Cztéry wesela/Tom I/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Cztéry wesela
Podtytuł Szkic fantastyczny
Pochodzenie Szkice obyczajowe i historyczne
Wydawca Józef Zawadzki
Data wyd. 1841
Druk Józef Zawadzki
Miejsce wyd. Wilno
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

X.
Pies wściekły.

Wyszli i drożyną kręcącą się w lasku z sosen i leszczyny złożonym, dążyli do domu Pana Sędziego, ojca tylko co poznanych Panien Sędzianek i Pana Sędzica. Nim razem z niémi pójdziemy, muszę powiedziéć wprzód kto jest ten Pan Sędzia, jak wygląda i co robi.
Wyobraźcie sobie twarz więcéj niż rumianą, bo czerwoną, z uszyma, nosem, oczami, ustami, policzkami czerwonemi; twarz, któréj kształty nie wyraźne, zmięte, nie zwracając uwagi, dają pierwszeństwo nosowi dość wielkiemu, ale równie nie wykończonemu przez matkę naturę, podobnemu wielce do kawałka gliny rzuconego od niechcenia na mur i przylepionego krzywo. Do tego dodajcie kocie czerwone oczęta małe, na głowie nastrzępiony siwo-czerwonawy włos, pod nosem wąsy równie harmonijnie rude. Zapewne z wrodzonego uczucia kolorytu. Sędzia udarowany przez naturę purpurową barwą, kocha się w czerwonościach, nosi bóty czerwone, chustki czerwone, a suknie przynajmniéj zakrawające na czerwoność.
Co się tycze obyczajów Sędziego, te są przykładne; gdy się wszyscy śmieją, Sędzia śmieje się, właśnie jak zwierciadło, które posłusznie odbija co mu pokazują; każą mu wierzyć w co, wierzy, zaprzeczać, zaprzecza, kłócić się nawet, probuje, kiedy go bardzo nabębnią.
Główną myślą Pana Sędziego, celem żywota wielkim, zdaje się być jak najlepsze wydanie córek zamąż, których sposobu prowadzenia się za to, nie patrzy, będąc przekonany iż to do niego nie należy. W wielkich okazjach, exkuzuje swoją neutralność przysłowiem — Jak sobie kto pościele, tak się wyśpi — Panny Sędzianki ścielą téż sobie jak im przyjdzie do głowy. Sędziemu przedewszystkiem o to chodzi żeby zamąż poszła — hic labor. Jak tylko pokaże się młody jaki, bogaty mężczyzna, sili się, pracuje, poci, mędruje, rozmyśla, póki tak lub owak, bodaj zdradą, do domu go nie wprowadzi; potém oddaje go na łup córkom, sam już ani patrzy — Róbcie sobie co chcecie, jak kto sobie pościele, tak się wyśpi.
Drugim zatrudnieniem Sędziego jest ciągłe wyliczanie, ciągła inwentacja zalet, cnot, talentów Pana Djonizego, którego jednakże o ile nam wiadomo, najwłaściwiejby można użyć, za tyczkę do chmielu. To prace; rozrywką zaś najmilszą są Sędziemu rozweselające trunki, ku którym nie kryje swéj sympatij, używa ich bez braku i utrzymuje że z ich tylko pomocą na świecie wyżyć można. Interessa Sędziego idą, jak niémi opatrzność pokieruje; dom urządzają wedle swego widzimi się córki; wszyscy w nim swobodni, robią co chcą, nikt nikomu w drogę nie wchodzi; nikt nie myśli o jutrze, o przyszłości, wszyscy weselą się dniem dzisiéjszym — prawdziwa Atlantyda. Wróćmyż teraz do naszych podróżnych.
Alexy, jak powiedziałem, prowadził obie panny, idąc między niemi, kolejno pocieszając je miluchnemi słowy i ściskając naprzemian pulchne ich rączki, z tą jednak pełną głębokiéj polityki ostróżnością, aby jedna o drugiéj szczęściu nie wiedziała. Djonizy zawsze w tylnéj straży, kręcąc wąsa, klaskając w liście, nucąc sobie jakąś piosenkę, któréj słowa nie dolatywały do ucha idących przodem, postępował. Od kwadransa już słyszały panny jednostajną nótę piosenki.
