Czego uczy nas przeszłość?/całość
<<< Dane tekstu | ||
Autor | ||
Tytuł | Czego uczy nas przeszłość? | |
Wydawca | Tygodnik „Nowe drogi” | |
Data wyd. | 1921 | |
Druk | Towarzystwo Wydawnicze „Kompas” | |
Miejsce wyd. | Łódź | |
Źródło | Skany na Commons | |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI | |
| ||
Indeks stron |
1921 |
w ŁODZI |
Przystępując do napisania odpowiedzi na pytania konkursowe, czuję, że jest mi dość obojętną sprawa, czy praca moja otrzyma nagrodę, czy jej nie otrzyma. Natomiast nie jest mi obojętnem, czy praca ta będzie czytana i czy zostaną z niej wysnute te wnioski praktyczne, jakie w interesie naszego narodu w chwili obecnej wysnute być powinny. Wierzę głęboko, że tylko odrodzenie się w duchu Chrystusowym może przywrócić narodowi polskiemu siłę i zwartość i zespolić wszystkie jego sfery w jednę wielką całość.
Nie powiem nic nowego: powtórzę tylko to, czego każdy z nas uczył się z podręczników dziejów Polski i historji literatury polskiej. Przypominam tylko powszechnie znane fakty i niczego nie pragnę tak gorąco, jak tego, aby te fakty stały się jaknajpowszechniej znanemi, a zarazem aby były wskaźnikiem dla życia naszego. Dzieje się u nas i dokoła nas bardzo wiele rzeczy, które potrzebują komentarza dziejów. Widzimy, że nawet instytucje oparte rzekomo na nauce Chrystusa nie umieją w stosunku do Polski zdobyć się na sprawiedliwość. Jesteśmy sami i tylko samym sobie będziemy zawdzięczali swój rozkwit. Możność takiego rozkwitu kulturalnego i gospodarczego jest bardzo bliską. Od nas zależy wskrzesić wspaniałą przeszłość tem samem słowem czarodziejskiem, którem ojcowie nasi powołali ją do życia. Słowem tem jest Ewangelja Chrystusowa. W niej zawarte są wskazania dla życia, jakich nie może dać żadna filozofja. Jeśli przestaniemy spoglądać na religję jako na sferę zainteresowań starców i bigotów, a dostrzeżemy w niej to, co dostrzegły już dawno narody największe pod względem kulturalnym, to religja stanie się dla nas dźwignią życia i dzięki niej spełni się na nas słowo Chrystusowe: „Poznacie prawdę i prawda was wyswobodzi”.
Pytanie powyższe nie nastręcza osobliwej trudności. Jeśli chodzi bowiem o zbieżność rozwoju kulturalnego i potęgi państwa polskiego, to zbieżność taka zachodzi w czasach minionych raz jeden tylko, mianowicie w wieku szesnastym, słusznie nazwanym złotym wiekiem kultury polskiej. Nie brak wprawdzie historyków, którzy dla nazwy „wiek złoty” mają poważne zastrzeżenia i gotowi są dowodzić, że nazwa ta nie jest usprawiedliwioną. Historycy ci wywodzić są skłonni wszystkie późniejsze nieszczęścia, jakie zwaliły się na Polskę, z tego właśnie wieku, w którym władza monarchiczna w Polsce utraciła resztę blasku a szlachta uzyskała szczyt swoich swobód, tak fatalnie później nadużytych ze szkodą dla państwa i narodu. Ganią także ówczesną politykę polską, która pozwoliła urość Austrji, spotężnieć Moskwie, narodzić się Prusom i która nie przeciwstawiła się ostro Turcji. Do zarzutów tych dodają, że polityka wieku złotego rozluźniła stosunki z Rzymem, osłabiła kościół rzymski w Polsce a jednocześnie nie potrafiła zapewnić ostatecznego zwycięstwa Reformacji. Historycy wspomniani, spoglądają na ówczesną Europę i żałują, że w Polsce szesnastego wieku nie przygotowywało się okrzepnięcie absolutyzmu, jak w innych krajach Europy, i wszystkie nieszczęścia gotowi są przypisać wielkim swobodom obywatelskim, jakie naród szlachecki potrafił sobie wywalczyć.
Zarzuty takie są zbyt jednostronne, aby trudno było je odeprzeć. Polska szesnastego wieku szła w przyszłość własną zgoła innemi drogami, niż inne państwa i narody. Te swobody obywatelskie, które zyskała na całe stulecia przed innemi państwami i narodami, mogły wszak stać się wielkiem błogosławieństwem dla kraju i narodu i uczynić z Polski nietylko przedmurze chrześcijaństwa i kultury zachodniej, ale także przedmurze wolności obywatelskiej, dla której gdzieindziej i znacznie później wytoczono morze krwi i sprowadzono na całe kraje niesłychane cierpienia. Polska nie była, jak inne kraje, własnością jakiegoś monarchy, który mógłby był postępować z nią według swej nieograniczonej woli; ta część narodu, która dojrzała do oceniania skarbu wolności, rządziła sobą i krajem sama, bez oglądania się na wolę monarchów. Było to bardzo wiele i wyprzedzało wydarzenia podobne w całym świecie. Prawda, że wolności nadużywano ze szkodą dla całości, ale nadużycia działy się w czasach, gdy wywalczone swobody nie były jeszcze okrzepły i gdy z niepokojem spoglądano na zachód, gdzie monarchowie coraz cięższe jarzmo nakładali na szyje swoich poddanych. Obawiano się czegoś podobnego w Polsce i dlatego ograniczano władzę królewską. Mogło to być złem przemijającem i dla Polski bynajmniej nie groźnem. Stało się inaczej jedynie dlatego, że o Polskę, jej ustrój, wiarę i obyczaj walczyli nietylko Polacy, lecz walczył także Rzym, spoglądając na nią jako na swoją własność i nie mogąc pogodzić się z myślą, że Polska mogłaby pójść swoją własną drogą bez oglądania się na jego interesa. Gdy w Polsce trzeba było stłumić ruch reformacyjny, który zapalił w niej tak wspaniałe światło kultury wyjątkowo wysokiej, jezuici nasłani przez Rzym na Polskę, wyzyskali polskie umiłowanie wolności i w sposób jawnie demagogiczny zachwalali tłumom szlacheckim najbardziej zwyrodniałe postaci wolności nie bacząc na to, że taka głoszona przez nich wolność, musi wyjść na złe narodowi i państwu polskiemu. Charakterystycznem przecież jest, że w Kazaniach Sejmowych Skargi z powodów demagogicznych opuścili jezuici kazanie o monarchji. Dzisiaj wiadomo aż nadto dobrze, że Polskę zgubili ostatecznie wychowankowie szkół jezuickich, w których nauczano gorliwie powierzchownych praktyk religijnych, ale w których nie było mowy o służeniu Polsce. To więc, co w Polsce było złem przemijającem, stało się w ręku jezuitów rzymskich złem trwałem, co mogło stać się błogosławieństwem, uczynili jezuici przekleństwem.
