<<< Dane tekstu >>>
Autor John Ruskin
Tytuł Gałązka dzikiej oliwy
Podtytuł Cztery odczyty: O pracy, handlu, wojnie i przyszłości Anglii
Redaktor Julian Ochorowicz
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia A. T. Jezierskiego, Warszawa
Tłumacz Wojciech Szukiewicz
Tytuł orygin. The Crown of Wild Olive
Podtytuł oryginalny Four Lectures on Work, Traffic, War and the Future of England
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ODCZYT I.

Praca.
(Wygłoszony w Instytucie Robotniczym, w Camberwell).

Moi przyjaciele — nie przybyłem pomiędzy was dziś wieczorem na to, aby się sadzić na zajmujący odczyt, ale na to, aby wam powiedzieć kilka prostych faktów, i postawić kilka prostych, ale niezbędnych pytań. Widziałem i znałem zbyt wiele walki o byt wśród naszej klasy roboczej, aby módz spokojnie, bez względu na okoliczności, zapraszać ją do zastanawiania się nad drobiazgami moich własnych studyów; przeciwnie, stając po raz pierwszy przed członkami instytutu robotniczego, założonego w okręgu, w którym spędziłem większą część mego życia, pragnę, abyśmy się na wstępie samym porozumieli na punkcie poważniejszych rzeczy. Pragnąłbym powiedzieć wam, z jakiemi uczuciami i z jaką nadzieją spoglądam na ten instytut, jako na jeden z wielu podobnych, zakładanych obecnie zarówno w Anglii, jak i w innych krajach. Instytuty te gotują wielką zmianę we wszystkich stosunkach życia przemysłowego; powodzenie ich atoli zależy całkowicie od tego, czy zdołacie jasno zrozumieć okoliczności i nieuniknione granice tej zmiany; żaden nauczyciel nie może posunąć naprzód wykształcenia, dopóki nie pozna warunków tego życia, do jakiego edukacya ma jego ucznia przygotować. A fakt, że zapraszają go, aby przemawiał do was, wyraźnie jako do „klasy roboczej,“ musi go zniewolić, jeżeli wogóle poważnie się nad rzeczą zastanawia, do zbadania na samym wstępie, na czem, według waszego wlasnego zdania, oparła się w przeszłości ta różnica klas, i na czem musi się oprzeć w przyszłości. Sposób zabawienia się, lub przedmiot studyów, jakie ktokolwiek z nas może wam ofiarować, musi w całości zależyć od zrozumienia, czy sądzicie, że różnica, upatrywana pomiędzy robotnikami a innymi ludźmi, opiera się na rzetelnej, czy na błędnej podstawie. Czy ją przyjmujecie taką, jaką jest, czy życzycie sobie jej zmiany, czy też sądzicie, że edukacya powinna ją znieść i kazać zapomnieć o niej na zawsze?
Pozwólcie mi, abym się sam jaśniej wytłomaczył. I wy i ja nazywamy ten zakład „Instytutem Robotniczym”, a szkołę w Londynie „Kollegium Robotniczem”. Jak się więc wam zdaje teraz, o ile te zakłady różnią się, lub mają się różnić od instytutów i kollegiów dla „próżniaków?“ albo jakiem innem mianem niż „próżniaki“ mam ochrzcić tych, których najszczęśliwsi i najrozumniejsi z robotników nie wahają się nazywać „klasą wyższą?“ Czy istnieją rzeczywiście wyższe i niższe klasy? Na ile trzeba jedne nieustannie podnosić, a inne obniżać? Panie i panowie — proszę wszystkich obecnych o wybaczenie mi urazy, która może tkwi w słowach, jakie zamierzam wygłosić. To nie ja pragnę je wypowiedzieć. Wypowiadają je gorzkie głosy: głosy bitew i głodu, na całym świecie panującego, głosy, które muszą by kiedyś wreszcie wysłuchane, bez względu na panujące dziś milczenie. Ani też nie powiadam tych słów do was specyalnie. Jestem pewien, że większość tu obecnych zna swe obowiązki chrześciańskie i spełnia je może lepiej odemnie. Lecz odzywam się do was, jako do przedstawicieli całej klasy, błądzącej (wiem to dobrze) głównie wskutek bezmyślności, nie mniej jednak błądzącej strasznie. Nad świadomym błędem panuje wola, ale cóż może ograniczyć błąd nieświadomy?
Tolerujcie mnie więc, gdy zwracając się do tych robotników, zapytam ich, jako reprezentant wielkiej masy: czem, według ich zdania, są lub mają być „wyższe klasy“ w stosunku do nich samych? Odpowiedzcie wy, robotnicy, którzy jesteście tutaj, i to całkiem szczerze, jakbyście byli pomiędzy sobą tylko; i powiedzcie mi, jak sobie życzycie, abym nazwał te wyższe klasy, czy mam je nazwać — czy wybyście sami sądzili, że miałbym słuszność, nazywając je — próżniaczemi klasami? Sądzę, że doznalibyście nieco niepokoju, jak gdybym nie traktował swego przedmiotu uczciwie, albo jak gdybym ze szczerego serca mówiąc, przyjął jako założenie, że wszyscy bogaci ludzie są próżniakami. Bylibyście zarówno niesprawiedliwi, jak i niemądrzy, pozwalając mi tak mówić; — nie mniej niesprawiedliwi, niż ludzie bogaci, którzy twierdzą, że wszyscy biedacy próżnują i że nie chcą pracować, jeżeli im się to tylko udaje.
Faktem bowiem jest, że zarówno istnieją biedni próżniacy, jak i bogaci próżniacy; istnieją pracujący biedni i pracujący bogaci. Niejeden żebrak tak jest leniwy, jak gdyby miał dziesięć tysięcy rocznego dochodu; a niejeden zamożny człowiek jest bardziej zajęty od swego famulusa, i nigdy nie pomyślałby o zatrzymaniu się na ulicy, aby zagrać w guziki. Także z szerokiego stanowiska biorąc, różnica między pracownikami a próżniakami, tak jak pomiędzy łajdakami a uczciwymi ludźmi, przenika serca i tajniki ludzi wszystkich klas i wszystkich stanowisk. Klasa pracująca — silna i szczęśliwa — istnieje tak wśród bogatych jak i biednych; istnieje też klasa próżnująca — słaba, występna i nędzna — zarówno wśród bogatych, jak i biednych, a najgorsze nieporozumienia, powstające między dwiema stronami, biorą początek w nieszczęśliwym fakcie, że rozumni jednej klasy, ustawicznie widzą tylko nierozsądnych drugiej klasy.
Gdyby pracowici bogacze pilnowali i karcili próżnujących bogaczy, wszystko byłoby w porządku, i gdyby pracowici biedacy pilnowali i karcili próżnujących biedaków, wszystko byłoby ładnie, ale każda klasa zdradza skłonność do wyszukiwania błędów drugiej; ciężko pracującego właściciela realności mocno dotyka widok próżnującego żebraka, a porządny, ale biedny robotnik z natury rzeczy nie może tolerować rozwiązłego zbytku bogacza. To też surowy sąd, wydawany przez sprawiedliwszych ludzi obydwóch klas, wyradza się w zaciekłą nieprzyjaźń u niesprawiedliwych — ale u niesprawiedliwych jedynie. Nikt inny, jak tylko występni wśród biedaków uważają bogatych za swych przyrodzonych wrogów i pragną łupić ich domy lub dzielić się ich majętnością, nikt inny, jak tylko przewrotni wśród bogaczy traktują pogardliwie wady i głupoty biedaków.
