Garbus (Féval)/Część piąta/X
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Garbus |
Podtytuł | Romans historyczny |
Data wyd. | 1914 |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Le Bossu |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Na nowo otoczono stół i zaczęto pić.
— Doskonała myśl! — zawołano. — Zamiast Chavemy’ego ożeńmy garbusa!
— To nawet zabawniejsze, a Ezop będzie znakomitym mężem!
— Ciekawa będzie mina Chaverny’ego kiedy obudzi się wdowcem!
Oriol pobratał się z Paspoalem na rozkaz Nivelli, która tego wzdychającego skromnisia otoczyła swoją opieką.
Kokardas trącał się kielichem ze wszystkimi, i uważał to za całkiem naturalne. Zresztą tutaj, jak wszędzie indziej, zachowywał się z nieskalaną godnością.
— Nie bój się! Gdyby gruby Oriol spróbował mówić mu ty, surowo doprowadzony był do porządku.
Książę Gonzaga z garbusem odeszli nieco na bok. Książę wciąż badawczo wpatrywał się w Ezopa II, usiłując przeniknąć najskrytsze jego myśli po przez maskę szyderstwa i błazeństwa.
— Jakiej gwarancyi wasza książęca mość wymaga odemnie? — pytał garbus.
— Chciałbym przedewszystkiem wiedzieć odparł Gonzaga — czego się domyślasz?
— Niczego się nie domyślanego byłem tam — rzekł garbus, wskazując leżący wciąż na ziemi stos ubrań i płaszczów. — Słyszałem historyę brzoskwini, historyę o kwiatach i hymn na cześć Italii.
— Tak, to prawda — szopnął Gonzaga — ty byłeś tam. Na co ta komedya?
— Chciałem się dowiedzieć i chciałem nad tem pomyśleć. Ten Chaverny to wcale niedobry wybór, nie pasuje do waszej książęcej mości.
— To prawda, ale miałem zawsze słabość do niego.
— Nigdy nie trzeba ulegać słabości, bo ona rodzi niebezpieczeństwo. Ten Chaverny śpi w tej chwili, ale gdy się obudzi....
— Dajmy temu spokój — przerwał Gonzaga. Co myślisz o historyi z brzoskwinią?
— To piękne, ale boję się, czy nie za odważne dla waszych tchórzów.
— A o historyi z kwiatami?
— Bardzo wdzięczne i eleganckie, ale też za silne; oni stchórzą.
— Nie mówię teraz o tych panach — rzekł Gonzaga, — znam ich lepiej niż ty.
— Ba! Ja myślę!
Gonzaga uśmiechnął się na ten wykrzyknik garbusa.
— Odpowiadaj za siebie samego — rzekł.
— Wszystko co pochodzi z Italii, podoba mi się bardzo — zaczął Ezop II. — W życiu mojem nie słyszałem bardziej ciekawej anegdoty jak ta historya z hrabią Kanoca w ogrodach Spolety; ale jabym jej nie był opowiedział tym panom.
— A więc ty się uważasz za silniejszego i odważniejszego od tych panów?
Ezop II odpowiedział tylko znaczącym uśmiechem.
— Cóż, naprzykład, za tobą więcej przemawia niż za Chayernym?
— Przeszłość — odpowiedział garbus. — Byłem już żonaty.
— Ach! — szepnął książę i jeszcze przenikliwiej spojrzał na garbusa.
Ezop II wytrzymał spojrzenie, nie spuścił oczu.
— Tak — powtórzył — byłem żonaty i jestem obecnie wdowcem.
— Bardzo pięknie — rzekł Gonzaga. — Ale czemuż by to miało przemawiać za tobą.
Twarz garbusa zachmurzyła się zlękka.
— Żona moja była piękną — mówił zniżonym głosem — bardzo piękna.
— I młoda?
— Bardzo młoda. Ojciec jej był biedny...
— Rozumiem. Kochałeś ją?
— Do szaleństwa! Ale związek nasz trwał krótko.
Twarz garbusa stawała się coraz bardziej chmurną.
— Jak długo trwało wasze małżeństwo? — zapytał Gonzaga.
— Półtora dnia.
— To ciekawe! Wytłumacz się!
Garbus zaśmiał się wymuszonym śmiechem.