— Co ty tam śpiéwasz? spytał Alexy odwracając się z uśmiechem — Czy nie możesz nam słów wyraźnie zaśpiéwać?
— Cha! cha! cha! odparł Djonizy — I owszem!
— A! A! A toż co! Djonizy! wykrzyknęły obie panny przelęknione.
— Cóż to, przerwał Alexy zdziwiony, to panie znają tę piosneczkę chyba, kiedy się jéj tak lękają?
— A toż śliczny koncept!
— Pięknie Pan nas posądza, wykrzyknęły miarkując się obie siostry — trzebaż to znać żeby się lękać piosnek Djonizego, który same tylko jakieś kozackie sobie zawsze dobiéra.
— Dziwne pan masz o nas wyobrażenia, poważnie dodała Julja, uśmiéchając się jednak nieznacznie, tak że nikt, nawet siostra, kradzionego nie widziała uśmiechu.
Szli znowu i dumali. Wieczór, w duszach kobiécych, w duszach ludzi których losy całe są jeszcze w nadziejach, zasiéwa niezliczonych dumań nasiona. Obie panny posłuszne natchnieniom jego, dumać zaczęły, kto wié czy nie o panu Alexym; dumał też Alexy, może o któréj z nich, jeśli nie o obódwóch. Choćby wcale myśléć nie chciał o nich, to musiał, bo obie pod ręce prowadził, a one tak się łaskawie na nim opiérały, że trudno aby zapomniał, jak blizko niego były.
Szli tedy; pięknym laskiem, pięknym wieczorem, pod niebem pogodném, wśród orzeźwiającego chłodu, a dumania ich godząc się z otaczającym światem, pogodne też i piękne być musiały; czasami przerywał je Pan Djonizy, raptowném palnięciem z liścia, skutecznie przypominając znikomość dumania i świat z którego uciekali myślami.
Po chwili, w oddaleniu dały się słyszéć głosy.
— To głos papy, odezwała się Julja, ale z kimże by to rozmawiał? Wyszli pewnie na nasze spotkanie.
— Swoim zwyczajem zapewne, odpowiedziała Rózia, siedząc nade drogą, kogoś z przejeżdżających sąsiadów, zaprosić musiał. Papa taki dobry że nam zawsze kawalerów dostarcza.
Głosy coraz się przybliżały, niekiedy przerywał je śmiech serdeczny. Panny się zamyślały. Rózia znowu odezwała się.
— Ale któż to taki?
— I ja nie zdecyduję, odpowiedział Alexy. Już to pewna jednak, że papo złapał kogoś siedząc nad drogą. Z głosu poznaję, że Sędzia po kolacij, a przynajmniéj po podwieczorku! dodał.
— A! ślicznie takie rzeczy gadać na papę! przerwała mu Julja.
— Albo cóżem powiedział?
— Juściż to poznać łatwo, że pan przymawiasz do tego, co się czasem zdarza, że papa napije się jaki kieliszek przy kolacij i weselszy — Staruszek, lada co, to go rozweseli, co to złego!
Pan Alexy zaczął się mocno bronić, dowodząc iż wcale co innego miał na myśli, głosy tym czasem stawały się coraz wyraźniéjsze i zbliżały się co chwila. Djonizy podskoczył ku siostrom.
— Na honor! zawołał, wiecie z kim papa rozmawia? Powiem wam, niezawodnie, z Adolfem! Jak to papa przewąchał zaraz, że się fortuna do niego obróciła! Jak jechał do domu, pewnie go siedząc jak zawsze nad drogą, zobaczył i poprosił. Jego to głos niezawodnie.
— Adolfa! odezwała się z podziwieniem Julja, jak gdyby ją to trochę ucieszyło, Adolfa? czyż to być może?
— Otóż się zbliżają — Tak to on.
— Dobry wieczór.
