<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Fredro
Tytuł Brytan-Bryś
Rozdział Akt III
Pochodzenie Dzieła Aleksandra Fredry tom X
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1880
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom X
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


AKT III.


SCENA I.
Koń, Brytan-Bryś.
Brytan-Bryś.

Wiesz ty gdzie pędzą te wszystkie zwierzęta?

Koń.

Nie trudno zgadnąć. Nowego Rejenta
Spieszą powitać.

Brytan-Bryś.

Polizać kopyta —
A czyje? Osła — Osła zgraja wita,
Zgraja, co zawsze tłoczy się, naciska,
Co w jednej dobie choćby na granicie
Wydepce ścieżkę do władcy siedliska.

Koń.

O trudno pojmie, kto nie był na szczycie,
Ile podłości pod nogi się ściele,
Jak tam serc mało, a żołądków wiele,
Jaka tam chciwość, żarłoczność niesyta,
Co sobie chwyta, o drugich nie pyta.
Patrz, ci najwięcej zadzierają pyska,
Ci mnie znać nie chcą nawet i z nazwiska,

Co jeszcze wczoraj z supliką nikczemną
W błocie się, w błocie czołgali przedemną.

Brytan-Bryś.

Nie, ten skład rzeczy tak zostać nie może.
Nie będę brodził w tem bezwstydnem dziele,
Zbiorę przyjaciół, trwożliwych ośmielę,
Jak grom uderzę na głupią hołotą,
I głupszą jeszcze Rejenta istotę.
Chwycę za uszy, za kudłatą grzywę,
I aż na ludzką wywloką go niwę.

Koń.

A potem?

Brytan-Bryś.

Potem?

Koń.

Tak, co będzie potem?
Co chcesz poprawić tym gwałtownym zwrotem?
Głupstwo? — daremnie. Czyż głupców nie stanie?
Rosną bez siejby jak grzyby na ścianie.
I któż Ci ręczy, że jak bój się wznieci
Iż nie skorzysta jaki gorszy trzeci?
Cóż uniewinni wtedy czyn zuchwały,
Który zmarnował nadziei skarb cały?
Czasu spuściznę, dziedzictwo przyszłości?
Co uniewinni twój wybryk śmiałości? —
Zapał szlachetny? — Lecz i podła zdrada
Maskę zapału nader często wkłada,
Pcha naprzód, naprzód aż gdzieś w stanowisko,
Gdzie wszędzie ślisko, a przepaści blizko.

Brytan-Bryś.

Taką więc rzeczą niech się co chce dzieje,
Mądry, kto cierpi, kto działa szaleje.

Koń.

Mądry, kto czeka, aby działać w porze;
Tej pory poznać szalony nie może;
A mam ci wyznać szczerze i otwarcie,
Tyś dał Osłowi najdzielniejsze wsparcie.

Brytan-Bryś.

Ja?

Koń.

Tak jest. — Zamiast błędy i przymioty,
Z których natura splata swe istoty,
Kierować, stawiać na przeciwko siebie,
Aby się strzegły, zwalczały w potrzebie,
Jak dwie trucizny, co niszczą jad jadem,
Chciałeś wraz wszystko jednym popchnąć śladem.
Wpadłszy porywczo, nie przejrzałeś pola,
Gdzie rozuzdana harcowała wola;
Zaczepnym czynem i ostrym wyrazem
I obnażałeś i chłostałeś razem;
Zdawało ci się, że wszyscy są ślepi,
Że dość oświecić, by działali lepiej,
Cisnąłeś światło, aleś w oczy cisnął,
I ogień sparzył nim jeszcze zabłysnął.
Dumny go odparł — zamilczał mniej hardy,
Lecz każdy chwycił pocisk twojej wzgardy,
Schował go w sercu, schował w swej parmięci
I stał się wrogiem każdej twojej chęci.
Gdy się zaś chwila wyborów zbliżyła,
Jakaż myśl skryta głównych stronnictw była?

Stronnictwo Lisa pchało naprzód Osła,
Aby intryga za tą tarczą rosła,
Stronnictwo Wilka w burzach czerpiąc życie
Słabości tylko mogło chcieć na szczycie;
Stronnictwo możnych w jednostki rozpadłe,
Sobie zawistne, na siebie zajadłe,
Pragnęło miejsce mdłej zwierzyć obronie,
Nim między sobą rozprawi się o nie;
W zamiarach zatem nie było różnicy,
Lecz nikt z tajemnej nie śmiał wyjść granicy,
Gdy ty ją łamiąc w gwałtownym sposobie
Wszystkich złączyłeś w nienawiść ku sobie;
Wszyscy jak jeden mszcząc się swej urazy
Tego, którego spodliły twe razy,
Którego w błocie twoja wzgarda grzebie,
Wznosząc do góry, wznieśli wyżej ciebie.

