<<< Dane tekstu >>>
Autor Božena Němcová
Tytuł Babunia
Wydawca Wydawnictwo „Katolika“
Data wyd. 1905
Druk Wydawnictwo „Katolika“
Miejsce wyd. Bytom
Tłumacz Paweł Rybok
Tytuł orygin. Babička
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XIV.

Było to na początku maja w czwartek. Dzieci nie miały nauki i podlewały z Babunią kwiaty w ogródku, wino, które na murze zielenić się poczynało i świeżo zasadzone, młode drzewka. W tym tygodniu wogóle miały dzieci dużo do pracy, bo już od trzech dni Baśka zaniedbała lalki, chłopcy nie ujeżdżali na konikach. Wózki, strzelby i piłki odpoczywały w kącie. Nawet do gołębnika chłopcy nie zajrzeli, a króliki żywiła Adelka.
Gdy z podlewaniem skończyli, pozwoliła Babunia dzieciom na zabawę, a sama usiadła pod[1] modrym bzem na ławeczce z darni ułożonej i zabrała się do przędzy, chcąc, jak to jej zwyczajem było, każdą chwilę czasu wyzyskać.
Staruszka była smutna, nie śpiewała jak zwykle pieśni nabożnych, nie zauważyła nawet kury, która weszła przez otworzoną furtkę do ogrodu i na grzędzie grzebała.
Siwa gęś popasała przy płocie, a żółte gąsięta przetykały pomiędzy sztachetami główki i ciekawie do ogrodu wglądały, lecz Babunia dziś ani okiem na nie nie spojrzała, a przecież bardzo do gąsiąt była przywiązana.
Nie dziw! Myśli jej były daleko w świecie. Nadeszła bowiem od Proszka z Wiednia wiadomość, że nie wróci w połowie maja, bo księżniczka Hortenzya ciężko zaniemogła. Da-li Bóg, że wyzdrowieje, to może księżna dominium zwiedzi, ale pewne to nie było.
Gdy list nadszedł, pani Proszkowa gorzko zapłakała, nie mniej dzieci. Wilemek miał na drzwiach już tylko kilka kresek do zmazania, a tu cała radość dzieci od razu się na niczem skończyła. Że dobra Hortenzya mogłaby umrzeć, nie chciało im się wcale w to wierzyć, lecz nie zapominali pomimo to przy codziennej modlitwie ofiarować „Ojcze nasz“ za przywrócenie jej zdrowia,
Dzieci uspokoiły się w końcu, pani Proszkowa za to, już z natury małomówna, milczała teraz prawie zawsze, a ilekroć Babunia weszła do jej pokoju, ujrzała córkę zapłakaną. Posyłała ją więc staruszka w odwiedziny, aby się rozerwała. Wogóle Babunia rada była, gdy Tereska często wychodziła z domu, bo wiedziała dobrze, że jej smutno na sercu być musiało, i że tęskni za wielkiem miastem, do którego się była przez długie lata przyzwyczaiła. Żyła w szczęśliwem małżeństwie i tylko z tego była niekontenta, że Jan był zmuszony przez większą część roku bawić w Wiedniu, a ona była skazana na życie osamotnione i żyła w ciągłej obawie i trosce o męża. A teraz miała rok cały nie widzieć męża, ojca swych dzieci.
Razem z Janem miała Joanna przyjechać, druga córka Babuni, bo chciała i matkę zobaczyć, jakoteż zasięgnąć jej doświadczonej rady, bo wkrótce miała wyjść za mąż. Babunia była z tej nowiny wielce ucieszona, a tu nagle staruszkę wszelka nadzieja gorzko zawiodła.
Oprócz tego niepokoiła się staruszka z powodu zaciągnięcia Mili do wojska. Ponieważ Mila był przystojny i uczciwy człowiek a Krystyna dobra dziewczyna, więc Babunia bardzo pragnęła, aby się pobrali.
— Gdy się równy z równym zejdzie, bywa zgoda i miłość i sam Pan Bóg się z takiego małżeństwa raduje! — lubiła mówić.
Lecz tej radości zagrażało poważne niebezpieczeństwo, gdyż Mila dziś rano z ostatnimi poszedł do stawki. To wszystko przechodziło Babuni przez głowę i dla tego była taka smutna i zamyślona.
— Babuniu, Babuniu, patrzcie! czarna jest na grzędzie; poczekaj! Śssia, śssia! — wołała Baśka, a Babunia podnosząc głowę, ujrzała kurę, odlatającą z ogrodu, a na pośrodku grzędy wygrzebany dołek.
— To dopiero psota z kury, tak niespodzianie wnijść! Baśka, weźm grabie i popraw zagonek! A patrzcie i gęsi tu są, przyszły mnie wołać; już czas; chce im się do chlewika. Spóźniłam się; zaraz im muszę zasypać.
To mówiąc, odłożyła Babunia wrzeciono i poszła nakarmić drób.
Baśka została w ogródku i równała grabiami zagonek.
Za chwilę nadeszła Krystyna.
— Jesteś sama? — zapytała, zaglądając przez płot.
— Chodź bliżej! Babunia niedługo wróci; szła zasypać drobiu, — odpowiedziała Baśka.
— A gdzie jest matka? — zapytała Krystyna.
