Góra Chełmska/Wstęp/VI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Góra Chełmska – wstęp |
Podtytuł | Wśród zagadnień kompozycyjnych |
Wydawca | Instytut Śląski |
Data wyd. | 1938 |
Druk | Drukarnia Dziedzictwa w Cieszynie |
Miejsce wyd. | Katowice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst Wstępu Cały tekst |
Indeks stron |
Poeta sam oznaczył rok 1875 jako czas akcji Góry Chełmskiej czyli Świętej Anny z klasztorem O. O. Franciszkanów. Wspomnienia z roku 1875 (według pełnego tytułu poematu). Wola poety jest w zakresie jego twórczości suwerenna i jeżeli coś robi, to ma po temu powody świadome lub podświadome. Wybór roku 1875 jako czasu akcji opierał się na teoretycznym postulacie epopei, aby „opiewała wypadek wielki wynikający z usposobienia i celu całego narodu lub przynajmniej znacznej jego części, w którym wszystkie pierwiastki życia narodowego poruszone i wywołane mają udział i na jaw występują“, żeby wypadek ten był „tą sprężyną ruchu powszechnego, tą siłą czarodziejską, co wszystkie umysły do siebie zwraca i wszystkie pierwiastki społeczne w ruch wprawia i na scenę wywołuje… był głównym wątkiem osnowy epopei, około którego gromadzą się wszystkie inne wypadki, zjawiska i okoliczności“ (Cegielski-Nehring: Nauka poezji, Poznań 1879, str. LXXIV—LXXV). Wypadkiem więc głównym miało być wypędzenie franciszkanów w r. 1875 z klasztoru św. Anny jako wydarzenie niepospolicie ważne dla ludu górnośląskiego, któremu odtąd miało braknąć „tego w świecie nieba“. Stwierdza to Bonczyk w liście do ks. Weltzla z 25 maja 1886 r.: „Uroczyste obchody na górze św. Anny i rozwiązanie konwentu — było głównym przedmiotem, dalsze dodatki miały być niejako masłem na chleb, niestety, to masło czasem takie zjełczałe!“
Samo wygnanie franciszkanów, przedstawione zgodnie z przebiegiem wydarzeń i w czasie jego rzeczywistej akcji, nie dawało tylu możliwości do spełnienia postulatów teorii epickiej, ilu Bonczyk potrzebował. Wobec tego postąpił podobnie jak w Starym Kościele Miechowskim i czas akcji przesunął a zarazem zacieśnił do kilku dni z tą wszakże różnicą, że tam dokonał przesunięcia wstecz o 2 lata, tutaj naprzód o parę miesięcy. Zyskiwał przez to możność odmalowania największego polskiego odpustu na Górze Chełmskiej na Podwyższenie św. Krzyża, którego wprawdzie w r. 1875 po wygnaniu franciszkanów nie było skutkiem zakazu rządowego, lecz który właśnie z woli poety miał się odbyć w poemacie z ogromną okazałością, niewidzianą bodaj od jubileuszu w r. 1864, a na jego obraz złożyć się miały częściowo dramatyczne szczegóły z ostatniego rzeczywistego odpustu w r. 1874. Metoda ta dawała jeszcze tę ukrytą korzyść dla wymienionych w nim księży i zakonników, gdyby ich pociągano o przypisane im w poemacie wynurzenia, że mogli jak najdobitniej im zaprzeczyć, jako iż odpustu w r. 1875 nie było i oni podczas niego niczego podobnego nie mogli mówić.
Przebieg odpustu polskiego na Podwyższenie Krzyża był od lat kilkunastu ustalony: odbywał się w dniach 14 września (Kalwaria ze stacjami Męki Pańskiej) i 15 września (stacje M. Boskiej), a przybywały nań pielgrzymki z dalszych okolic o 1—2 dni wcześniej, z bliższych 14 września rano. W pamięci poety tkwiły wspomnienia odpustu z r. 1874, ostatniego przed wygnaniem franciszkanów, a nie z r. 1875, którego nie było, oraz późniejszych po r. 1881, o czym poprzednio mówiłem, w szczególności zaś z r. 1885. Pierwotnie więc zakreślał akcję na niecałe 4 dni (tyle, ile w Starym Kościele Miechowskim), ale spostrzegłszy się, że nie odpowiadałoby to następstwu dni tygodnia w r. 1875, rozdzielił wypadki dnia drugiego na dwa i zahamował przez to akcję, która w pierwszych 3 pieśniach, a zwłaszcza w II i III, płynie powolnie, nabierając żywości w 3 ostatnich, stłoczona zaś jest szczególnie i szkicowana niemal w p. IV, na której najbardziej odbił się pośpiech w tworzeniu.
