Benvenuto Cellini (1893)/Tom I/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas,
Paul Meurice
Tytuł Benvenuto Cellini
Podtytuł Romans
Wydawca Józef Śliwowski
Data wyd. 1893
Druk Noskowski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Józef Bliziński
Tytuł orygin. Ascanio ou l'Orfèvre du roi
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
GENIUSZ I BERŁO.



W istocie, tuż za Katarzyną król Franciszek I-szy wszedł na dziedziniec z całym swoim orszakiem.
Sam prowadził księżnę d’Etampes.
Król Nawarry szedł za nim z żoną Delfina Katarzyną de Medicis.
Delfin, późniejszy Henryk II-gi, szedł dalej ze swoją ciotką, Małgorzatą de Valois, królową Nawarry.
Prawie cała arystokracya im towarzyszyła.
Benyenuto wyszedł na przeciwko nich i bez żadnego zakłopotania przyjął króla, książąt i arystokracyę, jakby przyjmował przyjaciół swoich.
A jednak w orszaku tym były imiona najgłośniejsze w świecie.
Małgorzata de Valois, pani d’Etampes, Katarzyna do Medicis, Diana de Poitiers, wszystkie czarowały, zachwycały, a każdej piękność była w innym rodzaju.
Lecz Benvenuto przyzwyczajony był do typów najczystszych starożytności a jako ulubiony uczeń Michała Anioła, przywykł do towarzystwa królów.
Lecz przedewszystkiem powiedzmy kilka słów o księżnej d’Etampes.
Anna de Pisseleu, księżna d’Etampes, która od czasu powrotu króla z niewoli hiszpańskiej odziedziczyła jego względy po hrabinie de Chateaubriand, była wówczas w całym blasku piękności.
Lecz nic ruchliwszego i więcej zdradzieckiego jak fizyonomia tej kobiety, już to Hermiony, już Galatei, z uśmiechem niekiedy straszliwym, spojrzeniem już to pieszczącem, już znowu piorunującem i gniewnem.
Dumna i zazdrosna wymogła na Franciszku I-ym, że rozkazał hrabinie de Chateaubriand oddać klejnoty, które jej darował, lecz piękna i melancholijna hrabina, odsyłając tylko ich szczątki, zaprotestowała przeciw tej profanacyi.
Nakoniec skryta i biegła w udawaniu, nie raz zamykała oczy, gdy skutkiem jakiego kaprysu, król zdawał się zwracać uwagę na jaką młodą dziewicę u dworu, którą w istocie wkrótce porzucał i znowu powracał do swej pięknej i potężnej wróżki.
— Z niecierpliwością pragnąłem widzieć się z tobą, Benvenuto — rzekł król — bo choć już prawie dwa miesiące upływa jak przybyłeś do nas, sprawy jednak mego państwa sztukami zająć mi się nie dozwoliły. Winą to jest mego brata Cesarza, który mi ani chwili odpoczynku nie daje.
— Jeśli zechcesz, Najjaśniejszy panie, to napiszę do niego, prosząc aby Cię nie odrywał od sztuk, tem bardziej skoro Wasza królewska mość dowiodłeś już, że wielkim jesteś wodzem.
— A więc znasz Karola Piątego? — spytał król Nawarry.
— Miałem honor, Najjaśniejszy panie, przedstawić Jego cesarskiej mości przed czterema laty, w Rzymie, mszał mojego pomysłu i mieć do niego mowę, którą zdawał się być bardzo rozczulony.
— I cóż ci Jego cesarska mość powiedziała?
— Że mnie już znał; widział bowiem przed trzema laty u kapy papiezkiej, złotą zapinkę, zaszczyt mi przynoszącą.
— O! widzę — rzekł Franciszek I-szy, że co się tyczy królewskich grzeczności, zepsutym jesteś bardzo.
— To prawda, Najjaśniejszy panie, że miałem szczęście zadowolnić dosyć znaczną liczbę kardynałów, książąt, Wielkich książąt i królów.