Zarzut, że polityka wieku złotego pozwoliła urość Austrji, okrzepnąć Moskwie, narodzić się Prusom i że ta polityka niedość ostro występowała przeciw Turcji, także nie wytrzymuje krytyki. Znowuż historycy ci, którzy takie zarzuty Polsce wieku szesnastego czynią, powinni sami spostrzec, że czynią zarzut najpiękniejszemu duchowi całych dziejów Polski. Polityka przemocy obcą była całym dziejom naszym i z chlubą możemy powiedzieć sobie dzisiaj, że Polska nie prowadziła nigdy wojen zaborczych. Ceniąc wolność własną, Polska nie myślała ograniczać wolności narodów obcych; jej zdobyczami były zdobycze ducha, wolności i tolerancji. Zresztą, o ile chodzi o rozszerzenie wpływów polskich na wschód i na zachód, to znowuż widzimy jak fatalnie oddziaływał na Polskę Rzym. Jagiełło mógł był rozszerzyć swoje panowanie na ziemie czeskie w chwili gdy Czesi, walczący o wolność sumienia, pozbyć się chcieli Zygmunta i połączyć z pokrewnym narodem, ale polityka Rzymu przeszkodziła temu. Szujski w swoich Dziejach Polski taką robi o tem uwagę: „Widoczna tu walka dwóch polityk: księża chcieli sojuszu z Zygmuntem i wojny na wytępienie husytyzmu, który się już i w Polsce szerzyć zaczął; Witold chciał posłów czeskich używać na postrach a może i przystać na ich żądanie.” Ostatecznie ofiarowana Witoldowi korona czeska została odrzucona jedynie dlatego, że przyjęcie jej przez Jagiellonów nie było na rękę polityce rzymskiej, a księża byliby woleli połączyć się z niemieckim dynastą do wojny z innowiercami, niż rozszerzyć panowanie dynastji polskiej na kraj, który przeciwstawił się Rzymowi. Podobnie stało się później, gdy Batory gromił Moskwę. Chytra obietnica cara Iwana, że przyjmie katolicyzm, wystarczyła Rzymowi, aby skłonił wierną sobie Polskę do poświęcenia mu swoich interesów. Jezuici dowiedli wówczas, że Polska dobra jest dla Rzymu jako narzędzie jego polityki, ale nic ponadto. Papież Grzegorz XIII kazał sobie poprostu ofiarować owoce zwycięstwa polskiego miecza, a jezuita Possewin, wysłany do Batorego, jak wiadomo cel swój, a zarazem cel Iwana, w zupełności osiągnął. Chytry car Iwan zyskał na czasie, zadrwił sobie z Rzymu, który nic ostatecznie nie zyskał dzięki temu, że zażądał od Polski tak wielkiej ofiary, jakiej nie byłby ośmielił się zażądać od żadnego innego narodu.
Jasnem więc staje się, że Polska mogła była prowadzić politykę własnego interesu tylko w zupełnej niezależności od Rzymu. Wprawdzie Polska szesnastego stulecia zerwała z Rzymem, ale zasada wolności polskiej nie dopuściła do ograniczania katolicyzmu w Polsce. Było to o tyle zgubnem dla polskiego ruchu reformacyjnego, że katolicyzm, tolerowany przez sprotestantyzowaną Polskę, ani na chwilę nie przestał być nietolerancyjnym i ostatecznie, okrzepłszy w Europie zachodniej, zabrał się do stłumienia wspaniałego ruchu kulturalnego w samejże Polsce, kosztem ogłupienia szlachty przy pomocy szkoły jezuickiej, która stała się narzędziem krzewienia niebywałej w Polsce ciemnoty. Zarzut więc niektórych historyków, że stulecie szesnaste rozluźniło stosunki z Rzymem, jest jakiemś fatalnem nieporozumieniem czy niezrozumieniem, że Rzym był tylko ciężką kulą u nóg Polski i że Polska wtedy stała najwyżej pod każdym względem, gdy właśnie stosunki jej z Rzymem były najluźniejsze. Ubolewanie ich, że Polska niedość ostro walczyła z Turcją, także nie jest poprzedzone odpowiedzią na pytanie jak dalece walka taka leżała w interesie Polski. Późniejsza Odsiecz Wiednia pod Sobieskim była może czynem pięknym pod względem wojskowym, ale stanowczo nie była czynem politycznym, ocalała bowiem tę samą potęgę, która przyczyniła się później do powalenia Polski.
Wbrew więc wszelkim zastrzeżeniom niektórych historyków, stulecie szesnaste nie przestanie uchodzić za szczyt rozwoju kulturalnego Polski dawnych wieków. Uchodzi zaś za takie nietylko w oczach Polaków, lecz i obcy znawcy dziejów Polski spoglądają na nie z należytym szacunkiem. Państwo polskie było potężne, wewnątrz panowała wolność pociągająca ku Polsce żywioły obce, a jednocześnie myśl polska i polska twórczość stawiały naród nasz w rzędzie pierwszych narodów ówczesnego świata. Polska miała przed sobą tak świetną przyszłość, jak mało który z narodów i gdyby nie była uległa reakcji katolickiej, to dzisiaj nietylko sama ona, lecz i cała Europa z pewnością inną miałaby postać. W historji są podobno zupełnie jałowemi dociekania na temat co byłoby się stało gdyby się było stało czy nie stało to lub owo, ale nie może być jałowem dochodzenie przyczyn pewnych zjawisk, które przedstawiają się oczom naszym jako zakłócenie naturalnego rozwoju wydarzeń i doszukiwanie się przyczyn tego zakłócenia.
Wspaniały rozmach ducha polskiego w stuleciu szesnastem jest dla nas czemś zupełnie naturalnem. Nie byłoby doszło do niego, gdyby w duszy polskiej nie były utajone bogate pokłady skarbów kultury duchowej. Kulturę nie tworzą jedynie znakomici myśliciele, poeci i organizatorzy życia. Wielkie masy są do tworzenia kultury równie potrzebne, jak ich kierownicy. Byłoby to komunałem, gdybyśmy chcieli uzasadniać prawdę oczywistą, że największy działacz i myśliciel nie zdoła zrobić niczego w środowisku niezdolnem do przyjęcia wielkich myśli i przyswojenia ich sobie. Wielkie imiona jaśniejące w Polsce na tle złotego wieku są tylko wyrazicielami tej wielkiej siły, która drzemała do czasu w szerokich kołach społeczeństwa. W ruchu, który tak uświetnił imię Polski w szesnastem stuleciu, brały udział wielkie masy szlachty i mieszczan i tylko dzięki temu ruch ten mógł stać się wielkim kapitałem duchowym, z którego czerpały pokolenia późniejsze i czerpać może pokolenie nasze. W wieku szesnastym Polska obudziła się do własnego swoistego życia i z pod dotychczasowych wpływów obcych, które przesłaniały jej oblicze duchowe zajaśniała przed całym światem jako wielki czynnik nietylko polityczny, nietylko jako narzędzie w ręku władców, którzy przy pomocy miljonów przeprowadzają swoje cele, ale jako naród świadomy swych celów, naród korzystający z wolności dla dokonywania czynów o znaczeniu dla całego świata. Wielkie imiona szesnastego stulecia nie są zjawiskiem osamotnionem, bo za niemi stoi cała ówczesna Polska. Toczy się w Polsce szesnastego wieku walka duchów, a toczy się w sposób tak jedyny, że spojrzenie rzucone wstecz na to stulecie jasne, napawa nas radością i budzi pewność, że naród, który ma w swej przeszłości taki wiek złoty, takie skarby duchowe, powróci do nich i zrealizuje wielki testament wielkiego stulecia.