— Wieczór dobry.
— Całuję nóżki.
— Padam do nóżek.
— Najniższy sługa.
— Jak się pan ma?
Zaczęto się witać przy świetle xiężyca, widać było czerwonego Sędziego, kłaniającego się i chichoczącego na przemiany, Adolfa trochę zaambarasowanego, a nakoniec Notarjusza Pana Piórcewicza, długiego, suchego jak pióro, z nastrzępionym włosem, krzywiącą się gębą i malutkiemi czarnemi oczkami.
— Wyszliśmy na wasze spotkanie, odezwał się czerwony Sędzia. Pan Adolf był tak łaskaw, że przejeżdżając, dał się uprosić i wstąpił do nas na wieczerzę. Otóż się i zabawim. Kollacyjka! a potém kto chce w czekino — Pana Piórcewicza znacie państwo?? także był łaskaw mnie odwiedzić.
— Bardzośmy rade z tego, że się to tak pięknie złożyło, żywo, z zalotnym uśmiechem odpowiedziała Julja — przejdziemy się jeszcze po lasku, a potém do domu na kolacją, i do czekina — Pan Piórcewicz czy grywa?
— Raz tylko grałem, przeszłego roku, odpowiedział urzędnik z pół-urzędowym uśmiechem, pociągając usta z jednéj strony prawie do samego ucha. Grałem — przy pisaniu intercyzy ślubnéj Panny Kamilli z Dębskich Karwowskiéj, w Małéj woli — cóś nie drogo.
— At, co tam Mospanie, drogo czy niedrogo, przerwał Sędzia, dziś żyjem jutro gnijem, pomrzem wszyscy, a z sobą nie zabierzem, dziś nasze! No! za ręce i do domu!
I Sędzia rozśmiał się, raz, drugi, trzeci, bo był rad że mu się tak wybornie udało złapać Adolfa na samym jego wstępie na świat, właśnie jak korek od szampana w powietrzu. Zaczęto iść do domu, a towarzystwo całe, już to dla wązkiéj drogi, już dla innych niewiadomych nam przyczyn, dobrowolnie rozłożyło się na pary, w następujący sposób:
Pierwsza para — Sędzia czerwony z Notarjuszem.
Druga, Adolf z Julją.
Trzecia, Pan Alexy z Rózią.
Czwarty szereg, Djonizy solo z liściem w ręku.
Tak rozdzieliwszy się, zaczęto rozmowy parami, kierując się jedni w lewo, drudzy w prawo, a w takiéj utrzymując się odległości, ażeby śmiało rozmawiać, nic lękając się podsłuchania.
Adolf któremu w podziele dostała się Julja, cały był w myślach o Matyldzie gdy zaczynał przechadzkę, obojętnie bardzo, jeśli nie z małym wstrętem podał jéj rękę, a jednak dziwnym skutkiem zwierzęcego może popędu, gdy uczuł jéj pulchną rączkę przy swoim ręku, gdy się dotknął jéj ramienia przypadkiem, gdy spójrzał potém na bladą, kształtną, pełną wyrazu twarz swéj towarzyszki; zagotowała się w nim krew młoda; Julja zdała mu się nie tak nudną, nie tak pospolitą, zalotne jéj nawet obejście, nie gniéwało go już jak wprzódy, przeciwnie cieszyło prawie.
Miłość własna idąc w pomoc uczuciu, poruszyła śmieléj jego językiem, uśmiechnęła się na ustach, zabłysnęła w oczach; darujmy mu, był człowiekiem.
