Wierny sługa (Grimm, 1940)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Bracia Grimm
Tytuł Wierny sługa
Pochodzenie Baśnie
Wydawca Gebethner i Wolff
Data wyd. 1940
Druk Drukarnia Przemysłowa E. Podgórczyka i Sp.
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Cecylia Niewiadomska
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


WIERNY SŁUGA

Pewien król umierając kazał wezwać do siebie wiernego sługę, który przez całe życie niejednokrotnie dawał mu dowody przywiązania i roztropności, teraz więc rzekł do niego:
— Służyłeś mi od młodości wiernie i uczciwie, wiem, że nad ciebie nie mam przyjaciela, tobie zatem powierzam mego jedynego syna. Czuję, że śmierć się zbliża, choć pragnąłbym żyć jeszcze, dopóki on z młodzieńca nie stanie się mężem rozumnym i doświadczonym. Ty jeden zastąpić mnie możesz. Przysięgnij mi, że będziesz czuwał nad nim jak ojciec, wspierał go radą i uczył wszystkiego, co umieć i znać powinien, a spokojnie zamknę powieki.
— Przysięgam ci, królu, — odparł wierny sługa — że służyć mu będę tak gorliwie jak i tobie; nie opuszczę go nigdy, uczyć i strzec go będę i życie bez wahania oddam zań w potrzebie.
— To dobrze, przyjacielu — szepnął umierający — teraz skonam spokojnie, a po mojej śmierci pocieszysz go powtarzając mu ostatnią moją wolę. Oddasz mu także wszystkie skarby moje, pokażesz wszystkie klejnoty, złoto, drogie kamienie, oprowadzisz po zamku, aby poznał sale, tajemne przejścia i skryte komnaty, lecz nie otworzysz przed nim drzwi błękitnego pokoju, w którym jest portret córki króla Wyspy o Złotym Brzegu. Gdyby ten portret ujrzał, zakochałby się gwałtownie i chciałby się z nią żenić, a ta miłość i małżeństwo stałyby się dla niego przyczyną wielu groźnych niebezpieczeństw. Więc strzeż go i nie wpuszczaj do błękitnego pokoju, a pamiętaj także o swojej przysiędze.
Wyciągnął rękę do wiernego sługi, który podał mu swoją na znak złożonej przysięgi; potem zmęczony upadł na wezgłowie i skonał nie wymówiwszy ani jednego słowa.
Na wieść o śmierci ojca syn zapłakał gorąco, i bardzo długo nie mógł pocieszyć go wierny sługa. Przez cały czas żałoby młodzieniec stronił od ludzi, unikał wszelkich rozrywek, a dni przepędzał na poważnych rozmyślaniach i rozmowach z przyjacielem ojca, który powtarzał mu ostatnie słowa umierającego i swoją przysięgę, że w potrzebie życie za niego gotów oddać bez wahania. Lecz gdy upłynął smutny rok żałoby, wierny sługa rzekł pierwszy:
— Teraz zobaczyć musisz dziedzictwo ojca twego: skarby i bogactwa, jak widziałeś obowiązki dobrego monarchy. Pójdź, oprowadzę cię po całym zamku, abyś poznał wszystkie sale i tajemne przejścia, obejrzał kosztowne sprzęty i klejnoty, policzył złoto w skarbcu zgromadzone.
I poszli razem. Sługa wiódł go wszędzie, nie otworzył jedynie drzwi błękitnego pokoju i minąwszy je poszedł dalej. Kiedy powracali, królewicz zauważył, że minęli je znowu i zapytał o powód.
— Nie możesz tu wejść, królu — rzekł poważnie wierny sługa — gdyż byłbyś narażony na wielkie niebezpieczeństwo, przed którym strzec cię muszę.