— A teraz pokaż mi swe piękne dzieła; może zobaczywszy je, sprawiedliwszym od innych będę sędzią.
— Najjaśniejszy panie! bardzo mało miałem czasu, ale oto waza srebrna i takaż nalewka, które może nie są niegodne zwrócić uwagę Waszej królewskiej mości.
Król przez kilka chwil w milczeniu te arcydzieła oglądał.
Zdawało się, że twór o jego twórcy zapomnieć mu kazał, nareszcie gdy damy zbliżyły się z ciekawością:
— Patrzcie panie — zawołał Franciszek I-szy co za piękne dzieło! kształt wazy jaki nowy i śmiały! Co za delikatność i wykończenie w tych płasko-rzeźbach i wypukłościach! A postawy tych figur jak są rozmaite i prawdziwe! Ta naprzykład, co trzyma ramię po nad głową, ten gest ulotny, tak naiwnie schwycony, że patrząc nań, dziwić się trzeba, że się nie porusza. W istocie sądzę, że nigdy starożytni nie utworzyli nic równie pięknego. Przypominam sobie najlepsze dzieła starożytności, lecz nic nie sprawiło na mnie większego wrażenia. Czy widzisz Małgorzato, to piękne dziecię, ukryte wśród kwiatów i tę jego małą nóżkę zawieszoną w powietrzu; jak to wszystko jest żywe, wdzięczne i piękne!
— Mój wielki królu — zawołał Benvenuto — inni mi pochlebiali, lecz ty mnie pojmujesz!
— Cóż więcej mi jeszcze pokażesz? — rzekł król z rodzajem chciwości.
— Oto medal przedstawiający Ledę z łabędziem, zrobiony dla kardynała Gabryela Cesarini. Oto pieczątka, na której wyryłem Świętego Jana i Świętego Ambrożego; oto relikwiarz, emaliowany przezemnie.
— Jakto! bijesz więc medale? — spytała pani d’Etampes.
— Jak Cavadone z Medyolanu.
— I emaliujesz na złocie? — spytała Małgorzata.
— Jak Amerigo z Florencyi.
— Bytujesz pieczęcie? — spytała Katarzyna.
— Jak Lantizco z Peruzy. Sądzisz więc pani, że mój talent ogranicza się na drobnych klejnotach złotych i wielkich sztukach srebrnych? Wszystkiego umiem po trosze dzięki Bogu. Jestem niezłym inżenierem i dwa razy Rzym ocaliłem. Potrafię dosyć dobrze złożyć sonet, niech Wasza królewska mość rozkaże mi napisać poemat, byleby tylko on był na jej pochwałę, podejmuję się dokonać go, ani mniej ani więcej jak gdybym był Klemensem Marot. Co się tyczy muzyki, której uczył mię mój ojciec przy pomocy kija, skorzystałem to, że gram na flecie tyle, iż Klemens VII-my w dwudziestym czwartym roku umieścił mię w liczbie swych nadwornych muzykantów. Wyrabiam także dobre strzelby i narzędzia chirurgiczne. A jeżeli Wasza królewska mość zechcesz użyć mnie jako żołnierza, przekonasz się, że nie jestem niezdarą, i że potrafię władać rusznicą lub wymierzyć śmigownicę. Jako strzelec, zabijałem do dwudziestu pięciu pawi dziennie a jako artylerzysta, oswobodziłem Cesarza od księcia Oranii a Waszą królewską mość od konetabla Bourbon; zdaje mi się bowiem, że zdrajcy nie mają do mnie szczęścia.
— Z czego jesteś dumniejszy — przerwał młody delfin — czy z zabicia konetabla, czy z zastrzelenia dwudziestu pawi?
— Nie pysznię się z niczego, Mości książę. Zręczność jak wszystkie inne dary, pochodzi od Boga a ja użyłem tylko mojej zręczności.
