Artur (Sue)/Tom II/Rozdział czwarty
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Artur |
Wydawca | B. Lessman |
Data wyd. | 1845 |
Druk | J. Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Arthur |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom II Cały tekst |
Indeks stron |
NIERAZ nic nie jest trudniejszego, jeśli już niepowiem niepodobnego, jak bronić korzystnie śród świata biedną młodą kobiétę, która tak jest nieszczęśliwa że się znajduje nie tylko zbyt wysoko umieszczona i przez swe nazwisko i przez swój majątek, lecz jeszcze ima twarzyczkę powabną, dowcip niemały, talenta i bardzo obszerną naukę.
Skoro tylko nieznośne połączenie tych rzadkich przymiotów świat przeciwko niéj oburzyło, postępki jéj najlepsze jak i najobojętniejsze, jéj przymioty, jéj wdzięk, wszystko obracane jest przeciwko niéj, ze sztuką niedouwierzenia zdradziecką, i jedynie dla jéj wad okazują nieco pobłażania.
Nic smutniejszego do czynienia postrzężeń jak sprzeczne skutki tego zawziętego prześladowania; bo jeśli ta kobiéta, przeciwko któréj powstają z tak powszechną nienawiścią, ma dom na wysokim utrzymywany stopniu, cisną się do niego, żadne zabiegi nic niekosztują, byle zostać doń przyjętym: wyrzucają jéj płochości? cóżto szkodzi, wszystkie kobiéty dla tego ją przyjmują i przyprowadzają jéj swe córki zapewne aby je nauczyć wcześnie tego budującego zapomnienia obelg.... których same nieszczędziły, i potwarzy... które same wszędzie rozniosły.
Uwagi te przyszły mi na myśl z powodu pani de Pënâfiel; gdyż zwolna nazwyczaiłem się widywać ją często i prawie codziennie.
Jak to się zwykle zdarza, znalazłem ją zupełnie inną, niżeli ją sądzono. — Mówiono że dumna, i nakazująca, a ja ją tylko znalazłem pełną godności; — ironiczna i pogardna a nie słyszałem nigdy aby obracała swe żarty lub pogardę chyba na przedmioty nikczemne i nędzne, — złą i nienawidzącą, a mnie wydała się być dobrą i litościwą; — fantastyczną, dziwaczną i ponurą, niekiedy tylko widywałem ją smutną.
Teraz, czyż ta różnica tak wielka, pomiędzy tém co widziałem i co słyszałem miała być przypisaną głębokiéj dyssymulacyi, którą powszechnie przypisywano pani de Pënâfiel? Nie wiem tego.
Nie wiem także czy bardzo byłem rozkochany w pani de Pënâfiel, lecz czułem dla niéj, w miarę jak ją bliżej znałem, bardzo mocne zajęcie, spowodowane zarówno przez jéj wdzięk, dowcip, przymioty przez samę nawet naiwność niektórych wad, których nieukrywała, jak i przez zawziętość z jaką świat bezustannie ją zaczepiał; zawziętość przeciwko któréj nieraz srodze powstawałem.
Nie bez dumy przypominam sobie tę okoliczność; nic bowiem nie jest pospolitszego jak ta upowszechniona podłość, z jaką łączymy się z obmawiającemi, aby szarpać swych nieobecnych przyjaciół.
Prócz tego, odkryłem zwolna fałsz tysiącznych rozsiewanych pogłosek, którym, z resztą, sam najpierwszy kiedyś uwierzyłem.
To też, skoro tylko mogłem pogadać nieco poufałéj z panią de Pënâfiel, wyznałem jéj jaknajszczerzéj, że jéj obecność na tych nieszczęsnych wyścigach, na których pan de Merteuil życie utracił, wydała mi się przynajmniéj dziwną.
— A to dla czego? — spytała mnie się z podziwieniem.
Powiedziałem jéj że pan de Merteuil i pan de Senneterre należeli do liczby jéj najlepszych przyjaciół, słowem, iż byli jéj wielbicielami...
