Historya Nowego Sącza/Tom II/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Sygański
Tytuł Duchowieństwo. — Szkoła. — Zakłady dobroczynne.
Pochodzenie Historya Nowego Sącza
Tom II. Obraz urządzeń cywilnych oraz życia mieszczaństwa w epoce Wazów
Wydawca Nakładem autora
Data wyd. 1901
Druk Drukarnia Wł. Łozińskiego
Miejsce wyd. Lwów
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rozdział  V.
Duchowieństwo. — Szkoła. — Zakłady dobroczynne.

W epoce Wazów zdobiło miasto Nowy Sącz 7 kościołów, obsługiwanych przez duchowieństwo tak świeckie, jako i zakonne. W samem mieście, w obrębie fortecznych murów, znajdował się klasztor Franciszkanów fundacyi króla Wacława czeskiego jeszcze z roku 1297, dalej opactwo Premonstratensów czyli Norbertanów, wzniesione i wyposażone przez Władysława Jagiełłę w roku 1409, wreszcie kollegiata, dźwignięta hojnością Zbigniewa Oleśnickiego w r. 1448. Inne zaś 4, skromniejsze rozmiarem kościoły: św. Wojciecha, św. Mikołaja, św. Krzyża i św. Walentego, stały na przedmieściach[1]. Kollegiatę składali 4 prałaci, 4 kanonicy, z których jednak większa część mieszkała stale na swych probostwach w Sandeckiem, i 8 wikarych. Dość spory zastęp swych członków liczyły również zgromadzenia zakonne. Wizyta kanoniczna kardynała, Jerzego Radziwiłła, wymienia w r. 1597 u Norbertanów 6 kapłanów, a u Franciszkanów 10 zakonników[2]. Widzimy z tego, że duchowieństwo sandeckie przy swem wyższem wykształceniu, przy duchu ogólnej pobożności w narodzie XVII. wieku, zwłaszcza od chwili rozstrzygnięcie zwycięstwa katolicyzmu nad różnowierstwem, cieszyło się wielkiem znaczeniem i szacunkiem w mieście. Stąd owa nabożność, owa ofiarność dla kościołów, przedewszystkiem zaś dla kollegiaty, ten bowiem kościół należał do tych słynnych świątyń, ku którym zwracała się szczególnie hojność i ofiarność zamożnych mieszczan i szlachty. Oprócz głównej obszernej nawy, mieścił w sobie 8 pobocznych kaplic i ogółem 14 ołtarzy, każdy zaś ołtarz i kaplica wyposażone ofiarnością mieszczaństwa i szlachty. Bywało też w nim pełno modlących się, co w pokorze ducha, przejęci uczuciem nicości swej wobec Boga, padali krzyżem na ziemie posadzki głazy, pod którymi leżały prochy ojców i dziadów, odpoczywających w Bogu snem wiecznym. W owych bowiem czasach pełno było trumien w sklepieniach grobowych, a kościół stał dosłownie na kościach wiernych swych wyznawców[3]. Do tego dawniej większa u ludzi bywała pobożność, więc trudno było myśleć lub mówić w kościele o marnych zbytkach, kiedy się czuło rodzicielskie prochy pod swemi stopami, a myśl mimowolnie tonęła w pośmiertnych wspomnieniach.
Odwzajemniając się za hojność i ofiarność duchowieństwo mieszczaństwu, obchodziło z wielką okazałością uroczystości kościelne, zwłaszcza w kollegiacie. Msza wielka z wystawieniem Najśw. Sakramentu odbywała się przy huku kotłów i dźwięku muzyki, a kantor zawodził w licznem zebraniu śpiewaków. Cechy klęczały z chorągwiami i światłem, a w formach radzieckich czyli stellach modliła się starszyzna miejska. Tak bywało co niedziele i święta według kanonów kościelnych.
Lecz i miasto w pewnych czasach chwaliło Boga uroczystemi wotywami. Najuroczystszą była wotywa wyborcza w dzień św. Agaty (5. lutego), zwłaszcza jeżeli pan starosta grodowy osobiście wyborom przewodniczyć raczył. Lecz i w jego nieobecności zwykle było grono szlachty, z ramienia jego zesłanych lub dobrowolnie przytomnych. Z chorągwiami i światłem uroczyście szli z ratusza do kollegiaty i napowrót, a panowie szlachta i starszyzna miejska nieśli pstro malowane świece. Prócz tej wotywy były jeszcze inne kwartalne: na św. Trójcę, św. Małgorzatę, św. Marcin i św. Łucyę; a dnia 19. czerwca odbywała się wotywa w rocznicę pogorzeli miasta w r. 1611.
Tak zwane 40-godzinne nabożeństwa odprawiały się u fary, Franciszkanów i Norbertanów, a cała starszyzna miejska, z światłem w ręku klęcząc, śpiewała litanie. Takie samo nabożeństwo odprawiało się podczas każdego sejmu. Od każdego dostawali księża na ofiarę. I tak w r. 1623 „muzyce, gdy 40 godzin odprawiano w kościele św. Ducha, na godzinę naszą będąc na nabożeństwie, daliśmy 1 złp. 2 gr.“ — W r. 1641 podczas 40-godzinnego nabożeństwa w Zielone Świątki dano muzykantom i organiście ogółem we wszystkich 3 kościołach 5 złp. 18 gr., kantorowi 24 gr. — W r. 1647 „na litanią podczas 40 godzin odprawiania kantorowi i księżom farnym dałem 2 złp. 22 gr. 9 denar.“ — W r. 1648 kantor, co podczas 40 godzin litanię śpiewał, dostał 24 gr.; Ojcowie Franciszkanie 2 złp.; księża Świętoduscy[4] 1 złp. 15 gr. Za świece, które dawano panom rajcom z kościoła, płacono zwykle kilkanaście groszy. Tak n. p. w r. 1647 „na świece dla wszystkich panów podczas 40 godzin u św. Ducha, dałem 13 gr. 9 denar.“[5].
Prócz tych uroczystości były procesye w dzień św. Małgorzaty z kollegiaty, w dzień Narodzenia Matki Boskiej z kościoła Franciszkanów, w Zielone Świątki z kościoła Norbertanów, a w Boże Ciało przy udziale całego duchowieństwa świeckiego i zakonnego z kościoła kollegiackiego św. Małgorzaty. Jeżeli każdej uroczystości towarzyszyły bębny i trąby, to na obchody Bożego Ciała wszystko, co tylko mogło dodać okazałości, spoliło się z sobą. Całe miasto wyroiło się w najlepszych szatach. Cechy stanęły pod bronią z regimentarzem na czele, a działa i organki ponabijane zatoczono pod ratusz. Ołtarze przybrano w obrazy i firanki, drogi umajono brzeziną, uwieńczoną w kwiaty, a całą drogę, którędy obnoszono Przenajśw. Sakrament, wysadzono szpalerem drzew zielonych, zwykle z brzóz jedna przy drugiej, i wysypano szuwarem, na którym szczebiotała dziatwa wesoło i krzykliwie. Podczas obchodu „puszczał puszkarz strzelbę“ pod ratuszem, t. j. dawał ognia z muszkietów i dział, dobosze bębnili, trębacze trąbili, a regimentarz regimentował miejskiej piechocie. Jeśli możliwem było, zaciągano na tę uroczystość trębaczy i dobosza „dragańskiego“ lub innego wojskowego, a kantor zaciągał muzyków i śpiewaków, zaco wszyscy odbierali stosowne honorarya. I tak w r. 1626 „puszkarzowi, który puszczał strzelbę pod ratuszem na dzień Bożego Ciała w processyi, dano 1 złp.“ — W r. 1628 „w dzień Bożego Ciała dla ozdoby processyi i chwały Bożej, dało się porucznikowi, który regimentował pospólstwem, 2 chorążym, 2 bębnistom, 2 puszkarzom i trębaczom kontentacyi 3 złp. 7 gr.“ — W r. 1638 „trębaczowi, korneciście i puzanistom[6] dwom, którzy w processyi w dzień Bożego Ciała grali, kontentacyi 1 złp.“ — W r. 1647 „dla trębaczów Imci pana starosty, którzy w processyą Bożego Ciała trąbili, dałem na miód 1 złp. 6 gr.; dla szyposzów Jegomości starosty w tenże dzień na miód 1 złp. 6 gr.; regimentarzowi miejskiemu kontentacyi wedle zwyczaju pod tenże czas 18 gr.; kantorowi według dawnego zwyczaju 2 złp.; bębniście 12 gr.“[7].