Po tym dostosowaniu fikcyjnej akcji do roku 1875 przedstawiała się ona następująco: w pieśni I odbywają się przygotowania do odpustu w klasztorze, Gwardian wydaje odpowiednie zarządzenia, a zarazem usiłuje podtrzymać wśród zakonników ducha mimo nadchodzącego prześladowania, dzieje się to wszystko w sobotę 11 września po południu i służy zarazem do podmalowania tła ogólnego; w pieśni II przybywają kompanie z dalsza do Leśnicy, tam słuchają mszy św. i kazania, spowiadają się aż do południa (to wszystko bardzo krótko opisane), potem wypoczywają, a tymczasem księża okoliczni, przybyli z pielgrzymkami, są w gościnie u ks. Grelicha, oglądają jego tusculum, słuchają jego opowiadań o Gaszynach, o kaznodziejach nagórnych, objaśnień obrazów filarów ojczyzny i pouczeń politycznych, a wreszcie pod wieczór uroczyście ruszają z pielgrzymkami do klasztoru (niedziela 12 września), akcja, jak widzimy, niewiele ruszyła naprzód; w pieśni III pielgrzymka bytomska (a podobnie inne) jeszcze przed świtem wyrusza na św. gradusy, znowu opowiadanie tym razem Spinczyka z przeszłości Kalwarii, Spinczyk odwiedza pustelnika br. Aleksego, gdy tymczasem pątnicy oglądają grobowce w kościele św. Krzyża, potem idą, każda kompania z osobna, na Kalwarię, pod wieczór zaś o. Atanazy przyjmuje przewodników kompanij, a na wieczerzy dla księży ogłasza porządek nabożeństw na dzień następny, jest to dzień trzeci akcji, poniedziałek 13 września; pieśń IV wypełnia skrócony w porównaniu z poprzednimi opisami przegląd obchodu właściwego odpustu (wtorek 14 września), ułożony z jakimś pośpiechem tak dalece, że dla osiągnięcia zwykłych rozmiarów pieśni dodał autor i wieczerzę w klasztorze i chorobę Śniadka i lekturę dumek br. Aleksego i krótkie zresztą refleksje Spinczyka[1]; w pieśni V szczegółowość opisów rośnie, dotycząc głównie uroczystości dnia drugiego (stacyj Maryi) i zadzierzgając zarazem węzły z akcją pieśni VI, którą wypełnia spowiedź br. Aleksego i początek wypędzenia franciszkanów z klasztoru (środa 15 września). Cała więc akcja rozplanowana jest na 4i pół dnia, przy czym 4 początkowe pieśni obejmują każda wydarzenia jednego dnia wzgl. popołudnia, a tylko 2 ostatnie poświęcono wypadkom dnia piątego.
Rozmiary poszczególnych pieśni wahają się między 330 wierszami (pieśń VI najkrótsza) a 572 (V najdłuższa), w sumie zaś część przygotowawcza (pieśni I—III) obejmuje 1484 wiersze wobec 1303 części właściwej (pieśni IV—VI). Te proporcje świadczą z jednej strony o coraz większym pośpiechu w pisaniu pod koniec dzieła, z drugiej o jakimś rozszerzeniu nadmiernym obecnych pieśni II i III, aby uzyskać treść dla 2 dni akcji zamiast pierwotnego jednego. Mimo tych usiłowań treść jest w obu pieśniach dość skąpa i być może pierwotnie mieściła się wraz z treścią pieśni IV nie w trzech, lecz w dwóch pieśniach. Przybycie pielgrzymki bytomskiej na dwa dni naprzód jest uzasadnione, ale niewystarczająco zarówno odległością tego miasta od Góry Chełmskiej (coś ponad 40 km) jak chęcią zwiedzenia osobno Kalwarii, którego nam poeta nie pokazał i daniem sposobności do spowiedzi pątnikom, którzy według słów samego poematu mogli ją odbyć przedtem w domu jak również w niedzielę rano w Leśnicy. Są to skutki przesunięcia akcji z r. 1874, którego wypadki jako należące do akcji wspomina się i w pieśni I i IV, na rok 1875 i dodania przez to jednego dnia, aby wyrównać następstwo dni w tygodniu od soboty do środy, zamiast od soboty do wtorku, jak było w r. 1874, Może na to wpłynęła i chęć dania 6 pieśni, cyfry bardziej zwyczajowej w epice (w której występują ilorazy 3, a więc: 6, 9, 12, 24) niż 5, która to cyfra częściej występuje w dramacie.