Lecz, nie dawszy mi czasu dokończyć zawołała, że to fałsz niegodny; że przyjmowała Panów de Merteuil i de Senneterre w dni przeznaczone do przyjmowania gości; że się z nimi prawie nigdy niewidywała z rana; że, niewiedząc o niebespieczeństwie tego wyzwania, udała się na te wyścigi, podobnie jak by się udała na wszelkie inne, i że dla tego tylko niepozostała do końca, bo jéj było za zimno.
Na to przytoczyłem jéj rozgłos tego wypadku, a z niego wynikające następne przekonanie publiczne: »Wiedziała że jest kochaną od panów de Merteuil i de Senneterre, gdyż przez niewybaczalną koketeryę, sama zachęcała ich do zabiegów współzalotniczych; była więc pierwszą i jedyną przyczyną tego zabójczcego wyzwania; odjazd też jéj tak nagły przed skończeniem igrzyska, zarówno tyle zgorszył co jéj obecność na tych wyścigach; nakoniec, wieczór, zjawienie się jéj w wielkiéj loży, na Operze, zdawało się być najwyższym stopniem oschłości serca i pogardy.»
Pani de Pënâfiel nie mogła uwierzyć w tak nikczemne obmowy; gdym ją o nich przekonał, zdała się być boleśnie dotkniętą, i spytała mnie jakim sposobem ludzie światowi, i świat znający, mogli być tak głupiemi lub tak zaślepionemi, aby pomyśleć że taka jak ona kobiéta mogła odgrywać podobną rolę.
Na to, odpowiedziałem jéj że wyższe towarzystwo, z pokorą najzupełniéj chrześcijańską, poświęcało się zawsze na to, aby zapomniéć swéj znakomitéj i rzadkiéj znajomości świata, i zniżyć się aż do łatwowierności najgłupszéj i w najwyższym stopniu miejskiéj, skoro chodziło o uwierzenie jakiéj potwarzy.
Potém przytoczyłem jéj wypadek Izmaela. — Powiedziała mi ze w istocie uważała i dość podziwiała po artystowsku jego charakterystyczny ubiór, i że się przelękła na chwilę, widząc tego nieszczęśliwego zwalonego pod konia. — Lecz gdym doszedł do innych pogadanek, a z ich powodu do tego drugiego publicznego przekonania »że chciała aby jej przedstawiono Izmaela,» parsknęła pustym śmiechem, i opowiedziała mi, że powiedziała na Operze do pana de Cernay, którego to zresztą bardzo dotknęło: — »Nic pospolitszego teraz jak strzelcy i hajduki; kiedy się już dostatecznie napokazujesz ze swoim Lwem, i kiedy ci już aż nazbyt za kontrast posłuży, powinien byś mi go przysłać, a ja go postawię za karetą wraz z lokajem; to będzie bardzo oryginalnie»
— Otóż, Pani, — rzekłem śmiejąc się, — to są te inne obmowy, lub raczéj to inne przekonanie; »Podczas gdy panowie de Morteuil u de Senneterre narażali swe życie aby się pani podobać, obojętna na to zuchwałe passowanie się, którego wiedziałaś że jesteś przedmiotem, podziwiałaś jedynie Turka, i dawałaś to poznać tysiącem znaków i tysiącem uniesień prawie szalonych; nareście wieczór, ukazawszy się na Operze, pomimo śmierci jednego z twych najwylańszyeh wielbicieli, pierwszą twą myślą było prosić pana de Cernay aby ci przedstawił Izmaela. Jednakże, a oświecona radami przyjaciół, i chcąc uleczyć się z głębokiéj miłości, którą ten dziki w tobie wzbudził, postanowiłaś nagle schronić się aż w głąb Bretanii.»