Tak więc niema różnicy klasowej pomiędzy ludźmi pracowitymi a próżniakami; a ja mam zamiar mówić dzisiaj o samych pracowitych. Próżniakom damy na razie pokój — są to tylko zawalidrogi — a jak by należało z nimi postąpić, o tem powiemy innym razem. Ale istnieją różnice klasowe pomiędzy samymi pracowitymi; ogromne różnice, podnoszące się i opadające do każdego stopnia nieskończonego termometru ludzkiego cierpienia i ludzkiej mocy — różnice wysokiego i nizkiego, wygranej i przegranej, w całym zakresie ludzkiej duszy i ciała.
Przestudyujemy te oddziały, oraz ich prawa, ale tylko wśród ludzi energicznych, którzy czy to pracując, czyli też bawiąc się, wkładają w pracę swą calą siłę, i całą siłę w zabawę, będąc w całem tego słowa znaczeniu „wytrwali i pracowici”, w tym, czy w owym kierunku — z celem lub bez celu. Tych różnic mamy przeważnie cztery:
I. Pomiędzy pracującymi, a bawiącymi się.
II. Pomiędzy wytwórcami środków do życia, a ich spożywcami.
III. Pomiędzy pracującymi głową, a pracującymi rękami.
IV. Pomiędzy pracującymi mądrze, a pracującymi głupio.
Dla łatwiejszego zapamiętania powiemy, że przeciwstawimy w swem roztrząsaniu:
1. Pracę zabawie;
2. Produkcyę konsumpcyi;
3. Głowę ręce;
4. Sens bezsensowi.

I.

Pierwsza zatem różnica istnieje pomiędzy klasami pracującemi a bawiącemi się. Musimy oczywiście zgodzić się naprzód na definicyę terminów praca i zabawa — nim pójdziemy dalej. Otóż zgruba biorąc (nie dla próżnej subtelności określenia, lecz jasnego użycia słów), „zabawa” jest wysiłkiem ciała lub ducha, uczynionym dla własnej przyjemności, bez określonego celu; a praca to rzecz dokonana dla tego, że należało jej dokonać i to z wyraźnym celem. Bawicie się naprzykład w krokieta. To taka sama ciężka praca, jak każda inna; ale ona was bawi, a jedynym jej wynikiem jest rozrywka. Gdybyście ją wykonywali jako przepisane ćwiczenia dla waszego zdrowia, zabawa stałaby się natychmiast pracą. W podobny sposób cokolwiek czynimy dla własnej przyjemności i tylko wyłącznie dla przyjemności, nie dla jakiegoś ostatecznego celu, staje się „zabawą” i „przyjemną rzeczą,“ a nie „pożyteczną rzeczą.” Zabawa może być pożyteczna w drugorzędnem znaczeniu (bo nic zaiste nie ma pożyteczniejszego lub potrzebniejszego); ale pożytek jej wypływa z całkowitej samorzutności.
Zastanowimy się więc wspólnie nad tem, na uprawie jakich gier spędza życie bawiąca się klasa w Anglii.
Pierwszą ze wszystkich angielskich gier jest robienie pieniędzy. Jest to calkowicie absorbująca gra; obalamy jeden drugiego częściej bawiąc się w tę grę, aniżeli w foot-ball, lub w jaki inny ordynarny sport; przytem rzecz absolutnie celu nie ma; nikt, biorący żywy udział w grze, nie wie, dlaczego to czyni. Zapytajcie wielkiego zbijacza pieniędzy, co zamierza robić z niemi — a nie da wam odpowiedzi, bo nie wie. Nie zbija groszy dlatego, żeby coś z niemi zrobić. Zbiera je po to tylko, żeby je mógł zbierać, „co zrobisz z tem, co już masz?“ spytacie go. „Ba, posiądę jeszcze więcej,“ odpowie. Tak zupełnie, jak w krokiecie, zyskujecie więcej uderzeń, które nie mają żadnej wartości, ale stanowią właśnie grę. Nie ma też wartości pieniądz, ale zabawa polega na posiadaniu więcej pieniędzy od innych ludzi. Myślicie może, iż to wielkie brudne miasto Londyn — turkoczące, gwiżdżące, dymiące, cuchnące — że ta ponura gromada fermentującej cegły, wyziewająca każdą szczeliną truciznę — myślicie, że to miasto pracy? Ani na jednej ze swych ulic! To wielkie miasto zabawy, bardzo brudnej zabawy, i ciężkiej zabawy, ale mimo to zabawy. To tylko pole krokietowe bez turfu — wielki bilard bez sukna, z kieszeniami tak głębokiemi, jak bezdenna przepaść; ale zawsze głównie bilard, nic więcej.
Zatem pierwszą wielką grą angielską jest zabawa w marki karciane. Od innych różni się tem, że zdaje się jakby nieustannie produkowała pieniądze, gdy każda inna zabawa pochłania je. Ale istnieje wielka różnica pomiędzy „wygrywaniem“ pieniędzy a „robieniem” ich; wielka różnica pomiędzy wyciąganiem ich z kieszeni bliźniego i przekładaniem do swojej a napełnianiem obydwóch. Zbieranie pieniędzy nie jest bynajmniej tem samem, co ich robienie; rogatki nie są mennicą, a wiele pozornego zysku (tak zwanego) nie jest niczem, jak jedynie formą opodatkowania wymiany.
Następna wielka gra angielska, polowanie i strzelanie, jest również ogromnie kosztowna; nie będę usiłował nawet obliczyć obecnie, ile ona kosztuje nas rocznie w ziemi, koniach, stróżach zwierzyny, prawach myśliwskich, słowem, we wszystkiem, co jest nieodłączne od tej pięknej i specyalnie angielskiej zabawy: ale rozważcie jedno tylko, mianowicie, że pomijając ćwiczenie cielesne, jest to nietylko bezużyteczna gra, ale i śmiertelna dla wszystkich, biorących w niej udział. Bo wyścigi konne dają nam wszystkie formy tego, co wyższe klasy nazywają wszędzie „zabawą,“ w odróżnieniu od innych zabaw, to jest hazard; nie jest to wcale dobroczynna i ożywcza gra; ale ochrona zwierzyny powoduje ciekawy podział ziemi, z którego wynika osobliwe urządzenie mieszkań dla ludzi i zwierząt, sprawiające, że mamy głuszce — tyle to par na jednym akrze, i że mamy ludzi — tyle to par na jednem poddaszu. Ciekawy jestem, co anielscy budowniczowie i dozorcy — anielscy budowniczowie, wznoszący tam w górze „wiele pałaców,“ i anielscy dozorcy, którzy zmierzyli nasze miasto swemi miarami — ciekawy jestem, co oni myślą, lub co mają myśleć o rozdziale ziemi, dokonanym przez naród, który zdaje się postanowił spełnić, literalnie, słowo w słowo, i to, w osobie biedaków, którym Mistrz zlecił reprezentować siebie, co tenże Mistrz powiedział o sobie samym — że lisy i ptaki mają domy, a On żadnego.
Obok dżentelmańskiej zabawy w polowanie musimy umieścić damską zabawę w strojenie się. Nie jest to najtańsza z zabaw. Widzialem dwa tygodnie temu u jubilera broszkę, nawet nie cały cal szeroką, i bez kosztownego kamienia, jednakże wartości trzech tysięcy funtów (30,000 rubli. Przyp. tłóm.). Chciałbym być w stanie powiedzieć wam, co ta „zabawa“ kosztuje w Anglii, Francyi i Rosyi. Ale to przynajmniej ładna zabawa, i pod pewnemi warunkami lubię ją; przeciwnie, nawet ludzie nie uprawiają jej tyle, ilebym sobie życzył. Wy, panie, lubicie przodować modzie: — przodujcie — gruntownie i sumiennie. Ubierajcie się same ładnie, i ubierajcie każdego ładnie. Twórzcie naprzód mody dla biednych; niech ładnie wyglądają, a wtedy i wy będziecie lepiej wyglądać pod wielu względami, których obecnie nawet nie przeczuwacie. Mody, któreście dały włościanom, nie są ładne; staniki są zanadto nieregularnie pocięte, a wiatr przewiewa przez nie zanadto swobodnie.
