Hiszpanija i Afryka/Hiszpanija/XVII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Hiszpanija
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1849
Druk S. Orgelbrand
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Leon Rogalski
Tytuł orygin. Impressions de voyage : de Paris à Cadix
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVII.
Grenada, 27 Października 1846.

Wszelako jedna rzecz nas niepokoiła: wsiadając w powóz, dowiedzieliśmy się że dyliżans idący do Sewilli, wyprzedził nas. Podobnie jak my, ten dyliżans miał wieczerzać w Val de Pennas, a nie w Hiszpanii, zastosować można to przysłowie pitagorejskie, kiedy jest dla jednego, będzie i dla dwóch.
Nie była to czcza pogłoska, w rzeczy saméj wyprzedził nas powóz natłoczony podróżnemi. Przybywszy więc do gospody, znaleźliśmy stoły opatrzone: jeżeli nie wiktuałami, to przynajmniéj gośćmi.
Rozbiegliśmy się natychmiast po hotelu, na co zmarszczyło brwi dwónastu podróżnych. Mieliśmy przetrząsnąć cały dom. Po przetrząśnięciu, ogólna schadzka wyznaczona była w sali jadalnéj.
W dziesięć minut potém, zebraliśmy się wszyscy, wyjąwszy Aleksandra i Desbarolla.
Wynalazłem kuchnię, i porozumiałem się z kucharzem.
Giraud wynalazł pokojówkę, i porozumiał się z nią względem łóżek.
Boulanger wynalazł kasztany, i przyniósł ich pełne kieszenie.
Maquet wyszukał pocztę, i dowiedział się że niemasz do niego listów w Val de Pennas, podobnie jak nie było w Madrycie i Toledo.
Nadeszli, Aleksander i Desbarolles. Otworzywszy drzwi przypadkiem, znaleźli rzeczy wcale odmiennego powabu, niżeli wszystko cośmy wynaleźli. Nie powiem ci pani, co znaleźli Aleksander i Desbarolles; dosyć ci będzie wiedzieć, że dwaj nieroztropni powróciliby przemienieni w jelenia jak Akteon... gdyby czas metamorfoz nie przeminął.
Pozostawało nam wynaleźć miejsce u stołu.
Pierwsi co przybyli, uradowani widząc nas zgromadzonych, i uspokojeni tém co do odkryć jakie zrobić mogliśmy, ochoczo ścisnęli się i ofiarowali nam miejsce pożądane.
Zaczęła się wieczerza.
Ma się rozumieć, kazaliśmy dać wina Val de Pennas.
Piérwszy co skosztował okropnego trunku, jaki nam podano, wyplunął go natychmiast pod stół.
— No i cóż? rzekłem do Desbarolla.
Trzeba ci powiedzieć, pani, że Desbarolles od dwóch tygodni ciągle rozprawiał o rozkoszach, jakie gotuje dla naszéj zmysłowości prowincja, przez którą jechaliśmy.
Desbarolles skinął głową i zawołał mosso.
Mosso nadbiegł.
— Czy nie masz lepszego wina? zapytał.
— Owszem, odpowiedział mosso.
— Dawajże więc.
Mosso zniknął, a w pięć minut powrócił, z dwiema butelkami w ręku.
— Czy to jest co macie najlepszego? zapytał Desbarolles.
— Tak, panie.
Skosztowaliśmy téj drugiéj edycyi. Była przejrzana i poprawiona, to jest gorsza od pierwszéj.
Złorzeczenia gradem spadać zaczęły na Giraud i Desbarolla, którzy zapowiedzieli nam nektar, a tymczasem dano nam nędzną lurę.
— No, no, — rzekł Giraud wstając — nie trzeba tutaj grać roli panów; przyrzekliśmy towarzystwu prawdziwe Val de Pennas... Pójdźmy poszukać gdzie jest.
— Idźmy — rzekł Desbarolles, wstając także biorąc karabin.
Oba wyszli.
W dziesięć minut potém, pokazali się znowu, każdy niosąc za jedno ucho ogromne naczynie gliniane, obejmujące pięć lub sześć kwart; napełnione było winem czarném i gęstém, które się zaraz przelało do naszych szklanek.
Skosztowaliśmy: było to prawdziwe Val de Pennas, ze swoim cierpkim i rozpalającym smakiem.
Giraud i Desbarolles chodzili po to wino do szynkowni.