Pani de Pënâfiel spytała mnie czy to czasem nie pan de Cernay rozsiewa te pogłoski, tak potwarcze i kłamliwe. Kiedy usiłowałem niedać wprost odpowiedzi na to zapytanie, chociaż nie miałem żadnego powodu oszczędzania Hrabiego, — zdawała się zastanawiać przez chwilę a potem rzekła:
»Zwierzenie się wzamian za zwierzenie się. Pan de Cernay zajmował się mną dość długo, wreszcie oświadczył się.... prosząc o moją rękę, a oświadczenie to również zostało odrzuconém, jakby odrzuconém było oświadczenie miłości; bo nie myśląc popełnić błędu, nie mogłam na prawdę pomyśleć, aby zrobić niewynagrodzone głupstwo. Lecz ponieważ pan de Cernay zarówno nie miał się co chwalić z mojego odmówienia, jak ja z jego ofiary, tajemnica dotąd jak najściśléj została pomiędzy nami zachowaną; teraz, kiedy»mnie potwarza, tajemnica ta przestała już być tajemnicą; zrób Pan z niéj co zechcesz w przypadku, i wymień źródło z którego wiesz o niéj, jak mówił zawsze mój szanowny przyjaciel Artur Young. Teraz co do mego wyjazdu tak nagłego do Bretanii, — dodała pani de Pënâfiel, śmiejąc się bardzo z tego śmielsznego wyprowadzania wniosków, — przypomniałeś mi, że tego wieczora na Operze, byłam za nadto porywcza względem biednéj Kornelii, mojéj Panny do towarzystwa. Powiedziałam jéj że nazajutrz wyjedziemy do moich dóbr; ale zaczęła mi czynić tysiąc przedstawień, to, że teraz nie pora, to, że zimno, i tém podobnie, co mnie nakoniec bardzo zniecierpliwiło, kiedy ja przecie moge podróżować. Trzeba wiedzieć że niewyjeżdżałam koniecznie aby uniknąć tego głupiego Turka, ale tylko po prostu aby odwiedzić moją mamkę; była chora śmiertelnie, i upewniała, że gdyby mnie zobaczyła, powróciłaby do życia. Ponieważ bardzo jestem »przywiązana do téj poczciwéj kobiéty, pojechałam więc; ale to rzecz najciekawsza, że dzisiaj zupełnie jest zdrowa; nieżałuję też bynajmniéj téj przykréj podróży śród saméj zimy.»
Z tego powodu pobudziłem panią de Pënâfiel do wielkiego śmiechu, powiadając jéj jak sam mocno żałowałem jéj pannę do towarzystwa, że jest wystawiona na jéj okrucieństwo, i t. d. gdym zobaczył biedną dziewczynę tak bardzo zmartwioną na Operze.
Powtarzam, że jedynie dla tego przytaczam te szczegóły, gdyż są bardzo prawdziwym wzorem niedorzecznych pogłosek, które jednakże biegają po świecie i mają najzupełniejszą wiarę, a których powaga jest nie raz bardzo niebezpieczną.
Tyle zawziętości przeciwko téj młodéj kobiécie mocno mnie więc zajęło. Z resztą, im ją poufałéj widywałem, tém bardziéj jéj charakter zdawał mi się niewytłumaczalnym. Dowcip jéj bardzo przyjemny, nadzwyczaj przyozdobiony, chociaż nie raz mający za wielką dążność do popisywania się z swemi naukowemi i wysokiemi wiadomościami, (było to jedną z jej wad, rzadko kiedy szczérą zabłyskać wesołością i rzadko kiedy wynurzyła się z zaufaniem.
Co się zaś dotyczyło wewnętrznych jej uczuć, zdawała się przymuszoną, cierpiącą, jak gdyby jakowa bolesna tajemnica jéj ciężyła, potém znowu czyniła dobre uczynki z uprzejmością i miłosierdziem, głęboko uczułem i rozważoném, dobroć ta niezdawała się niejako naturalną, pochodzącą z instynktu, lecz brała raczéj swe źródło z porównywania i przypominania sobie wielkiego nieszczęścia, jak gdyby pani de Pënâfiel powiedziała sobie: »Tylem cierpiała, iż powinnam być litościwą!“
To znowu inną razą wybuchała najgłębsza pogarda, z powodu zazdrosnych i złych, a wybuchy te okazywały się w uszczypliwych szyderstwach, nieoszczędzały nikogo, i na nieszczęście musiały jéj zapewnić wielu nieprzyjaciół.