Jeżeli w poprzednim ustępie stwierdziliśmy działanie zasady jedności czasu akcji epickiej (4½ dnia), uzyskane bez nadmiernego nieprawdopodobieństwa, o ile uwzględnimy wspomniane już przesunięcie czasu akcji, — to jedność miejsca była tym łatwiejsza do osiągnięcia, że akcja nigdzie w tym czasie nie przenosi się poza Górę Chełmską i Leśnicę. Oczywiście, zarówno czas jak miejsce akcji nie obejmują nielicznych epizodów związanych z osobą ostatniego Gaszyny wzgl. z legendą o św. Aleksym. Miejsce akcji nie rysuje się tak plastycznie jak w Starym Kościele Miechowskim, przyczyn zaś tego zjawiska szukać należy nie tyle w pośpiechu pisania i obfitości przedmiotów na terenie akcji, ile w braku serdecznego związania się z nimi mimo częstych odwiedzin; uczucia bowiem poety obejmowały całość Kalwarii, a nie poszczególne jej kaplice i nieliczne tylko budowle przykuły do siebie jego uwagę: grobowce Gaszynów, pustelnia, chór klasztorny, korytarz za klauzurą i parę innych pomniejszych; najczęściej wspominany Rajski Dwór zawdzięcza swój opis nie tyle szczegółom architektonicznym, ile swemu pejzażowi, bo do Bonczyka przemawia właściwie przyroda Góry Chełmskiej, a nie to, co na niej zbudowano. Poza tym w opisie miejsca posługuje się poeta generalizacją, uogólnianiem, pomijając przeważnie szczegóły. Przyroda i ludzie odwiedzający miejsce odpustowe zlewają się niemal w jedno i Bonczyk bardzo bliski jest tonu, w który kilkanaście lat później uderzył Jan Kasprowicz w Święty Boże, a nawet o niego dwukrotnie (V 85—88 i 451—458) lekko potrąca, przedsmak zaś daje w wizji o. Atanazego (I 513—515), każąc głazom poprzedzać konwent w drodze wygnańczej.
Jeszcze w wyższym stopniu niż w Starym Kościele Miechowskim skupia się akcja Góry Chełmskiej
naokół przedmiotu martwego dla ludzi obojętnych, żywego i życiodajnego dla poety i jego ludu, naokół samej góry, która z większym uzasadnieniem niż Miechowice stanowi środek Górnego Śląska, ów „pępek ziemi“ górnośląskiej, tak jak nim były Delfy dla starożytnej Hellady, i to nie tylko ze względów uczuciowo-historycznych („Tu ma Śląsk swoję Wandę, tu swój Wawel święty“), lecz także czysto geograficznych. Niezależnie ode mnie zauważył to ks. dr Szramek w liście do mnie z sierpnia 1937: „Byłem w tych dniach w Jesionie, podziwiałem piękność okolicy i utwierdziłem się w przekonaniu, że Góra św. Anny jest centrum Górnego Śląska“.
Góra Chełmska więc staje się zgodnie z pierwotnym pomysłem Bonczyka nie tylko przedmiotem, ale i podmiotem akcji całego poematu, jego — chciałoby się rzec — biernym bohaterem tak jak w poprzednim poemacie był nim stary kościół w Miechowicach, tylko w wymiarach większych i częstszych. Miejsce święte nie było i być nie mogło dla wierzącego poety czymś martwym, dlatego obok wspomnianych już 2 prób ożywienia Góry razem z wędrującymi po niej pielgrzymkami mówi Bonczyk o niej jako o istocie żywej nie tylko w ekspozycji napisanej o kilka lat wcześniej, lecz także w II 54—66, III 15—18, 228—290, IV 364—379, V 311—326, 523—536, VI 326—330). Samej zaś Góry ośrodkiem jest klasztor franciszkański, jej strażnik wierny, osierocony dwukrotnie z swych mieszkańców, lecz nie zaprzestający nawet wtedy pełnienia swych obowiązków względem ludu czy to przez „kaznodziejów nagórnych“ czy przez zakonników przebywających w nim nieurzędowo (o. Brzozowski, o. Atanazy) czy wreszcie przez okolicznych księży świeckich.
To ośrodkowe stanowisko Góry Chełmskiej widoczne było już w początkowej fazie kszta towania się pomysłu, równowczesnej z napisaniem poemaciku pt. Góra Chełmska (Św. Anna), o którego charakterze inwokacyjnym do jakiejś większej całości mówiłem poprzednio. Jakie stanowisko wyznaczył jej poeta, gdy pomysł zaczął uwzględniać bardziej bohaterów ludzkich, a ściśle biorąc jednego bohatera tj. Damiana Gaszynę, nie da się z całą pewnością określić. Jeżeli Damian miał kończyć tak jak w obecnym, trzecim z kolei ukształtowaniu się pomysłu, jako pustelnik na Górze Chełmskiej, to i znaczenie tej góry musiało znaleźć należyty wyraz. Trzecia faza zaznaczyła się redukcją drugiej, wtórną niejako ważnością wątku pustelniczego, a pierwszorzędną sprecyzowanego już wątku pierwotnego.