— Lecz w istocie niewiedziałem, że mi oddałeś podobną przysługę — rzekł król. Więc to ty zabiłeś konetabla Bourbon. Jakże się to stało?
— Jak najprostszym sposobem. Wojsko konetabla niespodziewanie stanęło pod Rzymem, i przypuściło szturm do wałów. Wyszedłem z kilku przyjaciółmi, celem przypatrywania się. Wychodząc, machinalnie wziąłem rusznicę na ramię. Przybywszy na mury, ujrzałem, że nie miałem tam co robić. Szkoda jednak — pomyślałem — abym tu napróżno przychodził. Wtedy kierując rusznicą ku miejscu, gdzie widziałem liczniejszą grupę walczących, zmierzyłem do tego właśnie, co przewyższał wszystkich głową. Skoro upadł, powstała wielka wrzawa sprawiona moim wystrzałem. W istocie, zabiłem Bourbona. On to, jak się później przekonano, wyższym był od wszystkich otaczających.
Podczas gdy Benvenuto opowiadał to zdarzenie z zupełnem lekceważeniem, grono dam i dworzan nieznacznie rozszerzyło się około niego; wszyscy spoglądali z uszanowaniem, przestrachem prawie, na tego bohatera mimo wiedzy.
Sam Franciszek I-szy został przy Cellinim.
— A zatem, mój kochany — odezwał się do niego — widzę, że jeszcze nim mi swój geniusz poświęciłeś, twoje męztwo już mi było użyteczne.
— Najjaśniejszy panie — wesoło odpowiedział Benvenuto — zdaje mi się, że urodziłem się już sługą twoim. Pewna przygoda w mojem dzieciństwie, zawsze mi to na myśl przywodzi. Wasza książęca mość masz w swoim herbie salamandrę?
— Tak, z dewizą: „Nutrisco et extinguo”.
— Otóż, nie miałem wtedy jak pięć lat, znajdowałem się z moim ojcem w małym pokoju, w którym palił się na kominku dobry ogień, podsycany młodem dębowem drzewem. Było bardzo zimno. Spojrzawszy przypadkiem na ogień, ujrzałem wśród płomieni małe zwierzątko do jaszczurki podobne i w najgorętszem igrające miejscu. Pokazałem je mojemu ojcu, a ten (wybaczcie mi państwo szczegóły dziwnego w naszym kraju zwyczaju) dawszy mi potężny policzek, łagodnym rzekł głosem: „Nie uderzyłem cię dlatego, byś co złego zrobił, lecz abyś pamiętał, że ta mała jaszczurka, którąś w ogniu widział, jest salamandrą. Nikt z ludzi nie widział tego zwierzątka przed tobą,” Nie byłoż to Najjaśniejszy panie przepowiednią losu? Jest widać przeznaczenie. Właśnie w dwudziestym roku miałem wyjeżdżać do Anglii, gdy snycerz, Piotr Torreggiano, z którym tam udać się miałem, opowiedział mi jak będąc dzieckiem, podczas kłótni w pracowni, uderzył w twarz naszego Michała-Anioła. Tego było za nadto: za książęcy tytuł nawet nie wyjechałbym z człowiekiem, co podniósł rękę na mego wielkiego mistrza. Pozostałem więc we Włoszech a z Włoch zamiast udać się do Anglii, przybyłem do Francyi.
— A Francya, dumna z twojego wyboru, Benvenuto, starać się będzie, byś nie żałował swej ojczyzny.
— O! ojczyzną moją jest sztuka a moim monarchą będzie ten, co mi każe wykonać najbogatsze dzieło.
— A czy masz teraz w głowie jaką piękną kompozycyę, Cellini?
— O! tak, Najjaśniejszy Panie, Chrystusa; nie Chrystusa na krzyżu, lecz Chrystusa w całej chwale i blasku; będę się starał, ile możności, naśladować tę nieskończoną piękność, w jakiej mi się On ukazał.