— W mieście z wizytą u pani kumotry, wszak wiesz, że mamusia ciągle płacze, bo tatuś może wcale w tym roku nie wróci, więc Babunia wyseła mamusię z domu, aby się pomiędzy znajomymi rozweseliła. My się wszyscy tak na tatusia cieszyli, a na księżniczkę także, a teraz z wszystkiego nic nie będzie. Biedna Hortensya!
To rzekłszy oparła Baśka, która klęczała na jednem kolanie, łokieć o drugie kolano i wsparłszy głowę na dłoni, zamyśliła się.
Krystyna usiadła pod bzem; złożone ręce opadły jej na łono; głowę spuściła na piersi. Była zrozpaczona; oczy miała czerwone od płaczu.
— To musi być zła choroba, ten tyfus. Może księżniczka umrze? Mój Boże! Krystynko, nie miałaś ty jeszcze nigdy tyfusu? — zapytała po chwili milczenia Baśka.
— Nie! jak długo żyję, jeszcze nie chorowałam; ale teraz już po mojem zdrowiu na zawsze, — smutno odpowiedziała Krystyna.
— Teraz dopiero Baśka dobrze się Krystynie przypatrzała, a widząc zmienioną jej twarz, aż podskoczyła ze zdziwienia i podszedłszy do niej, zapytała:
— Co ci jest? Czy Mila został żołnierzem?
Zamiast odpowiedzieć, Krystyna głośno zapłakała.
Wtem wróciła Babunia i zapytała prędko:
— Czy już wrócili?
— Nie wrócili, — odrzekła Krystyna, — lecz darmo się jeszcze łudzić nadzieją. Mówili mi, że Łucya się zaprzysięgła, że gdy ona nie dostanie Mily, to i ja go nie dostanę; a co ona zechce, to sołtys zrobi, bo jest z niej dumny, a pan rządzca zaś zrobi wszystko według woli sołtysa. W dodatku córka rządcy nie może zapomnieć krzywdy; jaką Mila jej narzeczonemu wyrządził i doleje jeszcze oliwy do ognia, — rzekła Krystyna.
— Wszak ojciec Mili był w kancelaryi i jak słyszałam, zabrał ze sobą sporą garść złotych; była by więc nadzieja...
— Prawda, to jedyna nasza nadzieja, że go wysłuchają i uwolnią; ale zdarzyło się już nie jeden raz, że wysłuchali, a nie uwolnili. Oświadczyli krótko, że nie idzie, i trzeba było być cicho.
— Może to samo Mily nie spotka, a gdyby go spotkać miało, myślę, byłoby lepiej, ażeby ojciec jego pieniądze, które chce zużyć na „łapówki”, a o których niewiadomo, czy się na co przydadzą, zebrał, zaś twój ojciec dodał resztę, i ażeby wykupili Milę jak prawo nakazuje i byłoby po kłopocie.
— Gdyby nie było tego „gdyby”, kochana Babuniu! Bo po pierwsze są pieniądze, które stary Mila dotąd wydał, już stracone, po drugie nie ma mój ojciec więcej gotówki, jak tylko to, co potrzebuje na domowe obejście i gospodarstwo, a po trzecie byłoby ojcu milej, gdyby zięć do gospodarstwa coś wniósł, aniżeli wyniósł, aczkolwiek przyznać muszę, że lubi Jakóba i nie wzbrania mi za niego wyjść; a w końcu przypuśćmy, że by był gotów pieniądze dać, toby znów Mila w swej dumie i hardości niczego od ojca ani odemnie nie przyjął i nigdyby nie dopuścił, ażeby ludzie mówili, że go mój ojciec wykupił.
— Być może, — rzekła Babunia, — że Mila tak rozumuje: Dostaniesz wielki posag, będziesz miała i więcej w gospodarstwie znaczyć a tego każdy mężczyzna unika, kochana Krystynko: chociażby w tym wypadku powolność nie była niecnotą. — Lecz cóż mówić o zamiarach, których wykonać nie będzie potrzeba, a które w razie potrzeby ciężko by się urzeczywistnić dały.
— Szkoda, wielka szkoda, że się to stało z tym Włochem; wtedym się śmiała, a gdy teraz o tem pomyślę, zbiera mi się na płacz — rzekła Krystyna.
Gdyby nie było tego zajścia, byłby się Jakub dostał do służby dworskiej i po dwuletniej służbie byłby się zwolnił od wojskowości, a przytem mnie najwięcej trapi, że sama jestem wszystkiemu winna.
— Jakaś dziecinna! Tak się właśnie oskarżasz, jakoby ta tu stokrotka winna była, gdybyśmy jej obie pożądały i o nią się pokłóciły. W takim razie i ja bym się obwiniać musiała, żem przyprowadziła mojego nieboszczyka w podobne położenie. Był to nieomal taki sam przypadek jak z tobą i Milą.
Moja droga, czy myślisz, że człowiek w gniewie, zazdrości, miłości lub jakiejkolwiek innej namiętności rządzi się rozumem? Chociażby się w tej samej chwili zgubił, na nic nie zważa, a i najdoskonalszy człowiek ulega słabościom.
— Babuniu, mówiliście już przeszłego roku w imieniny pana Proszka, że wasz nieboszczyk, wieczny odpoczynek racz mu dać Panie, coś podobnego zrobił jak Mila, a dzisiaj wspomnieliście to samo, proszę was, opowiedzcie mi, jak to było; minie nam i czas prędzej i przyjdą nam inne myśli do głowy — rzekła Krystyna.
