<<< Dane tekstu >>>
Autor John Ruskin
Tytuł Gałązka dzikiej oliwy
Podtytuł Cztery odczyty: O pracy, handlu, wojnie i przyszłości Anglii
Redaktor Julian Ochorowicz
Data wyd. 1900
Druk Drukarnia A. T. Jezierskiego, Warszawa
Tłumacz Wojciech Szukiewicz
Tytuł orygin. The Crown of Wild Olive
Podtytuł oryginalny Four Lectures on Work, Traffic, War and the Future of England
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ODCZYT II.

Handel.
(Wygłoszony w magistracie w Bradford).

Moi dobrzy przyjaciele z Yorkshire, poprosiliście mnie tu pomiędzy wasze wzgórza, abym powiedział wam coś o zamierzonej przez was budowie giełdy; ale wybaczcie mi, proszę, gdyż ja nie myślę uczynić nic podobnego.
Nie mogę mówić wcale, albo tylko niewiele o tej waszej giełdzie. Ale muszę mówić o całkiem innych rzeczach, i to chętnie; nie zasłużyłbym na wasze względy, gdybym, zaproszony do mówienia o jednym przedmiocie, mówił samowolnie o drugim. Lecz nie mogę porządnie mówić o czemś, na czem mi zgoła nie zależy; a muszę wam oświadczyć ze smutkiem, że nic mnie ta wasza giełda nie obchodzi.
Gdybym, zaproszony przez was, odpowiedział że „nie przyjdę, bo nie dbam o giełdę w Bradfordzie,” zupełnie słusznie mielibyście do mnie urazę, nie znając powodu tak dziwnej obojętności. Dlatego stawiłem się w nadziei, że dozwolicie mi cierpliwie wyjaśnić, dlaczego zachowuję milczenie przy tej, jako też innych podobnych okazyach, gdy poprzednio byłbym skorzystał ze sposobności, aby przemówić wobec uprzejmego audytoryum.
Jednem słowem, nie dbam o tę giełdę, ponieważ i wy sami o nią nie dbacie, i ponieważ wiecie doskonale, że na was w tym kierunku wpłynąć nie mogę. Spojrzyjcie na istolne cechy sprawy, które wy, jako ludzie do interesu, znacie doskonale, a zdaje się wam, że ja je przeoczam. Macie zamiar wydać 30,000 funtów (300,000 rubli. Przypisek tłóm.), która to suma jest dla was zbiorowo niczem; kupienie nowego surduta jest, o ile się to do kosztu odnosi, przedmiotem o wiele poważniejszej rozwagi dla mnie, aniżeli wystawienie giełdy dla was. Sądzicie, że powinniście mieć odpowiednią rzecz za swoje własne pieniądze. Wiecie, że istnieją w architekturze różne dziwaczne style; nie życzycie sobie wystawienia czegoś śmiesznego; pomiędzy innymi, słyszeliście o mnie, jako o przyzwoitym kupcu architektury; to też posyłacie po mnie, abym pouczył was o panującej modzie i powiedział, jakie w tej chwili mamy na składzie najnowsze i najmilsze oku wieżyczki.
Otóż wybaczcie mi, gdy wam powiem otwarcie, że nie możecie mieć dobrej architektury, pytając innych o radę przy zdarzonej tylko sposobności. Każda dobra architektura jest wyrazem narodowego życia i charakteru, a wynika z ogólnie panującego smaku narodowego, lub pragnienia piękna. Proszę was, ażebyście zastanowili się nieco nad głębokiem znaczeniem słowa „smak;“ bo żadne moje twierdzenie nie było nigdy tak mocno przekręcone, jak to, że dobry smak jest w swej istocie właściwością moralną. — Nie — powiada wielu z mych antagonistów — smak swoją drogą, moralność zaś swoją drogą. Powiedz nam, co jest ładne; pragniemy bardzo wiedzieć, ale nie mów nam kazań.
Niech mi więc będzie wolno poprzeć kilku słowy ten mój ulubiony dogmat. Smak nietylko jest częścią i wskaźnikiem moralności, ale jedyną moralnością. Pierwszem, ostatniem i najściślejszem pytaniem w stosunku do każdej żywej istoty jest: „co lubisz?“ Powiedz mi, co ci się podoba, a ja ci powiem, czem jesteś. Wyjdź na ulicę i spytaj pierwszego spotkanego mężczyznę, lub pierwszą kobietę, jaki jest jego, lub jej „gust,“ a jeżeli odpowiedzą otwarcie, poznacie ich nawskróś. „Ty, mój przyjacielu w łachmanach, o niepewnym chodzie, co lubisz?“ „Fajkę i kwaterkę dżinu.“ Znam cię, „Ty, dobra kobieto, o szybkim chodzie i schludnym kapeluszu, co lubisz?“ „Zamiecione ognisko, czyste nakrycie na stole, siedzenie naprzeciwko męża i niemowlę u piersi?“ Dobrze, znam cię także. „Ty, mała dzieweczko o złotych kędziorach i łagodnych oczach, co lubisz?“ „Swego kanarka i spacer wśród hyacyntów leśnych.“ „Ty, mały chłopcze z brudnemi rękami i nizkiem czołem, co lubisz?“ „Gniazda ptasie i grę w pliszki?“ Dobrze. Znamy teraz was wszystkich. O cóż więcej mamy się pytać?
— Za pozwoleniem — odpowiecie może. — Powinniśmy raczej się zapytać, co ci dorośli i te dzieci robią, a nie co lubią. Jeżeli czynią dobrze, mniejsza o to, lubią złe rzeczy; a jeżeli czynią źle, co nas obchodzi, że lubią dobre rzeczy. Czyn jest główną sprawą; i nic to nie znaczy, że ktoś lubi pić, skoro nie pije; albo że mała dziewczynka lubi być dobrą dla kanarka, jeżeli nie wyuczy się swych lekcyj; albo, że mały chłopiec lubi ciskać kamieniami do wróbli, jeżeli uczęszcza do szkółki niedzielnej.
Istotnie, na krótki przeciąg czasu i prowizorycznie będzie to prawdą. Ponieważ, jeżeli ludzie z rozmysłem czynią to, co dobre, z czasem polubią to dobre. Lecz znajdują się dopiero wtedy we właściwem stadyum etycznem, gdy doszli do polubienia dobrego, a dopóki nie lubią go, dopóty są skłonni do występku.
Nie jest w stanie zdrowia cielesnego ten, kto ustawicznie pragnie butelki z kredensu, jakkolwiek dzielnie znosi to pragnienie; ale ten, któremu rano smakuje woda, a wino wieczorem, oczywiście każde w odpowiedniej dozie i porze. Jedynym celem prawdziwego wykształcenia jest nietylko włożyć ludzi do czynienia dobrych rzeczy, ale i do zamiłowania dobrych rzeczy; nietylko uczynić ich pracowitymi, ale i kochającymi pracę; nietylko uczonymi, ale i miłujacymi wiedzę; nie tylko czystymi, ale i kochającymi czystość; nietylko sprawiedliwymi, ale i łaknącymi, oraz pragnącymi sprawiedliwości.