— Jakto! — spytała Małgorzata sceptyczka, śmiejąc się — a więc, oprócz królów ziemskich, widziałeś także i króla niebios?
— Tak, pani — odrzekł Benvenuto z prostotą dziecięcia.
— O! opowiedz że nam i to także — prosiła królowa Nawarry.
— Chętnie, pani — odpowiedział Benvenuto Cellini z pewnością znamionującą, że ani myślał aby jego opowiadanie choć cokolwiek wzbudziło wątpliwości.
— Widziałem nieco dawniej — mówił Benvenuto — szatana i wszystkie dyabelskie legie, które jeden z moich przyjaciół, ksiądz nekromanta, wywołał przedemnie w Kolizeum i których prawdziwie ledwieśmy się pozbyli; lecz straszliwe wspomnienie tych widm piekielnych, na zawsze wymazane zostało z mojej pamięci, gdy na moją gorącą modlitwę ukazał się dla wzmocnienia mnie w utrapieniach więzienia, Boski Zbawiciel ludzi, uwieńczony promieńmi okalającego go słońca.
— I jesteś pewien zupełnie — zapytała królowa Nawarry — pewien bez żadnej wątpliwości, że Chrystus ci się ukazał?
— Nie wątpię o tem, pani.
— Więc zrób nam Benvenuto, Chrystusa do naszej kaplicy — odezwał się Franciszek I-szy rozradowany.
— Najjaśniejszy Panie! jeżeli Wasza królewska mość jesteś tak dobrym, to rozkaż mi co innego; wstrzymam się jeszcze bowiem z rozpoczęciem tego dzieła.
— A to dla czego?
— Ponieważ przyrzekłem Bogu nie robić go dla innego Pana jak dla Niego.
— To co innego! A więc, Benvenuto, potrzebuję dwanaście świeczników do mojego stołu.
— O co w tem, to będę ci posłuszny, Najjaśniejszy Panie.
— Świeczniki te mają, tworzyć dwanaście posągów srebrnych.
— Najjaśniejszy Panie, to będzie przepyszne.
— Te posągi będą, wyobrażać sześć bogów i sześć bogiń i będą takiej jak ja wielkości.
— Lecz to będzie istny poemat — zrzekła księżna d’Etampes — cud zadziwiający! nie prawdaż, panie Benvenuto?
— Nie dziwię się nigdy, pani.
— Ja zaś dziwiłabym się — odrzekła księżna urażona — gdyby kto inny a nie rzeźbiarze starożytności, zdołał wykonać podobne dzieło.
— Spodziewam się jednak wykonać je tak dobrze, jak starożytni rzeźbiarze — odpowiedział Benvenuto z zimną krwią.
— O! czy nie przechwalasz się nieco, panio Benvenuto?
— Nie przechwalam się nigdy, pani.
Mówiąc te słowa z zimną krwią, Cellini patrzał na panią d’Etampes a dumna księżna mimowolnie spuściła oczy przed tem spojrzeniem nieugiętem, pewnem siebie a przecież nie gniewnem. Anna uczuła pewną nienawiść przeciwko Celliniemu za tę wyższość, której ulegała mimowoli. Sądziła dotąd, że piękność była pierwszą na tym świecie potęgą; zapomniała o geniuszu.
— Jakież skarby — rzekła z goryczą — wystarczyłyby na opłacenie takiego jak twój talentu?
— Zapewne nie moje — odpowiedział Franciszek I-szy — a przy tej sposobności, Benvenuto, przypominam sobie, że dopiero odebrałeś pięćset talarów w złocie. Czy będziesz zadowolony z pensyi, jaką udzielałem mojemu malarzowi Leonardowi de Vinci, to jest siedmset talarów w złocie na rok? Oprócz tego będę ci płacił za wszystkie dzieła, które dla mnie wykonasz.
— Najjaśniejszy panie! te ofiary są godne takiego jak Franciszek I-szy monarchy. Ośmielę się jednak zanieść jednę jeszcze prośbę do Waszej królewskiej mości.