Jedna także okoliczność dziwnie mnie uderzyła, to jest, że pomimo wszystkiego co mówiono o jéj płochości, nie widziałem u pani de Pënâfiel żadnego mężczyzny na stopie takiej z nią poufałości, aby można było w owym czasie, widocznie przynajmniéj, przypuszczać aby miała serce kim zajęte.
Jeśli kochałem panią de Pënâfiel, nie kochałem jéj tą miłością tak czystą, młodą i namiętną, jaką niegdyś kochałem Helenę; miłość moja była uczuciem, w którém mieszało się zarówno tyle przywiązania jak i ciekawości, i mamże wyznać, nieufności; bo, jeśli ganiłem niedorzeczne i potwarcze urojenia świata, nie raz nie byłem ani sprawiedliwszy ani mniéj głupi.
Chociaż bardzo często widywałem panią de Pënâfiel od trzech miesięcy, niepowiedziałem jéj jeszcze ani słówka zalotnéj grzeczności, zarówno przez wyrachowanie, jak i przez nieufność. Znalazłem ją nazbyt różniącą się od portretu, jaki mi przedstawiano w świecie, abym nie miał, pomimowolnie, nie raz pomyśleć o nadzwyczajnéj fałszywości, o którą ją oskarżano.
Chciałem też bliżéj w niéj się rozpatrywać, nim się dozwolę unieść bardzo niepewnemu potokowi związku, któregobym się mógł lękać niepomyślnego końca; gdyż wyznaję, pani de Pënâfiel była tak powabną, jak powabniejszą być niepodobna.
Pomiędzy ininemi wadami, które mnie w niéj zachwycały, pierwsze miejsce trzymała jéj koketerya, która była szczególniejsza.
Nie istniała w fałszywych grzecznościach, w przyjęcia zarówno fałszywém jak kłamliwém, zarówno zachęcającém jak zwodném; nie, charakter jéj był zbyt dumny i zbyt sprawiedliwie pogardny, aby kwestować i zjednywać sobie tym sposobem hołdy.
Wabność ta zależała na niewysłowionym wdzięku, który pani de Pënâfiel chciała i umiała nadawać swoim najmniejszym poruszeniom, pozycyom jakie najobojętniéj na pozór przybierała. Zapewne wdzięk ten był wyrachowany, dobrze rozważony pierwéj, jeśli tak wyrazić się można; lecz nazwyczajenie tak dobrze uharnonizowało tę czarodziejską sztukę z wrodzonym powabem jéj ułożenia, iż niepodobna było widzieć cóś rozkoszniejszego jak panią de Pënâfiel.
Zresztą, gdy pójdzie pod ścisły rozbiór, naturalność sama nie może wytrzymać porównania ze strojem wyrachowanym, to właśnie jak gdyby powiedzieć że blady kwiat dzikiej róży porównać się może z różą stulistną, tak co do pełności, jak co do blasku i woni.
Pani de Pënâfiel, pod tym względem, zachwycająco szczera, przyznawała że ma niezmierne upodobanie ubierać się z jak najdoskonalszym gustem, aby być ładną; że bardzo lubiła widzieć wdzięczne swe ułożenie odbite w zwierciedle; słowem, nierozumiała aby się można było bardziéj płonić za to że się przyozdabia swą piękność zarówno jak umysł; aby nie starać się zawsze przybrać pozycyę elegancką i wyborową, nie mówić zawsze bez dowcipu i attycyzmu.