Brytan-Bryś.

A więc, jak widzę, nic w świecie, nic zgoła
Z osobistości nie może wyjść koła.
Dobro ogólne, próżne tylko słowa
Które wytrąca rozmarzona głowa.

Koń.

Być może.

Brytan-Bryś.

Jakto? Te wyżyny, szczyty,
Któremi dumnie świat cały okryty,
Dziś, przed któremi nachylamy głowy
Jak przed początkiem gdzieś, jakiejś budowy,
Jest tylko wyrzut martwy i konieczny,
Który interes własny, ten kret wieczny

Ryjąc za łupem, szerząc swoje nóry
Sypie i sypie i piętrzy do góry?

Koń.

Niestety.

Brytan-Bryś.

Nigdyż w jednę dobrą stronę
Potęgi łącznie nie będą zwrócone?

Koń.

Potęgi tylko ze sobą w potrzebie
Ważyć się mogą, nie spływają w siebie;
Wszystko wzajemnym tu stoi odporem:
Pada jednym pchnięte torem,
Równowaga: życie, moc,
Przewaga: chaos, noc.





SCENA II.
Koń, Brytan-Bryś, Muł.
Muł.

Jak się masz Brysiu. (do Konia.) Kłaniam Panie Bracie.
Cóż, może prośbę do Rejenta macie?
Rejent mój kuzyn, przemówię za wami,

(do Konia)

Tem chętniej, że i między nami
Powinowactwo jakieś tam zachodzi...
Dalekie wprawdzie, ale nic nie szkodzi,
Nie jestem hardy acz kuzyn Rejenta.
Muł, że jest Mułem przed wszystkiem pamięta.
Ale czas drogi — kuzyn na mnie czeka,
Zawsze mu moja potrzebna opieka.

Jak czego chcecie, idźcie prosto do mnie
Rejent mój kuzyn — ufa mi ogromnie. (Odchodzi.)

Brytan-Bryś (do Konia.)

Nie, nie, mów co chcesz, sam zbytek zepsucia
Musi wyrzucić jaką iskrą czucia;
Znajdą się tacy, co pojmą, uchwycą
I drogę prawą w przyszłości oświecą.





SCENA III.
Ciż i Pudel.
Pudel.

Cóż Ex-Rejencie, szanowny szłapaku,
Obrok prywatny pono nie do smaku?
Los twój podobno tyle cię zasmuca,
Żeś chwycił zamiar ostrzydz się na kuca. (Koń odchodzi.)

Brytan-Bryś (zastępując drogę Pudlowi.)

Słuchaj Pudliku, gdy w tej dziwnej dobie,
Każdy mniej więcej coś pozwala sobie,
Cóżbyś powiedział, gdybym i ja równie
Uległ chętce, co ciągnie gwałtownie
Chętce szlachetnej, pochwycić cię z góry
I na łbie twoim przeciągnąć fryzury.

Pudel.

Ach patrz! Wilk dusi... Jagnie bez obrony...

Brytan-Bryś (obracając się.)

Gdzie?

Pudel.

Tam za górą... (Uciekając.) Sługa uniżony.

Brytan-Bryś.

Czekaj hultaju!

Pudel.

Na honor nie mogę.

Brytan-Bryś.

Uciekaj. Znajdę ja do ciebie drogę. (Odchodzi.)





SCENA IV.
Inna część lasu.
Osioł, Lis, Borsuk, Kret, później Pudel.
Osioł.

Co? dwóch ministrów cała moja rada?

Lis.

Gdzie Osioł rządzi, i jeden za wiele.

Osioł.

To prawda, ale parada, parada!

Lis.

Excelencyi mądre zdanie dzielę
Zatem trzeciego oto masz przed sobą,
Kret, policyi minister.

Osioł.

To bobo?
Co? Policyi minister bez uszów?
Kanclerzu mój, jesteś głupi.

Lis.

Excelencyo! Kret gwiazda geniuszów.
Nikt go nie zoczy, małem nie przekupi.
On zna podziemne krużganki i nóry,
On widzi w nocy, on wietrzy przez mury,

On się podryje i to w takiej ciszy,
Że, co kto przez sen po wie, on usłyszy.

Osioł.

