polski!... Znamy was, bojowców 1905 roku... Już wtedy mordowaliście waszych przeciwników partyjnych!... — kryczał Butterbrot.
— Przeprasam: walki bratobójcze w 1905 roku rozpoczęliście wy, socjaldemokraci Królestwa Polskiego i Litwy! — huknął gromowym głosem Wojnart, pokrywając wrzawę.
Ucichło.
— Pierwszy robotnik socjalista, zabity przez socjalistów, był pe-pe-esowski agitator, zastrzelony przez panów z es-de-ka-pe-i-el na zebraniu na ulicy Siennej w Warszawie! — ciągnął rwącym się głosem Wojnart. — Od tej chwili robotnicy zamiast się przekonywać zaczęli się wzajem mordować. Taki był początek słynnych walk bratobójczych, które dobiły rewolucję. Zwalono wszystko na burżuazję i prowokację, ale to nieprawda. Początek zrobili polscy es-de-cy, mała grupka, kierowana przeważnie przez Żydów oraz nielicznych Polaków, których dusze całkowicie zatrute zostały przez doktrynę, uprzedzoną wyłącznie z nienawiści i negacji...
Znowu wszczął się hałas nieopisany.
— Hańba!...
— To nieprawda! Kłamie!
— To nie my, to en-decy!
— Wyście zrobili początek, oni koniec!...
— Wyście zawsze byli razem z nimi przeciw niepodległości!... — krzyczał Wątorek!
— On ubliża całemu kierunkowi!
— Ukryty odstępca!...
— Idjota!... Precz z nim!
Najwięcej, rozumie się, hałasowali Żydzi.
Gołowin stukał mocno trzonkiem noża w pryczę i wołał coś, czego nie było słychać, wreszcie wyjął zegarek i pokazał.
Zrozumiano, że czas przemówienia Wojnart wyczerpał i że dalej mówić już nie będzie. Uciszyło się i Gołowin znowu opanował tłum. Mówcy licznie zapisywali się do głosu. Ożywienie powszechne wzrosło. Słuchano w wielkiem skupieniu.
Odpowiadali poważnie i rzeczowo Aronson, Lwów, Kotow; namiętnie Somow i Awdiejenko; oskarżał i oburzał się Butterbrot, a Odesskij wprost szalał:
— Dobrze, kiedy tak! Pamiętajcie: my nigdy nie pozwolimy na waszą niepodległość! Nigdy! Taka reakcja, takie ludożerstwo! Słyszeliście!? Teraz sami przekonaliście się, panowie towarzysze, z ust tego Polaka, co to są Polacy. Jakie to jest zacofanie i kontr-rewolucja!... To już nie ja powiedziałem, to on sam powiedział, że tam będą prawa wyjątkowe, że tam będzie gorzej niż carat. Tak, towarzysze, gorzej niż carat!... Niepodległa Polska, tfu, kto ją chce? będzie niebezpieczeństwem dla całej ludzkości!
Na nieszczęście Wojnart nie mógł wszystkiego wysłuchać, gdyż obowiązki starosty powołały go przed kolacją do kuchni. Gawar i robociarze zaciskali pięści, ale nieznajomość języka onieśmielała ich i wstrzymywała od wystąpienia. Doktór Frączak i Potocki dziwnie milczeli.
— Dyskusja jest zbyt burzliwa. W dodatku nie zgadzam się z tem; co powiedział Wojnart. Musiałbym szczegółowo motywować, na co dziesięć minut za mało!... — tłumaczył się doktór.
— Teraz to i ja nie mogę mówić o niepodłeglości... Wszystkich on nas zarżnął i poco? — skarżył się żałośnie „Monsieur Puritz“.
Wtem z ciemnego kąta wysunęła się dziwna stożkowata głowa, spłaszczona z boków z wydłużoną i bladą twarzą fanatyka, w której gorzały ciemne, drobne, niespokojne oczy.
— Towarzysz Wolski ma głos! — obwieścił Gołowin.
Wszyscy umilkli i zwrócili spojrzenia na tego małoznanego i małomównego zazwyczaj człowieka.