Obok tych są jeszcze inne zabawy, całkiem niedorzeczne, cobym wam mógł udowodnić, gdybym miał na to czas.
Nie brak też zabawy w literaturę i w sztukę — obie bardzo różniące się od pracy w literaturze, lub w sztuce, ale nie mam czasu zastanawiać się nad niemi.
Przechodzę więc do największej ze wszystkich do gry gier, do wielkiej zabawy dżentelmanów, którą zajętych panie lubią widzieć najbardziej — do zabawy w wojnę. Jest ona zachwycająco przyjemna dla wyobraźni; ale fakty nie zawsze są równie przyjemne. Mimo to, ubieramy się dla niej wybredniej, niż dla każego innego sportu; wychodzimy na nią nietylko w szkarłacie, jak na polowanie, lecz w szkarłacie, złocie i różnych innych pięknych barwach; oczywiście moglibyśmy lepiej walczyć w szaraczku, i bez piór; ale wszystkie narody zgodziły się na to, że należy się stroić do tej zabawy. Młotki i bile są bardzo kosztowne; nasze angielskie i francuskie młotki, razem z bilami i bramkami, nawet temi, z których nie mamy żadnego pożytku, kosztują, o ile mi się zdaje, około piętnastu milionów rocznie każdy naród zosobna. Kosztowna to zabawa, pomijając nawet jej skutki, o których zamilczę. Pragnę tylko zwrócić waszą uwagę na bezpośredni koszt tych wszystkich zabaw, Ta zmiana w znaczeniu wyrazu „zabawa” jest dla filologa tak samo pięknym przykładem różnicy dyalektycznej, jak zmiany, używane w Birmingham lub Baden-Baden. Tak, szlachetni panowie i szlachetne panie angielskie, które myślicie, że „chwila niepocieszonej nędzy nie stworzona dla słabego człowieka,“ patrzcie, do jakiego znaczenia doprowadziliście wyraz „zabawa“ w samem sercu wesołej Anglii! Wam wolno mieć swą muzykę, ale istnieją smutne dzieci, które nie mogą zaiste powiedzieć „grałyśmy wam, a wyście nie tańczyli;” wierzcie, będą one powtarzać: „płakałyśmy, a wyście nie pożalili się.“
Ta oto jest pierwsza różnica między „niższą a wyższą“ klasą, i to różnica zgoła nie niezbędna; z biegiem czasu musi być za zgodą wszystkich uczciwych ludzi zniesiona. Ludzie bowiem przyjdą do przekonania, że byt pełen rozkoszy, podtrzymywany krwią bliźnich, jest dobry dla komarów i pijawek, ale nie dla ludzi; że próżniactwo nie uświęca życia; że najlepszą modlitwą na początku dnia jest prośba, abyśmy go nie zmarnowali, a najlepszą modlitwą przed obiadem świadomość, żeśmy sobie nań zasłużyli. A gdy pojmiemy tyle z nauki chrześcianskiej, aby nabrać dosyć szacunku dla tego, co nazywamy natchnieniem, i ażeby nie myśleć, że słowa „Synu, idź pracować dzisiaj w mojej winnicy,“ znaczą: „Głupcze, idź zabawić się dzisiaj w mojej winnicy,“ wtedy staniemy się wszyscy pracownikami w tem, czy w innem znaczeniu; a tyle przynajmniej różnicy pomiędzy „wyższemi“ a „niższemi“ klasami ulegnie zapomnieniu.

II.

Teraz przechodzę do drugiej różnicy; pomiędzy bogatym a biednym — istniejącej w większym bodaj stopniu dziś, niż kiedykolwiek dotąd, czy to w świecie pogańskim, czy chrześciańskim.
Różnica między bogatym a biednym opiera się na dwóch podstawach.
We właściwych granicach na podstawie słusznej i zawsze potrzebnej; po za niemi zaś na podstawie niesłusznej i nieustannie podkopującej cały gmach społeczny.
Słuszną podstawą bogactwa jest żądanie, aby każdy pracujący otrzymywał wartość swej pracy; a jeżeli nie życzy sobie zużyć jej dziś, aby mu pozwolono zachować ją i wydać jutro. Tak więc pilny człowiek, oddający się pracy codzień i odkładający codzień, dochodzi nareszcie do posiadania zgromadzonej sumy bogactwa, do którego ma absolutne prawo. Próżniak nic nie robiący, i rozrzutnik nic nie odkładający, będzie w tym samym czasie podwójnie biedny — biedny majątkowo i zdemoralizowany; wskutek tego zapragnie oczywiście pieniędzy, oszczędzonych przez człowieka przezornego. Gdyby mu wówczas dozwolono napaść na posiadającego i zabrać mu dobrze zasłużone bogactwo, zginęłaby wszelka pobudka do oszczędzania, jako też nagroda za dobre prowadzenie się; w ten sposób towarzystwo rozprzęgłoby się lub istniało tylko jako system rabunkowy. To też pierwszym warunkiem życia społecznego jest skrystalizowanie narodowego sumienia w prawie nakazującem, ażeby ten posiadał mienie, kto na nie zapracował.
To prawo, powtarzam, jest właściwą podstawą różnicy pomiędzy bogatym a biednym. Ale istnieje też i fałszywa podstawa tej samej różnicy, mianowicie, władza, jaką nad wytwórcami bogactwa mają ci, co je sobie przywłaszczają. Zawsze znajdzie się pewna ilość ludzi, których celem życia jest zbieranie pieniędzy. Ta klasa ludzi jest z konieczności klasą niewykształconą, niższą pod względem intelektualnym i mniej lub więcej tchórzliwą.
Jest fizycznem niepodobieństwem dla dobrze wychowanego, intelektualnego, lub dzielnego człowieka uczynić pieniądz głównym przedmiotem swych myśli; takiem samem fizycznem niepodobieństwem, jakiem byłoby zrobienie obiadu głównym przedmiotem myśli. Wszyscy zdrowi ludzie lubią zjeść obiad, ale nie czynią go głównym celem swego życia. Tak samo wszyscy ludzie umysłowo zdrowi lubią zarabiać pieniądze — powinni lubić i doznawać przyjemności ze zbierania ich; ale głównym celem ich życia nie jest pieniądz, lecz coś od pieniądza lepszego. Dobry żołnierz, dajmy na to, życzy sobie głównie bić się porządnie. Cieszy się ze swej gaży — zupełnie właściwie postępuje, i słusznie jest niezadowolony, jeżeli mu jej przez dziesięć lat nie wypłacą — a jednak głównym ideałem jego jest wygrywanie bitew, nie zapłata za ich wygrywanie.
To samo można powiedzieć o lekarzach. Niewątpliwie lubią swe honorarya, powinni je lubić, jednakże jeżeli są dzielni i dobrze wychowani, całkowitym celem ich życia nie są honorarya. Na ogół biorąc, pragną oni leczyć chorych; a jeżeli są dobrymi doktorami i mają swobodny wybór, to raczej wolą wyleczyć pacyenta za darmo, niż zabić go za pieniądze. To samo da się powiedzieć o wszystkich dzielnych i odpowiednio ukształconych ludziach; praca jest pierwsza, wynagrodzenie drugie — lecz zawsze bardzo ważne, ale przecie drugie.
Lecz w każdym narodzie, jak powiedziałem, jest obszerna klasa źle wychowanych, tchórzliwych i mniej lub więcej głupich, a u tych ludzi, tak pewnie zapłata jest pierwszą, a praca drugą, jak u dzielnych praca pierwszą, a zapłata drugą, a to wcale nie mała różnica. To stanowi całą różnicę w człowieku; różnicę między życiem a śmiercią, między niebem a piekłem.