Ale możecie zapytać: „Czyż zamiłowanie ozdób zewnętrznych, obrazów, posągów, mebli, architektury, jest właściwością etyczną?” Oczywiście, jeżeli mamy do czynienia z właściwie skierowanem upodobaniem. Zamiłowanie do jakichkolwiek obrazów lub posągów nie jest właściwością moralną, ale zamiłowanie do dobrych, jest nią, Tylko, że musimy tu zaraz określić słowo „dobry.” Przez dobry nie rozumiem sprytny, albo uczony, albo trudny do wykonania. Weźmy obraz Teniersa, przedstawiający pijaków, kłócących się przy grze w kostki. Jest to wcale dobry obraz, tak dobry, że nie ma sobie równego w tym rodzaju; ale równocześnie jest to nikczemny i zły obraz. Jest to bowiem dowód upodlenia, płynącego z ciągłej kontemplacyi przewrotnej rzeczy, a upodobanie takie jest właściwością „niemoralną.“ Jest to „zły gust” w najpoważniejszem tego słowa znaczeniu — to gust i smak szatanów. Z drugiej znów strony obraz Tycyana, grecki posąg, grecka moneta, lub wreszcie krajobraz Turnera, są wyrazem upodobania, biorącego źródło w nieustannej kontemplacyi rzeczy dobrej i doskonałej. A co jest całkowicie moralną właściwością — to gust i smak aniołów. Wszakże zamiłowanie sztuki i jej ukochanie przechodzi w proste ukochanie tego, co na miłość zasługuje. Nie jest rzeczą obojętną lub dowolną, czy kochamy to lub owo, stanowi to bowiem żywotną funkcyę całej naszej istoty.
To, co lubimy, określa to, czem jesteśmy, i jest widomym znakiem tego, czem jesteśmy; to też uczyć smaku znaczy koniecznie kształtować charakter. — Gdym się nad tem zastanawiał, idąc onegdaj przez ulicę, wzrok mój padł na tytuł książki, wystawionej w księgarni. Traktowała ona: „O potrzebie rozszerzania gustu wśród wszystkich klas.“ — Ah — pomyślałem sobie — gdy rozszerzysz gust, mój klasyfikujący przyjacielu, to gdzież się podzieją twoje klasy?
Człowiek, lubiący to samo, co ty lubisz, należy, według mnie, do jednej z tobą klasy. To rzecz nieunikniona. Możesz zaprządz go do innej pracy, jeżeli ci się tak podoba; ale, wskutek stanu, do jakiego go doprowadziłeś, będzie on czuł do tej innej pracy taki sam wstręt, jak ty. Weźmy zamiatacza ulicy lub domokrążcę, którego całą literaturą jest kalendarz, a muzyką katarynka. Czy myślisz, że ci się uda skłonić go do tego, ażeby lubił Dantego lub Bethowena? Życzę ci powodzenia w tych lekcyach; jeżeli ci się uda, to uczynisz z niego dżentelmana — nie zechce on wracać do swego domokrąztwa.
Jest to rzecz tak ogólna i nie znająca wyjątku, że gdybym miał dziś wieczorem czas, wykazałbym wam, iż naród nie może odznaczać się jakimś występkiem lub słabością, bez wyrażenia ich czytelnie i na zawsze bądź to w złej sztuce, bądź też w braku sztuki; i że niema narodowej cnoty, małej lub wielkiej, któraby się nie ujawniła w całej sztuce, jaką okoliczności pozwolą narodowi, posiadającemu tę cnotę, wyprodukować.
Weźcie na przykład pod uwagę waszą wielką angielską cnotę wytwałości i cierpliwego bohaterstwa. Obecnie posiadamy w Anglii jednę tylko sztukę o pewnem znaczeniu, to jest sztukę wyrobów żelaznych. Wiecie dobrze, jak lać i kuć żelazo. Czy sądzicie, że w tych masach lawy, którą roztapiacie i wykuwacie przy paszczach wystawionych przez was czeluści piekielnych; czy sądzicie, że na tych płytach żelaznych nie zapisały się na zawsze wasza odwaga i wytrwałość nietylko żelaznem piórem, lecz i na żelaznym pergaminie?
A weźcie też pod rozwagę wadę angielską — wadę całego świata — wadę wszystkich światów, wypełniających niebiosa, a otoczonych piekielną atmosferą, weźcie wadę zazdrości, wprowadzającej współzawodnictwo w handel, zdradę w wasze ciała parlamentarne, hańbę w wasze wojny — tę wadę, która wam i sąsiadującym z wami narodom uniemożliwiła dzienne zajęcia bez zbroi na piersiach i miecza, na wpół z pochwy wyciągniętego; tak, że dziś można powiedzieć o wszystkich wielkich narodach, prowadzących tak zwane cywilizowane życie, co ongi stosowało się jeno do dzikich mieszkańców górzystego Cheviotu, że:

Zabierali się do jadła
W stalowych rękawiczkach,
A wino czerwone pili przez opuszczone przyłbice.

Czy sądzicie, że ta narodowa hańba i ta nikczemność serca nie są tak samo wyraźnie wypisane na każdym nicie waszej zbroi żelaznej, jak siła tej prawicy, która je ukuła? Przyjaciele, nie wiem doprawdy, czy to rzecz bardziej śmieszna, czy bardziej smutna.
Niewątpliwie jest i jednem i drugiem. Przypuśćmy, że zamiast przez was, zostałbym zaproszony przez jakiegoś prywatnego dżentelmana, mieszkającego na przedmieściu, w domu, którego ogród byłby od najbliższego sąsiada oddzielony zwyczajnym tylko murem, i przypuśćmy, żeby zaprosił mnie dla zasiągnięcia rady odnośnie do umeblowania swego salonu. Zaczynam obzierać się wokoło i spostrzegam, że ściany są gołe; sądzę więc, że takie lub tapety byłyby bardzo pożądane — może mały fresk tu i owdzie na suficie — adamaszkowa firanka przy oknie zdałaby się również.
— Ah — powiada mój gospodarz — adamaszkowe firanki! To wszystko bardzo ładne, ale, widzisz pan, mnie na to nie stać obecnie!
— A jednakże świat cały myśli, że pan masz znaczne dochody?
— Tak — powiada mój przyjaciel — ale obecnie muszę wszystko prawie wydawać na stalowe łapki.
— Stalowe łapki! na kogo?