Nie są to bowiem już „pątnicze wspomnienia“ bez wyjątku, lecz przebrakowane i ześrodkowane około „uroczystych obchodów na Górze św. Anny i rozwiązania konwentu“; to miał być „główny przedmiot i chleb“ poematu, reszta zaś niejako „masłem czasami zjełczałym“. Ta autokrytyka złączenia i splecenia z sobą dwu wątków z dwóch faz powstawania pomysłu wymaga pewnego zastanowienia się nad nią. Gdybyśmy przyjęli, że wątek pustelniczy jest ową „romantycznością i romantyką“, o której poeta mówi w liście do ks. Weltzla, że do niej odnosi się nazwa „masła czasem takiego zjełczałego“, to „chlebem“ jest realizm opisu „uroczystych obchodów na Górze św. Anny i rozwiązanie konwentu“. Na tym wszakże nie kończyły się inne dodatki czyli wątki, których charakter jest raczej „chlebny“ niż „maślany“. To zgadza się dobrze z realizmem przeważnej części poematu, ale i romantyzm reszty nie odgrzewa przebrzmiałego prądu literackiego bezkrytycznie, lecz w zespoleniu z realizmem, wyprzedza niejako swoją epokę i zwiastuje prąd nowy, jakby reakcję przeciw obowiązującym wówczas poglądom.
Na istotną akcję poematu składają się przede wszystkim dwa wątki: 1) odpust na Podwyższenie św. Krzyża i rozwiązanie konwentu, 2) opowieść Gaszynowska, jakkolwiek poeta w tytule uwzględnił tylko pierwszy wątek. Sprzężenie obu składników dokonywa się przez pustelnicze życie ostatniego Gaszyny na Górze św. Anny i udział jego przedtem czynny, w chwili zaś akcji poematu raczej bierny w uroczystym obchodzie. Poeta nie zapomina nigdy o tym wątku, w każdej pieśni dorzuca mniejszą lub większą ilość szczegółów do niego się odnoszących, aż wreszcie w pieśni VI pozwala mu swobodnie się rozpostrzeć i zogniskować wszystko, co z niego kalejdoskopicznym sposobem pokazano w poprzednich pięciu pieśniach.
Rozwinięcie wątku Gaszynowskiego odbywa się równolegle z rozwojem akcji odpustowej. Gdy w pierwszej pieśni widzimy ekspozycję wątku zasadniczego tj. odpustu i wygnania franciszkanów, to równocześnie w skromniejszych rozmiarach dochodzą nas wieści wstępne o drugim wątku. Słychać więc o pustelniku Aleksym, który od czterdziestu lat poświęca się Kalwarii, nie będąc „w niczyjej służbie“, o związku między śmiercią ostatniego Gaszyny, który ma umrzeć w klasztorze, a losami klasztoru, o tym, że ten Gaszyna „Damian waleczny“ zaginął gdzieś w świecie, o chorobie brata Aleksego, o jego życzeniu zobaczenia się z Gwardianem i jakiejś tajemnicy, której Gwardian z obawą się domyśla. Określił wprawdzie poprzednio w rozmowie z br. Józefem przepowiednie o Gaszynach jako „gadania owczarzy i cyganek“ (I 256—257), ale tego chyba nie myślał naprawdę ani on ani autor, który z większą słusznością mógłby się do ich ojcowstwa przyznać. W pieśni drugiej niewiele, ale wcale ważnych słów rzuca ks. Grelich, przytaczając w II 169—186 zwięźle „liczne pogłoski“ o przedostatnim Gaszynie Protazym, o gorącej krwi rodu, o porwaniu Protazemu córki, o poszukiwaniu jej przez syna i jego zatraceniu się w świecie, o śmierci obojga rodziców, lecz to wszystko zajmuje tak mało miejsca, iż można się w tym dopatrywać potwierdzenia domysłu, że pierwotnie inaczej była rozłożona treść w obrębie dzisiejszych pieśni II—IV, W trzeciej pieśni wraca zwichnięta w drugiej proporcja między oboma wątkami, nie tylko bowiem odwiedziny Spinczyka u br. Aleksego (III 192—239) wraz z naświetleniem polskości pustelnika, lecz także poprzedzające ten ustęp i następujące po nim wzmianki o grobowcach Gaszynów stanowią istotne posunięcie w rozwoju tego wątku. Z tym łączy się prośba Gwardiana (III 464—471) o komunię dla Aleksego z kaplicy Trzeciego Upadku i przewidywanie bliskiej jego śmierci. Pieśń czwartą kończą pod niezupełnie trafną nazwą („Pamiętniki Aleksego“) dumki niby to ułożone w młodości przez Damiana Gaszynę, liryczna wstawka na wzór romantycznych powieści poetycznych. Poprzedzające ją i następujące po niej refleksje Spinczyka mają podkreślić kluczowy jej charakter do tajemniczej historii br. Aleksego, którego nie domyśla się Spinczyk, lecz powinien pojąć domyślny czytelnik, zwłaszcza jeśli zapamiętał III 239: „módl się corocznie na Ga… moim grobie“. W pieśni piątej mnożą się wzmianki o br. Aleksym, przerywając raz po raz opis procesji; rozwój jego choroby skłania Gwardiana do przeniesienia go do klasztoru i umieszczenia go w celi św. Aleksego, daje to sposobność do epizodu zawierającego legendę o św. Aleksym i osobliwy „obrok duchowny“ wysnuty z niej przez br. Jukunda. Tu także następuje nawiązanie do pieśni VI, odkąd pojawia się „wąsal krnąbrnej twarzy“, po raz pierwszy przy przenosinach Aleksego z pustelni do klasztoru. Pieśń szóstą — jak wspomniałem — wypełnia w całości niemal spowiedź i śmierć br. Aleksego.