Nie można służyć dwom mistrzom — musicie służyć albo jednemu albo drugiemu. Gdy u was praca pierwsza, a zapłata druga, praca jest waszym mistrzem i Pan pracy, którym jest Bóg; ale gdy zapłata u was pierwsza, a praca druga, zapłata jest waszym mistrzem, i pan zapłaty, którym jest szatan; a nietylko szatan, lecz najniższy z szatanów — „najmniej wzniosły z upadłych złych duchów.“
Tak się rzecz przedstawia w najkrótszych terminach. Praca pierwsza — jesteście sługami Boga. Płaca pierwsza — jesteście sługami szatana. A i teraz i zawsze wielką jest różnicą, czy służycie Temu, który na sukniach ma napisane „Król Królów” i którego służba jest doskonałą wolnością; czyli też temu, na którego sukni wypisano „Niewolnik niewolników,“ a którego służba jest niewolą.
Jednakże w każdym narodzie jest zawsze i musi być pewna ilość tych sług szatana, których zasadniczym celem życia jest robienie pieniędzy. Są oni zawsze, jak powiedziałem, mniej lub więcej głupi, i nie mogą pojąć niczego piękniejszego, niż pieniądz. Głupota jest zawsze podstawą judaszowych tranzakcyj. Wyrządzamy wielką krzywdę Iskaryotowi, mając go za nędznika nad wszystkie nędzniki. Był on jeno zwyczajnym miłośnikiem pieniędzy i podobnie jak wszyscy miłośnicy pieniędzy, nie rozumiał Chrystusa; nie mógł pojąć Jego wartości i Jego znaczenia. Był przerażony, gdy się dowiedział, że Chrystus ma ponieść śmierć; natychmiast cisnął precz pieniądze i obwiesił się. Jak wielu naszych obecnych łowców pieniężnych, według waszego zdania, uważałoby za stosowne obwiesić się, gdyby ktokolwiek miał przez nich śmierć ponieść? Ale Judasz był zwykłym, samolubnym wyzyskiwaczem o ciasnej głowie; ręka jego tkwiła zawsze w sakiewce biedaka, na którego nie miał względu. Nie rozumiał zgoła Chrystusa, a jednakże wierzył w Niego, więcej aniżeli wielu z nas; widział Go czyniącego cuda, uważał Go za dość mocnego na to, aby dał sobie radę, a on, Judasz, będzie mógł mimo to zgarnąć swój drobny zysk z afery. Chrystus mógł wyjść zwycięzko z trudnego położenia, na którem on zarobiłby trzydzieści srebrników. Oto idea zbieraczy pieniędzy na całym świecie. Nie nienawidzi on Chrystusa, ale nie może Go zrozumieć — nie troszczy się o Niego — nie widzi nic dobrego w troszczeniu się Oń. Bądź co bądź, musi mieć swój drobny zysk bez względu na następstwa.
Tak więc w każdej masie macie pewną ilość ludzi, dla których głównym celem życia jest robienie pieniędzy.
Muszę wygłosić tę jedną wielką zasadę — znajdziecie ją niezachwianie rzetelną — że gdy kiedykolwiek pieniądz jest głównym celem życia bądź to człowieka, bądź też narodu, to okaże się zarówno źle nabytym, jak i źle zużytym; jest źródłem złego zarówno przy jego zyskiwaniu, jak i spożytkowaniu; ale gdy nie jest głównem celem, i on i wszystko inne będzie tak samo dobrze zyskane, jak i zużyte. I oto jest próbą u każdego człowieka, czy pieniądz jest głównym celem jego życia, czyli też nie. Gdyby w sile wieku spoczął, mówiąc: „Mam teraz z czego żyć i z tego żyć będę; zarobiwszy to sobie uczciwie, wydam też uczciwie i opuszczę świat biednym, tak, jak nań przyszedłlem,“ wtedy pieniądz nie jest głównym celem jego życia: lecz gdy mając z czego żyć w sposób, odpowiadający jego stanowisku, pragnie zarobić jeszcze więcej i umrzeć bogatym, wtedy pieniądz jest jego głównym celem, stając się i jego klątwą i tych zazwyczaj, którzy go po nim wydają. Wiadomo przecież, że kiedyś wydany być musi; jedyne pytanie jest, czy ma je wydać ten, co go zarobił, czyli też kto inny. Zwykle lepiej jest, aby ten go wydał, kto go zebrał, gdyż zna najlepiej jego wartość i użytek. To jest rzetelne prawo życia. Jeżeli człowiek nie chce zużyć swych pieniędzy, musi je bądź to nagromadzać, bądź też wypożyczać, co jest zwykle rzeczą najgorszą, gdyż pożyczający zazwyczaj źle wydają pieniądze, a wszystko złe dokonywa się głównie za pożyczane pieniądze, i za które też i niesłuszne wojny się prowadzą.
Zaobserwujcie bowiem fakty odnośnie do pożyczek, dawanych obcym rządom militarnym. Gdyby wasz mały chłopiec przyszedł i prosił o pieniądze na pukawki, kłótnie i ognie sztuczne, to pomyślelibyście dwa razy, zanimby od was co dostał; i przyszłoby wam na myśl, że pieniądz byłby wyrzucony, gdyby wyleciał w powietrze z racami, chociażby nie sprawił żadnej szkody; ale austryackie dzieci przychodzą do was, aby pożyczyć pieniędzy nie na niewinne spory, lecz na bagnety, aby uciskać niemi wolność we Włoszech; w tym wypadku dacie pieniądze natychmiast, gdyż wam za nie wpłynie procent. To jest nagi fakt, to jest praktyczne znaczenie waszych pożyczek zagranicznych i najwyższych procentów od pieniędzy; a potem spieracie się zaiste z biskupem z Colenso, jak gdyby zaprzeczał Biblii, gdy wy w nią wierzycie, chociaż każdy rozmyślny czyn waszego życia jest lekceważeniem jej podstawowych przykazań, i jak gdyby dla większości bogatych ludzi w Anglii nie było w tej chwili rzeczą pożądaną, ażeby Biblia nie była prawdziwą, gdyż przeciwko nim to pisane są te jej słowa:
— Rdza waszego złota i srebra będzie świadczyła przeciwko wam, i będzie żreć wasze ciało, jak by to był ogień.

III.

Przechodzę obecnie do naszego trzeciego warunku: rozdziału pomiędzy ludźmi, pracującymi ręką, a ludźmi, pracującymi głową.