— Ano oczywiście na tego pana po drugiej stronie muru; jesteśmy dobrymi przyjaciółmi, kapitalnymi przyjaciółmi; ale mimo to, jesteśmy zmuszeni zastawiać na siebie łapki po obydwóch stronach muru; i nie moglibyśmy w żaden sposób żyć w zgodzie bez tychże łapek i bez strzelb. Najgorszą ze wszystkiego rzeczą jest to, że obaj jesteśmy sprytni; to też nie upływa dzień, aby który z nas nie wynalazł nowej łapki, albo nowej lufy, albo czegoś takiego; razem biorąc, każdy z nas wydaje na te łapki piętnaście milionów rocznie i nie pojmuję, jakbyśmy mogli zredukować ten wydatek.
Wysoce śmieszny sposób życia dla dwóch dżentelmanów! Ale dla dwóch narodów wydaje się on nie tak komicznym. Dom waryatów byłby może śmieszny, gdyby zawierał w sobie jednego tylko waryata; a szopka śmieszna jest wtedy tylko, kiedy występuje w niej jeden klown; ale gdy cały świat zamieni się w klownów i maluje się na czerwono swą własną krwią serdeczną zamiast karminem, to sądzę, iż rzecz staje się więcej niż komiczna.
Wiem, że znaczna część tego wszystkiego, to zabawka, którą chętnie uwzględniam. Nie wiecie już, jakie sprawiać sobie sensacye. Polowanie na lisy i krokiet nie wystarczą wam w tem nieznośnem, długiem, śmiertelnem życiu; lubiliście pukawki, będąc małymi chłopcami, a strzelby i armaty są tylko lepiej zrobionemi pukawkami; tylko, to rzecz smutna, że co było zabawką dla was chłopców, nie było zabawką dla wróbli; i że to, co jest dla was obecnie zabawką, nie jest wcale zabawką dla drobnych ptaszków politycznych, bo co się tycze czarnych orłów, to jakoś nie macie ochoty celować do nich.
Ale wracajmy do rzeczy. Wierzcie mi bez żądania dalszych przykładów, że mógłbym wam zawsze udowodnić, iż każdego narodu cnota lub występek zapisały się w jego sztuce; żołnierskość wczesnej epoki rozwojowej Grecyi; zmysłowość późniejszych Włoch; wizyonerska religia Toskanii; wspaniala energia i piękność Wenecyi. Niema czasu czynić tego dzisiejszego wieczoru (uczyniłem to już dawniej i przy innej sposobności); przystąpię raczej do zastosowania tej zasady do nas samych w nieco ściślejszy sposób.
Zauważyłem, że wśród wszystkich nowych budowli, pokrywających wasze dzikie niegdyś wzgórza, kościoły i szkoły zmieszane są we właściwym, to jest w wielkim stosunku, z młynami i dworkami; zauważyłem też, iż kościoły i szkoły są przeważnie gotyckie; młyny zaś i dworki nigdy nie są gotyckie. Czy pozwolicie mi zbadać ścisłą przyczynę tego zupełnie nowoczesego zjawiska? Gdy wynaleziono gotyk, to domy tak samo były gotyckie, jak i kościoły; a gdy włoski styl nastąpił po gotyku, kościoły były zarówno włoskie, jak i domy. Katedra w Antwerpii ma gotycką wieżę, magistrat w Brukselli posiada gotycką dzwonnicę; Inigo Jones buduje włoski Whitehall, a sir Christopher Wren wznosi włoski kościół Ś. Pawła. Cóż wy zamierzacie dziś osiągnąć? Czy mam rozumieć, że chcecie waszą architekturę cofnąć do gotyku i że kościoły wasze są niejako eksperymentami, ponieważ nie zależy tak bardzo na pomyłkach, popełnionych w budowie kościołów? Albo czy mam rozumieć, że gotyk uważacie za wybitnie święty i piękny styl budowlany, który podobnie jak delikatne kadzidło, winien być zachowany jedynie dla służby Bożej? Bo jeżeli to jest wasze uczucie, to jakkolwiek na pierwszy rzut oka może się wydać pelne szacunku, znajdziecie ostatecznie, że w podstawie kwestyi oznacza to ni mniej, ni więcej, jak tylko fakt, że oddzieliliście religię od życia.
Zważcie bowiem, jakie szerokie znaczenie posiada ten fakt, i pamiętajcie, że nietylko wy, ale cała ludność Anglii zachowuje się obecnie w taki sam sposób.
Wszyscy nabraliście zwyczaju nazywania kościoła „domem Bożym.“ Widziałem nad drzwiami wielu kościołów wyryty napis: „To jest dom Boży, i to jest furta niebieska.“ Rozważcie teraz, zkąd się to zdanie wzięło i gdzie zostało po raz pierwszy wytworzone.
Chłopiec opuszcza dom ojcowski dla udania się w długą pieszą wędrówkę, aby odwiedzić stryja; wypada mu przejść przez wielką pagórkowatą pustynię; właśnie jak gdyby jeden z waszych własnych chłopców miał do przejścia płaszczyznę Westmorelandu dla dostania się do stryja w Carlisle. Drugiego lub trzeciego dnia chłopiec wasz znajdzie się o zachodzie słońca gdzieś w samym środku stepu. Grunt jest kamienisty i błotnisty; nie może iść dalej pieszo tego wieczora. Kładzie się więc spać jak może najwygogodniej, nagromadziwszy pod głowę kilka kamieni; okolica tak jest dzika, że oprócz kamieni, nic innego znaleźć nie może. Leżąc tak pod gołem niebem, śni sen; spostrzega drabinę, dotykającą ziemi, której wierzchołek zatapia się w niebie, a aniołowie niebiescy wstępują i zstępują po niej. Zbudziwszy się ze swego snu, powiada: Jak strasznem jest to miejsce; zaiste musi to być dom Boży, a to jest furta niebieska. To miejsce, zauważcie, nie ten kościół, nie to miasto, nawet nie ten kamień, który kładzie na pamiątkę — kawał krzemienia, na którym spoczywała jego głowa. Ale tylko to miejsce; ta kotlina pustynna, deszczem smagana, śniegiem dręczona; to jakiekolwiek miejsce, na które Bóg opuści drabinę. A jakże możecie wiedzieć, gdzie to nastąpi? albo jak inaczej możecie oznaczyć, gdzie ono być może, jak tylko będąc zawsze do tego przygotowanymi? Czyż wiecie, w którą stronę piorun jutro uderzy? Częściowo wy to wiecie; możecie pokierować piorunem; ale nie możecie pokierować wypływem ducha, który jest błyskawicą, jaśniejącą od wschodu ku zachodowi słońca.
