Gösta Berling (Lagerlöf, 1929)/Małgorzata Celsing
<<< Dane tekstu | |
Autor | |
Tytuł | Gösta Berling |
Wydawca | Wydawnictwo Polskie R. Wegnera |
Data wyd. | 1929 |
Druk | Drukarnia Concordia |
Miejsce wyd. | Poznań |
Tłumacz | Franciszek Mirandola |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
PPrzed Bożem Narodzeniem przybyła majorowa nad Lóffen, ale dopiero w dzień wilji dotarła do Ekeby.
Przez cały ciąg podróży chorowała, miała zapalenie płuc i wielką gorączkę, mimo to jednak nigdy nie była weselsza i nikt nie słyszał od niej słów uprzejmiejszych.
Córka proboszcza brobijskiego, która przebywała z nią od października, siedziała też w sankach i nagliła do pośpiechu. Ale majorowa kazała zatrzymywać ciągle konie, przywoływała każdego przechodnia i wypytywała o nowiny.
— Cóż tam słychać nad Löffenem? — pytała.
— Dobrze się czujemy! — odpowiadano. — Nastały czasy lepsze. Szalony proboszcz i żona jego pomagają wszystkim.
— Nadszedł czas dobry! — mówił ktoś inny. — Sintrama niema. Kawalerowie z Ekeby zaczęli pracować. Skarb proboszcza brobijskiego znaleziono w dzwonnicy brońskiej. Starczy na przywrócenie wspaniałości Ekeby i na chleb dla głodnych.
— Stary nasz dziekan odżył na nowo! — powiedział trzeci. — Co niedziele głosi powrót królestwa bożego. Nikt nie ma ochoty grzeszyć, bo zaczyna się panowanie dobra.
Majorowa jechała, pytając każdego, co słychać nad Löffenem i czego brak ludności.
Gorączka i kłucie w piersiach ustawały, gdy słyszała, jak mówiono:
— Mamy dwie dobre i bogate kobiety, Marjannę Sinclaire i Annę Stjärnhök, które razem z Göstą Berlingiem chodzą od domu do domu, pytając, czy kto nie głodny. A wódki nie pędzimy wcale.
W sankach majorowa była jak na prawdziwem nabożeństwie. Dostała się do ziemi świętej, widziała blaski radości na starych, pomarszczonych twarzach, gdy pytała o czasy obecne. Chorzy zapominali o swym bólu, sławiąc czas wesela.
— Staramy się być wszyscy dobrymi, jak kapitan Lennart! — mówili. — Chcemy być dobrzy, dobrze o wszystkich myśleć i nie krzywdzić nikogo. To przyspieszy królestwo boże na ziemi.
Wszyscy owiani byli tym duchem. Po dworach żywiono bezpłatnie biednych. Kto miał jakieś roboty do wykonania, rozpoczynał je teraz właśnie, a w siedmiu hutach majorowej praca szła całą parą. Nigdy nie było jej lepiej, niż podczas tej jazdy, gdy wciągała zimne powietrze w chore płuca. Zatrzymywała się przed każdą zagrodą, pytając o nowiny.
— Mieliśmy tu przez czas dłuższy wielką nędzę, — odpowiadano — ale panowie z Ekeby wspomagają nas. Zdziwi się pani majorowa, ujrzawszy, czego tam dokazali. Młyn jest na ukończeniu, a kuźnia w ruchu.
Bieda i te wszystkie wstrząsy odmieniły ludzi do gruntu. Wiedziała, że to nie potrwa długo, ale miły jej był powrót do miejsca, gdzie jeden pomagał drugiemu, a wszyscy pragnęli być dobrymi. Majorowa uczuła, że może przebaczyć kawalerom i podziękowała za to Bogu.
— Anno Lizo! — powiedziała. — Ja, stara, siedzę tu, i tak mi jest, jakbym była już w drodze do nieba.
Gdy stanęła w Ekeby, wybiegli kawalerowie na spotkanie, ale nie mogli jej poznać, gdyż była łagodna i uprzejma, jak ich własna hrabina. Starsi, pamiętający dawne czasy, szeptali sobie, że... to nie majorowa z Ekeby powróciła, ale Małgorzata Celsing.
