Cymbelin (Shakespeare, tłum. Ulrich, 1895)/Akt pierwszy

<<< Dane tekstu >>>
Autor William Shakespeare
Tytuł Cymbelin
Pochodzenie Dzieła dramatyczne Williama Shakespeare (Szekspira) w dwunastu tomach. Tom VIII
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1895
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Leon Ulrich
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
CYMBELIN.

AKT PIERWSZY.
SCENA I.
Ogród z tyłu pałacu Cymbelina.
(Wchodzą dwaj Szlachcice).

1 Szlach.  Kogo napotkasz, marszczy się i chmurzy;
Nie lepiej niebu posłuszna krew nasza,
Niż króla twarzy dworaków oblicze.
2 Szlach.  Co się tu stało?
1 Szlach.  Jedynaczka córka,
Dziedziczka tronu jego domniemana,
A przeznaczona za żonę synowi
Wdowy niedawno przez króla pojętej,
Rękę i serce oddała tajemnie
Biednemu ale pełnemu cnót panu.
Mąż jej wygnany, a ona w więzieniu.
Wszystko pozorną odziane żałobą,
Jeden król w serca raniony jest głębiach.
2 Szlach.  Król tylko jeden?
1 Szlach.  I ten, co ją stracił,
I zawiedziona w planach swych królowa:
Lecz co do dworzan, choć każdy z nich nosi
Wyraz królewskiej boleści na twarzy,
Niema jednego, coby się nie cieszył
Z rzeczy, na które z pozorów się marszczy.
2 Szlach.  A to dlaczego?

1 Szlach.  Ten, który księżniczkę
Stracił, jest gorszy od najgorszej sławy;
Ten, co ją posiadł — chcę mówić, zaślubił —
Za co biedaczek dziś banitowany,
Jest mąż, jakiemu równego na ziemi
Darmobyś szukał. Kogo chcesz z nim równaj,
Zawsze odkryjesz, że mu nie jest równy,
Bo zdaniem mojem, tak urodną postać,
A w tej postaci tak szlachetną duszę
On jeden posiadł.
2 Szlach.  Przesadzasz w pochwałach.
1 Szlach.  Wszystko, co mówię, prawdy nie dościga;
Cnót jego w całym nie rozwijam blasku,
Skracam je tylko.
2 Szlach.  Ród jego i miano?
1 Szlach.  Nie mogę rzeczy kopać do korzenia.
Ojciec się jego nazywał Sycyliusz,
Z Kassybelanem przeciwko Rzymianom
Walczył z honorem, chociaż swe tytuły
Od Tenancyusza dopiero otrzymał;
Służąc mu bowiem z chwałą i szczęśliwie,
Dostał w nagrodę imię Leonatus.
Oprócz szlachcica, o którym ci mówię,
Pan ten poprzednio dwóch innych miał synów,
A oba śmiercią walecznych polegli;
Żal po ich stracie do grobu go wtrącił,
A wdowa jego, ciężarna w tę porę,
Oddała ducha, kiedy na świat przyszło
Chłopię, którego opowiadam dzieje.
Król wziął niemowlę pod swoją opiekę,
Dał mu nazwisko Postumus Leonat,
W pałacu chował, paziem swoim zrobił,
A kazał kształcić we wszystkich naukach,
Którym mógł sprostać młody jego umysł.
Jak my powietrze, tak on pił naukę,
I w życia wiośnie zbierał plon jesieni.
Rzecz niesłychana, chociaż żył na dworze,
Wszyscy wielbili, wszyscy go kochali;

Młodych był wzorem, dojrzalszych zwierciadłem,
W którem widzieli wzór doskonałości,
Starcami rządził jak popsute dziecko;
Zacność kochanki, dla której wygnany,
Świadczy, jak cnoty jego oceniała,
I w jej wyborze łatwo czytać możesz,
Co to za mąż jest.
2 Szlach.  Twe opowiadanie
Obudza we mnie głęboki szacunek.
Lecz czy to była córka jedynaczka?
1 Szlach.  Tak jest. Król, pan nasz miał wprawdzie dwóch synów —
Nie wiem, czy powieść uwagi twej godna —
Lecz starszy, w trzecim ledwo roku życia,
Młodszy w pieluchach byli wykradzeni,
A śladu niema, co się z nimi stało.
2 Szlach.  Jak temu dawno?
1 Szlach.  Przeszło lat dwadzieścia.
2 Szlach.  Królewskie dzieci tak licho strzeżone,
Poszukiwania wątłe być musiały,
Gdy się złodzieja znaleźć nie udało.
1 Szlach.  Choć to rzecz dziwna, choć niedbalstwo takie
Może ci godnem śmiechu się wydawać,
Jednak to prawda.
2 Szlach.  Wierzę twemu słowu.
1 Szlach.  Lecz cicho! Widzę, szlachcic nasz się zbliża,
A z nim królowa i młoda księżniczka. (Wychodzą).

SCENA II.
Tamże.
(Wchodzą: Królowa, Postumus i Imogena).

Królowa  Nie znajdziesz we mnie, córko, zjadliwości,
Jaką macochom zwykle potwarz daje.
Więźniem mym jesteś, ale stróż twój, córko,
Odda ci klucze twojego więzienia.
A co do ciebie, wierzaj Leonacie,
Będę u króla twym orędownikiem,

Jak tylko porę stosowną zobaczę;
Dziś jeszcze wściekłość jego zbyt gorąca
Bądź przeto jego wyrokom posłuszny:
Niech cię roztropność cierpliwości uczy.
Postumus.  Dziś jeszcze, pani, zamierzam odpłynąć.
Królowa.  Wiesz, jakie grożą ci niebezpieczeństwa.
Teraz na chwilę pójdę do ogrodu,
Głęboką bowiem litość we mnie budzi
Bolesny rozdział dwóch serc kochających,
Choć król wam wszelkiej rozmowy zabronił.

(Wychodzi).