— To być nie może — odparł stanowczo młodzieniec — powinienem i muszę znać cały mój zamek: nie jestem dzieckiem, strachów się nie boję, niebezpieczeństwo nie przeraża mnie żadne, przeciwnie nawet, pragnę poznać je koniecznie, abym się bronić umiał. Otwórz te drzwi natychmiast.
— Nie, panie, nie żądaj tego! Przysiągłem ojcu twemu, że ci drzwi tych nie otworzę i nie uczynię tego. Pamiętaj, że taką była jego wola i szanować ją powinieneś. On wiedział przecież, dlaczego wejść ci tam wzbrania.
— Ojciec miał mnie za dziecko i nie myślał o tym, że nie będę miał spokoju, póki tych drzwi nie otworzę. Mąż, rycerz i monarcha nie może lękać się rzeczy nieznanej i ustępować przed nią; nie ruszę się z tego miejsca, dopóki drzwi nie otworzysz.
Cóż miał począć wierny sługa? Wiedział, iż na nieszczęście obraz tak był ustawiony, że kto drzwi otwierał, ujrzeć go musiał zaraz; a królewna Wyspy o Złotym Brzegu wymalowana była tak cudownie, że zdawała się żyć, patrzeć i uśmiechać do każdego, kto przed portretem stanął. Prócz tego obraz zdobiły klejnoty, którymi wysadzana była korona pięknej królewny i stąd jaśniał z daleka takim blaskiem, że olśniewał wzrok patrzącego.
Stary sługa wzdychając i potrząsając głową sięgnął do pęka kluczy, wyjął z nich jeden wielki, sztucznie kuty, włożył w zamek, obrócił i pragnąc koniecznie zabezpieczyć młodzieńca przed widokiem obrazu, wszedł pierwszy i zarzucił na złociste ramy własną szatę. Lecz królewicz szarpnął go za rękę, zasłona spadła i cudna dziewica, strojna w klejnoty słonecznego blasku, ukazała się zdumionym oczom patrzącego. Była tak prześliczna, tak żyjąca na portrecie, że nieszczęsny młodzieniec pobladł w jednej chwili i z okrzykiem zachwytu upadł jak martwy na ziemię.
Troskliwie podniósł go wierny opiekun, płacząc zaniósł na łoże i zaczął mocnym winem trzeźwić i nacierać zemdlonego.
— Nieszczęście! — powtarzał przy tym. — Stało się nieszczęście! Co teraz będzie, o Boże!
Królewicz jednak odzyskał przytomność i pierwsze jego słowa były:
— Czyj to portret?
— Córki króla Wyspy o Złotym Brzegu — odparł ze smutkiem wierny sługa.
— Kocham ją tak — rzekł królewicz — iż żyć bez niej nie mogę. Muszę dostać ją za żonę, albo zginę marnie. Tyś moim przyjacielem, więc radź i pomagaj.
Zafrasował się jeszcze bardziej wierny sługa i długo myślał i obmyślał sposób, jakim można zdobyć prześliczną królewnę Wyspy o Złotym Brzegu. Była najbogatszą i najpiękniejszą na świecie, lecz za mąż wyjść nie chciała, bo wiedziała dobrze, iż śmierć niechybna czeka w krótkim czasie wybranego przez nią małżonka.
Myślał i przemyśliwał wierny sługa, stanął wreszcie przed królewiczem i tak powiedział:
— Królu mój i panie, przysiągłem ojcu twemu, iż służyć ci będę i życie oddam za ciebie w potrzebie. Stało się wielkie nieszczęście, żeś nie posłuchał jego woli, a gdy już nie ma rady i pragniesz koniecznie zdobyć królewnę milszą ci nad życie, tak postąpić musimy: Na Wyspie o Złotym Brzegu stoi najbogatszy w świecie zamek starego króla, z czystego złota zbudowany i sprzęty w nim złote także i szaty królewny, łóżka, stoły, nakrycia, kubki i talerze. Otóż trzeba zbudować wielki i piękny okręt, pokryć go złotą blachą, a że w skarbcu twoim znajduje się pięć skrzyń złota, więc wezwij złotników i każ z tego materiału zrobić przeróżne cacka, ptaki, motyle, zwierzęta, figurki, małe graciki, bogato przybrane w drogie kamienie, a z takim towarem pozwolą nam niezawodnie zawinąć do portu Wyspy o Złotym Brzegu i ujrzeć królewnę.