Bardzo ich radowało, że taka łagodna i nie myśli o zemście, natomiast posmutnieli, widząc chorobę. Musiano ją zaraz zanieść do sypialni i położyć. W progu odwróciła się i rzekła:
— Burza Pańska przeszła po kraju! Teraz wiem, że wyszło mu to na dobre!
Potem zawarły się drzwi i już jej nie zobaczyli.
Pragniemy zazwyczaj tyle, tyle powiedzieć umierającemu! Słowa cisną się na usta, gdy wiemy, że obok leży człowiek, którego uszy przestaną niebawem słyszeć na zawsze.
— Przyjacielu drogi! — radzibyśmy rzec — przebacz i wierz, mimo wszystko, że cię kochałem! Doprawdy, nie wiem, jak mogłem ci tyle przysporzyć troski za czasów wspólnej wędrówki naszej. Dziękuję ci za wszystką radość, jaką mi dałeś!
Takie słowa radzibyśmy mówić i inne jeszcze.
Ale majorowa miała wielką gorączkę i nie słyszała, co mówili kawalerowie. Czyż nie miała się nigdy już dowiedzieć, jak pracowali, jak podjęli dzieło ratunku Ekeby ijego sławy? Wszystko to miałoż jej pozostać nieznane?
Kawalerowie ruszyli do kuźni, gdzie robota ustała dnia tego. Nakładli w piec węgla, rudy i przysposobili wszystko do topienia. Kowale poszli świątkować, przeto kawalerowie stanęli sami do pracy. Niechby jeno majorowa dożyła chwili, kiedy młot zacznie walić, a dźwięk ten powie jej wszystko! |
Zapadł mrok i noc nadeszła, a oni pracowali dalej, dziwując się, że oto znowu wigilja zastaje ich w kuźni. Wielki mistrz Kevenhüller, który kierował odbudową kuźni, i silny kapitan Chrystjan Bergh stali przy piecu, doglądając stopu, Gösta i Juljusz nosili węgle, inni siedzieli na kowadle, pod wiszącym u góry wielkim młotem, lub na wózkach węglowych i sztabach żelaza. Mistyk Löwenberg, rozmawiał z wujem Eberhardem, siedzącym obok niego.
— Dziś w nocy umrze Sintram! — powiedział.
— Czemuż dziś właśnie?
— Wszakże pamiętasz umowę, zawartą przed rokiem? Ponieważ nie uczyniliśmy nie przeciw honorowi. kawalerskiemu, przeto on przegrał.....
— Jeśli wierzysz w takie rzeczy, to zważ, żeśmy w niejednem uchybili honorowi kawalerskiemu. Opuściliśmy majorową, zaczęliśmy pracować, a wkońcu Gösta złamał słowo, nie edbierając sobie życia.
— Myślałem o tem i sądzę, że się mylisz. Wzbronione nam były czyny drobiazgowe, skierowane ku osobistej korzyści, nie zaś czyny, dyktowane przez miłość, honor i zbawienie duszy. Sintram przegrał, mojem zdaniem.
Jestem nawet tego pewny. Przez cały wieczór słyszałem brzęk jego janczarów, ale nie był to dźwięk zwyczajny, sądzę, że go ujrzymy niedługo tutaj.
Mały, stary człeczek wbił spojrzenie w otwarte drzwi kuźni i wodził po ledwie widnych skrawkach usianego gwiazdami nieba. Po chwili zerwał się, szepcząc:
— Patrz! Tam! Nadchodzi chyłkiem! Stoi w drzwiach!
— Nie nie widać! — odparł filozof. — Zmęczony jesteś, to chyba przywidzenie.
— Widziałem go wyraźnie na tle nieba. Miał długą wilczurę i futrzaną czapkę. Teraz znikł w ciemności. O, patrz, stoi pod piecem, tuż przy Chrystjanie, ale Chrystjan nie dostrzega go. Schyla się i rzuca coś w ogień.
