Dumna królewna
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Dumna królewna |
Pochodzenie | Baśnie |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Data wyd. | 1940 |
Druk | Drukarnia Przemysłowa E. Podgórczyka i Sp. |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Cecylia Niewiadomska |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Pobierz jako: EPUB • PDF • MOBI Cały zbiór |
Indeks stron |
Śliczna, najpiękniejsza w świecie była królewna Drwidusza, tak piękna, że kto raz ujrzał jej przecudne czarne oczy, czoło bielsze nad śniegi, koralowe usta, ten już do końca życia zapomnieć jej nie mógł. Gdy rozpuściła czarne, jedwabiste włosy, osłaniały ją one niby płaszczem; gdy spojrzała z litością, nieszczęśliwi się uśmiechali i zapominali o swoich cierpieniach; a gdy błysnęła dumnym i gniewnym spojrzeniem, drżeli najodważniejsi rycerze i oczu podnieść nie śmieli.
Tak, piękniejszej królewny nie było na całym świecie i wiedziała o tym Drwidusza; lecz zarazem nie było dumniejszej i surowszej nad nią dla nieszczęśliwych bohaterów, którzy ujrzawszy piękne jej oblicze zapragnęli rękę i serce pozyskać. Ojciec, już stary, pragnął znaleźć zięcia, który byłby mu pomocą, więc rad witał każdego królewicza i rycerza, zgłaszającego się do zamku, aby pozyskać względy królewny. Ale córka każdego wyśmiała od razu, zażądała gwiazdy z nieba i słuchać nie chciała o przyjęciu go za męża.
Wielu, wielu bohaterów z niczym od niej odeszło, wielu straciło życie pełniąc jej rozkazy w nadziei, że zdobędą tym sposobem serce; wielu umarło z żalu i tęsknoty, gdy zabroniła im patrzeć na siebie i precz odejść kazała; ona śmiała się z tego i powtarzała zawsze, iż nie wyjdzie za mąż, bo na świecie nie ma nikogo, kto byłby godzien jej ręki.
Zniecierpliwił się wreszcie stary ojciec; wydał wspaniałą ucztę, sprosił z całego świata bohaterów, królewiczów i rycerzy i oznajmił córce, że musi wybrać spomiędzy nich męża. Zaproszonych zaś słowem królewskim zapewnił, iż jeden z nich tym razem zięciem jego zostanie.
Gości zjechała się moc nieprzebrana, młodzi, piękni, bogaci, szlachetni, ubodzy, waleczni, wszyscy przybyli z ochotą, każdy cieszył się, iż może on będzie wybranym. Ustawiono ich szeregiem w wielkiej zamkowej sali podług godności i zasługi: naprzód królewicze, następnie książęta, hrabiowie, baronowie, panowie, rycerze, a sznur był tak długi, że trzy razy okrążył salę.
Gdy nadeszła godzina, zagrała muzyka, otworzono wielkie podwoje i wśród szmeru westchnień i okrzyków uwielbienia i podziwu ukazała się królewna. Szła zwolna z dumą w oczach i na białym czole, w długiej, białej, diamentami haftowanej szacie, w diamentowej koronie na czarnych warkoczach, których jedwabny połysk równał się z blaskiem kamieni. W ręku miała złote berło, które na znak władzy podać była winna przyszłemu mężowi.
Na jej widok królewicze i bohaterowie oniemieli z zachwytu i radosnej nadziei. Dziewica obejść miała cały szereg, zaczynając od królewiczów i wybranemu podać trzymane w ręku berło.
Zatrzymała się przed pierwszym i wybuchnęła śmiechem.
— I ty tutaj, grubasie! — zawołała szyderczo. — Pięknego bym miała męża!
Zapłonął gniewem wyśmiany królewicz, ale ona tymczasem szydziła z drugiego.
— Cóż to za dryblas, jak ogórek na szczudłach!
— A to prawdziwy indyk z koralowym nosem!
— Fe, jaka śmierć koścista!
— Jak się masz, karzełku!
— A to beczka od wina!
