Życie snem (Calderón, tłum. Szujski, 1882)/Dzień trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor Pedro Calderón de la Barca
Tytuł Życie snem
Wydawca Gubrynowicz i Schmidt
Data wyd. 1882
Druk Drukarnia Władysława Łozińskiego
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Józef Szujski
Tytuł orygin. La vida es sueño
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron



Dzień trzeci.
Klaryn

Za to, co wiem, siedzę w dziurze,
Gdzie na śmierć skazani siedzą:
Coż mi zrobią, gdy dowiedzą
Się, co nie wiem? W konjunkturze
Strasznej jestem, niesłychanej:
Człowiek z takim apetytem
Żywcem tutaj pogrzebany!
Będąc przytem klarynetem
Do głośnego spraw głoszenia,
Czyliż nie przerwę milczenia
Choćby tak godnym przedmiotem
Litości, jak sam nim jestem?
Ja, otoczony szelestem
Pająków, szczurów chrobotem,
Myszy, słowików ciemnicy
Kwikiem, czy nie mam z źrenicy
Łez ronić, żałować siebie?
Dopiero, kiedy na ciebie

Sny przyjdą, zmory, straszydła
W nocy, gdy przyjdą mamidła
Procesyj jakichś, strzeż Boże,
Gdzie ludzie się gniotą, jak w worze,
Krwawią, deptają po sobie!
A w dzień, kiedy studya robię
Nad wzniosłą poszczenia sztuką
Nad całą głodu nauką!
Otóż i skutek, żem wiedział,
Coś, czegom głośno nie gadał;
Sługa, co gębę przysiadał
Wart, aby za gębę siedział.

(Trąby, bębny i hałas wojenny za sceną.)
Głos za sceną.

W wieży jest! Wyważcie wrota!

Klaryn

Nowa tam widzę zgryzota,
Mnie szukają oczywiście.

Żołnierz (wywaliwszy drzwi)

Prosto za mną, zamaszyście!

Żołnierz 2gi

Jest?

Klaryn

Nie! nie ma!

Żołnierz 1szy

Królu! panie!

Klaryn (n. s.)

Zostawili rozum w dzbanie.

Żołnierz 1szy

Tyś nasz król, pan przyrodzony,
Ty masz prawo do korony,
A nie jakiś tam przywłoka:
Łaskawego nie szczędź oka.

Wszyscy

Niech nam żyje, niech panuje!

Klaryn (n. s.)

Może to zwyczaj w tej stronie,
Że do turmy się pakuje
Tego, co chodzi w koronie?
Drugi tego przykład prawie...
No! do roli się zaprawię.

Wszyscy

Pozwól nogi ucałować.

Klaryn

Nie pozwolę, wszakże książę
Może nóg swych potrzebować!

Żołnierz 2gi

Prosto od starego dążę
Króla, który słyszał nasze
Oświadczenie.

Klaryn

Stawiał Wasze
Się królowi?

Żołnierz 2gi

Wierność sama...

Klaryn

No! no! wierność.. Toć i tama
Moich gniewów!

Żołnierz 2gi

Idź na czele!
Żyj Zygmuncie.

Wszyscy

Niechaj żyje!

Klaryn

Nowy zwyczaj tu się kryje:
Każdy książę, choć ich wiele
Kiedy robią z niego księcia
Znać Zygmuntem się mianuje.

Zygmunt (wchodzi)

Kto Zygmunta wywołuje?

Klaryn

Władztwo moje się skończyło,
Piękne miałem przedsięwzięcia.

Żołnierz 2gi

Ktoż tu Zygmunt?

Zygmunt

Dwóch nie było.
Ja Zygmuntem!

Żołnierz 2gi (do Klaryna)

I ty błaźnie
Stroisz księcia! Łaźnię! łaźnię!

Klaryn

Jeźli błaznów szukać trzeba,
Bujnym wy jesteście gruntem:
Jestem Klaryn z łaski nieba:
Zrobiliście mnie Zygmuntem.