— Słyszałem — zaczął ten, opuszczając zwykły zwrot „towarzysze“ — słyszałem głosy oburzenia z powodu wypowiedzianej myśli, że nauka Marksa stała się pewnego rodzaju „religją“, a jego księgi „talmudem“. Inne stąd wyciągam wnioski, ale tak jest: nietylko marksizm, lecz wogóle socjalizm już kostnieje, starzeje się, staje się dogmatem, nieomylnem objawieniem, potrzebnem dla pasożytniczej mniejszości, aby pracującą większość trzymać w poddaństwie i rygorze. Chrześcijaństwo też było w początkach religją niewolników, a jednak stało się następnie religją panów i grabieżców. Utopijna młodość socjalizmu wprawdzie dawno minęła, lecz jego dojrzałość, którą nam tak szumnie zapowiedziała niemiecka socjal-demokracja, głosząc rzekomy rozbrat ze wszelkiemi idealistycznemi oraz religijnemi prądami w historji, wcale nie okazała się lepszą. Socjaldemokracja jest to, krótko mówiąc, protestantyzm socjalizmu, tani i prostaczy wyrób niemiecki, wmawiający w każdego nieuka i głupca, iż jest mądry, ponieważ może czytać i komentować biblję marksowską. Uczą go tam przedewszystkiem czekać cierpliwie na przyjście raju socjalistycznego, a tymczasem sławić w modlitwach Manifestów komunistycznych zwykły postęp mieszczański. Raj miał nastąpić, kiedy do organizacji przyłączą się tysiące, następnie setki tysięcy, a kiedy i to przyszło, powiedziano, że potrzebne są miljony... no i, rozumie się, odpowiedni sztab organizacyjnych urzędników. Teraz już mówi się o chwili przewidzianej w marzeniach naukowego socjalizmu, kiedy socjalna-demokracja z partji ładu i porządku przetworzy się w partję rządową, partję już dość wyćwiczoną w umiejętności wyzysku, w zdolnościach łupiestwa i gnębienia mas robotniczych. Ten najgłębszy, najtajniejszy cel pokryty jest umiejętnie obłokiem rewolucyjnych frazesów, wstrętnie zwietrzałych i oklepanych, ceremonjałem zjazdów oraz rezolucyj pełnych usypiającego fałszu i rzekomo przewrotowego świętokradztwa! Bo przecież spółczesny socjalizm jest największym przeciwnikiem gwałtownego przewrotu, on mówi wciąż o legalizmie, o prawie większości, o powszechnem głosowaniu, o powolnej ewolucji instytucji, organizacji i form gospodarczych. Objektywną katastrofa przemysłowa, od woli ludzkiej niezależna, ma być uwieńczeniem tego postępu i uczynić każdą istotę ludzką, rodzącą się na ziemi, współwłaścicielem bogactw świata i współdziedzicem dóbr kulturalnych; w tym jednak celu należy czekać cierpliwie aż pora dojrzeje, a tymczasem spełniać skrupulatnie, co każę prawo i do czego zmusza pikielhauba... Inne odmiany socjalizmu, narodowe i nienarodowe, oczarowane wzrostem oraz potęgą socjaldemokracji niemieckiej, wierzącej w trójcę Marksa, Lasala i Engelsa, idą posłusznie w ogonie jej polityki... Czasem udają opozycję dla ożywienia interesu... Ale wszystko to jest bezwstydną blagą i świadomym fałszem. Przebiegłe i drapieżne ręce zamiast starego butwiejącego już jarzma szykują nowe, które włożą na karki uśpionej rytualnym frazesem masy robotniczej. Bo przecież wywłaszczenie fabryk i ziemi zniesie wprawdzie eksploatację kapitalistyczną, lecz nie usunie eksploatacji państwowej, biurokratycznej... Swoją napaścią na fabrykanta socjalista bynajmniej nie zagraża pensji dyrektora i inżyniera... Socjalizm zwycięski obiecuje pozostawić nienaruszalnemi wszelkie dochody „rąk białych“, jako płacę zarobkową robotników umysłowych. Kautski upewnia, że inteligencja nie jest ani zainteresowaną, ani nie bierze udziału w eksploatacji kapitalistycznej... Socjaldemokracja a za nią i inne socjalizmy odkładają przewrót do czasu zupełnego zwycięstwa demokratycznego ustroju. „Ustrój demokratyczny“ ma stopniowo ogarnąć drogą wykupu i „uspołecznienia“ najbardziej rentowne przedsiębiorstwa. Ale proletarjat nie chce wykupu, bo płacić może tylko własną pracą, to jest będzie musiał dalej oddawać nadwartość tej samej klasie wyzyskiwaczy, która się będzie nazywała inteligencją zawodową i która dzięki tej nadwartości da swym dzieciom wykształcenie, wiedzę i zdrowie, niedostępne dla dzieci proletarjatu... W ten sposób utrwali się byt nowej warstwy, którą już mamy i która niby to ma pomóc proletarjatowi wywłaszczyć kapitalistów i obszarników z narzędzi pracy. Otóż twierdzę, że ta nowa klasa umysłowej arystokracji jest stokroć groźniejsza dla proletarjatu niż sam kapitalizm, i że wyzysk nigdy nie zostanie zniszczony, dopóki ona istnieje; ona jest kapitalizmu najsilniejszą obroną i ostoją, ją proletarjat powinien przedewszystkiem złamać i zniszczyć... Albowiem wtedy tylko upadnie i sam kapitalizm...
Umilkł.
Długą chwilę panowała cisza.
— Więc co?... Co pan proponuje?...
— Co proponuję? Nic nie proponuję. Ja żądam zniszczenia inteligencji!...
— A co, nie mówiłem!?... — krzyknął radośnie Gorainow.
