Góra Chełmska/Wstęp/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Góra Chełmska – wstęp |
Podtytuł | Rzeczywistość i legenda Gaszynowska a fabuła romansowa |
Wydawca | Instytut Śląski |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie |
Miejsce wyd. | Katowice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Wstępu Cały tekst |
Indeks stron |
Z Górą Chełmską wiązały się ściśle wspomnienia o fundatorach kościoła klasztornego i Kalwarii, o tym rodzie polskim, który przybywszy z ziemi wieluńskiej na Śląsk, w ciągu trzech ćwierci wieku wyrósł na przemożnych magnatów, rozkazywał jeśli nie „połowicy“, to znacznej połaci Śląska, a po upływie dalszego stulecia, dokonawszy bodaj mimowolnie dzieła niemałego dla utrwalenia polskości na Górnym Śląsku, począł zwolna spadać ku dołowi, degenerować się i wymierać. (P. obj. do I 478, Il 123; 125, 131, 135, 137, 154 i 155). Czy Bonczyka obchodził bardzo stosunek Gaszynów do polskości, trudno z obecnego kształtu Góry Chełmskiej ocenić, może brakło mu dostatecznych po temu wiadomości, może niejedną wskazówkę w r. 1886 z pierwotnego pomysłu usunął.
Gaszynowie, gorliwi katolicy, związali swój los przede wszystkim z Habsburgami, żenili się przeważnie z arystokratkami śląskimi i austriackimi, rzadziej z Polkami; jeżeli o polskości swej pamiętali, to przypominał im ją lud polski w ich posiadłościach, zamieszkałych niemal wyłącznie przez Polaków, dalej związki Opolszczyzny i Raciborszczyzny z Polską podczas zastawu tych księstw Wazom w XVII w. i podróże do Polski, podejmowane w interesie Habsburgów jak np. Jana Rudolfa Gaszyny, zmarłego w 1716 r. Największą zasługą Gaszynów dla polskości było sprowadzenie polskich reformatów na Górę Chełmską w 1655 r. przez Melchiora Ferdynanda Gaszynę, który w ten sposób przyczynił się do powstania polskiej, „górnośląskiej warty“, bo nią stali się pokorni, a dziwnie wytrwali synowie św. Franciszka. Oni to nie dali uwieść się ponęcie zwiększonych wpływów i rozgłosu, gdy Jerzy Adam Franciszek Gaszyna, spełniając życzenie stryja, wspomnianego już Melchiora, wybudował na Górze Chełmskiej kaplice kalwaryjskie i nakłaniał reformatów do objęcia ich w zarząd. Magnata mogła nęcić myśl współzawodnictwa z polskim wielmożą Mikołajem Zebrzydowskim i chęć skupiania pobożnych zastępów polskiego ludu w bliskości własnej siedziby na Kalwarii śląskiej, czym przysłużyłby się nie tylko własnej ambicji i dewocji, lecz także polityce habsburskiej, wyprzedzającej o całe dziesiątki lat pomysły Fryderyka II, aby lud górnośląski odciąć od wpływów katolicyzmu polskiego i zamknąć w granicach germanizującego państwa. Łącząc sprawę Kalwarii ze sprawą swej przynależności do małopolskiej prowincji reformackiej, od której Austria starała się ich oderwać na rzecz zniemczałej czeskiej prowincji franciszkańskiej, reformaci osięgali cel istotny tj. utrzymanie ciągłości pielgrzymek górnośląskich do miejsc cudownych w Polsce: do Częstochowy, Krakowa i na Kalwarię Zebrzydowską. Ich ważności dla utrzymania dziedzictwa wiary i narodowości nie rozumiał Gaszyna, rozumieli za to polscy zakonnicy i stawiali opór zamiarom fundatora, dopóki Śląsk należał do katolickiej Austrii, która w swych zapędach germanizacyjnych nie mogła się posunąć aż do zakazu pielgrzymek pobożnych za granicę państwową. (P. obj. do II 137.) Dopiero po przejściu Śląska pod rządy protestanckich Prus i wydaniu przez nie takiego zakazu uznali reformaci potrzebę Kalwarii i zajęli się w 1764 r. odnowionymi przez Antoniego Gaszynę kaplicami kalwaryjskimi. Dzieje tego sporu reformatów z Gaszynami zatarły się w pamięci potomnych, zapomniano o tym, że nieczynna przez pół wieku Kalwaria śląska dzięki polskim reformatom nie odciągała ludu od Polski i nawet popadła w ruinę; nie wspomniał o tym ks. Augustyn Weltzel w swych Pomnikach pobożności po ślachetnej rodzinie Hrabiów z Gaszyna w Górnym Śląskim (Towarzystwo Bożego Grobu, rocznik X, zeszyt 19 z sierpnia 1877), nic dziwnego więc, że nie wiedział nic o tym Bonczyk i w III 141 nn. przedstawił rzecz tak, jak gdyby reformaci przestali około 1715 r. odprawiać odpusty na Górze Chełmskiej. Dopiero badania o. Reischa odsłoniły ten rozdział z dziejów Kalwarii, jakkolwiek autor nie pojął istotnej przyczyny oporu zakonników.
Były jednak pomniki na samej Górze Chełmskiej, które Bonczykowi nasuwały myśl o polskich skłonnościach Gaszynów, a więc obok łacińskich i niemieckich polskie napisy na nagrobkach i portretach Gaszynów, położone często na pierwszym miejscu jak na portrecie Antoniego Gaszyny, reprodukowanym u Reischa na str. 79.
