Moi mili, kochani,
gdzie ja odchodzę od was.
Dwa pióra żagle z ognia
moi mili, kochani.
Była noc. Znaki złote
niebo pocięły w koła
jaki duch na mnie wołał?
Kto je nakreślił na stropie?
Nóż gwiazd astrologicznych
cyrkiel ptasi rozwarty,
a ja nagi pod ogniem
żywy we śnie, w dzień martwy.
Moi mili, kochani,
gdzie ja od was odchodzę
prężą się łodyg moce
spełnia się noc ognista
płomień zamknięty w kryształ.
płomień zmieniony w ptaka.
moi mili, kochani
🞼
Wirydarz deszczu w czas II
Lot w wirydorze chłodne,
gdzie deszcz wspomina w kroplach
kształt, który w czasie odlał
jak zastygłe pochodnie.
Wittenbergi, Awiniony zielone zamki rosłe wśród deszczu lustra o pamięci jak srebrny dzwonek na milczących pielgrzyma ustach
O krużganki, gotyckie studnie
śród sabotów dziewczęcych i pliszek
ziemia wspomnień, rzeka złota w południe
w łzach zastygłe jak w szybie ciszy.
Obudzony w wieży zegarów
gdzie się czas przełamuje w trwanie
rycerz ma usta różowe
schodząc w godzinę czasu
pośród rzeźb ożywionych jak drzewa
ptak z kamienia tak my zaśpiewał:
Patrz na nasze odbicia wgórze
tutaj biały, tam żeś w purpurze
tu kamienny ja w niebie liściem
kształtem ptasim w formie oczyszczeń
ryte w srebrze tutaj na ziemi
kwiaty żółte tam jak płomienie
A zwierzęta nieme bez śmiechu
przemienione tam w boskie echo.
Rzuć żelazo unieś ogniste
skrzydła staniesz duchem najczystszym.
Rycerz w stopnie powietrza Runąłrunął,
aż się głaz przezroczysty osunął
stanął w ogniu białym od świstu
na polanę ciszy puszystą.
Argonauckie brzegi przeznaczeń
jakie formy czas wam przewidział?
stoi rycerz ze szczęścia płacze
kwiaty blasku z dłoni jak strumień
będzież anioł — zanim zrozumie?
Jakie góry w chmurach płomienne
jakie czary napełnień ciemne
głosy cichej muzyki w chmurze przezroczyste kwitną jak różejak przezroczyste kwietną róże
Duchów smutnych duchów radosnych
pieśni rosną w górę jak sosny
aż się przestrzeń drżąc jak ulewa
spełnia śpiewem białych modrzewi.
Ciała zwierząt białe i ciche
roztulają się jak kielichy
głosem mówią, unoszą rogi
wpół jak cień, a wpół jak ogień
Z świerków rosną jabłka różowe
krople pełne zebranych dźwięków
i nim spadną, nim się rozpękną
są jak ciszy dojrzałe głowy.
A tych ptaków jakież to skrzydła
jakie głosy, czy gwiazdy lecą?
liściem one? gdy w barwę suną —
— złote strugi za nimi świecą
Napełnione po brzeg widzeniem
— gdzie chrabąszcze są jak prorocy
w takim świetle i w takim pyle —
małe dzieci zciskają oczy
zatulają obraz w milczenie
aż z nich tryśnie płomienne brzemię
A dziewczynki ze smutnych domów
gdzie kolumny chłodu je zgniotły
i szatanom wydarte — kwiatem
wiją wianki z dojrzałych gromów.
nim ich buzie pięści roztarły
od tych ptaków i gwiazd — umarły.
wznoszą wieże z srebra i śpiewu
co padając — sfruną ulewą.
ptaków białych, lub kropel ciszy
które serce tylko usłyszy.
Drzewa pną się jak złote strzały
jak fontanny zielonych iskier
niezatrzymane stropem chmury
są jak deszcze bijące wgórę.
Wracał rycerz smugą złocistą,
torem planet — syczącą iskrą,
a kiedy dotknął chmur powieki
zmienił się kroplę zielonej rzeki
Rzeka IV
Płynie rzeka. W śliskich strunach
małe dzwonki kropel suną.
śpiewa rzeka u sobie niosąc
czarne węzły ludzkich losów:
Śpiewa rzeka:
Czas przemija, głos jak pętla ściska szyję
prąd jak lustro wchłania kolor
przechowuje lęk upiorom.
Śpiewa rzeka: różą jestem
co rozwija się z szelestem
tysiąc kropli, tysiąc płatków
szklana róża, ludzka tratwa,
Niosę obraz w dłoniach chłodnych
czarnych wieków, ludzi głodnych
złotych żuków, ciemnych trumien
jak żywego ognia strumień.