Nie dla ciebie piszę te szczegóły, pani; tobie dosyć jest — wszyscy co cię znają wiedzą o tém — zwilżyć usta w szklance wody, żeby się orzeźwić i ugasić pragnienie. Ale listy, jakie mam honor pisać do ciebie, przeznaczone są do pewnéj jawności, a dobrze jest żeby ludzie mniéj niemateryalni od ciebie, pani, wiedzieli gdzie się znajduje sławne Val de Pennas, nieznane w posadas i posadores.
To gęste i cierpkie wino, które dla prawdziwych pijaków ma tę zaletę że nie gasi pragnienia, przywiodło nas bardzo naturalnie do chęci wynalezienia najlepszych ile bydź może łóżek, aby im powierzyć na cztery lub pięć godzin, nasze ciała całkiem potłuczone przez podskoki, na jakie puścił się nasz dyliżans przez całą drogę, w czém i my naturalnie swój udział mieliśmy.
Rzecz ta należy do specyalności Giraud, który wynalazł pokojówkę.
Pokojówką było dziecię czternastoletnie, wzrostu takiego jaki we Francyi ma dziesięcioletnia dziewczynka. Splotła z tak niedbałą elegancyą długie czarne swe włosy, z ciemnych oczu ciskała ogień tak umiejętnie skombinowany z ogniem rozmawiających, że na pierwsze spojrzenie zwracała uwagę na siebie.
W rzeczy saméj, dziecię to zmusiło nas patrzeć na nie z większą ciekawością, niżby to uczynić mogła kobieta piękna albo brzydka.
Wszystko w niéj, ton mowy, uśmiech, ruchy, zapowiadały: jestem kobieta, uwielbiajcie mnie lub kochajcie, ale nadewszystko patrzcie na mnie.
Ta osobliwsza mała istotka, na którą tylko patrzyliśmy, pokazała nam pokoje nasze, zapytując czego potrzebujemy. Każdy więc otworzył swój „nécessaire“, zażądał wody ciepłéj lub zimnéj, i zaczął toaletę nocną. Bądź naiwność, bądź bezwstyd był powodem, że nic nie obchodziło naszéj muchacha. Daléj usługiwała, zwijając się i przęślizgając się pomiędzy nami jak wąż, rozumiejąc i wykonywając najdrobniejsze rozkazy nasze, bądź ustne, bądź mimiczne, ze zręcznością, punktualnością i pojętnością nadzwyczajną.
Przekonani że już jej nazajutrz nie zobaczemy, daliśmy jéj parę monet i odprawiliśmy.
O północy, jakeśmy przewidzieli. mosso obudzi! nas. Zobaczyliśmy wówczas że jest to taktyka przyjęta od wszystkich mossos w Hiszpanii południowéj; ale nie zważaliśmy bynajmnéj na wołanie, i poprzestaliśmy na odpowiedzi, na wzór garsonów w restauracjach:
— Dobrze! Zaraz!
Ma się rozumieć, że także na wzór garsonów, nie poszliśmy zaraz.
Wiedzieliśmy że powóz jest to my, jak Ludwik XIV wiedział że kraj jest to on.
O godzinie trzeciéj, mayoral osobiście nas obudził.
Z tyłu za mayoralem, szła nasza mała pokojówka.
— O sennores — rzekła tonem najżałośniejszym, jaki tylko wynaleźć mogła — padrona widziała dwie monety, któreście mi dali, i odebrała, a ja teraz nic nie mam.
A gdy mówiła, zrzenice weszły w grę, drobne rączki w błagania, włosy spadły na śniade ramiona.
Nie wierzyliśmy ani słowa téj historyi, a przecież daliśmy jéj monetę, o którą prosiła.
Biedne dziecię! jeżeli dla jednéj monety szafujesz tyle uśmiechów, prześlicznych spojrzeń, uściśnień drobnemi rączkami, wiele będziesz miała monet, a raczéj czy nie stracisz przed czasem swoich powabnych uśmiechów i spojrzeń wilgotnych i magnetycznych!
Wyjechaliśmy; we dwie godziny pokazał się dzień, a pokazując się, przesłał nam z pierwszém swojém tchnieniem, najprzyjemniejsze wyziewy, jakiemi kiedykolwiek oddychaliśmy.
Wszystko to przychodziło do nas z Sierra Moreny, dokąd wjeżdżaliśmy.
Była to mięszanina zapachu, jaki wydają oleandry, mącznice z purpurowym owocem, i żywiczne krzewy, które tém są dla tego wspaniałego łańcucha gór, czém łąka śród step.
