Hiszpanija i Afryka/Hiszpanija/V

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hiszpanija
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leon Rogalski
Tytuł orygin. Impressions de voyage : de Paris à Cadix
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


V.
Madryt, dnia 11go Października rano.

Nareszcie przeszło to okropne wzruszenie, jakie nam zapowiadano przy pierwszéj walce byków. Jeden z nas zbladł, drugiemu zupełnie źle się zrobiło; cztéréj inni wytrwali mężnie w swoich krzesłach, jak ci starzy Rzymianie, których Gallowie zwyciężcy wzięli za bogów Kapitolium.
Ale wprzód widziałem młodego naszego księcia; był uprzejmym jak zawsze, i znalazł zręczność powiedzenia każdemu z nas przyjemnego słówka. Przyjaciele moi dziwili się, że książę tak młody, już posiadał tę powabną giętkość słów, która znajduje dla każdego to co powiedziéć trzeba każdemu. Bo nic nie dodaje tyle dowcipu ile szczęście, a książę Montpensier wydawał mi się wczora wieczorem, najszczęśliwszym w świecie książęciem.
Opowiedziałbym ci pani wszystkie te uroczystości, gdyby niektóre gazety nie doniosły że wyjeżdżam jako urzędowy historyograf Jego Królewskiéj Wysokości. Znajdziesz ich opis w pysznym programmacie, ale czytać możesz wszystkie te piękne rzeczy, w liście iskrzącém się życiem, który udzielił mi przyjaciel mój Achard w téjże chwili, i posyła go do gazety l’Époque.
Bo trzeba ci powiedziéć, pani, że kolonija francuzka pomnaża się z każdym dniem; wkrótce będzie to cóś podobnego do zajęcia kraju. Przechadzając się po ulicach, spotykamy doprawdy tyluż Paryżan, ilu Hiszpanów. Gdyby nie słońce wspaniałe, obfitość mantyli, oczy czarne jakich jeszcze nie widziałem, i szelest wachlarzy, który wiecznie porusza powietrze Kastyllii, możnaby mniemać że jesteśmy we Francyi.
Po odwiedzinach ambassady, piérwsze dwie wizyty oddałem dwóm dobrym moim przyjaciołom, których znasz pani z nazwiska. Jednym z tych dwóch przyjaciół jest Kortez Rocca de Togores, który kiedyś będzie ministrem[1], drugim książę Ossuna, który byłby już nim zapewne, gdyby chciał.
Rocca de Togores, jest jednym z piérwszych poetów i jednym z najdowcipniejszych ludzi w Hiszpanii. Hiszpanija dobry ma smak wierząc że ich poeci nie są zdatni jedynie do pisania wierszy, i że jéj ludzie dowcipni nie są jedynie zdatni do konceptów. Rocca de Togores odpowiedział temu zaufaniu, zostawszy jednym z najpopularniejszych ludzi w Hiszpanii.
Książe Ossuna jest jednym z panów, jakich bardzo nie wielu pozostało w społeczności nowożytnéj. Trzynaście lub cztérnaście razy grand hiszpański, więcéj mający orderów, niżeli pierś jego objąć może, ostatnim jest ze swojego rodu, i przedstawia trzy olbrzymie domy, które zlały się w jego dom: Lerma, Benevente, Mantado. Jego przodkowie od pięciuset lat nie zstępowali ze stopni tronu, a niekiedy zasiadali na samymże tronie. Podobnie jak Ruy Gomez de Sylva w Hernani, nogą dotyka wszystkich książąt, a czołem wszystkich królów. Ogromne ma dochody, i powiadają że nie wié ich liczby; dobra jego zalegają Hiszpaniję i Flandryę. Ma w Niderlandach pałace piękniejsze od pałaców byłego króla, a nawet króla, który teraz panuje. Ma w Hiszpanii fortece, gdzie, przypuściwszy że byłby poddanym buntowniczym jak jest wiernym poddanym. utrzymał by się przez cały rok, jedynie tylko ze swoją służbą, przeciwko wszystkim wojskom hiszpańskim. Nareszcie, ma swoje płaszczyzny, ma swoje łańcuchy gór, swoje lasy; a w tych lasach — słuchaj pani dobrze — ma swoich rozbójników.
Powiedziałem ci pani, że pozostało w Hiszpanii pięciudziesiąt do sześciudziesiąt rozbójników. No, siedmiu z tych rozbójników należy do księcia Ossuna.
Nie wyprowadzaj ztąd wniosku pani, że Ossuna jest hersztem siedmiu rozbójników.
Bynajmniéj; jest tylko ich właścicielem, i koniec.