Żołnierz 2gi

Wzniosły książę! Te sztandary,
Co się w wiatrach niebios chwieją,
Twoje są, poddańczej wiary
Znak, u stóp twych głowy kładą.
Ojciec twój nieszczęsną radą
Zbyt posłuszny gwiazd wieszczeniem,

Chciał, by wbrew starym kolejom
Kniaź Moskwy władał przestrzeniom
Polski. Lecz z dworem lud cały
Zgodnie na myśl tę powstały.
Nie chcemy obcego pana,
Skoro krew królów nam dana.
Więc w tej nieszczęsnej otchłani
Gdzie wola ojca cię trzyma
Idziem tęsknemi oczyma
Szukać cię dla Polski, pani
Ludu, na ojca i króla.
Tłum mnogi się tam rozczula
Pragnie cię widzieć, powitać,
Pragnie z swym księciem na czele,
Losów o przyszłość zapytać.
Żyj nam Zygmuncie lat wiele!

Zygmunt

Raz drugi, wielkie niebiosy!
Mam śnić wielkości, ja właśnie,
Com, jak są marne, doświadczył?
Drugi-ż raz będę się patrzył,
Jak ten majestat, te głosy
Wielkość wieszczące znikomą
Rozpłyną podobne fantomom
Jak wszystko, co błyszczy, zagaśnie?
Nie będzie tego, nie będzie!

Z prawem żywota ja w zgodzie:
Gdy snem ten żywot się przędzie
Gińcie sny, gińcie marzenia
Kłamcy, co duszy ku szkodzie,
Postacie z nocy i cienia
Ubieracie w głos i ciało,
Gdy ciała i głosu nie stało!
Nie chcę wielkości kłamanej,
Nie chcę świetności fałszywej,
Która, jak drzewo magnolii
W wiosenne kwiaty przybranej
Na zimy powiew zbyt żywy
We wszystkich się kwiatach rozboli
I rozchorzała, wśród doby
Jednej, pozbywa ozdoby.
Odwet niech spotka odemnie
Sny, coście szydziły ze mnie,
Wiem, że snem życie nareszcie,
Wy wiedzcie, że snami jesteście.

Żołnierz 2gi

Jeżeli mniemasz, że złuda,
Patrz na te pagórków szczyty,
Patrz, ile zbrojnego luda
Wzniosło za tobą dziryty.

Zygmunt

Jużem to widział raz przecie
W równej, jak dzisiaj, jasności,

Lecz jeźli ten dzień wielkości
Snem się, jak tamten dzień, plecie?

Żołnierz 2gi

Takie już świata jest prawo,
Że sny nam wróżą, co będzie:
Pierwszy raz byliście w obłędzie
Dziś spotykacie się z jawą.

Zygmunt

Niechże tak będzie, niech będzie
Przeczuciem, wieszczbą, przestrogą!
Skoro tak krótkiem to życie
Raz drugi śnijmy o duszo!
Ale hamować się muszą
Sny tem, że zbudzić nas mogą,
Że marzeń przyjdzie rozbicie,
Na które gotów być trzeba,
Że jest feudalny Pan nieba,
Co kiedy zechce, rozrywa
Sen władzy, choć najświetniejszej,
Wtedy snów naszych ogniwa
Niebezpieczeństwo się zmniejszy.
Dzięk wam za wierność, wassale,
Pójdę i państwo ocalę
Od obcej, co grozi, niewoli,
Ojca do stóp mych ukorzę...
(n. s.)  Pocóż to wyrzekłem Boże

Poco przyszłość zapowiadać,
Chybić i w czci własnej upadać?

Klotald (wchodzi)

Jakież tu widzę rokosze?

Zygmunt

Klotald!

Klotald

Pierwszemu ofiarą
Paść mi tutaj.

Klaryn (n. s.)

Głową starą
Rzuci, jak jabłkiem ze skały.

Klotald

Kładę się gotów i proszę
Śmierci.

Zygmunt

Powstań osiwiały
Starcze, wodzu mój, sterniku,
Dobr’am ci winien bez liku
Chodź w me ramiona!

Klotald

Co słyszę?

Zygmunt

Snami to — znów się kołyszę,
Lecz pragnę, nawet w marzeniu
Dobremi świecić czynami,
I we śnie być dobrym wypada.

Klotald

Więc w takiem postanowieniu
Z takiemi na herbie godłami,
Zrozumiesz, co serce mi gada:
Ojcu wydajesz ty wojnę,
Nie mogę być tobie pomocą,
Więc kładę te kości spokojne,
Niech gniewy je twoje druzgocą.