Wyznawała także, iż daleko bardziéj lubiła tę wabność dla siebie saméj jak dla innych, którzy, mawiała niekiedy w swych dniach wesołości, nie chwalili jéj nigdy jak powinna być chwaloną, gdy tymczasem ona nigdy nieuchybiała właściwego wyrażenia pochlebstwa; przekładała też daleko bardziéj własne podziwienie saméj siebie, i przestawała na niém.
Wistocie, niepodobna uwierzyć do jak wysokiego stopnia pani de Pënâfiel posunęła tę sztukę być zachwycającą do widzenia.
I tak, malując prześlicznie, miała osobny pokój, zarazem salon, bibliotekę i pracownię, urządzoną z najdoskonalszym gustom, gdzie najlepiéj lubiła przesiadywać. Względnie do swéj cery, ubioru lub fizyonomii jaką miała dnia tego, za pomocą stór i starożytnych szyb, bardzo zręcznie ze sobą skombinowanych, znajdowała się mniéj lub więcéj oświeconą, a to z najcudniejszem, z najpoetyczniejszém pojęciem kolorytu i tysiącem uczonych zastosowań cienia i światła, sztucznie ze sobą połączonych.
Naprzykład, gdy pani de Pënâfiel miała wzruszone nerwy i była blada, i gdy, cała biało ubrana, mając ciemne swe włosy zaokrąglone w opaskę, i błyskające złotawym odcieniem, siedziała w słabém świetle, które padając z dość wysoka, rozpościerało wielkie cienie po pokoju, trzeba było widziéć jak ta słaba światłość, rozlewając się tylko po jéj piękném czole, po jéj policzkach zaledwie różowych i po jéj alabastrowéj szyi, pozostawiała resztę jéj twarzy w cudownym pół-cieniu! Słowem, nic rozkoszniejszego do widzenia, jak ta biała i mglista postać, która odstrzeliwała: tak łagodnie oświecona, od tła niezmiernie ciemnego.
Prócz tego, to światło skąpo użyczone, które błyskało tu i owdzie, jak gdyby iskrami, na pozłacanéj rzeźbie krzesła z poręczami, na mieniących się w morę fałdach materyi, na szyldkrecie lub perłowéj macicy jakiego mebla, lub które świetniało w jasnych punkcikach na zaokrąglonéj powierzchni czar porcelanowych napełnionych kwiatami; to światło, w taki sposób rozdzielone nadawało nie tylko pozór obrazu, i zachwycającego obrazu, téj postaci, tchnącéj elegancyą tak wykończoną, tak wyszukaną, lecz jeszcze wszystkim otaczającym ją przydatkom.
Przyznam się prócz tego dao wielkiéj drobnostki, to jest, że takowy sposób udzielania światła pokojowi bardzo mi się podobał, bo się zgadzał z moim sposobem widzenia.
Mojém zdaniem, rzeczą najbardziéj rażącą, była zupełna nie wiadomość i opłakane zapomnienie architektów w tym względzie. — I tak, niebacząc na styl, na epokę, a głównie, gdy chodzi o kobiétę, na jéj powierzchowność, na gatunek jéj piękności, jéj fizyonomii, sądzą iż wszystko już zrobili, i doskonale zrobili, gdy ją oślepili za pomocą dwóch lub trzech ogromnych okien, na dziesięć stóp wysokich, z których rozlewa się na wszystkie strony płachta rażącéj światłości. Światło to, tak niezręcznie szafowane, neutralizuje się, ginie, nie wykrywa na jaw ani obrazów, ani materyi, ani rzeźb, gdyż rozlewając się zarówno na wszystko, nie czyni wydatnemi ani obrazów, ani materyi, ani rzeźb: gdyż nieszczędząc z obojętnością wszystkiemu swych promieni, niczemu wartości nie nadaje.
Słowem, aby zwięźléj moje myśl wydać, zdaje mi się iż pokój, (nie do przyjmowania gości, lecz poświęcony przyjacielskim pogadankom), powinien być oświecony z równąż nauką, z równąż, sztuką, z równemże wyszukaniem jakby się starano dobrze oświecić obraz.
