Doktór Muchołapski/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Doktór Muchołapski |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1892 |
Druk | P. Laskauer i W. Babicki |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Ilustrator | Julian Maszyński |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tajemnice rodzinne.
Nie była ona tym razem dzięki mrówkom, uciążliwą. Praktyczne stworzenia nietylko podobnie jak pasterze i myśliwi, znają swoje ścieżyny, ale wydeptują nawet formalne drogi bite. Szedłem traktem mrówczym. Przez wdzięczność za ulgę, pragnę mimowolnym inżynierom poświęcić jeszcze chwil kilka, tem więcej, że ich organizacyę poznałem cokolwiek w częstych popasach w blizkości mrowisk, w luźnych obserwacyach, szczególniej zaś podczas deszczów, kiedy to wezbrane wody przykuwały mię do miejsca na długo i jak na wyspie jakiej więziły razem z mrówkami, oraz innemi owadami. Mając sposobność w takich warunkach przyglądać się sześcionogim bohaterom, przekonałem się, że wszystko, co wiemy dotąd o mrówkach, nie wystarcza do sprawiedliwego i ścisłego sądu o stopniu ich inteligencyi. Mimo licznych usiłowań, dalekimi jesteśmy od dokładnej znajomości tych istot. Dużo przyczyn składa się na to. Obserwować np. możemy prócz kształtów ciała tylko ich czyny, rzeczywistych jednak pobudek większej części tych czynów nie znamy jeszcze. Obdarzeni bujną fantazyą badacze lubią się ich domyślać, ale domysły, jak wiadomo, bywają bardzo dalekiemi od prawdy. Jakże szczupłą zaiste mamy do nich podstawę, gdy nie wiemy nawet tak zasadniczych i niezbędnych wiadomości, jak np., jakiemi i iloma zmysłami owady rozporządzają. Nie wiemy w jakim stopniu widzą one swemi oczami, czują różkami i wogóle jak im się świat zewnętrzny przedstawia. Jednem słowem, organizacye te zanadto różnią się od tych, na jakie ciągle spoglądamy, abyśmy mogli swoją miarką trafnie je oceniać i przez podobieństwo domyślać się znaczenia wszystkich czynności i obyczajów. Jedyna nadzieja w tem, że cierpliwe obserwacye doprowadzą nas powoli do lepszej znajomości psychozoologii i dozwolą coraz to nowe tajemnice odsłaniać przed badawczym rozumem. We wszystkich też dotychczasowych wnioskach, odnoszących się do stopnia i rodzaju inteligencyi owadów, powinniśmy być niezmiernie ostrożni, bo najdrobniejszy błąd badacza, każdy efektowny ale przedwczesny sąd, łatwo się przyjmuje nietylko wśród ogółu, ale i w rzeszy uczonych i zaciemnia potem innym obserwatorom trzeźwy i bezstronny pogląd na te same sprawy.
Bądźcobądź i dotychczasowa znajomość dowodzi, że mamy do czynienia z zadziwiająco mądremi stworzeniami, dowodzi, że mrówki, pszczoły, i niektóre osy stanowią wśród rzeszy owadów klasę najwyżej pod względem inteligencyi rozwiniętą.
Mrówki stanowią wzorowo uorganizowane społeczeństwo, nie powiem rzeczpospolitą, bo choć najwięcej ustrój ich mrowiska zbliża się do naszych republik, to jednak istnieją wydatne różnice, które, jeśli mamy być ścisłymi, trzeba koniecznie uwzględnić.
Nie mają one zupełnie zwierzchników. Jeśli w ulu matka pszczół jest tylko matką, ale nie królową (jak to niektórzy badacze mylnie twierdzili), to tembardziej w mrowisku nie może być mowy o królowych, gdzie matek jest zwykle kilka.
Przy jednowładztwie zresztą, musi być przymus, tymczasem mrówki nie podlegają żadnemu zgoła przymusowi. Mrowisko jest bardziej wioską, zamieszkałą przez rozmnożoną rodzinę, bardziej szczepem, aniżeli państewkiem z władzą naczelną.