Nie darmo w dawnych piosenkach kochankowie tak xiężyc uwielbiają, jest bowiem cóś w powabach nocy exultującego człowieka, dodającego śmiałości, usposabiającego do postępków zuchwałych, niezwyczajnych. Światło dnia, czyni nieśmiałym, każę się prawie wstydzić zapału. Noc pokrywa rumieniec wstydu, osłania i kryje wiele rzeczy, wiele rzeczy tai; cicha, czarna, głucha, pochłonywa w swojém łonie dzikie myśli, dziwne postępki, głuszy słowa. Obronicielka występku, rozpusty, miłośnych szalów, sto razy więcéj pobłażającą jest od dnia, który jak Król, jak Sędzia w złocie i purpurze, zdaje się śledzić wszystko widzącém okiem i grozić. Radzę kochankom widywać swe lube, rozmawiać z niemi zawsze wieczorami. Podwójny z tego pożytek, bo złudzenia piękności na dłużéj przechowa, a do zbrzydzenia sobie kobiety tak nie wiele potrzeba! Dość jednéj plamki na twarzy, ust spalonych, zębów nieumytych, dość jednéj skazy; dostrzeżenie ziemskiéj ułomności w urojonym aniele, odraża, rozbija uroki, łamie miłość. Ludzie są brudnemi stworzeniami, trzeba je myć, polerować, czyścić jak deskę, któréj stolarz chce cóś wyrobić świecącego; aby pokryć chropawości, brudy, plamy i skazy wewnętrzne. Nigdy się z takim zapałem nie uwielbia jak w nocy, nigdy uwielbienie lepiéj przyjęte nie bywa; przez wpół przezroczystą szatę jéj, kobiety, mężczyzni, słowa, myśli, wydają się lepiéj, jak sztychy za szkłem, jak obrazy pod wernixem. Otoż to drugi pożytek.
Adolf szedł z Julją powiedzieliśmy, i coraz mniéj myśląc o Matyldzie, coraz tracąc obojętność i nieśmiałość początkową, oczy już na nią zuchwale zwracał, śmiał spoglądać na pierś rozkołysaną wesołością i znużeniem, śmiał szukać wejrzenia jéj niebieskich oczu. Gdy to czynił, zadrżał sam przed sobą, bo się zląkł własnych myśli. Dziwne też snuły się po głowie brudne jakieś, ziemskie, jak dym w słotę poziomo się wlokące; dziwne chęci rodziły się w nim, chęci które duszą odpychał, a które się cisnęły z drugiéj strony w niéj znowu; chęci i żądze, któremi ciało obdarza ludzi, aby przypomnieć duszy, iż jest wlepiona i zagrzebana w kał i błoto. Julja myślała podobnież, ale ona nie walczyła ze swemi myślami, nie wzdragała się na nie, nie dziwiła im. Kobieta przywykła więcéj żyć głową i myślą używać, puszczała nie wstydząc się saméj siebie wyobrażeniom, chęciom, życzeniom cugle; bo tym tylko sposobem mogła się nasycić. My mężczyzni często się więcéj wstydzim myśli, niż wzdragamy uczynków; kobiety przeciwnie myślą śmiało a wykonać się boją.
Drugiéj parze taż sama exaltacja umysłowo-cielesna czuć się dawała, z małą różnicą jednakże, bo Pan Alexy puszczał sobie wybornie cugle myślom, a nawet większą część dosyć śmiałych (salva declaratione) ubiérał w słowa niezgrabne i puszczał do ucha swéj towarzyszki.
Sędzia z Notarjuszem w innej byli wcale dyspozycij, oni rozmawiali o gospodarstwie, przerywając dyssertacje pełne osobliwszych tajemnic uczących siejby i wyrobku roli, kaszelkiem suchym i śmiechem bez czucia; owym śmiechem idącym z gęby tylko, przeznaczonym na ubranie ozdobniéjsze rozmowy, która się zbyt naga wydaje.
Pan Djonizy zawsze klaskał trzymając się w przyzwoitéj odległości z tyłu za wszystkimi.