Płynął rycerz w smugach szklistych
w rzece kroplą — jak w drzewie listek
i przejrzały się w nim miasta mijane
śpiew żołnierzy i oczy kochanek,
jęk wilczycy zabitych szczeniąt
i obłoki chodzące nad ziemią
i na włosach topielic młodych
mijał puste bez nich ogrody
i jesienie i noce polarne
i oblicza jak popiół — czarne 🞶
Ukochani, o ukochani
taki płacz — w którym wszystko — nie kłamie,
taki płacz jak tej rzeki co mija
czasem ludzi płynących — zabija
czasem w wietrze jak wybuch kamieni
pod domostwa uśpione podchodzi
gdzie się człowiek maleńki ma rodzić
ni to rzeka ni upiór wspomnienia.
Ukochani o ukochani.
V.
W dzień co w blasku jak popiół syczy
szedł w obłoki płaczący rycerz
dymkiem jakby, a jakby parą
z rzeki wracał, gdzie przeżył starość
Na obłokach gwiazdy leżą
pośród słońca złotych zwierząt
pośród prężnych kotów smutku
pośród lasu jak smugi dymu
pośród białych krzaków zimy
pośród ptaków zapatrzenia
oczyszczona ogniem ziemia.
I był rycerz w tych błękitnych wodospadach blasku
to powracał, to umierał, sunął mleczną górą
to wyginał się nad łąki pastoralną laską
to opuszczał się podobny ognia złotym sznurom.
A wiatr niósł nad czarne gmachy pożogą pożarte
gdzie leżały porzucone miasta pragnień martwe
gdzie tak wiara spopielała jak popieli trumny
i jak ręce odrzucone kościołów kolumny.
I nad domem stanął rycerz jako obłok krwawy
nad rozdartym snem płomieni strasznej, ludzkiej sprawy
i zobaczył ukochane ręce, które w czas
jak je rzucił tak zostały przybite napłask
Moi mili, kochani,
gdzie ja odchodzę od Was.
Dwa pióra — żagle z ognia
moi mili, kochani.
Była noc. Znaki złote
niebo pocięły w koła.
Jaki duch na mnie wołał?
kto je kreślił na stropie?
Nóż gwiazd astrologicznych,
cyrkiel ptasi rozwarty,
a ja nagi pod ogniem
żywy we śnie, w dzień martwy.
Moi mili, kochani,
gdzie ja od was odchodzę?
Prężą się łodyg moce
spełnia się noc ognista
płomień zamknięty w kryształ,
płomień zmieniony w ptaka
moi mili, kochani. 🞶 II. Wirydarz deszczu w czas
Lot w wirydorze chłodne,
gdzie deszcz wspomina w kroplach
kształt, który w czasie odlał
jak zastygłe pochodnie.
Wittembergi, Awiniony zielone
zamki rosłe wśród deszczu lustra.
O pamięci jak srebrny dzwonek
na milczących pielgrzyma ustach.
O krużganki, gotyckie studnie
śród sabotów dziewczęcych i pliszek.
Ziemia wspomnień, rzeka złota w południe
w łzach zastygłe jak w szybie ciszy.
Kurant srebrny na snem klasztornym,
biały gołąb w ciemnych sklepień
i w chimery zamknięte jak w formy
powszednie grzechy.
Ukochani, o ukochani
te uliczki nie wiodą w pamięć
śnie zwalonych jak kamień epok
śnie żelazny, módl się za nami.
I nie wrócić smutny rycerzu
z groźnych znaków z uliczek krętych
do swej złotej drzewom — kapliczki
do swej małej, różowej świętej.
Dnem ciemności, gdzie niesie droga?
noc jak kamień zgóry złowroga.
Nie ma ścieżki z pamięci głuchej
kiedyś odszedł nie ciałem — duchem.
Śnie żelazny zwalonych epok —
— ciche kroki uliczką ślepą.
Gdzie wracamy chłodnymi łzami?
Śnie żelazny módl się za nami. Pieśń III
Obudzony w wieży zegarów,
gdzie się czas przełamuje w trwanie
rycerz ma usta różowe
schodząc w godzinę czaru.
Pośród rzeźb ożywionych jak drzewa
ptak z kamienia tak mu zaśpiewał:
Patrz na nasze odbicie wgórze:
tutaj biały — tam żeś w purpurze;
tu kamienny — ja w niebie liściem —
kształtem ptasim w formie oczyszczeń.
Ryte w srebrze tutaj na ziemi
kwiaty żółte tam jak płomienie
A zwierzęta nieme — bez śmiechu
przemienione tam w boskie echo.
Rzuć żelazo unieś ogniste
skrzydła — staniesz duchem najczystszym. 🞶
Rycerz w stopnie powietrza runął,
aż się głaz przezroczysty osunął;
stanął w ogniu białym od świstu
na polanę ciszy puszystą.
Argonauckie brzegi przeznaczeń
jakie formy czas wam przewidział?
Stoi rycerz, ze szczęścia płacze,
kwiaty blasku z dłoni jak strumień.
Będzież anioł — zanim zrozumie?
Jakie góry w chmurach płomienne,
jakie czary napełnień ciemne.
Stosy cichej muzyki w chmurze
jak przezroczyste kwitną róże.
Duchów smutnych, duchów radosnych
pieśni rosną w górę jak sosny,
aż się przestrzeń drżąc jak ulewa
spełnia śpiewem białych modrzewi.