Ponieważ w rozdziale o czasie akcji podałem, wprawdzie z zaznaczeniem epizodów, rozwój głównego wątku, uważam za stosowne tutaj go nie powtarzać, natomiast wolę podkreślić wynikający wyraźnie z tego przedstawienia epizodyczny charakter dalszych wątków, które poeta próbował, lecz nie zdołał ich wpleść w akcję tak dokładnie jak historię Gaszynowską. Są to dwie sprawy ściśle z sobą w ideologii Bonczyka związane: lud i duchowieństwo górnośląskie. Owe „Boże trzody“, „ludek prosty“, a zarazem „mężne wiary rycerstwo“ zajmują poczesniejsze miejsce, bo występują wcale wyraźnie we wszystkich pieśniach prócz szóstej, ale wystąpienia te mają na ogół charakter chóru nie tyle z tragedii greckiej, ile z II części Dziadów, stanowią tło akcji, a zarazem mimo zacieśnienia ich do tych granic istotny jej motor. Rola Guślarza przypada tu w pomniejszeniu Spinczykowi, moglibyśmy powiedzieć, per procuram, w zastępstwie pustelnika, któremu wola poety kazała być utajonym arystokratą i zmagać się podczas odpustu z nadchodzącą śmiercią. Mniej już miejsca i uwagi dostało się duchowieństwu świeckiemu. Główny jego występ mamy w pieśni drugiej, w dalszych (od III—V) pojawiają się jego co wybitniejsi przedstawiciele epizodycznie, tam zaś, gdzie występuje ono jako całość podczas 2 wieczerzy w klasztorze, brak uogólnienia, które by się przeciwstawiło lub poprawiło wrażenie pieśni drugiej.
Jeżeli idzie o ludzi podejmujących lub przeprowadzających choćby częściowo akcję poematu, to na protagonistów wyrastają niewątpliwie: o. Atanazy i br. Aleksy. Pojawiają się oni lub słychać o nich we wszystkich pieśniach, w jednych mniej, w drugich więcej, ale w każdym razie na tyle, że stanowią ilościowo i jakościowo czołowe postacie poematu. Częściej jako osoba działająca występuje o. Atanazy, ale tę przewagę daje mu i jego stanowisko przełożonego zakonu (jak widzieliśmy, nieaktualne w r. 1875) i pełnia zdrowia, podczas gdy i choroba Aleksego i skrytość wobec ludzi musiały mu nadać charakter pasywny na czas trwania akcji, choć inaczej bywało w przeszłości. Można w tym współistnieniu dwóch głównych postaci widzieć wpływ lub zbieżność z Panem Tadeuszem i ze Starym Kościołem Miechowskim (p. mój wstęp do niego str. XVI), ważniejszy wszakże jest objaw inny wiążący również Górę Chełmską z typem epopei wergiliańskiej o wiele wyraźniej niż z homerowym, a mianowicie zasadnicza pasywność występujących w tym typie osób. Różnicę między obu typami stanowi rzecz pozornie drobna i słabo uchwytna: w typie homerowym ludzie mimo wszystko są czynni, aktywni, jeśli ktoś woli słowo pożyczone, są ich czyny, dokonane mimo świadomości przeznaczenia, często wbrew niemu z własnego wyboru, w typie wergiliańskim są tylko działania, wykonane zgodnie z wolą wyższą, której się ludzie poddają, dlatego dzieła ich sprawiają wrażenie odmienne niż w epopejach typu homerowego. O. Atanazy przeważnie działa, ale czyni niewiele, stąd mimo pozorów jest postacią raczej bierną niż czynną. O tym zaś zadecydowało nie wprowadzenie przez Bonczyka pierwiastka fatalistycznego do poematu, lecz istota jego talentu, jego podłoże psychiczne. Fatalizm nie jest motorem akcji, lecz jej manometrem. Dlatego o. Atanazy, nie przyznawając się do tego, ulega psychozie panującej w klasztorze, że z