Granicę Andaluzyi wskazuje kolumna, którą nazywają kamieniem Świętéj Weroniki, dla tego zapewne że na tym kamieniu wyryte jest oblicze Chrystusa.
Podczas utarczki karlistów z krystynistami, kolumnę podziurawiły kule, a cudownie żadna z kul nie dotknęła oblicza Chrystusa Pana.
Wysiedliśmy w Despena Perros. Nic bardziéj przyjemniejszego, a zarazem nic bardziej opuszczonego, jak droga, którą jechaliśmy.
Wszędzie, jakem powiedział, mirty, drzewa mastykowe, mącznice; — to jest kwiaty, owoce, wonności. Daléj, śród téj ogromnéj oazy, kiedy niekiedy, nieszczęśliwy dom opuszczony od czasu wojen 1809 roku, który pogląda na podróżnych oknami bez ram, jakby umarły jamą oczną bez zrzenic. Wtedy zbliżamy się z ciekawością do tego skieletu próżnego i milczącego, i poznajemy, że w nieobecności człowieka, stał się on własnością dzikich gołębi i lisów, gospodarzy niezgodnych z sobą na pozór, ale którzy wybornie się zgadzają, jedni o szczyt domu, drudzy o piwnicę.
Nie mogę ci z dokładnością powiedzieć, pani, ileśmy poświęcili czasu na przebycie tego wspaniałego łańcucha gór, którego niegdyś tyle obawiano się z powodu rozbójników. Wiem tylko, że przybyliśmy bardzo głodni do Caroliny, miasteczka osadzonego przez Karola III, gdzie znaleźć mieliśmy, jak nas zapewniał „Przewodnik do Hiszpanii“, język, obyczaje i ścisłe ochędóstwo Niemiec, zkąd Karol III wziął pierwszych swoich kolonistów.
My zaś, znaleźliśmy tylko domy z drzwiami tak nizkiemi, że przechodząc próg tego, który nam wskazano jako oberżę, Maquet omal co się nie zabił.
Nieszczęściem, za temi drzwiami fatalnemi, znaleźliśmy tylko kilka filiżanek czokolady, za którą zapłacić musieliśmy w sześcioro.
Po Carolinie, nastąpiło jako miasto ważniejsze, Baylen, smutnie sławne kapitulacyą generała Dupont. Tutaj 17,000 Francuzów, poddało się 40,000 Hiszpanów. Pozostawim historykom rozwiązanie téj haniebnéj zagadki, która pierwszą zrobiła plamę na niepokalanéj sławie Napoleonowskiéj.
Powiedzieć ci trzeba, pani, że z wybornym smakiem, jakaś gazeta hiszpańska, w czasie pobytu książąt francuzkich w Madrycie, otworzyła składkę na wzniesienie pomnika dla zwyciężcy pod Baylen.
Ponieważ zaś zwycięzca pod Baylen jest już kawalerem wielkiéj wstęgi Legii Honorowéj, widzisz pani, że będzie zarazem wynagrodzony przez Hiszpanów i przez Francuzów.
Wieczorem, przy promieniach słońca zachodzącego, zbliżyliśmy się do Jaën, dawnéj stolicy królestwa tegoż nazwiska. — Zbliżając się tam, spotkaliśmy po raz pierwszy Guadalquivir (Ued-el-Kebir), — to jest wielką rzekę. — Maurowie zdziwieni, ujrzawszy tyle wody na jeden raz, powitali tę rzekę tym wykrzyknikiem, z którego ich następcy zrobili Guadalquivir.
Jaën jest ogromna góra, płowa jak skóra lwia. Słońce pożerając ją, nadało jéj kolor ciemny, na którym starodawne maurytańskie mury odbijają kapryśne swe gzygzaki. — Miasto afrykańskie, zbudowane na górze, spuściło się powoli aż na dolinę. Ulice zaczynają się zaraz u pierwszjé poprzecznéj góry i podnoszą się wyżej, skoro przejdziemy bramę Bayleńską.
Zatrzymaliśmy się w oberży, zkąd wyjechać mieliśmy dopiero o północy. Towarzysze moi korzystali z odpoczynku, żeby wedrzeć się na sam szczyt góry. Co do mnie, pozostałem w hotelu. Miałem cóś lepszego do czynienia, miałem pisać do ciebie, pani.