Wobec takiej równości zastanawiającym jest faktem porządek, panujący w mrowisku. Bez silnej dłoni, któraby je w karbach trzymała, budują one swoje fortece, posiadają pewnego rodzaju przemysł, zajmują się hodowlą pożytecznych istot, i co najciekawsze, znają i praktykują na szeroką skalę podział pracy. Wszystkie czynności, od których zależy byt i pomyślny stan mrowiska, są podzielone między obywateli, którzy dobrowolnie i z wzorową akuratnością wypełniają obowiązki. Jedne kopią ziemię, drugie budują, inne rzeźbią, wychowywują młode pokolenia, odgrywając przytem rolę nianiek i karmicielek, jeszcze inne zajmują się myśliwstwem, pasterstwem, gromadzeniem żywności, przyswajaniem mszyc, rzemiosłem wojskowem, a nawet zdobywaniem i ujarzmianiem niewolników, słowem spełniają wielką rozmaitość prac. Krzątają się też każda po swojemu około wspólnego dobra i wszystkie spełniają jaknajpilniej spoczywające na nich obowiązki.
Jednym z dotykalnych dowodów ich wyższości są gniazda, zwane pospolicie mrowiskami. Chociaż są one prawie najprostsze z pośród gniazd, budowanych przez towarzyskie owady, chociaż ustępują pod względem trwałości i wielkości wspaniałym gmachom, jakie wznoszą termity, to jednak nie sądź, aby były tak bardzo pierwotne, jak na to z pozoru wyglądają. Dowodzą owszem ogromnego postępu w stosunku do innych owadów. Pospolite w naszych lasach miasta rudych mrówek (Formica rufa) na pierwszy rzut oka są niczem więcej jak niekształtnym kopcem, usypanym z okruszynek drzewa, kamyczków, listków, ziemi i t. p. łatwych do zdobycia materyałów, których liczbę miała pomnożyć i moja luneta.
Wewnętrzne wszakże urządzenie tych kopców zadziwiająco praktycznie jest obmyślane, zarówno w celu utrzymania jednostajnej temperatury podczas upałów i chłodów, jak w celu obrony. Wnętrze mrowiska zarówno rudej, jak innych mrówek, składa się z niezliczonej ilości małych i dużych izb, połączonych z sobą zapomocą galeryi poziomych i pionowych i tworzących razem kilkanaście pięter. Kopiec, jaki zwykle nazywamy mrowiskiem, sądząc, że jest wszystkiem, stanowi tylko górną i mniejszą część miasta. Druga, ważniejsza, ukrywa się pod ziemią i stanowi właściwe schronienie, zarówno dla mrówek, jak dla ich liszek, poczwarek i niewolników. Dolne piętra służą także za schronienie w chłodne dni i w nocy, oraz za magazyny, tam także mrówki zimują, górne zaś na porę ciepłą i mieszczą wylęgarnię. Piętra są z sobą połączone zapomocą pionowych kurytarzy i komunikują się ze szczytem mrowiska, za pośrednictwem mnóstwa otworów, prowadzących nazewnątrz. Przez te wyjścia ani chłód, ani nieprzyjaciel nie mogą się dostać, bo mrówki, co wieczór oddalając się w głąb mrowiska, zamykają starannie wszystkie. Nie zadawalniając się tem, rozstawiają one jeszcze na wszelki wypadek liczne i czujne straże, zarówno na samem mrowisku, jak i w okolicy, oraz u licznych wejść do tuneli, które ciągną się częstokroć bardzo daleko od mrowiska. Gniazda górskich mrówek posiadają mniej więcej taką samą budowę, z tą tylko różnicą, że mieszczą się po większej części pod wielkiemi kamieniami i są, w całem tego słowa znaczeniu, mieszkaniami podziemnemi.
Wspomniałem Ci, że mrówki liczą mnóstwo nieprzyjaciół, tutaj dodać winienem, że prócz tego mają one wrogów we własnym rodzie, gdyż odmienne gatunki nieprzyjaźnie się zachowują względem siebie i często krwawe staczają walki.
Zupełnie jak narody ludzkie.
Wskutek tych wszystkich okoliczności, mrówki można nazwać narodem par excellence wojowniczym i każde mrowisko uważać za silną twierdzę, której załoga, pomimo, że w wewnętrznych stosunkach rządzi się łagodnością, względem obcych mrówek dowodzi częstokroć waleczności i zajadłości.