Tu mamy przynajmniej nieuniknioną różnicę. Musi bowiem być praca, wykonywana ręką, gdyż inaczej nikt z nas nie mógłby żyć. Musi bowiem być też praca wykonana mózgiem, inaczej bowiem życie nicby nie było warte. A ci sami ludzie nie mogą wykonywać obydwóch. Trzeba robić ordynarną pracę i do tego muszą być ordynarni ludzie; trzeba zrobić delikatną pracę i do tego muszą być dżentelmani; a jest fizycznem niepodobieństwem, aby jedna klasa wykonywała lub dzieliła pracę drugiej. I niema sensu starać się ukryć tego smutngo faktu w pięknych słowach i mówić robotnikowi o zaszczytności pracy ręcznej i o godności człowieczeństwa. Stare przysłowie Sanszo Panszy powiada, że „ładne słowa nie omoszczą rzepy;“ i mogę wam oświadczyć, że teraz właśnie w całej Anglii wy, robotnicy, za wiele kupujecie masła w tym właśnie handlu nabiałowym. Ordynarna praca, zaszczytna czy też nie, wysysa z was życie, a człowiek, który cały dzień wydobywał glinę z rowu, lub prowadził całą noc pospieszny pociąg pod wiatr północny, lub obracał do białości rozpalone żelazo w otworze pieca, że człowiek ów nie jest tym samym przy końcu dnia, lub nocy, co ten, który siedział w cichym pokoju, otoczony wygodą, czytając książki, klasyfikując motyle, lub malując obrazy. Jeżeli może pocieszyć was powiedzenie, że ordynarna praca jest zaszczytniejsza, to przykro mi pozbawiać was tej jedynej pociechy, chociaż do pewnego stopnia niema potrzeby tego. Ordynarna praca jest w każdym razie realna, uczciwa i zwykle, chociaż nie zawsze, użyteczna; podczas gdy delikatna praca jest w znacznej swej części głupia i fałszywa w tym samym stopniu, co i ordynarna, a dlatego niezaszczytna; ale gdy oba rodzaje są równie dobrze i uczciwie wykonane, praca głowy jest szlachetna, a ręki nieszlachetna; a o jakiejkolwiek pracy ręcznej potrzebnej do utrzymania naszego życia, stare słowa: „W pocie czoła chleb swój jeść będziesz,“ wyraźnie świadczą, że z naturą jej spustoszenie jest związane, i że ziemia z naszego powodu przeklęta, rzuca też cień poniżenia na walkę naszą z cierniami i ostami; wszystkie więc narody ustanawiały pewne dnie zaszczytne, czyli „święte,” i nazwały je „świętami,” czyniąc z nich dnie spoczynku; a błogosławieńswo, rzucające wśród wszystkich naszych odległych nadziei jasne światło na naszą śmierć, to obietnica dla wszystkich, umierających w Panu, że „spoczną po swych pracach, a dzieła ich pójdą za nimi.“
Tak więc musi powstawać ciągle pytanie i spór o to, kto ma pełnić ową ordynarną pracę i jak należy upośledzonych pracowników pocieszać i nagradzać? i jaka im się należy rozrywka, jaki odpoczynek, zarówno w tym świecie (bodaj czasami), jak i w następnym? Aby odpowiedzieć na te pytania, musimy, moi dobrzy przyjaciele, jeszcze czas jakiś poczekać. Ale odpowiedzieć na nie musimy; wszyscy dobrzy ludzie i uczciwi myśliciele są tem zajęci. Wiele głów rozmyśla nad tem, lecz wiele jeszcze odkryć trzeba poczynić i wiele poczynić nadaremnych usiłowań, zanim da się coś stanowczego powiedzieć.
Teraz zanotujcie sobie jedynie tych parę szczegółów, które są pewne.
Obecnie kilka słów o podziale ciężkiej pracy. Nikt z nas, albo jeno nie wielu z nas, wykonywa ciężką lub lekką pracę, nie dlatego, że jest to naszym obowiązkiem; lecz ponieważ wlazła nam w drogę i nie możemy jej pominąć. Otóż nikt nie robi dobrze tego, co czyni z musu; praca wtedy jeno wykonana jest dobrze, kiedy towarzyszy jej ochota, a niema ochoty tam, gdzie człowiek nie wie, że czyni to, co powinien, i że jest na swojem stanowisku. Ufajcie mi, że każda praca musi być w końcu zrobiona nie w sposób nieporządny, bezładny, zwierzęcy, lecz w sposób porządny, wojskowy, ludzki — to znaczy słuszny sposób. Zaciągają ludzi do pracy zabójczej — pracy wojennej: liczą ich, ćwiczą, karmią, ubierają i chwalą za nią. Niech więc zaciągną ich także do pracy, która karmi; niech ich odliczą, wyćwiczą, nakarmią, ubiorą i pochwalą za nią. Uczcie obchodzenia się z pługiem tak samo troskliwie, jak uczycie obchodzenia się z mieczem, i niechaj oficerowie wojsk życiodajnych będą tak samo uważani za dżentelmanów, jak oficerowie wojsk śmiercionośnych, a wszystko będzie zrobione; lecz ani ta, ani żadna inna słuszna rzecz nie może być dokonana — nie ujrzycie nawet drogi do niej prowadzącej — zanim po pierwsze tak pan, jak i sługa nie postanowią sobie, że niech się dzieje co chce, ale oni będą się nawzajem sprawiedliwie oceniać.
Ludzie bezustannie spierają się o to, coby było najlepsze do zrobienia, albo co najłatwiejsze, albo co najwłaściwsze; lecz nigdy, o ile ja sam słyszę, nie pytają o to, co jest rzeczą najsłuszniejszą. A takie już prawo nieba, że nie będziecie zdolni osądzać, co jest mądre lub łatwe, zanim nie rozstrzygniecie wprzód, co jest sprawiedliwe, i zanim nie zaczniecie tego czynić. Mistrz nasz ustawicznie powtarzał: „Czyńcie sprawiedliwość i sądźcie.“ To jest rozkaz waszej Biblii, to jest „Służba Boża,“ a nie modlitwa i śpiewanie psalmów. Polecono wam istotnie śpiewać psalmy, gdyście szczęśliwi, i prosić w modlitwie, gdy wam czego potrzeba; za sprawą złego ducha myślimy, że modlitwa i śpiewanie psalmów, to właśnie „służba.“ Gdy dziecko potrzebuje czegokolwiek, to wbiega i prosi o to swego ojca, ale czyż ono to nazywa przynoszeniem ojcu usługi? Gdy prosi o zabawkę lub kawałek placka — czyż nazywa to służeniem swemu ojcu? To u Boga nazywa się modlitwą, którą On lubi. On lubi, abyście w potrzebie prosili Go o placek; ale nie nazywa tego służeniem Mu.
Prośba nie jest służbą. Bóg tak samo nie lubi żebraków, jak i wy — gdyż On lubi uczciwą służbę, a nie żebraninę.
Gdy dziecko bardzo kocha swego ojca i jest bardzo szczęśliwe, wyśpiewuje wokół niego piosenki; lecz nie nazywa tego służeniem swemu ojcu; to też śpiewanie pieśni o Bogu nie nazywa się służbą Bożą. Jest to przyjemność dla nas, jeżeli jest czemkolwiek wogóle; najprawdopodobniej nie jest to zgoła nic; ale jeżeli jest czemś, to tylko służeniem sobie, a nie Bogu. A jednakże jesteśmy dosyć bezczelni na to, aby nasze prośby i zawodzenia nazywać „służbą Bożą.“ Mówi się: „służba Boża zostanie odprawiona o godzinie 11-ej.“ Niestety! jeżeli nie spełniamy służby Bożej w każdej chwili swego życia, to nie spełniamy jej wcale. Jedyna Boska praca — jedyna przykazana ofiara — to czynić sprawiedliwość; a jednak to rzecz ostatnia, do uczynienia której czujemy skłonność. Raczej wszystko inne, niż to! Miłosierdzia, ile się wam podoba, byle nie sprawiedliwości.
