Czarny miesiąc/Tom I/Część pierwsza/Rozdział IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Czarny miesiąc |
Podtytuł | Powieść |
Wydawca | Bibljoteka Rodzinna |
Data wyd. | 1930 |
Druk | Wł. Łazarskiego |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Thérèse Dunoyer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tom I Cały tekst |
Indeks stron |
Apartament, zajmowany przez obie córki bankiera, składał się z salonu, służącego zarazem za gabinet do nauki; na prawo były pokoje misis Hubert i Klementyny, na lewo — Teresy i garderobianej.
Gdy wybiła godzina siódma, zwykła godzina obiadu, lokaj oznajmił pannie Teresie, że ma jeść obiad w swym pokoju; jak pani Heloiza odrazu się domyśliła, Teresa zgola nie poczytywała tego, za karę.
Pokój Teresy był obszerny i widny, lecz umeblowany bez śladu smaku, jak zresztą całe to mieszkanie dorobkiewicza. Sposób przyozdobienia tego pokoju jasno wskazywał, jak pani Heloiza mało miała pojęcia o tem, jak powinno wyglądać mieszkanie dziewcząt, o tem, że należy, by było ono zaciszem skromnem i czystem, żeby otaczające przedmioty nie wpływały źle na duszę młodej osoby.
Pani Dunoyer, mając stare łóżko mahoniowe, przyozdobione płaskorzeźbami, wyobrażającemi miłostki nimf z faunami, przeznaczyła je dla swej starszej córki; kotarę łóżka zdobiły dwa gołąbki Wenery.
Na kominie lśnił zegar, którego postument wyobrażał satyra, igrającego z bachantką — poza tych figur przypominała epokę Dyrektorjatu swą rozwiązłością[1].
Wszystkie te dzieła sztuki posiadała Teresa na mocy prawa starszeństwa, pomimo pewnej zawiści Klementyny. Matka mówiła z wyrazem bezstronności:
— Teresa jest starsza, więc powinna mieć więcej od ciebie.
Dla pocieszenia Klementyny, matka podarowała jej lampę w etruskim stylu, wyobrażającą epizod z rzymskich zaślubin.
Gdyby pani Dunoyer zwrócono uwagę na niewłaściwość podobnego umeblowania, wzruszyłaby chyba ramionami i wytrzeszczyłaby oczy; gdyby znalazł się ktoś, ktoby jej poradził, aby córki miały białe pokoje, aby w nich stały klęczniki, krzyże i wody święcone, pani Heloiza roześmiałaby się chybia i odrzekłaby, że nie szyk«je córki na zakonnice.
Miss Hubert, przenikliwie angielka, odrazu na widok samego umeblowania pokojów, zrozumiała, w jaki dom wchodzi, że zaś przyjęła to miejsce bez żadnej chęci, mimo wysokiej płacy, więc bardzo mało troszczyła się o swe panny.
Teresa, jak już powiedzieliśmy, z melancholijnem zadowoleniem szykowała się do spędzenia wieczoru w samotności. Tymczasem pani Heloiza, aby uczynić karę córki przykrzejszą, posłała po bilet do loży w Palais-Royal — miss Hubert i Klementyna miały towarzyszyć państwu Dunoyer.
Teresa z zadowoleniem usłyszała turkot powozu odjeżdżającej matki, z zadowoleniem uczuła, że jest jeszcze bardziej sama. Wtedy zapaliła lampę, przysunęła sofę, położyła się na niej i, oparłszy się na poduszce, wyciągnęła z pod niej małą książęczkę w purpurowej safjanowej oprawie, którą czule ucałowała.
Pochylana, z czołem opartem na pięknej rączce, które; foremne kształty szczególnie odcinały się na tle kruczych włosów, Teresa pogrążyła się w czytaniu.
Musimy teraz powiedzieć słów kilka o upodobaniach intelektualnych i charakterze młodej dziewicy.