Uh! Jaki obrzydliwy! Baczność! Baczność!...
W tej chwili huknęło, a skry posypały się z pieca na kuźnię i kawalerów. Ale żaden nie podniósł szwanku.
— Chciał się zemścić! — szepnął Löwenberg.
— Oszalałeś, widzę! — zawołał Eberhard. — Sądzę, że powinienbyś dać już pokój tym rzeczom!
— Można tak myśleć i chcieć, ale to nic nie pomoże! O, patrz, stoi teraz na belce i wykrzywia się nam. Dalibóg, zdaje mi się, że odpina młot.
Skoczył z kowadła, pociągając za sobą Eberharda. W tej samej chwili opadł młot z hukiem na kowadło. Odpięła się widocznie jedna z klamer, a obaj z wielką biedą uniknęli śmierci.
— Widzisz sam, że nie ma już nad nami władzy! — triumfował Löwenberg. — Ale mści się, to rzecz jasna!
Krzyknął Göście:
— Idźże do kobiet, Gösto! Może i do nich pójdzie stwora. Nie nawykły, jak ja, do tego widoku i mogłyby się przestraszyć. Ale strzeż się, nie lubi cię, a z powodu złamania ślubu może mieć jeszcze nad tobą władzę.
Nie wiedzieć!
Dowiedziano się potem, że Löwenberg miał słuszność, bo Sintram zmarł tejże właśnie nocy wigilijnej. Podobno obwiesił się w więzieniu, ale wedle innych pogłosek służba więzienna uśmierciła go potajemnie, gdyż śledztwo wypadło na jego korzyść, a niesposób było go dopuścić do władzy nad okręgiem. Inni głosili, że czarny jegomość zajechał czarną karetą i takiemiż końmi pod więzienie i porwał Sintrama. Nietylko Löwenbergowi pokazywał się tej nocy. Widziano go we Forsie, widziała go też we śnie Ulryka Dillner. Wielu ludzi twierdziło, że im się jawił, aż do czasu, kiedy Ulryka pochowała jego zwłoki na cmentarzu brońskim. Odtąd już nie straszy.
Opowiadano też, że zanim Gösta zdążył dojść do dworu, przybył tam jakiś nieznajomy i oddał list do majorowej. Nikt nie znał posłańca, a list położono na stoliku, przy jej łóżku. Zaraz potem nastąpiło niespodzianie polepszenie, gorączka spadła, ból ustał i uczuła się dość silną, by list przeczytać.
Starzy ludzie mówili, że to polepszenie było dziełem mocy piekielnych, gdyż Sintramowi i jego przyjaciołom mogło zależeć na tem, by majorowa poznała treść listu.
Był to dokument pisany krwią, na czarnym papierze. Poznaliby go pewnie kawalerowie, gdyż spisany został rok temu, w kuźni wigilijnej nocy.
Majorowa leżała i czytała. Dowiedziała się, że jest czarownicą i wysyła kawalerów do piekła, a przeto zostaje skazaną na utratę Ekeby. Wszystkie głupstwa odczytała dokładnie, zbadała datę i podpisy. Przy podpisie Gösty znalazła taką uwagę: „Podpisuję ten dokument, albowiem majorowa skorzystała z mej słabości i przeszkadzając mi we wzięciu się do uczciwej pracy, zrobiła mnie rezydentem w Ekeby. Poza tem uczyniła mnie mordercą Ebby Dohna, gdyż jej zdradziła, że jestem wypędzonym proboszczem.
Majorowa złożyła powoli dokument i wsunęła go w kopertę, potem leżała nieruchoma dumając nad treścią dokumentu. Z wielką goryczą serca przyznać musiała, że taką miała opinję u ogółu mieszkańców. W przekonaniu tych wszystkich, którym świadczyła dobrodziejstwa, którym dawała pracę i chleb, była tylko czarownicą i wspólniczką djabła. Taka nagroda, taka zapłata. Wiarołomna żona nie mogła się spodziewać niczego innego.