To, co często zdarzało się w polskich z pochodzenia rodzinach szlacheckich na Śląsku, że tuż przed wygaśnięciem sięgały tak lub owak w polską swoją przeszłość, powtórzyło się i u Gaszynów. Przedostatni Gaszyna w linii zstępnej wśród 4 imion: Amand Leopold Erdmann Edward miał i polskie, bo przecie Erdmann to przekład polskiego Ziemowita, ożenił się z arystokratką wielkopolską Franciszką Leszczyc-Sumińską, córkę najstarszą nazwał Wandą, synowi zaś dał imię: Mikołaj na pamiątkę pierwszego przybysza swego rodu z Polski na Śląsk, nie przeczuwając, że ten drugi Mikołaj w rodzie będzie również ostatnim. Coś z tych myśli o polskości Gaszynów musiało nurtować w drugim pomyśle Góry Chełmskiej, po którym pozostał ślad w spowiedzi Damiana, ostatniego z Bonczykowych Gaszynów:
Opuściłem — tak mówił — dumnych ojców progi,
…by świat poznać, co jak pod zasłoną
Zazdrosną spał uroczo. Z świętego Wawelu
Puściłem się w świat polski, co rycerzy wielu
Wysyłał do wszech wojen, gdziekolwiek zawrzały.
Jeżeli o dawnych Gaszynach mówi Bonczyk na ogół zgodnie z historią, to przy najbliższych sobie, ostatnich posługuje się zmyśleniem, legendą może przez siebie wytworzoną, może z ludowych gawęd przejętą lub z półsłówek pustelnika Biasa wysnutą. „Coć tym ostatnim Gaszynom przeznaczenie zagrało żałośnie“, można by sparafrazować VI 80. Od początku XIX w. rozpadał się ich rodzinny majorat na coraz marniejsze okruchy: wspomniany już Amand Leopold odstąpił najbliższą Górze Chełmskiej siedzibę rodową Żyrowę bratu Ferdynandowi, którego dziwactwa i wybryki miały „szczytne plemię Gaszynów“ przyćmić w pamięci współczesnych. Ferdynand pozbył się w r.
1852 Żyrowy, którą zresztą zamierzał sprzedać już jego ojciec, w ręce Nostitzów i Hatzfeld-Schönsteinów, którzy ją z kolei sprzedali Goedeckom, a ci w 1868 r. Edwardowi Guradzemu. Ferdynand Gaszyna przeciął także ostatnie nici łączące go ze Śląskiem, odstępując bratu za odszkodowaniem praw do Kietrza i wywędrował do Austrii. Dopiero przed śmiercią wrócił na Śląsk i umarł w Rochus pod Nysą 21 stycznia 1894 r., a zwłoki jego, marnotrawnego syna, ostatniego rzeczywistego Gaszyny przytulił rodzinny grobowiec w kościele św. Krzyża na Górze Chełmskiej. Brat jego Amand i syn tegoż Mikołaj, ostatni Gaszyna w linii zstępnej, spoczęli w nowym grobowcu rodzinnym przy kościele makowskim. Prześladował ich zły los, bo nie tylko że majątkowo zubożeli, posiadając tylko Kietrz, Polski Krawarz i Maków, lecz także raz po raz spadały nieszczęścia, zaznaczane wznoszeniem pamiątkowych krzyżów, skoro nie stało już majątku na kaplice. Raz spłoszyły się konie i o mało nie pozbawiły życia Franciszki Gaszynowej blisko wzgórza między Krawarzem a Tłustomostem, co upamiętniono wystawieniem 3 pięknych wysokich krzyżów w tym miejscu, to znowu ta sama hr.
Franciszka wzniosła 22 sierpnia 1877 r. w dniu urodzin syna wspaniały krzyż na krawarskim cmentarzu jako bolesną pamiątkę jego zgonu w Wiedniu 1 marca 1877. Nie dożył ów Mikołaj (ur. 1852) nawet 25 lat, a śmierć jego przypomniała Gaszynów Śląskowi i pobudziła z jednej strony ks. Weltzla do napisania wspomnianej już rozprawy, z drugiej wyobraźnię Bonczyka. W inny sposób podziałała na fantazję nauczyciela z Kietrza Teodora Groegera, który w broszurce pt. Immortellen, Głupczyce 1880, próbował pocieszyć strapioną matkę, dorabiając w rodowodzie Gaszynów fantastyczne związki.
I tradycja popularna i Bonczyk nie pamiętali, że właściwie od sekularyzacji w r. 1811 związek między Kalwarią a ubożejącymi Gaszynami stawał się coraz luźniejszy, że przez sekularyzację klasztor wraz z kościołem przeszedł na własność skarbu pruskiego, który wyzbył się potem tego wątpliwej wartości majątku na rzecz Kurii Biskupiej we Wrocławiu; pamiętano raczej o drobiazgach podtrzymujących dawne Gaszynów zasługi, a więc o datkach Franciszka Antoniego Gaszyny na utrzymanie kaznodziei kalwaryjskiego, o życzliwości dla pomysłu sprowadzenia z powrotem reformatów, a nawet na karb Gaszynów zapisano proces o spadek 5 talarów po reformacie o. Epifanim Gomolskim, zmarłym na wiązce słomy w celi klasztornej 30 maja 1815 r., podczas gdy w rzeczywistości spadek ten (4 talary) wyprocesował skarb pruski od Kurii Biskupiej (o. Reisch, l. c. str. 235). Te tradycyjne opowieści powplatał Bonczyk do swego poematu w r. 1885 i 1886 (por. I 383—389, III 276 itp.). Ludową tradycję podsycał i ożywiał widok trumien w podziemiach kościółka św. Krzyża, wśród których było wiele nie Gaszynowskich (p. o. Reisch, l. c. str. 160—163), które jednak ryczałtem Gaszynom przypisywano, a wśród nich przykuwała uwagę ogromna trumna metalowa siłacza Antoniego Gaszyny i puste miejsce, czekające na ostatnich z rodu.