— Dobrze — odpowiedziała Babunia i zawołała na Baśkę:
— Idź, dziewczynko, i uważaj na dzieci, ażeby w wodę nie wpadły!
Gdy Baśka odeszła, Babunia tak opowiadać zaczęła:
— Byłam już dorosłą dziewczyną jak Prusacy wszczęli wojnę z Maryą Teresą. Nie mogli się o coś pogodzić.[2] Cesarz Józef przybył z wojskiem w okolicę Jaromierza, Prusak zaś stał nad granicą. W całej okolicy było wojsko rozłożone nawet po chatach. Do nas przekazano kilku prostych szeregowców i jednego oficera. Był to człowiek lekki, jeden z tych, którym się zdaje. że każdą dziewczynę w swoje sidła dostaną jak pająk muchę. Odprawiłam natręta szorstko, lecz on o słowa nie dbał, i wszystko z siebie strząsł jakby kroplę rosy. Gdy nie nie pomagało, urządziłam się tak, że się nigdy z nim sam na sam spotkać nie potrzebowałam.
Wiesz dobrze jak to bywa. Dziewczyna musi kilka razy na dzień biegnąć to w pole, to na trawę; zdarzy się, że domownicy wszyscy wyjdą, i zostanie sama; krótko mówiąc, ponieważ nie ma zwyczaju ani potrzeby doglądać dziewczyny, wymaga się, ażeby sama siebie pilnowała, lecz tym sposobem daje się bezsumiennym zwodzicielom dosyć sposobności do prześladowania cnoty.
Pan Bóg mnie ostrzegł. — Na trawę chodziłam wczas rano, gdy jeszcze wszyscy spali. Od najpierwszej młodości wczas rano wstawałam, bo matka mi zawsze mówiła:
— Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje!
I miała słuszność, bo chociażbym z rychłego wstania nie była miała żadnego pożytku, byłaby mi fatygę wynagrodziła sama radość, jaką o tej porze odczuwałam. Bo wyszedłszy z rana do sadu lub w pole, widziałem zieloną łąkę, pokrytą świeżą rosą, na widok której serce mi się z radości śmiało. Każdy kwiatek stał jak panna z podniesioną głową i wesołemi oczami. Powietrze było napełnione wonią, jaka z każdego kwiatka, każdej trawki wychodziła. Skowronki wzbijały się nademną wysoko w powietrze i śpiewały Bogu na chwałę; zresztą wszędzie w koło panował spokój — święta cisza.
Gdy słońce wschodziło nad górami, zdawało mi się, że jestem w kościele; śpiewałam wesoło, a praca mi szła od ręki jakby grał.
Pewnego dnia z rana kosiłam trawę w sadzie; naraz usłyszałam za sobą głos:
— Boże pomagaj, dziewczyno!
Chcąc odpowiedzieć: Daj Panie Boże! — spojrzałem za siebie, ale nie mogłam ze strachu ani słowa wymówić; sierp wypadł mi z ręki.
— Zobaczyliście oficera, wszak tak? — zapytała Krystyna.
— Zaczekaj, pomału — rzekła Babunia — nie zobaczyłam oficera, bo inaczejbym nie była sierpa upuściła, zlękłam się z radości: Jerzy stał przedemną! a musisz wiedzieć, żem go trzy lata nie widziała! Jak ci wiadomo, był Jerzy synem naszej sąsiadki Nowotny, tej samej, która ze mną była, gdyśmy z cesarzem Józefem mówiły.
— Tak, mówiliście mi także, że zamiast księdzem został tkaczem!
— Nie jego wina, że nie został księdzem — rzekła babunia — to sprawa stryja. Bo chłopcu szła nauka jakby grał. Ile razy ojciec do Rychnowa zajechał, zawsze tylko pochwały o nim słyszał. Podczas wakacyj wyręczał w każdę niedzielę ojca w czytaniu pisma św., który się znakomicie na czytaniu znał; lecz Jerzy tak gładko czytał, żeśmy go z prawdziwą przyjemnością słuchali. — Nowotna zawsze mówiła:
— Jakbym go na ambonie widziała!
Obchodziliśmy się z nim jak z księdzem, a gdziekolwiek we wsi coś dobrego ugotowano lub upieczono, zewsząd mu kobiety, co najlepsze przynosiły, a gdy się Nowotna wymawiała:
— Boże, cóż my wam za to damy — odpowiadały niewiasty:
— Jak Jerzy będzie księdzem, da nam błogosławieństwo!
Żyliśmy jak brat z siostrą. Lecz gdy przybył na drugie i trzecie wakacye, nie miałam już do niego tej śmiałości, co dawniej; wstydziłam się przed nim, a zdarzyło się, że przyszedł do ogrodu, i pomimo mego zakazu pomagał mi trawę rznąć i znosić, bo poczytywałam sobie po prostu za grzech, żem na coś podobnego pozwalała, i wciąż mu mówiłam, że taka robota na księdza nie przystoi. Wtedy się Jerzy śmiał i wywodził, że jeszcze dużo wody upłynie, zanim będzie miał pierwsze kazanie. — Bywa to już na świecie, że człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi.