Powrócili z entuzyazmem zapalonym ludzi, którzy chcą koniecznie obudzić w drugich żal że nie widzieli tego co oni.
Widzieli, zaś ostatniemi promieniami słońca oświecony, wspaniały krajobraz, któryśmy tylko co przebiegli, i oświeconą pochodniami olbrzymią katedrę, która zdaje się iśdź w zapasy massą i wysokością z górą, do któréj przypiera.
Ta katedra posiada w skarbcu swoim — przynajmniéj kanonicy zapewniali o tém naszych towarzyszy — autentyczną chustkę, na której święta Weronika zebrała wizerunek oblicza Zbawiciela naszego, wyciśnięty potem jego męki.
O północy wyjechaliśmy. Zdaje się że godziny rozbójników, zmieniają się w każdej prowincyi Hiszpańskiéj. Przypominasz sobie, pani, w la Manche, od północy do godziny trzeciéj oni czuwają; w Andaluzyi, od północy do godziny trzeciej śpią.
Zresztą, przyrzekają nam okrótnych rozbójników pomiędzy Grenadą a Kordubą. Nie mogą nam z dokładnością wskazać miejsca; ale skoro zbliżymy się do tego miejsca, będziemy wiedzieli co czynić. Przyrzekłem że teraz żaden wzgląd nie powstrzyma nas od zrabowania ich.
Wyjechaliśmy o północy, nie potrzebując tą razą bydź obudzonemi, ani przez mosso w żółtych spodniach, ani przez żwawą pokojówkę; bo nie spaliśmy wcale. Mayoral obiecywał nam Grenadę na jutro rano o godzinie siódméj.
Nazajutrz, otwierając oczy, domagaliśmy się owéj Grenady tyle obiecanéj; nie widać jeszcze jéj było; ale widzieliśmy rysujące się na horyzoncie malownicze ząbkowanie Sierra-Nevady, do któréj Grenada przypiera.
Śniegi pokrywające to ząbkowanie, zafarbowane były prześlicznym kolorem różowym.
Posuwaliśmy się coraz daléj naprzód śród wegetacyi afrykańskiéj; po obu stronach drogi mijaliśmy olbrzymie aloesy i kaktusy potworne. W oddaleniu, tu i ówdzie, palma z nieruchomą kitą, zdawała się wytryskać ze środka równiny, jak dziecię obcéj ziemi zapomniane przez dawnych zdobywców Andaluzyi.
Nareszcie pokazała się Grenada.
Wbrew innym miastom Hiszpanii, Grenada wysyła niektóre z swoich domów na spotkanie podróżnych. Na milę przed miastem królewskiém, spotykamy na drodze, jak paziów i damy honorowe, poprzedzających swoję panią, mnóstwo budowli, które zdają się brać samą równinę za ogrody; nareszcie, domy te ścieśniają się, tłoczą, składają gęstą massę; przebywamy wał murowany, jesteśmy w Grenadzie.
Przy pięknem nazwisku Grenady, zbudowałaś już pani w swojéj wyobraźni miasto z wieków średnich, w połowie gotyckie, w połowie maurytańskie. Strzela minaretami aż do nieba, otwiera swoje drzwi o wschodnich arkadach i okna kształtu liścia koniczyny, na ulice ocienione baldakinem złotogłowu. Niestety! rozdmuchnij pani ten urok powabny i poprzestań na prostéj i szczeréj prawdzie, prosta i szczera prawda dosyć już jest piękna.
Grenada jest miastem o domach nizkich, o wązkich i krętych ulicach; jéj okna kwadratowe i prawie zawsze bez ornamentów, zamknięte są balkonami żelaznemi z kratą krzyżowaną i niekiedy tak krzyżującą się, że z trudnością rękę przesunąć by przyszło.
Pod te balkony przychodzą wzdychać wieczorem zakochani mieszkańcy Grenady. Z tych balkonów, piękne Andaluzyanki słuchają serenad; bo niech się pani nie myli, jesteśmy tu w prawdziwej Andaluzyi, ojczyznie Almavivów i Rozyn, i wszystko tu jest jeszcze w takim stanie, jak za czasów Figara i Zuzanny.
Giraud i Desbarolles, wzięli na siebie odpowiedzialność za nasze pomieszkanie. Ani jeden ani drugi nie spodziewali się oglądać znowu Grenady, dla tego też witali każdy dom okrzykami radości. W rzeczy saméj, zaczynam wierzyć że większe jest szczęście niżeli oglądać Grenadę, oglądać ją powtórnie.