Być może... ale parada, parada!
Que diable! I dla gminu coś robić wypada.
Ucho, rzecz piękna ma zawsze znaczenie...
Ot, kusy Zając; nikczemne stworzenie,
A że natura obdarzyła w uszy,
Szusta zuchwale i postawą puszy.
Dostał dla tego komendę w kapuście.

Borsuk.

Zając, acz dzielny, zaśnie czasem twardo.

Osioł.

Zaśnie, nie zaśnie — Zając w moim guście.

Borsuk.

Ten wybór będzie przyjęty ze wzgardą.

Osioł.

Co mi to szkodzi. Niechaj gardzą sobie,
A ja przez to swoje zrobię.
Nadewszystko chcę parady.
No, ministrowie, dalej do narady.
A nie długo, węzłowato.

Lis.

Excelencya raczysz przystać na to,
By z pod praw wyjąć gromadę skrzydlatą.

Osioł.

A to dla czego?

Borsuk.

Wszędzie pierzem sieje,
To drażni piersi.

Osioł.

Ja się z tego śmieję.
Mam piersi jak dzwon.

Borsuk.

Ale drugim szkodzi.

Osioł.

Szkodzi?

Borsuk.

Szkodzi.

Osioł.

Cóż to mnie obchodzi.
Wniosek odrzucony.

Borsuk.

Koguty pieją jak nocne upiory.

Osioł.

Niech pieją zdrowe.

Borsuk.

Nie szanują pory
Na spoczynek przeznaczonej.

Osioł.

Bajka! Ja śpię doskonale.

Borsuk.

Ale drudzy nie śpią wcale.

Osioł.

To niech nie śpią do stu ludzi!
Co mnie może być do tego,
Że tam gdzieś, ktoś, kogoś budzi?!

Lis.

W samej rzeczy nic w tem złego,
Ja sam lubię kukuryku.
Ale od pewnego czasu
Ptastwo umknęło się z lasu,
Teraz siada na owsiku.

Osioł.

Na owsiku?

Lis.

Tak jest Panie,
Tam, gdzie chodzisz na śniadanie.

Osioł.

Co! po moim, moim łanie,
Po młodym, słodkim owsiku,
Pierzasta buja gromada.
A ministrów cała rada
Milczy? Cierpi bezrząd taki?
Pozwala owsik rabować.

Kret.

Cóż robić?

Osioł.

Dusić, mordować,
Wytępić do pazurka,
Do ostatniego piórka.

Kret.

Ależ Panie, to są ptaki.

Osioł.

Hm?

Kret.

A ptaki mają skrzydła.

Osioł.

To niech zaraz skrzydła złożą.
Wydać rozkaz.

Lis.

Tak się stanie.
Przy tem straże się pomnożą
I zastawię różne sidła.
W tem na Lisa spuść się Panie.

Osioł.

Powiedziałem, że was mało...
Więc przerobię radę całą...
Pudla co przez tyle lat
Żył z panami za pan brat,
Co nie stracił czasu marnie,
Bo przed Baronem nosił dwie latarnie,
A przez to ze świecą
Obeznany nieco,
Chcę nominować ministrem oświaty.

Borsuk.

Co? co? Ministrem, ten błazen kudłaty?

Osioł.

Błazen, to prawda, lecz dla tego właśnie,
Zbudzi na radzie, jak się czasem zaśnie.

Lis.

Excelencya raczysz mieć na względzie,
Że Pudel szczeka.

Osioł.

Szczeka doskonale.

Lis.

Jakoś nie przystoi wcale,
To nas zawsze straszyć będzie.

Osioł.

Straszyć? Czemu?

Lis.

Jak zaszczeka
Nie przypomniże człowieka,
Co postąpił tak szkaradnie,
Żeś Excelencya potem
Leżał jak ścierwo pod płotem?

Osioł.

A prawda, prawda, leżałem pod płotem.
Śmiać się będę. (Ryczy.) Ja się śmieję,
Bo to nigdy nikt nie zgadnie,
Co mu z góry na grzbiet spadnie,
A co łupnie, to zagrzeje...
Ot i dowcip powiedziałem.
Niech się rada ze mną śmieje. (Ryczy.)
Ja się śmiałem.

(Po krótk. milcz.)

Wszystko to są fraszki u mnie,
Krótko mówiąc a rozumnie:
Ja się nie boję człowieka,
Nawet lubię, lecz zdaleka...
A psa więcej, psa najwięcej
Z całej gromady zwierzęcej;
Ztąd mi myśl przyszła podziwienia warta
Na Adjutanta przyjąć sobie charta.

Lis (przestraszony.)

Charta?

Borsuk (podobnież.)

Charta?

Lis.

Okropności!