Przedstawiając stulecie szesnaste jako szczyt rozwoju politycznego i kulturalnego dawnej Polski, mamy z kolei odpowiedzieć na pytanie:
stulecie to uważamy za takie?
Dajmy głos znakomitemu historykowi, Szujskiemu, który w swoich Dziejach Polski bardzo poważne podnosi zarzuty co do uważania wieku szesnastego za złoty wiek dziejów Polski. Oto co pisze Szujski w drugim tomie swych Dziejów Polski na stronicy 207: „Nazwa złotego wieku musi mieć pewną słuszność za sobą. Ma ją niezaprzeczenie w porównaniu z innemi epokami. W dziejach takiego państwa jak Polska, w którem wszystko stało istotą a nie formą, ludźmi a nie instytucjami, epoka złota przypada wtenczas, gdy się ludzie najlepiej dobiorą, gdy chwilowa stanie harmonja. Tę chwilową harmonję, świetność, mają czasy obu Zygmuntów. Obaj królowie mądrzy, szlachetni, umiarkowani, wolnomyślni, liczni znakomici senatorowie, oświecona i dzielna szlachta — oto świetność czasów Zygmuntowskich. Unja r. 1569, tolerancja religijna — oto wielkie świadectwa epoce. Wiśniowiec, Orsza, Obertyn, Czaśniki, Uła — oto wielkie jej czyny wojenne. Literatura świetna, znakomici pisarze, bogactwo miast i rozszerzenie się osad wiejskich — oto świetne owoce pokoju. — Co do nauk i oświaty paralela między Polską i zachodem niemało się do postawienia wysoko czasów Zygmuntowskich przyczynia. Niema prawie kierunku wiedzy ludzkiej, którąby w ówczesnej Polsce nie uprawiano. Język ojczysty staje się w krótkim czasie doskonałym piśmiennym językiem. Głębocy myśliciele polityczni, znakomici mówcy świeccy i duchowni jednają Polsce wysoką sławę wykształcenia. Wykształcenie to nie jest wyjątkowem, ale powszechnem, dążenie do oświaty, ruch umysłowy ogromny. Piśmiennictwo staje się potęgą w obywatelskiem życiu. Orzechowski i Modrzewski ruszają całemi zgromadzeniami sejmowemi, pierwszy przez swą wymowę namiętną, drugi przez głębokie swe pisma. Znakomici reformatorowie polscy używają europejskiego rozgłosu. Kopernik zmienia system astronomji”.
Polska istotnie stała istotą swoją a nie formą, ludźmi a nie instytucjami i szesnaste stulecie przedstawia nadzwyczajnie szczęśliwy dobór ludzi talentu i charakteru. Zdarza się atoli aż nazbyt często, że wielkie postaci w dziejach ludzkości przechodzą niedostrzeżone przez współczesnych i najbliższych sobie, bywają czasy, w których dla szerokiego ogółu mowa genjuszu bywa niezrozumiałą. Takie czasy pomimo istnienia wielkich ludzi nie stają się czasami wielkiemi. Jeśli więc godzimy się w zupełności z Szujskim, że szesnaste stulecie jest w Polsce jakby wielkiem spotkaniem duchów wybranych, jeśli dalej niezaprzeczonym jest faktem, że oświata nie była w Polsce ówczesnej zjawiskiem wyjątkowem, ale powszechnem, to z kolei powstaje pytanie: Czemu zawdzięcza Polska ten nadzwyczaj szczęśliwy zbieg okoliczności, że ma wielkich ludzi a jednocześnie posiada te wielkie masy gotowe do przyjęcia tego wszystkiego, co owi wielcy ludzie im przynoszą? Mówi się zwykle, że masy zostały przygotowane przez bardzo żywy ruch polityczny i naukowy. Szlachta walcząc o prawa i przywileje swoje miała się wyrobić pod każdym względem i dzięki temu stała się żywiołem myślącym i krytycznie usposobionym. Dalej dowodzi się, że humanizm, rozwijający się wspaniale na zachodzie Europy, oddziałał bardzo korzystnie na Polskę i zapoczątkował bogaty ruch umysłowy i literacki. Nie ulega wątpliwości, że zarówno ruch polityczny jak i humanizm nie pozostały bez wpływu na wrażliwy umysł polski. Nie mogło być inaczej. Młodzież polska kształciła się na uniwersytetach zagranicznych, które były ogniskami nowego ruchu umysłowego i, jak wszędzie, wrażliwa na nowinki, młodzież ta przynosiła do kraju ziarna nowych myśli i nowych uczuć.