Podczas trzecich wakacyi nadszedł list od stryja z Kłodzka z prośbą, ażeby chłopak czemprędzej do niego przybył. Stryj był tkaczem, wyrabiał najkunsztowniejsze roboty i dorobił się wielkich pieniędzy! Ponieważ był bezdzietny, nie zapomniał o Jerzym.
Kumotra nie chciała się na odjazd syna zgodzić, ale mój ojciec sam ją namawiał, ażeby chłopaka wysłała i tłomaczył, że to może być jego szczęściem.
Jerzy się więc wybrał w drogę. Kumotra i mój ojciec daleko go odprowadzili, bo się w tym samym czasie razem na odpust do Wambrzyc wybrali.
Oni wrócili; Jerzy został.
Tęskniliśmy za nim wszyscy, najwięcej kumotra i ja, tylko z tą różnicą, że kumotra często o synie mówiła, ja się zaś z tęsknotą nie wydawałam.
Stryj przyrzekł, że się będzie o chłopca starał, jak o własnego syna.
Kumotra mniemała, że Jerzy uczęszcza nadal do szkół w Kłodzku, cieszyła się już na jego prymicye, a tu za rok wrócił Jerzy jako — wyuczony tkacz!
Kumotra strasznie płakała i rozpaczała, lecz to nic nie pomogło.
Jerzy przepraszał i przyznał się, że nie czuł powołania do stanu duchownego, aczkolwiek chętnieby był dalej studyował. Lecz stryj go od tego zamiaru odwiódł, perswadując, jak długoby się jeszcze musiał męczyć i tłuc po szkołach i urzędach, zanimby doszedł do kawałka chleba; namówił chłopca do rzemiosła, o którem lubił mówić, że ma złote pole, i dodał, że tem lepiej Jerzemu popłacać będzie, bo był w szkołach.
Krótko mówiąc, Jerzy się dał namówić do tkactwa, a że się do wszystkiego całą duszą brał, stał się i w rzemiośle biegłym.
Za rok zrobił stryj Jerzego czeladnikiem i wysłał go potem dla wydoskonalenia się w świat, a nasamprzód do Berlina do pewnego znajomego. Przed odjazdem przybył jeszcze do nas do Czech i przyniósł mi ten oto różaniec na pamiątkę z Wambrzyc.
To mówiąc, wydobyła Babunia z zanadrza różaniec z kłokocinowego drzewa, który zawsze przy sobie nosiła, popatrzała nań chwilę, i znów dalej mówiła:
— Mój ojciec nie brał Jerzemu za złe, że się stał rzemieślnikiem i uspokajał Nowotną, ażeby się więcej nie martwiła.
— Kto wie, czy to nie dobrze, — mawiał ojciec, — zresztą jak sobie pościele tak się wyśpi.
Niech będzie rzemiosło jakie chce, gdy się tylko człowiek dobrze na niem zna i zostanie uczciwym, zacnym człowiekiem, zasługuje na tę samą cześć i szacunek jak każdy inny.
Jerzy się cieszył, że się mój ojciec na niego nie gniewał; wszak go kochał jak rodzonego ojca.
Nowotna się z czasem udobruchała, bo jakże inaczej być mogło, wszak Jerzy był jej dzieckiem, które kochała, nie mogła więc pragnąć, ażeby się czuł nieszczęśliwym w swoim zawodzie.
Po kilkudniowym pobycie u nas poszedł Jerzy w świat i trzy lata nie o nim nie wiedzieliśmy ani nie słyszeli aż do chwili, gdy wtedy rano przedemną stanął. Możesz sobie pomyśleć, jak się ucieszyłam. Zaraz go poznałam, aczkolwiek się bardzo zmienił. Był nadzwyczaj wysoki, a przytem taki urodny jak rzadko człowieka spotkać.
Schylił się do mnie, ujął mnie za rękę i zapytał, czemu się tak zlękłam.
— Jak się nie zlęknąć, — rzekłam, — gdyś spadł jak piorun z jasnego nieba. Kiedy i zkąd wróciłeś?
— Prosto z Kłodzka, — odpowiedział, — bo tam wszędzie werbują i stryj się obawiał, żeby i mnie do wojska nie zabrali. Tyle com wrócił z wędrówki, wysłał mnie zaraz do Czech, sądząc, że się tu prędzej od wojskowości uchylę. Przedostałem się szczęśliwie przez góry, i jestem tutaj.
— Na Boga! — zawołałam, — by cię tylko nie odnaleźli. Cóż matka na to mówi?
— Matki jeszcze nie widziałem. Stanąłem na miejscu o drugiej w nocy, nie chciałem matki budzić.
— Położysz się w trawę pod okno dziewczyny, poczekasz do rana, przywitasz się i pójdziesz dalej, — pomyślałem i położyłem się na murawie.
Na prawdę! nie na darmo o tobie we wsi mówią: zanim skowronki zaśpiewają, już wracasz z trawą do domu! Jeszcze dobrze nie świta, a już jesteś przy robocie.
Widziałem, jak się przy studni myłaś i czesałaś, całą siłą mnie do ciebie ciągnęło, lecz nie chciałam ci w modlitwie przeszkadzać, ale teraz mi powiedz, czy mnie jeszcze kochasz.
— Cóż miałam innego powiedzieć, jak że kocham! Wszak kochaliśmy się od małych dzieci i jak żywam, o nikim innym w życiu swojem nie pomyślałam.