Nic sobie nie robiła z ciemnych mas i nic z tymi ludźmi ją nie łączyło. Ale czemuż tak ją osądzili kawalerowie, którzy żyli z jej łaski, więc znali ją dobrze? Czemuż udali, że wierzą w to, by mieć pretekst do zagarnięcia Ekeby? Zakotłowały w głowie myśli; podrażniona gorączką, zawrzała gniewem i snuć zaczęła plany zemsty.
Kazała córce proboszcza, która wraz z hrabiną Elżbietą nad nią czuwała, posłać do Högforsu, po zarządcę dóbr i inspektora. Spisze testament.
Potem zaczęła rozmyślać dalej. Brwi się ściągnęły, a twarz wykrzywił straszny ból.
— Pani majorowa, widzę, bardzo chora! — szepnęła Elżbieta.
— To prawda, bardziej chora, niż przedtem.
Milczała chwilę, potem rzekła głosem twardym, szorstkim:
— Dziwi mnie, gdy pomyślę, że także i hrabina Elżbieta, którą wszyscy kochają, jest wiarołomną żoną.
Elżbieta zadrżała.
— Tak... wprawdzie nie czynem, ale w myśli i pragnieniu. To sprawy nie zmienia.
— Wiem o tem, pani majorowo!
— A mimo to jesteś teraz szczęśliwą, możesz posiadać bez grzechu człowieka, którego kochasz. Czarne widmo nie stoi pomiędzy wami, możecie nawet połączeni w ocząch świata kroczyć razem drogą życia.
— Tak jest, droga pani!
— Jak śmiesz żyć z nim? — krzyknęła majorowa z wzrastającą gwałtownością — Pokutuj! Pokutuj, póki czas! Wracaj do domu, do rodziców, zanim przyjadą tu, by rzucić na ciebie klątwę! Jak śmiesz zwać Göstę Berlinga mężem swoim? Opuść go! Dam mu Ekeby, wyposażę w potęgę wielką... Czyż się ośmielisz dzielić z nim szczęście, zaszczyty i władzę? Czyż masz odwagę przyjąć szczęście i cześć? Ja ją miałam. Czy wiesz, jak na tem wyszłam? Wszak pamiętasz więzienie w Munkerudzie?
— Ach, pani majorowo, — odparła — nam obojgu szczęście nie przyświeca. Ja sama czuwam nad tem, by szczęście nie miało przystępu do naszego ogniska. Proszę, wierz mi pani, że tęsknię za domem, za opieką rodziny, ale muszę tu pozostać, drżąc ciągle i dręcząc się tą świadomością, że wszystko co czynię powoduje grzech i troskę, że pomagając jednym, szkodzę niechybnie innym. Za słaba i zbyt nieudolna jestem, by żyć na ziemi, albowiem wiąże mnie może obowiązek pokuty wieczystej.
— Takiemi myślami oszukujemy serca nasze! — zawołała majorowa. — Ale to słabość! Nie chcesz odjechać, gdyż nie chcesz go porzucić! |
Zanim hrabina zdołała odpowiedzieć, wszedł Gösta.
— Pójdź tu, Gösto! — rozkazała majorowa jeszcze ostrzejszym głosem. — Pójdź tu, Gösto, którego sławi cała okolica i który chcesz być po śmierci zwany zbawcą ludu. Dowiedz się o losach starej majorowej, którą wygnałeś, opuszczoną i samotną na gościniec.
Naprzód opowiem ci, co mnie spotkało z wiosną u matki, potem dowiesz się końca historji.
W marcu dotarłam do dworu w lasach elfdalskich. Wyglądałam na żebraczkę. Gdym przyszła, powiedziano mi, że matka w mleczarni. Poszłam tam i stałam długo przy drzwiach. Wokoło, na półkach ściennych, stały błyszczące, miedziane misy z mlekiem. Matka, licząca przeszło dziewięćdziesiąt lat, zdejmowała jedną po drugiej i zbierała śmietanę. Krzątała się żywo, ale spostrzegłam, że z trudnością sięga po misy. Nie wiedziałam, czy mnie spostrzegła, ale po chwili rzekła ostrym głosem:
— Widzę, że się z tobą stało tak, jak przepowiedziałam.