W mniejsze procesye tylko sam bębnista przewodził, tak jak po dziś dzień po wsiach gdzieniegdzie. Musieli zaś ci bębniści nie żałować rąk, bo po każdej prawie uroczystości nowemi skórami obciągano bębny i kotły i lutrowano śruby.
W Wielki Piątek i Wielką Sobotę stali przy grobie Chrystusowym w pysznych mundurach żołnierze starosty grodowego, a w Zmartwychwstanie Pańskie puszczali strzelbę, zaco dostawali od księdza proboszcza stosowne honoraryum. Tak n. p. w r. 1697 „żołnierzom, gdy stali przy grobie, na piwo z rozkazania Imci księdza proboszcza, 1 złp.; doboszowi za pracę na jutrzni Zmartwychwstania 1 złp.; czeladzi żołnierskiej, co strzelali na jutrzni, na beczkę piwa 8 złp. 20 gr.“[8].
Grano zaś i bębniono także na pasterską mszę, na św. Stanisław i Wniebowstąpienie Pańskie, Zielone Świątki i św. Małgorzatę. W r. 1625 „bakałarzowi i młodzieńcom szkolnym na obiad w Boże Narodzenie dano 15 gr., bo nie mieli co jeść i śpiewać nie chcieli.“ — W r. 1646 „muzyce szkolnej na Święta Wielkanocne, za pozwoleniem pospólstwa, 2 złp.; muzyce zaciągnionej na Zielone Święta 2 złp.; muzyce zaciągnionej przez kantora przez całą oktawę Bożego Ciała kontentacyi, za pozwoleniem pospólstwa, 2 złp.“[9].
Do chorego poprzedzało księdza dwóch chłopców w czerwonych kapkach, dla których istniał osobny fundusz. I tak w r. 1630 „od dwóch kapek czerwonych, w których chodzą do chorych przed Najśw. Sakramentem, młodzieńcom szkolnym za kwartał według wyroku i przywileju króla Jegomości dano 24 gr.“[10].
Kościoły miewały własne instrumenta muzyczne. W r. 1657 Jędrzej Plakutowicz, tkacz, zapisuje w testamencie: „Wiolę nową swoją własną kościołowi do używania, także skrzypce dyszkantowe temuż kościołowi farnemu, aby ich do chwały Bożej używano, a nie przedano ani od kościoła oddalano. Leguje także skrzypce basowe i skrzypce złupane starsze do kościoła Franciszkanów do Oblicza Pańskiego“[11]. — O kapeli, istniejącej przy kościele kollegiackim, franciszkańskim i norbertańskim, wspominają zapiski i inwentarze z XVIII. wieku.
Duchowieństwo było też w wielkiem poszanowaniu u mieszczan. Począwszy od wizytatora dyecezyi aż do najmłodszego nowo wyświęconego kleryka, gdziekolwiek w towarzystwie ksiądz się pojawił, czczono go uniżonem słowem i gościnnością. Tak n. p. w r. 1638 „witając Jegomościa księdza sufragana krakowskiego[12], który ołtarze w kościołach naszych poświęcał i ludzi przez kilka dni bierzmował, za łososia i wino in vim honorarii 14 złp. 24 gr.“[13]. Podobnie kosztem miasta podejmowano biskupa krakowskiego, Andrzeja Trzebickiego, w sierpniu 1659 r., jak notuje burmistrz, Stanisław Wilkowski: „Na przywitanie Jegomości księdza biskupa krakowskiego daliśmy na honoraryum za czterech szczupaków 7 złp. Dla pana Jana Marcowicza, który go witał, na półgarnca wina 1 złp. 15 gr.“
Prymicye kapłańskie wszystkich księży rodem z Nowego Sącza starszyzna miejska odwiedzała oficyalnie; także prymicye księży, którzy byli bakałarzami w mieście. A zawsze dla gości, tak świeckich jako i duchownych, stawiano po kilka garncy wina według potrzeby[14]. Ulubionych księży zmarłych także przy winie żałowali panowie rajcy. Tak n. p. w roku 1649 na pogrzebie ks. wikarego, Tomasza Jędrysowicza, dobrze przez kilka lat zasłużonego miastu i kościołowi, wypito na wikaryówce 6 garncy wina za 14 złp. 12 gr.[15].
Nawet dyakon podróżny otrzymywał od panów rajców 12 groszy; chociaż i to prawda, że kiedy „przywędrował mistrz szerokiego rzemiosła, dała się mu powinność 12 gr.“
Po odzyskaniu niektórych plebanii i dochodów kościelnych z rąk różnowierców w Sandeckiem (1604 r.), duchowieństwo miejskie i wiejskie wzmogło się w dostatki, i niejedna setka złotych polskich szła na pożyczkę do Nowego Sącza. W razie nieoddania długu nabywali tam księża własności nieruchome. I tak n. p. w r. 1633 ks. Jakób Wistalicki (recte Wystała z Proszowic), pleban ujanowicki, pożycza Jędrzejowi Fabrowiczowi, malarzowi, 175 złp., zapisując ten dług na domu i wólce, i wymawiając sobie wszelkie zwłoki prawne, choćby nawet listy królewskie. Upłynął czas, Fabrowicz nie płacił, więc ksiądz uzyskał współposiadanie jego domu. — Ks. Fabian Ociecki, kapelan zakonnic w Starym Sączu, imieniem sługi klasztornego, Mateusza Majerza, skarży Adama Liszkowicza, malarza, i żonę jego, Szczęsną Mazurównę, o dług 40 złp. Malarz nie płacił, więc przysądzono księdzu posiadanie domu jego, i posiadał go wraz z panem Mikołajem Stadnickim, wierzycielem Liszkowicza. — Ks. Jan Witaliszowski, podkustoszy kollegiaty, pożycza Krzysztofowi i Barbarze jopkom 100 złp., zapisując ten dług na 3 jatkach rzeźniczych[16]. — Ks. Sebastyan Wileziusz, pleban z Kamionki, kupuje w r. 1638 od Marcina Zielińskiego w Nowym Sączu jatkę szewską za 110 złp.; tegoż roku ks. Mikołaj Kownacki, dziekan kollegiaty i proboszcz starosandecki, kupuje browar za 350 złp. od Stan. Rogalskiego, rajcy i organisty; od Raków[17] zaś kamienicę, wszystko niegdyś po Wojciechu Łopackim — przeciwko czemu protestuje Magdalena Łopacka[18].
Do miejscowych i okolicznych księży, którzy w latach 1631—1650 pożyczali pieniędzy mieszczanom, a za niespłacenie długów stawali się nieraz właścicielami ich nieruchomości, należeli także: ks. Adam Textoris, pleban jazowski i przyszowski; ks. Bartłomiej Fuzoriusz, kustosz kollegiaty; ks. Maciej Matusik, wikary kollegiaty; ks. Wojciech Sowiński, komendarz w Wielogłowach; ks. Grzegorz Królikowski[19], dziekan kollegiaty, proboszcz grybowski i dobczycki; ks. Jerzy Cezary, przełożony szpitala św. Walentego; ks. Stanisław Rozmusowicz, kustosz kollegiaty; ks. Szymon Jaroszowski, proboszcz kollegiaty[20]; ks. Wojciech Żołądkowski, proboszcz z Tęgoborzy; ks. Roch Światłowicz, podkustoszy kollegiaty; ks. Marcin Stryjowski, proboszcz z Nawojowej; wreszcie ks. Jakób Zajączkowicz, proboszcz z Chomranic, zabity okrutnie mieczem (framea truculentissime trucidatus) od organisty własnego w r. 1658, wrzekomo z namowy parafian, aby się dłużej nie prawował z nimi[21]. Z powodu tego zdarzenia Andrzej Trzebicki, biskup krakowski, rzucił interdykt na parafię chomranicką 10. grudnia 1658 r. — Nawet folwarki, domy i jatki przechodziły z czasem w posiadanie księży, ale drogą prawną, t. j. kupna i sprzedaży.