Atoli przy bliższem rozejrzeniu się w szesnastem stuleciu dostrzegamy, że na złotym wieku naszej kultury nie wycisnęły swego znaku ani polityka, ani humanizm. Nad wszystkiem innem góruje w tem stuleciu wspaniała myśl religijna. Trzeba się przecież zgodzić z tem, że ojciec piśmiennictwa polskiego, Mikołaj Rej, wymieniany zawsze na pierwszem miejscu śród wielkich imion tego stulecia, nie był uczonym humanistą i natchnienie swoje do wiekopomnej działalności swojej czerpał z innego źródła, mianowicie z religji. Dalej wiadomo przecie, że humanizm na zachodzie Europy, osobliwie w jego najżywiej płonących ogniskach, był takiem podkreślaniem tego wszystkiego, co jest ludzkiem, że dla tego podkreślania rzeczy ludzkich zapominano zupełnie o sprawach boskich, a nawet przeczono im i podrwiwano sobie z tego, co stanowiło przedmiot czci religijnej dla poprzedników. Tymczasem u nas nawet uczeni humaniści zwracają myśl swoją przedewszystkiem ku Bogu i na nim, niby na podstawie niezachwianej, zaczynają budować gmach kultury rodzimej. Modrzewski widzi autorytet życia prywatnego i politycznego w Bogu i do jego nakazów odwołuje się bezustannie, Kochanowski rozpoczyna swe wielkie dzieło twórcze od wspaniałego hymnu do Boga i początkowi temu pozostaje wiernym do końca. Podczas gdy gdzieindziej humanizm poddaje rzeczy wiary zjadliwej krytyce i poświęca swój talent sprawom czysto ludzkim i sprawy te skłóca z elementarnemi nakazami moralności chrześcijańskiej, u nas dzieje się coś zgoła innego. „Czego chcesz od nas, Panie, za swe hojne dary?” — pyta wielki pieśniarz stulecia, Jan Kochanowski, w samem zaraniu swej twórczości poetyckiej i pytanie to już nie schodzi z jego ust i nie znika z jego serca. Wielki swój dar słowa oddaje na służbę sprawie Bożej i w najpiękniejsze wówczas słowo przyobleka Psalmy, poświęcone chwale Boga, dając nam niezrównanie mocne i piękne tłomaczenie Psalmów Starego Testamentu. Największy mówca szesnastego stulecia to kaznodzieja Skarga, który wprawdzie jest w swoich największych i najpiękniejszych kazaniach więcej politykiem, niż głosicielem nauki Chrystusowej, ale i on nie może przejść obojętnie około tego, co poruszało wszystkie umysły polskie, mianowicie około sprawy stosunku człowieka do Boga. Rej, człowiek świecki, czuje się powołanym do wysokiego urzędu kaznodziejskiego i słowem pisanem szerzy śród ziomków swoich poznaną prawdę ewangeliczną. Różni tłomacze, protestanccy i katoliccy dokonywają licznych tłomaczeń Pisma świętego, różne odłamy myśli religijnej toczą z sobą żywą polemikę wobec której nikt nie pozostaje na uboczu. Znika z życia religijnego bierność mas wobec dotychczasowego wyłącznego autorytetu duchownych. Najwyższym autorytetem w sprawach stosunku człowieka do Boga staje się Pismo święte i sumienie człowieka. Jak wszędzie w protestantyzmie, tak też w protestantyzmie polskim obowiązuje znajomość Pisma świętego, a zatem każdy jest obowiązany czytać je i rozmyślać nad niem. Ludzie prości stają się myślicielami. Katolicy, nie chcąc pozostawać w tyle za protestantami, zmuszeni są do zastanawiania się nad sprawami poruszającemi cały ogół i w walce z protestantyzmem zdobywają się na niebywałe pogłębienie swej myśli religijnej. Ruchliwy żywioł protestancki zakłada mnóstwo szkół różnego typu i drukarń do szerzenia pism wszelkiej treści. I ta jego działalność nie pozostaje bez wpływu na współobywateli katolickich, którzy także dostosowują się do potrzeb nowych czasów. Życie kulturalne tryska z tysięcznych źródeł, toczy się ożywiona walka mniemań i przekonań, tworzy się przebogaty kapitał duchowy narodu, który zrzuciwszy z siebie nalot obcej myśli, zaczyna żyć własnem życiem i własną myślą.
Nic wszakże nie raduje tak bardzo oczu i serca zwróconych w stronę tego wielkiego stulecia dziejów polskich, jak ta niewidziana gdzieindziej tolerancja i poszanowanie przekonań przeciwnych, trwające tak długo, dopóki do walki nie wtrąca się żywioł obcy i nie wnosi do niej obcego duszy polskiej pierwiastka nienawiści wyznaniowej. Z dumą możemy powiedzieć o sobie, że podczas, gdy gdzieindziej walki religijne doprowadzały do przelewu krwi, zamętu i zniszczenia, w jedynej Polsce nietylko że nie widzimy zjawisk tak opłakanych jakiemi są rozstrzygania sporów religijnych przy pomocy oręża, ale przeciwnie, widzimy budowanie życia duchowego i tworzenia wartości nieprzemijających. W innych krajach do spraw reformacji wtrącają się możni tego świata i narzucają słabszym swoją wolę, tworzą się stronnictwa, które chwytają za oręż i stają do walki bratobójczej, płynie krew, szerzy się zniszczenie. W Polsce nie popłynęła podczas Reformacji ani kropla krwi, dopóki Polacy sami, bez udziału obcych, przeprowadzali dzieło reformy religijnej. Niedość na tem: ten sam ruch, który gdzieindziej skłócał braci, rozdwajał narody i szerzył zniszczenie, w Polsce stworzył ów wiek złoty kultury rodzimej, ku któremu po stuleciach spoglądamy z miłością i dumą.
Jeśli szukać będziemy przyczyn tego jedynego w dziejach zjawiska, to znajdziemy je tylko w głębokiej szczerej religijności ojców naszych, którzy w poszukiwaniu prawdy Bożej nie tracili z oczu wielkiego swego celu dla celów ubocznych. Ojcom naszym chodziło tylko o prawdę i niepodobna zgodzić się z tymi historykami, którzy twierdzą, że Reformacja polska była tylko powierzchowną i że przyczyną jej było nie umiłowanie prawdy, ale chęć wyemancypowania się z pod przemożnego wpływu duchowieństwa. Nie brakło pewno i takich, którzy bez głębszego zastanowienia się nad swemi czynami, przyjmowali nową wiarę w przekonaniu, że da im ona pewne korzyści. W każdym wielkim ruchu dość jest pasorzytów i dusz biernych, ponoszonych przez prąd chwilowo panujący. Są to ludzie mody, ludzie nie zdobywający się na odwagę własnego przekonania i równie łatwo zawracający w lewo, jak zawrócili w prawo. Ale gdyby Reformacja w Polsce była ruchem tak powierzchownym, jak usiłują wmówić w nas niektórzy historycy nasi, czyż ruch ten byłby tak głęboko sięgnął w duszę narodu i pozostawił po sobie tak wielkie ślady, że jeszcze dzisiaj nie możemy powiedzieć, iż znamy dokładnie wszystko, co ruch ten wytworzył i że oceniamy należycie cały wielki wpływ jego na późniejsze i współczesne życie nasze. Czyż na tle płytkiego ruchu mogły były powstać dzieła tak wielkie, jakie stworzyła Reformacja? Zaiste nie! Wszystkie pisma napisane w czasach Reformacji, wszystkie tłomaczenia Pisma świętego, całe to wielkie dzieło kulturalne, które jest owocem ruchu religijnego, świadczy o głębi tego ruchu. Takich ruchów, jak religijny ruch naszego stulecia szesnastego nie tworzą jednostki, bo jednostki mogą przeprowadzić między sobą jakąś dyskusję akademicką, która mija najczęściej bez śladu i nawet później, gdy historja natknie się na szczątki takiego ruchu jednostkowego, potomni nie dowiadują się o niem zbyt wiele. Dla wielkiego ruchu, jakim był ruch reformacyjny w Polsce szesnastego stulecia, potrzebny jest udział wielkich mas i tych mas szczere, głębokie zainteresowanie. Niema przecie wielkich mówców, gdzie niema słuchaczy i niema myślicieli, którzy myśleliby wyłącznie dla siebie. Takiego wielkiego poetę, jakim jest Kochanowski, musielibyśmy dzisiaj odkopywać pracowicie z pod pyłu wieków, gdyby nie był on stał się dla swoich współczesnych tem, czem jest dla nas, a nawet czemś więcej. Dla kogóż byliby pisali pisarze wieku złotego, gdyby nie byli mieli czytelników, dla kogóż byliby tłomacze Pisma świętego dokonywali swoich tłomaczeń, gdyby ruch, który te tłomaczenia uczynił potrzebnemi, był istotnie tak płytkim, jak nam to przedstawiają niektórzy historycy?