Ustawiczne i bezczelne wypaczanie tej sentencyi jedynie dla celów kościelnych jest tylko jednym z tysiąca wypadków naszego cofania się do grubego judaizmu. Nazywamy swoje kościoły świątyniami. Ale wy wiecie, a raczej powinniście wiedzieć, że one właściwie nie są świątyniami. Nigdy ani miały, ani mogą mieć cokolwiek wspólnego ze świątyniami. Są one raczej „synagogami,“ „miejscami zebrań,“ gdzie zbieracie się razem jako zgromadzenie; a nie nazywając ich tak, osłabiacie siłę innego znów potężnego tekstu, który mówi: „Pamiętaj, abyś modląc się, nie był takim, jakimi są hypokryci; oni bowiem lubią modlić się w kościołach“ (mybyśmy przetłómaczyli), „aby ich ludzie widzieli.“ Lecz ty, gdy się modlisz; wejdź do komórki, a po zamknięciu drzwi za sobą, módl się do swego Ojca, który nie znajduje się ani na ambonie, ani w nawie, ale jest utajony.“
Gdy mówię do was te słowa, doznajecie wrażenia — jestem tego pewny — jak gdybym usiłował pozbawić zaszczytności wasze kościoły. Ale rzecz się nie tak ma; przeciwnie, ja usiłuję wykazać zaszczytność waszych domów i ogrodów; usiłuję wykazać wam, że nie kościół nie jest świętym, lecz że cała ziemia jest taką. Pragnąłbym, abyście czuli, jak grzesznym jest wasz zwyczaj nazywania kościołów tylko „świętymi“, przez co profanujecie swe ogniska domowe; od pogan odróżniacie się tylko obalaniem wszystkich bóstw domowych, zamiast uznać w miejsce ich wielu bezsilnych Larów istnienie jednego jedynego potężnego Pana i Lara.
„Ale cóż to wszystko ma do czynienia z naszą giełdą?“ — spytacie mnie niecierpliwie. Moi drodzy przyjaciele, to ma wiele do czynienia z waszą giełdą; na tych wewnętrznych i wielkich kwestyach polegają zewnętrzne i drobne; i skoroście mnie tu zaprosili na wykład dlatego, żeście się dotąd interesowali tem, co pisałem, to wiecie, że wszystko, co powiedzialem o architekturze, służyło do udowodnienia powyższych słów. Książka, którą zatytułowałem „Siedm lamp“, miała na celu wykazać, że pewne rzetelne stany usposobienia i poczucia moralnego były tą siłą magiczną, za sprawą której powstała cała bez wyjątku dobra architektura. „Kamienie Wenecyi“ nie mają od początku do końca innego celu, jak wykazanie, że gotycka architektura Wenecyi powstała w swych wszystkich cechach z czystej wiary narodowej i z cnót domowych, i że architektura odrodzenia powstała w swych wszystkich cechach z ukrytej niewiary narodowej, oraz korzyści życia domowego. Teraz pytacie mnie, jaki jest najwłaściwszy styl? A jakże ja mogę odpowiedzieć, znając doniosłość obydwóch stylów inaczej, niż odpowiadając drugiem pytaniem — mianowicie: czy macie zamiar budować, jak chrześcijanie, czy jak poganie? — A ponadto — czy zamierzacie budować, jak uczciwi chrześcijanie, czy jak uczciwi poganie? jako ci, czy tamci, ale szczerze i sumiennie? Nie podobają się wam zapewne takie bezceremonialne pytania. Ale to nie moja wina, są one bowiem o wiele ważniejsze od samejże giełdy; a jeżeliby można na nie natychmiast odpowiedzieć, kwestya giełdy wyjaśniłaby się natychmiast. Ale nim pójdę dalej, muszę prosić o pozwolenie wyjaśnienia jednego punktu. W całej mojej przeszłej pracy usiłowałem wykazać, że dobra architektura musi być religijną — musi być wypływem wierzącego i cnotliwego, a nie niewiernego i zepsutego ludu. Ale czyniąc to, musiałem także wskazać, że dobra architektura nie jest eklezyastyczną. Ludzie tak są skłonni patrzeć na religię, jako na zajęcie kleru, a nie swoje własne, że w chwili, gdy słyszą o czemś zależnem od „religii“, sądzą, że to samo musiało także zależeć od stanu kapłańskiego; wobec tego musiałem zająć pośrednie stanowisko i zwalczać obydwa błędne przekonania, częstokroć z pozorną niezgodnością. Dobra architektura jest owocem pracy dobrych i wierzących ludzi; zatem powiadacie wy, a przynajmniej niektórzy z was, że „dobra architektura musiała być owocem pracy duchowieństwa, a nie laików.“ Nie — tysiąc razy nie; dobra architektura była zawsze wypływem pracy laików, a nie kleru. Jakto, powiecie, a te wspaniałe katedry — ta chwała Europy? Czyż ich budowniczowie nie stworzyli gotyckiej architektury? Nie; oni tylko skazili gotycką architekturę. Gotyk powstał w zamkach baronów, w ulicach mieszczuchów. Stworzyły go myśli, dłonie i władza wolnych obywateli, oraz wojowniczych królów; mnich użył go jako pomocy dla swego zabobonu; gdy zaś zabobon zamienił się w piękny szał, a najlepsze serca Europy nadarmo oddawały się próżnym snom i udręczeniom w klasztorach i napróżno ginęły w krucyatach — wtedy wskutek szału, źle pojętej wiary i bezowocnych wojen, gotyk podniósł się także do swych najpiękniejszych, najfantastyczniejszych, a w końcu i najgłupszych snów, wśród których uległ zniszczeniu.
Sądzę, że teraz niema obawy, abyście mnie nie zrozumieli, gdy przystąpię do rdzenia rzeczy, którą postanowiłem dziś omówić gdy więc powtórzę, że każda wielka architektura narodowa była wynikiem i wykładnikiem wielkiej religii narodowej; nie można jej mieć trochę tu, a trochę tam, lecz musicie ją mieć wszędzie albo nigdzie. Nie jest ona bowiem monopolem duchownego stowarzyszenia — nie jest wykładnikiem dogmatu teologicznego — nie jest pismem hieroglificznem wtajemniczonej kasty kapłańskiej; jestto męzka mowa ludu, przejętego stanowczym i wspólnym celem i dochowującego wiary wyraźnym przepisom nie podlegającego wątpliwości Boga.
Do tej pory istniały trzy wyraźne europejskie szkoły architektury. Powiadam europejskiej, ponieważ architektura azyatycka i afrykańska należą do tak całkowicie odmiennych ras i klimatów, że nie może być o nich tutaj mowy; mimochodem jeno upewniam was, że cokolwiek jest dobrego lub wielkiego w Egipcie, Syryi lub Indyi, jest dobre lub wielkie z tych samych powodów, jakie działały po naszej stronie Bosforu. My, Europejczycy, mieliśmy trzy wielkie religie: grecką, która zasadzała się na czci Boga mądrości i potęgi; średniowieczną, która była czcią Boga sądu i pociechy, i religię odrodzenia, która była czcią Bóstwa pychy i piękności; te trzy mieliśmy — ale należą one do przeszłości; — a teraz my, Anglicy przynajmniej, posiadamy czwartą religię i swego własnego Boga, o którym pragnę właśnie pomówić, ale wprzód muszę scharakteryzować te trzy dawne religie.