„Miłosierdzie — powiecie — jest większe od sprawiedliwości.” Zapewne, że jest większe; jest to szczyt sprawiedliwości — jestto świątynia, której podstawę stanowi sprawiedliwość. Lecz nie można mieć szczytu bez spodu; nie można budować na miłosierdziu. Trzeba koniecznie budować na sprawiedliwości, dla tego głównie powodu, że naprzód nie macie do budowy miłosierdzia. To jest ostatnia nagroda dobrej pracy; czyń sprawiedliwość swemu bratu (bez względu na to, czy go kochasz lub nie), a dojdziesz do pokochania go. Ale czyń mu niesprawiedliwość, ponieważ go nie kochasz, a dojdziesz do nienawidzenia go. Bardzo to ładnie myśleć, że można zacząć budować na miłosierdziu; ale spostrzeżecie, że wszystko, z czem możecie rozpocząć, zaczyna się w domu, i jest miłością siebie samego; wy ludzie, mający się dobrze, którzy jesteście tu dzisiaj obecni, pójdziecie najbliższej niedzieli na „służbę Bożą”, gładcy i schludni, małe wasze dzieci wdzieją swoje ładne obcisłe kamaszki odświętne, i piękne piórka w kapeluszach, będziecie myśleć z zadowoleniem i nabożeństwem, jak ładnie wyglądają! Tak jest istotnie: kochacie je serdecznie i lubicie zatykać piórka w ich kapelusze. To bardzo dobrze — to jest miłosierdzie; ale to miłosierdzie, zaczynające się w domu. Następnie ujrzycie biednego małego zamiatacza ulicy, który włożył — to jego strój niedzielny — najbrudniejsze łachmany, jakie posiada, aby módz lepiej żebrać; dacie mu kilka groszy, i pomyślicie, jacyście dobrzy. To miłosierdzie po za domem, ale cóż powie sprawiedliwość, idąca obok was i strzegąca was? Chrześcijańska sprawiedliwość była dziwnie jakoś niema i pozornie ślepa, a jeżeli nie ślepa, to oddawna zgrzybiała, jednakże ciągle prowadzi swoje rachunki — stale — załatwiając je wieczorami bardzo troskliwie, zdjąwszy opaskę i nałożywszy najsilniejsze okulary (to jedyny nowoczesny wynalazek, o który się troszczy). Musicie przyłożyć ucha blizko do jej ust, aby usłyszeć jej mowę; poczem zdziwicie się, usłyszawszy jej pierwszy szept, gdyż będą to napewno słowa: „Dlaczego ten mały zamiatacz ulicy nie miałby mieć tak samo piórka w kapeluszu, jak wasze dziecko?“ Spytacie wtedy sprawiedliwości ze zdziwieniem, „jak może być tak głupia, aby myśleć, że dzieci mogą zamiatać ulice z piórami na głowie?” Pochyliwszy się znów, usłyszycie głos sprawiedliwości mówiący — ciągle w swój nudny, głupi sposób: „Czemu co drugą niedzielę nie każesz swemu dziecku zamiatać ulicy i nie weżmiesz z sobą biedaka do kościoła w kapeluszu z piórkiem?“ Na litość (zawołacie), cóż ona jeszcze zechce wymyślić? Odpowiadacie oczywiście, że „nie czynicie tak, bo każdy powinien być zadowolony ze stanowiska, na jakiem go Opatrzność postawiła.“ Ah, moi przyjaciele, to jest rdzeniem całej sprawy. Czy Opatrzność postawiła ich na tem stanowisku, czyli też wy sami? Spychacie człowieka do fosy, a potem każecie mu być zadowolonym ze stanowiska, na „którem Opatrzność go postawiła.” To jest nowoczesne chrześciaństwo. — „Myśmy go nie zepchnęli do fosy.“ Zkąd wiecie, coście uczynili, albo co czynicie? Bo to jest właśnie rzecz, którą wszyscy powinniśmy wiedzieć, a której dopóty nie dowiemy się, dopóki co rano będziemy się pytać, nie jak wykonać rzecz zyskowną, ale jak wykonać rzecz sprawiedliwą; i dopóki nie będziemy przynajmniej tak daleko na drodze do stania się chrześcianami, aby zrozumieć maksymę biednego mahometanina, że „jedna godzina spełniania sprawiedliwości warta jest siedmdziesięciu lat modlitwy.”
Przypuściwszy tedy, że określiliśmy z odpowiednią sprawiedliwością, kto ma wykonywać pracę ręczną, to następnem pytaniem jest, jak należy wyrobników ręcznych płacić, jak mają odpoczywać i jaką mają mieć zabawę? Przypuszczalna jakość zabawy zależy od przypuszczalnej ilości zapłaty; a ilość zapłaty powinna być przedmiotem rozmyślań nie tylko samych wyrobników, lecz wszystkich pracowników. Ogólnie biorąc, dobra, użyteczna praca, czy to ręczna, czy umysłowa, jest bądź-to źle płatna, bądź też nie płatna wcale. Nie mówię, że tak być powinno, ale tak jest zawsze. Żadna najlepsza praca w sztuce, literaturze lub nauce nie jest należycie zapłacona. Wiele myślicie dostał Homer za swoją „Iliadę”? albo Dante za swój „Raj“? Tylko gorzki chleb i sól; człowiek, który odkrył teleskop i pierwszy widział niebo, doczekał się w nagrodę ciemnicy; człowiek, który wynalazł mikroskop i pierwszy widział ziemię, umarł z głodu, wypędzony ze swojej ojczyzny; jest zaiste rzeczą bardzo jasną, że Bóg chce, aby wszelką prawdziwie dobrą robotę i wszelką dobrą mowę dawano ludziom za darmo. Bo to zaiste jest prawdziwa zapłata Ojca świata. Ile razy którekolwiek z dzieci świata pracuje dla dobra tegoż świata uczciwie, głową i sercem, i powiada: „Daj nam trochę chleba, tyle tylko, żeby podtrzymać w nas życie,” ojciec świata odpowiada: „Nie, moje dzieci, nie dam wam chleba, ale dam kamienie, ile wam się podoba, albo ile potrzeba, aby wam nakazać spokój.“

IV.

Muszę teraz przejść do ostatniego rozdziału, odnoszącego się do nas wszystkich, jako pracowników: Co to jest mądra praca, a co głupia? Jaka jest różnica między sensem a bezsensem w codziennem zatrudnieniu?
Otóż mądra praca jest to, krótko mówiąc, praca z Bogiem, głupia zaś praca przeciwko Bogu. A praca, wykonana z Bogiem, której On pomaga, może być opisana krótko jako „porządkowanie“ — to jest wykonywanie Boskiego prawa porządku, duchowego i materyalnego, wśród ludzi i rzeczy. Pierwsza rzecz, którą należy wykonać, pierwsza „dobra praca,“ to w odniesieniu do ludzi przestrzeganie sprawiedliwości, a w stosunku do rzeczy, przestrzeganie czystości. Przeciwko tym dwom wielkim ludzkim czynom, sprawiedliwości i porządku, walczą nieustannie dwa wielkie demony — niesprawiedliwości i nieporządku, czyli śmierci, gdyż śmierć jest tylko najwyższym stopniem nieporządku. Tych dwóch szatanów trzeba zwalczać codziennie. Nie zwalczając demona niesprawiedliwości, pracujecie dla niego: „Czynicie niesprawiedliwość“ i ściągacie na siebie potępienie, gdyż wyrok na was będzie brzmiał tak: „idźcie precz odemnie wy, którzy czynicie niesprawiedliwość.“ O ile nie opieracie się demonowi nieporządku, czynicie nieporządek, i spełniacie sami pracę śmierci, co jest grzechem i pociąga za sobą swą nagrodę: śmierć.
Uważajcie więc, że wszelka rozumna praca posiada głównie trojaki charakter: jest uczciwa, użyteczna i wesoła.
1. Jest uczciwa. Nie znam nic dziwniejszego nad to, że uznajecie uczciwość w zabawie, ale nie uznajecie jej w pracy. W swych najbłahszych grach macie zawsze kogoś, kto przestrzega tak zwanej uczciwej gry.