Chciałam mówić, prosić o przebaczenie, ale byłoby to daremne, gdyż była głucha jak pień. Po chwili rzekła znowu:
— Możesz mi pomódz.
Podeszłam i zaczęłam zbierać śmietanę. Zdejmowałam misy jak trzeba, pokolei, zanurzałam w miarę głęboko warzechę i stawiałam misy z powrotem na miejsce. Za nie nie pozwoliłaby żadnej ze służebnych zbierać śmie» tany, ja zaś wiedziałam z dawnych czasów, jak jej dogodzić.
— Od dziś możesz wziąć się do tej roboty! — powiedziała, a ja byłam już teraz pewna, że mi przebaczyła.
Potem nagle osłabła, tak że nie mogła już pracować.
Całemi dniami drzemała w fotelu. Zmarła kilka tygodni przed Bożem Narodzeniem. Byłabym chętnie wróciła wcześniej, Gösto, ale trudno mi było opuścić starowinę.
Zamilkła, oddychając ciężko, po chwili jednak zebrała siły i podjęła na nowo:
— Prawdą jest, Gösto, że chciałam cię mieć tu, w Ekeby. Już tak jest, że wszyscy pragną twego towarzystwa. Gdybyś mógł był zostać porządnym człowiekiem, byłabym cię wyposażyła w wielką władzę. Zawsze pragnęłam, byś dostał dobrą żonę. Zrazu myślałam o Marjannie Sinclaire, wiedząc, że cię kochała, wówczas jeszcze, gdyś był drwalem w lesie. Potem zwróciłam uwagę na Ebbę Dohna, pojechałam do Borgu i powiedziałam jej, że jeśli za ciebie wyjdzie, zamianuję cię spadkobiercą Ekeby. Przebacz, jeślim źle postąpiła.
Gösta padł na kolana przy jej łóżku, oparł głowę o krawędź i jęczał głucho.
’ — Powiedz mi, Gösto, jak dalej żyć zamierzasz i z czego chcesz żyć z żoną? Powiedz mi, wiesz przecież, żem zawsze pragnęła twego dobra.
Gösta odpowiedział, uśmiechając się, chociaż mu serce pękało z bólu:
— W dawnych czasach, kiedy usiłowałem zostać robotnikiem w Borgu, podarowałaś mi, pani majorowo, dom i posiadam go do dziś. Jesienią wyporządziłem go, przy pomocy Löwenberga, pomalowaliśmy stropy i wy* tapetowali ściany. Tylny pokoik nazwał Löwenberg gabinetem hrabiny i umeblował sprzętami z różnych dworków, kupionemi na licytacjach. Są tam fotele z wysokiem oparciem, skrzynie i kufry kute. W wielkim pokoju, od frontu, stoi warsztat tkacki Elżbiety i moja tokarnia. Jest tam także trochę sprzętów domowych. W tym pokoju siadywaliśmy nieraz długo, rozmawiając, jak to hrabina zamieszka w domku robotnika. Żona moja dowiedziała się o tem w chwili tej, pani majorowo. Chciałem ją zawiadomić o wszystkiem dopiero w dniu opuszczenia Ekeby.
— Mów dalej, Gösto!
— Löwenberg wspominał często, że koniecznie musimy mieć służącą. Latem jest tu przepięknie, mawiał, ale w zimie czułaby się młoda kobieta zbyt samotną. Musisz wziąć tedy służącą, Gösto! Przyznawałem mu rację, ale nie wiedziałem, skąd wziąć na to środki. Pewnego dnia przywlókł Löwenberg swój stół z malowanemi klawiszami. Spytałem, żartem, czy ma zamiar zostać naszą służącą. Odrzekł, że przyda nam się, bo chyba nie chcę, by żona moja gotowała sama obiad i nosiła wodę, oraz drzewo. Odparłem, że nie chcę, by pracowała, jak długo posiadam zdrowe ręce. Zauważył, że jeszcze nam lepiej pójdzie we dwu, ona zaś będzie mogła siedzieć przez cały dzień przy kominku, z haftem w rękach. Oświadczył, że nie mam pojęcia, ile obsługi potrzebuje mała, taka delikatna kobietka.