Natura Teresy była wyborna; w odrażającem otoczeniu rodzinnem, dotąd nie uległa zepsuciu; możliwe nawet, że złe traktowanie jej przez rodziców, wywarło na nią wpływ dodatni.. Z drugiej strony jednak, cały charakter jej przeniknęła głęboka melancholja. Prześladowana przez matkę i rzekomego ojca, wydana na łup kaprysów młodszej siostry, dobrej nawet, ale zepsutej i nieznośnej, wciąż zmuszona być świadkiem gorszących kłótni domowych, jakich próbkę mieliśmy w poprzednim rozdziale, przyzwyczajona do słuchania gburowatych konceptów i niechlujnych wymysłów, nie mająca najmniejszej sposobności zaspokojenia potrzeby wylania serca, codziennie kaleczonego; nie znajdująca ani cienia sympatji u miss Hubert, oschłej i obojętnej, żadnej rozrywki w obcowaniu z pustą i bezmyślną siostrą; karmiona przez guwernantkę zimną nauką, nie dającą żadnych pewnych podstaw moralnych; wogóle nic nie dającą dla praktycznego życia, wciąż słysząca ohydne wyrzuty i oskarżenia wzajemne, nie mogła w całem swem otoczeniu dojrzeć nikogo, ktoby budził szacunek. Nie mając żadnego szlachetnego przykładu przed oczyma, nie mogąc ni naśladować, ni kochać, ni poważać nikogo, nikogo... zmuszona wciąż się lękać, przytem pozbawiona pociechy religijnej, bo całe jej otoczenie było absolutnie bezreligijne, miss Hubert zaś, fanatyczna anglikanka, nie zaniedbywała żadnej sposobności wyszydzania wiary, papistów i bałwochwalców“ — w jakąż rozpacz, w jaką odrazę do świata całego, musiała popaść ta dziewica, siedemnastoletnia zaledwie!
Wielu ludzi podziela zdanie, że niesprawiedliwość i złość, jakich ofiarą padamy, z wielu błędów nas rozgrzeszają. Jakąż odpowiedzialność zatem biarą na siebie źli i niesprawiedliwi!
Ratowałby jeszcze Teresę, gdyby mogła znaleźć rówieśniczkę, któraby zdolna była ją zrozumieć. Szczera i czuła przyjaciółka, (wsączając w siebie, że się tak wyrazimy, czułość, jaka przepełniała serce Teresy, byłaby dla niej nieocenionym skarbem. Na nieszczęście, zbyt była dumna i bojaźliwa: z obawy wyśmiania i nie zrozumienia, unikała wprost młodych panien, jakie nieraz widywała w domu swej matki.
Teresa miała wszystkie szlachetne skłonności, które, przy sprzyjających okoliczności mogą rozwinąć się w heroiczne cnoty, lecz, zwichnięte przeciwnościami, prowadzą w przepaść, dając jedynie piękne złudzenia. Aż do tej pory nigdy nie miała sposobności pokazania rodzicom mocy swego charakteru — jak wszyscy ludzie, pewni swej siły, łatwo ustępowała w drobnostkach — żądza jednak okazania całej swej prawdziwej natury rozwijała się w niej, acz podświadomie.
Aby całą myśl naszą wyjaśnić, powiemy krótko: Teresa była jedną z tych kobiet, które idą wytrwale i z dumą do celu, po torze, jaki sobie wytknęły... które zdolne są do popełnienia wielkiego niepowetowanego błędu, występku nawet, ale jednego tylko; kobiet, które stoczyć się mogą w otchłań upadku, ale bez spodlenia, bez zdrady; jedną z kobiet, które kochają wzniośle i szczerze, które nawet, gdy poświęcają się miłości błędnej i występnej godne są współczucia i sympatji, bo nawet ich przewinienia zachowują jakiś odblask wielkości i szlachetności...
Jak już powiedzieliśmy, Teresa, wpół leżąc na kanapce, trzymała w ręku książkę, małą książeczkę w zbytkownej oprawie. Po dość długiej chwili skupionego czytania, piękna jej głowa skłoniła się na piersi, powieki zaszły łzami.
Dziełem, które od szeregu dni tak wzruszało Teresę był René[2].
Pan Achilles Danoyer posiadał znaczną bibljotekę, służącą oczywiście jedynie dla ozdabiania jego gabinetu.