Większa część obywateli mrowiska jest zdolną do boju, a armie mrówek składają się z samych zdrowych, silnych i ochoczych żołnierzy. Walki są u nich tak dalece na porządku dziennym, że trwałego pokoju nigdy nie znają i pod tym względem ich zwyczaje nie różnią się od naszych. Ta tylko zachodzi między zbrojnym pokojem ludzi a mrówek różnica, że ostatnie przychodzą na świat umundurowane, uzbrojone i wyćwiczone, podczas, gdy nasze armie pochłaniają miliardy, rujnują dobrobyt ogółu, a gdy przyjdzie do walki, więcej prochu napsują, niż warte trofea zwycięztwa. Mrówki, choć tanio uzbrojone, lekceważą sobie wszelkie trudy, a nawet bezpieczeństwo osobiste, gdy interesa ogółu tego wymagają. W wojnach nie znają ani litości, ani bojaźni.
Walczą na śmierć i życie. Na sposób Homerowski, łapią się nóżkami i szczękami, pasują w śmiertelnych uściskach, przewracają, a ziemia usianą bywa po bitwie oderwanemi członkami i drgającemi trupami. Mają one i zmysł praktyczny w tych wojnach, daleko sięgający. W tym samym czasie, gdy jedne walczą, inne rabują napadnięte gniazda, unosząc jaja i poczwarki do domu, gdzie albo przeznaczają je na rzeź, albo też wychowują troskliwie, w celu pomnożenia mrowiska, bo z tych niewolników wychowują się zwykle, niby janczary, wierni obrońcy przybranej ojczyzny.
Najbardziej wojowniczemi gatunkami są czerwone mrówki (np. Polyergus rufescens, Strongylus testaceus i Formica sanguinea). Utrzymują one zwykle liczne tłumy niewolników, i niekiedy napadają gromadnie na sąsiednie gniazda czarnych mrówek, zbudowane w wypróchniałych pniach drzewnych, lub na brunatne mrówki i po zaciętych, a śmiertelnych bojach w otwartem polu lub na ścianach fortecy, unoszą w razie wygranej z nieprzyjacielskiego miasta, jako łup, mnóstwo kokonów, z których po wylęgnięciu, mają potulnych i pracowitych niewolników. Taka to walka wre wszędzie! Podobnie, jak w głębi Afryki zdobywanie niewolników stanowi cel wypraw nieludzkich handlarzy, tak u mrówek kokony są głównym celem krwawych wypraw, gdyż (zgroza wyznać) stanowią wyszukany dla nich przysmak. Uprawiają te stworzonka na szeroką skalę ludożerstwo, a raczej mrówkożerstwo!
Często, zwycięzcy wszystkie zrabowane kokony przeznaczają do kuchni, choć zdarza się zwykle, że po spożyciu pewnej części, pozostałym darowują życie i otaczają je czułą opieką, z wylęgniętemi zaś z nich mrówkami żyją w zgodzie.
Niekiedy w starem mrowisku można z tego powodu znaleźć po kilka gatunków razem mieszkających mrówek. Zajmujące opisy wojen mrówczych znane ci są może z opowieści Hubera lub Forela. Wyglądają one prawie bajecznie, ale zawsze tylko dlatego, że przywykliśmy się uważać za uprzywilejowane istoty, których wynalazkiem i wyłączną własnością powinny być waśnie narodowe, wojska, fortece i zasady strategii, tymczasem to wszystko praktykuje się na szeroką skalę oddawna wśród naszych pól i lasów. Prędzej człowiek nauczył się czegoś od mrówek, aniżeli te ostatnie od niego.
O ile nasze mrówki nie wysilają się na rozmiary gniazd, o tyle budowle, wznoszone przez niektóre gatunki, żyjące w gorących krajach, zdumiewają podróżników swemi rozmiarami.
Jeden z wiarogodnych podróżników po Surinamie, natrafił na mrowisko, wysokie na 6 stóp, a mierzące przynajmniej sto stóp w obwodzie. W lasach Gujany zdarzają się piramidalne gniazda wielkich gatunków, mające od 15—20 stóp wysokości, a od 30—40 średnicy! Podróżnik po Gujanie, Malue, opowiada, że gdy spotkał jedno z gniazd takich, nie ośmielił się do niego zbliżyć więcej, jak na 40 kroków, a to z obawy, aby nie został zagryzionym. Stosował się on w tym względzie do przestrogi towarzyszącego mu krajowca. W Australii, w Nowej południowej Walii, bardzo drobny gatunek buduje sobie z bardzo twardej gliny kopce, wysokie na 8 do 10‑ciu stóp.