— Dlaczego mam się tłómaczyć, jeżeli wasza książęca mość i tak mnie rozumie?
— Nie rozumiem — rzekł książę.
Garbus spuścił oczy i zdawał się wahać.
— Zresztą — rzekł — może ja się mylę. Może waszej książęcej mości wystarczy ten Chaverny?
— Wytłómacz się, rozkazuję! — powtórzył gniewnie Gonzaga.
— A czy wasza książęca mość wytłómaczył historyę hrabiego Kanocy?
Książę położył rękę na ramieniu garbusa.
— Stało się to nazajutrz po ślubie — zaczął Ezop II — bo dałem jej cały dzień do namysłu, aby mogła oswoić się z moją postacią. I nie mogła.
— A wtedy? — dopytywał się Gonzaga, który go śledził z najwyższą uwagą.
Garbus schwycił szklankę ze stolika i zaczął patrzeć prosto w oczy księciu. Spojrzenia ich skrzyżowały się. Wzrok garbusa nabrał wyrazu tak nieubłaganego okrucieństwa, że książę zrozumiał i szepnął tylko:
— Tak młoda i piękna; nie miałeś litości?
Garbus konwulsyjnym. ruchem zgniótł szklankę w ręku.
— Chcę, żeby mnie kochano! — syknął dziko — biada tym, które nie mogą!
Gonzaga milczał przez chwilę. Garbus przy brał zwykłą swą minę szyderczą i obojętną.
— Panowie! — zawołał nagle książę, trącając nogą rozciągniętego na ziemi Chaverny’ego — trzeba stąd wynieść tego człowieka!
Pierś Ezopa II odetchnęła z wielką ulgą. Z trudem zdołał ukryć ogromną radość ze zdobytego zwycięstwa.
Navail, Noce, Choisy i inni przyjaciele markiza usiłowali jeszcze przemawiać w jego obronie. Zaczęli go trącać, podnosić trzeźwić.
— Zbudź się, Chaverny! Obudź się! Zabierają ci twoją żonę!
— I będziesz musiał zwrócić posag — dodała zawsze praktyczna Nivella.
— Chaverny! Chaverny, obudź się!
Wszystko napróżno. Kokardas i Paspoal wynieśli markiza na swoich barkach do dalszych pokojów. Gonzaga dał im jakiś znak ręką. Ale gdy przechodzili koło garbusa, ten szepnął im jak mógł najciszej:
— Odpowiadacie życiem za każdy włos z jego głowy! Odnieście list według adresu.
— Cóż — mówił Navail — robiliśmy wszystko, cośmy tylko mogli.
— Byliśmy wierni w przyjaźni aż do końca — wtrącił Oriol.
— A ostatecznie — rzekł Noce — małżeństwo z garbusem będzie jeszcze zabawniejsze.
— Ożeńmy garbusa? Ożeńmy garbusa! — wołały damy.
Ezop II jednym skokiem stanął na stole.
— Słuchajcie! Uwaga! — Zawołano. — Jonasz będzie miał mowę!
— Panowie i panie! — zaczął garbus gestykulując jak prawdziwy mówca. — Jestem do głębi duszy wzruszony pochlebnem uznaniem, jakiem raczycie mnie obdarzać. Zaiste wewnętrzne moje przekonanie o skromnych zasługach powinnoby mi nakazać milczenie....
— Doskonale! — zawołał Navail. — Mówi jak z książki!
— Jonaszu — dodała Nivella — skromność twoja czyni cię jeszcze cenniejszym!
— Brawo Ezop II! Brawo!
— Dzięki wam, panie i panowie! Pobłażliwość wasza dodaje mi odwagi, aby starać się być godnym łask tego oto szlachetnego księcia, któremu zawdzięczam moją przyszłą towarzyszkę życia.
— Bardzo dobrze, Ezopie! Brawo!
— Tylkę mów trochę głośniej!
— Więcej ruchów lewą ręką!
— Jeżeli naprawdę nie jesteś niewdzięczny Jonaszu — rzekł Noce, udając że mówi seryo — powinienbyś nam zadeklamować scenę z Achillesa i Agamemnona.