Sam nigdy do niej nie zaglądając, zgoła nie przeszkadzał Teresie brać z niej różne rzeczy. Teresa mogła pochłaniać ile chciała, dzieła Voltaire‘a, Prevost‘a[3], Jana Jakoba Rousseau‘a, Marioaux[4], Panny‘ego, Le Sage‘a[5], Byrona, Waltera-Scotta, Chateaubriand‘a a nawet filozofów ze szkoły Diderot‘a.
Można sobie wyobrazić, w jaki chaos wpadł ten umysł młody, żywy, badawczy, lecz przecież zgolą niewyrobiony.
Na szczęście olbrzymia rozmaitość lektury długi czas równoważyła złe jej wpływy, skierowując myśli Teresy na coraz to inny przedmiot, ku coraz innej postaci.
Tak więc Teresa zachwycała się po kolei czułym Saint Preux, namiętnym des Grieux[6], by z kolei zatrzymać się na Don Juanie Byrona; szczególnie często zatrzymywała się nad zwrotkami, malującemi rozkosz pierwszej, dziecinnej miłości Don Juana:
Przy Inez pędząc dni pełne swobody[7]
Z Juanem Julja pieściła się mile
Juan był czuły i piękny i młody
Julja, jak siostra kochała go tyle...
Płoche zabawy w swoim szybkim biegu
Czas często zmienia w igrzyska
Niebezpieczniejsze, że na tym brzegu
Słońce prawie żarem ciska,
Jak powiedziałem — Juan w kwiecie wieku
Julja siedm wiosen liczyła na świecie.
Z daleka słychać głosik osłabiony,
I odgłos westchnień przecięty.
Jej oczy we łzach, bo z najczulszej strony
Pocisk uderzył, pocisk przeklęty!
Może i słusznie ktoś powie:
Z młodymi miłość grać lubi —
Lecz niech przebacza młodemu wiekowi
Niech dzieci prawie nie gubi...
Waha się jeszcze, ale po chwili
Rzecze cichutko: mój grot nie myli...
Łatwo pojąć, że przy zupełnem niedoświadczeniu Teresy, Don Juan ów wesoły, bogaty, awanturniczy panicz, ów śmiały do bezczelności, zręczny i cyniczny uwodziciel, wydawał się jej poważnym, czułym kochankiem; wydawało się jej, że to on właśnie uwiedziony został przez jakąś, pragnącą tylko zmysłowych rozkoszy Manon.
Od kilku dni jednak nowa miłość wypędziła Don Juana z serca Teresy.
Od kuliku dni René pochłonął ją całkowicie — na jej naturę melancholijną i marzącą dziwny czar wywierała osobistość bohatera, postać smutna, poważna i samotna, wiecznie tocząca beznadziejną walkę ze swemi namiętnościami — obraz ten budził w niej sympatję prawie bolesną — o, ona rozumiała René‘go. Do tej chwili, w masie przeczytanych książek nie znalazła ani jednego bohatera, któregoby czciła naprawdę, bo uczucie ich było niestałe — Teresa wprost odczuwała osobiście zazdrość zdradzanych przez nich kobiet. Des Grieux kochał Manon — a jednak ją zdradzał; Iwanhoc[8] kochał piękną saksonkę i Rebekę, Don Juan miał tyle kochanek, że chyba żadnej z nich nie kochał; jeden tylko René pozostał wierny swej Amelji nawet po jej śmierci.
Istotnie, mimo że Teresa czytała już dużo, dopiero René był pierwszym utworem, który otworzył przed nią szerokie horyzonty marzeń. Od chwili przeczytaniia go, wyobraźnia jej błądzić poczęła po dzikich pustkowiach i po wzgórzach, przesyconych deszczem; niekiedy marzyła że sama jest zamknięta wraz z Amelją w cichym klasztorze, gdzieś na urwistym brzegu morza.
- W nocy, z głębi mej celi będę słuchała szumu bałwanów, które bija o mury klasztoru...
- W nocy, z głębi mej celi będę słuchała szumu bałwanów, które bija o mury klasztoru...