Adolf i Julja nie tracili czasu. Ręka pod rękę, wieczorem, w lasku, szybko się ubiega droga do serca, choć się chodu i postępu nie czuje. Zaczęło się od wzajemnych prześladowań, użaleń, westchnień, tych preludjów zapowiadających silne zawiązanie się rozmowy, skończyło się na tém ja, na którém się wszystko kończy. Raz wdawszy się w rozmowę przez któréj niezliczone kombinacje, idzie się do coraz większego wywnętrzenia i poufałości; — nie zastanawiamy się nad skutkami, rzucamy się ślepo, oddani tylko roskoszy obecnéj wylania się. Któżby uwierzył, że mniéj niż w pół godziny Adolf i Julja byli tak dobrze z sobą, jakby się znali od roku, jakby ta poufałość, stopniami rosnąc powoli, wyrosła nareście straszna, niebezpieczna dla obojga. A wszystko w pół godziny; tyle to może noc, las, ciemność, i to zbliżenie w którém słów prawie nie potrzeba aby się zrozumieć, w którém rozmowa idzie szybko jak myśl, działa, oddziaływa, zmienia wyobrażenia jedne drugiemi i przyprowadza do tego stopnia zjednoczenia, w którym najpoufalsza, najśmielsza myśl, wydaje się naturalną i konieczną.
Biada nieukowi, który o południu, w salonie, pod oczyma stu ludzi, pokusi się o ukradzenie, zdobycie takiéj poufałości, ufając w minę swą głupią, mającą wyobrazić dowcip i uśmiech rozwieszony dobrotliwie na ustach, jak obrończa flaga na okręcie przybijającym do portu.
Kiedy Adolf prześladował Julją jeszcze licznemi jéj kochankami (miała ich liczących się w tym rzędzie, ale nieczynnych wielu) Julja, któréj charakter dziwaczny i śmiały, rozwijał się coraz wyraźniéj, jak z zielonego pączka kwiat ognisty; odpowiedziała mu stanowczo.
— Nie uwierzysz Pan jak to smutno zostać panną na wieki, z zamarynowanemi nadziejami młodości! Oprócz wszystkiego jeszcze jakaś śmieszność przywięzuje się do starych panien; wyglądają one w towarzystwie, jak suknie dawnego kroju zbutwiałe choć nienoszone i całe w garderobie. Cóż to dziwnego, że lękając się śmiészności, starości smutnéj, opuszczenia, kobiéta przyjmuje zaledwie minąwszy dzieciństwo, każdego, piérwszego lepszego, kto ją raczy z tego smutnego stanu wiecznie płonnych nadziei, wyprowadzić! Cóż dopiéro nieco starsza, cóż dopiéro zwiędła, i drżąca żeby, gdy ją pierwszy któś nazwie starą Panną, klamka nie zapadła.
— Wdzięczen jestem Pani za to szczére objaśnienie, rzekł Adolf, — ależ jest przecie miłość, która w tém gra jakąś rolę?
— Miłość!! z westchnieniem, z namysłem, powoli odpowiedziała Julja — Najczęściéj Panie, mamże być szczérą, bardzo szczérą?
— A! jak najszczérszą, ja dobry jestem do sekretu.
— Najczęściéj, cicho dodała, mąż jest parawanem za którym ukrywa się — kochanek.
Zdziwił się Adolf temu axiomatowi panieńskiemu i chociaż stopniowo przyszło do wyjawienia go, zdumiał się, że usta panny śmiały to wymówić. Spójrzał na Julją. Usta jéj wpół otwarte do nowych wyznań zdawały się czekać tylko pytania, Adolf ścisnął jéj rękę na probę, jak pisarz, który daje kommę dzieląc wyraz od wyrazu. Potém mówił daléj:
— Jednakże, możnaż żyć z tym, którego niemożna kochać?