— Panowie i panie! — odrzekł poważnie Ezop II. — To są rzeczy przestarzałe. Ja chcę wam okazać moją wdzięczność przez coś znacznie lepszego; chcę zagrać jedną nową, nieznaną wam, komedyę będzie to jej pierwsze przedstawienie!
— Sztuka Jonasza! Brawo! Napisał komedyę!
— Panowie i panie! Ja mam zamiar ją napisać, a teraz będzie tylko jej szkic. Otóż chcę wam pokazać sztukę wywoływania miłości i czarowania....
Salon zatrząsł się od oklasków.
— Co? Jonasz da nam lekcyę uwodzenia! — zawołano. — Sztuka podobania się przez Ezopa II, czyli Jonasza!
— On ma w kieszeni pas Wenery!
— Śmiech wdzięki i strzały Kupidyna!
— Brawo, garbusie! Garbusie, jesteś wspaniały!
A garbus kłaniał się wkoło z wdzięcznym uśmiechem.
— Niechaj przyprowadzą moją małżonkę a ja się postaram zabawić całe towarzystwo, jak będę mógł najlepiej.
— Małżonka garbusa! — krzyknęli wszyscy jednym głosem. — Przyprowadzić małżonkę garbusa!
W tej samej chwili otworzyły się drzwi buduaru. Gonzaga nakazał milczenie.
Weszła dona Kruz, podtrzymując ramieniem drżącą i bledszą, niż śmierć Aurorę. Za niemi wszedł Pejrol.
Na widok Aurory rozległ się długo szmer zachwytu. Rozhulani mężczyźni raptem zapomnieli o zabawie, jaką sobie obiecywali. Nawet sam garbus stracił bezczelny humor i przyłożywszy do oczu binokle, rzekł tylko cynicznie:
— Do kata! Moja żona jest bardzo piękna!
W sercach wszystkich obecnych hulaków zbudziło się teraz uczucie litości. Nawet te panie, widząc tyle głębokiej boleści i słodkiej rezygnacyi w tej uroczej dziewiczej twarzyczce, litowały się szczerze.
Gonzaga zmarszczył tylko brwi, patrząc na swoją przyboczną gwardyę. Wreszcie Taranne Montobert i Albert zawstydzili się swego wzruszenia i razem zawołali:
— Ależ on jest szczęśliwy, ten garbus!
Tego samego zdania był i Paspoal, który w tej chwili wszedł z Kokardasem. Ale jakież było ich zdziwienie gdy poznali, że obie panienki z ulicy Chantre, to były: jedna, którą Gaskonczyk spotkał w Barcelonie, idącą pod rękę z Lagarderem; drugą widział braciszek Paspoal, tak samo pod rękę z Lagarderem, w Brukseli.
Paspoal i Kokardas nic nie widzieli o zapowiedzianej przez garbusa komedyi, ale przeczuwali, że teraz zacznie się dziać coś szczególnego. Nieznacznie trącili się łokciami, a oczy, ich mówiły wyraźnie “Baczność!” Na ukradkowe znaczące spojrzenie, które im rzucił garbus, Kokardas odpowiedział lekkim kiwnięciem głowy.
— Widzisz! — szepnął do Paspoala. — Maleństwo chce wiedzieć, czyśmy oddali list; nie potrzebowaliśmy daleko latać.
Dona Kruz oczami szukała Chaverny’ego.
Może książę zmienił zamiar — szepnęła do ucha przyjaciółki z pociechą. — Nie widzę nigdzie pana markiza.
Aurora, nie podnosząc powiek, ze smutkiem wstrząsnęła główką. Widocznie nie spodziewała się żadnej litości.
Kiedy Gonzaga zwrócił się do nich, dona Kruz wzięła Aurorę za rękę i przyprowadziła do niego.
Pomimo pozornego uśmiechu, książę bardzo był blady. Obok niego stał garbus, czyniąc błazeńskie ruchy, aby nadać swej postawie elegancką pozę; dumnem okiem zwycięzcy patrzył z góry na wszystkich. Była chwila, że z jego wzrokiem spotkało się zdziwione spojrzenie dony Kruz; ale garbus okazał najzupełniejszą obojętność.
— Moje drogie dziecko — przemówił do Aurory Gonzaga głosem lekko wzburzonym. — Czy panna de Nevers mówiła ci, czego od ciebie żądamy?