Imogena.  Fałszywa dobroć! Jak zręcznie nasz tyran
Łechtać tam umie, gdzie zadaje rany!
Mężu mój drogi, czasami, wyznaję,
Lękam się skutków gniewu mego ojca,
Choć, z całą córce należną pokorą,
W uczuciu trwogi nie myślę o sobie.
Ty odejść musisz, ja muszę tu zostać
Na ócz pociski gniewnych wystawiona;
Dni mych żałobnych jedyną pociechą
Myśl będzie tylko, że gdzieś tam na ziemi
Jest drogi klejnot, który ujrzę znowu.
Postumus.  Moja królowo! o, moja kochanko!
O, nie płacz, nie płacz! lub dam ludziom powód,
Że mnie o więcej czułości oskarżą,
Niżeli męża przystoi to sercu;
Zawsze ci wiernym zostanę małżonkiem,
Dochowam święcie danego ci słowa.
Osiądę w Rzymie, w mieszkaniu Filarya,
Który był ojca mego przyjacielem,
Ze mną listowną miał tylko zażyłość.
Tam, droga moja, pisz do mnie królowo;
Każde twe słówko oczyma wypiję,
Chociażbyś w żółci maczała twe pióro.

(Wchodzi Królowa).

Królowa.  Spieszcie się tylko, bo gdyby król nadszedł,
Gniew jego cały na mnieby się zwalił.
(Na str.). Muszę go jednak ku stronie tej popchnąć.

Nigdy mu jeszcze nie zrobiłam krzywdy,
Żeby mi za nią wdzięcznością nie płacił:
Drogo kupuje moje okrucieństwo (odchodzi).
Postumus.  Gdybym cię żegnał tak długo, jedyna,
Jak jeszcze długo zostaje nam życia,
Rosłaby tylko gorycz rozłączenia.
Więc bądź mi zdrowa!
Imogena.  Zostań jeszcze chwilę!
Gdybyś wyjeżdżał tylko na przechadzkę,
Żegnanie takie byłoby za krótkie.
Widzisz, ten pierścień od mojej mam matki,
Weź go, kochanku, a wiernie go chowaj,
Dopóki drugiej żony nie poślubisz,
Gdy Imogena umrze.
Postumus.  Drugiej żony?
Daj mi tę tylko, którą mam, o, Boże!
A od uścisków drugiej me ramiona
Wstrzymaj więzami śmierci! (Wkłada pierścień).
Zostań tutaj,
Dopóki tchnienie w piersi tej zostanie!
Słodka kochanko, jak z wielką twą stratą
W zamian za ciebie dałem ci mą lichość,
Tak i w wymianie drobnych upominków
Zysk po mej stronie. Noś to na pamiątkę,
Są to miłości pęta, własną ręką
Najpiękniejszego sam okuję więźnia.

(Wkłada jej bransoletkę).

Imogena.  O, Boże! kiedy zobaczym się znowu?

(Wchodzi Cymbelin i Panowie).

Postumus.  Przebóg! król!
Cymbelin.  Precz stąd, podły nikczemniku!
Precz z moich oczu! Jeżeli raz jeszcze
Dwór mój pokalasz twoją niegodnością,
Umrzesz. Precz! jesteś krwi mojej trucizną.
Postumus.  Niech cię Bóg, królu, w swej trzyma opiece!
Wszystkim uczciwym niechaj błogosławi,
Którzy na twoim pozostaną dworze! (Wychodzi).
Imogena.  Boleść konania od tej nie jest większą.

Cymbelin.  Ha, wiarołomna! Ty, co moją starość
Świeżym młodości odziać miałaś liściem,
Ty ją przywalasz mnogich lat ciężarem!
Imogena.  Błagam cię, ojcze, nie dręcz się twym gniewem;
Twoja mnie wściekłość dosięgnąć nie może,
Bo cios dotkliwszy odjął mi uczucie
Wszelkiej goryczy i wszelkiej obawy.
Cymbelin.  I powinności i wszelkiego wstydu.
Imogena.  Tam wstydu niema, gdzie niema nadziei.
Cymbelin.  Gdy mogłaś syna królowej poślubić!
Imogena.  Dziękuję za to Bogu, że nie mogłam.
Wybrałam orła, unikłam kobuza.
Cymbelin.  Wzięłaś żebraka, chciałaś na mym tronie
Podłość osadzić.
Imogena.  Chciałam raczej, ojcze,
Blasku mu dodać.
Cymbelin.  Nikczemna nędznico!
Imogena.  Twoja w tem wina, że kocham Postuma:
Z twej woli zabaw był mych towarzyszem.
Taki mąż godnym każdej jest kobiety,
A wartość jego wartość mą prześciga
O całą cenę, którą za mnie płaci.
Cymbelin.  Czy oszalałaś!
Imogena.  O, prawie, mój ojcze.
Niech w miłosierdziu swem Bóg mnie uleczy!
Ach, czemuż córką pastucha nie jestem!
A mój Leonat czemuż nie jest synem
Mego sąsiada skotarza! (Wchodzi Królowa).
Cymbelin.  Szalona!
Byli znów razem; nie spełniłaś wiernie
Moich rozkazów. Wyprowadź ją teraz
I wsadź do klatki.
Królowa.  Królu, bądź cierpliwy!
I ty się także uspokój, o, córko. —
Racz, dobry panie, zostawić nas teraz,
A sam w mądrości swej szukaj pociechy.
Cymbelin.  Niech z dniem jej każdym krwi kropelka wyschnie
Stara, niech umrze za swoje szaleństwo!

(Wychodzi. — Wchodzi Pizanio).

Królowa.  Musisz ustąpić. — Lecz otóż twój sługa.
Co cię sprowadza? Jakie masz nowiny?
Pizanio.  Twój syn na pana mego szabli dobył.
Królowa.  Ha! Ale wszystko bez krwi się skończyło?
Pizanio.  Pan mój, na szczęście, walkę wziął za żarty,
Bił się bez gniewu, aż ich rozdzielili
Przytomni sprawie.
Królowa.  Bardzo mnie to cieszy.
Imogena.  Twój syn mojego ojca jest rycerzem,
Walczy za niego. Przeciw wygnańcowi
Dobyć oręża! o, rycerz waleczny!
Bodaj się starli w puszczach afrykańskich,
A ja ich bitwy była świadkiem, z igłą,
Aby kłuć tego, co się cofnie pierwszy! —
Dlaczego pana twego opuściłeś?
Pizanio.  Z jego rozkazu. Nie chciał mi pozwolić,
Żebym do portu był mu towarzyszem.
Dał mi przepisy, jak i co mam robić,
Gdybyś mi, pani, zlecić co pragnęła.
Królowa.  Człowiek ten zawsze twym wiernym był sługą,
I bez wahania mym ręczę honorem,
Że i na przyszłość wiernym ci zostanie.
Pizanio.  Dzięki ci, pani!
Królowa.  Oddalmy się teraz.
Imogena.  Za pół godziny zgłoś się, proszę, do mnie,
Musisz przynajmniej pospieszyć do portu,
Widzieć, jak pan mój od brzegu odbije.
Na teraz odejdź i zostaw mnie samą. (Wychodzą).