Giraud i Desbarolles, zaprowadzili nas do dawnego swego gospodarza, Pepino. Oni go tak nazwali. Nie pytaj mnie pani dla czego, bo nie wiem. Poczciwy ten człowiek, mieszka przy ulicy Calle del Silencio. Przy gościach tak hałaśliwych jak my, ulica Milczenia, wielce się naraża na zmianę swojego nazwiska.
Pepino utrzymuje una casa de pupillos, co odpowiada niektórym hotelom w okolicach Sorbonny, gdzie dają stół i nocleg naszym studentom. Nie wiem jeszcze kto byli pupillos Pepina. Jak się kiedy dowiem, będę miał honor powiedzieć ci, pani.
Zaledwośmy weszli do domu, zażądaliśmy łazienek. Pepino spojrzał na nas z zadziwieniem, i powtórzył: Banos! banos! jak człowiek, który zgoła nie wie czego żądają od niego.
Nie posuwaliśmy dalej niedyskrecyi.
Przystąpiliśmy zatém do installacyi, nie mogąc przystąpić do czego innego. Pepino wyrugował trzech lub czterech pupillos, i nam oddał ich cuartos. Z téj ewolucyi wynikło, że ja mam ładny pokoik, z którego piszę do ciebie, pani. Towarzysze nasi — przynajmniéj jak słyszałem, również dobrze są umieszczeni.
Trzeba ci powiedzieć, pani, że wiedziano tutaj o naszém przybyciu. Monnier, jak sądzę, uprzedził o tém. Ztąd wynikło, że w godzinę po moim przybyciu, i kiedy zabierałem się pisać do ciebie, pani, przyszła do mnie deputacya redaktorów dziennika el Capricho, którzy mi przynieśli ładne wiersze drukowane złotem na kolorowym papierze. Wziąłem arkusz papieru białego prostego, bo innego nie miałem, i odpowiedziałem na ich grzeczność dziesiątkiem wierszy, które przynajmniéj mieć będą w ich oczach zaletę improwizacji, jeżeli nie mają innéj.
Do panów redaktorów dziennika Capricho.

Czemuż, kiedy Bóg z miłości i miodu utworzył, Grenadę,

Siostrę obojga dumnych Kastylij,
Czemuż pod czarne mantylle jéj cór rozsiał połowę promieni,
Jakie chował dla swego nieba?
Czemuż tam, kędy dawniéj brzmiały słodkie serenady,
I dawni trubadurowie, opiewali starożytnych rycerzy,
Dzisiaj, daje także szczęśliwych poetów,
Którzy wonnością napełniają ogrody Grerady?
Dla tego, że gdy Bogu sprzykrzy się już w niebie,

Zstąpi na wasze łono, Grenado i Alhambro.

Powiedzieć ci trzeba, pani, że bardzo mało widziałem jeszcze Grenadę, a wcale nie widziałem Alhambry. Ale mówię na wiarę, pewnym będąc zawczasu, że wszystko znajdę przecudowném.
W liczbie naszych poetów znajduje się hrabia Ahumeda, wielki myśliwy, którego przypuściłem do naszéj zbrojowni: oglądają i podziwia, kiedy ja piszę do ciebie, pani. Pan Ahumeda wydaje mi się bardzo przyjemnym hidalgo, i zawczasu przekonany jestem, że jest jednym z tych ludzi, których smutno mi będzie, że widziałem tylko przelotem.
Za naszymi poetami i za hrabią Ahumeda, stawił się nasz spółziomek, tak dalece zhiszpaniony, że go wziąłem prostodusznie za Hiszpana; jest to zapalony podróżnik, który przybywszy do Grenady z dagerrotypem, zatrzymał się tutaj mimojazdem. Owoż dwa lata mieszka w Grenadzie, i nie może zdecydować się ztąd wyjechać.
Cyrce zatrzymywała siłą swoich czarów, Grenada zatrzymuje jedynie wdziękiem swojego uśmiechu.
Couturier, tak się nazywa nasz spółziomek, oświadczył się nam za cicerone. Przyjęliśmy jego oświadczenie, i pierwszą posługą o którą go proszę, jest ta, żeby mnie zaprowadził na pocztę, gdzie za pięć minut oddam ten list, któremu polecam złożyć ci, pani, całe uszanowanie mojego serca.
Potém odwiedzimy Generalifę i Alhambrę.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: Leon Rogalski.