— Naprzód zgadzam się na wszystko.
— Najjaśniejszy panie! jest mi niedogodnie i ciasno do pracy w tym domu. Jeden z moich uczniów wynalazł miejsce stosowniejsze do wykonywania wielkich dzieł, jakie mój król może mi polecić. Gmach ten należy do Waszej królewskiej mości. Jest to wielki Nesle, który znajduje się pod zarządem prewota Paryża, lecz on w nim nie mieszka, zajmuje tylko mały Nesle, który mu chętnie pozostawię.
— A więc, niech i tak będzie, Benvenuto — rzekł Franciszek I-szy — osiądź w wielkim Nesle a Sekwana tylko przedzielać mnie będzie od ciebie częściej będę mógł widzieć się z tobą i twoje arcydzieła podziwiać.
— Jakto, Najjaśniejszy panie! — przerwała pani d’Etampes — pozbawiasz bezzasadnie własności człowieka mnie oddanego, szlachcica?
Benvenuto spojrzał na nią, a wtedy po raz drugi Anna spuściła oczy przed tem zadziwiającem spojrzeniem.
— Lecz i ja jestem także szlachcicem — rzekł Cellini — moja rodzina pochodzi od jednego z pierwszych dowódzców Juliusza Cezara, nazwiskiem Fioryno, który pochodził z Cellino, blizko Montefiascone i który nadał swoje nazwisko Florencyi, czem zapewne nie pochlubi się ani prewot ani jego dziadowie. Jednak — mówił dalej Benvenuto, odwróciwszy się do Franciszka I-go i zmieniając razem spojrzenie i ton mowy — może okazałem się zbyt śmiałym, może ściągnę przez to na siebie potężną nienawiść, która pomimo protekcyi Waszej królewskiej mości, mogłaby mi zaszkodzić. Prewot Paryża ma, jak mówią, rodzaj wojska na swoje rozkazy.
— Opowiadano mi — przerwał król — że razu jednego, w Rzymie, niejaki Cellini, złotnik, zatrzymał u siebie, z powodu niezapłacenia, srebrną wazę, którą mu polecił wykończyć Farnése, wówczas kardynał a dzisiaj papież.
— To prawda, Najjaśniejszy Panie.
— Co większa, mówiono mi, że cały dom kardynała przybył z orężem w ręku do sklepu złotnika, dla odebrania wazy przemocą.
— I to także prawda.
— Lecz ów Cellini, zaczaiwszy się za drzwiami z rusznicą w ręku, bronił się mężnie i rozpędził ludzi kardynała, który nazajutrz mu zapłacił.
— Wszystko to, Najjaśniejszy panie, jest czystą prawdą.
— Nie jestżeś tym samym Cellinim?
— Tak, Najjaśniejszy Panie; i bylebym zachował łaskę Waszej królewskiej mości, nic ustraszyć mnie nie zdoła.
— Zmierzaj więc prosto do celu — rzekł król uśmiechając się skrycie — a ponieważ jesteś szlachcicem, dopiąć go winieneś.
Pani d’Etampes milczała, lecz od tej chwili przysięgła Celliniemu nienawiść śmiertelną, nienawiść obrażonej kobiety.