Upadek świetności Gaszynów zaczął się od zniesienia po 1808 r. ordynacji rodowej i zbiegł się z różnicą paru lat z sekularyzacją klasztoru w 1810 r., mogła więc powstać i zapewne zrodziła się wtedy legenda, łącząca oba te wypadki w związek przyczynowy: póki zakonników na Górze, póty Gaszynów i na odwrót. Franciszkanie westfalscy przybyli już po wyzbyciu się Żyrowy przez Ferdynanda Gaszynę, ale znowu bliskość czasowa dwóch wydarzeń: wygnania franciszkanów z klasztoru w czasie od 7 czerwca do 27 sierpnia 1875 r. i śmierć ostatniego w linii zstępnej Gaszyny Mikołaja w kwiecie wieku w półtora roku później ożywiły jeśli nie w pamięci ogółu, to w wyobraźni Bonczyka legendarną zawisłość wzajemną losu Gaszynów i zakonu św. Franciszka na Górze Chełmskiej.
Dla wieków ubiegłych dawała dość materiału historia, ale z niej Bonczyk nie zamierzał obficie korzystać, dla nowszych czasów pozostawało zmyślenie i ono pociągało więcej poetę. Działo się to zapewne w drugiej fazie kształtowania się pomysłu, gdy od „pątniczych wspomnień“ przechodził w opowieść epicką o ostatnim Gaszynie, zmyślonym Damianie. Co z tego kształtu pozostało w redakcji poematu z 1886 r., tym zajmiemy się później; tutaj wypada przedstawić tylko te ślady pierwotnego pomysłu, które każą się domyślać innego jego rozwinięcia. Metoda postulatu logicznego zastosowana do poezji jest niewątpliwie ryzykowna, lecz ryzyko zmniejsza się skutkiem tej niezwykłej właściwości poetyckich uzdolnień Bonczyka, że najsłabszą jego stroną jest mała ruchliwość wyobraźni i spora doza trzeźwości. To pozwala nam na przypuszczenia, które przy innym twórcy uchodziłyby za czcze domysły.
W świat i to nie tylko polski puszczali się Ślązacy od wielu wieków; jeśli idzie o szlachtę śląską, to ze Śląska m. in. przybyli do Polski Pretwicze, których jedna gałąź doszła potem do znaczenia w Rosji, a z początkiem XIX w. w służbę wojskową rosyjską wstąpiło i doszło do generalskiej godności 2 Ślązaków: książę Eugeniusz Wirtembersko-oleśnicki, którego pamiętniki wydano w 1862 r.
Z nimi (z Turkami) bił Paskiewiczów, Diebiczów (VI 253)
Stąd dostał się Paskiewicz do równocześnie (1877) bodaj powstającej ks. VI Starego Kościoła Miechowskiego do wspomnień Heliny Stainertowej, „Polki czystej, choć zniemczałej“:
Nie ustąpi Paskiewicz, nie zdobywszy Pragi (w. 83),
czyli weźmie na siebie poniekąd rolę Suworowa. Połączenie Diebitscha i Paskiewicza mogło zapewne wystąpić na tle wojny rosyjsko-tureckiej z 1828-9, choć działali na różnych frontach (Paskiewicz na azjatyckim, Diebitsch na bałkańskim), ale o wiele silniej rysowało się na tle roku 1831. W obecnym kształcie Góry Chełmskiej Damian Gaszyna walczy z Moskalami po stronie Turków w 1828-9, potem, gdy upłynęły lata „w krwi strumieniach, pożarach, lecz szczęścia nie dały“, wraca na grób narzeczonej w Żytomierzu i otóż tu powstaje luka kilkoletnia do zapełnienia w zmyślonej opowieści o ostatnim Gaszynie, luka nie istniejąca prawdopodobnie w pierwotnym pomyśle. Nie na Turecczyźnie chyba upłynęły te lata „w krwi strumieniach, pożarach“. Według poematu mówi w r. 1875 o. Atanazy o br. Aleksym, niegdyś Damianie Gaszynie:
Czterdzieści lat już Kalwaryi
Poświęcił nasz staruszek. (I 152 — 153),
a więc przybycie jego na Górę Chełmską nastąpiłoby około r. 1835; jeżeli zaś owe czterdzieści lat obliczymy od daty powstania poematu, to około r. 1846. Nie chcąc zaciemniać rzeczy przypomnieniem, że w r. 1844 osiadł na Górze Chełmskiej samotnie wygnaniec spod Moskala o.