Zygmunt

(n. s.)  Zdrajco! niewdzięczny! O nieba
Gdy śnię, śnić dobrze mi trzeba.
(g.)  Klotaldo, cenię twą cnotę
Weź miecz twój i służ królowi,
W polu się przyjaźń odnowi.
Zagrajcie na bojów ochotę. (trąby)

Klotald

Wdzięcznie całuję twe stopy. (odch.)

Zygmunt

Pod tronu idziemy stropy
Jeżeli śniący, to we śnie,
Co się nie przerwie zawcześnie.

Jeźli na jawie, to wolny,
Od snu, co ująć nas zdolny,
Czyniący dobrze, wytrwały
Na burze rzeczywistości,
Na senne marzeń kryształy,
A ludzkiej pomny miłości.
(odch. wszyscy.)


(Zmiana dekoracyi. Zamek królewski. Bazyli, Astolf.)
Bazyli

Książę Astolfie, któż wstrzyma
Rumaka, co cugli nie ma?
Kto wstrzyma wartki prąd rzeki,
Rwiący, gdzie bezmiar daleki
Morza, kto górze zakaże
Walić się, gdy runą jej skały?
Skuteczne postawi kto straże,
Gdy zburzy się strasznie — lud cały?
Patrz, jak się partyj zaciekłość
Z głębiny tłumów dobywa,
Jak jeden zapał i wściekłość
Tutaj Astolfa opływa,
A tam — za Zygmuntem staje:
Tron stary drży w podwalinach,
W krwawych utarczkach i czynach
Miasta się szarpią i kraje.

Astolf

Zawieśmy festyny świetne,
Któremi serce szlachetne
Następcę we mnie czcić chciało.
Polsce to będzie za mało:
Dzielność mą pokazać muszę:
Zyskam ich, kiedy ich skruszę.

Bazyli

Nie! nie uniknie nikt losów
Ani ich wiedzą nie wstrzyma,
Kto grom chce zgasić niebiosów?
Ratunku przed gromem nie ma.
Czem chciałem zakląć nieszczęście
To na mnie, na państwo moje
Powraca, podnosząc pięście...
Tym pięściom ja nie dostoję.

Estrella (wchodzi)

Jeźli obecność twa, panie,
Burzy uśmierzyć nie zdoła,
Stracone państwo! Dokoła
Gwar, ścisk, krzyk i zamieszanie,
Walą się ludu bałwany
Krwawej pragnące kąpieli,
Domów druzgoczą się ściany,
Ruiną miasto się ścieli,
Grobem się stanie rycerzy
Wściekłość, co w ludzie się szerzy,

Podając żagwie i noże.
Ratuj się królu! O Boże!

Klotald (wchodzi)

Żyw ledwo staję przed tronem.

Bazyli

Gdzie Zygmunt?

Klotald

Z czołem wzniesionem
Dumny, jak zawsze nadchodzi:
Lud wpadł do wieży ustronnej
Oddać mu blaski korony.
Wolny — na Polski tron godzi.

Bazyli

Dajcie mi konia, niech zmierzy
Się ojciec z syna żelazem,
Gdzie wiedza chodziła płazem,
Waleczność bunty uśmierzy.

Estrella

Z tobą, za słońcem, Estrella
Niech innym przykład udziela,
Niech biegnie z szablą wzniesioną,
Minerwą będzie, Belloną!
(odch. z królem i Astolfem)

Rozaura (wstrzymując Klotalda)

Chociaż animusz dostojny
Na nowe pędzi cię boje,
Ja na twojej drodze stoję,
Do mej wzywając cię wojny.
Znasz moje losy, z twej rady
Astolfa chronię się oka,
Ujrzał mnie i pełen zdrady
Dążąc, gdzie blaski z wysoka
Świecą, dzisiaj o wieczorze
Z Estrellą szuka spotkania,
Ramię, co cześć mą ochrania
Tej hańby przenieść nie może.
Oto jest klucz od ogrodu:
Wstyd mój niech będzie pomszczony,
Kto hańbi blask twego rodu
Niech w krwi dziś padnie czerwonej!