Oczywiście, zastanawia nas fakt, że Reformacja polska pozwoliła wytępić się przez reakcję katolicką i że zaledwie niewiele rodzin polskich ostało się przy niej. Ale niemniej zastanawia nas, że wraz z Reformacją zniknął z widowni życia polskiego ten polot ducha, który pod wpływem ruchu religijnego stworzył rzeczy wiekopomne. Jezuityzm zatryumfował w Polsce nie dzięki samemu sobie, ale dzięki czemuś, co wymaga poznania i zastanowienia się. Wiek szesnasty jest jakby wspaniałym ogrodem pełnym drzew owocowych i cudownych kwiatów, a już stulecie następne, szczególniej koniec wieku siedemnastego i początek osiemnastego przedstawiają żałosną pustynię ducha. Miejsce Modrzewskich, Kochanowskich i Skargów zajmują księża Chmielowscy i Kowaliccy, nie mówiąc już o tych pomyleńcach typu księdza Baki. Zjawisko to dotąd należycie wyjaśnionem nie zostało. Mówi się o najeździe jezuitów i ich zgubnej dla ducha polskiego działalności, ale powstaje pytanie, jak mógł naród Kochanowskich i Modrzewskich dać się tak dalece obrać z ducha, jak się istotnie stało?
Odpowiedź znaleźć na to dość trudno. Tylko częściową będzie odpowiedź, że ducha polskiego zniweczyła szkoła jezuicka, która postanowiła wytępić ruch reformacyjny w duszach młodego pokolenia. Tak jednostki jak i całe narody miewają czasy wysokich lotów i miewają czasy upadków. Bardzo jest prawdopodobnem, że wiek siedemnasty i początek osiemnastego był dla narodu polskiego takim wiekiem reakcji po wytężonej akcji wieku szesnastego. Zanim wiedza ścisła udzieli nam w tej sprawie odpowiedzi zadawalniającej, musimy zaspokoić się przypuszczeniem, że jezuityzm wyzyskał skrzętnie okres znużenia ducha polskiego i wycisnął na nim swoje fatalne piętno czasów saskich. Polskość poświęcił bez wahania najbardziej powierzchownemu katolicyzmowi, koronującemu obrazy Matki Boskiej i biczującemu się w dni wielkiego postu, ale nie przeszkadzającemu prowadzić życia tak hulaszczego, że Polska, która doniedawna jeszcze była przedmiotem szacunku i podziwu obcych, stała się za Sasów urągliwem przysłowiem i w oczach chciwych a zaborczych sąsiadów zaczęła dojrzewać do rozbiorów.
Dla narodu, który w dziejach swoich miał takie wspaniałe stulecie, jakim jest złoty wiek, niewątpliwie i jezuityzm byłby tylko epizodem, z którego społeczeństwo musiałoby się prędko otrząsnąć, powracając do przerwanej tradycji wspaniałej kultury duchowej, ale, niestety, sytuację narodu pogorszyło ciężkie położenie porozbiorowe. Płonęły lasy, nie czas było żałować róż kultury i trzeba było walczyć o samoż istnienie, przeciw któremu sprzysięgły się złe moce. Wielka poezja polska, która powstała na grobie niepodległej Polski, musiała oddać się na usługi sprawy narodowej, a choć nie traciła z oczu horyzontów ogólnoludzkich, to jednak nie mogła być w całej pełni kontynuatorską, w rozległem znaczeniu słowa, tego, co stworzył wiek złoty. Stworzył zaś tak wiele, że dopiero dzisiaj, w warunkach dla narodu pomyślniejszych, przychodzi czas, abyśmy w całej pełni ocenili dorobek tego wieku. Twierdzimy, że wiek ten dał Polsce żywe zainteresowanie się sprawami religijnemi i że właśnie żywe, szczere uczucie religijne rozbudziło cały naród do tych wzlotów górnych, które z podziwem śledzimy z oddali wieków.
Aby twierdzenie nasze nie wyglądało na gołosłowne, możemy znowuż powołać się na zdanie uznanego znawcy dziejów literatury naszej, jakim jest profesor Ignacy Chrzanowski. W jego podręczniku przeznaczonym dla szkół, „Literatura Niepodległej Polski”, czytamy o wieku szesnastym: „Żywy ruch religijny, wywołany przez reformację, był obfitym pokarmem nietylko dla umysłów, ale i dla serc: pobudzając bowiem ludzi do zastanawiania się nad sprawami religji i moralności, do zgłębiania nauki Jezusa Chrystusa, budził w ich duszach uczucia szlachetne; to też pełna podniosłych uczuć jest literatura, pełna miłości Boga i człowieka, nawskroś przesiąknięta zasadami moralności chrześcijańskiej. Najpiękniejsze pisma XVI wieku: „O naprawie Rzeczypospolitej” Modrzewskiego, „Treny” i „Psalmy” Kochanowskiego, „Kazania Sejmowe” Skargi — należą razem do najpodnioślejszych utworów w całej naszej literaturze. Najznakomitsi pisarze są jednocześnie najszlachetniejszymi nauczycielami swego narodu, bo sami ducha chrześcijańskiego pełni, pragną przelać go w serca czytelników, pragną prowadzić swój naród drogą cnoty, drogą moralności chrześcijańskiej. A oprócz moralności ogólnej, oprócz miłości Boga i człowieka, uczą go moralności patrjotycznej i miłości ojczyzny. Ogół szlachty, rozkochany w złotej wolności, zapominał o obowiązku względem ojczyzny: literatura przypomina mu o nim; uciskał chłopów: ona stawała w ich obronie; unikał rzemiosła wojennego, woląc siedzieć spokojnie na wsi: ona przestrzegała, że bez wyćwiczonego żołnierza państwo potężnem być nie może; uwierzył w zasadę: „Polska nierządem stoi”, ona uczyła, że zasada to głupia i niegodziwa. Słowem, duch obywatelski, mądry i szlachetny patrjotyzm znamionuje literaturę XVI wieku, jest jedną z najwybitniejszych i najpiękniejszych jej cech.”
Oto jest słowo doskonałego znawcy literatury ojczystej, a znawca ten podnosi przedewszystkiem pierwiastek religijny twórczości wieku złotego, wykazując wiele ten wiek zawdzięcza religji Chrystusowej. Powtórzyło się w Polsce to, co tyle razy działo się w świecie całym: naród, który zaczął zastanawiać się nad przykazaniami Chrystusowemi, stawał się narodem myślącym i szlachetnym, a myśl i czyn jego stawał się błogosławieństwem nietylko dla niego samego, lecz i dla całego świata. Pisma Modrzewskiego znane były i cenione w całej ówczesnej Europie i szlachetny nauczyciel naszego narodu był zarazem nauczycielem innych ludów.