— Mów dalej, Gösto! — rzekła majorowa. — To mi łagodzi ból. Ale czy sądzisz, że młoda hrabina może mieszkać w domu robotnika?
Zdziwił go drwiący ton, jakim to powiedziała, ale mówił dalej:
— Ach, pani majorowo! Nie śmiałem w to wierzyć, ale gdyby się zdecydowała, byłbym szczęśliwy. Trzeba stąd pięć mil jechać po lekarza. Ona jest tak zręczna i dobra, że miałaby dość zajęcia w opatrywaniu ran i leczeniu gorączki. Pewny jestem, że wszyscy znaleźliby drogę do wykwintnej damy w robotniczym domku. Dużo jest niedoli u biedaków, której ulżyć można dobrem słowem i życzliwą poradą.
— A cóż będziesz robił ty sam, Gösto?
— Znajdę dość roboty, uprawiając stolarkę i tocząc. Muszę zacząć życie własne. Jeżeli żona moja nie zechce iść ze mną przez życie, muszę na to przystać. Ale nie skusiłyby mnie teraz już wszystkie bogactwa świata, chcę i muszę żyć życiem własnem. Zostanę biednym pośród biednych i będę im pomagał wedle sił. Potrzebują kogoś, ktoby im przygrywał na weselach, pisał listy do synów w obczyźnie, a ja to potrafię. Ale przedewszystkiem muszę być biedny, pani majorowo!
— Smutne będzie życie wasze!
— O nie, pani majorowo, nie będzie smutne, jeśli tylko trzymać się będziemy razem. Bogaci przyjdą do mas narówni z biedakami i radości dość będzie w naszym małym domku. Goście nie obrażą się tem, że jadło będzie przyrządzane w ich oczach i nie zrazi ich to, że jeść będą zmuszeni po dwu z jednego talerza.
— A jakież oddasz tem korzyści, jakie osiągniesz zaszczyty, Gösto?
— Starczy mi tego zaszczytu, jeśli biedacy zachowają wspomnienie o mnie przez parę lat po śmierci mojej. Korzyść będzie dostateczna, jeśli przy każdej chacie zasadzę parę jabłonek, jeśli wyuczę grajka kilku starych melodyj, a pasterza na leśnej polanie kilku pięknych śpiewek. Proszę wierzyć, pani majorowo, jestem ten sam, co dawniej, szalony Gösta. Wiem jeno teraz, że mogę zostać jedynie muzykusem i na tem poprzestaję. Dużo rzeczy muszę naprawić, ale płacz i skrucha., to sprawy nie moje! Chcę dać radość biedakom i w tem upatruję pokutę swoją!
— Gösto! — powiedziała majorowa. — Życie takie nie odpowiada zdolnościom twoim! Dam ci Ekeby!
— Ach, pani majorowo! — zawołał przerażony. — Proszę, nie czyń mnie bogatym! Nie obciążaj mnie obowiązkami i nie odrywaj od biedaków!
— Dam Ekeby tobie i kawalerom! — powtórzyła. — Jesteś przepyszny człowiek i błogosławi cię lud. Powiadam jak matka twoja: — Od dziś możesz wziąć się do roboty!
— Nie, pani majorowo, nie możemy przyjąć tego daru, my, którzyśmy wygnali panią i tylu nabawili cierpień!
— Dam wam Ekeby! Słyszysz? — powtórzyła ostro, twardo, bez śladu życzliwości.
Ogarnął go wielki strach.
— Nie wódź pani tych starców na pokuszenie! — poprosił — staliby się rozwiązłymi pijakami! Bogaci kawalerowie? Boże wielki, w cóżbyśmy się obrócili?
— Dam więc tobie, Gösto, Ekeby, ale musisz mi przyrzec, że zwrócisz wolność żonie swojej. Taka delikatna, wytworna dama nie odpowiada ci wcale. Zbyt wiele wycierpiała w niedźwiedzim kraju i tęskni za świetlaną ojczyzną swoją. Pozwól jej odjechać, a dam ci za to Ekeby!