— Najjaśniejszy Panie! jeszcze o jednę i ostatnię prosić będę łaskę — rzekł znowu Cellini. Nie mogę przedstawić Ci wszystkich moich uczniów; jest ich dziesięciu to francuzów to niemców, wszyscy odważni i zręczni, lecz oto ci dwaj, Pagolo i Askanio, przybyli ze mną z Włoch. Przybliż się Pagolo i podnieś nieco głowę i wzrok, nie bezwstydnie, lecz jak uczciwy człowiek, który nie potrzebuje rumienić się za żądny zły czyn. Brak mu może, Najjaśniejszy Panie na pomyśle i nieco także na zapale, lecz jest to sumienny i gorliwy artysta, pracujący wolno lecz dobrze, pojmujący doskonale moje myśli i wiernie je wykonywający. Ten zaś oto Askanio, to mój najlepszy i najszlachetniejszy uczeń i moje dziecię ukochane. Nie posiada on siły twórczej ani oryginalnej fantazyi, która wynajduje potworne chimery i bajeczne smoki, lecz jego dusza posiada instynkt ideału, że tak rzeknę, boskiego. Rozkaż mu, Najjaśniejszy panie, wyobrazić Anioła lub grupę nimf a nikt nie wyrówna jego wykwintnej poezyi i wyszukanemu wdziękowi. Z Pagolem mam cztery ręce, z Askaniem dwie dusze a przytem wiem, że mnie kocha; szczęśliwy też jestem, mając przy sobie serce tak czyste i tak mi oddane.
Podczas gdy mistrz tak mówił, Askanio stał przy nim, trzymając się skromnie lecz bez zakłopotania w postawie pełnej wdzięku.
Pani d’Etampes nie mogła oderwać oczu od tego młodego i zachwycającego Włocha z oczyma i włosami czarnemi, który zdawał się być żyjącą, kopią Apolina.
— Jeżeli Askanio — powiedziała — jest tak biegłym w swojej sztuce i jeżeli zechce przybyć którego dnia do mojego pałacu d’Etampes, dam mu drogich kamieni i złota, z których będzie mógł wykonać dla mnie jaki piękny kwiat.
Askanio skłonił się, dziękując jej słodkiem spojrzeniem.
— A ja — rzekł król — przeznaczam mu, równie jak Pagolowi, 100 talarów złotem na rok.
— Obowiązuję się dopilnować, aby zarobili te pieniądze, Najjaśniejszy panie — dodał Benvenuto.
— Ale cóż to za piękne o długich rzęsach dziecko, które się tam oto w kącie ukrywa? — spytał Franciszek I-szy, spostrzegając po raz pierwszy Katarzynę.
— O! nie uważaj na nią, Najjaśniejszy panie — odrzekł Benvenuto, marszcząc brwi — jest to jedna z ozdób tej pracowni, na którą nie lubię aby zwracano uwagę.
— A! jesteś zazdrosnym, mości Benyenuto?
— Najjaśniejszy Panie! nie lubię aby tykano mojego dobra; nie porównywając, gdyby kto ośmielił się myśleć o pani d’Etampes, rozgniewałbyś się niewątpliwie, Najjaśniejszy panie. A Katarzyna jest właśnie moją księżną.
Księżna, która wpatrywała się w Askania wyrwana tak nagle ze swoich marzeń, ust przygryzła.
Wielu dworaków nie mogło powstrzymać uśmiechu a wszystkie damy szeptać zaczęły.
Co do króla, ten śmiał się szczerze.
— Na honor! masz prawo być zazdrosnym, Benvenuto, a król i artysta łatwo się zrozumieją. A teraz bądź zdrów, mój przyjacielu; polecam ci moje posągi. Zaczniesz naturalnie od Jowisza a skoro ukończysz model, pokażesz mi go.
— Spodziewam się, że będę mógł wypełnić wolę Waszej królewskiej mości; lecz jakże dostanę się do Luwru?
— Wydam rozkaz, aby w każdym czasie wpuszczono cię i zaprowadzono do mnie.
Cellini ukłonił się i w towarzystwie Pagola i Askania, odprowadził króla i cały dwór aż do bramy, wychodzącej na ulicę. Przybywszy tam, ukląkł i ucałował rękę Franciszka I-go.