Jednym słowem każdemu miała coś do zarzucenia: ten za wysoki, ten za mały, ten gruby, ten cienki, jeden czerwony, drugi blady, ten się pochyło trzyma, ten jakby kij połknął, ów ma nos nazbyt długi, ten za krótką szyję, tamten za małe wąsy, inny zarosły jak niedźwiedź, — nie było końca porównaniom i żartom, z których śmieli się chętnie ci, którzy stali na końcu, lecz oburzali się surowo sądzeni wielbiciele.
Szczególniej uniósł się gniewem pewien królewicz młody, którego krzywodzióbem przezwała dlatego, że kiedy się uśmiechał, usta krzywił trochę, co jak wiadomo zdarza się wielu osobom. Królewicz ten po raz drugi zgłaszał się już do zamku, lecz wyśmiany dziś wobec wszystkich odszedł natychmiast grożąc, że pomści się srodze.
Żartowała z tej groźby młoda i piękna królewna i pobiegła dalej — aż do ostatniego. W końcu zaśmiała się głośno prześlicznym srebrnym śmiechem i oznajmiła ojcu, że wśród wszystkich zebranych królewiczów, książąt i rycerzy nie było ani jednego, godnego zostać jej mężem.
Muzyka zagrała znowu, a ona wyszła dumnie unosząc ze sobą złote berło.
Król pozostał na tronie zasmucony bardzo, gdyż dał słowo zaproszonym, iż córka wybierze spomiędzy nich małżonka i przewidywał, że teraz obrażeni zechcą na nim mścić się za żarty córki.
Tak się też stało: jedni grozili mu wojną, drudzy pytali, jaką wartość ma królewskie słowo, inni jeszcze żądali, by dotrzymał obietnicy.
Rozgniewany monarcha powstał na koniec z tronu.
— Szlachetni królewicze i bohaterowie — odezwał się poważnie — słowo moje święte i złamane być nie może; ponieważ królewna żadnego z was nie chciała wybrać na małżonka, żadnego nie uznała godnym swojej ręki, zostanie żoną pierwszego człowieka, który się teraz zjawi w moim zamku, chociażby był żebrakiem albo rozbójnikiem. Taką jest moja wola.
Wyrzekł i opuścił salę, a zebrani rozjeżdżać się także zaczęli, zadowoleni bardzo, że dumna dziewica będzie ukarana.
Cisza zaległa w zamku, stary król chodził pochmurny, piękna królewna kładła najpiękniejsze szaty, przechadzała się po ogrodzie i śmiała się wspominając o zawiedzionych nadziejach starających się o nią książąt i rycerzy.
Dnia trzeciego po pamiętnej uczcie siedziała właśnie z ojcem przy wieczerzy, gdy śpiew i muzyka wędrownego grajka rozległy się za oknem. Stary król powstał z miejsca i wyjrzał na podwórze: ubogi wyciągnął rękę prosząc o jałmużnę, lecz monarcha nań skinął, by wszedł do komnaty.
W chwilę potem stanął na progu przygrywając tęskną piosenkę; okrywało go stare, podarte odzienie, długa broda za pas sięgała, a nogi, twarz i ręce zakurzone mocno świadczyły, że daleką odbył drogę.
Król kazał mu grac, śpiewać i patrząc na córkę wsłuchiwał się w głos twardy i drżący śpiewaka, który skończywszy skłonił się pokornie oczekując wynagrodzenia.
— Oto twoja nagroda — rzekł król biorąc nagle rękę królewny i prowadząc ją do ubogiego.
— Mój ojcze! — zawołała nieszczęśliwa księżniczka.
— Taką jest moja wola — odparł surowo monarcha. — Pośród królów i książąt całego świata nie znalazłaś godnego męża; nie ma go pośród rycerzy ani bohaterów; wyszydziłaś wszystkich dumnie, bez litości, nie uszanowałaś nawet słowa królewskiego, teraz spełnić musisz moją wolę: przyrzekłem odjeżdżającym, iż ukarana będziesz zostając żoną pierwszego obcego, który zjawi się w zamku choćby był żebrakiem.