Niestety, zmierzch i zgiełk drugiej połowy siedemnastego stulecia i początku stulecia osiemnastego przesłonił oczom narodu naszego wielkie postaci jego szlachetnych nauczycieli i przegłuszył ich słowa, ale nie tracimy błogiej nadziei, że społeczeństwo nasze, szukając drogi do szczęścia i do duszy własnej, powróci do mądrości wieku szesnastego i doświadczenia czasów późniejszych połączy roztropnie z doświadczeniami wielkich ojców naszych. Wówczas duch polski zajaśnieje pełnią blasku i naród posiędzie wielką i trwałą ostoję w wielkiej przeszłości, która jest drogą wiodącą w niemniej wielką przyszłość. Trzeba tylko starać się, aby światła rozniecone myślami przodków, świeciły wszystkim żyjącym dzisiaj i tym, którzy żyć będą po nich — potomkom ich. Trzeba wydobyć na jaw wszystkie zdobycze myśli polskiej szesnastego wieku, wykryć ich źródła i pokazać wszystkim skąd czerpać można natchnienie do wielkich czynów ducha.
Drogo zapłaciła Polska za to, że nie usłuchała głosów swoich nauczycieli, którzy jak prorocy jasnowidzący widzieli zło i nawoływali do naprawy. I my możemy odpokutować za to, że lekceważymy sobie nauki przeszłości, dlatego odzyskawszy dziedzictwo ojców swoich, wolną ojczyznę, sięgnijmy z pietyzmem po to, co dawna wolność polska stworzyła najcenniejszego i uczmy się od tych, którzy dzięki wielkiej mądrości swojej przeżyli duchem swoim stulecia i skroś wieki z za grobów przemawiają do nas, synów swoich. Jeśli zaś pogardzimy najcenniejszem dziedzictwem ojców, nie będziemy godni zwać się ich synami.
Doświadczenie historyczne uczy nas, że te narody osiągają najwyższy stopień rozwoju kultury duchowej i materjalnej, które myślą same o sobie i nie pozostawiają całej troski o los narodu wyłącznie rządom swoim. Jest opowieść o wojsku rzymskiem, które zamknięte przez wojska Hannibala w wąwozie nad jeziorem Trazymeńskiem i napadnięte przez te wrogie wojska, musiało bronić się w warunkach najgorszych, podczas mgły, która nie pozwalała na rozwinięcie szyków bojowych i na kierowanie akcją przez dowódców. Dziejopis powiada, że każdy żołnierz rzymski musiał w tych warunkach być samemu sobie wodzem i sam się do boju zagrzewać. Narody bardzo często znajdują się w takich warunkach, że każdy członek narodu musi być samemu sobie wodzem i sam kierować sobą, nie mogąc oglądać się na wskazówki przywódców.
Ale naród nie chcący w ciężkich warunkach swego istnienia stracić głowy i upaść na duchu, musi być narodem światłym i świadomym swoich celów i środków do tych celów wiodących. Po wszystkie czasy istnienia Polski, nawet w jej czasach najgorszych nie brakło w Polsce ludzi, którzy zdawali sobie sprawę z doniosłości oświaty powszechnej i czynili wszystko, co było w ich mocy, aby ta oświata stała się udziałem wszystkich. Inne doświadczenie poucza nas, że każdy naród musi dla swego istnienia mieć jakiś wielki cel skupiający wszystkich członków narodu w jednę nierozerwalną całość. A więc widzimy dwie konieczności dziejowe dla chwili obecnej: powszechną oświatę i wspólny dla wszystkich Polaków ideał. Przez oświatę nie rozumiemy tylko umiejętności czytania i pisania oraz posiadania pewnych ogólnych wiadomości z różnych dziedzin wiedzy ludzkiej. Oświata dla nas to samodzielność myślenia i zdolność do powzięcia decyzji w chwilach trudnych; to także śmiałość myślenia, dająca pewność w działaniu zdecydowanem i pewnem siebie. Ideałem zaś narodu musi być jakiś wielki cel dążeń powszechnych. Bez takiego ideału ogólnego żaden naród nie jest dość silnym, aby mógł stawić czoło przeciwnościom, jakie spotyka na drodze swojej każdy naród. W czasach rządów zaborczych mieliśmy taki wielki, skupiający nas ideał w gorącem pragnieniu odzyskania niepodległości. Ideał ten dawał nam wielką siłę i wrogowie nasi, znając siłę tego ideału, godzili weń przedewszystkiem, usiłując zaciemnić umysły szerokich mas ludowych i podać w zapomnienie samo imię Polski. Ideał wolności skupiał wszystkie siły narodowe, krzepił wątpiących, ustokratniał siły dzielnych, czynił nas w najgorszem położeniu niezwyciężonymi. Obecnie, po odzyskaniu niepodległości, nie posiadamy równie mocnego ideału. Lecz jeśli drogą nam jest przyszłość narodu, to ideał taki znaleźć musimy. Mistrzyni życia, historja, poucza nas, że wolność może być ideałem tylko na czas pozbawienia wolności, ale z chwilą gdy wolność została odzyskana, trzeba znaleźć cel, dla którego wolność mogłaby być środkiem. Każdy naród świadomie lub nieświadomie spełnia jakieś zadanie w dziejach ludzkości i szczęśliwy zaiste ten naród, który wie czego chcieć powinien i czego chcieć może.
Co do oświaty, to uważamy, że człowiekiem naprawdę oświeconym jest dopiero ten, kto wzniósł się na wysokość pojmowania życia w jego powikłaniach i załamaniach i nawet w gmatwaninie, jaką staje się niejednokrotnie istnienie nasze, nie traci drogi swojej z oczu. Do takiej oświaty prowadzić może nauka i sztuka, ale prowadzi tylko umysły wybrane. Widujemy nieraz ludzi, którzy korzystali z takiej samej oświaty, do jednych uczęszczali szkół i tych samych słuchali nauczycieli. Jedni z nich są naprawdę oświeceni w umysłach i sercach swoich, drudzy przy oświeceniu umysłu zachowali oschłość serca i niezawsze przedstawiają typ człowieka pożytecznego dla społeczeństwa. Następnie, wszelka oświata szerzona przy pomocy wiedzy i sztuki, może zostać osiągnięta dopiero po bardzo wielu trudach i wysiłkach zarówno uczącego się jak i nauczającego. Szczególniej gdy chodzi o wielkie masy ludowe i ich oświecenie, a brak jest na to środków i sił nauczycielskich, jak naprzykład u nas w obecnej chwili przełomowej, trzeba wprost dziesięcioleci, aby jaki taki cel został osiągnięty.