Stefan Brzozowski, nie wspomniany nigdzie przez Bonczyka, choć do niego owe 40 lat przystawałoby nieźle, — musimy zadać sobie pytanie, gdzie się podziewał i co porabiał Damian Gaszyna po wojnie rosyjsko-tureckiej w 1828-29. Na to odpowiedź wypływa z owego połączenia Diebitscha i Paskiewicza. W jednej z faz kształtowania się legendy Gaszynowskiej występował prawdopodobnie udział Damiana w powstaniu r. 1830-31 i może w wielkiej emigracji. W ten sposób odtworzylibyśmy część historyczną fabuły poematu w środkowym stadium pomysłu, część jej romansowa na razie nas nie obchodzi. Aby wyczerpać wszelkie możliwości skojarzeniowe, wspomnijmy o historycznym i dość głośnym „wściekłym Giaurze“, z rodu Polaku, o Michale Czajkowskim, którego powieści były m. in. źródłem wiadomości o Ukrainie i Kozaczyźnie dla Bonczyka. Ten dwukrotny renegat przypomniał się pamięci poety swoim samobójstwem 16 stycznia 1886 r. i zapewne wpłynął na przesunięcie chronologiczne służby Damiana u Turków na czwarte i bodaj piąte dziesięciolecie XIX w. Rozrzucenie skąpymi urywkami i skrócenie pierwotnej fabuły o ostatnim Gaszynie wydaje mi się prawdopodobniejsze niż dorywcze i chaotyczne powstawanie jej w czasie pisania poematu w r. 1886. Wśród innych możliwości jest i ta, że Bonczyk wiedział o śląskim pochodzeniu rodziny Orlików i do niej zaliczał hetmana kozackiego, następcę Mazepy, Filipa Orlika, o którym p. obj. IV 302. O baronach Orlikach mówił znany Bonczykowi Henelius: Silesiographia VIII, str. 522—523.
Z legendą Gaszynowską łączy się w obecnym kształcie poematu dość ściśle legenda pustelnicza, gdyż Damian Gaszyna po powrocie do kraju, nie poznany przez nikogo, zostaje pustelnikiem i tylko nieliczni jak o. Atanazy domyślają się w br. Aleksym kogoś znaczniejszego. W czasie pielgrzymek Bonczyka na Kalwarię wiódł tam rzeczywiście życie pustelnicze wspomniany już poprzednio Wincenty Bias, rodem ze Szczepanowic pod Opolem, który pod koniec r. 1863 wręczył o. gwardianowi Ambrożemu Dreimillerowi 3000 talarów z tym przeznaczeniem, aby za 2000 wybudowano nową kaplicę Trzeciego Upadku, a 1000 umieszczono na pewnej hipotece i z procentów od niego utrzymywano strażnika Kalwarii. Prosił równocześnie, aby jemu jako pierwszemu powierzono to zajęcie. Fundacja Biasa otrzymała potwierdzenie władzy duchownej i świeckiej, kaplicę Trzeciego Upadku nową wybudowano ostatecznie w r. 1866 dzięki dalszym ofiarom pątników w pieniądzach i robociźnie, o czym już mówiłem, starą zaś przeznaczono pierwotnie na pustelnię, lecz gdy okazała się zupełną ruiną, zbudowano dla pustelnika mały domek w sąsiedztwie kaplicy. Tam żył Bias, przywdziawszy w lutym 1865 habit Trzeciego Zakonu św. Franciszka, pod imieniem prawdopodobnie br. Urbana, do śmierci w dniu 3 sierpnia 1884 r. Towarzyszem jego był początkowo żółw, w ostatnich zaś czasach Kasper Knosała, który objął po nim pustelnię, a w 1888 został tercjarzem. (Por. o. Reisch, 1. c. str. 384—387.)
Zdaje się, że Bias był twórcą wielu opowieści kalwaryjskich i części legendy Gaszynowskiej, hojna zaś jego ofiara mogła wytworzyć pozory, że nie był to chłop ze Szczepanowic, lecz że pod tym nazwiskiem krył się ktoś znaczniejszy, kto mógł o Gaszynach mówić nie tylko ze słychu lub z domysłu. Bonczyk czyni bodaj do tej właśnie sprawy żartobliwą aluzję w rozważaniach Spinczyka, kimby był zagadkowy Orlik w dumkach, wręczonych mu przez br. Aleksego (IV 389—395). Stosunek Orlika, poczciwego górnika ze Stolarzowic, do Orlika z dumek jest jakby odpowiednikiem stosunku rzeczywistego pustelnika Biasa ze Szczepanowic do br. Aleksego w poemacie Bonczyka. Na związek Biasa z Damianem Gaszyną wskazuje pietyzm obu do kaplicy Trzeciego Upadku, widoczny choćby z III 466. Dlaczego Bonczyk dał swemu pustelnikowi imię Aleksego, starałem się wyjaśnić w obj. do I 142.