Przerażona królewna do nóg ojcu padła, ale ten był niewzruszony; wezwano księdza i ślub odbył się natychmiast, potem monarcha rzekł do młodej pary:
— Żona wędrownego grajka nie może mieszkać w królewskim zamku, idź więc za mężem twoim, dokąd cię zaprowadzi; zdejm te królewskie szaty, które ci dziś nie przystoją; odtąd jego wolę pełnić będziesz i jego słuchać rozkazów, a z domu ojca na pamiątkę zabierz ten woreczek złota.
Podał jej woreczek złota, ale żebrak wziął go natychmiast z rąk żony i schował do kieszeni. Potem opuścili zamek. Królewska córka szła w milczeniu obok męża, który spoglądał na nią jakby ze ździwieniem.
Noc zapadła i musieli pomyśleć o schronieniu. Grajek chciał się skierować do pobliskiej wioski, ale królewna lękała się ludzi bardziej niż dzikich zwierząt, więc oznajmiła z płaczem, iż dalej iść nie może i zatrzymali się na noc pod dębem, rosnącym na skraju lasu. Ubogi płaszcz swój rozesłał na ziemi, otulił żonę, a sam grał tak długo, dopóki sen nie skleił jej znużonych powiek.
Nazajutrz, kiedy wstała, podzielił z nią chleb czarny, jaki miał jeszcze w torbie, napili się czystej wody z pobliskiego źródła i poszli dalej przez las stary i cienisty, który ich zabezpieczał od słonecznego skwaru. Grajek starał się być troskliwym i dobrym dla pięknej żony, widać było jednak, że uważał się za jej pana, którego ona słuchać musi. To ją przejmowało obawą i czyniło uległą i uprzejmą.
— Co za piękny las — rzekła, gdy zatrzymali się znowu, aby odpocząć trochę. — Nie byłam tu nigdy jeszcze. Czy nie wiesz, do kogo należy?
— Mówiono mi — odparł żebrak — gdym szedł w tamtą stronę, że to las króla Krzywodzióba. Czy nie znasz go przypadkiem?
— Znam — szepnęła królewna i pomyślała sobie, że ten las mógłby być dziś jej własnością.
Za lasem rozciągała się przepyszna łąka, pokryta milionami kwiatów, przerznięta srebrną wstęgą cicho płynącej rzeki.
— Co za prześliczna łąka! — zawołała Drwidusza; — jak żyję, nie widziałam takich kwiatów. Ciekawa jestem, do kogo należy?
— Mówiono mi, gdym szedł w tamtą stronę, że to łąka króla Krzywodzióba; jesteśmy w jego państwie.
Smutnie westchnęła nieszczęśliwa królewna i spuściła głowę na piersi.
I znowu szli dalej długo, bardzo długo, aż doszli do wielkiego miasta. Królewna tutaj nie lękała się ludzi, bo wiedziała, że jej nie znają, więc ciekawie patrzała na kamienne domy, wielkie kościoły i wieże złociste, sklepy, ogrody.
— Jakież to wspaniałe miasto, — zawołała na koniec pełna podziwienia. — Jak bogaty i potężny musi być król tego kraju! Czy nie wiesz, kto to taki?
— Król Krzywodziób.
— Czy być może! A ja nie chciałam go za męża! Jedno słowo moje i byłabym panią tego kraju.
— Czemuś go nie wyrzekła, póki był czas na to. Teraz jesteś moją żoną i musisz o tym pamiętać, żeby ci nie było gorzej. O królewiczach radzę ci zapomnieć.
Przestraszyła się królewna, bo zdawało jej się, że słyszy gniew w głosie męża, więc umilkła pokornie.
Tymczasem stanęli wreszcie przed maleńkim domkiem, starym, pochylonym i samotnym w polu. Ubogi siadł na progu, zadowolony widocznie.
— Czyj to domek? — zapytała niespokojnie królewna. — Ubodzy ludzie mieszkać tu muszą.
— To moja własna chata, w której żyć będziemy.
Załamała ręce królewna, lecz nie wyrzekła ani słowa, rada, że mąż nie widział tego gestu rozpaczy.
— A służba? — spytała cicho.
— Ubodzy ludzie służą sobie sami. Z rana ugotujesz mi zawsze śniadanie, potem uprzątniesz chatę, przygotujesz obiad, nie zapomnisz o wieczerzy, o praniu bielizny, i o wszystkim, co do gospodyni należy.