Przywykliśmy lekceważyć sobie mrowiska i jeśli z pewną ostrożnością zbliżamy się do nich, wynika to nie ze strachu, ale ze zwykłego wstrętu do owadów, a co najwyżej, aby uniknąć tych następstw, jakie Mickiewicz opisał w „Panu Tadeuszu”. Otóż nie wszystkie mrówki bywają tak niewinne. W podzwrotnikowych krajach, a nawet w Australii, żyją gatunki, których ukąszenie boleśniejszem jest od ukłucia pszczół naszych. Kapitan Stedman opowiada, że pewnego razu jakieś ogniste mrówki zmusiły odpoczywający oddział żołnierzy do tak szybkiej rozsypki, jakby go kto oblał ukropem, a ukąszenie mrówki, noszącej naukowe miano Ponera clavata, sprawiło mu pewnego razu straszne cierpienia. Po kilku minutach ból rozszedł się po całem ciele i tak go obezwładnił, iż mimo usiłowań, aby nie upaść, nie był w stanie się przezwyciężyć i został znaleziony bez czucia na ziemi. Na drugi dzień dostał febry, będącej zwykłem następstwem ukąszenia tej mrówki.
Wędrów brunatny (Atta cephalotes) napadami swojemi wzbudza najwyższe przerażenie. Jeśli wtargnie nocą do jakiego domu, mieszkańcy zrywają się z pościeli i w negliżach uciekają na miejsca, nie zajęte przez wędrującą hordę.
Wspomniawszy ci o ogromnych budowlach mrówek, nie mogę pominąć milczeniem charakterystycznej okoliczności, polegającej na tem, że nie wszystkie mrówki budują mrowiska. Od dość dawna już naturaliści zauważyli, że i mrówki lubią, aby im pieczone gołąbki same przychodziły do... gąbek i zamiast wznosić z trudem własne kamienice, wolą być lokatorami najrozmaitszych roślin. Rozumie się, że im komornego nie płacą. W każdym razie lokatorki te różnią się znakomicie swą uczciwością od tysięcy innych owadów, które także zamieszkują różne części roślin. Mrówki korzystają tylko z gotowych lokalów i w tym celu wyszukują jam, wydrążeń i komór naturalnych, jakie u wielu roślin stale znajdują się w łodygach, gałęziach, korzeniach, a nawet liściach. Nie uszkadzają one zgoła tkanek żywych, podczas, gdy inne owady, wygryzając bez ceremonii obszerne pomieszkania w ciele rośliny, przyprawiają ją o cierpienie, utratę soków i często o śmierć nawet.
Kilku uczonych w ostatnich czasach zajęło się z wielką pilnością badaniem tego oryginalnego stosunku mrówek do roślin i poznali już ze sto kilkadziesiąt gatunków roślin, dających stały przytułek różnym mrówkom. Między niemi najciekawszą jest Mrówczelina (Myrmecodia), pasorzytna roślina krajów gorących, której potwornie nabrzmiały korzeń, mający postać jakiejś bulwy, pełen jest gąbczastych komórek i daje stały przytułek czerwonemu gatunkowi mrówek (Iridomyrmex cordata). Inny gatunek mrówek (Crematogaster deformatus) zamieszkuje nabrzmiały i komórkowaty pień marzannowatej rośliny Hydnophytum. Jeszcze inne osiedlają się w pęcherzowato rozdętych gałązkach kostliwki (Cordia nodosa Lam), rośliny należącej do Szorstkolistnych (Borragineae); puste komory w pniu i gałęziach Drążni (Cecropia dalmata Willd, Adenopus Miquel i innych), zwanej inaczej Rurnią, lub Armatnicą; puste źdźbła trawy Ostnicy (Stipa formicarum Del) i wiele jeszcze innych roślin.
W Ameryce południowej rośnie Dudlina, wielkie drzewo z zupełnie wydrążonemi gałęźmi (Triplaris americana). Gałęzie te stanowią ulubiony przytułek dla jednego z najjadowitszych gatunków mrówek. Biada temu, kto nie wiedząc o niebezpieczeństwie, ułamie gałęź dudliny, albo mocno ją potrąci. Jeśli ją mrówki zamieszkują, natychmiast secinami wypadają przez okrągłe otwory, jakie urządzają sobie w ściankach gałęzi, i kąsając, wpijają swe żądła w skórę napastnika. Ból, jaki od ukłócia powstaje, da się porównać tylko z dotknięciem rozpalonego żelaza, a opuchnięcie, zapalenie i ból znikają dopiero po paru lub kilku dniach.