Teraz jednak uklękła przy łóżku Elżbieta i jęła mówić:
— Już nie tęsknię za ojczyzną, pani majorowo! Ten, który jest mężem moim, rozwiązał zagadnienie i znalazł życie, którem i ja żyć mogę. Nie potrzebuję kroczyć obok niego chłodna, surowa i nakłaniać go do pokuty.
Ubóstwo i niedostatek uczynią to same. Mogę bez grzechu chodzić ścieżkami, które wiodą do biednych i chorych. Nie strach mi już życia na północy. Ale nie czyń go pani bogatym, gdyż nie mogłabym z nim zostać.
Majorowa usiadła i zawołała, grożąc im pięścią:
— Całego szczęścia chcecie dla siebie, całego szczęścia i całej troski! Nie! Kawalerowie dostaną Ekeby ku zgubie swojej. Rozdzielę męża i żonę, by zginęli oboje marnie! Jestem czarownica, wspólniczka djabła! Chcę was podjudzić do wszelakiego zła! Chcę być taką, jaką mam opinję!
Cisnęła Göście list w twarz. Czarny papier zatrzepotał w powietrzu i spadł. Gösta znał go dobrze.
— Zgrzeszyłeś przeciw mnie, Gösto! Zapoznałeś tę, która ci była drugą matką. Czyż się ośmielisz nie przyjąć kary z ręki mojej! Musisz wziąć Ekeby, które ci się stanie zgubą, gdyż jesteś słaby. Musisz odesłać żonę do domu, byś nie miał nikogo, ktoby cię mógł uratować. Musisz umrzeć znienawidzony, jak ja umieram. Powiedzą po śmierci Małgorzaty Celsing, że była czarownicą i wspólniczką djabła, o tobie zaś, żeś był marnotrawcą i katem chłopów!
Opadła na poduszki i cisza zaległa w pokoju. Nagle zahuczało w nocnej ciszy potężne uderzenie. Po niem drugie i trzecie. Wielki młot dźwigniowy zaczął dzieło swoje.
— Słuchajcie! — rzekł Gösta. — Tak brzmi pośmiertna sława Małgorzaty Celsing! To nie są żarty kawalerów pijanych, to hymn zwycięski pracy, zaintonowany ku czci starej, wiernej pracownicy. Dzięki, powiada on, dzięki za możność pracy, dzięki za chleb, który dawałaś biednym, dzięki za drogi, które budowałaś, dzięki za mieszkania wznoszone, dzięki za radość, którą przyjęłaś w dom swój! Dzięki ci, powiada hymn, spocznij w pokoju, a dzieło twoje żyć będzie i trwać. Dom twój pozostanie nadal przybytkiem darzącym szczęściem! Przyjm dzięki i nie potępiaj nas, którzyśmy błądzili i zachowaj o nas życzliwe wspomnienie, odlatując w dziedzinę wieczystego pokoju.
Gösta umilkł, ale młot śpiewał dalej, a wszystkie głosy, jakie słyszała majorowa w podróży, zmieszały się w jeden wielki akord z hukiem młota. Rysy jej rozpogadzały się zwolna, nabierały miękkiego wyrazu i zdawało się, że śmierć zaczyna ją obejmować cieniem swoim.
Weszła Anna Liza, zawiadamiając, że przybyli panowie z Högforsu, ale majorowa kazała ich odprawić. Nie chciała robić już testamentu.
— Gösto Berling, człowieku czynu, — powiedziała — zwyciężyłeś raz jeszcze! Nachyl się, bym cię mogła pobłogosławić.
Gorączka wróciła ze zdwojoną siłą. Zaczęło się konanie. Ciało musiało niejedną jeszcze stoczyć walkę, ale dusza przestała to niebawem odczuwać, zapatrzona w niebo, otwarte umierającym.
Godzinę trwała jeszcze ciężka walka, poczem majorowa legła spokojna, cicha i tak piękna, że obecni doznali głębokiego wzruszenia.