Do przypisywania arystokratycznego pochodzenia współczesnemu sobie pustelnikowi mogła skłaniać Bonczyka także tradycja o jego poprzednikach na Górze Chełmskiej. Co dziwniejsze, zgon pustelniczki Petroneli Korzeniowskiej w dniu 14 lipca 1811 r. rzeczywiście zbliżał się do daty wypędzenia reformatów z klasztoru św. Anny, które przeciągnęło się do lipca 1811, a nawet dłużej, jeżeli idzie o o. Epifaniego Gomolskiego. Owa Petronela Korzeniowska, szlachcianka polska z Wołynia, czy też Ukrainy, spędziła jako pustelnica lat 50 w ziemiance nad t. zw. Krowim Dołem i została pogrzebana na Górze św. Anny. W księdze zgonów parafii leśnickiej zapisano ją jako hrabiankę (die gräfliche Freule). Jeszcze bardziej uświetnił jej pochodzenie Karol Miarka w powieści z r. 1876 pt. Petronela, pustelnica z Góry św. Anny, gdyż wywodził ją z rodziny książęcej, spokrewnionej z Radziwiłłami, wyswatał zaś za oficera konfederacji barskiej i obdarzył synem, którego jej niemowlęciem skradziono, którego zaś poznała i odzyskała w chwili jego zgonu, jako księdza przybyłego na Górę św. Anny[1]. W inny sposób uświetnił jej los Teodor Groeger w wspomnianej broszurce: Immortellen, bo wyswatał ją za Franciszka Antoniego Gaszynę, zm. 1827 r., oczywiście bez najmniejszej po temu podstawy i kazał jej żyć jako pustelnicy po śmierci męża, o tym bałamuctwie p. obj. I 154i II 176. Bonczyk znał powieść Miarki i przypuszczalnie broszurę Groegera i z obu wziął pewne szczegóły.
Arystokratą był wcześniejszy jeszcze pustelnik ks. Ferdynand baron Trach, zamordowany dnia 16 maja 1701 r. przez rabusiów po dziewięcioletnim życiu pustelniczym; pochodził on z rodziny luterańskiej i po nawróceniu się na katolicyzm był proboszczem w Cetnawie i Łubowicach, a w końcu pustelnikiem. Pamięć jego odświeżył ks. dr Jan Chrząszcz powiastką: Pustelnik na Górze św. Anny, drukowaną w r. 1901. Czy Bonczyk wiedział o Trachu, trudno rozstrzygnąć, raczej można zaprzeczyć.
O jednym jeszcze niemal pustelniku, bo żyjącym samotnie blisko lat 8 w opustoszałym klasztorze od 1844 do 1851, o o. Stefanie Brzozowskim, który omal że nie sprowadził reformatów z powrotem do dawnej siedziby, Bonczyk w poemacie milczy uporczywie, choć wiedzieć o nim musiał, zbyt bowiem głośna była to postać i na probostwie w Leśnicy na pewno przetrwała pamięć zatargów z nim proboszcza Krebsa i kaznodziei kalwaryjskiego Jakuba Nicki.
Arystokratyczne pochodzenie stało się tradycyjnym składnikiem legendy o pustelnikach z Góry Chełmskiej, toteż i pustelnik Bonczyka musiał być arystokratą i ta Gaszyną, skoro ród ten znikał z widowni śląskiej. Przed nasuwającym się, łatwym wnioskiem, że podkładem rzeczywistym pod postać Damiana Gaszyny mógł być ostatni z rodu co do daty śmierci dziwak hr. Ferdynand choćby dlatego, iż znikł po r. 1852 ze Śląska i wyjechał w świat daleki (do Austrii), — bronić powinna ironia faktów. Trudno bowiem myśleć o tożsamości pokutującego pustelnika z tym arystokratą, którego małżeństwo w r. 1859 z aktorką Marią Amalią Bucher miało posmak skandalu.
Opuszczenie ojczyzny przez Damiana Gaszynę i późniejsze jego życie pustelnicze domagały się jakiegoś uzasadnienia. Księdzu-poecie nasunął się pomysł podania za przyczynę wszystkiego nieszczęśliwej miłości, ale nie w tym pospolitym znaczeniu, żeby walecznego i pięknego Damiana nie chciała lub zdradziła jakaś wybranka. Na to nie pozwalało zabarwienie poematu pozornym fatalizmem, który przejawia się w uzależnieniu od siebie losów klasztoru i doli Gaszynów, w uzależnieniu nierzeczywistym, bo przecież franciszkanie w chwili pisania poematu byli z powrotem na Górze Chełmskiej. Jeżeli więc w opowieści Bonczyka miało „żałośnie zagrać przeznaczenie“, to motyw miłosny musiał mieć podźwięk jakby tragedii antycznej, a zarazem mieścić się w ramach pieśni lub gawędy ludowej. Z drugiej strony ksiądz-poeta powodować się mógł i reminiscencjami biblijnymi i moralizatorską chęcią przeciwstawienia miłości świętej miłości grzesznej (amore sacro e profano). O tych dwóch postaciach miłości mógł Bonczyk wiedzieć coś z własnego doświadczenia, skoro sam w latach uniwersyteckich stał na rozdrożu i wahał się między miłością do Gerci (G. T.) a powołaniem duchownym, czego ślady obfite pozostały w jego początkowych lirykach polskich i niemieckich.