Oto jakim sposobem Ossuna nabył tę osobliwszą własność.
Kiedy wytępiono, przed trzema lub cztérma laty, rozboje w Hiszpanii, sześciudziesiąt rozbójników, jakeśmy powiedzieli, uniknęło wytępienia; trzydziestu lub czterdziestu schroniło się w nieprzebyte wąwozy Sierra, ośmiu lub dziesięciu między Castro de Rio i Alcandete, a reszta do lasów Alamine.
Lasy zaś Alamine należą do księcia Ossuna.
Przez niejaki czas leśni strażnicy Ossuny niepokoili rozbójników, a rozbójnicy, ludzie nie cierpiący urazy, niepokoili strażników Ossuny. Strzelano się nawzajem, mnóstwo kul poginęło śród drzew, ale niektóre też znaleziono w trupach. Taki stan rzeczy utrzymać się nie mógł: nastąpiło zawieszenie broni; zawieszenie broni opierało się na następujących warunkach.
Będzie rozejm pomiędzy strażnikami a rozbójnikami.
Strażnicy nie będą prześladowali rozbójników, ale ze swojéj strony także rozbójnicy nie będą zatrzymywać nigdy podróżnego, o którym wiadomo z pewnością że jest krewny, przyjaciel, lub opatrzony pasportem księcia Ossuna.
Nadto, proboszcz wsi położonéj śród lasu, a należącej do Ossuny, obowiązany będzie spowiadać, administrować i grzebać rozbójników, którzy naturalnie lub z przygody przejdą z życia do śmierci.
Na mocy téj umowy, proboszcz spowiadał, administrował i grzebał jak mógł najlepiéj rozbójników, którzy z dziesięciu zmniejszyli się ostatecznie do siedmiu.
Pewnego dnia, a raczéj pewnego wieczora, rozbójnicy czatując spostrzegli nadjeżdżającą margrabinę Santa C...
Niech mi pani pozwoli powiedziéć, że margrabina Santa C... jest jedną z najpiękniejszych kobiet Madrytu; — a kiedy się mówi jedna z najpiękniejszych kobiet Madrytu, to znaczy jedna z najpiękniejszych kobiet w świecie.
Margrabina Santa C... siedziała więc w powozie, jadąc truchtem, i niczego się nie domyślając, gdy nagle siedm karabinów pokazało się przestraszonym oczom stangreta i lokaja. Powóz zatrzymał się.
Margrabina wyjrzała przez drzwiczki, spostrzegła co się dzieje i omdlała.
Rozbójnicy korzystali z jéj omdlenia dla rabunku, ale to wykonali z taką grzecznością, że łacno widać było iż starali się okazywać godnemi, pod każdym względem, opieki, jakiéj im udzielano.
Po skończonej operacyi, rozbójnicy skinęli na stangreta żeby jechał daléj.
Margrabina powróciła do zmysłów, uczuwszy turkot powozu.
Była zdrowa i nie uszkodzona, ale rozbójnicy zabrali jéj wszystko, aż do ostatniego reala; wszystko wzięli, aż do ostatniego klejnotu.
Margrabina, przybywszy do Madrytu, pośpieszyła zawiadomić księcia Ossuna o wypadku, jaki ją spotkał.
— Czy powiedziałaś im pani, że mam honor bydź twoim krewnym? zapytał Ossuna.
— Nic powiedziéć nie mogłam; omdlałam, odpowiedziała margrabina.
— Bardzo dobrze.
— Jak to, bardzo dobrze?
— Tak, rozumiem; wracaj do siebie, margrabino, i czekaj na wiadomości odemnie.
Ośm dni upłynęło, a obiecane przez księcia Ossuna wiadomości, nienadchodziły do margrabiny Santa C...
Dziewiątego dnia zaprosił ją krewny do siebie.
Ossuna czekał na nią w gabinecie z nieznajomym mężczyzną.
— Droga margrabino — rzekł Ossuna, wychodząc na jéj spotkanie i prowadząc ją do stolika, na którym leżał worek z pieniędzmi i kupa klejnotów — racz mi powiedziéć jaką summę miałaś z sobą?
— Cztéry tysiące realów.
— Proszę przeliczyć — rzekł Ossuna podając jej worek — a raczéj ja sam przeliczę. Masz pani za nadto ładne ręce, żeby brudzić dotykając się do tak grubéj monety.
Ossuna przeliczył pieniądze w worku: nie brakło ani jednego maravedis.
— Teraz, droga margrabino — mówił daléj — przypatrz się klejnotom, czy wszystkie.
Margrabina odbyła przegląd bransolet, łańcużków, zegarków, pierścionków, brosz, kollje, nie brakło ani szpilki złotéj.