Wybacz, że cię tak długo zajmuję mrówkami, gdy czekasz pewno niecierpliwie dalszego ciągu mych przygód. Wolałbyś, abym ci opowiedział coprędzej, jak unikałem niebezpieczeństw i czy udało mi się odszukać lorda. Opowiem ci to wszystko, ale też daruj staremu wujowi, jeżeli czasem nudzi. Nie mogę przejąć się tak dobrze twoim sposobem myślenia, abym zgadywał, co cię zajmie i może cię nudzę wtedy właśnie, gdy sądzę, że opowiadam ci najciekawsze rzeczy. Dla mnie niema nic ciekawszego nad owady! Niczem są dla mnie najbardziej sensacyjne powieści z życia ludzi, których poznałem już zanadto dobrze, niczem badania odległych na miliardy mil gwiazd. Dla mnie natura sześcionogów jest bardziej tajemniczą, a badanie jej płodniejsze w rezultaty. Radbym rozwiązać węzeł tajemnic rozwoju istot organicznych, a klucz do tych tajemnic spoczywa w studyach nad życiem i obyczajami istot niższych.
Daruj więc, jeszcze raz proszę, żem cię tak długo zabawiał mrówkami. Gotów jestem już więcej ci o nich nie wspominać, ale pod warunkiem, że przez krótką chwilę posłuchasz jeszcze... o mrówkach.
Mam ochotę zrobić cię powiernikiem ich tajemnic rodzinnych. Ręczę, że poznasz bardzo ciekawe strony ich charakteru.
Przedewszystkiem wypada mi wspomnieć o jednej interesującej okoliczności, jaka nie ma nic równego w całem królestwie zwierzęcem, z wyjątkiem niektórych pszczołowatych. Dotyczy ona kwestyi wychowania dzieci.
Większość owadów wcale nie zajmuje się wychowaniem potomstwa, a u reszty rodzone matki zajmują się tą ważną czynnością.
Wśród zwierząt ssących i ptaków, ciężary wychowania ponoszą tylko matki, ojcowie rzadko kiedy dopomagają im w tych zajęciach; w jednem tylko społeczeństwie owadów towarzyskich, do jakich należą mrówki i pszczoły, nietylko ojciec ale nawet matka nie troszczą się o swe maleństwa. Obowiązek ten spada na istoty, dla których młode pokolenie całkiem powinno być obojętnem, na stworzenia rodzaju nijakiego, coś w guście poczciwych ciotek‑panien, oddanych zwykle całem sercem swym siostrzeńcom i siostrzeniczkom. Nijakie robotnice, przejęte miłością prawdziwie macierzyńską, są niezbędnemi do utrzymania mrówczego rodu, chociaż funkcye ich, trzeba przyznać, umieją podobno spełniać w młodych mrowiskach, w braku robotnic, same matki. W dużem mrowisku ginęłoby marnie dziewięć dziesiątych potomstwa bez robotnic, samiczkom bowiem tak Pan Bóg błogosławi, że nie miałyby siły i czasu na wychowanie swych dziatek. Około tych mrówczych pocieszek jest ogromna masa zajęcia i kłopotów i trzeba tylko tak niezmordowanych jak mrówki nianiek, aby bezwładne istotki wyrosły na zdrowych obywateli mrowiska.
Dla wychowania to właśnie dzieci podejmują mrówki owe tysiączne prace, jakie podziwiamy, a choć pod względem gorliwości nieustępują im z pewnością pszczoły — to jednak zachodzi między temi dwoma rodami niezmierna różnica. Życie pszczół bardzo jest jednostajne. Każdy robaczek zamieszkuje swoję komórkę, otrzymuje jednakową porcyą miodu, robotnice i królowa również monotonnie spełniają swoje obowiązki, nawet żywność wiecznie jest ta sama. Pyłek kwiatowy i miód, miód i pyłek kwiatowy bez końca!
O ileż inaczej życie mrówkom upływa!
Nijakie mrówki żadnego podobieństwa nie mają nietylko z pszczołami, ale nawet z jakąkolwiek klasą wychowawców lub najemników ludzkich, choć je z nimi często porównywano. W przywiązaniu bowiem do przybranego potomstwa przewyższają matki, a w spełnianiu wszelkich innych zajęć stanowią prawdziwie niedościgniony typ pracownic.