Ucieszył się młodzieniec z takiej mądrej rady, kazał natychmiast zbudować wspaniały wielki okręt, wezwał złotników z całego państwa i musieli pracując w dzień i w nocy ze wszystkiego złota wyrabiać przeróżne cacka i graciki, które składano potem w wielkie skrzynie i ustawiano na okręcie. Gdy było wszystko gotowe, królewicz i wierny sługa przebrali się w kupieckie suknie, wsiedli na okręt i płynęli po morzu tyle miesięcy, że przybyli na koniec do Wyspy o Złotym Brzegu.
Wierny sługa wybrał teraz kilkanaście prześlicznych drobiazgów, związał je w jedwabną chustkę i rzekł do królewicza:
— Ja idę do zamku, a ty każ tymczasem poustawiać to wszystko na pokładzie i w kajutach, gdyż może mi się uda sprowadzić królewnę.
I poszedł śmiało przez kraj obcy i nieznany do królewskiego zamku, który stał na górze. Wchodząc na dziedziniec ujrzał młodą i piękną dziewczynę, która złotymi wiadrami czerpała wodę ze studni. Zobaczywszy go, zdziwiła się bardzo i zapytała, skąd i po co przyszedł.
— Jestem kupcem i niosę towar na sprzedanie — odparł spokojnie wierny sługa i pokazał jej złote rzeczy, zawinięte w chustce.
— Ach, jakież to śliczne cacka! — zawołała dziewczyna.
Postawiła wiadra z wodą i przeglądać zaczęła kolejno przedmioty.
— Nic piękniejszego nie widziałam w życiu — odezwała się obejrzawszy wszystko — musisz iść teraz ze mną do naszej królewny, która bardzo lubi wyroby ze złota i zapewne kupi te prześliczne rzeczy.
Mniemany kupiec nie dał się namawiać i chętnie poszedł zaraz za dziewczyną, która go zaprowadziła do królewny.
Obejrzawszy kosztowny towar królewna rzekła uprzejmie:
— Są to rzeczy bardzo piękne, starannie zrobione; chętnie kupię wszystkie. Jakiej żądasz ceny?
— Najpiękniejsza królowo — odparł kupiec śmiało — ja sługą jestem tylko bogatego pana, a to co widzisz tutaj niczym jest w porównaniu do skarbów, zgromadzonych na jego okręcie. Gdybyś je zobaczyć mogła, byłabyś zachwycona, bo żaden król na świecie nic podobnego nie posiada.
— Więc idź, powiedz panu swemu, aby mi przysłał to wszystko, a zapłacę mu hojniej niż jakikolwiek monarcha, gdyż nikt nie dorówna mi w bogactwie.
— Najpiękniejsza i najbogatsza królewno — odezwał się kupiec znowu — trudno będzie spełnić to życzenie twoje, gdyż towar pana mego tak jest nieprzebrany, iż upłynęłoby wiele tygodni, nim mógłby być zniesiony do zamku, gdzie trzeba by dla niego przygotować wiele miejsca. Nie mamy tylu ludzi do noszenia i spieszy nam się z powrotem do domu, więc może raczysz posłać sługi twoje, aby wybrały dla ciebie to wszystko, co zakupić byś pragnęła.
— Nie! — zawołała zaciekawiona królewna — dziś jeszcze wszystko sama widzieć muszę; zaprowadź mię na okręt twego pana, niechaj mi sam pokaże swoje nieprzebrane skarby.