Nie obeszło się jednak bez starcia, mianowicie przy egzekucyach i poborach. Dłużnicy, nie mogąc oddać, wzywali litości a srogością i okrucieństwem obwoływali wywłaszczenie z mienia. Miasto zaś, obowiązane składać pobory i dziesięciny z wszystkich łanów, domów i jatek, żądało ich od księży posiadaczy. Ci zaś wraz z szlachtą odwoływali się na wolność od wszelkich ciężarów[22] i zdarzało się nawet, że zato wyklinali rajców! Tak n. p. w r. 1647 ks. Maciej Matusik, senior wikarych, wstąpił na kazalnicę, i przypomniawszy ogólnie, że dobra księży wikarych uwolnione są od wszelkich ciężarów miejskich i Rzpltej, otworzył potem księgę praw i przywilejów, nadanych kollegiacie przez kardynała, Zbigniewa Oleśnickiego: wkońcu przeczytał odnośny ustęp z soboru trydenckiego[23], że ktoby naruszał dobra kościelne jakimkolwiek sposobem: Excommunicetur, niech będzie wyklęty! Przytomnie na kazaniu rajcy i ławnicy omal nie spłonęli ze wstydu i sromoty, boć wszyscy na nich spoglądali w kościele. Zaraz tedy po nabożeństwie udali się do księdza seniora, aby sprawę złagodzić, wymawiając mu przytem, iż ich tak srodze zgromił i niesłusznie zagroził wykluczeniem z łona katolików wiernych. Powstawało stąd wielkie rozjątrzenie w mieście, a ludzie, nie przejęci powinnym szacunkiem dla duchowieństwa, nie wahali się głośno narzekać na to. Między innymi słynny był zatarg Łopackiego z księdzem kustoszem kollegiaty. Rzecz tak się miała.
W r. 1632 Wojciech Łopacki, balwierz i rajca, wyrugowany przez pana Adama Trzcińskiego z domu swej babki, sprowadził się do browaru swego podle domu księdza Bartłomieja Fuzoriusza, oficyała i kustosza kollegiaty. W murze księdza kustosza było okno do browaru, a Łopacki używał dotąd światła z niego. Chcąc korzystać z oporu mieszczan w robieniu piwa, warzył je sam bez ustanku, nie zważając na dni świąteczne. W dzień Zwiastowania Najśw. Maryi Panny (25. marca) warzył piwo, a w niedzielę kazał beczki do piwnicy wtaczać. Nawet, przysposabiając świeżą warkę, kazał w święta nosić do browaru wodę.
Ks. Fuzoriusz, zgorszony tą nieobyczajnością i nieuszanowaniem przykazań Bożych i kościelnych, wytykał na kazaniu bezbożność piwowarów, którzy nawet świąt uroczystych nie święcą. Nazwisk wprawdzie nie wymienił, ale tak Łopackiego opisał, że natychmiast wszyscy odgadli.
Łopacki był rajcą. Nazajutrz były wybory urzędu. Tam publicznie jęli mu panowie bracia wymawiać bezbożność jego i karcić zgorszenie, jakie daje. Rozgniewany Łopacki, wychodząc z ratusza, spotyka Jana Ziębę i rzecze: „Widzicie panie bracie, co mnie spotyka od tego niecnego syna popowskiego.“
— „Od którego?“
— „A od tego oficyała! ale przysięgam Bogu, iż mi przyjdzie do tego, że mu w łeb strzelę!“
Słyszeli to i drudzy, Zięba zaś poszedł do księdza Fuzoriusza i opowiedział mu rzecz całą. Ksiądz kustosz, zgniewany i zgorszony, woła murarza i każe mu zamurować browarne okno, nie chcąc patrzeć na bezbożność Łopackiego. Na to nadchodzi Łopacki, rozpędza murarza i pomocniki jego, grożąc, iż im ręce poobcina, jeżeli dalej robić będą. Przytomnego zaś księdza kustosza poczyna lżyć najohydniej[24]...
Ksiądz Fuzoriusz z obowiązku swego miewał kazanie co niedziele. Nadchodzą święta, ksiądz kustosz kazania nie ma; nadchodzi niedziela, kaznodzieja milczy. Zapytany, żąda ukarania Łopackiego i oczyszczenie siebie z obelg. Urząd miejski nie wie, co począć. Sprawa pokrzywdzenia osoby duchownej należy pod sąd kościelny — a tu kościół ludowi całemu ujmuje słowa Bożego, a winowajcy nie karze. Miasto wysyła o poradę posłańca do sądu zadwornego królewskiego[25].
Tymczasem wdali się w tę sprawę ludzie godni: ks. Stanisław Paszyński, przełożony szpitala św. Walentego; ks. Jan Witaliszowski, wikary; wielmoży Jan z Kruźlowej Pieniążek; Krzysztof z Będzieszyny Marek i inni, i złożono sąd polubowny. Ksiądz Fuzoriusz okazał dawniejszy wyrok na Łopackiego za nieuszanowanie osób duchownych; przytoczył sprawę ks. Pawła Wójtowicza, którego 13. października 1624 r., wówczas kleryka, Łopacki, pochwyciwszy oburącz za głowę, bił o mur, aż mu krew z nosa pociekła, i suknię na nim podarł; przytoczył ks. Stanisława Zupkę, którego Łopacki w r. 1627 uderzył pięścią w bok tak mocno, iż w błoto wpadł; księdza Alexandra Prutena, którego w r. 1628 policzkowano w domu mansyonarzy, a Łopacki, chociaż mógł, nie bronił; księdza Marcina Ćwiklinowskiego, podkustoszego, któremu Łopacki zadał różne nieuczciwości niesłusznie; wkońcu przytoczył siebie i krzywdy swoje. Łopacki, jako mógł, wymawiał się ze wszystkiego, a co do księdza Fuzoriusza twierdził, iż gadał po pijanemu, mając rozogniony mózg.
Sąd polubowny zasądził go naprzód na 3 tygodnie więzienia za kratą; potem 10 grzywien czyli 16 złp. na kościół kollegiacki; dalej przebłaganie księdza Fuzoriusza naprzód w kapitule kollegiackiej, następnie na ratuszu, i ślubowanie uroczyste, iż więcej nikogo nie obrazi pod winą 100 grzywien, czyli 160 złp.[26].
Ksiądz Fuzoriusz przyjął ten wyrok, lecz Łopacki nie przyjął, rzucił na stół bormistrzowskie klucze i mrucząc, odszedł. Ksiądz Fuzoriusz zaprotestował przeciwko temu.
Łopacki cały swój gniew zwrócił na księdza kustosze i na Ziębę, który go przed nim oskarżył; groził, iż obu zabije. Żona jego, równie namiętna kobieta, nie szczędziła gróźb i obelg i sama męża jątrzyła. Ludzie rozumni byli tego zdania, że dyabeł może naprowadzić do złego, starali się przeto koniecznie nakłonić go do zgody. Zaręczyli zań, a wkońcu przywiedli go do pokory, bo też całe miasto było oburzone, że kazań nie bywało.
Zapłacił więc 72 złp.; odsiedział dwa tygodnie w więzieniu wolnem ratusznem; przeprosił księdza kustosza wobec duchowieństwa; a przez resztę postu co niedziele oboje Łopaccy klęczeli przed wielkim ołtarzem podczas podniesienia z gorejącemi świecami. Prócz tego najuroczyściej zaręczyli bezpieczeństwo życia i czci księdzu Fuzoriuszowi i panu Ziębie. Czterech mieszczan dało zań rękojmię i wyznaczono zakład 200 złp.[27].
Wdzięczny zato miastu ks. Fuzoriusz, legował w r. 1636 panom rajcom rostruchan, czyli puchar pozłacany, waloru 3½ grzywny, i pierścień złoty w tym jedynie celu, ażeby go każdoczesny burmistrz dzierżył i nosił dla użytku i potrzeby Rzpltej. Mile przyjęło miasto ów wspaniały dar, panowie zaś rajcy nałożyli 200 grzywien kary na tego, któryby śmiał sprzedać te dary[28].