Po krótkiej pogawędce poszedł Jerzy do matki, a ja pobiegłam czemprędzej do ojca z miłą nowiną.
Ojciec był mądry człowiek, więc nie podobało mu się, że Jerzy przybył do domu w tak niebezpieczną chwilę.
— Nie wiem, — rzekł, — ujdzie-li tu białego kabata; zrobimy, co będzie można, ażeby go ochronić, tymczasem nie mów do nikogo, że tu jest.
Obok wielkiej radości zażyła Nowotna nie mało strachu, bo Jerzy był do wojska zapisany i uciekł przed assenterunkiem. Trzy dni ukrywał się na górze w sianie. Za dnia była u niego matka, wieczorem przychodziłam i ja i tak opowiadaliśmy sobie we troje do późnej nocy. Obawiałam się sama tak bardzo o niego, że chodziłam przez całe dni jak błędna i zapomniałam nawet unikać oficera i weszłam mu sama kilka razy w drogę. Myślał zapewnie, że chcę naprawić, com szorstkiem obejściem się z nim popsowała i zaczął znów śpiewać starą piosenkę.
Nie odpowiadałam nic, i nie byłam już taka sztywna jak dawniej, a to dla tego, że się o Jerzego obawiałam. Jak już mówiłam, ukrywał się Jerzy na górze w sianie. Oprócz mnie, moich rodziców i pani kumotry nikt o nim nie wiedział.
Gdym na trzeci dzień późno wieczorem od Jerzego wracała, wieczór był ciemny, zastąpił mi oficer niespodzianie drogę. Dowiedział się widocznie, że chodzę co wieczór do kumotry Nowotny i zaczaił się na mnie w sadzie.
Cóż tu robić? — Krzyczeć?
Jerzy by każde głośniejsze słowo na górze usłyszał, a obawiałam się go zawołać. Spuściłam się więc na własne siły, i gdy nie mogłam dojść z oficerem po dobremu do końca, puściłam się na pięści.
Nie śmiej się, Krystynko, i nie patrz niedowierzająco na mnie: bo wtedy inaczej wyglądałam jak dzisiaj. Nie byłam wprawdzie wysoka, ale krępa, a ręce miałam twarde od ciężkiej roboty. Byłabym mu dobrze wyrobiła, gdyby z wściekłości i gniewu nie był klął i krzyczał na głos. Tem się zdradził; bo Jerzy wpadł pomiędzy nas niespodzianie jak piorun z jasnego nieba i chwycił oficera za gardło.
Jerzy usłyszał na górze łajanie, spojrzał oknem, a poznawszy mnie w półzmroku, wyskoczył oknem, i prawdziwy cud, że karku nie skręcił. Lecz nie zważał na niebezpieczeństwo, byłby zeskoczył i na palący się stós drzewa.
— Co to znaczy panie, bić się w nocy z uczciwą dziewczyną? — krzyczał Jerzy.
Przymawiałam i prosiłam, ażeby pomyślał, w jakiem położeniu się obecnie znajduje, lecz trzymał oficera jak w kleszczach i trząsł nim ze złości jak chwiejną trzciną.
Nareszcie przestał biedaka dusić.
— W inny czas i na innem miejscu nieco inaczej byśmy się rozmówili, — wołał — lecz tu nie jest miejsce po temu; ale to sobie spamiętaj, panie oficerku: ta dziewczyna tu, jest moja narzeczona; nie przestaniesz na przyszłość za nią chodzić i jej niepokoić, rozmówimy się wtedy inaczej; a teraz precz ztąd! i jednym zamachem przerzucił oficera przez płot jak zgniłą gruszkę. Potem mnie wziął za szyję i rzekł:
— Nie zapomnij mnie dziewczyno; pozdrów matkę; zostańcie tu wszyscy z Bogiem; muszę w tej chwili umykać, boby mnie tu przytrzymali. Nie obawiaj się o mnie; znam każdą ścieżkę i dostanę się do Kłodzka, a tam już znajdę kryjówkę. Proszę cię, przyjdź do Wambrzyc na odpust; tam się spotkamy!
Zanim słowo wymówić mogłam, już Jerzego nie było. Pobiegłam natychmiast do Nowotny i opowiedziałam, co się stało. Poszłyśmy razem do moich rodziców; byliśmy wszyscy jak bez zmysłów; baliśmy się najmniejszego szelestu.
Oficer rozesłał żołnierzy na wszystkie strony sioła, bo myślał, że Jerzy był człowiek z sąsiedniej wioski, i że mu się uda, wziąść go do aresztu.
Nie udało mu się; Jerzy uszedł szczęśliwie.
Od tego wieczoru schodziłam oficerowi z drogi, gdzie tylko mogłam, a on, nie mogąc się inaczej na mnie pomścić, oczerniał mnie po wsi i rozsiewał plotki, jakobym była najgorsza nierządnica. Na szczęście wszyscy ludzie we wsi mnie znali i nie miał powodzenia z oszczerstwem.
Niedługo potem nadszedł rozkaz dla wojska do odmarszu, bo Prusak przekroczył granicę. Wojna nie trwała długo i chłopi ją nazwali wojną chlebową, a to dla tego, że wojsko wróciło do domu, gdy zabrany ze sobą chleb zjadło.
— A cóż się stało z Jerzym? — zapytała Krystyna.