SCENA III.
Plac publiczny.
(Wchodzą: Kloten i dwaj Panowie).

1 Pan.  Radziłbym ci, panie, zmienić koszulę; zapalczywy pojedynek sprawił, że dymisz się jak ofiara. Skąd wymyka się powietrze, tam wciska się powietrze, a niema tak zdrowego zewnątrz, jak to, które z ciebie paruje.
Kloten.  Zmieniłbym koszulę, gdyby była zakrwawiona. Czym go ranił?
2 Pan  (na stronie). Nie, zaręczam; nie drasnąłeś nawet jego cierpliwości.
1 Pan.  Czyś go ranił, panie? To chyba jego ciało jest przenikliwym kadłubem, jeśliś go nie ranił; to sito, przez które możnaby przesiać żelazo, jeśli nie raniony.
2 Pan  (na str.). Jego żelazo było zadłużone; tyłami z miasta się wyniosło.
Kloten.  Nie chciał nikczemnik dotrzymać mi kroku.
2 Pan  (na str.). To prawda, wciąż naprzód uciekał do twojej twarzy.
1 Pan.  Dotrzymać kroku? Masz, panie, dostatkiem swoich własnych gruntów, on jednak powiększył twoje majętności, ustępując ci dobry kawał placu.
2 Pan  (na str.). Tyle cali, ile macie oceanów, nicponie.
Kloten.  Wolałbym, żeby nas nie rozdzielono.
2 Pan  (na str.). I ja też, pókibyś nie zmierzył na ziemi, jak długi z ciebie dureń.
Kloten.  I że też ona może kochać takiego jegomościa a mnie odrzucać!
2 Pan  (na str.). Jeśli jest grzechem zrobić dobry wybór, piekło na nią czeka.
1 Pan.  Zawsze ci mówiłem, panie, że mózg jej i piękność nie idą w parze; ładny z niej obrazek, to prawda, ale zauważałem, że dowcip jej nie bardzo błyszczy.
2 Pan  (na str.). Nie rzuca światła na głupców, żeby jej odbicie nie szkodziło.
Kloten.  Ale czas iść do domu. Żal mi jednak, że się wszystko skończyło bez krwi rozlewu.
2 Pan  (na str.). Ale ja nie żałuję, chyba żeby to był upadek osła, co nie wielką jest krzywdą.
Kloten.  Czy chcesz iść z nami?
1 Pan.  Będę twoją strażą, panie.
Kloten.  Więc idźmy razem.

2 Pan.  Chętnie, panie. (Wychodzą).
SCENA IV.
Pokój w pałacu Cymbelina.
(Wchodzą: Imogena i Pizanio).

Imogena.  Chciałabym, żebyś wrósł w morskie wybrzeże
I z każdym żaglem przelotnym rozmawiał;
Bo gdyby do mnie pisał, a list zginął,
Byłoby dla mnie jak dla skazanego,
Gdyby zaginął list monarszej łaski.
Jakie ostatnie były jego słowa?
Pizanio.  „Moja królowo, o, moja królowo!“
Imogena.  I chustką wiewał?
Pizanio.  Do ust ją przyciskał.
Imogena.  Płótno nieczułe szczęśliwsze ode mnie!
I na tem koniec?
Pizanio.  Nie, pani; jak długo
Mogłem go okiem i uchem rozpoznać,
Stał na pokładzie i ciągle powiewał
Chustką lub czapką albo rękawiczką,
Chcąc jakby myśli swe malować ruchem,
Jak ciężko było duszy brzegi rzucać,
Które tak szybko opuszczała nawa.
Imogena.  Toż ci go okiem należało ścigać,
Ażby się wydał zdala jak kruk mały,
Ba! mniejszy nawet.
Pizanio.  Zrobiłem tak, pani.
Imogena.  Jabym go wzrokiem tak długo ścigała,
Ażby ócz moich popękały nerwy,
Ażby w przestrzeniach, coraz, coraz mniejszy,
Jak igły mojej ostrze się wydawał,
Drobny jak komar na nic się rozpłynął.
Możebym potem odwróciła oczy,
Ażeby płakać. Lecz, dobry Pizanio,
Kiedyż odbierzem od niego wiadomość?
Pizanio.  O, przy najpierwszej, pani, sposobności.
Imogena.  On mnie pożegnał, a ja tu mu jeszcze
Tyle tak pięknych prawić miałam rzeczy!

Odszedł, nim jeszcze mogłam mu powiedzieć,
Że o tej albo o tamtej godzinie
To albo tamto myśleć o nim będę;
Zanim przysięgę wymódz na nim mogłam,
Że piękne Włoszki nie zrobią go zdrajcą
Moich praw świętych i jego honoru;
Nim poleciłam, by o szóstej rano,
Potem w południe, potem o północy
Swoje modlitwy do moich przyrzucał,
Bo w niebie za nim o tej będę porze.
Nim pożegnania dałam mu całunek,
Który pomiędzy dwa urocze słowa
Wcisnąć pragnęłam, zbliżył się mój ojciec,
I jak północnych wiatrów zimne tchnienie,
Okrutnie zwarzył kwiatów naszych pączki.

(Wchodzi Dama).

Dama.  Królowa czeka na przyjście twe pani.
Imogena.  Zrób, jak mówiłam. — Śpieszę do królowej.
Pizanio.  Ja, pani, śpieszę spełnić twe rozkazy. (Wychodzą).