Klotald

Tak! jestem dla cię wylany,
Wszystko’m był zrobić gotowy
Dla twej czci i mojej głowy.
Dobyć miecz nawet, kowany
W niechybnej śmierci czeluści,
Kiedy na kogo się spuści.
Lecz zmiana zaszła nie mała,
Astolf, gdy Zygmunt rozkował
Ostatnich względów ogniwa,

Z własnego życia pogardą
Od śmierci mnie uratował,
Tak, że dziś z duszą mą hardą,
Jak często na świecie bywa,
Wśród dwu obowiązków stoję:
Ta mnie do zemsty wyzywa,
Która odemnie ma życie,
Gdy życie własne, raz drugi
Z jegom zatrzymał wysługi.
Walkę więc ciężką widzicie,
Gdzie dwa obowiązki święte:
Gdzie życie dane, gdzie wzięte.

Rozaura

Dałeś mi życie? A przecie
Mówisz, że komu się wplecie
W żywot czci świętej utrata,
Ten już umarły dla świata.
Więc ja umarła tu staję,
Prosząc o życie z powrotem:
Daj naprzód, co ojciec daje,
Wdzięcznym, jak zechcesz, bądź potem.

Klotald

Tak! Rozpoczynam od dania:
Twojemi majątki moje:
Tymczasem szukaj mieszkania
W klasztorze, gdzie duszę twoję

Od złego zachowasz w cale.
Niezgoda kraj ten rozdziera:
Szlachcic, jej mnożyć nie mogę,
Ciebie traktując wspaniale,
Łącząc miecz, co bunty ściera
Z mieczem lennodawcy, pana,
Czynię, com winien, choć drogę
Na tron Astolfowi ścielę:
Stać wiernie, gdzie stałem lat wiele,
Moc większa ojcu nie dana.

Rozaura

Nie mam więc ojca i sama
Muszę cześć mą uratować.

Klotald

Czego chcesz?

Rozaura

Chcę zamordować.

Klotald

Coż cię prze?

Rozaura

Cześć obrażona.

Klotald

Rozważ! Astolf..

Rozaura

Nic nie ważę.

Klotald

Mąż Estrelli...

Rozaura

Niech wprzód skona

Klotald

Mania!

Rozaura

Wiem.

Klotald

Stłum!

Rozaura

Nie dokażę.

Klotald

Stracisz...

Rozaura

Może...

Klotald

Cześć i życie.

Rozaura

Mniejsza o to.

Klotald

Więc na szczycie
Śmierć!

Rozaura

I owszem.

Klotald

Rozpacz czysta!

Rozaura

Honór!

Klotald

Obłęd!

Rozaura

Oczywista!

Klotald

Wściekłość!

Rozaura

Zemsta, opętanie.

Klotald

Nic cię wstrzymać nie jest w stanie?

Rozaura

Nic!

Klotald

Pomocą kto ci będzie?

Rozaura

Ja!

Klotald

I środków nie masz innych?

Rozaura

Nie!

Klotald

Znalazłby się dzielniejszy.

Rozaura

Zguby mojej nie umniejszy. (odch.)

Klotald

A więc chodźmy umrzeć razem!
Chodź! Już poszła... Jam nie głazem...

(odch.)


(Zmiana dekoracyi. Górzysta i leśna okolica.)
Zygmunt przybrany w skórę zwierzęcą, Klaryn, Wojsko.
Zygmunt

Widząc mnie w takiej odzieży,
Jakżeby się Roma cieszyła

Pomnąc, jak z wilczej obieży
Początek wzięła, jak wzbiła
Głowę nad ludy i nieba!
Takiego by jej potrzeba.
Lecz my — powściągniem poloty
Chwały, wojennej ochoty,
Famie nałożym wędzidło:
Wszakże by wszystko obrzydło,
Gdyby się snem znów wydało;
Aby ze snu nie wstało straszydło,
Nie trzeba marzyć zbyt śmiało.

Klaryn

Na koniu (Przebacz, że muszę
Konia tego odmalować:
Świat w sobie zdaje się chować,
Ciało ma z ziemi, lecz duszę
Z ognia, z powietrza ma tchnienie,
Z wody ma pianę u pyska)
Z ziemi, powietrza i wody,
Z ognia, co życiem w nim tryska,
Rumak cudownej urody
Niesie tu w pędzie, co lotem
Zwać się powinien, kobietę
Znanego dobrze nazwiska.