I oto z przesłanek swoich wysnuwamy prosty wniosek: Jeśli w wieku szesnastym myśl religijna mogła była wznieść naród nasz tak niebywale wysoko, czy ta sama myśl nie mogłaby oddać nam równie wielkiej usługi dzisiaj? Nie trzeba chyba dowodzić specjalnie i obszernie, że nasze życie religijne pozostawia bardzo wiele do życzenia. Każdy z nas zrozumie chyba łatwo, że religja w życiu o tyle jest coś warta, o ile wpływa dodatnio na czyny ludzkie, o ile jest światłem świecącem ludziom śród mroków i wiodącem ich do jasnych celów. Takiej religji w życiu naszem nie widzimy. Gdy mowa o pobożności i religijności wogóle, to wskazujemy na lud nasz, osobliwie wiejski, jako na żywioł najbardziej jakoby pobożny i religijny. I cóż czyni ten lud? Czy zdaje sobie sprawę z tego, że dla pomyślności ogółu powinien ponosić pewne ofiary? Czy lud ten zastanawia się nad istotą przykazań Chrystusowych? Czy kocha braci i gotów jest ponieść dla nich jakąkolwiek ofiarę? Tego nie dostrzegamy, ale widzimy natomiast wielką jego chciwość, bezustanne podnoszenie cen za produkty potrzebne mieszkańcom miast, co znowu tych mieszkańców miast zmusza do domagania się coraz wyższych płac i co w rezultacie doprowadza do coraz większego obniżenia wartości marki polskiej ze wszystkiemi konsekwencjami tego zjawiska. Takiego postępowania chłopa polskiego, rzekomo najbardziej religijnego, chrześcijańskiem nazwać nie można. Lud nasz naprawdę wie bardzo niewiele o Chrystusie i jego nauce, natomiast żyją śród niego różne przeżytki zabobonów z czasów pogańskich, niektóre pod postacią obrządków chrześcijańskich. Można powiedzieć bez przesady, że lud nasz jest bardzo powierzchownym pod względem religijnym i nie zastanawia się nad sprawami życia, pozostawiając troskę o nie osobom powołanym do tego z urzędu.
Nie lepiej przedstawia się sprawa życia religijnego w naszej inteligencji. Ta jest niemniej powierzchowną. Religję traktuje jako sumę obrządków okolicznościowych i czysto konwencjonalnych, z których już dawno uleciał duch, co je niegdyś ożywiał. Do kościoła chodzą naogół tylko kobiety i to nietyle z wewnętrznej potrzeby ile z przyzwyczajenia i dla dawania przykładu ludowi, który religijnie coraz bardziej obojętnieje. Ludzie z wyższem wykształceniem spoglądają na religję niby na jakiś przeżytek, z którym liczą się tylko zewnętrznie. Z różnych względów tają się ludzie ze swemi przekonaniami religijnemi, ale jeśli zdobywają się na szczerość w kole zaufanych przyjaciół, to powiadają całkiem otwarcie, że religję uważają nietylko za niepotrzebną, ale wprost za szkodliwą. Oczywiście, zachodzi tu duże nieporozumienie, bo bardzo często bierze się za religję to, co jest tylko zwykłym klerykalizmem, ale nigdy nie jest religją.
W takich warunkach religja nie może wykonać u nas oświecającego posłannictwa i naogół biorąc, niebardzo nawet wiemy, co to jest religja i czego chce od człowieka a czego może człowiek oczekiwać od niej. Dla tych podstawowych nieporozumień i niezrozumień tak trudno jest osiągnąć u nas cośkolwiek przez usiłowanie rozbudzenia życia religijnego, takiego, jakie ożywia wielkie narody anglo-saskie, czyniąc z nich najpotężniejsze społeczeństwa w świecie współczesnym. Niejeden z naszych myślicieli współczesnych, jak naprzykład Wincenty Lutosławski, wskazuje przygodnie na fakt, że Anglja zawdzięcza swoją wielkość Biblji, ale jakże dalecy jesteśmy od zastanowienia się nad takim faktem, a nadewszystko od wysnucia zeń wniosków praktycznych! Mimowoli przypomina się słowo Wyspiańskiego z „Wesela”, które to słowo charakteryzuje nas dosadnie: „siła by już mogli mieć, ino oni nie chcą chcieć”. Istotnie, nie chcemy chcieć, nie chcemy patrzeć na życie innych ludów i zastanawiać się nad podstawami ich dzielności i wielkości. Czasem przesłaniają nam sąd bezstronny o różnych narodach nasze chwilowe lub trwałe antypatje, jak gdybyśmy postanawiali nie korzystać z czyichś cennych doświadczeń dlatego poprostu, że doświadczenia te poczynił ktoś nam niesympatyczny. To nie jest postępowanie, które możnaby nazwać roztropnem.
Na szczęście nie potrzebujemy oglądać się za wzorami obcemi, gdyż w dziejach własnego narodu posiadamy wzór najpiękniejszy jaki wogóle posiadać można. I nietylko wzór, ale doświadczenie najcenniejsze. Na życiu ojców naszych w szesnastym wieku widzimy jasno do czego prowadzi szczera prawdziwa myśl religijna, jak potrafi ona ożywić i dźwignąć cały naród na poziom wysokiej kultury duchowej. Z tego płynie dla nas nauka bardzo cenna i najlepsze na czasy dzisiejsze wskazanie dla całego narodu. Żadna wiedza nie może dać narodowi tak szybko i bezpośrednio wspaniałych rezultatów w dziedzinie naprawy tego wszystkiego, co długotrwała niewola w nas spaczyła. Duch Chrystusowy ożywia i wychowuje ludzi dla tak wielkich celów i zadań w życiu, że na podstawie doświadczeń poczynionych przez ojców naszych, możemy mu zaufać w zupełności. Nie chodzi tu o jakąś nową teorję i eksperyment, ale o coś zgoła pewnego, co w życiu naszego narodu już raz wydało owoc najwspanialszy. Każdy myślący człowiek musi sobie powiedzieć, że to, co było dobrem dla ojców naszych i co podniosło życie ich tak wysoko, że w podręcznikach szkolnych okres poddania się duchowi Chrystusowemu podawany bywa jako wzór i przykład do naśladowania, musi być dobrem i dla nas. Dokoła panoszy się zło w postaci niekiełzanego sobkostwa, każdy myśli tylko o tem, jak kosztem bliźniego zbogacić się i posiąść środki do używania życia. Nawet ludzie oświeceni nie czynią pod tym względem wyjątku. Tutaj naprawę przeprowadzić może tylko Chrystus, jeśli poddamy mu dusze swoje tak, jak poddali mu je ojcowie nasi.
Panują nad nami pewne nałogi myślowe tamujące nasze życie umysłowe. Niejeden z nas nawet nie przeczuwa, że mógłby i powinienby zastanawiać się nad życiem własnem i życiem ogółu i starać się o tego życia naprawę; każdemu zdaje się, że starania o czystość życia religijnego i moralnego są obowiązkiem księży i że na nich spada wyłącznie odpowiedzialność za jakoś życia naszego. Nie będziemy dowodzili, że tak nie jest, bo każdy rozumie, że odpowiedzialność za życie narodu spada na wszystkich członków narodu porównie. Wszyscy powinni pamiętać o tem, że gdy na naród zwala się kląska, to cierpią nietylko kierownicy życia narodowego, ale miljony, dlatego troską miljonów powinno być dążenie do dźwigania życia naszego na coraz wyższy szczebel doskonałości i prawdziwości.