Nie zamierzając zapuszczać się w wyliczanie śladów tego motywu, o którym teraz będzie mowa, w podaniach i w literaturze, pominiemy jego odbłyski w mitologii greckiej, a wskażemy tylko dwa jego przejawy. W Księgach wtórych Królewskich rozdz. 13 czytamy o synu Dawidowym Amnonie, który rozmiłował się w siostrze przyrodniej Tamarze, a podstępnie posiadłszy ją i obmierziwszy sobie, nie chciał jej pojąć za żonę; tę miłość przypłacił śmiercią z rąk brata Tamary, pięknego Absaloma. Odmianę tego motywu przedstawia pieśń ludowa, znana w 3 wariantach ze Śląska (Pieśni ludowe z polskiego Śląska, wydał Jan St. Bystroń, Kraków 1934, t. I, str. 76—78), wahająca się między zamierzonym a dokonanym incestem nieznającego się dotychczas rodzeństwa. Pieśń ta była znana Bonczykowi i ze zbioru Juliusza Rogera i ze słyszenia, albowiem tekst jej z Bytomia zapisał E. Walis. W niej to dziewczyna z dobrego rodu, widocznie w dzieciństwie skradziona i sprzedana karczmarce, poznaje w przygodnym, doszłym lub niedoszłym, kochanku swego brata. W tekście Rogerowym pochodzi „z ziemi od Polski“.
Wprowadzenie i traktowanie tak drażliwego wątku, chociaż w literaturze romantycznej wcale częste, wymagało wielkiej ostrożności i delikatności Ograniczając się do autorów, których Bonczyk niewątpliwie znał, rzucimy kilka spostrzeżeń, rozjaśniających zawiłe drogi, na których powstawał nie tyle prosty, ile do form zasadniczych ścieśniony kłębek pokrewnych wątków w fabule romansowej Bonczyka. W Narzeczonej z Messyny Schillera widzimy chęć przesłonięcia nieświadomego incestu fatalizmem ciążącym nad rodem książąt messyńskich, fatalizmem wiadomym aktorom tragedii, lecz uwodnym dzięki podwójnej wróżbie, oraz dodatkowy motyw rywalizacji dwóch niezgodnych braci. Świadomą, a niedozwoloną miłość ku siostrze czyni jedną ze sprężyn akcji Manfreda Byron, a w jego ślady Stefan Garczyński w Wacława dziejach na gruncie polskim. Subtelniejszą o wiele i skomplikowaną odmianę tej miłości wprowadził Słowacki w Horsztyńskim. Ten wszakże typ amore profano nie oddziałał na pomysł Bonczyka bodaj niczym więcej prócz utwierdzenia go w zamiarze fatalistycznego uzasadnienia fabuły.
Bardziej zbliżoną do pomysłu Bonczyka koncepcję przedstawia Narzeczona z Abydos Byrona. Zulejka i Selim uchodzą za rodzeństwo dzięki intrydze ojca Zulejki Giaffira, który zabił brata swego Abdallę, a syna jego Selima chciał wychować jako rzekomego swego syna, lecz plany jego pokrzyżował Harun, odsłaniając Selimowi tajemnicę jego pochodzenia. Do połączenia się kochanków nie dochodzi, gdyż Selim ginie z ręki Giaffira, a Zulejka z żalu po rozłączeniu się z Selimem umiera. Byron dał tu pewną odmianę zwykłej opowieści: zamierzony incest okazuje się pozornym, gdyż kochankowie nie są rodzeństwem, ale wynik — jak zwykle w tych wypadkach — fatalny.
Niesłychanie skomplikowany i romantyczny zespół kazirodczych miłości i działania fatalnych sił skupił w głośnym niegdyś romansie Ernst Theodor Amadeus Hoffmann pt. Eliksir szatański (Die Elixire des Teufels). Zawiłą tę, pełną okropności historię rodziny książąt P., toczącą się na przemian to na dworach arystokracji, to w klasztorach, wyjaśnia rozdział II cz. II pt. Pergamin starego malarza. Ciekawy jest ten ustęp nie tylko przez pomysł dania klucza do zagadkowej fabuły w postaci zapisków jednej z głównych osób romansu, lecz także przez to, że ów stary malarz, twórca czasem mimowolny wszystkich powikłań, pisze o sobie początkowo w osobie trzeciej, potem zaś w pierwszej. Inny szczegół tego romansu — to rola obrazu św. Rozalii i podobieństwo namalowanej na nim świętej do bohaterki romansu Aurelii, która ginie w dniu obłóczyn zakonnych i uchodzi u ludu za świętą.
Na gruncie polskim istniała utworzona bodaj z początkiem XIX w.
legenda o niedozwolonej miłości rodzeństwa: Stanisława i Anny Oświęcimów, podtrzymywana przez ich grobowiec i portrety w kościele franciszkańskim w Krośnie. Kto tę bajkę i na jakiej podstawie wymyślił trudno dociec; rozwojowi jej nie przeszkodziła krytyka Józefa Chwaliboga (Pisma, Lwów 1849, str.