Zygmunt

O serce moje — przeszyte!

Klaryn

Rozaura swe niesie losy!

Zygmunt

Wracacie mi ją, niebiosy!


(Rozaura na ubraniu niewieściem nosi płaszcz wojenny, zbroję, miecz i sztylet.)
Rozaura

Wspaniałomyślny Zygmuncie,
Majestat twojej potęgi
Na ciemnym powstaje gruncie
Jak słońce w zmierzchach Aurory
W świetlane tryskając kręgi
Na drzewa, na morza, na bory,
Na kwiaty, na niebios błękity!
Rożowawiąc zrazu szczyty
Niebios i wzgórzy i borów
Aż pełnem je światłem obleje.

W tobie, wśród tysiąca stworów
Położyła swą nadzieję
Kobieta i nieszczęśliwa,
Dwie nazwy, a każda z osobna
Mężczyznę na pomoc przyzywa.
Trzykroć już moją żałobną
Twarz oglądałeś, raz w puszczy

W męzkiem zbłąkaną odzieniu,
Gdzie widok twego nieszczęścia
W mem stał się ulgą cierpieniu;
W blasku królewskim raz drugi
Widziałeś mnie w szacie sługi
Dworu Estrelli, raz trzeci
Dzisiaj, niewiastę po szatach
Męża — rycerza po zbroi.
Lecz skoro wołam już twojej
Pomocy, niechże rozświeci
Powieść o bolach i stratach
Moich — pomocy żądanie.
Matką moją, szczytny panie
Dama jest wielkiego rodu,
Której zgubą, jak to bywa
Piękność stała się za młodu.
Zdrajca, jej wdziękiem zwabiony
Niepomny przysiąg tysiąca
Puścił ją, że nieszczęśliwa
Po miłości, uświęconej
Małżeństwa obietnicami
Została dotąd płonąca
Wstydem, a z dawnych pamiątek
Szpada jej tylko została,
Szpada, którą mnie oddała.

Nie idąc w wdzięków jej ślady,
Których się zaledwie szczątek

Zachował w mej twarzy bladej:
Poszłam jej nieszczęścia śladem,
Poszłam jej losów przykładem.
Astolf (ach na to nazwisko
Gniew mną i boleść porusza)
Astolf wiarołomna dusza,
Poszedł, zwabion drogą śliską.
Tronu i szczęścia (jeżeli
Szczęściem, co dla mnie jest zgonem)
Szukać w małżeństwie Estrelli.
Piekło wstrząsnęło mem łonem
Na tę wiadomość, zniemiała
Słowa’m dla matki nie miała..
Lecz ona zwolna, łagodnie
Z zbolałej duszy otchłani
Wysnuła Astolfa zbrodnię,
Współczując, co cierpię dla niej.
Sędzia, co popadł sam w winy
Jakiejż on dobroci bywa,
Tak i moja nieszczęśliwa
Matka, z tej samej przyczyny,
Srodze doznawszy zawodu,
Łagodną dla swego płodu
Była sędziną, trafnemi
Rady kierując mojemi
Kroki. Do Polski mi każe
Iść zaraz, szpadę tę w darze
Daje, obudza nadzieję

Że możny jakiś nad możnych,
Poznawszy ostrze tej stali,
Swą mnie opieką odzieje
I cześć zachwianą ocali.

Pominę nasze spotkanie,
Z Klotaldem związki pominę:
Powiem, jak teraz w godzinę
Ostatnią, gdym go błagała
Zemsty, obrony, powiedział,
Że dziś inaczej rzecz cała
Stanęła, że związku nie może
Targać Alfonsa z Estrellą,
Że dobrze, jeżeli przedział
Wieczny, mym związkom nałożę...

Nie! od zemsty mojej prawej
Tak mnie łatwo nie oddzielą!
Przyszłam dzielić twoje sprawy
Przyszłam w walce twej się wspierać,
Dyanę łącząc z Minerwą
Zwyciężyć albo umierać.
Koronę zdobyć dla ciebie
Mężczyzna we mnie wyrusza:
Pomoc w czci zyskać potrzebie:
Niewieścia błaga cię dusza.
Zbrojna’m i pomna’m w mem łonie
Twoich zapędów. Więc stoję

Mężczyzną w czci mej obronie,
O którą, niewiasta, się boję.
Słabości, krzywdzie niewieściej
Nie dasz ty marnie przeminąć,
Bo mąż w kobiecie się mieści
Gotów cześć odzyskać lub zginąć.