Powtarzam więc, że Grecy czcili głównie Boga mądrości tak, że cokolwiek występowało przeciwko ich religii, było dla Greków — głupotą.
Pierwszą grecką ideę o bóstwie stanowił bóg dnia, Jowisz objawiciel. Atena jest jego córką, ale szczególniej córką intellektu, wyskakującą z głowy w pełnej zbroi. Dopiero na podstawie najnowszych badań zaczynamy przenikać całą głębokość znaczenia, przekazanego nam w symbolu Ateny; ale niech mi będzie wolno zaznaczyć pobieżnie, że jej aegis-płaszcz o wężowych frendzlach, w którym ją często w najlepszych posągach przedstawiają, jakoteż głowa Gorgony na tarczy, reprezentują przerażenie i smutek (zamieniające ludzi w kamienie) zewnętrznych tylko i powierzchownych sfer wiedzy — tej wiedzy, która w goryczy, zatwardziałości i smutku oddziela serce dorosłego człowieka od serca dziecka, gdyż z niedoskonałej wiedzy wypływają przestrach, spory, niebezpieczeństwo, wyniosłość; z doskonałej zaś wiedzy, dostarczonej przez Atenę, wypływają siła i uspokojenie, na znak których wieńczono ją galązką oliwną i dawano w rękę śmiercionośną włócznię.
Takie więc było greckie pojęcie o najczystszem bóstwie, a każdy zwyczaj życia, każda forma sztuki rozwijały się z poszukiwania tej jasnej, pogodnej, nieprzepartej wiedzy; na niej opierając się, Grek usiłował być sprawiedliwym i silnym, bez gorącej afektacyi lub ostatecznej nadziei, ale z rezolutną i samorzutną energią woli. Wiedział bowiem, że nie ma pociechy na potknięcie się, nie ma odkupienia za grzech. To też architektura grecka wznosiła się nieomylna, jasna, świetlana, jasno określona i zamknięta sama w sobie.
Drugą w Europie była wielka wiara chrześcijańska to religia pociechy. Jej podstawową doktryną jest odpuszczenie grzechów; wskutek czego zdarza się bardzo często w pewnych fazach chrześcijaństwa, że grzech i choroba zostają otoczone częściowem uwielbieniem, tak jak gdyby lekarstwo stawało się tembardziej boskie, im więcej ma do wyleczenia. Praktycznym rezultatem tej doktryny w sztuce jest ustawiczna kontemplacya grzechu i choroby, oraz imaginacyjnych stanów oczyszczania się z nich; tak więc posiadamy architekturę, pojętą w bezładnem uczuciu melancholii i tęsknoty, częścią surowem, częścią wybujałem, które nagnie się do każdej z naszych potrzeb i do każdej z naszych fantazyj, i będzie o tyle mocne lub słabe, o ile my sami jesteśmy silni lub słabi. Jestto najniższa ze wszystkich architektur, gdy mali ludzie tworzą ją — najszlachetniejsza ze wszystkich, gdy ją tworzą szlachetni.
Zważcie teraz, że obie te religie — grecka i średniowieczna — upadły wskutek sfałszowania swego głównego celu. Grecka religia wiedzy upadła wskutek fałszywej filozofii. Średniowieczna religia pociechy upadła wskutek fałszywego pocieszania; wskutek odpuszczania grzechów, udzielanego kłamliwie. Sprzedaż absolucyi położyła koniec wierze średniowiecznej; powiem wam więcej, że sprzedawanie absolucyi będzie aż po koniec czasu cechować fałszywe chrześcijaństwo. Czyste chrześcijaństwo udziela odpustu grzechów tylko po ich wyrzeczeniu się; fałszywe osiąga odpust przez przekupne zaniechanie dochodzenia. A istnieje wiele dróg do tego ostatniego sposobu. My, Anglicy, mamy różne piękne i spokojne sposoby kupowania odpustu, o wiele sprytniejsze od sposobów, używanych przez Tetzla.
Potem nastąpila religia rozkoszy, w której cała Europa oddała się przyjemności, kończącej się śmiercią. Bals masques w każdym salonie, a gilotyna na każdym skwerze. Wszystkie te trzy systemy religijne oblekły się w olbrzymie budowle: Grecy uwielbiali mądrość i zbudowali Parthenon — świątynię Dziewicy; świat średniowieczny wielbił pociechę i budował też świątynie dziewicze — ale naszej Królowej Zbawienia; ludzie wreszcie z czasów odrodzenia uwielbiali piękno swego gatunku i zbudowali Versailles, oraz Watykan. Możecie mi więc teraz powiedzieć, co my czcimy i co my budujemy?
Wiecie oczywiście, że mamy ustawicznie na myśli rzetelną, czynną, nieustającą i narodową religię, nie tę, o której się mówi przy śmierci; otóż my mamy nominalną religię, której składamy dziesięcinę z naszych posiadłości i siódmą część naszego czasu; ale posiadamy też obok niej drugą, praktyczną i poważną religię, której składamy w ofierze dziewięć dziesiątych tego, co posiadamy, i sześć siódmych naszego czasu. Rozprawiamy wiele o naszej nominalnej religii; ale jesteśmy zgodni na punkcie tej praktycznej, której kierującą boginię możnaby, według mego zdania, na które się zapewne zgodzicie, określić najlepiej jako „Boginię Powodzenia“ albo „Brytanię Rynku.“ Ateńczycy mieli bóstwo, zwane „Atena Agoraia“, czyli „Minerwa Rynku;“ ale był to niższy gatunek bóstwa, podczas gdy Britannia Agoraia jest głównym typem naszego bóstwa. Wszystkie wasze wielkie dzieła architektoniczne są oczywiście budowane dla niej. Dawno już nie wznieśliście żadnej katedry; a jakżebyście się śmieli ze mnie, gdybym. zaproponowal wybudowanie katedry na szczycie jednego z naszych wzgórzy, zamieniając go na Akropolis! Lecz wasze kopce kolejowe, te nowoczesne masy Akropolisu; wasze stacye kolejowe, rozleglejsze niż Parthenon i niezliczone wasze kominy, o ileż potężniejsze i kosztowniejsze są od katedralnych! wasze przystanie, wasze składy i magazyny, wasze giełdy — wszystkie one wznoszone są dla waszej wielkiej bogini „Powodzenia“; ona to ukształtowała i będzie dalej kształtowala waszą architekturę, dopóki będziecie ją czcili; i napróżno pytacie mnie, jak macie budować, gdyż wiecie to lepiej odemnie.