W boksowaniu się trzeba uderzyć uczciwie, w wyścigach rozpocząć bieg uczciwie. Angielskiem hasłem jest uczciwa gra; nieuczciwej nienawidzicie, czy uderzyło was kiedy, że potrzeba innego jeszcze hasła, to jest: „uczciwa praca“, i że powinniście znienawidzieć nieuczciwą pracę? Wasz siłacz zawodowy ma w sobie jeszcze iskrę honoru, który posiadają też i otaczający go pierścieniem ludzie; osądzą, że przegrał, jeżeli nieuczciwie uderzył. Lecz wasz kupiec zawodowy wygrywa partyę drogą nieuczciwej sprzedaży i nikt przeciwko temu nie krzyczy. Wypędzacie szulera, który gra fałszywemi kostkami, ale kupca, który używa fałszywych wag, zostawiacie w spokoju kwitnącego interesu! Boć każde nieuczciwe postępowanie jest używaniem fałszywych wag. Cóż to szkodzi, jeżeli otrzymam mniejszą wagę, sfałszowany materyał, lub nierzetelny fabrykat? Błąd w fabrykacie jest bezwątpienia najgorszy. Dajcie mi złą miarę w jadle, a tylko stracę na tem; ale dajcie mi sfałszowane jadło, a umrę od niego. Tu więc jest wasz główny obowiązek, wy, robotnicy i rzemieślnicy — obowiązek rzetelności wobec siebie samych i nas, którzy radzibyśmy pomódz wam, nie możemy jednak uczynić dla was nic, ani wy sami dla siebie, bez uczciwości. Miejcie to, a będziecie mieć wszystko; bez niej zaś wasze głosowania, wasze reformy, wasze ustawy o wolnym handlu, wasze instytucye naukowe — wszystko nic nie znaczy. Szkoda jednoczyć głowy, jeżeli nie możecie zjednoczyć serc. Ramię do ramienia, prawica do prawicy, pośród samych siebie, i nie wyciągajcie nieżyczliwej ręki do nikogo, a możecie jeszcze zawojować świat.
2. Mądra praca jest użyteczna i nikt nie ma, lub nie powinien mieć nic przeciwko temu, że dana praca jest ciężka, skoro tylko jest z niej pożytek; ale gdy jest ciężka i nic z niej nikomu, gdy nasza cała robota pszczół zamienia się na pajęczą, a zamiast plastrów miodu, osiągamy tylko pajęczynę, którą najbliższy wietrzyk rozwieje — to rzecz okropna dla pracownika. A jednak, czy kiedykolwiek pytamy się siebie osobiście lub jako naród: zali wasza praca przynosi jaki rezultat lub też nie? Nie dbamy o utrzymanie tego, co zostało szlachetnie wykonane; jeszcze mniej troszczymy się o szlachetne wykonanie tego, coby inni mogli zachować, a już najmniej staramy się o to, aby uczynić pracę użyteczną, zamiast zabójczą dla pełniącego ją, tak, aby używał swego życia, a nie trwonił go. Ze wszystkich zbrodni, największa, jakiej możecie się dopuścić, to trwonienie pracy. Gdybyś, zszedłszy rano do swej mleczarni, ujrzał, że twe najmłodsze dziecko udało się na dół przed tobą, i że bawiło się razem z kotem, że wylało całą śmietanę na podłogę, aby ją kotek zlizał, tobyś wykrzyczał dziecko i żałował zmarnowanego mleka. Ale gdy zamiast drewnianych czasz z mlekiem, masz złote czasze z życiem ludzkiem, a zamiast bawiącego sie kota, bawiącego się dyabła, a ty sam używasz rozrywki, i gdy zamiast zostawić, aby Bóg rozbił złotą czaszę przy fontannie, ty ją tłuczesz w pyle i wylewasz ludzką krew na ziemię, aby ją szatan zlizał — to nie jest trwonieniem! Co! myślisz może, że „trwonienie ludzkiej pracy nie jest zabijaniem?“ Czyż nie? Chciałbym wiedzieć, jak zdołałbyś zabić gruntowniej — zabić drugą śmiercią? Najłagodniejszą metodą mordowania jest zatrzymanie ludzkiego oddechu. Głód, zimno i małe świszczące kule — ci posłannicy miłości między narodem a narodem — przyniosły dotąd przyjemność wielu ludziom; słodkie wyzwoliny i pozwolenie udania się nakoniec tam, gdzie się jest mile widzianym i szczęśliwym. W najgorszym razie jest to tylko skrócenie życia, a nie skorrumpowanie życia; ale gdy się zaprzęga człowieka do nizkiej roboty, gdy się krępuje myśli, oślepia wzrok, niszczy nadzieje, kradnie radości, skarla ciało i rozsadza dusze, a w końcu nie zostawia mu się nawet tyle, żeby zebrał lichy owoc swego poniżenia, lecz przywłaszcza się to sobie, i odprawia go do grobu po skończeniu z nim rachunku, po uczynieniu murów tego grobu, o ile to można, wiecznie trwałemi, jakkolwiek sądzę, że cegły niektórych naszych grobów familijnych będą trzymać się mocniej w dzień zmartwychwstania, niż darń nad głową robotnika, to nie jest niby trwonieniem i grzechem!
3. W końcu: rozumna praca jest wesoła, jak praca dziecka. Życzę sobie, abyście wynieśli ztąd z sobą jedną myśl i zachowali ją na zawsze.
Każdy w tej sali uczył się modlić codzień: „Przyjdź królestwo Twoje“. Gdy słyszymy człowieka, klnącego na ulicy, uważamy to za coś bardzo złego i mówimy, że on „bierze imię Boga nadaremno.“ Ale jest dwadzieścia razy gorszy sposób, niż ten, brania imienia Jego nadaremno. A mianowicie: proszenie Boga o to, czego nie potrzebujemy. On nie lubi tego rodzaju modlitwy. Skoro nie potrzebujecie czego, nie proście oto; taka prośba bowiem jest najgorszem przedrzeźnianiem Króla, jakiego się możecie względem niego dopuścić; niczem wobec tego byli żołnierze, bijący go prętami po twarzy. Gdy nie pragniesz Jego królestwa, nie proś o nie. Ale gdy pragniesz, musisz czynić więcej, niż modlić się; musisz zapracować na nie, aby zaś na nie zapracować, musisz wiedzieć, czem ono jest; prosiliśmy o nie bezmyślnie długi czas. Uważajcie, że jestto królestwo, które ma przyjść do nas; nie my mamy iść ku niemu. Nie ma to być również królestwo zmarłych, lecz żywych. Nie ma też nastać nagle, ale spokojnie; nikt nie wie, jak „Królestwo Boże przyjdzie niepostrzeżone." Będąc zaś w nas, nie może być widziane, lecz odczute; a chociaż przynosi z sobą dobro i nie polega na niem: „Królestwo Boże nie jest mięsem lub napojem, lecz sprawiedliwością, spokojem i radością w Duchu Świętym“, radością w świętym, zdrowie i nadzieje niosącym Duchu. Gdy chcemy pracować dla tego Królestwa, i sprowadzić je, i wnijść w nie, trzeba naprzód przyjąć jeden warunek.
Musicie wnijść w nie jak dzieci, albo nie wejść wcale. „Ktokolwiek nie przyjmie go jak małe dziecko, nie wejdzie weń.“ I znów: „Dozwólcie małym dziatkom dostąpić do mnie, i nie brońcie im, ponieważ takich jest Królestwo Niebieskie.“ Takich, uważajcie. Nie dzieci samych, ale takich jak dzieci. Sądzę, że wiele matek, czytając te słowa, mniema, iż niebo będzie pełne niemowląt. Ale rzecz nie tak się ma. Będą tam dzieci, ale z koroną siwych włosów. „Długie dni, długie życie i pokój," oto jest błogosławieństwo, a nie śmierć w niemowlęctwie. Dzieci umierają jeno za grzechy swych rodziców; Bóg przeznaczył je do życia, lecz nie zawsze może im pozwolić żyć; wtedy dostają się wcześniej do nieba; i małe dziecko Dawida, za które daremnie modlono się i małe dziecko Jeroboama, zabite nogą matki na jej własnym progu — znajdą się tam oboje, lecz stary znużony Dawid, stary znużony Barzillai, nauczywszy się w końcu lekcyi dziecinnej, znajdą się tam także; a jedyną kwestyę dla nas wszystkich, młodych czy starych, jest, czyśmy się wyuczyli naszej lekcyi? Potrzeba nam charakteru dziecka, który musimy koniecznie uzyskać; zobaczmy pokrótce, na czem on polega.