Zygmunt (n. s.)

Jeźli prawdę śnię, o nieba!
Zapomnienia mi potrzeba,
Boskiej mi trzeba pomocy
W tym zamęcie i niemocy.
Wszak, co ona opowiada
Z tem, co przebyłem, się składa,
Wszak mnie widziała, gdym władał.
Czyliż-by przymiot władania
Taką ułudność posiadł,
Że z snu się władza wyłania
A sen znów władzę pochłania?
Czyliżby blask i potęga
Tak były snu bliskie niezmiernie,
Że nie wie się, gdzie prawda dosięga
Gdzie złuda wpada misternie?
Czy mają się do się wzajemnie
Jak kopia z oryginałem,
Gdzie kopii szukać daremnie
Bo pierwowzorem jest całym?

Więc gdy marnem jest złudzeniem
Wszystka chwała i potęga,
To się zgodźmy z przeznaczeniem,
Czasu chwyćmy lotne chwile,
Co nas w snach wabiło mile
Po to ręka niechaj sięga.
Palą mnie Rozaury wdzięki
W dłoni mam ją, czas się zdarza —
Opiekuńczej wzywa ręki
Cześć podaje w dłoń mocarza,
Mocarz, żądzy czując spiekę,
Niech cześć zdepcze i opiekę!
Sen to tylko — niech dogodzi!

Ale potem złe przychodzi,
Obudzenia przyjdzie chwila,
(Na sprzeczności się wysila
Rozum mój). Dla snu, co minie,
Snu rozkoszy albo chwały,
Któż da czas zbudzenia cały,
Wieczność, co bez końca płynie?
Kto ma ognie za bezpieczne,
Co popiołem go zapruszą?
Więc szukajmy to, co wieczne
Nieśmiertelną naszą duszą,
Chwały, co nie ginie marnie,
Szczęścia, co czci nie zagarnie
Z blasku królewskiej korony.

Książę jest złego mścicielem,
Rozbójnikiem być nie może,
Więc dopomóż wielki Boże,
By jej klejnot był pomszczony.
Za wysokim dążąc celem
Unikajmy pokus marnych.
Grzmijcie trąby! Nim się w czarnych
Cieniach światło dnia ponurzy
Walki chcę ja! walki! burzy!

Rozaura

Tak mnie opuszczasz bez słowa,
Pociechy, wiary, otuchy:
Twarz odwróconą surowa,
Na skargę moją tyś głuchy!

Zygmunt

Czci twojej sprawa, powagi
Wymaga tego. Miecz nagi,
W dłoni, co czynów spragniona
Powie ci w krótce, co z łona
Wyjść jako słowo nie zdoła.
Na bok uchyliłem czoła
Gdzie twej piękności słodycze,
Cześć twoja tego wymaga,
Odzyskać, nie zgubić ją życzę. (odch.)

Rozaura

Jaka ponura powaga,
Jakie słowa tajemnicze!

Klaryn

Wolno mi stanąć przed wami?

Rozaura

Gdzież to pędziłeś światami?

Klaryn

Gdzie świat zapędził mnie raczej?
W jamę, gdzie pełen rozpaczy
Czekałem ciągle przybycia
Śmierci prawdziwej lub życia.
Gdziem nie żył wzięty w opały
Lecz szczęściem nie umarł cały.

Rozaura

Za co?

Klaryn

Ha za co? (słychać bębny) lecz oto
Jakieś tam hufce.

Rozaura

Ha! co to?

Klaryn

Załoga zamku się wali
Krzycząc, że pardonu nie ma:
Że wszystko mieczem obali,
Co z księciem Zygmuntem trzyma.

Rozaura

A ja — nie u jego boku?
Leniwego rycerz kroku.
Chodźmy czas zwrócić stracony
Aż świat poblednie zdziwiony. (odch.)

Głosy

Żyj Bazyli!