W owych czasach w Nowym Sączu cześć dla księży była tak wielka i powszechna i takiego używali znaczenia, że na wstawienie się duchowieństwa, mianowicie wyższego, rajcy i ławnicy ułaskawili czasem nawet na gardło skazanego. Ale też znowu innym razem księży, mieszających się do spraw miejskich, ofuknął jaki rajca, jak zaraz zobaczymy.
Adam Łukowiecki, organista, człek niesłychanie porywczy, za lada powodem bał się do kija lub szabli. Kilka razy był już o to sądzony. Podczas gajnych sądów na ratuszu w r. 1638 w czemś mu tam ubliżył woźny miejski. Łukowiecki, nie zważając na powagę sądów ani obecność panów radziec, pochwycił woźnego i bił go zawzięcie, mimo urzędowego upomnienia. Owszem wygadywał jeszcze na cały urząd.
Uwięziono go natychmiast i wytoczono proces. Występek podobny łatwo można było głową przypłacić. Wójt i cała ławica bardzo byli oburzeni tą nieswornością, bo też wszystkim sprzykrzyły się owe ciągłe niepokoje w mieście. Szczepan Cholewicz i Jakób Poławiński dzielili powszechne oburzenie i żądali przykładnego ukarania, rozszerzając zdanie i przekonanie swoje między cechową bracią, podczas kiedy za Łukowieckim ujmowali się księża zakonni. Przypadła schadzka bracka u Jakóba Poławińskiego, rymarza, a bracia, zebrawszy się licznie, radzili, coby wypadało czynić.
Podczas schadzki cechowej przyszedł na wino do sklepu Poławińskiego ks. Stanisław Rozmusowicz w towarzystwie ks. Jana, zakonnika Premonstratensa. Żył on w przyjaźni z organistą i mocno za nim obstawał. Ścierał się już nawet z Poławińskim i przymawiał zbytniej surowości jego i drugich ławników. Obecnie słysząc, iż zebrani bracia cechowi radzą nad losem więźnia, a Poławiński na ukaranie nastawa, wchodzi do izby, wołając, aby mu wina podali, a właściwie chcąc orędować za organistą.
Na wyrzeczone: Laudetur Jesus Christus! — odrzekli przytomni: In saecula saeculorum!, a ksiądz Jan zapytał o los Łukowieckiego, czy go myślą karać czy nie?
— „Patrzcie panowie swego piwa i picia w sklepie!... tu nie macie nic do czynienia!... — przerwał w gniewie Poławiński.
Właśnie niesiono wino dla księży. Zwrócił się napowrót do sklepu, mówiąc: „Ten ksiądz rad przymawia po trzeźwemu, a cóż po pijanemu!“
Ksiądz Jan, oburzony tem lekceważeniem osoby i stanu swego, począł go lżyć i gromić, wymawiając: iż łakną krwi niewinnego!...
— „Non est tibi datum, mnichu, przymawiać nam! Mamy też swoje kapłany i pasterze, oni nas powinni upominać!“...
Zagadniony w ten sposób zakonnik, nie wiedział co odpowiedzieć; odszedł zmieszany i zaniósł skargę, żądając przeproszenia. Lecz Poławiński nie chciał przeprosić, mówiąc: iż nie obraził. I na tem się skończyło.
Za Łukowieckim wstawiała się szlachta, bo im żal było bitnego organisty — i wyprosili go u panów rajców. Natomiast księża świeccy potępili jego zaczepność i wcale orędować nie chcieli. Ławnicy zaś protestowali przeciwko temu uwolnieniu, ponieważ winowajca już był pod sądem i władzą wójtowską[29].
Po kapłanach wyświeconych w godności następowali dyakoni-bakałarze. Zdarzało się bowiem często, że taki dyakon-bakałarz, czyli uwieńczony wawrzynem[30], po ukończeniu nauk na przesławnej Akademii krakowskiej był jeszcze małoletnim, albo pragnął nabrać doświadczenia w obrzędach kościelnych, albo doskonalić się w naukach, wtedy przyjmował urząd nauczyciela szkoły publicznej, a po większych miastach nawet każdy nauczyciel musiał być wprzód bakałarzem filozofii i nauk wyzwolonych, artium et philosophiae baccalaureus.
Taka szkoła znajdowała się i w Nowym Sączu. Najdawniejszą wzmiankę o szkole nowosandeckiej spotykamy z początkiem XV. w. Już bowiem na dokumencie z r. 1412, w którym rajcy (z polecenia Władysława Jagiełły) odstępują 5 wsi Norbertanom na korzyść szpitala św. Ducha i zrzekają się do nich wszelkich pretencyi, figuruje: Jacobus de Dąbrovica, civitatis Sandecz notarius scholarumque rector[31]. Była to szkoła wyłącznie dla chłopców, czysto parafialna, pod zarządem kollegiaty. Uczono w niej zasad wiary, czytania i pisania, śpiewu[32], rachunków i gramatyki łacińskiej[33].
Budynek szkolny znajdował się naprzeciwko plebanii, na samym rogu dzisiejszej ul. św. Ducha i innej ulicy, prowadzącej od rynku do kościoła farnego. Szkoła mieściła się w dwóch izbach: w wielkiej izbie i izdebce, która służyła zarazem za pomieszkanie bakałarzowi; okna, drzwi, piecie i zawiasy często w nich naprawiano. Tak n. p. w r. 1626 „za 300 szyb i półkamienia ołowiu do błon szkolnych w wielkiej izbie 3 złp.“ — W roku 1628 „garncarzowi Marszałkowi za piec zielony w szkole do izdebki panu bakałarzowi 6 złp.“ — A w r. 1647 „garncarzowi za dwie kopy kafli szklanych do szkoły 6 złp.; za proste kafle 1 złp. 10 gr.; temu od roboty od obudwu pieców 4 złp. 24 gr.“[34].
Bakałarz szkoły nowosandeckiej w XVII. wieku wielkie miał poważanie w mieście, w kościele zasiadał z duchowieństwem w czasie kanonicznych pacierzy, podczas sumy co niedziele i święta śpiewał na chórze z młodzieżą szkolną. Wspomina o tem wyraźnie Zbigniew Oleśnicki w swym dokumencie erekcyjnym kollegiaty (1448 r.), tudzież Statuta Vicariorum z r. 1605, gdzie między innemi rzeczami zastrzeżono, ne inter vicarios et scholares cortentio in ecclesia oriatur, ażeby nie powstawała kłótnia w kościele między wikarymi a żakami szkolnymi[35]. Bakałarzami bywali synowie najznakomitszych patrycyuszów sandeckich, a kiedy który z nich miał zjeżdżać do Sącza, to jeden z rajców albo sam burmistrz miejską kolasą jeździł po niego do Krakowa i przywoził wraz z kantorem. Tak między innemi czytam w księdze wydatków miejskich pod rokiem 1643: „Bakałarz i kantor Lokuta w gospodzie Stan. Widza przez dni kilka strawili 12 złp., a dwakroć byli na obiedzie u burmistrza Walentego Wargulca: nie rachując obiadu, dało się za wino 1 złp.“[36]. W r. 1649 Jana Tymowskiego, bakałarza, kolasą miejską przywieźli panowie rajcy z Krakowa wraz z chłopcem i przez 6 dni płacili obiad, wieczerzę i wina 2½ garnca, dopóki poprzednik jego, Maciej Kameski, nie zdał szkolnego urzędowania[37]. Oprócz powyżej wymienionych, byli tu bakałarzami w latach 1630—1678: Teofil Bereza, Paweł Drezgowicz, Wojciech Potrzebowicz, Jacek Mecikowicz, Stanisław Wolski[38], Jan Stancewicz i Tomasz Domański — wszycy artium et philosophiae baccalaurei[39].