Borsuk.

Pędziwichra!

Lis.

Drapichrusta!
Co po głowach wszystkim szusta,
Że aż w stawach trzeszczą kości.
Na cóż ten się przydać może?

Osioł.

Zaraz, zaraz myśl przedłożę,
A poznacie, żem nie ciele:
Widzicie moi kochani,
Najlepsi przyjaciele;
Mnie potrzeba mieć przy boku
Kogoś, co by w mojem oku
Odgadywał, co pomyślę,
I piorunem bez pardonu
Wykonywał wszystko ściśle.
Otóż Chart tego zakonu;
Niechbym tylko kiwnął uchem
A Chart Panie szuśnie duchem.
I z was każdego w potrzebie
Za łeb chwyci i przyniesie,
A tak cicho będzie w lesie...

Borsuk (na stronie.)

Piękne aspekta!

Kret (na stronie.)

Przecieć nie wygrzebie.

Borsuk (cicho do Lisa.)

A co Lisie?

Lis (podobnież.)

Trochę ślisko,
Trzeba stanąć...

Borsuk.

Jamy blizko.

Osioł.

No, a teraz mądry Krecie,
Czegóż się dowiem od ciebie?
Co tam o mnie słychać w świecie?

Kret.

Miłość wielka, zapał rzadki,
Każdy szczęścia Panu życzy.

Osioł.

Czemuż vivat nikt nie krzyczy?

Kret.

Już na wiwaty rozdałem zadatki.

Osioł.

A Łania?

Kret.

Łania?

Osioł.

Co Łania powiada?
Ja Łanię lubię.

Lis.

Excelencya raczy
Pozwolić, ta rzecz w mój zakres przypada.

Osioł.

Chciałbym...

Lis.

Rozumiem.

Osioł.

Prędko...

Lis.

Nie inaczej.

Osioł.

Idź więc.

Lis (do Borsuka.)

Ostygam powoli,
Łania na psa nie zezwoli.

Pudel (przebiegając.)

Bryś mnie goni! Bryś mnie goni!

(Osioł ryknął ze strachu. Lis i Borsuk uszli w krzaki. Kret wrył się w ziemię.)
Osioł.

Do mnie! Do mnie ministrowie!
Zasłońcie pierśmi waszemi!
Gdzież jesteście!

Pudel (wracając.)

Już nie goni.

Lis (wyłażąc z krzaków.)

Jam w zasadzce stał w ustroni.

Borsuk (wyłażąc z rowu.)

Jam na przeskok czychał w rowie.

Osioł.

A gdzież trzeci?

Pudel.

Pewnie w ziemi.

Osioł.

Jakże go znaleść w potrzebie?

Lis.

Jak się wrył, tak się wyryje.
Oto patrzcie już się grzebie,
Ziemię z dołu w kopiec bije.

Osioł.

Kopnę kopiec, złatwię drogę,
Biedakowi świat odkryję.

(Kopnąwszy kretowinę.)

A co? Dobrze?

Pudel.

Tam do diaska!
Przeszła miarę Pańska łaska;
Urznął kozła — już po Krecie!

Osioł.

Taki slaby? istne śmiecie!

(Odchodzi z Pudlem.)
Lis.

Skonał.

Borsuk.

Skonał.

Lis.

Otóż niemy,
Ten któremu losy dały
Mądrość, dowcip, cnotę, wiedzę...

Borsuk.

Szkoda tylko, że tak mały.

Lis.

Ha! Cóż robić, co jest zjemy,
Niech nie depczą po koledze.

(Zjadłszy odchodzą.)




SCENA V.
Inna część lasu.
Łania, Małpa, Krowa, Jałówki później inne Zwierzęta.
Krowa.

To moje pierwsze i ostatnie słowo,
A ty rób jak chcesz.

Łania.

Ależ moja Krowo,
Powiedz wyraźnie, cóż ja złego robię?
Czem krzywdę niosę drugim albo sobie?

Krowa.

Złego nie robisz, chętnie temu wierzę;
Lecz pozór dajesz, to ci powiem szczerze;
A pozór z prawdą często w parze chodzi,
Pozór jak prawda skaleczy, zaszkodzi,
Pozór jak prawda hańbą okryć może,
Zatem dość złego już w samym pozorze.

Owe gonitwy skoki i wybryki
Niejedni ganią, biorą na języki.

Łania.

O, na języki któż zważa na świecie?

Krowa.

Ha, moja luba, trzeba zważać przecie.

Łania.

Wszakże i dawniej różne były plotki,
Naprzyklad, wiem to od nieboszki ciotki,
Bywał tu kiedyś piękny Bajwół młody...