losem ostatniego Gaszyny związane jest istnienie konwentu, dlatego ciekawi go tajemnicza osoba br. Aleksego tak dalece, iż dla wypróbowania prawdziwości przepowiedni czy dla przyśpieszenia jej spełnienia się, poleca przenieść go przed zgonem do klasztoru, chociaż głosi szczerze, że wierzyć należy tylko w proroctwa biblijne, że panią nad klasztorem jest św. Anna, w której służbie i sprawie trzeba mężnie wytrwać. Z tej służby rodzą się jego obowiązki względem ludu polskiego, obrona jego zwyczajów i języka, posuwająca się aż do atakowania urządzeń nie tylko państwowych, lecz nawet militarnych, uświęconych nadmiernie w państwie pruskim jak sztandary wojskowe i Siegesallee, a przecież to nie jest najistotniejszą treścią duszy o. Atanazego, lecz tylko środkiem do ważniejszego celu:
Inaczej Atanazy! On nie o spolszczeniu
Myśli, tylko o wiecznym pątników zbawieniu…
Dlategoć te śpiewania, modły, te nauki;
By zbawienie upewnić, darłby serce w sztuki,
Gdyby te skuteczniejsze dlań się okazały; —
Nimi, nie głosem polskim gromiłby świat cały (V 45-46, 51-54).
To wierne trwanie w służbie św. Anny daje mu moc działania w obliczu nadchodzącej katastrofy zakonu, którą nie tylko przeczuwa, lecz także nieustraszenie przyjmuje, wie bowiem, że to wszystko jest tylko pianą na głębokim nurcie wydarzeń, którego bieg znany jest przede wszystkim Bogu. Za łaskę okazaną temu najwierniejszemu słudze uznać należy i wieszczbę z lotu bocianów i wizję śmierci biskupa Förstera i wreszcie spokojną wyższość w starciu z symbolem machiny państwowej, z „wąsalem krnąbrnej twarzy“. Działalność o. Atanazego wypływa mniej z jego woli i walki stoczonej z samym sobą, więcej z niezwykłej łaski, z owej gratia gratis data.
Mniej tej łaski, choć za nią nie szczędzi dziękczynienia, doznał br. Aleksy, Damian Gaszyna; dopłynął do cichej przystani u św. Anny, ale z burzy życiowej przyniósł z sobą niepokojące pierwiastki, których nie zdołała usunąć „święta, ostra pokuta“. Bardzo ludzki charakter ma jego udręka, choć „znalazł pokój boży“ według własnego mniemania. W duszy jego tęsknota do „obu Anien“ (Anny przez zły los mu wziętej i Anny świętej) nie ustanie aż do zgonu, z nią łączy się pamięć przeznaczenia, że śmierć jego jest zapowiedzią wygnania tych zakonników, którzy nie szczędzili mu opieki w starości i chwilach przedzgonnych, dopełnia zaś miary świadomość tego, co się dzieje poza celą św. Aleksego, że tam złowrogi goniec, wołający na niego dzikim głosem, rozpoczął już spełniać swoje posłannictwo; jest to niewątpliwie „wąsal krnąbrnej twarzy“, chociaż żadnym słowem nie zdradza Aleksy, co za związek w przeszłości czy teraźniejszości zachodzi między nim, a organami wykonawczymi państwa pruskiego.
Tajemnicy uchyla nieco zachowanie się wąsala wobec trupa Aleksego: „Nic nam do waszych trupów; według zdania mego wolno zagrześć“ (VI 317—318). W związku z poprzednimi słowami wąsala: „ale ani drobnostki z sobą nie wezmiecie“ (VI 307), nabiera ta łaskawość innego znaczenia: zostawić możecie tu także trupy, które nic powiedzieć nie zdołają, bo o to właśnie idzie, żeby na tej ziemi wymarło wszystko, co jest żywe lub życia użycza polskości. Butny materializm, przemawiający ustami wąsala, nie przypuszcza, że trupy mogą przemawiać potężniej od żywych.