Szkołę Kościół szczególnie miał zawsze na oku, znając wpływ pierwszego wychowania. Dlatego kardynał, Jerzy Radziwiłł, na wizycie biskupiej w Nowym Sączu 1597 roku polecił rajcom, ażeby o szkołę, owo seminaryum miejskie, staranie mieli — uczniom pomieszkanie wystawili, ażeby po gospodach bez dozoru nie żyli, ani nie zaniedbywali służby Bożej. I nieco później dodał: „Nauczyciele szkoły niech ćwiczą chłopców nie tylko w naukach, lecz także w dobrych obyczajach, i niech ich nakłaniają do częstej spowiedzi i komunii. Chłopcom szkolnym niech nie pozwalają nocować po gospodach, lecz w szkole niech sypiają, ażeby uczciwość między nimi zachowaną była i nie zaniedbywali służby Bożej“[40]. — W podobnym duchu przemawiał episkopat polski na synodach prowincyonalnych, odbytych pod przewodnictwem arcybiskupów gnieźnieńskich, zwłaszcza piotrkowskim (1542) za rządów Piotra Gamrata, i gnieźnieńskim (1561) za rządów Jana Przerębskiego, gdzie wielki nacisk kładziono na potrzebne uzdolnienie bakałarzy, tudzież na wzorowe prowadzenie się młodzieży szkolnej[41]. — Bakałarz, kantor i uczniowie obowiązani byli śpiewać podczas nabożeństw w kollegiacie, czasem nawet o głodzie. Za wotywy prywatne osobno ich wynagradzano. Uczniowie w kapkach usługiwali i grali podczas nabożeństw; w kapkach również usługiwali księdzu, niosącemu do chorego Najśw. Sakrament[42].
Bakałarze nowosandeccy zadawalniali się skromnem wynagrodzeniem, które pochodziło częścią z fundacyi a częścią ze stałej rocznej płacy magistratu. Między innymi przechowały się dwa takie zapisy z XVI. wieku. Ks. Grzegorz Pakosławski, kustosz kollegiaty sandeckiej, legował na sołtystwie w Kamionce 72 grzywny z roczną prowizyą 5 złp. na utrzymanie wikarych i rektora szkoły. Fundacyę tę zatwierdził Zygmunt August w Warszawie 1556 r.[43]. W pięć lat potem (1561 r.) ks. Zygmunt ze Stężycy[44], kanonik krakowski i proboszcz sandecki (1546—1582), zapisał na kaznodzieję i rektora szkoły 100 grzywien z roczną popłatą 4 grzywien[45]. Honoraryum roczne bakałarza, które płacił magistrat, wynosiło w latach 1616—1624 złp. 27: nieco później (1626—1639) złp. 32; w r. 1646 już złp. 40, a w r. 1648 złp. 60. W drugiej jednak połowie XVII. w. dochody bakałarskie musiały się znacznie powiększyć, gdy w r. 1683 Jan i Katarzyna Jaklińscy, małżonkowie, zapisali na Siennej, Brzanie i Jasiennej popłatę roczną 70 złp. od sumy 1000 złp. na utrzymanie bakałarza, kantora i organisty przy kollegiacie sandeckiej[46].
Podobnie jak kościoły i szpitale, tak też i szkoła sandecka miała swych dobrodziejów. Ks. Bartłomiej Fuzoriusz, kustosz kollegiaty († 1637), zapisał w r. 1631 złp. 1000 na folwarku Szymona Wolskiego, aptekarza, z których roczną prowizyę 70 złp. przeznaczył na wsparcie trzech uczniów Akademii krakowskiej: z Nowego Sącza, Grybowa i Kamionki[47]. Dla dwóch uczniów z Grybowa istniał od r. 1641 fundusz 1.500 złp. ks. Wojciecha Klisza, komendarza grybowskiego[48]. Kiedy właściwie szkoła sandecka przeszła pod zarząd Akademii krakowskiej i stała się jej kolonią, nie można się dowiedzieć z istniejących źródeł. Z pewnością nastąpiło to już przed r. 1732, w tym bowiem roku Pijarzy, osiedlając się w Nowym Sączu[49], złożyli wyraźną deklaracyę, podpisaną przez ks. prowincyała, Ambrożego Wąsowicza, w Warszawie 6. sierpnia 1732 r., i przez generała zakonu, Józefa od św. Franciszka, w Rzymie 23. maja 1733 r., że żadnej szkoły nie otworzą ani wewnątrz ani zewnątrz swego kollegium, którąby w czemkolwiek uwłaczała, czy to szkole parafialnej sandeckiej, czy też przywilejom Akademii krakowskiej, i to pod karą zburzenia tejże szkoły i zapłacenia Akademii 10.000 zł. węg.[50]. Regina Śreniawska, wdowa po Tomaszu Śreniawskim, sekretarzu królewskim, legowała w r. 1749 dla bursy im. Andrzeja Noskowskiego 12.000 złp. na dobrach Ślemieniu w Zatorskiem, przeznaczając z procentu od tej sumy dla kolonii akademickiej w Nowym Sączu na reparacyę gmachu szkolnego 30 złp., a dla dyrektora tejże szkoły 20 złp.[51]. Po zajęciu Galicyi przez Austryę skończył się ten wpływ i zarząd Akademii krakowskiej[52].
Kantor, czyli stały śpiewak kościelny, niemałą także miał powagę u ludzi. Bakałarza tytułowano: Venerabilis Domine!, a kantora: Domine Cantor! Kantorzy podgórscy w Krakowskiem i Sandeckiem słynęli z swego dźwięcznego głosu i, równie jak bakałarze, bywali bezżennymi. W pierwszej połowie XVII. wieku dość rozpowszechnieni byli, skoro nawet młodzieńcy szkoły sandeckiej czasami po gospodach odgrywali ich rolę, jak świadczy o tem wyraźna wzmianka w aktach miejskich. W środopoście 1604 r. siedział sobie w gospodzie przy szklanicy piwa pan Mateusz Wyrzykowski, wtem nadchodzą młodzieńcy szkolni, uczniowie nowosandecckiego bakalarza, Teofila Albina[53], popisujący się swym śpiewem po gospodach na wzór rybałtów[54], rozumie się niezbyt nabożnie. Pan Mateusz, będąc dobrej myśli, kazał im śpiewać. Śpiewali... a kończywszy śpiew, prosili o nagrodę, lecz zamiast nagrody spotkała ich nagana — widocznie ich śpiew nie przypadł do smaku panu Wyrzykowskiemu. Młodzi śpiewacy umieli podobno i wiele gadać, więc ostro odpowiedzieli. Pan Mateusz zerwał się, a zgromiwszy ich obelżywemi słowami, cisnął szklanicę piwa na jednego z nich i oblał go, potem porwał się do szabli, chcąc rąbać, bić i siec, ale ich obroniono. Nazajutrz pan bakałarz obwieścił urzędowi krzywdę uczniów, sądownictwu swemu podległych — i oświadczył zarazem, że go pozwie, bo mu się nie godzi pomścić swej krzywdy, jako cnotliwemu i spokojnemu człowiekowi. Pisarz wciągnął protest do ksiąg, a pan Mateusz pozwał o to pisarza[55].
W Krakowie w latach 1620—1635 mieli kantorzy gospodę pod godłem: „U szewca Nogi piwo częstochowskie“. Tam to, wraz z rybałtami czyli śpiewakami wędrownymi, topili się w piwie i miodzie, a opitych wiedziono do kościoła rano. Mimo to niejeden, ledwo siedząc, nie zmylił śpiewu. Słynny na Podgórzu rybałt, Marcin Zięba, grał od r. 1619—1640 na wielu instrumentach, miał głos mocny i przyjemny. Z siedmiu towarzyszami obchodził Polskę, grając i śpiewając po dworach i zamkach; a nie pierwej poszedł do dworu, aż odśpiewał mszę w kościele. Wielu panów chciało go zatrzymać przy swoim dworze, ale Zięba nie rad zagrzewać miejsca, wędrował swobodnie. Po kilku latach, opuszczony od towarzyszów, chodził jeszcze samotnie, aż w roku 1640 znaleziono go bez duszy w jednej wsi pod Krakowem[56]. Według wszelkiego prawdopodobieństwa pochodził on z okolic Nowego Sącza, gdzie dotąd pełno rodzin tego nazwiska[57]. W latach 1650—1656 kantor sandecki, Stefan Zymbrozowicz, cantor collegiatae ac scholae sandecensis, wielkiego miru używał po przedmieściach, często kumował mieszczanom i mógł wywierać znaczny wpływ podczas wypędzenia Szwedów (1655 r.).