Że tym sposobem wiele rzeczy musi być poświęconych w cieniu lub pół-blasku, aby uczynić wydatniejszemi części świetne.
Wówczas oko i myśl spoczywają z przyjemnością, z upodobaniem, z pewnym gatunkiem lubego marzenia, poetycznego rozważania, na tym wewnętrznym rozkładzie...
Gatunek obrazu urzeczywistnionego, w akcyi którybyśmy już podziwiali, gdybyśmy go widzieli wystawiony na płótnie.
Lecz trzeba posiadać pewną wzniosłość umysłu, pewien instynkt idealności może nawet przesadzonéj, aby się poświęcić, téj niejako pobożności domowéj, i szukać w niéj rozmyślających rozkoszy, które każda zjednać może minuta, które uchodzą przed uwagą wielu osób, lub zupełnie są dla nich niepojętemi.
Jeśli obstaję przy téj szczególności, to jedynie dla tego, że ów gatunek sympatyi pomiędzy tym gustem pani de Pënâfiel a moim, uderzył mnie, i że tém większą cenę nadawał wabności jéj obejścia się, które lubiłem aż do uwielbienia.
Z tego powodu, przypominam sobie, iż nieznajdowałem nic tak dzikiego (i głośno to wyznaję)j jak owe szalone krzyki wszystkich mężczyzn, znających panię de Pënâfiel, względem tego co nazywali jéj nieznośną i szkaradną koktecryą. — Były to, — mówili z uniesieniem niezmiernie ciekawém, — były to ze strony pani de Pënâfiel niesłychane i wymagające pretensye! pewien gatunek zakładu saméj ze sobą aby być zawsze wdzięczną, powabną, zachwycającą.
Niemożna jéj było nigdy inaczéj znaleść w nomu tylko prześlicznie ubraną; wszystko tam było wyrachowane, sztuczne, począwszy od słabéj i niepewnéj światłości, jaka ją niekiedy oświecała; od koloru obicia dobranego do jéj cery, jak gdyby miała się ubrać w to obicie, aż do koloru kwiatów naturalnych stojących w wazonie, na jéj stoliczku do pisania, które, o zgrozo!!! były także w stosunku z kolorem jéj włosów, jak gdyby się miała ubrać w te kwiaty! Lecz to jeszcze nie wszystko; miała nóżkę dziecięcą, najpiękniejsze ramiona jakie tylko zobaczyć podobna, i rękę prześliczną. I cóż! niebyłoż to rzeczą nieznośną? Niepodobna było niepostrzedz, niepodziwiać téj nóżki, tego ramienia, téj rączki, tyle posiadała zręczności aby korzystnie te powaby okazać.
Raz jeszcze, jest to ohydnie, nieznośnie, gorszące, i t. p.
A gdyby nawet to wszystko było prawdą, lub raczéj dla tego nawet że było prawdę, byłoż co w świecie śmieszniejszego i niedorzeczniejszego, jak słyszeć mężczyzn, ubranych z owym gatunkiem zaniedbania, nieraz sknerskiego, dozwolonego dzisiaj na poranne wizyty, którzy tak szli po Gąsienniczemu (stare wyrażenie najsprawiedliwiéj wymyślone, które odżyćby powinno), przepędzić godzinkę u kobiéty, słyszéć ich, mówię, skarżących się obelżywie że ta kobiéta przyjmowała ich, otoczona tém wszystkiém co gust, sztuka i elegancya dodać tylko mogły do jéj naturalnych wdzięków?
Wyznaje, że przeciwnie wielkiéj doznawałem przyjemności poić się wszystkiemi temi rozkosznemi wabnościami pani de Pënâfiel, przypatrywać się nakoniec, choćby tylko jak zachwycającemu przedmiotowi sztuki, temu rozkosznemu żyjącemu obrazowi, niekiedy tak ożywionemu, niekiedy tak smutnemu i omdléwającemu.