One są wszystkiem w mrowisku, im zawdzięcza gromada dobrobyt swój cały i egzystencyę.
Nawet najzaciętszy wróg owadów musi zauważyć i ocenić zaparcie się siebie, jakie zdradzają robotnice w wypadku, gdy chodzi o drogie im potomstwo.
W rozkopanem zapomocą laski mrowisku dostrzedz można robotnice, wybiegające z nieustraszoną odwagą na uszkodzone mury i znoszące do głębszych i bezpieczniejszych galeryi białe, podłużne ciałka, bezładnie rozrzucone w gruzach. W tak nadzwyczajnych razach nietylko mrówki specyalnie zajmujące się wychowaniem młodego pokolenia, ale nawet dostawcy żywności i wojsko jednomyślnie śpieszą na ratunek zagrożonym liszkom i poczwarkom. Gdyby srogi obserwator posunął okrucieństwo do ostatnich granic i rozciął na pół mrówkę, zajętą ratowaniem tych białych bryłek, ujrzałby obraz, jakiego się przez całe życie nie zapomina. Dostrzegłby, jak przednia połowa straszliwie okaleczonej mrówki, zanim znikłyby w niej resztki dogasającego w męczarniach życia, zdążyłaby przenieść w bezpieczne miejsce jeszcze kilka tych drogich ciężarów. Domyślisz się łatwo, że owe bezwładne, a tak drogie mrówkom ciała są nierozwiniętem jeszcze potomstwem mrówek. Są to wistocie poczwarki, z których w niedługim czasie młode wylęgną się mrówki. Pospólstwo nazywa je powszechnie, choć niewłaściwie, mrówczemi jajami. Rzeczywiście mają one niejakie podobieństwo do jaj, ale są to poczwarki, okryte białym kokonkiem. Jajeczka zaś mrówek są bardzo drobne, tak drobne, że zaledwo można je dojrzeć gołem okiem. Od chwili, gdy zostaje jajeczko zniesionem, zaczyna się dla robotnic mozolna około niego praca.
Trzeba ci najprzód wiedzieć, że zbierają one te jajeczka, chodząc cierpliwie za samiczką, która przechadza się po całem mrowisku i składa je tam, gdzie jej się podoba, nie troszcząc się bynajmniej o dalsze losy drobiazgu. Widocznie wie o tem, że są oczy, które czuwają i nie dadzą zmarnieć biedactwu. Rzeczywiście, koło matki kręci się bezustannie kilka nianiek i skoro tylko która ujrzy leżące jajeczko, natychmiast chwyta je troskliwie w pyszczek i, obracając szybko, okrywa swoją śliną, co ma być niezbędną operacyą, poprzedzającą dalsze akty wychowania. Gładko oblizane jajeczko zanosi ona do składu jajek, który mieści się w oddzielnym pokoiku, i powierza innym robotnicom. Zajęte są one doglądaniem wylęgających się robaczków, oraz pilnowaniem, aby niewylęgnięte jeszcze miały potrzebne wygody, t. j. ciepło. Co to za zmartwienie nastaje, gdy poczują np., że w pokoju za chłodno! Nie znają one, biedaczki, wynalazku ognia, więc też choć gałązek i drzewa mają poddostatkiem, zapalić w piecach nie mogą. Zresztą, gdyby mogły, — niechciałyby pewno z obawy pożaru, bo większa część mrówek buduje gniazda z palnych materyałów. Zdawałoby się, że już nie ma na to rady. Otóż nieprawda, jest, i to bardzo prosta. Przemyślne stworzonka ogrzewają je własnem ciepłem, a gdy i to nie pomaga, biorą po kilka jajeczek w szczęki i przenoszą wkrótce cały magazyn w inną, cieplejszą stronę mrowiska.
Po wylęgnięciu (co następuje zwykle w kilka dni po zniesieniu), zaczyna się ciężka praca, zarówno dla opiekunek, jak i dla dostawczyń żywności. Niezmordowane cioteczki bez odpoczynku krzątają się nad zaspakajaniem potrzeb młodego potomstwa.
Co wieczór, na godzinę przynajmniej przed zachodem słońca, przenoszą one wszystkie niemowlęta, a w starych mrowiskach nawet jednocześnie wszystkie niewylęgnięte jajeczka do głębszych pięter, do których ani chłód nocny, ani wilgotne powietrze nie mają dostępu.