W drugiej połowie XVII. wieku znika zupełnie kantorów i rybałtów nazwa, a wraz z nią i ich pamięć u ludu. Starożytne zaś ich śpiewy, owe pomniki dziejów dawnych, pozostawiły w ustach ludu jedynie słabe echo, nie już wspomnień historycznych, ale właściwie słowiańskiego ducha, barwy i myśli. Dziś kobzę rzadko zobaczyć, rzadko napotkać wędrownego z rzemiosła dudarza, a przecież taka ich była mnogość za Stefana Batorego, że na sejmie walnym warszawskim 1578 r. ustanowiono, iż każdy dudarz winien dawać rocznie podatku 24 groszy ówczesnych[58].
Organiści, a jak się zdaje, zarazem organmistrze, jako rzemieślnicy przemyślniejsi, i umnicy gędziebni[59] należeli do znakomitości miejskich i wielkiego używali znaczenia[60]. Bo też i gra na organach niepospolitą rolę miała w obrzędach kościelnych. Lud zaś przystępnego organistę uważał niejako za świeckiego plebana, tak jak dzwonnika za wikarego. Ciągle też byli obaj w styczności z ludem i ludźmi i bezpośrednio wywierali na umysły ogromny wpływ. Miasto przyjmowało swych organistów do grona rajców i ławników, a taki Stanisław Rogalski, Adam Łukowiecki i Stanisław Rolka wpływali wielce nawet na losy miasta, używani do różnych poselstw w trybunale lubelskim[61]. Musiało się im też nieźle powodzić, skoro ich liczono do majętnych mieszczan. Pan Rogalski n. p. pożyczył w lipcu 1633 r. księdzu opatowi, Michałowi Morskiemu[62], poważną sumkę 4.000 złp., którą zaraz w czerwcu następnego roku (1634) ksiądz opat rzetelnie wypłacił[63]. Honoraryum roczne organistów sandeckich wynosiło w latach 1616—1624 złp. 20; później znów (1626—1639) złp. 40; w r. 1646 już 48 złp., a w r. 1656 złp. 60. Żony ich dzieliły powagę mężów, a taka pani Szczęsna Łukowiecka kumowała ze wszystkimi księżmi wikarymi[64].
Dzwonnik, przedostatni w godności kościelnej, więcej też znaczył, niż się spodziewać można, bo lud wierny głos kapłański i kantora, głos organów i dzwonów — wszystko uważał na chwałę Panu. Jak organista z mieszczanami, tak dzwonnik z przemieszczanami i wieśniakami był w zażyłości i doznawał ich względów; bywał często ich gromadzkim kumem z panią organiściną, a taki Jacek Górski, Jan Piotrowicz, Marcin Nikburowicz i Jan Kutasowicz nigdy nie omieszkał podpisać się: Companator ecclesiae collegiatae sandecensis. Temu ostatniemu kumował nawet ksiądz senior wikarych. Miejsce dzwonników było w zakrystyi lub dzwonnicy, gdzie im pomagali śrotarze. W r. 1597 kardynał, Jerzy Radziwiłł, przykazał podkustoszemu kollegiaty, aby dzwonnicy nie wyrabiali hałasów w zakrystyi i przy drzwiach kościelnych, a opilców i zuchwalców kazał odprawiać ze służby. Prócz „podzwonnego“, pobierało dwóch dzwonników 8 złp. z osobnego zapisu Jędrzeja Reczkowskiego[65]. Czasami dzwonnicy nocowali w wieży, a raz o mało jej nie spalili.
Każdy organista, przed przyjęciem obowiązku swego w kollegiacie, składał osobną rotę przysięgi w przytomności prałatów i kanoników kapituły sandeckiej. Ponieważ zdarzało się nieraz, że i dzwonnicy sprzeniewierzali się kościołowi, przeto im również nie dowierzano i żądano od nich przysięgi. Tak n. p. w roku 1704 Marcin Kacała, zastępca dzwonnika kollegiaty, wyjął z organów u fary 30 różnych piszczałek; ukrywał je w browarze księdza kustosza, a potem skrycie sprzedawał je żydowi. Wziął też pieczęć srebrną bractwa różańcowego, porąbał ją na kawałki i sprzedawał żydowi[66].
Ostatnie miejsce w służbie kościelnej zajmowali grubarze, którzy zresztą nie odegrali żadnej ważniejszej roli, owszem niektórzy z nich zostawili po sobie niemiłe wspomnienie, jak Jakób Świerkowicz z Sebastyanem Rozborowiczem w czasie morowego powietrza (1652)[67].
Oprócz tych instytucyi kościelnych, szkoły i sług, istniały jeszcze zakłady dobroczynne, z których najciekawszym był zakład mniszek Kletek, vulgo „Klepki“ — Viduae Matronae. Na wzór zakonnic wiodły życie wspólne, oparte na pewnych stałych ustawach. Przyjmowano do nich wyłącznie wdowy mieszczańskiego stanu i to starsze i stateczne białogłowy, które wzgardziły światem a Bogu jedynie służyć pragnęły. Dozór i opiekę nad całem zgromadzeniem Kletek i ich majątkiem miał osobny prowizor, wyznaczony do tego z ramienia rajców. Bywał nim zwykle sam burmistrz lub inny rajca miejski. Ważniejsze powinności i ustawy Kletek, nadane im przez rajców sandeckich w r. 1602, a uzupełnione w r. 1608 przez ks. Jana Januszowskiego, archidyakona sandeckiego, były następujące:
1) Odmawianie w kollegiacie na Jutrzni 25 pacierzy, na Prymie 7, na Tercyi 7, na Sekscie 7, na Nonie 7, na Nieszporach 15, na Komplecie 7.
2) Każda wdowa, wstępująca do Kletek, składała wstępnego do wspólnej skrzynki 4 złp.; a jeśli nie z Nowego Sącza, ale skądinąd pochodziła, składała 6 złp.
3) Co tygodnia każda wkładała po szelągu do wspólnej skrzynki, od której klucz jeden spoczywał w ręku prowizora, a drugi w ręku starszej matki.
4) Jeśli która zmarła, wszystkie ruchomości, pozostałe po niej, jako to: srebro, pieniądze i t. p., obracano na wspólny użytek całego zgromadzenia, na poprawę domu i drwa.
5) Jeśli się która z konwentu wyniosła, już powtórnie nie mogła być do niego przyjętą, gdyby napowrót wstąpić pragnęła.
6) Jeśli się która trafiła swarliwa, niezgodliwa, była karaną siedzeniem w kunie[68], która była przy piecu w ich izbie przybita.
7) Jeśli się która bawiła gusłami, przelewaniem ołowiu lub wosku, albo w domu szynkownym się pokazała[69], wtedy za pierwszem upomnieniem musiała zmówić 5 pacierzy za pokutę, za drugiem musiała dać 1 gr. do wspólnej skrzynki, za trzeciem karaną była siedzeniem w kunie, za czwartem upomnieniem była na zawsze z konwentu wydalaną.
8) Żartów nieprzyzwoitych, przekleństw i słów szpetnych wystrzegać się miały, pod winą szeląga za każdym razem do wspólnej skrzynki.
9) Panom uczciwym w mieście, gdy który z nich zachorował, miały usługiwać, tak jednak, żeby żadnego zgorszenia z siebie nie dawały.
10) Z wspólnych pieniędzy, które w skrzynce były, pan prowizor wespół z matką starszą raz w roku, w niedzielę wstępną, wszystkim siostrom zdawał rachunek.
11) Co roku w dzień św. Anny z panem prowizorem obierały starszą matkę, osobę stateczną, bogobojną, przykładną, cierpliwą.
12) Przywileje nadane im przez rajców sandeckich, a uwalniające je od wszelkich kontrybucyi i poborów, tudzież jałmużny wszelakie i pieniądze wspólne chowały w skrzynce pod kluczem prowizora i starszej matki.
13) Jeśli się taka trafiła, coby czytać umiała, powinna była uczyć panienki miejskie w pewnych godzinach codziennie.
14) Z konwentu żadna dowolnie wychodzić nie mogła, ale za opowiedzeniem się matce starszej, zwłaszcza pod wieczór.
15) Jeśli która zachorowała, do infirmaryi była oddawaną, a inne, kolejno cierpliwie, ochotnie, usługiwać jej miały.
16) Co miesiąc i w każde święto Matki Boskiej musiały się spowiadać w kościele farnym u jednego kapłana, wyznaczonego im od księdza kustosza, a potem przyjmowały Najśw. Sakrament.