Teresa od najmłodszych lat czuła instynktowny wstręt do Paryża, wstręt, wprost niepojęty u tego dziecka świata, dla którego łonem natury są sale Giełdy, bulwary i loże operowe. Zawiszę pragnęła powietrza, słońca, przestrzeni, wsi, samotności, piasku i widoku wspaniałego morza — morza o którem wiedziała tylko z książek. Niekiedy marzyła skrycie, że może jakiś nieznany René wzdycha do niej tajemnie, jak ona do niego... że może jakiś młodzieniec, namiętny, melancholijny, lubujący się w samotnej kontemplacji malowniczej natury, płacze, mówiąc sam do siebie. Gdzież i kiedy znajdę istotę, będącą przedmiotem moich marzeń? — Tak i ona płakała, mówiąc:
— Gdzież i kiedy spotkam René’go mych dziewiczych marzeń?
Szczególne zjawisko, a inaczej szczególny zbieg z marzeniami innego bohatera naszej powieści... szczególne duchowe pokrewieństwo...
Przecież o tej samej godzinie, może w tej samej chwili i Ewin de Ker-Elliot odczuwał pragnienia, może bardziej niepewne i niespokojne, bo jego poetycznej, prostej duszy brakło książkowej podniety, lecz tak samo przecież pożądał zetknięcia się z duszą czułą i czystą — a przecież jakaż przepaść oddalała te dwa serca, tak podobne sobie!
Niestety! Pókiż podobny zbieg niesprzyjających okoliczności będzie się oczom naszym przedstawiał! Ileż łez tajemnych pragnień skrzyżowało się w oddaleniu ze łzami i pragnieniami samotnych marzycieli! Ileż sympatyj nigdy nie zapoznało się, nie zetknęło ze sobą! Ileż los pochłonął szczęścia, ileż rozkoszy odmówił okrutny traf, uprawiający, że dwa serca, pokrewne sobie, nigdy się nie spotkały albo, jeżeli się spotkały, to zapóźno!
Nie będziemy się już rozwodzili nad temi prawdami, bo sama konsekwencja wypadków tej powieści da nam je zrozumieć.
W czasie, gdy Teresa była pod takiem wrażeniem Rene‘go, który tyle uczuć nowych i nieznanych w niej obudził, Ewin de Ker-Elliot przybywał właśnie do Paryża, ponieważ zaś, jak wiemy wybrał się właśnie do pana Achillesa Dunoyer, nie byłoby więc żadnym trafem, gdyby zapoznał się z Teresą, dostrzegł jej tajemnicze, fantastyczne podobieństwo z fatalnym portretem ze swego rodzinnego zamku i uczuł ku niej namiętną miłość, ponieważ traf jakiś obdarzył tę młodą dziewicę tem wszystkiem, w co Ewin de Ker-Elliot przybrał swoje bożyszcze.
Zapewne, Ewin de Ker-Elliot, baron, potomek jednej ze znakomitszych rodzin Bretanji, nigdy nie mógł spodziewać się, by miał zostać zięciem pani Helviry, mężem jej córki z nieprawego łoża, noszącej nazwisko wzbogaconego kotlarzu... Ale czyż to nie zależy od jego woli wyłącznie — czyż nie jest bogaty, czyż nie ma tytułu, czyż nie uwolniłby tę nikczemną parę małżeńską od ciężaru, którego tak pragną się pozbyć?
W dalszym toku powieści przekonamy się, czy los zerwie, czy zacieśni tajemnicze nici, które zdawały się łączyć Ewina de Ker-Elliot z tą bladą dziewczyną o czarnych oczach i włosach.
Pan Danoyer, opowiadając żonie przy córkach o nowym swym przyjacielu, po całym szeregu niesmacznych pochwał na temat rozrzutności, rozwięzłego życia i elegancji pana hrabiego de Montal, zakończył swą gadaninę słowami
— Ależ to Don Juan prawdziwy!