Zaznaczyliśmy już, że o. Atanazy jest przedstawicielem duchowieństwa zakonnego i jego roli w życiu Górnego Śląska; kogóż więc przedstawia br. Aleksy? Odpowiedź prosta: szlachtę górnośląską, czującą jeszcze łączność z ludem, a więc mającą w głębi duszy jakieś ostatnie iskry polskości — wydać się może zbyt łatwą i nieco anachroniczną, choćbyśmy powoływali się na przykład Karola Kosickiego, zmarłego w r. 1863. Symbolika, użyta przez Bonczyka w malowidle br. Aleksego, pozwala nam odpowiedź rozszerzyć, że w owym legendarnym pustelniku odbija się cała przeszłość Śląska, gdy jeszcze miał w swej polskiej strukturze społecznej wszystkie stany, przeszłość żyjąca już tylko w legendzie, podtrzymującej polskość w ostatnim filarze ojczyzny tj. w ludzie. Legenda i Bonczyk nie mylą się i popełniają niewielki tylko anachronizm, o którym kiedyś przy innej sposobności obszerniej pomówię, tutaj odwołam się tylko do pewnej zbieżności w pojmowaniu woli suwerennej poety, która kazała Słowackiemu w liście dedykacyjnym do Balladyny napisać do Krasińskiego: „niechaj tysiące anachronizmów przerazi śpiących w grobie historyków i kronikarzy; a jeśli to wszystko ma wnętrzną siłę żywota, jeżeli stworzyło się w głowie poety według praw Boskich, jeżeli natchnienie nie było gorączką, ale skutkiem dziwnej władzy, która szepce do ucha nigdy wprzód niesłyszane wyrazy, a oczom pokazuje nigdy, we śnie nawet, niewidziane istoty, jeżeli instynkt poetyczny był lepszym od rozsądku, który nieraz tę lub ową rzecz potępił: to Balladyna wbrew rozwadze i historii zostanie królową polską, a piorun, który spadł na jej chwilowe panowanie, błyśnie i roztworzy mgłę dziejów przeszłości“. W ten sposób legendarny Damian Gaszyna będzie ostatnim przedstawicielem nie tylko swego rodu i całej szlachty górnośląskiej, która dopóki była polską, miała mimo błędów swoje „dla świata i nieba zasługi“, lecz także polskiej przeszłości Śląska, anachronizm zaś na swój sposób „roztwiera mgłę dziejów przeszłości“.
Mniej wyraźnie rysuje się w poemacie rola duchowieństwa świeckiego. Bonczyk nie sięga tak daleko w jego historię jak przy dziejach klasztoru, ogranicza się wyłącznie do w. XIX, w którym wyolbrzymił znaczenie „kaznodziejów nagórnych“ nawet, jeśli idzie tylko o odpusty na Górze Chełmskiej, i okazał zbytnią wdzięczność wobec kard. Diepenbrocka, zaliczając go do „ojczyzny filarów“ za zdawkowy frazes wypowiedziany w Piekarach. Znane są już nam powody, dla których ks. Grelich otrzymał swoją aristeię w poemacie i wyrósł jakby na rzecznika całego duchowieństwa śląskiego w pieśni drugiej. Realizm Bonczyka kazał mu ten obraz poprawić i zróżniczkować przez wprowadzenie innych jeszcze księży jak: Droni, Michalskiego, Stabika, Engla itd., w usta zaś samego Grelicha włożył sporo sprzeczności, godzących się jakoś w duszy takich jak on duszpasterzy ówczesnych, których było bardzo wielu. Istota rzeczy polega na tym, że Grelich pozostanie postacią drugoplanową, deuteragonistą poematu, inni zaś jego konfratrzy, nawet Stabik, chociaż ich wystąpienia zarówno ze stanowiska polskiego jak ze względów czysto literackich przedstawiają większą wartość, schodzą na plan trzeci, nie otrzymują aristej, lecz muszą się zadowolić tylko epizodami. W tym objawia się również właściwe Bonczykowi poczucie rzeczywistości górnośląskiej w trzeciej ćwierci w. XIX.