17) Na sumie miały obowiązek modlić się za Ojca św., za biskupa krakowskiego, za króla polskiego, o zgodę i spokój w koronie polskiej, za swych dobrodziejów, za rajców miejskich i starsze swoje.
18) Wszystkie jałmużny, skądkolwiek otrzymywane, dzieliły pomiędzy siebie.
19) Za robienie świec woskowych płacono im od funta po groszu; połowa z tych pieniędzy szła do wspólnej skrzyni, a druga połowa tym, które robiły świece. Innych zaś robót świeckich, jako to: trefienia, szycia wzorzystego[70], kresów i t. p. nie mogły przyjmować.
20) Młodsza siostra starszym dopóty usługiwać miała, dopókiby inna na jej miejsce nie wstąpiła, według starego zwyczaju i roztropności prowizora.
21) Stała liczba Kletek miały być zawsze 10. A jeśli która z nich zmarła, pan prowizor na jej miejsce przyjmował nową[71].
Mniszki Kletki, od założenia swego w r. 1448, mieszkały obok wikaryówki przy ul. św. Ducha; utrzymywały się zaś z kawałka gruntu na przedmieściu z ogrodem, z zapisu Jana i Urszuli Glazerów, małżonków płócienników (1505 r.), z jałmużn i różnych pobożnych zapisów. I tak w r. 1632 ks. Adam Textoris, pleban jazowski i przyszowski, kupił dla Mniszek Klepek u Kłodawskich, małżonków, wyderkaf na 16 złp. rocznie za 200 złp. Po 100 złp. legowali[72] Klepkom: Marcin Lutosławski, sędzie grodzki sandecki (1599 r.), Błażej Piotrowski (1633 r.) i Mikołaj Guzień (1636 r.). A po 20 złp. Mateusz Niedziałkowicz, cyrulik (1635 r.) i Kasper Kamycki (1674 r.). — Wielmożna Magdalena Strońska z Korzennej legowała w roku 1648 dwom mniszkom: Przygockiej i Czaplińskiej kilkadziesiąt złp.[73].
Mniszki Kletki były w wielkiem poszanowaniu w mieście, skoro raz po raz kumowały z księżmi wikarymi, z bakałarzem, organistą i dzwonnikiem mieszczanom, a nawet rajcom sandeckim. Od r. 1648—1658 Agnieszka Rolczyna ciągle kumuje z ks. Światłowiczem, podkustoszym; z ks. Matusikiem, seniorem wikarych; z ks. wikarymi: Jędrysowiczem, Warpasowiczem, Chamilcowiczem, Jurczykowiczem, Januszowiczem, albo z bakałarzem Potrzebowiczem; z dzwonnikami: Kutasowiczem i Nikburowiczem. Podobnie Zofia Lubochowska i Dorota Iwkówna.
Stałą rubryką w rachunkach miejskich i księgach cechowych jest: „Mniszkom od robienia świec po kilka groszy“; od malowania świec dla osób zacnych płacono osobno po kilka groszy.
Obszerny dom Kletek, wspólnym ogrzewany piecem (communi hypocausto), spłonął do szczętu 21. września 1669 r., razem z przyległą wikaryówką i szkołą miejską. Z dalszych zapisków dowiadujemy się, że w r. 1679 Krzysztof Puchałka zbudował sobie dom na gruncie Kletek na Hamrach. Zato płacił im corocznie z ćwierci pola 20 złp., a z ogrodu 15 złp. Dopiero pod rokiem 1710 zanotował pan Jan Hanczeński, prowizor i rajca sandecki: „Za rok ten Krzysztof Puchałka nie zapłacił arendy tak z ogrodu, jako i z ćwierci pola, bo w tymże roku pomarli oboje na powietrze morowe; tylko syn ich został, który tymże matronom Klepkom dał masła pół faski, mąki wiertel i krup wiertel, co czyni, na pieniądze rachując, 12 złp. Reszty u niego według kwitu zostaje złp. 23, których już nie weźmiemy“[74]. W latach 1747—1760 posiadały Kletki grunt z ogrodem, tak zwany „Siciarzowski“, który przynosił z dzierżawy rocznego dochodu 29 złp.[75].
Po roku 1782 cesarz Józef II. skasował klasztory w Nowym Sączu, a temu losowi uległy i Kletki. Majątek ich przeszedł na własność Rządu; na mocy jednak dekretu gubernialnego z dnia 19. marca 1818 r. oddano go Magistratowi, z obowiązkiem utrzymywania z jego funduszów ubogich kalek i starców. Majątek zakładowy składa się z obligacyi państwowych i prywatnych w kwocie 34.776 złr. Dochód z r. 1892 wynosił 3.353 złr. 97 centów.







  1. Te wszystkie przedmiejskie kościoły, zniesione pod koniec XVIII. wieku, odległej sięgały starożytności. I tak o kościele św. Wojciecha posiadam pewną, na dokumentach opartą wiadomość już w roku 1303. — Przy kościele św. Mikołaja mieszkali pierwotnie przez czas jakiś OO. Norbertanie w r. 1409. — O kościele św. Krzyża wspominają akta miejskie w latach 1499 i 1535. — O kościele szpitalnym św. Walentego najdawniejszą wzmiankę napotykam w roku 1541, lecz istniał on niezawodnie już pod koniec XV. wieku skoro w roku 1490 stał już szpital trędowatych (leprosorum), którzy przy kościele św. Walentego „trans portam hungaricalem in suburbio majori“ po wszystkie czasy, jak skądinąd wiadomo, odprawiali swe nabożeństwa. — Rozebrano również do szczętu wspaniały kościół Franciszkanów po r. 1789.
  2. Archiw. kapitulne przy katedrze krakow. ks. IX. in fol.
  3. Przy wszystkich kościołach sandeckich, wymienionych powyżej, grzebano umarłych aż do roku 1784. Matrica vel consignatio sepultorum in insigni ecclesia colleg. sandec. an. 1777—1784. — Przy kopaniu fundamentów pod kamienicę obok kościoła farnego w lipcu 1897 r. wydobyto ogromne stosy kości umarłych, które przewieziono na cmentarz.
  4. Tak nazywano powszechnie Norbertanów, mieszkających przy kościele św. Ducha.
  5. Distributa f. 502, 47, 34, 60—62, 35.
  6. Kornet z włoskiego cornetto, piszczałka z rogu, róg do trąbienia. Kornecista, grający na kornecie. — Puzanista, trębacz na puzanie czyli trąbie.
  7. Distributa f. 84, 145, 250, 38.
  8. Regestr. expens. eccles. colleg. sandec. an. 1697.
  9. Distributa f. 69, 7—10.
  10. Distributa f. 40.
  11. Act. Scabin. T. 63. p. 751.
  12. Był nim podówczas Tomasz Oborski, biskup laodycejski, sufragan krakowski.
  13. Distributa f. 251.
  14. Zobacz powyżej str. 62.
  15. Distributa f. 82.
  16. Act. Scabin. T. 54. p. 121, 120, 172.
  17. Maciej Rak, krawiec, zięć Wincentego Kłodawskiego et nobilis Zusannae de Kruczów.
  18. Act. Scabin. T. 55. p. 794, 796.
  19. Dziekan sandecki, proboszcz grybowski i dobczycki 1627—1647, archidyakon sandecki 1648—1659.
  20. Piastował tę godność od r. 1642—† 1653.
  21. Ecclesiae Chomranicensis Liber Memorabilium. saec. XVII.
  22. Długi spór i proces między miastem a wikarymi o podatki, których płacić nie chcieli w latach 1647 i 1673, obejmuje 66 stron in folio. Ex protocollo actorum Nicolai Oborski episc. laodicensis suffraganei cracoviensis extractum.
  23. Tridentinum: Sessio XXII. Decretum de Reformatione cap. XI.
  24. Act. Consul. T. 53. p. 20.
  25. Wypadek ten wpisał do księgi wydatków Andrzej Adamowicz, burmistrz: Panu Janowskiemu, praktykowi, który był instygatorem od wszystkiej rzeczypospolitej przeciwko panu Wojciechowi Łopackiemu, rajcy sandeckiemu, dla którego występku przeciwko Jegomości księdzu oficyałowi i kaznodziei naszemu słowa Bożego w dni święte i niedzielne słuchać nie mogliśmy, dało się za promowowanie tej sprawy, która się pro informatione do sądu Króla Jegomości wytoczyła, 3 złp.“ (Distributa anni 1632 f. 77).