Aurora nie podnosząc oczu, odpowiedziała głosem pewnym:
— Ja jestem panną de Nevers.
Garbus tak silnie zadrżał, że wszyscy to zauważyli pomimo ogólnego zamieszania.
— Tam do kata! — zawołał jednak chcąc pokryć silne wrażenie. — Moja żona jest z dobrego domu!
— Jego żona! — powtórzyła dona Kruz.
W całym salonie zaczęto coś szeptać. Kobiety nie uczuły obecnie tej zazdrości, jaką okazywały dotąd gitanicie. Wydawało im się, że do tej pięknej i szlachetnie dumnej głowy dobrze pasuje nazwisko Nevers.
Gonzaga zwrócił się do dony Kruz ze złością:
— Czyś to ty obałamuciła kłamstwem rozum biednego dziecka?
— Ach! — wykrzyknął rozczarowany Ezop II — a więc to kłamstwo tylko? Szkoda! Miłoby mi było spokrewnić się z domem Neversów.
Tu i ówdzie zasiniano się; ale powszechnie panował chłód. Pejrol był ponury, jak karawaniarz.
— Nie, nie ja — odpowiedziała śmiało dona Kruz, którą gniew księcia wcale nie przestraszał. Ale jeżeliby to była prawda?....
Gonzaga wzruszył pogardliwie ramionami.
— Gdzie jest markiz de Chaverny? — pytała gitanita. — Co znaczą słowa tego człowieka?
Wskazała garbusa, który wciąż starał się wydać eleganckim.
— Panno de Nevers — zaczął Gonzaga — rola twoja w tej sprawie już skończona. Jeżeliby ci się podobało ustąpić praw swoich, na szczęście ja tu jestem i będę je strzegł. Jestem twoim opiekunem; wszyscy tu obecni należą do rady familijnej, którą wczoraj zebrałem w moim pałacu; są w niej większością. Gdybym był usłuchał ogólnego zdania, możebym powinien był okazać się mniej łaskawym względem takiego bezczelnego oszustwa. Ale kierowałem się popędami dobrego serca. Przywykłem do spokojnych i prostych dróg mego codziennego życia i nie chciałem nadawać znaczenia tragicznego tej pospolitej komedyi.
Zatrzymał się. Dona Kruz nic z tego nie rozumiała; słowa te były dla niej pustymi dźwiękami. Aurora lepiej je pojmowała, bo jakiś gorzki i smutny uśmiech błąkał się po jej wargach.
Gonzaga wodził okiem po zgromadzeniu. Wszyscy panowie mieli spuszczone oczy, tylko kobiety słuchały z wielka ciekawością, a garbus dawał się czekać niecierpliwie końca mowy książęcej.
— Jeżeli to wszystko mówię — zaczął znów Gonzaga, wracając się do Dony Kruz — to dlatego, aby panią przekonać, panno de Nevers. Wszyscy zaś obecni tutaj, moi szanowni przyjaciele i doradcy, podzielają w zupełności moje przekonanie; usta moje wypowiedziały ich własne myśli.
Nikt nie zaprzeczył. Gonzaga ciągnął dalej:
— Najlepszym dowodem, że porzuciłem myśl surowej kary, jest obecność naszych dam.
Gdyby chodziło o karę odpowiednią do przewinienia....
— Ale jakiego przewinienia — przerwała Nivella. — Jesteśmy, jak na rozżarzonych węglach, ekscelencyo!
— Jakiego przewinienia? — powtórzył Gonzaga z udanym wyrazem wstrętu i oburzenia. — Wtargnięcia za pomocą sfałszowanych dowodów do sławnego i szlachetnego rodu i podstawienie się za nieobecnego, czy zmarłego jego członka, jest ciężkiem przewinieniem i prawo zalicza je do rzędu zbrodni.
— Ależ moja biedna Aurora nic z tego nie zrobiła! — zawołała dona Kruz.
— Dosyć! rzekł ostro Gonzaga. — Trzeba położyć koniec tej wstrętnej historyi i uniemożliwić pięknej awanturnicy dalsze kroki. Bóg mi świadkiem, że nie pragnę jej zguby. Przeciwnie, wszak daję dużą sumę pieniędzy, aby mogła szczęśliwie i wesoło rozwiązać swoją odyseję i chcę ją wydać za mąż.