Pierwszą cechą dzieciństwa jest skromność. Dobrze wychowane dziecko nie myśli, że może nauczyć czegoś swych rodziców, lub że wie wszystko, Może myśleć, że ojciec i matka wiedzą wszystko — może zresztą myśleć, że wszyscy dorośli wiedzą wszystko; ale napewno jest przekonane, że ono samo nie wie. To też nieustannie stawia pytania i pragnie wiedzieć coraz więcej. To więc jest pierwsza cecha dobrego i mądrego człowieka, kiedy pracuje. Wiedzieć, że umie bardzo mało; — pojmować, że ponad nim jest wielu mędrszych od niego, i stawiać ustawicznie pytania, pragnąć uczyć się, a nie uczyć. Nie uczy dobrze ten, kto chce uczyć, albo nie rządzi dobrze ten, co pragnie rządzić; stara to sentencya (Platona, tylko nie wiem, czy on jest jej twórcą) i zarówno mądra, jak stara.
Drugą cechą dziecka, to żywić zaufanie. Przeczuwając, że jego ojciec wie, co dla niego jest najlepsze, i przekonawszy się zawsze, ilekroć razy zapragnęło iść samowolnie przeciwko niemu, że on miał racyę, a ono nie, szlachetne dziecko zaufa mu w końcu całkowicie, poda mu swą rękę i pójdzie z nim na ślepo, jeżeli tego zechce. I to jest także cechą wszystkich dobrych ludzi, jako posłusznych pracowników, lub żołnierzy pod wodzą kapitana. Muszą oni ufać swym kapitanom; — zniewoleni są oni wybrać tych jeno, którym mogą zaufać. A wtedy nie myślą zawsze, iż to, co się im wydaje dziwne, albo złe w tem, czego się od nich wymaga, jest istotnie dziwne lub złe. Znają oni swego kapitana: muszą iść za jego przewodem, muszą czynić, co im rozkaże; a bez tego zaufania i wiary, bez tego kapitaństwa i wojskowości, żaden wielki czyn, ani zbawienie nie jest dla człowieka możliwe. Wszystkie narody stają się wielkie dopiero po osiągnięciu tej wiary: Żyd, Grek i Mahometanin zgodnie zdają się to zdanie potwierdzać. To absolutne zaufanie uczyniło Abrahama ojcem wiernych; uznanie władzy Boga, jako wodza nad wszystkimi ludźmi, i przyjęcie kierownika, którego on wyznaczył jako komendanta wiernych, dało podwaliny narodowej potęgi, jaka jeszcze istnieje na Wschodzie. Tak samo czyn Greków, którzy stali się typem nieegoistycznych i szlachetnych żołnierzy po wszystkich ziemiach i po wszystkie czasy, został upamiętniony na grobie tych, którzy poświęcali dlań życie w najpatetyczniejszej, o ile wiem, ze wszystkich ludzkich sentencyi: „O! przechodniu, pójdź i powiedz naszemu ludowi, że spoczywamy tu za posłuszeństwo jego słowom.“
Trzecią cechą dzieciństwa jest być kochającym i szlachetnym. Daj dziecku odrobinę miłości, a otrzymasz w zamian wiele. Kocha ono wszystko wokół siebie, gdy jest dobrym gatunkiem dziecka — nikomu nie sprawi bólu, zawsze odda co ma najlepszego — nie pragnie przywłaszczyć sobie wszystkiego w domu i doznaje rozkoszy w niesieniu pomocy innym; nie można mu zrobić większej przyjemności, jak dać sposobność do okazania się użytecznem, bodajby w najmniejszym stopniu.
Dziecko wreszcie wskutek tych wszystkich cech jest wesołe. Ufając swemu ojcu, nie troszczy się o nic, żywiąc miłość do każdej istoty, zawsze jest szczęśliwe, czy to w zabawie, czy przy spełnianiu obowiązków. To samo jest cechą wielkiego pracownika — nie myśli o jutrze, myśli jeno o obowiązku dnia; ufa, że kto inny zatroszczy się o jutro, wie, co to jest praca zaiste, nie wiedząc, co troska; zawsze gotów do zabawy, pięknej zabawy, gdyż miła zabawa ludzka jest jakby zabawą słońca. Oto wzór pracownika. Wierny przeznaczeniu, zdecydowany jest jak człowiek silny odbyć swą drogę, ale również jak silny człowiek doznaje z tego powodu przyjemności. Patrzcie, jak się bawi rano, gdy mgły w dole, a chmury w górze, przez które przedzierają się potoki promieni i połysków — oto gra słońca; wielka gra ludzka jest podobna, urozmaicona, pełna światła i życia, subtelna, jak rosa poranna. Tak więc macie charakter dziecka w tych czterech rzeczach — pokora, wiara, miłosierdzie i wesołość. Oto, do czego macie się nawrócić. „Chyba, że się nawrócicie i staniecie się podobni do małych dzieci.“ — Słyszymy obecnie wiele o nawracaniu się, ale ludzie zawsze zdają się myśleć, że nawrócenie ma człowieka unieszczęśliwić i wydłużyć mu fizyognomię. Nie, przyjaciele, macie wrócić do dzieciństwa, do rozkoszy i do sprawiania rozkoszy innym. Nie można znaleźć się na żadnem zebraniu, aby nie usłyszeć wiele o odszczepieństwie. O tak, odszczepieństwo! Powiadam wam, że na drogach, po których większość nas kroczy, im prędzej odpadniemy — tem lepiej.
Wracajcie do kolebki, jeżeli, idąc naprzód, zbliżacie się do grobu — wstecz, powiadam wam, napowrót — w dziecinne szaty. Tylko wpośród dzieci i tylko jako dzieci znajdziecie lekarstwo na gojącą, prawdziwą mądrość. Trucizna mieści się w radach światowego człowieka; słowa, jakie mówi, zawierają tylko gorycz, „trucizna os jest na ich ustach,“ ale niemowlę będzie się bawić przy gnieździe szerszeni. Śmierć wyziera ze spojrzeń ludzkich. „Oczy ich skrycie skierowane są przeciwko biednym,“ są one jak wąż, co zabija wzrokiem, jak bazyliszek. Ale „od piersi odstawione dziecię położy swą dłoń na gnieździe bazyliszka.“ Śmierć tkwi w krokach ludzkich: „stopy ich są skore do lania krwi, objęli nas swemi kroki jak lwy łupu chciwe, i młode lwięta, na czatach będące,“ „ale w tem królestwie wilk spocznie obok jagnięcia, a koźlę obok lwa“ i „małe dziecię pokieruje niemi.“ Smierć tkwi w myślach ludzkich; świat jest dla nich jedną wielką zagadką, coraz ciemniejszą, im bliższą końca; ale tajemnica jej znana jest dziecku, a Panu nieba i ziemi należy się największa podzięka za to, że „ukrył te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a odsłonił je niemowlętom.“ Tak i jest jeszcze śmierć — cała nieskończoność śmierci w księztwach i państwach człowieka. Jak daleko zachód jest od wschodu, tak daleko nasze grzechy są — nie odsunięte od nas, lecz rozmnożone wokół nas; czy myślicie, że słońce, „cieszy się“ swym obiegiem, gdy posuwając się ku zachodowi po horyzoncie, czerwienieje od refleksu przelanej krwi, a zaczerwieni się jeszcze mocniej? Wzbraniacie się przeciwko temu napróżno; wróg i mściciel spadnie na was także, chyba, że pojmiecie, jako nie z paszcz armatnich, ani z wylotów strzelby, ale „z ust niemowląt i dzieci“ wyjdzie siła, która „uciszy wroga i mściciela.“





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Ruskin i tłumacza: Wojciech Szukiewicz.