Krowa.

Oszczerstwo! Kłamstwo wyuzdanej trzody,
Ale jak każde w tym rodzaju dzieło
Wzgardą okryte prędko koniec wzięło.

Łania.

Nie bardzo prędko kiedy doszło do mnie.
Nie sroż się zatem na mnie tak ogromnie,
Bo się różnimy jedną tylko siłą,
Jaka być musi między jest a było.

Krowa.

W gorzkie jak widzę przechodzisz wymówki,
Ale kto jak ja dwie młode Jałówki
Ma na wydaniu, musi baczyć ściśle,
Gdzie je prowadzić.

Małpa.

Na paszę, ja myślę;
Na paszę Krówko, tam nic nie zamęci
Czystych przykładów i niewinnych chęci.

(Do Łani na stronie.)

Co się tam wdajesz z tą głupią sędziną.

Żeś młoda, ładna, to jest twoją winą.
Używaj świata, a z wesołej strony,
Jak używały skromne dziś matrony,
A gdy wiek kiedyś włoży na cię peta,
Będziesz jak one poprawą zajęta.

Daniel.

Rejent pozdrawia naszą piękną Łanię.
Prosto z narady przyjdzie na śniadanie.

Krowa (na stronie do Jałówki.)

Moja Siwucho, trzymaj się też prościej,
I śmiej się często, masz ząbki po temu.
A ty Gniadeńko, nie stroń Oślej Mości;
Masz ładne oczy, zwracaj je ku niemu,
A jak zagada nie zacznij beknięciem,
Już też na czasie przestać być cielęciem.

(Sarna, Klaczka, Sarniuk wpadają galopem.)
Klaczka.

A to prawdziwie nie do wytrzymania!
Ledwie się zbliżę, on ucha nakłania,
Już jedna, druga rozmowy nie syta,
Na nowe harce puszcza się z kopyta.

Łania.

Któż tak niegrzeczny, powiedz Klaczko miła?

Klaczka.

Któż? Ciocia Szkapa i mama Kobyła.

Małpa.

Ha! Starszym muszą ustępować młodzi.

Klaczka.

Ależ i młodym zabawić się godzi.

Lis.

Rejent przeprasza, dziś służyć nie będzie,
Na radzie państwa do późna zasiędzie.

(Do Łani cicho.)

Nad strumykiem na cię czeka,
Spiesz, a obiegnij zdaleka.

Łania (głośno.)

A więc i ja temu rada,
Bo mój Jeleń rogi składa
I gorączka dziś go trawi.
Przy nim posiedzieć wypada.
Małpa zajmie miejsce moje,
Szanownych gości zabawi.
Przepraszam po tysiąc razy...
Adieu... Adieu!... bez urazy
Moja Krowo, przyjaźń twoję
Nadewszystko sobie cenię.

Krowa.

Niepotrzebne przeproszenie,
Gdzie nas obowiązek woła,
Tam uchylić trzeba czoła.
Idź, idź lubko, nie trać czasu
Ja bez tegom odejść miała
Za przybyciem tu Rejenta.
Moja drużyna nieśmiała
Stroni od ciżby, hałasu.
Chodźcie, drogie Jałowięta.

(Łania z Lisem w jednę stronę, Krowa w drugą odchodzi z Jałówkami.)
Małpa.

Rodzina arcy-cnotliwa
Wychowana na oborze,

Lecz się na nas wszystkich gniewa,
Że chce błądzić a nie może.

Sarna.

A my co będziem robiły?

Klaczka.

Na gonitwach z przeszkodami
Popróbujmy naszej siły.
No Panowie, chodźcie z nami.

Sarniuk.

Nie głupim.

Małpa.

Niegłupiś — może
A niegrzeczny — niezawodnie.

Sarniuk.

Co tam grzeczność w naszym borze!
Ja to robię, co wygodnie.
Pójdę sobie między bydło,
Z barłogu splotę bawidło,
I rozciągnę się na trawie
I najlepiej się ubawię. (Odchodzi.)

Sarna (do Daniela.)

A ty bratku?

Daniel.

Nie mam czasu.

Sarna.

Cóż ty robisz?

Daniel.

Konspiruję. (Odchodzą.)

Małpa (sama.)

Jak w pałacach, tak wśród lasu,
Każdy sobek a małpuje;
Każdy moją piosnkę pieje,
Mojem berłem wstrząsa dumnie,
Ale ja się w kułak śmieję,
Bo mój rozum został u mnie.

KONIEC AKTU TRZECIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Aleksander Fredro.