Tego właśnie pragnął tylko wierny sługa, natychmiast zaprowadził królewnę na okręt, a na jej widok królewicz o mało nie zemdlał po raz drugi, gdyż przekonał się, że była tysiąc razy piękniejsza od własnego portretu. Z sercem bijącym jakby wyskoczyć mu chciało, oprowadzał ją po kajutach i pokładzie pokazując każdy przedmiot: złote okręciki z jedwabnymi żagielkami, rubinową latarnię ze szmaragdowymi oknami, przecudne ptaki, wysadzane drogimi kamieniami, smoki, motyle, drapieżne zwierzęta, wiatraki, chatki i zamki królewskie, figurki pięknych księżniczek, strzelców, rycerzy, karzełków, maleńkie gotowalnie, całe pokoiki zastawione maleńkimi sprzęcikami, ogród owocowy, w którym na złotych drzewach wisiały rubinowe, szafirowe i topazowe owoce wśród szmaragdowych liści i tysiące innych zachwycających cacek.
Królewna z zachwytem oglądała rzecz każdą długo i ciekawie i wszystko kupić chciała.
Zaprowadził ją potem do podwodnej kajuty, gdzie przy blasku lampy wszystko piękniejsze się jeszcze zdawało, a gdy wyszli na pokład, słońce świeciło znowu i królewna nie poznała, że już dzień drugi się zaczął, a ona wciąż oglądała śliczne i kosztowne cacka. Nie spostrzegła i tego, że ledwo weszła na okręt, wierny sługa rozkazał natychmiast sternikowi rozwinąć wszystkie żagle i podnieść kotwicę, tak iż okręt popłynął lotem ptaka po fali.
Wreszcie obejrzała wszystko; podziękowała kupcowi, a czując się bardzo znużoną rozkazała, by ją odprowadzono niezwłocznie do zamku, skąd przyśle ludzi po zakupione rzeczy i należne za nie pieniądze.
Skoro jednak zbliżyła się do brzegu statku, z przerażeniem spostrzegła, że razem z całym okrętem znajduje się na pełnym morzu i z daleka nawet nie widać Wyspy o Złotym Brzegu.
— Ach! — krzyknęła z przerażeniem — oszukano mię i porwano! Gwałtem i podstępem dostałam się w moc rozbójnika, który się kupcem przezwał! ale wolę umrzeć niż pozwolić, ażeby tak nikczemny człowiek triumfował nade mną!
I wyciągnęła ręce chcąc wyskoczyć w morze, lecz królewicz pochwycił ją i trzymał mocno.
— Nie lękaj się — mówił przy tym głosem drżącym — nie jestem kupcem ani rozbójnikiem, jestem królewskim synem i monarchą, a państwo moje równie wielkie i potężne jak kraje twego ojca. Kocham cię i dlatego porwałem cię podstępem, bo wiedziałem, że nie chcesz być niczyją żoną. Gdy ujrzałem twój portret, upadłem zemdlony, a odzyskawszy zmysły powiedziałem sobie, że cię zdobędę lub zginę, bo życie nie ma dla mnie żadnej wartości bez ciebie.
Podobała się ta mowa królewnie i życzliwie spojrzała na pięknego młodzieńca, a kiedy ją przekonał, że bez niej żyć nie potrafi, zgodziła się nareszcie zostać jego żoną i usiłowała serdecznie zapomnieć o wszystkich przepowiedniach i niebezpieczeństwach.
Wierny sługa tymczasem siedział wciąż przy sterze, grał na harfie i słuchał, co szumiały fale, co szeptał wiatr wieczorny, co mówiły gwiazdy mrugając wśród ciemności na sklepieniu nieba. Cieszył się bardzo szczęściem swego pana, ale zapomnieć nie mógł słów starego króla i drżał ciągle przed nieznanym groźnym niebezpieczeństwem.