Gdyby Teresa nie była tak zajęta swym René’m, słowa te możeby obudziły w niej ciekawość. Pomiędzy ludźmi, których napotykała w salonie matki, albo na balach, na które ją niekiedy zaprowadzano, nie było ani jednego, któryby jej przypominał bohatera poematu Byrona. Miała ona gust zbyt wybredny, zbyt delikatny, imaginację zbyt wymagającą, by mogła ujrzeć Dom Juana w pierwszym lepszym napotkanym modnisiu. Przytem wpływ na René’go był teraz wszechwładny; jeżeli Teresa nawet przyoblekała pana De Montal — Don Juana, jak go nazywał pan Achilles — w najczarowniejsze wdzięki, to blady René zawsze był dla niej bardziej zajmujący. Chwilami wprost złorzeczyła natrętnikowi, który ma zakłócić słodką jej miłość z bratem Amelji i przyrzekła sobie nawet, że wykręci się od obecności na nudnym proszonym obiedzie, na którym główną osobą ma być Don Juan — de Montal.
Teresa nigdy nie zachwycała się bardziej René’m, niż tego samotnego wieczoru, nigdy nie marzyła piękniej o miłości w cichem ustroniu, nigdy jej urojony ideał nie przybierał form rzeczywistszych — i nigdy fantazja wielkiego poety nie wywołała równie głębokich uczuć.
Gdyby nie lękać się rozwijania uroku czystej miłości, niegodnem wyrażeniem rzecby można, że nigdy René nie był szczęśliwszy, bo po długich myślach o swym ideale, serce Teresy ścisnęło się boleśnie, jakby popełniła wobec tego ideału jakiś ciężki występek.
Młoda dziewczyna oparła czoło o sofę; rozpalona jej twarz była zalana łzami, gdy wtem usłyszała pukanie do drzwi. Pogrążona w czytaniu, zapomniała która godzina, aż nadeszła już prawie północ.
Klementyna wraz z miss Hubert powracały już z widowiska.
Słysząc pukanie, które przebudziło ją z dumania, Teresa zmieszała się tak mocno, jakby to René był ukryty w jej pokoju. Zadrżała, zbladła, i przez chwilę stała w osłupieniu pośrodku pokoju, prawie bez ruchu.
— Tereso, Tereso! — wołała z poza drzwi Klementyna — otwórz, otwórz, to my, wracamy z przedstawienia! Ah, jak było ślicznie.
— Dlaczego panna się zamyka? — odezwała się miss Hubert cierpkim głosem. Była wogóle mocno niezadowolona.
Teresa odzyskała wreszcie przytomność, roześmiała się ze swego zmieszania, schowała starannie Rene‘go i pobiegła otworzyć.
— Co takiego — zamykasz się na zasuwkę? — zdziwiła się Klementyna.
— Tak, siostrzyczko.
— Ależ ciekawa jestem, poco? — irytowała się miss Hubert.
— Byłam sama w mieszkaniu, więc bałam się trochę — to czwarte piętro — odpowiedziała obojętnie Teresa.
— Hm... a jednak zazwyczaj panna nie jest tak trwożliwa — odparła miss Hubert, po chwili zaś dodała:
— Rób sobie, co ci się podoba; ja tylko dla dopełnienia mego obowiązku zrobiłam ci tę skromną uwagę.
Była to stereotypowa formuła:, którą angielka zawsze kończyła wszystkie swe morały i napomnienia; czy uczennice będą się stosowały do tych nauk, czy nie, zgoła jej to nie obchodziło;, zresztą i jej chlebodawcom rozchodziło się tylko o trzymanie dla szyku miss imieniem Jenny, a nie o wychowanie panien, o którem nie mieli pojęcia.
— Muszę ci opowiedzieć co widziałam na przedstawieniu — mówiła wesoło Klementyna. — Byliśmy w Palais-Royal — to śliczny teatr. Dejaret był bardzo śmieszny... Otóż co było: ona była wystrojona, jak markiza... był też tam jakiś rumiany i pucołowaty, który się z nią całował, a mąż jej był zamknięty, a ona mówiła, że to jej sprawia przyjemność bo męża ma starego i szpetnego — czyż nie tak, miss Hubert?
— W sam raz widowisko dla młodej panienki! — odpowiedziała z przekąsem angielka — jeżeli jednak rodzice uważają to za wielce stosowne i budujące, powinniście ich wolę szanować... i ja również... i korzystać z widoku tak umoralniających rzeczy... i ja również — zakończyła guwernantka, rozsiadując się przy kominku i grzejąc nogi z pogardliwą miną.