Niejeden powie, że to niełatwa sprawa, że nie wie jak się wziąć do takiego dzieła. Taka wymówka jest tylko wymówką. W dziejach narodu swego posiadamy jasne wskazania co czynić należy, aby naród był światłym, dobrym i szczęśliwym. Chciejmy tylko sięgać do tych nauk przeszłości, a nie będziemy mogli mówić, że nie wiemy jak szukać drogi do naprawy. Spójrzmy tylko na piękne stulecie szesnaste i na jego bujne i wspaniałe życie, a potem rzućmy okiem na to, co przyszło po stuleciu szesnastem, gdy naród sprzeniewierzył się poznanej prawdzie i poszedł za ślepymi wodzami. Zamarło bujne życie kulturalne, na ziemi polskiej zapanował mrok, ciemnota nie dostrzegała klęsk, które zbliżały się krokiem szybkim i ostatecznie naród ongi tak światły dzięki duchowi Chrystusowemu i tak dzielny dzięki swoim cnotom, stoczył się w otchłań niedoli. Czasy saskie były czasami wielkiej zewnętrznej pobożności i bezprzykładnej niemoralności zarazem. Znaczy to, że martwa religijność, oparta o obrzędy a nie posiadająca oparcia w pięknych czynach nietylko nie przynosi narodowi pożytku, ale przeciwnie, przynosi nieobliczalne szkody.
Dzisiaj widzimy dokoła siebie mniej więcej to, co działo się w kołach tak zwanych prawowiernych za czasów saskich. Ludzie religji zamierającej w martwej obrzędowości chcieliby poddać całe życie nasze panowaniu nie ducha Chrystusowego, ale panowaniu garści uprzywilejowanych zwolenników władzy, nie mających do tego ani kwalifikacji, ani prawa. Dla swej godności duchownej ludzie ci nie szukają ciężkiej i odpowiedzialnej służby dla braci i dla Chrystusa, ale szukają zaszczytów i wyróżnień. Chrystus powiedział, że kto chce być pierwszym, ten powinien służyć wszystkim jako ostatni. Wskrześmy śród siebie tego ducha służenia sprawie ojczystej a życie nasze zmieni się do niepoznania. Najlepsi myśliciele nasi, dawni i dzisiejsi, nie przestają wskazywać nam na ducha Chrystusowego, jako na tego lekarza, który sam jeden mocen jest zleczyć życie nasze, tak wielu niedomaganiom obecnie podlegające. Słuchajmyż tych głosów i nie pozwólmy, aby głosy te były głosami wołającego na pustyni, iżbyśmy snać nie żałowali po niewczasie, że byliśmy głusi na głosy ostrzegawcze.
Mówi się w czasach dzisiejszych tak wiele o odrodzeniu narodu i mówi się słusznie: musimy istotnie odrodzić się, jeśli w nowem życiu świata zająć mamy miejsce poczesne. Podstawę do odrodzenia wskazują nam dzieje własne. Jeśli pozostaniemy wierni wskazaniom swoich dziejów, niedalekim będzie dzień, w którym zajaśnieje nad Polską słońce szczęśliwości powszechnej. Umiłowanie wielkiego ideału ojców naszych odrodzi serca i da całemu narodowi ten szczytny ideał, który skupi wszystkich dokoła służenia ojczyźnie. Inaczej zaczną spoglądać na nas obcy i nie będziemy już słyszeli wzgardliwych słów o polskiej nieporadności i nieporządku. Jeśli naród ma być silnym i zwartym w sobie, musi składać się z jednostek gotowych do ofiarności dla ogółu. Takie jednostki ofiarne wychować może społeczeństwu tylko duch prawdziwej religijności. Oczywiście, nie tej religijności, która ślepo trzyma się katechizmu i nie chce myśleć o niczem, ale religijności takiej, która ma katechizm w sercu, która w razie potrzeby sama potrafiłaby tworzyć podstawy do życia pięknego na zasadach przemyślanych i przeżytych przez siebie.
Wskazaliśmy na stulecie szesnaste jako na tę chwilę, w której kultura narodu i jego potęga zbiegły się tak pięknie; staraliśmy się dowieść na podstawie danych historycznych, że wielkość stulecia szesnastego zbudowana jest wyłącznie na szczerym stosunku ojców naszych do religji Chrystusowej i gdy chodzi o wskazania z tych naszych przesłanek wysnute dla czasów dzisiejszych, nie widzimy lepszych, jak te, których udziela nam samaż historja wieku szesnastego: powróćmy do zaniedbanej religji Chrystusowej, przeniknijmy się jej ideałem i czyńmy, co ten duch Chrystusowy czynić nam każe. Wynikiem naszego postępowania będzie nowy wspaniały rozkwit kultury narodowej. Niema kultury bez ofiarności, niema ofiarności bez ideału. Jeśli zaś chodzi o ideał, to niema zaprawdę doskonalszego od ideału miłości i braterstwa, o jakim mówił i mówi Chrystus.
Kończąc te swoje wywody, oddajemy znowu głos znanemu i uznanemu myślicielowi polskiemu, Stanisławowi Witkiewiczowi, który w dziełku swojem „Chrześcijaństwo i Katechizm”, tak się między innemi wyraża: „Co to jest etyka chrześcijańska? Jest to Miłość. Prawidła etyczne, bądź jako wskazówki czynów dobrych, bądź jako środki hamowania złych pragnień i ujemnych czynów, są tylko grubem, ogólnikowem spisaniem sposobów, jakiemi się Miłość może przejawić w życiu. Bez niej niema etyki — z nią żadna etyka nie jest potrzebna. Przepełnijmy poza brzegi ludzkie dusze Miłością, a zginą wszystkie nędze, wszelkie zło ludzkiego życia i nie trzeba będzie uczyć się na pamięć spisów cnót i spisów grzechów. Wydrzeć ludzką duszę z ciemnych ostoi egoizmu i rzucić w blask najbezwzględniejszego zatracenia się w Miłości, oto jest cel, do którego dąży etyka chrześcijańska, cel, który jest najistotniejszą treścią całej nauki chrześcijańskiej. Bóg chrześcijan tem się różni od innych bogów, że tę Miłość kładzie na pierwszem miejscu wymagań stawianych człowiekowi. Nie chce on ofiary dla siebie, nie chce całopalenia, chce miłosierdzia, chce miłości, i nie przyjmuje nic od ludzi, którzy mają na sumieniu najmniejszą winę względem bliźniego. Bóg chrześcijan dobry czyn względem najmniejszego z maluczkich ma za największy czyn względem siebie. Cały stosunek człowieka do niego zależny jest bezwzględnie od tego, jakim jest człowiek względem bliźnich. Rzecz oczywista, że w takiej religji ponad całym gmachem dogmatycznym góruje wynikająca z tej miłości strona etyczna, że jest ona gwiaździstem sklepieniem, najwyższą, najszczytniejszą, ukoronowaną wieżą tego przybytku. Pobudką i źródłem czynów boskich stała się tu miłość bezbrzeżna, miłość, która prowadzi Boga do samomęczeństwa, samozniszczenia dla szczęścia umiłowanego przedmiotu. Tego uczy każdy wiersz Ewangelji, tą miłością przeciwstawiła się ona światu pogańskiemu”.
Oto mądre i głębokie słowa naszego myśliciela współczesnego, do których nic już dodawać nie trzeba, a któremi kończymy pracę swoją, jako tym ostatecznym wnioskiem wysnutym z przesłanek dziejów ojczystych dla dni naszych.