— Ale któż ci, książę, zwrócił te wszystkie rzeczy? zapytała margrabina.
— Ten pan, odpowiedział Ossuna pokazując na nieznajomego mężczyznę.
— A kto jest ten pan?
— Ten pan jest naczelnikiem bandytów, którzy cię przytrzymali. Skarżyłem się przed nim. Powiedziałem że jesteś moja krewna, i wpadł w rozpacz że sama mu tego nie powiedziałaś, bo wtedy, zamiast przytrzymywać, owszem dalby ci eskortę, jeślibyś potrzebowała. Przeprasza cię więc najpokorniéj, droga margrabino.
Bandyta ukłonił się.
— Na każdy grzech odpuszczenie — mówił dalej Ossuna; — no, odpuść mu pani.
— Oh! z całego serca — rzekła margrabina; — ale pod jednym warunkiem.
— Jakim? zapytał książę.
Bandyta utkwił w margrabinę niespokojne i bystre oko.
— Takim, że — mówiła daléj margrabina, wybierając z pomiędzy klejnotów skromną obrączkę złotą, — że wyjąwszy tę obrączkę, którą zabieram, bo mam ją od matki, pań weźmie wszystko co tutaj przyniósł.
Bandyta chciał opierać się.
— Pod tym tylko warunkiem przebaczam, rzekła margrabina.
— Mój kochany, rzekł książę, kuzynka moja bardzo uparta; słuchaj co każe, ja ci to radzę.
Bandyta, nie odpowiedziawszy ani jednego słowa, zabrał pieniądze i klejnoty, ukłonił się i wyszedł.
Kiedy margrabina powróciła do siebie, powiedziano że jakiś człowiek przychodził do pałacu, i zostawił paczkę do niéj adressowaną.
Margrabina otworzyła paczkę: były tu klejnoty i pieniądze.
Nie było sposobu gonić za bandytą do lasów Alamine; musiała więc margrabina przyjąć to co do niéj należało.
Od tego dnia, żadna pomyłka podobnego rodzaju nie zdarzyła się, i książę Ossuna nie mógł żadnego zrobić zarzutu swoim rozbójnikom.
Oto co znaczy bydź wielkim panem w Hiszpanii; widzisz pani, że to wcale niepodobne do naszych panków francuzkich.
Przed rozstaniem się, książę zaprosił mnie na jutro na śniadanie. Gotuje dla mnie niespodziankę, jak mówił.
Bądź pani spokojna, jeżeli, o czém nie wątpię, niespodzianka warta czegoś, napiszę ci o niéj.
Dziś Madryt przebudził się śród uroczystości. Wszystkie teatra i place, które wczora widzieliśmy puste, przechodząc o godzinie szóstéj rano, były pełne teatra aktorów, a place widzów.
Bo na każdym z tych teatrów, zwijał się kolejno taniec narodowy, każdéj ze cztérnastu głównych prowincyj Hiszpanii, jakiemi są: Katalonija, Walencya, Arragonnija, Andaluzya, Stara Kastyllija, Nowa Kastyllija, Leon, Galicya, Asturya, Nawarra, Mansza i Biscaya.
Wszyscy tancerze, mężczyzni i kobiéty, z kastanietami w ręku, ubrani byli w kostiumy narodowe, które, w Hiszpanii, podobnie jak wszędzie, niestety! nikną z każdym dniem, ale przy teraźniejszéj okoliczności, pokazały się w całéj swojéj czystości rodzinnéj.
Każda gruppa tancerzy rzeczywiście pochodziła z kraju, który przedstawiała.
Tutaj podziwiałabyś pani, to osobliwsze uczucie koloru, jakie natura umieściła w harmonijném oku tych dzieci słońca. Czy uważałaś, pani, jednę rzecz, że im daléj posuwamy się z południa ku północy, tym więcéj kolor szat traci na swojéj wartości, aż nakoniec, pod szerokością wysoką, zupełnie upada. Rubens, ów malarz z imienia i serca ognisty, musiał bydź bardzo szczęśliwy, kiedy wysłany jako ambassador do Hiszpanii, widział rozwijającą się przed oczyma swemi wspaniałą tęczę, jaką tworzy różnobarwna ludność Madrytu. Tu każdy ubiór wydaje się paletrą, powleczoną najśmielszemi kolorami, które zlewają się z sobą nigdy nie będąc w sprzeczności.
Gdyby można było widziéć ulice Madrytu, przelatując o ćwierć mili nad nim, możnaby go wziąć, jestem tego pewny, za ogromny parter zasiany kwiatami.