Inne

Zygmunt górą!

Klaryn

Bazyl, Zygmunt! w imię Boże,
Każdy niech żyje, jak może
Bez kolizyi z moją skórą.
Neron bywał bez litości
Naśladować mi Nerona:
Albo raczej żar miłości
Zwrócić na godnego — siebie!
Między skały się pogrzebię,
Gdzie ta ustroń zaciszona,

Z życiem mojem zrobię ligę,
By pokazać śmierci — figę.
(chowa się za skały.)


(Bębny, szczęk broni, w ucieczce Bazyli, Estrella, Astolf, Klotald.)
Bazyli

Byłże król tak nieszczęśliwy
Ojciec byłże tak sterany?

Klotald

Kłąb twych hufców skołatany
W okoliczne pierzcha niwy.

Astolf

Zdrajca górą!

Bazyli

Podczas wojny
Zdrajcą zawsze zwyciężony,
A zwycięzca — człek dostojny.
W górne spieszmy gdzieś regiony!

(Strzał — Klaryn pada trafiony.)
Klotald

Boże ratuj!

Astolf

Rycerz jaki
Krwią nam górskie broczy szlaki?

Klaryn

Oto wszystko już przepadło....
Uciekałem i dopadło
Mnie śmiercisko. Uciekając
Gdzieś stanąłem jej na drodze:
Wróćcie się, błądzicie srodze,
Jeźli nogi w tył zwracając
Mniemacie, że ją miniecie:
Wszędzie tam ona na świecie,
Gdzie los jej pobyt przeznaczył.
Wszak z walki wracacie zdrowi,
Ja zaufałem krzakowi
I krzak mnie dla śmierci zahaczył.
(umiera.)

Bazyli

O jak dobrze trup ten blady
Opatrzności znaczy ślady,
O jak mówią czerwonemi
Usty rany jego ciała,
Że się mądrość na nic zdała
Przeciw tej, co rządzi ziemi.
Patrzcie, wszystkom skrzętnie robił,
Aby państwo me ratować
Lecz tę dłoń, co mnie ma kować
Ktoż na zgubę usposobił?

Klotald

Tak! zna los najmniejsze ślady
Któremi gonić nas może,
Lecz aby nie było rady
To mylne zda się bezdroże
Z pobożną myślą w niezgodzie:
Jeżeli los ci dokuczy,
Ratuj się człecze po szkodzie,
Szukaj do nieszczęść swych kluczy.

Astolf

Klotald rozumnie ci radzi,
Ja młody, środek podaję:
W odwodzie z rycerstwem staję,
Na leśnej znajdziesz tam łące
Rumaka, co cię przesadzi
Przez gór i przeszkód tysiące.

Bazyli

Nie! Gdy tak niebo już dało,
Gdy śmierć tu moja się zbliża:
Dostać jej wzroku przystało
Na ojca, króla, rycerza.


(Wchodzi Zygmunt, Rozaura, Wojsko.)
Zygmunt

Przetrząść każde drzewo lasu
Każdy pień i każdą skałę:
Tu swe włosy posiwiałe
Król Bazyli skrył do czasu.

Klotald (do króla)

Chroń się!

Bazyli

Na co?

Klotald

Co poczynasz?

Bazyli

To co jedno pozostało.
Szukasz mnie i dopominasz
Się osoby mojej książę,
K’tobie na kolanach dążę,
Na siwych włosów dywanie
Stawaj w zwycięzkim rydwanie,
Podepcz koronę twą nogą,
Jeńcy się bronić nie mogą.
Los niech wypełni twe śluby
Niebo — dokona mej zguby.

Zygmunt

Dworze ojczysty, dostojny,
Świadku tych niezgód i wojny,
Świadku tej losów przemiany
Usłysz, co w tej niesłychanej
Chwili, twój książe wypowie.