— Nie dowiedzieliśmy się o nim nic aż do wiosny; bo nikt w tym niespokojnym czasie nie przechodził przez granicę. Było nam wszystkim, jakbyśmy na nożach stali.
Przyszła wiosna, a jeszcze nie było wiadomości. Poszłam na odpust, jak Jerzemu przyrzekłam. Wybrało się bowiem dużo znajomych do Wambrzyc i rodzice mnie powierzyli ich opiece. Przewodnik nasz był już poprzednio kilka razy w Kłodzku i znał tam każdy kąt. Ojciec mu polecił, ażeby mnie odprowadził do samego miasta.
— Pójdziemy do pani Liduszki i przyprowazimy się trochę do porządku, — rzekł przewodnik, gdyśmy przyszli do miasta.
Wstąpiliśmy do małej gospody na przedmieściu, gdzie wszyscy przybywający z Czech stawali; bo gospodyni była Czeszką i pochodziła z naszej okolicy. Podówczas mówiono jeszcze w całym Kłodzku po czesku.
Pani Liduszka witała nas z wielką radością i zaprowadziła nas do prywatnego pokoju.
— Siadajcie; zaraz wrócę; tylko wam trochę polewki z wina zgotuję, — rzekła i znikła w drzwiach.
Serce mi biło gwałtownie z radości na samą myśl, że zobaczę Jerzego, ale ogarniał mnie i smutek, bom się obawiała, że go może jakie nieszczęście spotkało od czasu, gdym go ostatni raz widziała.
Wtem usłyszałam głos Liduszki w przedsionku:
— Proszę bardzo, panie Jerzy; proszę wstąpić; mam dzisiaj gości z Czech!
Drzwi się otwarły i do pokoju wszedł Jerzy! Na pierwszy rzut oka poznałam całe nieszczęście i padłam jak gromem rażona na stołek. Jerzy był żołnierzem! Stało mi się ciemno przed oczami.
Jerzy mi podał rękę i prawie z płaczem rzekł:
— Ja nieszczęśliwy człowiek; tyle com się wyuczył rzemiosła i strząsł z siebie jarzmo, które mię przygniatało, włożono na mnie nowe, dokuczliwsze. Dostałem się z deszczu pod rynnę. Gdybym był w Czechach został, byłbym służył, ale swojemu cesarzowi, a tu muszę służyć za żołd i u obcego pana.
— Na Boga! cóżeś zrobił, że cię zabrali! — zapytałam.
— Moja droga! młodość, płochość, nierozum! Nie słuchałem doświadczonego stryja.
Gdym od was uciekł, nie miałem nigdzie miejsca, wszędzie mi się nudziło, tęskniłem za domem.
Raz w niedzielę poszedłem z kilkoma znajomymi do gospody pomimo przestrogi stryja. Piliśmy, aż my sobie dobrze podpili; w tem weszli werbunkowi do gospody.
— Te łotry! — zawołała Liduszka, wracając z polewką z wina — gdyby pan Jerzy był u mnie przestawał, nie byłoby go to spotkało, bo ja kłamstw i namów tych judaszów nie cierpię; wszak stryj też nigdzie indziej nie wstąpi jak do Liduszki! Bo człowiek już ma doświadczenie, lecz ta nasza młodzież nie ma rozumu! Trudna rada! Lecz nie dajcie sobie teraz nowego zawodu zohydzić, panie Jerzy.
— Niech się dzieje wola Boska — rzekł Jerzy — co się stało, już się nie odstanie. Nie byliśmy przy trzeźwym rozumie; werbunkowi nas obałamucili, a gdyśmy wytrzeźwieli, byliśmy, t. j. ja i Lechotski już w mundurach. Myślałem, że sobie głowę urwę, lecz cóż było robić? Stryj także nie mało narzekał; w końcu zaczął przemyśliwać, jakby sprawę zmienić na lepsze, gdy się cofnąć już nie dała. Poszedł więc do generała i uprosił tyle, żem został tu na miejscu, i że wkrótce będę kapralem, i — o tem później pomówimy. Tylko mi teraz nie rób przykrości, dziewczyno; jestem szczęśliwy, że cię widzę.
Pocieszaliśmy się, jak się dało. Później mnie Jerzy zaprowadził do swego stryja, który mnie chętnie przyjął. Wieczorem przybył Lechotski, człowiek bardzo dobry i uczciwy. Był Jerzemu wiernym przyjacielem aż do śmierci.
Dawno już obaj w wieczności, a ja jeszcze żyję!
— Wszak nie wróciliście już do domu, Babuniu, i wyszliście tam za dziadusia? — zapytała Baśka, wyrywając staruszkę z zamyślenia, w jakie się pogrążyła na wspomnienie owych błogich chwil, które szczęśliwie przeżyła.
— Tak jest, wzięliśmy ślub, bo Jerzy tak chciał. Pozwolenie do zawarcia małżeństwa wyrobił mu stryj u generała, więc tylko czekali, ażebym przyszła na odpust.
Na noc odszedł Jerzy do koszar, ja zaś zostałam na noclegu u stryja. Był to dobry staruszek, daj mu Boże niebo!
Na drugi dzień przybył Jerzy już wczas rano i długo się z stryjem naradzał. Potem przyszedł do mojego pokoju i rzekł:
— Dziewczyno, powiedz mi otwarcie, przy trzeźwym rozumie, czy mnie kochasz tak bardzo, żebyś ze mną szczęście i nieszczęście znosiła? Ojca i matkę opuściła?