Mogłaby zaiste istnieć jakaś dobra architektura dla giełd — gdyby z istnieniem giełdy łączyło się jakieś bohaterstwo, dające się typowo przedstawić na zewnętrznej stronie budynku, gdyż wszelka piękna architektura musi być ozdobiona rzeźbą i malarstwem; dla rzeźby zaś lub malarstwa trzeba mieć przedmiot. A dotąd było utartą opinią wśród narodów świata, że jedynym właściwym przedmiotem dla pierwszej lub dla drugiego, jest bohaterstwo jakiegokolwiek gatunku. Nawet na swych garnczkach i dzbankach Grek umieszczał Herkulesa, zabijającego lwa, albo Apollina, mordującego węże, albo Bachusa, unicestwiającego melancholijnych olbrzymów i ziemskie smutki. Na swych świątyniach Grek umieszczał walki wielkich wojowników przy zakładaniu miast, albo ich utarczki ze złymi duchami. Zarówno na swych domach, jak i świątyniach chrześcijanin umieszczał rzeźby, wyobrażające aniołów pokonywających szatanów; albo też bohaterów-męczenników, zamieniających ten świat na inny; przedmiot to, mojem zdaniem, nieodpowiedni dla projektowanej giełdy. A Mistrz Chrześcijan nie tylko nie dał swym wyznawcom żadnego zlecenia co do wyobrażenia w rzeźbie spraw giełdowych na zewnętrznej stronie budynków, lecz zaznaczył silny wstręt do procesów giełdowych w środku tychże budynków. A jednak mógłby tkwić heroizm w tych sprawach; cały handel stałby się sprzedażą synogarlic, nie zaś rzeczą zdrożną. Zawsze mocno się dziwiłem, że bohaterstwa nigdy nie łączono z procesem dostarczania ludziom pokarmu lub ubrania, ale raczej z praktyką kwaterowania się u ludzi dla zdobycia jadła lub obdzierania ich ze sukien. Niszczenie zbroi jest czynem bohaterskim we wszystkich wiekach, ale sprzedaż ubrania, starego, czy nowego, nie miała nigdy barwy wielkoduszności. A jednakże trudno pojąć, dlaczego karmienie głodnych i odziewanie nagich miałoby stać się poziomą rzeczą, nawet gdy się ją prowadzi na wielką skalę. Gdyby udało się przyczepić do niej w jakikolwiek sposób pojęcie podboju, lub gdyby istniał jakiś uporczywy naród, wzbraniający się przed pociechą tak, aby można się było pysznić udzieleniem mu przemusowej pociechy i, że tak powiem, „zajęciem kraju“ przy pomocy podarunków raczej, niżeli przy pomocy armii, to byłoby zaiste bohaterstwo. Albo gdyby uważano jako zwycięztwo tak samo zasianie ugoru, jak stratowanie łanu i walczono zato, kto ma budować wsie, zamiast o to, kto je ma wojskiem zajmować, to byłoby też bohaterstwem. Czyż przy wykonywaniu tych pożytecznych czynów nie można wyobrazić sobie wszystkich form heroizmu? Wątpicie w to, kto jest najsilniejszy? Można przekonać się o tem przy pomocy łopaty równie dobrze, jak przy pomocy miecza. Kto jest najmędrszy? Trzeba także dowcipu do uplanowania innych przedsięwzięć niż bitwy. Kto najdzielniejszy? Zawsze trzeba walczyć z żywiołami silniejszemi od człowieka, a równie litości pozbawionemi. Jedynym absolutnie bohaterskim rysem w pracy żołnierza zdaje się być to — że mało mu za nią płacą — i regularnie, podczas gdy wy, sklepikarze, giełdziarze, oraz inni, zajęci niby dobroczynnemi interesami, lubicie być dobrze zapłaceni za swój trud — i to okolicznościowo. Nigdy nie mogę pojąć, dlaczego błędny rycerz nie oczekuje zapłaty za swe trudy, gdy przeciwnie, domokrążca żąda jej; — że ludzie narażają się chętnie na ciężkie razy za nic, ale nie chcą sprzedawać tanio wstążek; że gotowi są przedsiębrać krucyaty dla odzyskania grobu pogrzebanego Boga, ale nigdy nie przedsięwezmą żadnej podróży dla spełnienia przykazań żywego Boga; — że pójdą wszędzie boso, aby szerzyć swą wiarę, ale muszą być przekupieni na to, aby samym według niej żyć; że są gotowi rozdawać darmo Biblię, ale nie czynią tego z chlebem i rybą. Gdybyście się zdecydowali wziąć do rzeczy na jakiejś wojskowej zasadzie, to jest handlować i karmić ludy za stałem wynagrodzeniem i być równie skrupulatnymi w dostarczaniu ludziom najlepszego jadła i najlepszych sukien, jak skrupulatnymi są żołnierze w dawaniu im najlepszego prochu strzelniczego, wtedy mógłbym wyrzeźbić na waszej giełdzie coś istotnie widzenia godnego; ale obecnie mogę poddać jedynie myśl ozdobienia jej fryzu wiszącemi sakiewkami i rozszerzenia u dołu jej słupów dla wsuwania banknotów. W najskrytszych jej pokojach może znajdować się posąg Brytanii Rynku, która mogłaby mieć kuropatwę na hełmie, jako symbol odwagi w walce za szlachetne idee, jako też jej interesowania się grą giełdową; naokoło szyi umieściłbym w złotych głoskach napis: „Perdix fovit quae non peperit“. Potem, zamiast włóczni, dałbym jej wrzeciono, na tarczy zaś zamiast krzyża milanezyjskiego odyńca, z właściwem miastem Genezaret w polu i napisem „Na najlepszym targu“; stanik mógłby być skórzany, sfałdowany na sercu w postaci sakiewki o trzydziestu szparach, aby wrzucać w nią każdego dnia w miesiącu jedną sztukę monety. Wtedy nie wątpię, że ludzie przychodziliby oglądać waszą giełdę i przyklasnęliby jej z serca.
Ale pragnę jeszcze wytknąć pewne dziwne cechy tej waszej bogini! Różni się ona zasadniczo od wielkich bóstw greckich i średniowiecznych w dwóch rzeczach: po pierwsze, pod względem trwania swej przypuszczalnej władzy, a po drugie pod względem jej rozciągłości.
Pierwsze, co do jej trwania grecka bogini mądrości sprawiała ustawiczny wzrost wiedzy, zarówno jak chrześcijański duch pociechy ustawiczny wzrost pociechy. Nie było w nich mowy o granicy lub ustaniu działalności. Ale w waszej Bogini Rynku to właśnie kwestya najważniejsza. Iść naprzód — ale dokąd? Nagromadzać — ale ile? Czy zamierzacie zawsze zbierać, a nigdy nie wydawać? Jeżeli tak, to winszuję wam waszej bogini, bo ja mam się tak samo dobrze, jak wy, bez trudu oddawania jej czci. Ale jeżeli wy nie wydacie, uczyni to ktoś inny — ktoś inny musi wydać. I oto właśnie z tego powodu (pomiędzy innymi) oświadczyłem bez trwogi, że wasza tak zwana nauka ekonomii politycznej wcale nie jest nauką, ponieważ zaniechała zbadania najważniejszej gałęzi swojej — to jest sztuki wydawania. Boć ostatecznie musicie wydać, i to tyle, ileście wytworzyli. Zbieracie zboże: — czyż zagrzebiecie Anglię pod kupą ziarna, lub też czy po zbiorach spożyjecie je nakoniec? Zbieracie złoto — czy zrobicie z niego dachy swych domów, lub czy wybrukujecie niem swe ulice?