SCENA V.
Rzym. Pokój w domu Filarya.
(Wchodzą: Filaryo, Jachimo i Francuz).

Jachimo.  Wierzaj mi, panie, widziałem go w Brytanii; sława jego rosła wtedy i już zapowiadała całą wartość, do której później przyszedł; mógłbym jednak był podówczas patrzeć na niego bez uwielbienia, choćby cały katalog jego przymiotów był przy nim wywieszonym, a ja go sprawdzał artykuł po artykule.
Filaryo.  Mówisz o czasach, w których nie był jeszcze tak jak dziś bogato uposażonym we wszystkie przymioty duszy i ciała.
Francuz.  Ja go też widziałem we Francyi; niemało mieliśmy ludzi zdolnych patrzeć na słońce jak on, nie przymrużając oka.
Jachimo.  To małżeństwo z królewską córką (bo naturalnie w sprawie tej wypada go mierzyć wedle jej a nie wedle jego wartości) podnosi go, nie wątpię, nieskończenie wyżej nad rzeczywistość.
Francuz.  A potem jego wygnanie —
Jachimo.  A dopieroż pochwały wszystkich, którzy pod chorągwiami Imogeny opłakują ten nieszczęśliwy rozwód, niemało się przyczyniły do przesadzenia jego przymiotów, choćby tylko dla obrony jej rozsądku w wyborze, który nie byłoby trudno potępić, gdyby wybrała za męża żebraka bez wartości. Ale jak się to stało, że przybywa do ciebie na mieszkanie? Skąd się wysnuła ta znajomość?
Filaryo.  Ja i ojciec jego służyliśmy razem żołniersko, a nieraz uratował mi życie. (Wchodzi Postumus). Ale otóż nadchodzi Brytańczyk. Dajcie mu przyjęcie, jakie przystoi szlachcie waszego wychowania względem cudzoziemca jego znakomitości. Błagam was wszystkich, zabierzcie bliższą znajomość z tym panem, którego wam polecam jak mojego szlachetnego przyjaciela. Wolę, żeby czas wam pokazał, czego jest godny, niż żebym w jego obecności dzieje jego rozpowiadał.
Francuz.  Znaliśmyny się, panie, w Orleanie.
Postumus.  I od owych czasów, panie, byłem twoim dłużnikiem za twoją uprzejmość, a choć będę mój dług ciągle spłacał, wiem, że się nie uiszczę nigdy.
Francuz.  Zbyt wysoko cenisz, panie, moje biedne usługi. Rad byłem, że mi się udało przywrócić zgodę między moim współrodakiem a tobą. Wielka byłaby szkoda, gdyby przyszło do spotkania między wami w waszem ówczesnem usposobieniu, dla powodów tak błahych i pospolitych.
Postumus.  Przebacz mi, panie; byłem wtedy młodym wojażerem, skłonniejszym za własnem iść natchnieniem, niż w każdym kroku dać się kierować drugich doświadczeniem; dziś jednak, przy dojrzalszym rozsądku, jeśli wolno mi powiedzieć bez obrazy, że jest dojrzalszym, dziś nawet nie zdaje mi się, aby powód naszego sporu zupełnie był błahy.
Francuz.  Na honor, nie zasługiwał, aby go oręż rozstrzygnął, zwłaszcza między dwoma przeciwnikami, z których jeden, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, posiekałby drugiego, albo może zginęliby obaj.
Jachimo.  Czy można, bez natręctwa, spytać o powód zatargu?
Francuz.  Można, jak mi się zdaje. Spór był publiczny i nie pojmuję, coby mogło zabronić powtórzenia. Była to rozprawa bardzo podobna do naszej wczorajszego wieczora, gdy każdy z nas rozwodził się z pochwałami dam swojej rodzinnej ziemi. Pan ten utrzymywał podówczas, a zdanie swoje krwią był gotów stwierdzić, że dama jego była piękniejsza, cnotliwsza, roztropniejsza, czystsza, wierniejsza i niedostępniejsza, niż najrzadsza z naszych dam francuskich.
Jachimo.  Dama ta albo teraz już nie żyje, albo zdanie tego pana już się zmieniło.
Postumus.  Dama ta żyje tak w cnotach niezmienna, jak ja w moim o niej sądzie.
Jachimo.  Nie możesz tak jej przenosić nad nasze damy włoskie.
Postumus.  Dziś jeszcze, wyzwany z tą samą gwałtownością co we Francyi, nie ustąpiłbym jednej joty od tego, co o niej powiedziałem; choć tylko jestem jej wielbicielem, nie kochankiem.
Jachimo.  Utrzymywać, że jest tak piękną i tak dobrą jak nasze damy, to byłoby już za pięknie i dobrze dla jakiejkolwiekbądź damy brytańskiej. Zresztą, gdyby przewyższała pięknością wszystkie kobiety, które podziwiać mi się zdarzyło, jak ten twój dyament przewyższa blaskiem wszystkie dyamenty, które widziałem, mógłbym, co najwięcej, powiedzieć, że przewyższa wiele kobiet; ale jak ja nie widziałem jeszcze najkosztowniejszego dyamentu, tak i ty nie widziałeś jeszcze najkosztowniejszej damy.
Postumus.  Wielbiłem ją tyle, ile ją szacowałem, podobnie jak mój drogi kamień.
Jachimo.  A ile ten kamień szacujesz?
Postumus.  Nad wszystkie skarby świata.
Jachimo.  Albo twoja nieporównana kochanka umarła, albo cenniejsze jest od niej drobne świecidełko.