  26. Act. Consul. T. 53. p. 22.
  27. Act. Consul. T. 53. p. 29—33.
  28. Act. Consul. T. 53. p. 295.
  29. Act. Consul. T. 53. p. 359, 368, 377.
  30. Bacca laurea, bobek wawrzynowy, stąd baccalaureus, bakałarz, nauczyciel szkoły. W aktach sandeckich XVII wieku nazwę bakałarza wyrażano także: magister scholae, scholirega, director, rector scholae, scholiger, institutor juventutis.
  31. Dokum. pergam. w bibl. Ossolińskich we Lwowie nr. 943.
  32. Niektóre księgi miejskie i cechowe w Nowym Sączu z XVI. i XVII. wieku, oprawione są nutami pergaminowemi z tekstem łacińskim z XV. wieku. Uderza w nich piękne i staranne pismo z inicyałami czerwonymi: były to prawdopodobnie nuty uczniów dawnej szkoły sandeckiej.
  33. W aktach rządowych z r. 1783 nazywano jeszcze szkołę sandecką: „Lateinische Schule“.
  34. Distributa f. 97, 153, 48.
  35. Obszerne statuta vicariorum, o 28 stron. in folio, zatwierdził ponownie Konstanty Szaniawski, biskup krakowski, na swej wizycie kanonicznej w Nowym Sączu 19. czerwca 1725.
  36. Distributa f. 107.
  37. Distributa f. 84.
  38. Był później proboszczem grybowskim i kustoszem kolleg. sandeckiej (1666—1683).
  39. Muczkowski: Statuta nec non liber promotionum in univer. jagellon. ab an. 1402—1849. Cracoviae 1849. p. 311, 316, 326, 327, 333, 345.
  40. Reformationis Radivilianae Visitationis Decreta. Archiw. kolleg. Vol. II. p. 39, 47.
  41. Mik. Zalaszowski: Jus Regni Poloniae T. I. p. 419—420. in fol. Varsaviae 1741.
  42. Zwyczaj ten istniał od r. 1456, kiedy Paweł murarz zapisał w testamencie po wiardunku (12 groszy) w suchedniówki 4 uczniom szkolnym, którzy, ubrani w kapki, mieli księdza prowadzić, ilekroć Najśw. Sakrament niósł do chorego. (Dokum. niem. podaje dosłownie Szcz. Morawski: Sądecczyzna II. 217).
  43. Archiw. kolleg. sand. Volum. I. p. 20.
  44. Piastował 9 razy godność rektora Akademii krakowskiej; zmarł w r. 1582.
  45. Oryginał tego dokumentu, wydany przez ks. Andrzeja Przecławskiego, scholastyka i wikaryusza generalnego krakowskiego, znalazłem pomiędzy starymi aktami w archiwum miejskim. Na pieczęci, dobrze zachowanej, przedstawiony jest w środku herb Glaubicz, w otoku zaś napis: Andreas Przeczlawski Decanus.
  46. Act. Castr. Inscrpt. T. 62. p. 932.
  47. Actum in praetorio sansecensi sub judicio necessario bannito fer. II. pridie festi translationis s. Stanislai die 26. septemb. A. D. 1644. — Fundusz ten, „Bureana Fusoriana“ podówczas zwany, istnieje po dziś dzień. Podobne Burkany, borkany, czyli fundusze pro studiosa juventute, były i po innych miastach polskich, mianowicie w Krakowie, gdzie od pierwszego założenia swego, ks. Stan. Borka, kanonika krakowskiego († 1556), przyjęły nazwę „Borkarny“.
  48. Actum in praetorio sandecensi fer. VI. ante fest. Nativit. s. Joan. Bapt. proxima A. D. 1641.
  49. Act. Castr. Pretocol. Rel. nr. 206. p. 136.
  50. Act. Castr. Rel. T. 157. p. 1635—1640.
  51. Ks. Józef Putanowicz: Stan studii wewnętrzny Akademii krakowskiej, przytoczony w dziele Łukaszewicza: Histor. Szkół w Koronie. T. III. str. 282, 471. Poznań 1851.
  52. W. r. 1783 istniała jeszcze colonia academica w Nowym Sączu. Następnego roku otwarto w Galicyi kilka szkół normalnych, a między innemi także w Nowym Sączu. Gimnazyum nowosandeckie istnieje dopiero od r. 1818.
  53. Rodem z Pilzna, prima laurea insignitus an. 1597. Muczkowski p. 249.
  54. Rybałt z włoskiego ribaldo, rubaldo, żak psalmista, śpiewak kościelny lub wędrowny. Wyższy stopień śpiewaków klasztornych lub kollegiackich miał nazwę Kantorów; z rybałta bowiem szedł dopiero na Kantora, czyli stałego przy kościele śpiewaka. — Rybałtów nie słusznie mieszano z Klechami. Już bowiem na początku XVI. w. sługę kościelnego na wsi, u nas w Polsce, nazywano Klechą; zarządzał on także szkołą wiejską, gdzie uczył żaków czytać, pisać i śpiewać.
  55. Act. Consul. T. 26. p. 596; T. 29. p. 244.
  56. Kazimierz Wójcicki: Stare gawędy i obrazy. T. III. str. 289—295. Warszawa 1840.
  57. W r. 1617 przybył z Bobowy do Nowego Sącza rzeźnik, Jan Zięba, i przyjął prawo miejskie.
  58. Volum. Leg, T. II. p. 192.
  59. Gędźba — muzyka; gędziebny — muzyczny.
  60. Specyalnym organmistrzem był tu Jakób Kofemberk, „patricius Cracoviensis artis organariae magister“, który w r. 1632 przyjął prawo miejskie.
  61. Rogalski był organistą przy kollegiacie sandeckiej od r. 1627 do 1647; rajcą 1629—1641, zmarł w r. 1660. — Łukowiecki rajcą 1646—1654, † 1655. — O Rolce wspominają akta miejskie od roku 1639—1661.
  62. Rządził opactwem sandeckim w latach 1633—1640. Potem opuścił zakon i został plebanem w Jakóbkowicach w Sandeckiem.
  63. Act. Castr. Inser. T. 46. p. 829, 1938.
  64. Metric. baptis. eccles. colleg. sandec. an. 1648—1654.
  65. Act. Scabin. T. 65. p. 242. sub anno 1656.
  66. Actum in praetorio sandecensi fer. II. ante fest. s. Thomae Apost. proxima A. D. 1704.
  67. Por. tom I. str. 87.
  68. Kuna była to kara zamknięcia w obręcz żelazną, założoną na szyję. Istniała zaś nie tylko po klasztorach, lecz także przy drzwiach kościelnych, przed ratuszem miejskim, po zamkach i u cechów rzemieślniczych, a nawet w synagogach żydowskich.
  69. W oryginale stoi tam właśnie: „jeśli się pod rózgami t. j. wiechami pokazała“. W dawnych czasach nie używano w miastach szyldow piasnych lub malowanych, ale umieszczano godła i znaki rozmaite. Tak n. p. nad piwiarnią pomieszczano wiechę zieloną.
  70. Wzorzysty — wyszywany, tkany w rozmaite kolory, kwiaty.
  71. Privilegium consulum sandecensium Viduis Matronis concessum A. D. 1602. MS. w bibl. Ossolińskich we Lwowie nr. 1391. — Powinności wdów nabożnych przy kościele farnym św. Małgorzaty mieszkających. Archiw. kolleg. sandec. Vol. II. p. 67.
  72. Act. Consul. T. 53. p. 14. — Act. Scabin. T. 25 p. 628. — T. 54. p. 135. — T. 55. p. 125, 169.
  73. Z aktów kościoła w Korzennej XVII. w.
  74. Księga przywileju i kwiatów konnotowanych, należąca do konwentu św. Klety (sic) r. 1693—1725.
  75. Kalkulacya Percept z gruntu Siciarzowskiego od r. 1747—1760.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Jan Sygański.