25—44), ani uczona rozprawa Karola Szajnochy: Stanisław i Anna Oświęcimowie (Dzieła, Warszawa 1876, t. I, str. 211—244), aż dopiero wydanie Diariusza Stanisława Oświęcima przez Wiktora Czermaka (Kraków 1907) skierowało uwagę w inną stronę. Do literatury polskiej, czy raczej do jej przedsionka wprowadził tę pseudolegendę krośnieńską literat lwowski Stanisław Jaszowski „powieścią w listach przypadającą około r. 1644“, drukowaną w 1826 w Rozmaitościach Lwowskich, gdzie bohater nazywa się Ferdynandem, a przedrukowaną już pt. Anna i Stanisław z Kunowej Oświęcimowie w Powieściach historycznych polskich Stanisława Jaszowskiego, Lwów 1829, t. II, str. 37—84. Powiastka ta stała się źródłem natchnienia dla Mikołaja Bołoz Antoniewicza, który napisał spory (222 stron) „poemat dramatyczny w pięciu oddziałach“ pt. Anna Oświęcimówna, Lipsk 1856. Poprawki Antoniewicza w osnowie „podania“ są wcale liczne: pomijając przeniesienie akcji do zamku odrzykońskiego, najważniejszą zmianę stanowi umoralnienie treści przez to, iż w końcu Stanisław Oświęcim okazuje się stryjeczno-stryjecznym, a nie rodzonym bratem Anny, przez co rzekoma dyspensa papieska pozbawiona została momentu sensacyjności, którą tchnęła dawniejsza opowieść bez względu na to, czy w niej Anna była rodzoną czy przyrodnią siostrą Stanisława. W dramacie Antoniewicza stopień pokrewieństwa mógł dawno i łatwo się wyświetlić, gdyby ojciec Stanisława nie był zobowiązał przysięgą zamkowego kapelana (następnie pustelnika), że nie zdradzi zamiany zmarłego wkrótce po urodzeniu brata Anny na jego syna. Tajemnicę tę pustelnik wyjawił dopiero na rozkaz Rzymu, ale nie mają z tego pociechy bohaterzy dramatu, gdyż Anna umiera. Stanisławowi na jego
rozpaczny okrzyk:
To wyrok szatana.
Bóg sprawiedliwym, nie karze bez winy!
wyjaśnia pustelnik tak przyczynę kary:
Możemy grzeszyć myślą, mową, czynem,
A sądów Bożych nam droga nieznana.
Tyś zgrzeszył myślą, a w sądzie przedwiecznym
Na każdy grzech nam kara wyznaczoną. —
Chociaż jej ojciec był twemu stryjecznym,
Myśl była grzeszną — kochałeś rodzoną.
Ten wiersz ostatni, przez autora drukiem rozstrzelonym wyróżniony, wyjaśnia nam także pomysł Bonczyka, który „podanie“ o Oświęcimach znał zapewne nie tylko z rozprawy Szajnochy i dramatu Antoniewicza, lecz także ze wstępu do powieści Zygmunta Kaczkowskiego: Murdelio. Bohater tej powieści — to również arystokrata litewski Ignacy Piotrowicz, bezskutecznie usiłujący się połączyć z swą krewniaczką Anną, szatański niemal półmnich w klasztorze franciszkanów w Krośnie. W przekleństwie rzuconym przez ojca Anny Wita Piotrowicza na majątek krewniaków („Bodaj diabeł wlazł w tę fortunę i rozniósł ją na cztery wiatry“. Dzieła Z. Kaczkowskiego, Warszawa 1874, t. II, str. 254) i w przyczynie przygód br. Medarda z Eliksiru szatańskiego Hoffmanna trzeba szukać wyjaśnienia zagadkowego „ducha nieszczęsnego Gaszynów“ w Górze Chełmskiej VI 248 i kilku innych jej niejasności. Podobnie wyjaśnienie gwardiana krośnieńskiego, że Murdelio „tu więcej nibyto na dewocji niżeli w konwencie… jeszcze i ślubów nie złożył“ (j. w. str. 217), pozwala nam zrozumieć w Górze Chełmskiej I 149—158, a zwłaszcza te słowa o. Atanazego:
Jest ci wolą jego
Żyć wiek u świętej Anny, lecz w służbie niczyjej.
Do Murdeliona też nadaje się doskonale owa antyteza listu Bonczyka do ks. Weltzla: „franciszkanin i Romeo“. Podanie krośnieńskie w jakieś 2 lata po wydaniu Góry Chełmskiej odżyło raz jeszcze, dla odmiany w sztuce malarskiej, a mianowicie w obrazie Stanisława Bergmanna z Krosna (1862—1930): Stanisław Oświęcim przy zwłokach Anny (oryginał w Muzeum Narodowym w Krakowie, reprodukcja w „Świecie“ krakowskim z 1889, str. 65).
Wątek miłości kazirodnej rodzeństwa powrócił w literaturze polskiej w dobie „Młodej Polski“ w dwu typach, najpierw jak gdyby Byronowskim w De Profundis Stanisława Przybyszewskiego i w Próchnie Wacława Berenta, następnie jakby w Schillerowskim w Drzewiej Władysława Orkana. Na czym polega pomysł Bonczyka, czym odróżnia się mimo pewnych związków od odmiany romantyczno-byronowskiej, która go poprzedziła, i od odmiany modernistycznej, późniejszej od niego o lat kilkanaście lub parędziesiąt? Niewątpliwie jest od obu bardziej moralny — rzecz naturalna u księdza-poety — i bardziej ludowy mimo całego szeregu kontaminacyj motywowych.
Sądząc tylko na podstawie Góry Chełmskiej, pomysł fabuły romansowej ukształtował się około r. 1877 (raczej później niż w samym r. 1877) w następujący sposób:
Hrabia Protazy Gaszyna folgując wrodzonej krewkości, a może pod wpływem fatalizmu rodzinnego (Ate tragedii greckiej), uwiódł córkę jakiejś wieśniaczki, która mszcząc się za tę hańbę, porywa małą jego córeczkę Annę, gdy zaś ta umarła, grzebie ją obok klasztoru św. Anny, lecz dla przedłużenia zemsty ubiera w jej sukienki i w medalion z herbami rodziny powierzoną sobie pod opiekę sierotkę i oddaje ją z kolei cygance, aby jeśli kiedykolwiek odnajdzie ją rodzina w poszukiwaniu uprowadzonego dziecka, pieściła zamiast niego przybłędę. Jakoż w lat kilkanaście potem wyjeżdża częścią na poszukiwania siostry, częścią gnany głodem wrażeń młody hr. Damian i na Ukrainie u starych Podstolich spotyka piękną Annę. Zakochał się w niej, pozyskał jej wzajemność i nagle w chwili upojenia zobaczył na szyi narzeczonej medalion rodzinny.