— Czemuż nie, szybko odpowiedziała Julja — Ja bardzo lubię czytać romanse, wyobrażać sobie szczęście sielankowe, co się po licznych przeciwnościach, zawadach, zawiązuje u ołtarza i trwa do śmierci. Ale na świecie, trzeba to sobie z góry powiedzieć, inaczéj się dzieje. Szczęście może lepiéj smakuje, może jest dłuższe, gdy się z niém kryjem, gdy je kradniem, żeby smakowało, trzeba żeby było nie stanem powszednim, nie chlebem codziennym, lecz przysmakiem. Widzisz pan tedy, że szczérze, między nami mówiąc, czystą tylko teorją, więcéj jest podobieństwa szczęścia z kochankiem niż z mężem. Tym czasem, co do trudności uplątania biédnego męża, te są niewielkie, przełamuje je pierwszy krok roztropny, pewny, śmiały. Kobiéta zręczna z każdym żyć potrafi; wie kiedy pobłażać, kiedy się oburzyć, wie jak sobie począć, żeby mąż rozkazując nawet był posłusznym, wie jak żyć z mężem dla kochanka, a to cała nauka. Najlepszy kochanek nie może być dobrym mężem, a nic niepodobniéjszego, jak żeby mąż mógł być kochankiem; chyba — bardzo krótko. Mąż i kochanek, sont deux, jak powiadają Francuzi. Dziwne to też stworzenie mężczyzna; nie raz on przysięgając u ołtarza wierność żonie, już wówczas okiem wodzi po kobiétach, myślą biega w pogoń sposobów, któremi by je uwiódł.
— Wszystko to są prawdy, ale prawdy tajemne, misterja, rzekł Adolf, nie pojmuję jak tak po prostu, śmiało możesz je pani mówić, dziwię się, że to z ust jéj słyszę. Na Boga, z kądże masz tyle doświadczenia?
— Nie mogąc sama doświadczać, co pan łatwo pojmujesz, zimno odezwała się Julja, wkradałam się tajemnie w życie i uczucia drugich ludzi, książki złe i dobre wskazywały mi drogę, myślałam wiele, przypatrywałam się wiele, a teraz gdy mi świat stanął jakim jest, przeklinam książki.
Jakkolwiek w nich wszystko przesadzone, jakkolwiek one dają tylko takie wyobrażenie o świecie, jak podróż Gulliwera o zamorskich krajach, jednakże one to z drugiéj strony wskazują myśli, przykłady, naprowadzają na postrzeżenia; a przesadzając tu złe świata, tam dobre; gdy w dobre wierzyć nie możem, złe podobném czynią do prawdy. Mało jest książek nie niebezpiecznych, a te, które pospolicie uważają się za kodexa moralności, częstokroć najnieznaczniéj tylko dystyllują truciznę. Zresztą, porzuciwszy książki, a wracając do naszéj rozmowy, nieprawdaż, że z ludźmi trzeba żyć jak skrzypce w orkiestrze: do każdego się umieć nastroić. Może właśnie ja w téj chwili, nie trafiłam do pana, tém, co uniesiona zbyteczną szczérością, wygadałam bez potrzeby. Nie spodziewałeś się takich wyznań, sądziłeś pewnie, że prócz zastępującego słowa uśmiechu, i owych zalotnych, wiele znaczących a nic nie mówiących w istocie urywków rozmowy, na nic się więcéj zdobyć nie potrafię!
Ach! jak wy się mylicie, sądząc o kobiétach z téj cząstki, z téj próbki niedołężnéj, oprawnéj w ciasne rogówki względów towarzyskich, wstydu, bojaźni, którą wam pospolicie pokazujem, nie mogąc więcéj.
Ale ach! cóż to ja mówię! rozgadałam się i nie umiem powściągnąć języka. Tak bo to miło czasem z serca mówić! Tylko na Boga, panie Adolfie, zapomnij jak najprędzéj o tém cośmy mówili; niech ci jutro o białym dniu nic nie zostanie z mojéj szalonéj rozmowy. Ja czuję, żem wielką popełniła niedorzeczność swoją szczérością, ale to piérwszy raz w życiu podobno, wylałam się, czując, że może mnie zrozumieją. Czémże się panu wywdzięczę, za chwilkę téj rozmowy!
— Jabym to spytać powinien, przerwał Adolf, czém zaufanie we mnie położone odpłacę?
— Dość na tém, żeś go nie odrzucił, odpowiedziała Julja. Mogłeś był to jednak uczynić, mogłeś w początku oziębłością zabić poczynające się wylanie, miałeś dotego wiele powodów. Naprzód oziębłość z jakąśmy byli dotąd dla siebie, powtóre miłość ku drugiéj kobiecie, uczucie, tak mocno odstręczające (na jakiś czas) od innych i osobliwie w chwili kiedy blizki urojonego z nią szczęścia, nie dbasz pan pewnie o nic więcéj.