— Ależ ja ognia rozpalić nie umiem!
— Będę dobry dla ciebie i nauczę cię wszystkiego.
Weszli do chaty pochyliwszy głowy, aby o drzwi nie uderzyć; mąż pokazał jej, jak się pali ogień, jak się gotuje wieczerzę, zjedli skromny posiłek i spać się położyli.
Nazajutrz obudził się znowu o świcie, opowiedział, co ma robić, a sam poszedł w pole, gdzie miał kilka zagonów zboża, które zebrać trzeba było. Lecz na południe żona nie przyniosła mu obiadu, bo go ugotować nie umiała, musiał więc wrócić do domu i sam się tym zająć.
Kilka dni tak upłynęło; biedny człowiek sam gotować musiał i sprzątać, bo żona nic nie umiała, poparzyła sobie ręce i płakała gorzko, więc przemówił do niej wreszcie:
— Tak dłużej być nie może, umarlibyśmy z głodu, każdy coś robić musi. Kiedy ja mam gotować, pleć że ty koszyki, może to łatwiej ci pójdzie.
Przyniósł wikliny i zaczął uczyć ją pleść kosze, lecz twarda trzcina kaleczyła jej białe paluszki aż krew płynęła. Za ciężka robota...
— Co tu robić? — rzekł grajek — próżnować nie możesz, muszę znaleźć pracę dla ciebie. Prząść umiesz chyba.
Królewna nie umiała, lecz bała się do tego przyznać. Wyjęli zatem trochę pieniędzy z woreczka, który im król ofiarował i grajek kupił za to lnu, kądziel, wrzeciono, rad, że znalazł na koniec robotę dla żony.
Królewna prząść zaczęła, ale cienka nitka raniła do krwi jej białe paluszki, które nigdy żadnej nie dotknęły pracy. Płakała biedna gorzko, ale prząść nie mogła, bo ręce jej popuchły i bolały bardzo.
— Co ja z tobą pocznę? — narzekał nieszczęśliwy małżonek — do niczego nie jesteś zdatna, nie tylko pomocy nie mam, ale zginąć mi przyjdzie wkrótce z taką żoną.
Ulitował się jednak nad jej żalem, wyjął wszystkie pieniądze, jakie zostały w woreczku i rzekł:
— Jeszcze jednego spróbować musimy; twój ojciec dał ci trochę grosza, nakupię za to garnków, będziesz je sprzedawała w mieście: handel przynosi zyski, może w taki sposób zarobisz na życie.
Nakupił pięknych garnków, zaniósł je z żoną do miasta, ustawił w dobrym miejscu, powiedział jej cenę i zostawił ją na targu.
Biedna kobieta drżała z trwogi, żeby kto z kraju jej ojca nie przyszedł tutaj i nie ujrzał jej przy tym zajęciu; niemniej lękała się także króla Krzywodzióba: jakże by się mógł uśmiać, jak szydzić z niej teraz, że zamiast być królową w tym kraju, sprzedaje garnki na rynku!
Na szczęście jednak króla na targu nie było, ani ludzi z innych krajów; wieśniacy i mieszczanie prędko rozchwytali garnki, gdyż były ładne, dobre, a kupcowa miała tak piękne oczy, że popatrzeć w nie miło. Chętnie więc płacili, ile żądała, a wieczorem przyniosła dobry zarobek mężowi.
Ucieszył się biedny grajek; czas jakiś spokojnie teraz żyć mogli za grosz zarobiony, a gdy znów nadchodził jarmark, wziął pozostałe pieniądze, nakupił garnków i posłał żonę do miasta.
Kobieta rada, że sam z nią nie poszedł, umieściła się skromnie na uboczu, aby nie zwracać na siebie uwagi; ale źle na tym wyszła: ludzie mniej kupowali, dłużej siedzieć musiała, a w końcu pijany żołnierz potłukł jej wszystkie naczynia, a gdy płakała, złodziej ukradł osła kupionego niedawno do noszenia towaru.
Zrozpaczona kobieta widząc, że płacz nie pomaga, powróciła do chaty i opowiedziała wszystko. Grajek był niepocieszony.