Postumus.  Mylisz się, panie; jedno można sprzedać lub darować, byle znalazło się dosyć skarbów na kupno, lub dosyć zasług na podarunek; druga nie jest na sprzedaż, ale jest jedynie darem bożym.
Jachimo.  Który od bogów dostałeś?
Postumus.  I który przy bogów pomocy zachowam.
Jachimo.  Możesz ją twoją tytułować, ale wiesz, że cudze kaczki ciągną na sąsiednie stawy. I twój też pierścień może być skradziony; tak więc z dwóch twoich bezcennych kosztowności jedna jest ułomna a druga przypadkowa. Zręczny złodziej albo doskonały w swojej sztuce dworak mógłby się pokusić o pozyskanie tak jednej jak drugiej.
Postumus.  Jak szerokie Włochy, niema w nich dość doskonałego dworaka, żeby potrafił trymfować nad honorem mojej kochanki. Ani wątpię, że wam nie zbywa na złodziejach, nie lękam się przecie o mój pierścień.
Filaryo.  Skończmy na tem, panowie.
Postumus.  Z całego serca. Zacny ten sinior, za co mu dziękuję, nie uważa mnie za cudzoziemca; pierwsze słowa ustaliły naszą zażyłość.
Jachimo.  Pięć razy dłuższa rozmowa wystarczyłaby mi do podbicia twojej pięknej kochanki, do zmuszenia jej do zdania się na łaskę, bylem znalazł do niej przystęp i dobrą sposobność.
Postumus.  Nie, nie.
Jachimo.  Gotów jestem założyć się o to. Stawiam połowę moich majętności przeciw twojemu pierścieniowi, choć mojem zdaniem, trochę za wysoka to cena. Robię jednak ten zakład więcej przeciw twemu zaufaniu, niż jej honorowi; ażeby wszelką urazę usunąć, gotów jestem to samo przedsięwziąć z jaką chcesz damą na świecie.
Postumus.  Mylisz się bardzo w twojej zuchwałej zarozumiałości, i nie wątpię, że w twoich przedsięwzięciach znajdziesz to, na co zasługujesz.
Jachimo.  A co takiego?
Postumus.  Odepchnięcie; choć twoje przedsięwzięcie, jak je nazywasz, zasługuje na coś więcej — na karę także.
Filaryo.  Panowie, dosyć tego; rzecz ta zaskoczyła nas zbyt niespodzianie; niechże umrze, jak się urodziła; proszę was, zabierzcie wprzódy lepszą znajomość.
Jachimo.  Żałuję, że nie stawiłem całej mojej majętności i majętności mojego sąsiada w dodatku na zakład, że co powiedziałem, dokonam.
Postumus.  Którą damę wybierasz na próbę?
Jachimo.  Twoją, skoro tak pewny jesteś jej wierności. Stawiam dziesięć tysięcy dukatów przeciw twojemu pierścieniowi, że byleś mi dał listy polecające do dworu, na którym żyje twoja dama, bez żadnego innego przywileju jak sposobnosć dwukrotnej rozmowy, przyniosę ci za powrotem ten honor, który sobie tak niedostępny wyobrażasz.
Postumus.  Stawię złoto przeciw twojemu złotu; ale ten pierścień tak mi drogi, jak mój palec; jest jego częścią.
Jachimo.  Jesteś zakochany, a więc ostrożny. Choćbyś płacił za kobiece mięso po milionie za drachmę, nie uchronisz go od zepsucia. Ale widzę, że masz jakieś skrupuły, które cię niepokoją.
Postumus.  Przypuszczam, że to tylko złe przyzwyczajenie twojego języka, ale że myśli twoje uczciwsze.
Jachimo.  Jestem panem mojego języka i przysięgam, że zawsze jestem gotów wykonać wszystko, co powiedziałem.
Postumus.  Chcesz więc gwałtem? Pożyczę ci mego dyamentu do powrotu. Zawrzyjmy układ formalny. Kochanka moja przewyższa cnotą cały ogrom twoich nieuczciwych myśli. Przyjmuję zakład — oto mój pierścień.
Filaryo.  Nie, na zakład ten nie pozwalam.
Jachimo.  Przysięgam na Boga, to już rzecz skończona. Jeśli ci nie przyniosę dostatecznych dowodów, że posiadałem najkosztowniejszą cząstkę ciała twojej kochanki, moje dziesięć tysięcy dukatów do ciebie należą, a prócz tego wrócę ci twój dyament. Jeśli dostanę odprawę i zostawię ją w posiadaniu tego honoru, w którym taką pokładasz ufność, i ona — twój klejnot — i ten twój klejnot, i moje złoto, wszystko to twoje, byleś mi dał sposobność poufnej z nią rozmowy.
Postumus.  Zgoda na wszystkie twoje warunki; to tylko dodaję, że jeśli z końcem twojej przeciw niej wyprawy dasz mi niezbite dowody, że byłeś zwycięzcą, przestaję być twoim nieprzyjacielem, bo niewarta, żebyśmy się o nią spierali; ale, jeśli ci się uwieść jej nie uda, jeżeli mnie nie przekonasz, że ją uwiodłeś, za twoje złe myśli, za napaść na jej czystość, szablą mi odpowiesz.
Jachimo.  Daj rękę — zgoda! Polecę jakiemu juryście spisać formalny akt naszych warunków i ruszam natychmiast do Brytanii, żeby się targ nasz nie zakatarzył i z głodu nie umarł. Idę po moje złoto i zajmę się wygotowaniem aktu naszego zakładu.
Postumus.  Zgoda. (Wychodzą: Postumus i Jachimo).
Francuz.  Czy sądzisz, że to wszystko nie są żarty?
Filaryo.  Sinior Jachimo nie odstąpi od swego słowa. Idźmy za nimi. (Wychodzą).