Wyroki nieb’ niewzruszone
Tam — litera przy literze
Na modrym niebios eterze
Palcem Wszechmocy skreślone
Nie mylą nigdy, nie miną!
Mylą się tylko, co badać
Nieszczęsną je chodzą godziną.
Tą drogą, trzebaż powiadać
Ojciec mój, aby się bronić
Przed zwierzęcem przedsięwzięciem
Mojem, zrobił mnie — zwierzęciem!
A choć z natury mnie kłonić
Mogła krwi mojej szlachetność,
Rodu mego mogła świetność,
Darów przyrody obfitość,
Abym znał łagodność i litość:
To wychowania okropność
Wszelką mi miękkość odjęła,
Gniewem i żółcią przejęła,
Zabrała nawet — roztropność.
Szalony, kto mordu ludzi
Bojąc się, tygrysa budzi,
Szalony, kto się od stali
Bojąc zginąć, pochwę spali
Klingami igrając ostremi,
I ten szalony, co słyszy,
Że zginie w morza zaciszy,
A opuszczając brzeg ziemi

W spiętrzone wpada kryształy.
Jeźli od dziecka, ja cały
Byłem tygrysem w snu głębi,
Mieczem, co w pochwie śmierć chowa,
Morzem, co w ciszy się kłębi:
Czyż krzywdą potrzeba było
Budzić, co w wnętrzu się snowa?
Czy raczej rozum nie stara
Się użyć tego, co miara
Co tu roztropność podaje?

O przykładem niech się staje
Tutaj widok, pełny grozy,
Obraz, godny podziwienia:
U stóp moich — moc ramienia
Które walczyło z niebiosy,
Aż je Pan niebios poimał!
Boski to dekret panowie
Spełnion nad tym, co go trzymał
Lecz nie wstrzymał! Mojejż głowie
Wiekiem młodszej, słabszej duchem
Czyż przypiszę, że łańcuchem
Twardej woli niebo spęta?
Nie! Wstań ojcze, niebios święta
Wola chciała cię wyleczyć.
Wyleczonyś. Jeźli syna
Zemstą swoją chcesz zniweczyć
Oto jest, kolana zgina, (klęka)

Włosy ściele na posłanie
Do twych stóp, ojcze i panie!

Bazyli

Synu! raz drugi mi dany!
Zwycięzca wracasz, kochany.
Zwycięzca własny, korona
Twoja czynami poczczona.

Wszyscy

Niech żyje Zygmunt!

Zygmunt

Tak! trzeba
Mi zwycięztw jeszcze. Dziś! nieba
Najtrudniejszego niech starczy.
Astolfie! blask twojej tarczy
Cześć winien Rozaurze wrócić
Tę weźmiesz, którąś chciał rzucić.

Astolf

Chętnie czci zadość uczynię,
Lecz niech wiem, w jakiej rodzinie
Żonę wybieram dla swojej.

Klotald

Niech o to książę się nie boi
Ród mój — godny rodu księcia
Ja — ojcem tego dziecięcia.

Astolf

Z radością spełniam, com winien.

Zygmunt

A na czem los wasz, Estrello,
Wcale cierpieć nie powinien
Podaj mi rękę, te ręce
Niech władzą się razem podzielą.

Estrella

Niemieję w kornej podzięce.

Zygmunt

Klotalda uścisk mój czeka:
Godny nagrody wszelakiej,
Co w szczęściu i klęskach jednaki
Wzorem rycerza, człowieka!

Wódz wojska Zygmunta

Jeźli czcisz tego zasługi,
Co ojcu służył wiek długi,
Jakże mnie uczcisz dość hojnie
Com buntom przewodził, wojnie,
Com z strasznej wyrwał cię wieży?

Zygmunt

Na wieki się tobie należy
Wieża ta, aby na wieki

Nikt ci nie zabrał zdobyczy.
Nie brak ci będzie opieki;
Nagrodę — tam zdrajca niech liczy!

Bazyli

Rozum twój wprawia mnie w dziwy.

Astolf

Jakiejż odmianie szczęśliwej...

Zygmunt

Przypisać wasze zdziwienie?
Mistrzem mi — senne marzenie.
Trwoga, by w marzeń przemianach
W czarnych nie ujrzeć się ścianach,
Czucie, zdobyte boleśnie
Że szczęście mija, jak we śnie,
Wnętrzna potrzeba, by w wieczną
Drogę, gdzie niebios wyżyny
Sen dał nam prawdę stateczną,
Ku trwałej życia nauce:
By darowano nam winy,
Jak błędy przebaczą w tej sztuce.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Pedro Calderón de la Barca i tłumacza: Józef Szujski.