Ciała zwierząt białe i ciche
roztulają się jak kielichy,
głosem mówią, unoszą rogi
wpół jak cień, a wpół jak ogień.
Z świerków rosną jabłka różowe —
— krople pełne zebranych dźwięków
i nim spadną, nim się rozpękną
są jak ciszy dojrzałe głowy.
A tych ptaków jakież to skrzydła
jakie głosy, czy gwiazdy lecą?
Liściem one? Gdy w barwę suną
złote strugi za nimi świecą.
Napełnione po brzeg widzeniem,
gdzie chrabąszcze są jak prorocy —
— w takim świetle i w takim pyle —
małe dzieci ściskają oczy,
zatulają obraz w milczenie,
aż z nich tryśnie płomienne brzemię.
A dziewczynki ze smutnych domów,
gdzie kolumny chłodu je zgniotły
i szatanom wydarte — kwiatem
wiją wianki z dojrzałych gromów.
Nim ich buzie pięści roztarły
od tych ptaków i gwiazd — umarły.
Wznoszą wieże z srebra i śpiewu
co padając sfruną ulewą
ptaków białych, lub kropel ciszy,
które serce tylko usłyszy.
Drzewa pną się jak złote strzały,
jak fontanny zielonych iskier
niezatrzymane stropem chmury
są jak deszcze bijące wgórę. 🞶
Wracał rycerz smugą złocistą,
torem planet, syczącą iskrą,
a kiedy dotknął chmur powieki
zmienił się w kroplę zielonej rzeki
Płynie rzeka. W śliskich strunach
małe dzwonki kropel suną.
Śpiewa rzeka w sobie niosąc
czarne węzły ludzkich losów.
Śpiewa rzeka: — czas przemija, głos jak pętla ściska szyję, prąd jak lustro wchłania kolor przechowuje lęk upiorom.
Śpiewa rzeka: — różą jestem co rozwija się z szelestem tysiąc kropli, tysiąc płatków szklana róża, ludzka tratwa Niosę obraz w dłoniach chłodnych czarnych wieków, ludzi głodnych złotych żuków, ciemnych trumien jak żywego ognia strumień.
Płynął rycerz w smugach szklistych
kroplą w rzece jak w drzewie listek.
i przejrzały się w min miasta mijane
śpiew żołnierzy i oczy kochanek,
jęk wilczycy zabitych szczeniąt
i obłoki chodzące nad ziemią.
i na włosach topielic młodych
mijał puste bez nich ogrody
i jesienie i noce polarne
i odbicia jak popiół — czarne. 🞶
Ukochani, o ukochani
taki płacz — w którym wszytko — nie kłamie,
taki płacz jak tej rzeki co mija
czasem ludzi płynących — zabija,
czasem w wietrze jak wybuch kamieni
pod domostwa uśpione podchodzi,
gdzie się człowiek maleńki ma rodzić
ni to rzeka, ni upiór wspomnienia
Ukochani o! ukochani.
W dzień co w blasku jak popiół syczy
szedł w obłoki płaczący rycerz
dymkiem jakby, a jakby parą
z rzeki wracał, gdzie przeżył starość.
🞶 Pieśń V. o chmurze purpurowej
Na obłokach gwiazdy leżą
pośród słońca złotych zwierząt,
pośród prężnych kotów smutku,
pośród lasu jak smugi dymu,
pośród białych krzaków zimy,
pośród ptaków zapatrzenia
oczyszczona ogniem ziemia.
I był rycerz w tych błękitnych wodospadach blasku,
to powracał, to umierał, sunął mleczną górą,
to wyginał się nad łąki pastoralną laską,
to opuszczał się podobny ognia złotym sznurom.
A wiatr niósł nad czarne gmachy pożogą pożarte,
gdzie leżały porzucone miasta pragnień martwe,
gdzie tak wiara spopielała jak popieli trumny
i jak ręce odrzucone — kościołów kolumny.
I nad domem stanął rycerz jako obłok krwawy,
nad rozdartym snem płomieni strasznej, ludzkiej sprawy
i zobaczył ukochane ręce, które w czas
jak je rzucił tak zostały przybite na płask.
I te oczy pragnień pełne i te usta głodne pieśni.
Zmienił rycerz skrzydła z ognia — serce łzami ucieleśnił.
Śpiew liry:
Krwawy deszcz na błonia padał
Hej dąb na błoniu stoi.
Krwawy deszcz o snach powiadał
Hej, hej dąb na błoniu.
Tysiąc dzbanów nim spełnili.
Hej dąb na błoniu stoi.
Tysiąc dzbanów krwi wypili
Hej, hej dąb na błoniu
i jak bąki krwią pijani
Hej dąb na błoniu stoi
nie wstać im na zmartwychwstanie
Hej, hej dąb na błoniu.
Jeno kilka kropel spadło
Hej dąb się zieleni
na serce, a to odgadło
Hej zrąbali dąb na błoniu
Hej zrąbali dąb.