A dzieciak paplał dalej, pragnąc popisać się dobrą pamięcią, która wzbudzała taki zachwyt w jego papie:
— A potem przyszła tam także mała wieśniaczka, którą znowu mąż markizy także chciał uściskać[9], ale że był rzeczywiście stary i szpetny, więc i młoda wieśniaczka wołała, aby ją ten młody, rumiany wyściskał. Ten młody wszystkie całował... miss Hubert, czy to mężczyźni zawsze tak całują?
Angielka zirytowała się do reszty.
— Proszę cię, panno, nie mów przy mnie o podobnych rzeczach; przy rodzicach, to co innego; ich to nawet bawi.
— Moja droga — wtrąciła Teresa — są rzeczy o których nie mówi się przy byle kim.
Miss Hubert odnosiła się do swych pupilek tak obojętnie, że nawet nie obruszyła się na tego byle kogo, mającego przecież odznaczać nie kogo innego, jak tylko ją samą.
— Więc cóż chcesz, żebym ci opowiedziała — widziałam bardzo dużo.
— No, ile było osób, jakie widziałaś stroje? — zapytała Teresa z roztargnieniem.
— Ach, moja siostrzyczko, osób było, mnóstwo... był nawet ten pan, o którym papa tyle opowiadał przed obiadem.
— Jaki pan?
— Ten, nie pamiętasz, co to papa o nim mówił, że żyje z tą sławną aktorką, ten, co to jutro ma być u nas na obiedzie.
— Ach hrabia de Montal;
— Tak, hrabia.
— No i cóż?
— Siedział w loży z jakiemiś strasznie wielkiemu damami, jak papa mówił, z samami księżnemi.
— No, księżna, to była, przypuśćmy, tylko jedna, księżna de Miremont — wtrąciła miss Hubert dogmatycznym tonem, poczem dodała jeszcze zapewne dla dania pojęcia o swych stosunkach w arystokratycznym świecie:
— Dwa lata mija, jak ją widziałam w Anglji, w castle‘u u milady...
Po twarzy Teresy przebiegł ironiczny uśmiech — zbyt była krytyczna, by w niej nie obudziły się wątpliwości, co do arystokratycznego urodzenia i obycia nadętej mentorki.
— Jaka ta księżna piękna, czyż nieprawda, miss Hubert? — zawołała Klementyna.
— Tak, piękna. Tylko arystokracja może mieć tak piękne rysy i ułożenie.
— No, ale nam biednym burżujkom, pozostaje ta pociecha, że mamy szczęście być wychowywane przez miss Hubert... — mówiła Teresa, uśmiechając się jeszcze ironiczniej.
Guwernantka nic nie odpowiedziała, Klementyna zaś opowiadała dalej, kręcąc się żywo po całym pokoju.
— Tak, tak — ślicznie wyglądała w swym koronkowym płaszczu... A pan hrabia de Montal był dla niej tak grzeczny, aż papa mówił do mamy: o, patrz, patrz, jak ten hultaj de Montal dolewa się do księżnej... Miss Hubert, co to znaczy — dolewa się do księżnej? Nawet miałam wtedy panią, albo mamusię o to zapytać.
— Do zapamiętania ślicznych rzeczy, służy ci twoja pamięć! Przecież to wcale nie wchodzi w zakres moich obowiązków, abym ci tłumaczyła wszystkie trywjalne nieobyczajności, jakie ci się zdarzy usłyszeć; zresztą nie umiem na tyle po francusku, żebym rozumiała wszystkie bulwarowe koncepty — jeżeli chcesz wiedzieć, to napytaj się swej mamusi.
— Nieobyczajność?! Ale czyż to może być nieobyczajność, skoro papa mówił to do mamusi przy mnie, a i przy pani.
— Wielki dowód! — wzruszyła ramionami guwernantka.
— Misis Hubert — zwróciła się do niej z powagą i dość nawet ostro Teresa — to poprostu niewłaściwe mówić w ten sposób przy mnie i przy mojej siostrze.