Adolf zakłopotany był, trochę się namarszczył i nie wiedział co daléj mówić, przebąkując cóś nie wyraźnie pod nosem. Julja śmiała się z niego, żartowała z zadziwienia, z osłupienia w jakie go tak niespodzianie dziwna rozmowa wprawiała.
Mówili jeszcze wiele z sobą, a raczéj jedna Julja mówiła tylko, Adolf słuchał, dziwił się, a kiedy niekiedy coraz wyraziściéj ściskał jéj rękę, coraz bliżéj wpatrywał się w twarz ożywioną, coraz dziksze jakieś budował marzenia.
Lecz na nieszczęście lasek, którym szli dotąd, przerzedzać się zaczął, zbliżali się ku końcowi jego, Julja spójrzała na świecące za nim od łuny zachodniéj pola i zawołała nagle urywając westchnieniem rozmowę.
— Teraz dość, koniec rozmowie! zobaczysz mnie pan znowu, jaką byłam wprzódy, usłyszysz znowu z ust moich, te myśli pospolite, pod sznur przyzwoitości ciągnione, wymierzone, wyrachowane, jakie pannom pospolicie wolno jest miewać jedynie, bo gdyby się z innemi wydały, posądzonoby je obrąb skromności i wstydu.
Jeszcze cóś podobnego mówili, gdy odgłos:
— Pies wściekły! wściekły pies! rozległ się po lasku i drogą od dworu, ku idącym nadbiegł chłopak z kuźni, za którym jak punkt czarny, cóś się zdala ruszało. Krzyk ten, wyobrażenie niebezpieczeństwa, jak piorun rozproszyło naszych przechadzających się. Pierwszy Sędzia z Notarjuszem skryli się co najprędzéj w las i krzaki, Djonizy nie myśląc wcale o ratunku innych, sam najpierwszy salwował się ucieczką. Alexy przez szczególniéjszy heroizm, nie sam uciekł, ale i Rózię ocalił. Tak się bowiem przyczepiła do niego z wielkiego przestrachu, że ją za sobą pociągnąć musiał. Został tylko Adolf z Julją, widząc niebezpieczeństwo, porwał ją i chciał w las unosić. Ciężar jednak nadspodziewanie wielki, nie dozwolił mu tym sposobem zachować od ukąszeń wściekłego stworzenia, panny filozofki. Julja wyrwała mu się, pochwyciła go za rękę, i jak strzała puściła się z nim w najgęstsze leszczynowe zarośla.
Ledwie umknęli z drogi, jeszcze w uszach ich tętnił głos okropny — Pies, pies wściekły! gdy źwierze to, spokojnie przebiegło drogą i mogli byli powracać do domu, ale przelęknieni darli się bez pamięci daléj, drogiego chroniąc życia. Sędzia zrzucił szlafrok aby mu nie zawadzał, Notarjusz popychał go, wyprzedzał, sapał i klął, pogubiwszy co miał tylko takiego, iż się zgubić dało, Djonizy wlazł na sosnę, Rózia i Alexy ledwie żywi dyszeli pod krzakiem pochowawszy głowy jak strusie. Julja i Adolf zabiegli w gąszcz niedostępną i usiedli pod brzozą — Ona blada, zmęczona, przestraszona, spiérała głowę na jego ramieniu, on patrzał na nią, trzeźwił i w téj chwili zapominał o Matyldzie i psie wściekłym.
Xiężyc świecił, wiatr szumiał gałęźmi w oddaleniu, siedzieli długo, odpoczywali, rozmawiali nawet podobno. Ja o tém niewiém dokładnie, słyszałem tylko, że późno każde z nich osobno wróciło, skarżąc się, iż błądzili w lasku. Nazajutrz, Adolf ruszał ramionami bez przyczyny, a Julja bez przyczyny łajała wszystkich domowników.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.