Ponieważ nie ma tylu tancerzy żeby zajęli wszystkie pomosty jednocześnie, kiedy jedna gruppa wykonała na jednéj ulicy lub na jednym placu ilość figur, jaką wykonać miała, idzie daléj z muzyką na czele, szukać innego teatru i innych widzów.
W ówczas przez całą jéj drogę, pokazują się w oknach kobiéty, z obnażonemi ramionami, gładkiemi i lśniącemi się jak skrzydła krucze włosami; na tych włosach, czarno-granatowego koloru, rozkwita róża purpurowa, wiśniowa kamelja, albo goździk karmazynowy. Mantylla okrywa to wszystko nic nie ukrywając; potém wachlarze z lekkim szelestem ponętnym, otwierają się, zamykają bez ustanku, rozwijają się śród delikatnych palców, które gniotą je z niewypowiedzianą zręcznością i przedziwną zalotnością.
Wszelako teatr opuszczony nie długo jest próżnym: po tańcach następują bitwy; Maurowie, ubrani w zawoje i uzbrojeni w miecze, rycerze w błękitnych kaftanikach, obcisłych spodniach, kapeluszach z piórami, szablą z rękojeścią w kształcie krzyża, jak przed dwódziestą laty noszono na teatrach Gaite i Ambigu, przedstawiając, jedni żołnierzy króla Boabdyla, drudzy krzyżowników króla Ferdynanda, zajmują teatr, i przedstawiają tak dobrze jak źle zdobycie Grenady i wielkie czyny wielkiego wodza. Dla ożywienia ich, muzyka składająca się z bębnów i trąb grzmi bezustannie, huczna i barbarzyńska, tak iż można mniemać że zamiast patrzéć na oblężenie Grenady, jesteśmy przy zdobyciu Jericho.
Na innych pomostach, widzieliśmy Chińczyków w kapeluszach kształtu pagod, z oczyma wązkiemi, długiemi wąsami, w jedwabnych sukniach brzęczących dzwoneczkami. Ale prawda powiedziéć mi każe, że honor tego dnia był w ogólności na stronie tancerzy i Maurów. Chińczycy, lubo niezupełnie opuszczeni, zdawało mi się że trochę zestarzeli, nawet w Hiszpanii.
Śród téj ludności gorączkowéj, przerzynanéj co chwila karetami, jakie zdawało się że wyprowadzone z wozowni króla Ludwika XIV, przechodziły z hałasem, zaprzężone końmi lub mułami strojnemi w kity, dostaliśmy się do kościoła Atocha, gdzie odbywają się zwykle śluby infantów i infantek hiszpańskich.
Nigdy, jak mi się zdaje, tyle ludzi nie mieściło się na tak szczupłéj przestrzeni, i tyle złota nie jaśniało na ubiorach galowych.
Pośród takiego przepychu, co przypominał dawnych władców Indyj i Peru, nasi dwaj młodzi królewice odznaczali się prostotą wojskową. Oba mieli mundur marszałków polnych: spodnie białe, buty z botfortami, wielką wstęgę czerwoną przez ramię, i order Złotego Runa na szyi.
Order ten u księcia Montpensier ozdobiony był brylantami.
Królowa odznaczała się wdziękiem. Infantka jaśniała pięknością.
Bal powiedziałem że nie będę opisywał tych wszystkich cudów, a zamiast dotrzymać słowa, które sam sobie dałem, zacząłem opisywać wszystko bez końca.
Powiem więc tylko że o godzinie drugiej patryarcha Indyów dał ślub.
Wychodząc, znaleźliśmy tłumy niemniéj gęste, jak kiedyśmy wchodzili. Eau de Benjoin w swoim kostiumie z Says, nadewszystko zwracał uwagę powszechną.
Uwaga ta opóźniła nas trochę z wielkim naszym jalem, bo trzeba nam było zmienić prędko odzież żeby pośpieszyć na walkę byków. Walka naznaczona była na godzinę pół do trzeciéj, i to może jedyne jest widowisko, na którém publiczność nie czeka, nawet na królowę.
Kazałem stangretowi opuścić Prado natłoczone przygotowaniami do illuminacyi i fajerwerków, i jechać ulicami najmniéj uczęszczanemi. Musieliśmy zrobić toaletę, a raczéj przerobić.
O godzinie kwadrans na trzecią stanęliśmy w Casa-Monnier, o pół do trzeciéj mieliśmy wsiąśdź w powóz, kiedy kłótnia ze stangretem, który nie chciał żadną miarą wpuścić nas pięciu do powozu, utrudniła nasze położenie zostawując nas na bruku.