Rano znowu, skoro tylko pierwsze promienie słońca padną na śpiące po dziennych trudach mrowisko, budzą się najprzód odrętwiałe w górnych piętrach mrówki, i rozbiegają natychmiast po całem mrowisku, dając hasło do wstawania. Wykazują one w tej czynności wiele energii. Leniwe śpioszki są szarpane nielitościwie i przemocą wywlekane na wierzch mrowiska. W obec takiej energii i tak ulepszonych sposobów budzenia, w kilka już minut wszystko co żyje jest w ruchu, bo też robota czeka duża i pilna. Należy wynieść drobne liszki, oraz kokonki i ogrzać w ciepłych promieniach słonka, a po kwadransie odnieść to wszystko do właściwych pokojów, aby im znowu gorąco nie dokuczało.
Ciągła ta krzątanina stanowi jednak zaledwie małą cząstkę wszystkich trudów wychowania i niczem jest jeszcze wobec ciężaru żywienia młodej generacyi. Młode liszki potrzebują po kilka razy na dzień przyjmować posiłek, a same nie umieją sobie żadną miarą poradzić. Są to niedołężne istotki, prawdziwe niemowlęta, które bez opieki starszych zginęłyby z głodu. Wobec tych potrzeb ruchliwe mrówki stają się niańkami, a nawet poniekąd mamkami rozpieszczonych istotek.
Sposób karmienia tych stworzeń jest niezmiernie oryginalny i nie zgadłbyś nigdy, jak się on dokonywa. Gdybyś mógł zajrzeć do izby, w której zgłodniałe liszki nadstawiają swe pyszczki do nadchodzących karmicielek, ujrzałbyś, że każda świeżo przybyła zbliża swój pyszczek do buzi małej pocieszki. Pomyślisz sobie, że pewno całuje ona na dzieńdobry lub dobre południe głodne biedactwo, trzymając już w jednej łapce jabłuszko, w drugiej pierniczek na zakąskę, a w trzeciej obwarzanek, bo takby zrobiła (naturalnie, gdyby rozporządzała trzema łapkami) niejedna młoda mateczka, praktykująca często ten sposób pieszczot.
Otóż nie! mrówki nie mają czasu na czułe sceny. One poprostu po to zbliżają swe usta do pyszczków liszek, aby oddać prosto w buzię maleństwa kleisty pokarm, napół już przetrawiony, jaki zwracają z własnych wnętrzności. Jeśli grymaśna liszka nie chce otworzyć buzi, otrzymuje ona od zniecierpliwionej niańki porządnego szturchańca i pyszczek otwiera. Spełniwszy swoją czynność, oddala się opiekunka śpiesznie po nowe pożywienie dla czekających na swą kolej innych robaczków. Tak ucztuje młode pokolenie mrówek.
Nie estetyczne to, lecz prawdziwe!
Pomyśl teraz sobie, że w dużem mrowisku biedne robotnice mają przez całe lato 7 do 8‑iu tysięcy takich darmozjadów do wykarmienia, a zrozumiesz, dlaczego się tak bezustannie krzątają. A zresztą, czyż to koniec na tem ich zajęciom? czy nakarmiwszy pupilki, mogą już założyć łapki na brzuszek i młynkować pazurkami?
Ho! ho! daleko do tego! Muszą przecież zamorusane i nieznające jeszcze porządku liszki umyć i oczyścić, muszą uprzątnąć po nich rzeczy niepotrzebne tak prędko, aby powietrze zawsze było świeże i czyste, a ponieważ ani rąk, ani pieluszek, ani żadnych innych, potrzebnych przyborów ku temu celowi nie posiadają, wszystko załatwiają zapomocą pyszczka.
Nie zapominaj jeszcze, że są w mrowisku kokonki. Chociaż one jeść nie potrzebują, ale muszą być przenoszone co dzień to na słońce, to do piwnic i pilnie strzeżone.
Dołącz do tego wyprawy do wrogich mrowisk po kokony, obronę własnego gniazda na wypadek napaści ze strony sąsiednich mrowisk, dołącz nadzwyczajne roboty, jakie się dość często trafiają, gdy przechodzące zwierzę lub ptak rozgniecie nogą część mrowiska, a pojmiesz, że pilne robotnice czasu na próżniaczkę nie mają. Gdy nareszcie nadejdzie chwila wykluwania się poczwarek z kokonów, powstaje zgiełk w mrowisku. Co chwila nowy obywatel przybywa! Mrówki są zachwycone! Biegają, trącają się różkami, opowiadając sobie nowinę i zgadują stojąc nad kokonem, co będzie: samczyk, samiczka, czy towarzyszka pracy.