— Droga moja, kochana majorowo! — rzekł Gösta. — Widziałem cię już raz taką! Wróciła, zaiste, do życia Małgorzata Celsing i nigdy już miejsca nie ustąpi majorowej z Ekeby.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Wróciwszy z kuźni, dowiedzieli się kawalerowie o śmierci majorowej.
— Czy słyszała młot? — zapytali.
Słyszała. Na tem koniec.
Potem dowiedzieli się, że im chciała zapisać Ekeby, ale testament nie doszedł do skutku. Uznali to za zaszczyt wielki i chlubili się tem do końca życia. Nigdy natomiast nie żalili się na utratę bogactw.
Powiadają jeszcze, że tejże nocy wigilijnej Gösta Berling, z małżonką u boku, wygłosił do kawalerów ostatnią mowę. Wyraził żal, iż muszą opuścić Ekeby i że im się da we znaki słabość starości. Starzec i człowiek smutny doznaje chłodnego przyjęcia wszędzie. Biedny kawaler, będący na stancji u chłopa, odcięty od uciech i przygód, więdnie i usycha w samotności.
Tak mówił do beztroskich ludzi, zahartowanych zmiennemu losami. Raz jeszcze nazwał ich bogami i rycerzami, którzy zjawili się, by wprowadzić radość w kraj żelaza i żelazną epokę, ale żalił się, że ogród, w którym polata motyl uciechy, nawiedziły niszczące larwy, tak że owoc pójdzie na marne.
Oświadczył, że radość jest dobrem nieocenionem dla dzieci tej ziemi, ale obok tego nie przestaje niepokoić człowieka zagadnienie, jakby można być szczęśliwym i dobrym jednocześnie. Jest to rzecz najłatwiejsza i najtrudniejsza zarazem. I oni nie zdołali też rozwiązać dotąd zagadki, teraz atoli potrafią to uczynić, po przeżyciach radości i smutku, szczęścia i trosk, jakie im przyniósł rok ostatni.
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Ach drodzy moi kawalerowie, teraz mnie przypada gorycz rozłąki z wami! Ostatnią to noc przeczuwaliśmy ze sobą. Nie posłyszę już wesołego śmiechu i pieśni ochoczej. Muszę się z wami rozłączyć i z wszystkimi mieszkańcami wybrzeży Löffenu.
Drodzy staruszkowie! Otrzymałam od was dary cennie. Przvbyliście do samotnicy z wieścią o przedziwnych kolejach życia. Widziałam wasze walki bohaterskie, stoczone nad jeziorem dziecięctwa mego. Cóż zaś dałam wam, ja?
Ucieszy was może, że połączyłam imiona wasze z miejscami drogiemi sercu. Niechże cały blask życia waszego opromieni ten kraj, gdzieście przebywali! Istnieje dotąd Borg, Björne i Ekeby nad Löffenem, żyją pośród wodospadu, jeziora, parku i roześmianych polan leśnych, a gdy stanąć na szerokiej terasie, nadlatują legendy i krążą wokół, niby pszczoły lata.
Wspomniałem o pszczołach, przeto pozwólcież, że opowiem krótką historyjkę. Mały Ruster, który, jako dobosz, maszerował w roku 1813 do Niemiec na czele armji szwedzkiej, nie mógł się za powrotem dość naopowiadać o rozkosznych, południowych krajach. Mówił, że ludzie są tam wielcy, jak wieże kościelne, jaskółki jak orły, a pszczoły mają wielkość gęsi.
— Jakież tedy muszą być ule?
— Ule mają, oczywiście, wielkość zwyczajnych ułów.
— Jakże mogą się w nich tedy pomieścić pszczoły?
— A, to już ich własna sprawa! — odpowiedział mały Ruster.
Drodzy czytelnicy, czy nie wolno mi tak samo odpowiedzieć? Otaczały nas tutaj długo olbrzymie pszczoły wyobraźni. Jakże je atoli pomieścić w ulu rzeczywistości? Ach, to, zaprawdę, już ich własna sprawa...