Powiedziałam, że tak jest.
— Kiedy tak, więc zostań tu i będziesz moją żoną — rzekł i uściskał mnie serdecznie. — Nigdy przedtem mnie nie pocałował, bo to nie jest zwyczajem u prostego ludu, ale wtedy biedak nie wiedział, co z radości czynił.
— Ale cóż powiedzą rodzice moi? — zawołałam i serce mi zadrżało z radości i tęsknoty zarazem.
— Cóżby mieli powiedzieć? Wszak nas kochają, więc nie będą chcieli, abyśmy się martwili — odpowiedział Jerzy.
— Ale, mój Boże, Jerzy, wszak nam mogą dać błogosławieństwo!
Jerzy na to nic nie odpowiedział, ale w tej chwili wszedł stryj do pokoju, a wyprosiwszy Jerzego, rzekł:
— Dziewczyno, jesteś nabożną dziewczyną i dla tego mi się podobasz; widzę teraz, że Jerzy będzie z tobą szczęśliwy, i że nie darmo za tobą tęsknił. Sprzeciwiałbym się waszemu małżenstwu, gdybym nie wiedział, jaki z niego jest człowiek i jaki ma rozum.
Gdyby mnie tu nie było, jak go do wojska wzięli, byłby głowę stracił; lecz potrafiłem go pocieszyć, a zwłaszcza tem, że mu wyrobiłem pozwolenie na ślub.
Kłamać nie byłoby na miejscu, więc wiedz: Jerzy nie może wrócić do Czech, a gdybyś ty wróciła do rodziców, kto wie, czyby cię nie odmówili. Lecz gdy się pobierzecie, pojedziemy wszyscy razem do Oleśnicy, i wtedy wam rodzice błogosławieństwa nie odmówią. Przez pątników poślemy im list. Pojutrze odbędzie się wasz ślub w wojskowym kościele; ja zastąpię rodziców i wezmę wszelką odpowiedzialność na moje sumienie.
Dziewczyno! Spojrzyj na mnie, mam głowę białą jak śnieg. Czy myślisz, żebym uczynił, za cobym nie mógł przed Bogiem odpowiedzieć?
Tak stryj mówił do mnie, a łzy mu spadały po licach jak groch.
Zgodziłam się na wszystko. Jerzy o mało co rozumu z radości nie stracił.
Nie miałam innej odzieży jak tę, co na sobie. Lecz Jerzy mi kupił nową suknię, kabatek i granaty na szyję. Są to te same granaty, które mam po dziś dzień, ta sama suknia, i ten sam kabatek, które leżą w skrzyni.
Pątnicy wrócili z listem, w którym stryj rodzicom doniósł, że jeszcze kilka dni zostanę w Kłodzku a potem razem z nim wrócę do Oleśnicy; więcej nie pisał.
— Lepiej będzie — rzekł — gdy wszystko ustnie załatwimy.
Na trzeci dzień mieliśmy ślub; wojskowy ksiądz miał mszę św., pani Liduszka była starościną, Lechotski drużbą, tegoż siostra drużką, stryj i jeszcze jeden obywatel miasta świadkami, więcej nie było nikogo.
Pani Liduszka wyprawiła nam śniadanie, i tak spędziliśmy cały dzień w bojaźni Bożej i radości, wspominając ciągle pozostałych w domu.
Pani Liduszka naśmiewała się z Jerzego przy stole i rzekła:
— Patrzcie, patrzcie, młody panie, wcale was nie poznaję, to już nie ten wiecznie zamroczony Jerzy; ale nie ma się czemu dziwić, że wam teraz twarz promienieje jak słońce!
Tak i podobnie żartowano i mówiono, jak to bywa na weselu.
Jerzy chciał, ażebym się zaraz do niego wprowadziła, lecz stryj na to nie zezwolił, póki nie wrócimy z Czech i z odpustu z Wamberzyc.
Kilka dni później pojechaliśmy ze stryjem do Oleśnicy. Nie mogę wam opisać, jak się matka Jerzego zdziwiła, że byłam z jej synem już po ślubie i jak bardzo ubolewała, że Jerzy służył przy wojsku. Moja matka zaś załamywała ręce i ustawicznie narzekała, że ją chcę opuścić i w obcy kraj pójść za żołnierzem i tak rozpaczała, że mi włosy na głowie stawały.
Lecz zawsze wyrozumiały i mądry ojciec rzekł:
— Stało się! Jak sobie posłali, tak się wyśpią. Kochają się i będą wszystko razem znosić; wszak, matko, sama dobrze wiesz, żeś tak samo ojca i matkę opuściła, a zresztą jest to już takie przeznaczenie każdej dziewczyny.
Któż temu winien, że Jerzego spotkało nieszczęście? A potem służba w Prusach nie jest taka długa, jak wysłuży swoje lata, wróci do nas.
Wy, kumotro, uspokójcie się, bo Jerzy jest mądry człowiek, a nudzić mu się tam także nie będzie, temu już zapobiegł.
Ty, dziewczyno, nie płacz. Niech cię Pan Bóg błogosławi; z kim poszłaś do ołtarza, z tym wytrzymaj wiernie do samego grobu.
Temi słowy dał mi ojciec błogosławieństwo, i łzy mu stanęły w oczach.