— Najjaśniejszy Panie — rzekł wzruszonym głosem — już raz, za pośrednictwem pana de Montluc, ocaliłeś mnie od niewoli a może i od śmierci, osypałeś mnie bogactwy, zaszczyciłeś moją biedną pracownię swą obecnością; lecz co przewyższa to wszystko, Najjaśniejszy panie, co sprawia, że niewiem jak ci podziękować, to, że tak wspaniale ziściłeś wszystkie moje marzenia. Pracujemy zazwyczaj dla przyszłych pokoleń, które mają nas sądzić, ja zaś będę miał szczęście mieć żyjącego sędziego, biegłego w ocenianiu dzieł sztuki. Pozwól mi przeto, Najjaśniejszy Panie, zwać się złotnikiem Waszej królewskiej mości.
— Moim złotnikiem, moim artystą i moim przyjacielem, Benvenuto, jeżeli tym ostatnim tytułem nie wzgardzisz. Teraz zaś, bądź zdrów a raczej do zobaczenia.
Rozumie się, że wszyscy książęta i panowie, wyjąwszy pani d’Etampes, naśladowali króla i obsypywali Celliniego oznakami przyjaźni i pochwałami.
Skoro się oddalił a Benvenuto pozostał sam na dziedzińcu ze swemi dwoma uczniami, ci podziękowali mu; Askanio z zapałem, Pagolo prawie z przymusem.
— Nie dziękujcie mi, moje dzieci; nie macie za co. Lecz jeżeli w istocie czujecie jakąkolwiek wdzięczność dla mnie, chcę, ponieważ ten przedmiot nasunął nam się dzisiaj, prosić was o jednę przysługę, jest to rzecz tycząca się serca mojego.
Słyszeliście com rzekł królowi o Katarzynie; to, co powiedziałem, pochodzi z głębi mojego serca. To dziecię niezbędne jest dla mnie, moi przyjaciele — jako dla artysty, ponieważ służy mi chętnie, jak wiecie, za model; jako dla człowieka, ponieważ sądzę, że mnie kocha. Proszę was więc, chociaż jest ładną a wy jesteście młodzi tak jak i ona, nie myślcie wcale o niej, jest i tak dosyć ładnych dziewcząt na świecie. Nie krwawcie mi mojego serca, nie urągajcie mojej przyjaźni, rzucając na moję Katarzynę zbyt zuchwałe spojrzenia; co większa, czuwajcie nad nią w mojej nieobecności i radźcie jej jak bracia. Zaklinam was, gdyż znam siebie i przysięgam na Boga, że gdybym dojrzał co złego, zabiłbym ją i jej wspólnika.
— Mistrzu — rzekł Askanio — szanuję cię jako mego mistrza i kocham cię jak ojca; bądź spokojny.
— Panie Jezu! — zawołał Pagolo, składając ręce — niech mię Bóg zachowa, abym pomyślał o podobnej niegodziwości! Czyż nie wiem, że ci jestem winien wszystko, i że byłoby szkaradną zbrodnią, nadużyć świętego zaufania, jakie we mnie pokładasz, odwdzięczając dobrodziejstwa twoje tak podłą zdradą?
— Dziękuję wam, moi przyjaciele — rzekł Benvenuto, ściskając im ręce — dziękuję wam po tysiąc razy. Teraz Pagolo, weź się do swojej roboty, gdyż przyrzekłem na jutro panu do Villeroi pieczątkę, nad którą pracujesz; tymczasem Askanio i ja pójdziemy zwiedzić własność, którą monarcha nas udarował i którą w przyszłą niedzielę dobrowolnie lub przemocą w posiadanie obejmiemy.
Potem, odwracając się do Ąskania:
— No, Askanio — rzekł — idźmyż obaczyć, czy ten słynny pałac Nesle, który ci się tak podobał z powierzchowności, odpowiada wewnątrz twojej o nim opinii.
I nim Askanio miał czas zrobić najmniejszą uwagę, Benvenuto rzucił ostatni raz okiem na pracownię, aby przekonać się, czy każdy robotnik był na swojem miejscu; poklepał okrągły i różowy policzek Katarzyny i wziąwszy pod rękę swojego ucznia, wyszedł wraz z nim na ulicę.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Paul Meurice, Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Józef Bliziński.