Trzeba było piechotą dostać się do bramy Alcala, a od Casa-Monnier do bramy Alcala jest dobre ćwierć mili: biegąc nawet, byłoby najmniéj dziesięć minut drogi.
Prawdziwie ciekawa widowisko przedstawia Madryt idący na walkę byków. Możnaby powiedziéć że wezbrana rzeka spuszcza się z pochyłości; dusze, które widział Dante, przekroczywszy rozpaczliwy próg piekła, pędzone przed nim jak liście wichrem unoszone, nie przebywały z większą szybkością i zawziętością przestrzeni, jak te tłumy podzielone pomiędzy tyle widowisk, i które opóźniły się podobnie jak my na ulubione swoje widowisko. Cała ulica Alcalas, szeroka jak nasza alea Pól Elizejskich i zakończona bramą prawie tak olbrzymią, jak nasza brama tryumfalna Gwiazdy, podobna była do pola mężczyzn i kobiét tłoczących się jak żyto na równinie, i pochylonych w jedną stronę gorączkowym wiatrem ciekawości.
Na ten wielki dzień powyciągano z wozowni karety, jakie widziéć można tylko w obrazach Vandermeulena, i calessinos, jakich nigdzie już nie widać Pomiędzy kołami tych powozów, pomiędzy tłumami ludu, przesuwają się, nie potrącając nikogo, co jest cudem, chłopi z okolic Madrytu konno, z karabinem przy olstrach, z miną tak dziką jak gdyby szło o zdobycie, nie zaś o zapłacenie miejsca, które przychodzą zająć w cyrku. Nareszcie, w pośród tego zgiełku pieszych w różnobarwnym ubiorze, karét ciężkich, calessino o ogromnych kołach, jeźdźców na andaluzyjskich koniach, omnibus przebiega z niezwyczajną. szybkością, naładowany tylą ciekawych, ilu objąć może nie tylko wewnątrz, ale nawet na imperyale, przerzynając fale ludzkie jak Lewiatan morze.
Zatrzymaliśmy powóz, który mieścił jeszcze tylko cztéry osoby. Rzuciliśmy dwa douros stangretowi, który chciał opierać się naszéj napaści, nie wiedząc do jakiego stopnia ta napaść będzie dla niego zyskowna, a uniesiony naszą wspaniałością, wsadził nas w powóz jak piekarz wsadza w piec sześć bochenków chleba, krzycząc na piérwszych swoich podróżnych: „Posuwajcie się! posuwajcie się!“
Jedni stali, jak Atlas świat podpierając imperyał ramionami swemi; drudzy posiadali na grzecznych kolanach, inni wreszcie, potrafili wśliznąć się pomiędzy cudze kolana. To wszystko działo się podczas kiedy powóz pędził szalonym galopem; ale zgodzono się że w dniu dzisiejszym każdy jest nie czuły na potrącania i ściskania; byleby tylko stanąć na miejscu, tego tylko trzeba, chociażby stanąć potłuczonemu, zgniecionemu, w kawałkach.
Przybyliśmy do bramy Alcala: nasza lokomotywa zatrzymała się o trzydzieści prawie kroków od obszernego pomnika. Wyskoczyliśmy na ziemię, a ostatni z nas był jeszcze na powietrzu, kiedy kareta odjeżdżała już galopem dwóch swoich mułów, które zdawało się że podzielały gorączkę powszechną, żeby iśdź zabrać nowych ciekawych.
Przyśpieszyliśmy kroku. Chciałem widziéć, przed wejściem do cyrku, kaplicę gdzie się odprawia msza żałobna, aptekę i dwóch doktorów, zakrystyę i księdza, jednych w pogotowiu do dania pomocy ranionym drugiego do spowiadania umierających; ale nie mieliśmy już czasu, bo dał się słyszéć odgłos trąb zwiastujący że alguazil, rzucił posługaczowi cyrku klucze od Torila. Wzięliśmy nasze bilety; wtłoczyliśmy się w szeroką bramę, i z biciem serca, jakiego zawsze się doświadcza, kiedy widziéć mamy rzecz nie znaną i straszną, weszliśmy na wschody prowadzące do naszych galeryj.
Ostrzeżono mnie w téj chwili, że zaraz siódma wybije; muszę przywdziać ubiór ceremonijalny. Książe Rianzares był łaskaw zaprosić mię wczora na obrzęd w kaplicy pałacowéj, a dziś rano odebrałem list P. Bresson, ponawiający te zaprosiny.
Do jutra więc, albo do dzisiejszéj nocy, walka byków.







  1. Przepowiednia Aleksandra Dumas, nie długo się zisciła. Rocca de Togores został późniéj ministrem.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Leon Rogalski.