— Ach, miły Boże! Możesz, panna, powiedzieć o tem rodzicom; nie tak znowu dbam o miejsce w tym znakomitym domu.
— Bardzo dobrze — ale póki tu jesteś, racz wyrażać się o moich rodzicach w nieco grzeczniejszym tonie.
— Będę o tem pamiętała — odpowiedziała obojętnie guwernantka, puczem dodała, zwracając się do Klementyny: — No, chodźmy spać, już po północy.
— Miss Hubert, racz mi pozwolić dokończyć opowiadania — ¡odpowiedziała młodsza z sióstr.
— Dobrze, tylko się pośpiesz; ciekawa jestem, co jeszcze obyczajnego i w dobrym tonie zauważyłaś i zapamiętałaś?
— W czasie antraktu, pan de Montal wyszedł z loży księżnej; wówczas papa, spostrzegłszy to, wyskoczył ze swojej, mówiąc do mamy: muszę złapać tego, hrabiego i sprowadzić go tutaj. Wówczas mama poprawiła stanik i mankiety i zapytała miss Hubert: czy mi djadem dobrze leży na czole? — Pamięta pani?
— Ach, naturalnie; przecież twoja matka uważała za odpowiednie wziąć do kapelusza z piórami brylantowy djadem — ironicznie rzekła angielka.
— Po chwili — ciągnęła Klementyna — papa otworzył drzwi i wprowadził hrabiego, a mamusia powstała przed nim.
— Prawda, pamiętam wtrąciła mass Hubert — twoja matka podniosła się; dowiodła tem zarówno głębokiego szacunku dla pana de Montal, jak i głębokiej znajomości form towarzyskich... bo dobrze wychowana dama nie powstaje przed mężczyzną, zwłaszcza, gdy zachodzi taka różnica wieku...
Ta nowa impertynencja rozgniewała Teresę ostatecznie i możeby doszło do awantury, lecz Klementyna gadała dalej:
— No, a pan de Montal, wszedłszy do łoży, ukłonił się mamie i prosił bardzo by usiadła. Pamięta pani?
— A, jakże... jednakże mama nie spełniła tej prośby, pod wpływem wielkiego szacunku dla pana de Montal... który śmiało mógłby być jej synem...
— Tak, tak, siostrzyczko, miss Hubert mówi prawdę: mama przez cały czas stała... potem słyszałam, jak w sąsiedniej łoży śmiano się, ale ja się wcale nie śmiałam, bo ten pan de Montal jest tak piękny i grzeczny, że cały czas myślałam, jakby to było pięknie, żeby mnie uściskał, jak ten pucołowaty jegomość markizę ma scenie. Nieprawda, miss Hubert?
— Oczywiście, wielce budująca komedja... zapewne też twoi rodzice myśleli o tem, prowadząc cię do takiego teatru... no, ale przeszłaś chyba najśmielsze ich oczekiwania... — odpowiedziała pogardliwie miss Hubert.
— No, trzeba już się kłaść spać! No, mała gaduło, idź i rozbierz się — zadecydowała Teresa.
Klementyna wraz z miss Hubert oddaliły się; Teresa prędko rozebrała się, położyła i zasnęła, marząc o swym Rene‘m.
- ↑ Sztuka stosowana epoki Dyrektorjatu odznaczała się wielkiem rozpasaniem.
- ↑ René — słynny w swoim czasie romans Chateaubriand‘a, najmodniejszego w okresie, w którym rozgrywa się niniejsza powieść, autora. Treść René‘go stanowi występna miłość brata i siostry.
- ↑ L’abe Marcel Prevos’t — autor słynnego romansu „Manon Lescaut“ — są to przygody prostytutki, tułającej się po różnych knajpach.
- ↑ Słynny komedjopisarz.
- ↑ Le Sage — słynny, choć niezbyt utalentowany poeta — satyryk XVIII w.
- ↑ Bohater „Manon Lescaut“.
- ↑ Stary polski przekład bezimienny z 1845 r.
- ↑ Bohater słynnego romansu Waltera-Scotta, pod tym samym tytułem.
- ↑ Najczęściej granym w Palais-Royal rodzajem sztuki, była t. zw. opera buffo.