SCENA VI.
Brytania. Pokój w pałacu Cymbelina.
(Wchodzą: Królowa, Damy i Korneliusz).

Królowa.  Dopóki rosa, idźcie zbierać kwiaty.
Kto spis ich trzyma?
1 Dama.  Ja, pani.
Królowa.  Więc spieszcie.

(Wychodzą Damy).

Teraz, doktorze, czy przyniosłeś proszki?
Korneliusz.  Przyniosłem, pani, a są w tem pudełku.

(Oddaje jej pudełko).

Lecz przebacz, pani, jeśli mi sumienie
Każe zapytać, dla jakich zamiarów

Dałaś mi rozkaz zrobić ten preparat,
Który dla ciała wielką jest trucizną
I niewątpliwie choć zwolna zabija?
Królowa.  Pytanie twoje dziwi mnie, doktorze.
Alboż nie byłam twoją uczennicą?
Czyś mnie nie wprawiał, jak pędzić pachnidła,
Jak dystylować, robić konfitury,
Tak, że mnie nieraz sam król nasz potężny
Prosi natrętnie o moje konserwy?
Wtajemniczona w wiedzy twej część jedną,
Co w tem dziwnego (chyba że mnie bierzesz
Za jaką furyę z samego dna piekła),
Że chcę dziś zwiększyć moją umiejętność,
Innej natury zacząć doświadczenia?
Sprobuję, jaka proszków tych potęga
Nie na człowieku, ale na stworzeniach,
Dla których szkoda byłoby i stryczka;
Użyję potem moich antydotów,
A tak otrzymam gruntowną znajomość
Wszystkich ich skutków, działań i przymiotów.
Korneliusz.  Przy takich próbach twardnie zwykle serce;
Prócz tego, pani, sam widok tych skutków
Jest niebezpieczny i odrażający.
Królowa.  O, bądź spokojny. (Wchodzi Pizanio).
(Na stronie) Lecz zbliża się, widzę,
Ten schlebiający, łaszący się hultaj;
Na nim tych proszków pierwszą zrobię próbę,
On swego pana wiernie trzyma stronę,
A mego syna jest nieprzyjacielem.
(Głośno) Witaj, Pizanio! — Doktorze, na teraz
Twoja obecność nie jest mi potrzebna,
I możesz odejść.
Korneliusz  (na stronie).Mam cię w podejrzeniu,
Ale nie skrzywdzisz nikogo.
Królowa.  Pizanio!

(Rozmawia z nim na stronie).

Korneliusz  (na str.). Zawsze mi wstrętną była ta kobieta.
Myśli, że trzyma mordercze lekarstwo;

Lecz znam jej duszę; nie ja jej powierzę
Tak niebezpiecznej natury przyprawę.
To, co jej dałem, zdolne jest chwilowo
Sprowadzić wszystkich zmysłów odurzenie.
Zada ją może psom naprzód i kotom,
A potem zechce wyżej się posunąć;
Ale to będzie pozór tylko śmierci,
Chwilowy letarg, a po rozbudzeniu
Silniejsze zdrowie, większa świeżość życia.
Fałszywą tylko zwodzę ją trucizną,
Ale ją zwodząc, jestem cnocie wierny.
Królowa.  Jeśli twej rady będzie mi potrzeba,
Poślę po ciebie.
Korneliusz.  Więc żegnam cię, pani (wychodzi).
Królowa.  I zawsze płacze? Czy myślisz, Pizanio,
Że się to źródło łez jej nie wyczerpie.
Nie wróci rozum na miejsce szaleństwa?
Weź się do dzieła, a w dniu, w którym powiesz,
Że Imogena kocha mego syna,
Jesteś wielkością panu twemu równy,
Ba! nawet większy, bo jego fortuna
Na schyłku dzisiaj, stara jego chwała
W ostatnich teraz konwulsyach konania.
Nie może wrócić, ani może zostać
Tam, gdzie jest teraz, a zmieniając pobyt,
Przemienia tylko jedną biedę w drugą;
Dzień nowy niszczy dnia zbiegłego pracę.
Czegóż się możesz spodziewać od pana,
Co szybko sam się do upadku chyli,
Niezdolny swą się odbudować ręką,

(Królowa upuszcza pudełko, Pizanio je podnosi).

Nie ma przyjaciół, aby go podparli?
Nie wiesz, Pizanio, co z ziemi podniosłeś.
Lecz to zatrzymaj za twoją fatygę.
Rąk to mych dzieło, które już pięć razy
Uratowało drogie króla życie;
Skuteczniejszego nie znam kordyału,
Zatrzymaj, proszę, będzie to zadatek

Większych dobrodziejstw, które mam w odwodzie.
Twej pani jasno wytłómacz rzecz całą,
Mów jak od siebie. Rozważ tylko dobrze,
Co ci fortuny łaskawość nastręcza:
Twej nie opuścisz pani, a w dodatku
Mojego syna czekają cię względy;
Król, na me prośby, da ci wyniesienie,
Które twym chęciom najlepiej odpowie,
A ja, ja głównie, ja, co ci wskazałam
Drogę wielkości, nigdy nie przestanę
Zasług twych płacić wdzięcznością bez granic.
Rozważ, co mówię. — Przywołaj me damy.

(Wychodzi Pizanio).

Łotr chytry, wierny, sługa nieugięty,
Który jej ciągle imię pana szepcze,
Ciągle jej rękę trzyma w ręku męża,
Byle to połknął, co mu teraz dałam,
Braknie jej posłów do lubego panka.
A jeśli z czasem humoru nie zmieni,
Może być pewną, że i ona także
Skosztuje smaku mego kordyału.

(Wchodzi Pizanio i Damy).

Tak, bardzo dobrze. Ponieście fiołki
I te pierwiosnki do mojej komnaty.
Bądź zdrów, Pizanio; rozważ, co mówiłam.

(Wychodzą: Królowa i Damy).

Pizanio.  O, tak, rozważę. Jeśli mego pana
Dla ciebie zdradzę, umrę tysiąc razy:
Nic więcej nie mam na twoje rozkazy (wychodzi).

SCENA VII.
Inny pokój w pałacu.
(Wchodzi Imogena).

Imogena.  Okrutny ojciec, fałszywa macocha,
Głupi zalotnik zamężnej niewiasty,
Której mąż w kraje wygnany dalekie —

Mężu mój, mojej boleści korono!
Twa nieobecność dwoi me cierpienia!
Czemuż złodzieje, jak dwóch braci moich,
Mnie nie wykradli! Biada, biada temu,
Który do chwały przywiązał swe serce!
Szczęsny, kto zdala od blasku i świata
Może uczciwe zaspokoić żądze
I pokój znaleźć! (Wchodzą: Pizanio i Jachimo).
A cóżto za człowiek?
Pizanio.  Szlachcic ten właśnie co z Rzymu przybywa,
Listy przynosi od mojego pana.
Jachimo.  Bledniejesz pani? Zacny Leonatus
Zdrów jest i z głębi serca cię pozdrawia.

(Oddaje list).