Poczynają się badania, których wynik nieubłaganie wskazuje na to, że to jest jego zaginiona siostra. Nie czuje się na siłach ani żeby przy niej zostać, ani żeby ją zawieźć do ojca i matki („myśl była grzeszna — kochał rodzoną“). Wraca złamany na zamek rodzinny i nikomu słowa nie mówi o swym odkryciu. W pierwotną ludowość pomysłu wdziera się pierwiastek literacki, uzasadnienie przyszłych fatalnych powikłań, bo gdyby był Annę zawiózł do rodziców, dalsze odkrycia dotyczące jej osoby pozwoliłyby na szczęśliwe zakończenie. Tymczasem myśląc tylko o sobie, grążąc się w swym nieszczęsnym uczuciu, sam sobie gotuje niedolę.
Wnet wraca atoli ludowy koloryt; oto wśród wędrówek po gęstych lasach napotyka w nędznej chacie konającą staruszkę. To owa mścicielka hańby swej córki i posiadaczka tajemnicy. W trwodze przedśmiertnej pełna skruchy chce widzieć hrabiego Gaszynę, aby mu wyznać prawdę i uzyskać przebaczenie. Damian przebacza w imieniu ojca, uzyskuje zezwolenie rodziców na związek z Anną i wyjeżdża na Ukrainę po przyszłą żonę… za późno. Anna bowiem wstrząśnięta do głębi pierwszym odkryciem, uciekając przed grzeszną miłością, schroniła się w klasztorze. Czy nie było w pierwotnym pomyśle Bonczyka także jakiegoś współzawodnika Damiana, trudno rozstrzygnąć, choć wolno się domyślać. Damian wiadomość o wstąpieniu Anny do klasztoru odchorował wielomiesięczną chorobą, po której dowiedział się, że ukochana przebywa w monasterze w Żytomierzu, lecz poprzysiągł, że jej spokoju nie zakłóci.
Przysięgi dotrzymał, ale zbuntowany przeciw Bogu oddaje się w służbę szatana. Znowu ludowość pomysłu zamącił wpływ literatury romantycznej, aby z kolei ustąpić miejsca tłu historycznemu. Damian zaciąga się do wojska tureckiego, aby walczyć z chrześcijanami, z Moskalami jako „wściekły Giaur“, lecz w tej roli nie mógł pozostać; pomysł wszakże Bonczyka w obecnym kształcie ma niewątpliwą lukę, którą wypełnić można domysłem, że Damian bierze udział w powstaniu 1830-31, potem udaje się na emigrację, wraca do Turcji a stamtąd na Ukrainę do Żytomierza. I znowu dochodzi do głosu ludowość. Anna umarła i na jej grobie Gaszyna postanawia zostać pustelnikiem w rodzinnych stronach. Jest też nim lat czterdzieści aż do chwili zgonu, a w sercu jego przedziwnie łączy się miłość „obu Anien“: św. Anny, której wizerunek błogosławił jego dzieciństwu w sąsiedztwie rodzinnej siedziby, i tej utraconej Anny, która była szczęśliwym przebłyskiem i powodem niedoli w młodości. Tragiczna ta opowieść czerpie natchnienie przeważnie z pieśni ludowych, mieszając i zmieniając różne ich wątki aż do zostania nie tyle „księdzem w cichym klasztorze“, ile pustelnikiem przy nim i aż do „złączonej miłości, leżącej w tym grobie“, bo na to zanosiło się pierwotnie (IV, 361—363: Dwie mogiły się zgodziły — Spoczął kaptur i przyłbica).
W rezultacie nad naleciałościami literackimi przeważyła ludowa koncepcja mimo kontaminowania różnych wątków nieskomplikowana, aby uwydatnić tragiczność osnowy. Wbrew pozorom całość ukształtowała się raczej realistycznie niż romantycznie, ale już jak gdyby nastrojowo, jakby zapowiadając niewyraźnie jeszcze nie tyle modernizm polski, ile Młodą Polskę w późniejszej fazie tego prądu literackiego. Zważywszy czas powstania pomysłu i napisania poematu oraz osobę autora, trudno opędzić się myśli, że ksiądz-poeta górnośląski porwał się na zuchwały i drażliwy temat, ale umiał go utrzymać w granicach surowej aż nadto moralności i spowić w takie osłonki niedopowiedzeń, że dopiero zestawienie z pokrewnymi treściowo utworami wydobywa na jaw podstawowy jego wątek.
- ↑ Do powieści Miarki — moim zdaniem — odnoszą się w liście Bonczyka do ks. Weltzla z 25 maja 1886 r. te słowa: „O historii nie ma w tych pisaninach ani śladu! — do romantyczności skusiła mnie Petronella — ale romantyka i pielgrzymka — św. Anna i świat — franciszkanin i Romeo! czy to wolno łączyć w jedno?“ Miarka dawał przykład, że złączyć można było.