— A wiedza, nauka... potrzebne, bądź co bądź — bąkał Gołowin.
— Komu potrzebne?... Proletarjat z nich nie korzysta...
— Więc tak: goły człowiek na gołej ziemi!... — wybuchnął Wojnart.
— Choćby tak: goły człowiek na gołej ziemi! Proletarjuszy to nie przeraża — oni i tak są goli!...
— A potem znowu: panowanie ludzi silniejszej pięści nad słabszemi jak w przedświcie człowieczeństwa i powtórzenie całej historji... o... białym byczku! — roześmiał się Kotow.
— Nie, powtórzenia nie będzie, bo pozostanie... doświadczenie!...
— Komu?...
— Tej garści inteligencji, która stanie po stronie rewolucyjnego proletarjatu!...
— Ja dawno to mówię!... — szepnął do Wątorka i Wickiewicza Finkelbaum.
Robociarze milczeli poruszeni i zafrasowani.
Ponieważ nikt głosu nie zabierał, Gołowin zebranie zamknął.
Znużeni więźniowie powyciągali się na pryczach i otulili w swe szare chałaty. Gwar rozmów zamieniał się zwolna w szmer i szept.
Nazewnątrz wzburzona rzeka biła w boki, cicho potrzaskującej i kołyszącej się rytmicznie barki, pieniste jej fale skakały i zaglądały do słabo połyskujących w ciemnościach luminatorów, wiatr huczał i gwizdał na wrębach statku.
— To nie może być, żeby taki... taki ganef, taki głupiec, taki reakcjonista był naszym starostą, naszym przedstawicielem! Ja tego nie zniosę, tego nie można wytrzymać!... — syczał cicho Odesskij do Butterbrota.
— Ja też tak myślę, ale uspokój się, bo to tak dłużej teraz już nie może być... Kogo jednak wybrać?... Może Wolskiego? Co?...
— Phy! — roześmiał się Odesskij. — Tobie zawsze żarty w głowie!...
— On wcale nie gorszy od tego Polaka, on nawet lepszy, bo on nie wie czego chce, a my wiemy...
— My o tem pomyślimy. Jest czas, bo teraz najtrudniejsze są miejsca podróży: Perm, Tiumeń, kolej żelazna. Niech ten Wojnart to wszystko zrobi. To jak znowu siądziemy na parowiec na Obi, można będzie go zwalić i wybrać nawet kogo z naszych!... Co, jak myślisz towarzyszu?
— Ja myślę... — odszepnął Butterbrot — że już teraz trzeba go zwalić, że trzeba wybrać na te trudne miejsca Dobronrawowa, to jak on wszystko popsuje, jak będzie trochę głodu i nieporządku, wtedy my swojego wybierzemy, a jak wszystko się poprawi, bo poprawią się warunki, to on wygra! Hę?!
— Masz kiepełe, Butterbrot, a ja myślałem, że ty już całkiem od nas odszedł!
— To ty wiedz, że ja odszedł, że ja jestem szczery rewolucjonista i nic nie zrobię przeciwko międzynarodowemu proletarjatowi! Ten Wojnart to nacjonalista!...
— Ja też jestem nacjonalista!...
— Nie, ty nie jesteś nacjonalista, a jak to mówisz, to jesteś poprostu głupiec... Może nic?... Ty dla ludzi nazywasz się przecież Boris Wlodimirowicz Odesskij, chociaż ja wiem, że ty jesteś Szmul Odesser. ... Czy tak robi nacjonalista?... Każdy Polak to się swoją polskością szczyci... A ty co?... Ty nawet żargonem nie mówisz!... Ty po hebrajsku słowa nie umiesz... A do Palestyny to byś za najgorszą karę nie pojechał... Bo to blaga!... Ty o tem wiesz! I poco ci ta ojczyzna, ten garb zupełnie niepotrzebny... Niech inni z nią mają kłopot... Ty jesteś poprostu ruski żyd, litwak... A jutro będziesz polski żyd, a za rok to może będziesz niemiecki żyd, albo francuski... My to wiemy i dlatego my, międzynarodowi socjaldemokraci możemy na wasz żydowski nacjonalizm nie zwracać uwagi, bo on wcale socjalizmowi ani rewolucji nie grozi... Na was dmuchnąć i was niema! Wy zostaniecie tem, czem wam dyktatura proletarjatu zostać każę. Może nie? Co?!...
— Może i tak! Co będzie, to my wtedy zobaczymy!... Teraz powiedz, kto to jest ten Wolski?
— Ten Wolski, to on głupiec, on wcale nie jest niebezpieczny. Taki sobie „myślowy bandit“!...
— Idziesz już?
— Idę!...
— Śpij spokojnie!... A nawet... wiesz co ja ci powiem: niech cię Bóg Izraela ma w swej opiece!...
Butterbrot uśmiechnął się pogardliwie i uścisnął mu rękę.







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Wacław Sieroszewski.