Do każdego kokonka czepia się trzy lub cztery i zaczynają z wielką ostrożnością rozdzierać jedwabistą powłokę w tem miejscu, gdzie się znajduje głowa poczwarki, gdyż młoda mrówka tak jest niedołężną, że nawet wykluć się ze swego więzienia nie może bez obcej pomocy.
Wyciągnąwszy ostrożnie więźnia, który jest jeszcze omotany w rodzaj pieluszki, mrówki ostrożnie wyswobadzają każdy po kolei członek nowonarodzonego, rozwijają mu skrzydełka, jeśli jest samczykiem lub samiczką, a potem karmią słodyczami. Młoda mrówka, na razie głupiutka, nie wie, gdzie się ruszyć, co zrobić z nóżkami i jak z gracyą je stawiać. Nie wie także, co uczynić z zawadzającemi jej długiemi skrzydłami. Niezgrabna więc, ale ciekawa, przechadza się i rozgląda dokoła. Uradowane opiekunki nie odstępują ani na krok swego pupila przez kilka dni, chodzą za nim ciągle, ukazują mu galerye, izby ciągnące się wzdłuż tych kurytarzy, prowadzą na place, podparte setkami kolumn, na których krzyżuje się po kilka ulic. Z ulic tych dostają się do mniejszych izb na tem samem piętrze, a potem pionowemi galeryami prowadzą to na dół, to do góry, pokazując całe mrowisko. W wędrówkach takich dokończają wychowania młodego obywatela.
Dopiero gdy pozna swoje gniazdo i wzmocni się na siłach, wyprowadzają go na świat boży i pokazują trawki, zioła, bydełko, to jest mszyce, dające słodkie mleko, uczą, jak patyczki znosić, jak żywicę zbierać, jak doić mszyce, słowem wszystkiego, co porządna mrówka umieć powinna. Jeśli są to samczyki lub samiczki, robotnice odmienny kierunek nadają wychowaniu. Zamiast uczyć pracy, wyprowadzają je na świat, wskazują drogę, uprzedzają życzenia, bronią od napaści i prowadzą aż na szczyty... ziół i kwiatów, na których skrzydlate istotki próbują siły swoich skrzydełek. Na kwiatkach też zaczynają się zaloty, młodzież zbliża się do siebie, nieznane im siły wstępują w ciała, krew poczyna żywiej krążyć, dostrzegają, że świat ten jest ładnym i warto w nim pobujać, rozpinają więc śmiało swoje skrzydła i cała gromadka w pląsach powietrznych wzbija się wysoko... wysoko.
Każdą samiczkę otacza liczny rój zalotników, starających się pozyskać szczególne względy, i bujają tak długo, rozkoszując się życiem i świętując wesele młodych par...
Niestety, szczęście jest znikome na tej ziemi!...
Samczyk. Robotnica. Samiczka.
Skoro tylko dziewicze samiczki wybrały oblubieńców, już chwile tych ostatnich są policzone. Młodzi małżonkowie, znużeni lotem i uciechami, spadają na ziemię i umierają, lub stają się żerem dla czychającego na nich ptactwa, a zasmucone po ich stracie wdowy o niczem już więcej nie myślą, jak tylko o przyszłych obowiązkach. Nie w głowie im dalszy współudział w powietrznych pląsach swych rówieśniczek. Szukają już tylko miejsca, gdzieby mieszkanie założyć i zająć się wychowaniem potomstwa, a znalazłszy, zajmują się wszystkiem w nowo‑powstającem mrowisku. Nie mają jeszcze pomocnic, więc same zajęte są pielęgnowaniem dzieci, żywieniem siebie i spełniają te wszystkie obowiązki dopóty, dopóki mrowisko nie powiększy się o tyle, że wylęgłe nijakie mrówki przyjmą na siebie trudy wychowywania dzieci i gospodarowania. W tych pierwszych, najcięższych czasach, mrówka‑matka spełnia czyn bohaterski: odrywa sobie dobrowolnie skrzydła, jako niepotrzebną, a zawadzającą tylko w domowych zajęciach ozdobę. Skrzydła, ów ostatni łącznik ze światem powietrznym, usuwa dobrowolnie, aby się niepodzielnie oddać macierzyńskim obowiązkom.