Matki także się rozpłakały, a moja matka, lękliwa i bojaźliwa przez całe życie, nie wiedziała, gdzie jej głowa stoi.
— To dopiero rozum, — łajała, — nie masz tam kawałka pierzyny, ani sprzętów, ani odzieży i wyszłaś za mąż. Jak żyję, nie widziałam takich przewrotnych ludzi.
Rodzice mi dali piękną wyprawę i gdym wszystko miała w porządku, wróciłam do Jerzego i nie opuściłam go już do śmierci.
Nieszczęsna wojna! Gdyby jej nie było, mógłby żyć po dziś dzień!
Widzisz, dziewczyno, wiem dobrze, co jest radość i smutek, wiem co młodość i nierozsądek, — skończyła Babunia, kładąc wychudłą rękę na okrągłe ramię Krystyny.
— Doświadczyliście dużo, Babuniu, ale byliście szczęśliwi, bo było wam w końcu dane, czego serce pragnęło. Gdybym i ja wiedziała, że po wszelkiem utrapieniu będę szczęśliwa, chętniebym wszystko znosiła, chociażbym i czternaście lat na Milę czekać miała, — rzekła Krystyna.
— Przyszłość jest u Boga, co On przeznaczył, to się i stanie, zdaj wszystko na Niego i ufaj Jemu.
— Łatwo powiedzieć, Babuniu, ale człowiek nie ma zawsze silnej wiary; jak mi wezmą Jakóba, będę narzekała, bo z nim odejdzie moja cała radość, z nim stracę wszystko.
— Cóż mówisz, Krystyno; nie masz-li ojca?
— Mam zacnego ojca, niech mu Pan Bóg da zdrowie, lecz ojciec jest stary i niecierpliwy. Dla tego już przeszłego roku chciał na gwałt zrobić wesele, ażeby dostać pomocnika i zastępcę w gospodarstwie. Więc cóż ja biedna zrobię, gdy Jerzego do wojska zaciągną? Wszak innego nie wezmę, chociażby się wszyscy na głowę postawili; będę pracować do upadłego, ażeby ojciec nie miał powodu do skargi, ale zmusić się nie dam! Ach, Babuniu, wy ani nie wierzycie, co mam za utrapienie w gospodzie! Nie myślcie, że się skarżę na pracę, broń Boże! pracuję chętnie, ale co się człowiek nasłuchać musi, aż uszy bolą!
— I nie umiesz temu zaradzić? — zapytała Babunia.
— Proszę was, jakim sposobem? Ilekroć mówiłam do ojca: Widzicie, tatusiu, tak i tak jest, nie cierpcie takich gości, zawsze mi odpowiadał: Mów dziecko, co chcesz, tylko nie postępuj po grubijańsku i nie zrażaj mi gości, bo wiesz dobrze, że to nasz chleb, gości tracić nie chcę!
Więc nie mam po grubijańsku postępować, a gdy jestem uprzejmą, zaraz po całej wsi mną trzęsą. Gdyby to byli goście ze wsi, prędkobym z nimi skończyła, ale pan pisarz i rządzca z zamku, to gorzcy panowie, mam ich pełen żołądek. Wstydzę się wam przyznać, jak mnie ten stary kozioł rządzca prześladuje, a sumienie mi mówi, że się wszelkiemi siłami Mili pozbyć stara, bo wie, że Jakób jest moim obrońcą i obawia się, ażeby mu się tak nie powiodło, jak wtedy Włochowi. Udaje, jakoby sołtysowi łaskę wyświadczył, że pomścił jego córkę, a tymczasem stary złodziej sam o sobie myśli. Jestem bezradna, ojciec się boi, a biedna matka jakby już nie na tym świecie, więcej w łóżku, niż na nogach, więc jej też tem wszystkiem nie niecierpliwię.
Gdybym była mężatką, byłoby inaczej. Bo niepodobałby mi się jaki gość, powiedziałabym Mili, a nie mógłby go się Jakób otwarcie pozbyć uważałby na niego, i taki człowiekby się ani nie odważył, pożądliwie na mnie spojrzeć. Ach, Babuniu, gdybym wam mogła powiedzieć, jak mnie Jakób kocha, a ja jego, ale powiedzieć się tego nie da!
Dziewczyna podparła ręką twarz i długo milczała.
Wtem wstąpił Mila do ogrodu. Nikt go nie spostrzegł. Na twarzy jego było widać ślady wewnętrznej boleści, oczy były mętne. Ciemnokasztanowe włosy miał krótko przystrzyżone, na głowie wojskową czapkę z jodłową różczką.
Baśka się Mili przelękła; Babuni opadły ręce, twarz jej zbladła, nareszcie rzekła staruszka przyciszonym głosem:
— Niech cię Pan Bóg pocieszy, Jakóbie!
Lecz gdy Krystyna podniosła głowę, a Mila podając jej rękę, rzekł:
— Jestem żołnierzem, i za trzy dni muszę się stawić do Królewskiego Grodu, — padła dziewczyna na ziemię i straciła przytomność.




  1. Przypis własny Wikiźródeł Szarym kolorem zaznaczone odgadnięte nieczytelne drobne fragmenty tekstu.
  2. Spór o dziedzictwo bawarskie w r. 1777.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Božena Němcová i tłumacza: Paweł Rybok.