Raz gdy tak siedział przygrywając z cicha, ujrzał trzy czarne kruki bujające nad okrętem i okrążające go w różnych kierunkach.
— Krrr, Krrr! — zawołał jeden; — patrzcie, to królewicz wiezie porwaną królewnę Wyspy o Złotym Brzegu!
— Jeszcze jej nie ma.
— Jak to? Wszakże siedzi obok niego pod purpurowym żaglem na okręcie.
— To nic nie znaczy; wiezie narzeczoną, którą spodziewa się poślubić wkrótce, ale nie wie, że skoro przybije do brzegu, koń złotogrzywy zarży mu na powitanie, królewicz zachwycony pięknością rumaka zechce go dosiąść, a wówczas koń ognisty pędem strzały wzbije się z nim w powietrze, gdzie spłoną oba i nawet proch jego nie spadnie na ziemię.
— To straszne, ale przecież może uniknąć zguby.
— Zapewne, jeśli znajdzie tak wiernego i odważnego przyjaciela, który zamiast niego dosiędzie rumaka, wyjmie ukryty w grzywie jego sztylet i uderzy nim silnie w głowę konia. Wówczas wróg jeden byłby pokonany, lecz jest to niebezpieczeństwem, ponieważ gdyby kto wiedział o tym i wymówił jedno słowo, natychmiast skamienieje po kolana i królewicza nie ocali.
— Tak, tak, nie ma ratunku dla męża królewny i dla niej samej; jego koń rozniesie, lecz chociażby ocalał i przybył do zamku, znajdą na stole w królewskim pokoju dwa purpurowe płaszcze, złotem przetykane, kamieniami drogimi bogato przybrane, perłami ozdobione. Nie ma takich płaszczy żaden monarcha na szerokim świecie, więc zechcą się w nie przybrać na uroczystość weselną nie wiedząc, że to zdrada i że gdy zarzucą strój ten na siebie, spłoną w mgnieniu oka, tak że popiołu nawet po nich nie zostanie.
— I nikt ich nie może ostrzec, choćby kto wiedział o tym, bo skamieniałby natychmiast do pasa!
— Tak, ale mógłby ocalić ich jeszcze rzucając w ogień te kosztowne szaty; trzeba tylko, aby ich nie dotykał rękoma, lecz przez żelazne kleszcze; inaczej sam zginie.
— I to by nie pomogło — zakrakał kruk trzeci — chociażby uniknęli tych dwóch niebezpieczeństw, grozi im śmierć niechybna, bo gdy wśród zabawy królewicz zacznie tańczyć ze swą narzeczoną, ta ostatnia upadnie nagle jak nieżywa i nikt jej nie ocuci, bo nikt nie wie, że trzeba przekłuć szyję królewny i ssać z niej krew tak długo, póki się nie ocknie. Jeśli tego nie zrobią, królewicz umrze z żalu, a królewna zostanie żywcem pochowana i nie ma na to rady, bo choćby kto wiedział i wymówił jedno słowo, skamienieje cały od stóp do głowy.
Poleciały kruki, a wierny sługa przestał grać na harfie i do białego ranka siedział zamyślony; a gdy się ocknął wreszcie, blady był i smutny, nie słuchał szumu fali ani szmeru wietrzyka, ale rozważał słowa zmarłego króla i przyjaciela.
— Przysiągłem umrzeć zań nawet — szepnął na koniec z ciężkim i smutnym westchnieniem.
Gdy przybili do lądu, spełniło się wszystko, co kruki przepowiedziały. Złotogrzywy rumak wybiegł z wesołym rżeniem na powitanie króla, który chciał go dosiąść, lecz wierny sługa szybko zbliżył się do konia, wyjął błyszczący sztylet wśród grzywy ukryty i tak nim silnie uderzył w głowę, iż zwierzę padło na miejscu nieżywe.