Imogena.  Dzięki ci, panie! Witam cię z radością.
Jachimo  (na str.). Wszystko, co zewnątrz, piękne i bogate;
Jeżeli dusza ciału wyrównywa,
To Fenix nowy; ja zakład przegrałem.
Śmiałości, przybądź teraz mi na pomoc!
Od stóp do głowy uzbrój mnie, odwago!
Lub jak Part będę uciekając walczył,
Albo natychmiast ucieknę bez walki.

Imogena  (czyta). „Mąż to pierwszej znakomitości, a przyjaźni jego nieskończenie jestem obowiązany. Przyjmij go więc stosownie do tego, jak cenisz...   Leonatus“.

To na głos czytam, lecz dalszy ciąg listu
Do samych głębin rozgrzewa mi serca,
Napełnia całe wdzięczności uczuciem.
I ciebie także witam, dobry panie,
Najczulszem słowem, jakie znaleźć mogę,
A które później stwierdzę uczynkami.
Jachimo.  Dzięki ci za to, najpiękniejsza pani. —
Jakto? Czy ludzie dzisiaj poszaleli?
Czyliż natura oczu im nie dała,
Aby na niebios sklepy poglądali,
Widzieli skarby i lądów i morza,
Mogli rozróżnić gwiazdy płomieniste
Od niezliczonych nadbrzeżnych kamyków,

I nie zdołając rozróżnić zarazem
Niebieskich wdzięków od tego, co szpetne?
Imogena.  Skąd to zdumienie?
Jachimo.  To nie oka wina;
(I małpa nawet przy takich samicach
Tamtejby wszystkie wyszczerzyła zęby,
Gotowa z drugą bałakać bez końca);
Ani rozsądku, (idyota nawet
W wyborze tutaj zmylićby się nie mógł),
Ni żądzy, (szurgot przy takim aniele
Wprzódy by czczości wywołał wymioty,
Nim dał chęć jadła).
Imogena.  Co to wszystko znaczy?
Jachimo.  Niepowściągliwość, chociaż przesycona,
Nigdy niesyta jak Danaid beczka,
Dopiero kiedy białe pożre jagnię,
Na śmieciach szuka szpetnego pokarmu.
Imogena.  Co szał ten znaczy? Co ci, dobry panie?
Jachimo.  O, nic, nic, pani. (Do Pizania) Idź, proszę, zobaczyć
Mojego sługę na nowej gospodzie,
Bo jest tu obcy, a trochę lękliwy.
Pizanio.  Chciałem iść właśnie pozdrowić go u nas.

(Wychodzi).

Imogena.  Powiedz mi, panie, czyli mąż mój zdrowy?
Jachimo.  O, zdrowy, pani.
Imogena.  A czy jest wesoły?
Jachimo.  Nadzwyczaj, pani. Niema cudzoziemca,
Coby mu zrównał w figlach i radości;
Dostał też nazwę: Brytańczyk hulaka.
Imogena.  Gdy tu był, raczej do smutku miał skłonność,
Nieraz bez żadnej do smutku przyczyny.
Jachimo.  Lecz ja go nigdy smutnym nie widziałem;
Żyje w przyjaźni z francuskim szlachcicem,
Który w ojczyźnie zostawił kochankę
I wzdycha do niej, jakby miechy puścił,
Gdy krotofilny Bretańczyk, chcę mówić
Małżonek pani, biorąc się za boki,
I do rozpuku śmiejąc się, tak mówi:

„Pęknę na honor, patrząc na człowieka,
Co czytał, słyszał albo sam doświadczył,
Czem jest kobieta, czem zawsze być musi,
A jednak wzdycha w godzinach swobody,
I za niewolą płacze niewątpliwą“.
Imogena.  Mąż mój tak mówi?
Jachimo.  Tak jest, mąż twój, pani,
Gdy mu od śmiechu oczy łzą zachodzą.
Prawdziwa rozkosz być tylko przytomnym,
Jak z nieboraka Francuza przedrwiwa.
Lecz, mimo tego, Bóg widzi, są ludzie
Godni nagany.
Imogena.  Nie mój mąż, przypuszczam.
Jachimo.  Nie on, jednakże bożej mógłby łaski
Z większą wdzięcznością i lepiej używać.
Uposażony bogato sam w sobie,
W tobie skarb znalazł — jesteś bowiem jego —
Nad wszelką cenę. Zmuszony podziwiać,
Zmuszony jestem litować się także.
Imogena.  Nad kim?
Jachimo.  Nad dwiema razem istotami.
Imogena.  A ja z nich jedną? Patrzysz na mnie, panie;
Co we mnie widzisz godnego litości?
Jachimo.  Biada! Uciekać od jasnego słońca,
Grzać się w ciemnicy przy łojowej świeczce!
Imogena.  Odpowiedz jaśniej na moje pytanie:
Czemu się, proszę, litujesz nade mną?
Jachimo.  Gdy inne, chciałem dodać, używają —
Lecz pomsta bogów nieśmiertelnych sprawą,
A mówić o tem nie należy do mnie.
Imogena.  Posiadasz jakąś straszną tajemnicę
Mnie dotyczącą; wytłómacz się jasno;
Powątpiewanie nieraz głębiej rani,
Niż pewna wiedza; bo pewne nieszczęście
Albo żadnego nie ma już lekarstwa,
Albo ratunek znaleźć jeszcze może
Odkryte w porę. Powiedz całą prawdę,
Którą zaczynasz, a skończyć się lękasz.