To także jest sposób zużycia go. Ale zachowując go, możecie zdobyć jeszcze więcej — ja dam wam więcej; dam wam wszystko złoto, którego zapragniecie wszystko, jakie sobie możecie wyobrazić — jeżeli mi tylko powiecie, co zamierzacie z niem zrobić. Posiądziecie tysiące sztuk złota; — tysiące tysięcy — miliony — góry całe złota; gdzież je będziecie trzymać? Czyż nasypiecie Olimp ze srebra na złoty Pelion — przy którym Ossa będzie wyglądala jak brodawka? Czyż sądzicie, że deszcz i rosa spływałyby na was strumieniami z takich gór z większem błogosławieństwem, niżeli spłyną z gór, które Bóg zrobił dla was ze mchu i granitu? Ale wy nie chcecie nagromadzać złota! Cóż więc? może banknoty? nie, i to nie. Cóż to więc jest może zera po jedynce? Czy nie możecie ćwiczyć się w pisaniu zer i pisać tyle, ile się wam podoba? Piszcie zera co rano przez godzinę i powiedzcie sobie co wieczór: jesteśmy bogatsi o te wszystkie zera, których nie mieliśmy jeszcze wczoraj. Czy to nie wystarczy? Zatem, czegóż sobie życzycie w imię Plutona? Nie złota, nie banknotów, nie zer po jedynce? Zmuszeni będziecie powiedzieć: „Nie; pragniemy tak, czy inaczej wartości pieniędzy.“ Ba, a cóż to jest? Niech wasza Bogini Powodzenia oświadczy to i niech się nauczy obstawać przy tem.
Ale musimy postawić jeszcze drugie pytanie, odnoszące się do Bogini Powodzenia. Pierwsze odnosiło się do trwania jej władzy; drugie dotyczy jej zakresu.
Pallas i Madonna były Palladą i Madonna całego świata. Mogły one uczyć wszystkich ludzi i mogły też wszystkich ludzi pocieszać. Ale zajrzyjcie uważnie w naturę władzy waszej Bogini Powodzenia a znajdziecie, że jest ona Boginią — nie powodzenia każdego człowieka — ale tylko czyjegoś powodzenia. Oto zasadnicza różnica. Zbadajcie ją w swym własnym idealnym stanie życia narodowego, które ta właśnie Bogini ma stworzyć i podtrzymywać. Będąc tu ostatnim razem, pytałem was o ten ideał, aleście mi nie odpowiedzieli. Czyż mam spróbować dania tej odpowiedzi?
Sądzę więc, że waszym ideałem ludzkiego życia jest spędzenie go w kraju lekko falistym, rozciągającym się nad pokładami żelaza i węgla. Na każdym stoku tego miłego świata ma być piękny dworek o dwóch skrzydłach, ze stajnią i wozownią, i park średnich rozmiarów, wielki ogród z cieplarnią i przyjemne drogi powozowe wśród zarośli.
W dworku mają mieszkać faworyzowani czciciele Bogini: angielski dżentelman ze swą wdzięczną połowicą i swą piękną rodziną, zawsze zdolny mieć buduar i klejnoty dla żony, piękne suknie balowe dla córek, konie do polowania dla synów, a dla siebie samego polowanie w górach. U stóp stoku ma być młyn, nie mniej niż ćwierć mili długi, o machinie parowej na każdym końcu i o dwóch w środku, o kominie trzysta stóp wysokim. W tymże młynie ma być nieustannie zajętych od ośmiuset do tysiąca robotników, którzy nigdy nie piją i nigdy nie strejkują, chodzą do kościoła i zawsze wyrażają się językiem pełnym szacunku.
Czyż nie jest to, zgruba biorąc i w głównych zarysach, rodzaj upragnionego przez was życia? Piękny to zaiste ideał, widziany z góry; wcale nie tak ładny, widziany z dołu. Zważcie bowiem, że gdy dla jednej rodziny bóstwo to jest istotnie Boginią Powodzenia, to dla tysiąca jest przeciwnie Boginią Niepowodzenia. Bynajmniej — powiadacie — wszak one wszystkie mają swoje szanse. — Zapewne, ale taką samą szansę posiada każdy w loteryi, a zawsze musi być ta sama ilość pustych biletów. Tak, ale w loteryi zdolność oraz inteligencya nic nie znaczą, tylko ślepy traf. — Cóż z tego! Czyż sądzicie, że stara zasada, iz „ci winni brać, którzy mają siłę, a ci utrzymać, którzy mogą,“ jest mniej niesłuszna, gdy siła stała się siłą mózgu zamiast pięści, i że chociaż możemy nie korzystać ze słabości kobiety lub dziecka, to jednak ciągniemy zyski z głupoty mężczyzny? Ależ ostatecznie praca musi być zrobiona, jeden zaś musi być u góry, a drugi u dołu. — Przypuśćmy, że tak, moi przyjaciele.
Praca musi być zawsze; i kapitanowie pracy muszą też zawsze istnieć; i jeżeli choć odrobinę przypominacie sobie ton moich pism, musicie wiedzieć, że są uważane za nieodpowiednie dla tego wieku, ponieważ nastają na potrzebę rządu, a z szyderstwem odzywają się o wolności. Ale proszę was o zaznaczenie, że jest ogromna różnica pomiędzy spełnianiem obowiązku zarządcy pracy a pobieraniem zysków.
Z tego, że ktoś jest generałem armii, nie wynika, aby miał sobie zabrać cały skarb albo ziemię, które zawojował (gdy walczy o skarby lub ziemię), ani też nie wynika z tego, że ktoś jest królem narodu, ażeby spożywał wszystkie zyski z pracy swego narodu.
Rzeczywiści królowie odznaczają się odwrotnie wprost temu przeciwnem postępowaniem, t. j. przywłaszczaniem sobie możliwie najmniejszej części pracy narodowej. Niema innego, bardziej nad ten nieomylnego dowodu rycerskości.