Królewicz się zadziwił, a zazdrośni dworzanie głośno szemrać zaczęli:
— Cóż to za zuchwalstwo? zabić tak piękne zwierzę, godne nosić króla! To zasługuje na surową karę.
— Ciszej! — rzekł monarcha groźnie — uczynił to mój wierny sługa i przyjaciel, więc musi to być dobre i konieczne.
I poszedł naprzód z piękną narzeczoną, choć żal mu było ślicznego rumaka.
W tronowej sali na złocistej tacy leżały dwa przepyszne płaszcze purpurowe, złotem i kamieniami drogimi przybrane, a tak piękne, że królewicz aż krzyknął z podziwu i chciał się w nie przybrać ze swą narzeczoną; lecz wierny sługa przyskoczył z pośpiechem, odtrącił na bok rękę króla i królewny, sam płaszcze porwał przez żelazne kleszcze i rzucił je w płonący ogień na kominku.
— To za wiele — szepnęli zazdrośni dworzanie; — spalić płaszcze królewskie tak cudnej roboty! Wkrótce zuchwały sługa sam panować zechce.
Lecz król nakazał powtórnie milczenie oświadczając, że ufa swemu wiernemu słudze i co on czyni, za dobre uważa.
Podano do stołu i zaczęła się uczta i zabawa. Kiedy zagrała muzyka do tańca, król podał rękę pięknej swej małżonce, a wierny sługa zauważył, iż zbladła zaraz i zaledwie zwolna postąpiła parę kroków, zachwiała się i upadła martwa.
Przestraszyli się wszyscy, ale wierny sługa podniósł ją spiesznie, wybiegł do drugiego pokoju, tam położył dziewicę na królewskim łożu, ostrym nożykiem przekłuł białą szyję i pił z niej krew tak długo, aż zemdlona królewna westchnęła i otwarła oczy.
Wtedy się wyprostował, ale król stał przy nim i widział wszystko, a uniesiony gniewem kazał wiernego sługę wtrącić do więzienia. Nazajutrz, gdy tłumaczyć się nie chciał przed sędzią, skazano go na powieszenie.
Przed oknami pałacu wzniesiono szubienicę, gdyż zagniewany monarcha chciał sam widzieć śmierć zuchwalca, co poważył się zranić jego żonę i pić jej krew gorącą. Gdy w dzwon uderzono i skazany pod strażą szedł na śmierć haniebną, spojrzał w okno zamkowe i ujrzawszy króla, zapytał, czy raz jeszcze przemówić mu wolno.
— Tak — odparł monarcha dumnie — każdy umierający może przed śmiercią powiedzieć, co chce.
— Jestem niewinny — rzekł wówczas wierny sługa — nie popełniłem żadnego występku.
I opowiedział głośno podsłuchaną rozmowę kruków, która mu pozwoliła ocalić życie królowi. Ten ostatni słuchał go ze łzami w oczach i wyciągnąwszy do niego ręce zawołał:
— Przebacz mi, przyjacielu, przebacz mój gniew szalony, przebacz i nie opuszczaj mnie nigdy.
Lecz wierny sługa milczał, nie mógł odpowiedzieć, albowiem był już kamieniem.
Nie pomógł żal spóźniony, łzy króla i królowej nie powróciły życia najwierniejszemu słudze, więc na wieczną pamiątkę swojej ciężkiej winy, kazał król kamienny posąg postawić w swoim pokoju, aby go widział wstając i kładąc się na spoczynek i strzegł się popełnienia podobnej niesprawiedliwości. I nieraz siedząc obok ukochanej żony wzdychał spojrzawszy na kamienne rysy najwierniejszego przyjaciela i powtarzał:
— O, cóż bym dał, ażeby przywrócić ci życie!
Królowa żałowała go także serdecznie i to jedno zasmucało ich niezmierne szczęście.