Instynkt realistyczny Bonczyka, będący najcenniejszym bodaj składnikiem jego postawy poetyckiej wobec ludzi i rzeczy, wyraził się w tej przepowiedni z taką prawdą, że aż strach bierze. Ten sam Grelich, który w II 268—270 zacieśnił obowiązek duchowieństwa wobec ludu polskiego do rozkrzewiania języka polskiego, a nawet, aby nie urazić księży niemieckich, zgodziłby się tylko na jego obronę przed zagładą, który potem (II 323—324) powołuje się na troskę o zbawienie dusz jako na cel i uzasadnienie obrony polszczyzny, — rzucił bardzo zagadkową pociechę: Byśmy wszyscy dbali, lud zdrowo strawi nowe, a stare ocali. Sam więc Grelich nie wierzy, żeby wszyscy księża chcieli dbać o tę obronę języka polskiego, z której wyniknąć miało zachowanie przez lud „starego“ i strawienie „nowego“. Ale cóż to jest to „stare“ i „nowe“? Polszczyzna i niemczyzna, czy wiara i walka kulturna, czy inna kombinacja tych 4 pojęć, a więc wiara i niemczyzna lub polszczyzna i walka kulturna? Jeżeli jednak wyłączy się jedno z tych pojęć, do którego z trudnością da się dostosować czasownik: strawić, a więc walkę kulturną, cóż pozostanie z tej przepowiedni, o cóż dbać mają wszyscy księża? Nie cofając się przed najokrutniejszym przypuszczeniem, dojdziemy do wniosku, że Grelich myślał o strawieniu przez lud niemczyzny a ocaleniu wiary, w najlepszym zaś razie o jakimś dwujęzycznym przyszłym ludzie śląskim. Nie jest więc myślowo daleki temu księdzu, nienazwanemu przez Bełzę, który ludowi śląskiemu chciał dać dwie nogi: polską i pruską. W ten sposób nie tyle my, ile instynkt Bonczyka demaskuje tego chwalcę „ojczyzny filarów“. Iluż jemu podobnych miało się pojawić w przyszłości i jak długo wypadło czekać na spadkobierców ks. Engla, głoszących z większym jeszcze zapałem prawo ludu do boju o swoje życie, o przyszłość godną świętej przeszłości! Spinczyk o tym boju nie myśli, z natury swego usposobienia skłonny jest do kontemplacji i oporu biernego raczej niż do walki, ale w serca swej kompanii wszczepiać będzie tylko miłość „starego“, a ku „nowemu“ nie da się skusić. Wie, czy nie wie, dlaczego będzie to robił, szczerze jednak zapewnia o. Atanazego, że „podwiele żyjem, powiodem jóm (wielkom kompanijem), tym tylko w życiu móm uciechem“. Możemy mu wierzyć, że ten niewielki, ale jakże owocny obowiązek pełnić będzie sumiennie i radośnie. Wtóruje mu jeszcze wyraźniej olbrzymi przewodnik pielgrzymki od Pszczyny: „Katolickie sioła, chcą nas jakoś przerobić, nie uda się zgoła!“ (III 352—353). Ćwierć wieku przedtem zauważył to samo o ludzie spod Pszczyny o. Karol Antoniewicz (p. moje Związki duchowe Śląska z Krakowem, str. 31). Przedstawiciele ludu nie potwierdzają przepowiedni Grelicha, nie chcą trawić niczego nowego, ocalą zaś stare bez względu na to, czy wszyscy księża będą dbali, czy też tylko niektórzy. Jeżeli zaś z tego oporu wyrośnie coś nowego, jeżeli do ocalonych starych skarbów wiary i języka przybędzie nowy, to właśnie będzie nim to, przed czym bronił się Grelich, będzie to w jego rozumieniu „polityka“, poczucie narodowe polskie.
Czy Bonczyk taki wynik przeczuwał, nie da się z poematu przytoczyć na to dowodu. Lud oczom jego przedstawia się jako masa jeszcze nieukształtowana, tająca w sobie możliwości, ale wymagająca nadania jej kierunku; stąd zrodził się pomysł „ojczyzny filarów“, stąd płyną zaklęcia w kazaniu ks. Engla. Krytycy piszący o Górze Chełmskiej poszli za daleko za jedną z dwóch alternatyw: Bonczyk jest polskim patriotą i na to jako dowód zgromadzili wszystko, co mówi o polskim języku, polskim ludzie itd., albo jest centrowcem, a w najlepszym razie regionalistą śląskim, jako Polak nieuświadomionym w porównaniu z Damrothem i na to znowu jako dowód utożsamianie go przeważnie z Grelichem. Na to wszystko trzeba powtórzyć z Grelichem słowa Horacego, ale już w całości:
Est modus in rebus, sunt certi denique fines
quos ultra citraque nequit consistere rectum (Sat. I 106-107).
i oprzeć je na poprzednim ostrzeżeniu Horacego, że nie wolno przeciwieństw zbyt ostro sobie przeciwstawiać, a więc w Bonczyku tkwi i centrowiec, którym powoduje rozsądek i rozwaga, i Polak nie gorszy od Damrotha, gdy nim owładnie instynkt poetycki, instynkt niewątpliwie już polski, przeciw któremu rozsądek wierzgać usiłuje jakby przeciw biblijnemu ościeniowi. Która z tych sił przeważa, to inna już sprawa, do której wypadnie jeszcze powrócić.
- ↑ O nadmiernym rozszerzeniu pieśni III, która może pierwotnie w rozmiarach o wiele mniejszych wchodziła w skład pieśni II i IV, świadczyłby i ten szczegół, że Spinczyk nosi się 1 i pół dnia z rękopisem br. Aleksego, zanim znalazł czas na jego lekturę, podczas gdy naturalny przebieg wypadków wymagałby, żeby te dumki przeczytał wieczorem tego samego dnia, w którym je otrzymał, zwłaszcza że i tak wieczorem dnia trzeciego (koniec obecnej pieśni III) nie ma nic do roboty. Widocznie więc pierwotnie akcja była pomyślana na 3 i pół, a nie na 4 i pół dnia.