Jachimo.  Gdybym mógł usta w takich kąpać licach,
Trzymać tę rękę, której tknięcie każde
Rwałoby z duszy wierności przysięgę,
Posiadać wdzięki, w które raz wlepione
Jeńcem na wieki zostają źrenice;
A gdybym potem, grzeszny potępieniec,
Śmiał usta ślinić dla wszystkich przystępne,
Jak są dla wszystkich schody Kapitolu,
Śmiał ściskać rękę od fałszywych przysiąg
Jakby od ciężkiej zatwardniałą pracy,
Poglądać w oczy podłe i zagasłe
Jak zakopcone światło nędznej lampy,
Żywionej kroplą śmierdzącego łoju:
O, powiedz, czyżbym nie był wtedy godny,
By na mej zdrady niesłychanej karę
Wszystkie się piekła zwaliły nieszczęścia?
Imogena.  Lękam się, pan mój zapomniał Brytanii.
Jachimo.  I siebie także. Mimo mojej woli
Wypowiedziałem nędzną jego zdradę,
Lecz wdzięki twoje swym czarem wydarły
Z milczących głębin mojego sumienia
I na języku położyły powieść.
Imogena.  Nie mów mi więcej!
Jachimo.  O duszo anielska,
Twój los przepełnia serce me litością!
Kobieta, która, zasiadłszy na tronie,
Wielkiego króla zdwoiłaby wielkość,
Ze skoczką w parze, zapłaconą złotem
I to z twej własnem czerpanem szkatuły!
Z awanturnicą, gotową za pieniądz
Igrać z wszystkiemi niedołęstw formami,
Które zgnilizna dać może naturze!
Z dziewką, truciznę samą zatruć zdolną!
Pomścij się, pani, lub powiedzą ludzie,
Że matka twoja królową nie była,
Żeś jest wyrodną domu twego córką.
Imogena.  Pomścić się? Pomścić? Jakże mam się pomścić?
Jeśli to prawda — bo serce mam takie,

Że moim oczom nie łatwo chce wierzyć —
Jeśli to prawda, jakże mam się pomścić?
Jachimo.  Maszże jak druga Dyany kapłanka
Samotnie marzyć w zimnych prześcieradłach,
Gdy on, z twą krzywdą, za twoje pieniądze,
Nie traci czasu i używa świata?
Pomścij się! Twemu poświęcam się szczęściu,
Łoża twojego, niż ten zbieg, godniejszy,
Na zawsze wierny, na zawsze milczący.
Imogena.  Hola! Pizanio!
Jachimo.  Pozwól na twych ustach
Przyłożyć pieczęć mego poświęcenia.
Imogena.  Precz! — Moim uszom nigdy nie przebaczę,
Że twej powieści tak długo słuchały.
Gdybyś miał w sobie kroplę uczciwości,
Przez miłość cnoty odsłoniłbyś prawdę,
Nie dla tak podłych i tak grzesznych celów.
Krzywdzisz szlachcica, który tak daleko
Od twych potwarzy, jak ty od honoru;
Kusisz kobietę, która jak szatanem
Brzydzi się tobą. — Pizanio! przybywaj!
O twym zamachu doniosę królowi;
Jeśli pozwoli, żeby cudzoziemiec
Na jego dworze bezczelnie się ważył
Zaczynać targi jak w rzymskich zamtuzach,
Bydlęce myśli zuchwale odsłaniać,
To ma dwór, który mało go obchodzi
I córkę, której wcale nie poważa.
Pizanio!
Jachimo.  Stokroć szczęsny Leonacie!
Twej żony ufność ufności twej godna,
Jak cnoty twoje jej wiary niezmiennej.
Żyj więc, o pani, długo, a szczęśliwa,
Najgodniejszego męża godna żono,
Jakim się kiedy ziemia mogła szczycić!
Przebacz mi! Wszystko mówiłem jedynie,
Aby ufności twojej poznać głębie.
Teraz ci skreślę wierny obraz męża:

On wzorem wszelkiej jest doskonałości;
Święty czarownik świat czaruje cały,
I wszystkich ludzi pół serca posiada.
Imogena.  Wetujesz krzywdę.
Jachimo.  Mieszka między ludźmi,
Jakby bóg jaki zstąpił na tę ziemię,
Nadludzkim bowiem odziewa się blaskiem.
Piękna księżniczko, nie gniewaj się na mnie,
Jeślim się ważył powieścią fałszywą
Na próbę stawić wiary twej potęgę.
Próba ta stwierdza duszy twej wysokość
I nieomylność twojego rozumu,
Gdy na takiego twój wybór padł męża.
Miłość dla niego była mi powodem,
Żem cię w ten sposób przesiewał przez sito,
Lecz Bóg cię stworzył od innych inaczej,
Bez żadnej plewy; więc przebacz mi, błagam!
Imogena.  Przebaczam. Moją na dworze powagą
Jak swą rozrządzaj.
Jachimo.  Dziękuję pokornie.
Prawiem zapomniał prosić cię, księżniczko,
O drobną łaskę, ważną jednak dla mnie,
Bo się dotyczy mnie, twojego męża
I kilku innych szlachetnych przyjaciół.
Imogena.  Cóż to za prośba?
Jachimo.  Przyjacielskie koło
Dwunastu Rzymian (a twój mąż na czele,
Naszego skrzydła najpiękniejsze pióro),
Za wspólną zgodą złożyliśmy summę
Na kupno datku dla cesarskiej mości.
Mnie polecono wybór, więc we Francyi
Stołowe srebra przecudnej roboty
I wielkiej ceny klejnoty nabyłem.
Obcy tej ziemi, pragnąłbym co prędzej
W bezpiecznem miejscu złożyć moje skarby.
Czy zechcesz, pani, wziąć je w swą opiekę?
Imogena.  Chętnie i ręczę za wszystko honorem.
A skoro mąż mój w tę sprawę się wmieszał

W mojej komnacie zamknę wasze skarby.
Jachimo.  Więc się poważę, pod strażą mych ludzi,
Na tę noc jedną kufer ci mój przysłać,
Bo jutro muszę odpłynąć ze świtem.
Imogena.  Nie, nie.
Jachimo.  Ach, muszę! bo zwlekając powrót,
Złamałbym słowo uroczyście dane.
Z Galii umyślnie przepłynąłem morze,
Ażeby hołd mój, złożyć ci, księżniczko.
Imogena.  Za dobre chęci, dziękuję ci, panie,
Lecz nie pozwolę jutro ci odpłynąć.
Jachimo.  Nie mogę zostać, więc błagam cię, pani,
Jeśli masz jakie do męża zlecenia,
Dziś napisz listy. I tak już przewlekłem
Czas naznaczony do złożenia daru.
Imogena.  Więc list napiszę. Przyślij do mnie kufer,
Będę go strzegła i zwrócę go wiernie.
Raz jeszcze, panie, witaj na tej ziemi! (Wychodzą).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: William Shakespeare i tłumacza: Leon Ulrich.