W jakiś czas potem nowa radość zawitała do królewskiego zamku: przyszło na świat dwóch chłopców, bliźniąt, śliczne dzieci, z oczyma błękitnymi jak bławatki, ze złotymi włoskami i twarzyczką, podobną do świeżego płatka róży. Król i królowa nad życie kochali te śliczne dziatki i ani na minutę nie spuszczali ich z oka; ojciec lub matka zawsze byli z nimi, by czuwać nad największym, najdroższym swym skarbem.
Raz królowa udała się do świątyni na modlitwę, a ojciec pozostał z dziećmi. Dzień był dżdżysty, więc chłopcy bawili się w pokoju, a monarcha z rozkoszą patrząc na ich igraszki mimowolnie wzrok podniósł na kamienny posąg i szepnął ze szczerym żalem:
— O wierny mój i drogi przyjacielu, cóż bym dał, żeby przywrócić ci życie!
Nagle poruszyły się kamienne usta i głuchy głos odpowiedział:
— Możesz mi je zwrócić, jeśli zechcesz poświęcić, co masz najdroższego.
— Wszystko! — zawołał młody król z zapałem — wszystko, co mam na świecie, oddam bez wahania, aby ci wynagrodzić wyrządzoną krzywdę, przywrócić życie, któreś mi poświęcił.
— Życie za życie — szepnął posąg głucho — krew twoich dzieci ocalić mnie może. Jeśli własną ręką przebijesz im serca i krwią gorącą pryśniesz mi na twarz i piersi — odzyskam życie.
Umilkł głos posągu, ale król stał długo nieruchomy i blady, jak gdyby skamieniały. Te dzieci ukochane zabić ma własną ręką, aby zmazać winę, spełnić dług wdzięczności? — to straszna kara!... Ale z drugiej strony przypomniał sobie, że ten wierny sługa dobrowolnie życie poświęcił za niego...
Blady, drżącą ręką sięgnął po miecz, wymierzył — i potężnym ciosem przebił serce jednego i drugiego chłopca; potem szybko krwią gorącą prysnął na twarz posągu, który zadrżał gwałtownie, zachwiał się i nagle odzyskał życie.
Król postąpił ku niemu i zapłakał w objęciach wiernego sługi swego; i płakał długo, bo nie miał odwagi odwrócić oczu i spojrzeć na martwe, zimne ciała synów.
— Uspokój się — rzekł na koniec odzyskany przyjaciel — to była tylko próba wierności słów twoich i pragnienia, któreś tak często powtarzał. Spojrzyj na dzieci.
Król spojrzał ze łzami, ale natychmiast krzyknął w uniesieniu radości: bliźnięta stały obok, zdrowe, uśmiechnięte i patrzyły nań oczyma błękitnymi jak bławatki.
Teraz nic nie brakowało królowi do szczęścia; odzyskał przyjaciela, miał ukochane dzieci, ale chciał poznać i serce małżonki, więc podszedł ku niej, kiedy wracała do domu.
— Czy modliłaś się o życie wiernego sługi naszego? — zapytał.
— Tak — odparła — serdecznie modliłam się o to; nigdy nie zapominam, co on uczynił dla nas.
— To dobrze, gdyż przyszedłem, aby ci powiedzieć, że nasz przyjaciel może powrócić do życia, jeżeli poświęcimy ukochane dzieci. Ich krew gorąca ocalić go może.
Zbladła królowa i załamała ręce; długo milczała, w końcu zalała się łzami i szepnęła cicho:
— Winniśmy ponieść tę ofiarę... on życie oddał za nas.
— Dziękuję ci, droga żono! — zawołał król radośnie. — Przyjaciel nasz ocalony i dzieci żyją także; chciałem się tylko przekonać, czy jednakowo myślimy.
I opowiedział jej wszystko, co się stało, a potem zaprowadził do pokoju, gdzie powitały ją wesołe dzieci i najwierniejszy przyjaciel.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Bracia Grimm i tłumacza: Cecylia Niewiadomska.