— I sprzedawać nie umiesz, ani bronić swego — mówił — cóż poczniemy teraz? jakież ci znajdę zatrudnienie?
Nazajutrz wyszedł wcześnie, a powróciwszy wieczorem oznajmił uradowany, że w królewskim zamku potrzebują pomywaczki, więc obiecał ją przysłać. Będzie tam miała darmo pożywienie, a co zostanie, może zabrać z sobą do domu. On tymczasem graniem coś zarobi także.
Cóż było robić? Nieszczęśliwa Drwidusza tłumiąc łzy gorzkie poszła za pomywaczkę do króla, który starał się o jej rękę. W kuchni była bezpieczna, tam jej nie zobaczy pewnie obcierającej od rana do nocy dzbany, misy i talerze z królewskiego stołu.
Dobrego pożywienia nie brakło jej tutaj, miała go do sytości, więc wspomniała o mężu, który w nędzy pędził życie, wstawiła sobie garnuszki w obie kieszenie fartucha, przymocowała je dobrze sznurkami i składała w nie najlepsze kawałki, aby mu z nich wieczorem smaczny przygotować posiłek.
Grajek wdzięczny był niezmiernie za ten dowód pamięci, dziękował żonie, prosił, aby nie zadawała sobie tyle trudu, ale widoczne było, że cieszy go bardzo jej dobroć i przywiązanie. Od tego czasu zaczął nazywać ją Gwiazdeczką.
Wkrótce doszła wieść do kuchni, że odbędzie się w zamku wesele króla z nieznaną księżniczką, która przybędzie z dalekiego kraju.
Gdy przybrano kwiatami oświetloną salę, a strojne damy, rycerze, książęta zajęli miejsca, służba pałacowa ciekawie cisnąć się zaczęła do drzwi, aby choć okiem rzucić na ten blask i przepych. Drwidusza długo opierała się tej pokusie tłumiąc łzy, które gwałtem cisnęły się jej do oczu, lecz gdy zabrzmiała wesoła muzyka, z bólem serca zbliżyła się także do progu. Może zobaczy męża. Wszakże jej powiedział, że i on będzie pomiędzy grajkami. Ach, czemuż nie na tronie? Czemuż ona tu w kuchni? Co za straszna kara losu.
Wtem rozpoczęto tańce i w tej samej chwili książę jakiś czy królewicz, strojny w aksamity, drogie kamienie zamiast guzików i złoty łańcuch na szyi, zbliżył się i z uśmiechem wciągnął ją do sali.
Biedna kobieta krzyknęła, poznawszy Krzywodzióba, — czyżby i on ją poznał i zemścić się pragnął? Chciała się wyrwać, ale nadaremnie; na koniec przerażona obecnością tylu znajomych panów i rycerzy wymknęła się i wybiegła aż na schody. Lecz tu uchwyciła ją znów silna ręka: obejrzała się — król Krzywodziób!
Krzyknęła i twarz zakryła.
— Nie lękaj się, droga żono; czyż mnie nie poznajesz, Gwiazdeczko? Jestem ubogim grajkiem, twoim mężem; żyliśmy w ubogiej chatce i musiałaś pracować, bo chciałem upokorzyć twą próżność i dumę; lecz gdy się przekonałem, że mnie kochasz ubogim, pilno mi było ujrzeć cię szczęśliwą. Pójdź ze mną, jesteś królową; ojciec twój wie o wszystkim i zjawi się tu wkrótce, gdyż to nasze wesele. Pójdź Gwiazdeczko moja!
Lecz królewna płakała i nie śmiała nań spojrzeć.
— Nie warta jestem ciebie, ani tego szczęścia, byłam niesprawiedliwa, dumna, nierozsądna, za mało jeszcze jestem ukarana.
— Zapomnijmy o przeszłości, wszystko złe minęło; nauczyłaś się wielu rzeczy w naszej ubogiej chatce, które ci się przydadzą i w królewskim zamku, więc nie żałujmy, co było. A teraz śpiesz się, patrz: ojciec zajeżdża, służba czeka na ciebie, wszystko przygotowane.
I sam ją zaprowadził do komnat królowej.