Powiecie mi, że nie potrzebnie piorunuję przeciwko temu, ponieważ nie jestem w stanie nic naprawić. Zapewne, moi przyjaciele, że nie mogę; ale wy możecie i naprawicie, albo co innego zdoła to uczynić za was. Czy sądzicie, że te zjawiska pozostaną na zawsze w swem obecnem stadyum? Przeciwnie, cały rozwój historyczny wskazuje, że jest to właśnie sprawa całkiem niemożliwa. Zmiana przyjść musi; ale w naszej mocy postanowić, czy zmiana rozwoju, czy śmierci. Czy Parthenon ma się zamienić w ruinę na swej skale, a opactwo Bolton na swej łące, a wasze młyny stać się koroną budynków na ziemi, ich koła zaś jakby kołami wieczności?
Myślicie może, iż „ludzie mogą przychodzić i ludzie mogą odchodzić,“ ale młyny idą wiecznie? Nie jest tak; czeka nas lepsza lub gorsza przyszłość; od was zależy wybór.
Wiem, że nic z tego złego nie robi się rozmyślnie. Rzeczywiście wiem, że życzycie swym robotnikom dobrze; że czynicie dla nich wiele i że pragniecie czynić dla nich więcej, gdyby wam jeno wskazano pewną do tego drogę. Wiem, że wielu z was zrobiło i robi codzień to, co uważa, że leży w ich mocy, i że nawet wszystko zło i nędza są wynikiem wypaczonego zmysłu obowiązku, ponieważ każdy z was usiłuje postępować jak najlepiej, nie zważając, że to najlepiej jest głównie najlepszem dla niego, nie dla innych. A wszystko to jest wypływem rozszerzenia tej trzykrotnie przeklętej, trzykrotnie bezbożnej doktryny współczesnego ekonomisty, że „czynić najlepiej dla siebie samego, to ostatecznie czynić najlepiej dla innych.“
Przyjaciele, nasz wielki Mistrz nie uczył tak; i znajdziemy bezwarunkowo, że nasz świat nie jest tak zbudowany. Zaiste czynić najlepiej dla innych, to ostatecznie czynić najlepiej dla siebie samych; ale nie wystarczy mieć na to oczu skierowanych. Nawet poganie wyszli po za to. Posłuchajcie, co o tej rzeczy mówi poganin, posłuchajcie, jakie były ostatnie już zapewne pisane słowa Platona — jeżeli nie rzeczywiście ostatnie, jakie napisał (bo tego nie możemy wiedzieć), to bądź co bądź jego słowa pożegnalne — w których usiłował dać koronę i harmonijne zakończenie swym wszystkim myślom i zsumować je w jedno zdanie, lecz życie nagle uleciało, a słowa przerwane raz na zawsze przestały zupełnie płynąć.
Jest to zakończenie dyalogu, nazywającego się „Critias,“ w którym opisuje częścią z rzeczywistej tradycyi, a częścią z idealnego marzenia pierwotny stan Aten, jako też powstanie, urządzenie i religię bajecznej wyspy Atlanty; w genezie swej przedstawia on tę samą pierwotną doskonałość i ostateczne zwyrodnienie człowieka, jaką nasza biblijna tradycya wyraża określeniem, że synowie Boga pożenili się z córkami człowieka, gdyż przypuszcza, że pierwotna rasa była istotnie złożona z dzieci Boga, które dotąd ulegały zepsuciu, aż wreszcie „ich siedziba nie była siedzibą jego dzieci.“ I taki, powiada on, był koniec, że „przez wiele generacyi, dopóki natura Boska tkwiła w nich jeszcze, poddawali się kornie świętym prawom i odnosili się z miłością do wszystkiego, co było im pokrewne w boskości; najwewnętrzniejszy duch ich był pełen wiary, rzetelności i w każdym kierunku wielki, tak, że z całą łagodnością rozumu traktowali siebie nawzajem i całe życie, a gardząc wszystkiem, z wyjątkiem cnoty, nie troszczyli się wiele o to, co ich w ciągu dnia spotkać może, i znosili lekko ciężar złota, oraz posiadania; widzieli bowiem, że skoroby tylko ich ogólna miłość i cnota wzrastały, wszystko to wzrosłoby równocześnie; obdarzać szacunkiem i ubiegać się o materyalne posiadanie znaczyłoby po pierwsze utracić i to posiadanie, a następnie i cnotę i afekt. Drogą takiego postępowania i na fundamencie tego, co im jeszcze z boskiej natury pozostało, osiągnęli całą wielkość, o jakiej już mówiliśmy; ale gdy boska część ich natury zwiędła i zaniknęła, podlegając ustawicznemu krzyżowaniu i niszczejąc pod wpływem śmiertelności, ludzka zaś natura wzięła górę, wtedy stali się niezdolni do znoszenia zmienności losu; popadli w złe życie i poniżenie w oczach tego, który patrzył, straciwszy to wszystko, co było najpiękniejszem w ich honorze; tymczasem ślepym sercom, które nie mogły odróżnić prawdziwego życia, dążącego do szczęścia, zdawało się, że oni byli głównie wtedy szlachetni i szczęśliwi, będąc pełni niesłusznego posiadania i siły, wskutek czego Bóg Bogów, którego królestwo jest w prawach, widząc naród kiedyś sprawiedliwy tak pogrążony w nędzy i życząc sobie spuścić na niego taką karę, któraby zniewoliła go do opamiętania się, zgromadził wszystkich bogów w swym pałacu, dominującym ze środka nieba nad całem stworzeniem, a zebrawszy ich, rzekł:“ — Reszty niema. — Tak kończą się ostatnie słowa głównej mądrości pogan, wygłoszonych o tym bożku bogactw, który jest waszym bożkiem; o tym złotym obrazie niezmiernie wysokim, a umieszczonym tam, gdzie zielone pola Anglii zostały zupełnie spalone przez liczne piece fabryczne; o tym bożku, zakazanym dla nas przed wszystkimi bożkami, zakazanym przez Mistrza i wiarę, zakazanym przez każde ludzkie usta, które kiedykolwiek były uważane za zdolne do przemawiania w imię Boga.
Czyńcie w dalszym ciągu to zakazane bóstwo swem bóstwem, a niebawem ani sztuka, ani nauka, ani przyjemności nie będą możliwe. Katastrofa nadejdzie, albo gorsze od katastrofy powolne pleśnienie i dążenie ku Hadesowi. Ale jeżeli zdołacie ustalić jakieś pojęcie o prawdziwem ludzkiem życiu, do którego należy dążyć — równem życiu dla innych ludzi i dla was samych, jeżeli potraficie określić jakiś uczciwy i prosty sposób egzystencyi — to wtedy cała wasza sztuka, literatura, dzienne zajęcia, uczucia domowe i obowiązki obywatelskie połączą się i utworzą wspaniałą harmonię.
Wtedy będziecie wiedzieli, jak budować, będziecie budowali kamieniem dobrze, ale ciałem jeszcze lepiej; wzniesiecie świątynie nie zrobione dłońmi, lecz stworzone z serc; a taki rodzaj marmuru o karmazynowych żyłkach jest zaiste wiecznotrwałym.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Ruskin i tłumacza: Wojciech Szukiewicz.