— Chwała Bogu! — zawoła Ezop II. — Nareszcie uczciwe zakończenie!
— I mówię do niej — ciągnął dalej Gonzaga, biorąc za rękę garbusa, — oto zacny człowiek, który cię kocha i pragnie być twoim mężem.
— Oszukałeś mię, panie! — krzyknęła gitania czerwona z gniewu. — Przecież to nie ten! Czyż podobna oddać się takiej istocie?
— Jeżeli ma dużo niebieskich! — pomyślała głośno Nievella.
— No, no! Niepochlebne! Wcale niepochlebne — mruczał Ezop II. — Ale sądzę, że młoda osoba wkrótce zmieni zdanie.
— A pan — mówiła dona Kruz, zbliżając się do garbusa — rozumiem teraz! Toś pan zaplątał nić w tej całej intrydze! Tak, to pan, widzę to teraz doskonale, zdradziłeś schronienie Aurory!
— He, he! — śmiał się garbus zadowolony Z siebie. — He, he, he! Jestem bardzo zdolny i sprytny. Ekscelencyo, ta panienka ma wadę gadulstwa i przeszkodziła odpowiedzieć mojej żonie.
— Gdyby to jeszcze markiz Chaverny.... — zaczęła znów gitanita.
— Przestań, siostrzyczko — odezwała się Aurora głosem stanowczym i zimnym. — Gdyby to był markiz Chaverny, odmówiłbym mu tak samo, jak odmawiam temu.
Garbus nie był wcale tem zbity z tropu.
— Piękny aniele — rzekł do Aurory — to nie jest twoje ostatnie słowo.
Gitanita rzuciła się między niego i Aurorę. Zdawało się, że zacznie bójkę z kimkolwiek.
Gonzaga stał opodal z miną wyniosłą i obojętną na pozór.
— Żadnej odpowiedzi? — zapytał garbus, podchodząc biżej do Aurory z kapeluszem pod pachą, z prawą ręką na piersiach. — Bo nie znasz mnie, najpiękniejsza moja; jestem gotów całe życie moje spędzić u nóg twoich.
Kobiety przypatrywały się tej scenie, przejęte do głębi serca. Mimowoli przeczuwały jakiś złowrogi dramat, ukryty poza farsą. Głos garbusa drażnił ich nerwy.
Zaległa ponura cisza.
— Panowie! — zawołał nagle Gonzaga — dlaczego nie pijecie więcej!
Napełniono szklanki w milczeniu bez ochoty.
— Posłuchaj mnie, piękne dziecko — mówił tymczasem garbus, — będę twoimi mężulkiem, kochankiem, niewolnikiem..
— Jakie to straszne! — mówiła dona Kruk głośno. — Wolałabym umrzeć.
Gonzaga tupnął nogą i groźnem spojrzeniem obrzucił swoją protegowaną.
— Wasza książęca mość — przemówiła Aurora z rozpaczliwym spokojem, — przerwij moją mękę; ja wiem, że kawaler Henryk Lagarder nie żyje.
Po raz drugi garbus zadrżał cały, jakby od jakiegoś nagłego wstrząśnienia. I zamilkł.
Głęboka cisza zaległa salon.
— Któż panią tak dobrze zawiadomił? — zapytał uprzejmie Gonzaga.
— Nic pytajcie mnie, ekscelencyo. Przystąpmy zatem do tego, co z góry jest postanowione. Ja się zgadzam i żądam.
Gonzaga zdawał się wahać! Nie przypuszczał, ażeby młoda dziewczyna żądała jego bukietu. Ale ręka Aurory dotykała już kwiatów.
Gonzaga patrzał na nią, tak młodą i piękną.
— Czybyś się na innego małżonka zgodziła — zapytał szeptem, nachylając się ku niej.
— Wasza książęca mość, kazałeś mi odpowiedzieć, że, jeżeli odmówię, będę wolną. Proszę o dotrzymanie słowa.
— A czy wiesz..? — zaczął Gonzaga, ciągle cichym głosem.
— Wiem — przerwała mu Aurora, podnosząc nań łagodne oczy świętej — i czekam, aż mi książę ofiaruje te kwiaty.