Jerozolima/Część I/W Syonie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W Syonie.

Nie można się temu dziwić, że stary nauczyciel wiejski jest trochę pewnym siebie. Przez całe życie rozsiewał on naukę i wiadomości między swych bliźnich; widzi, że wszyscy wieśniacy wiedzą tylko to, czego on ich nauczył. Cóż więc temu winien, że wszyscy członkowie gminy, nawet ci, co się starzeją, byli jego uczniami, i że wydaje mu się, iż jest mądrzejszym niż wszyscy inni. Tak, takiemu staremu nauczycielowi trudno nawet czasem obchodzić się z kimś jak z dorosłym człowiekiem, w jego oczach bowiem każdy przedstawia się jeszcze tak, jak w swych latach dziecinnych, z okrągłemi policzkami, z dołeczkami i pobożnemi dziecęcemi oczami.
Była to zimowa niedziela i właśnie skończyła się msza, Ksiądz i nauczyciel rozmawiali jeszcze w małej, sklepionej zakrystyi, i rozmowa zeszła na armię zbawienia.
„To przecie najdziwniejszy wynalazek“ rzekł ksiądz“ nigdy nie uwierzyłbym był, że spotkam się z czemś podobnem“. Nauczyciel spojrzał surowo na księdza, zdawało mu się, że to co mówił było nieprzyzwoite. Ksiądz nie mógł przecie na seryo myśleć, że coś takiego zwarjowanego znajdzie przystęp do ich wsi. „Nie sądzę też, iż ksiądz się kiedyś z tem spotka“, rzekł z naciskiem.
Ksiądz który czuł, że był słabym i złamanym człowiekiem, zostawiał wprawdzie zwykle rządy nauczycielowi, nie mógł jednak powstrzymać się od oponowania mu. „Skądże możesz pan być tak pewnym, panie Storm, że armia zbawienia nas zaoszczędzi? zapytał. — „O tak, odrzekł Storm“ tam gdzie ksiądz i nauczyciel staną ręka w rękę, takie niechlujstwo nie potrafi się wcisnąć“. — „Ja właśnie nie wiem, czy Pan idzie tak zupełnie ręka w rękę zemną“, rzekł ksiądz trochę uszczypliwie. „Pan przecie na własną rękę miewasz kazania tam w waszym Syonie“. — Nauczyciel milczał zrazu, a potem rzekł z cicha: „Ksiądz proboszcz nigdy przecie nie słyszał jeszcze mego kazania“.
Wspomniany dom misyonarski był kością niezgody między nimi. Ksiądz nigdy jeszcze nie przekroczył jego progu. Gdy jednak teraz była już o tem mowa, obaj starzy przyjaciele obawiali się, czy nie powiedzieli sobie nawzajem czegoś obrażającego. „Byłem niesprawiedliwym w obec Storma“, pomyślał ksiądz „przez te cztery lata, odkąd on w niedzielę popołudniu czyta biblię w domu misyonarskim, mam w niedzielę rano więcej ludzi w kościele, niż kiedykolwiek przedtem i nigdy też nie zauważyłem ani śladu jakichś rozterek w gminie. Nie wywołał on żadnych niepokojów, jak się tego obawiałem, i jest rzeczywiście wiernym przyjacielem i sługą bożym: muszę więc próbować okazać mu, jak wysoko go cenię“.
Tak więc ta mała sprzeczka była przyczyną, że ksiądz popołudniu poszedł do domu misyonarskiego. „Zrobię Stormowi wielką radość“, pomyślał sobie, „pójdę raz posłuchać, co on tam w swoim Syonie mówi“.
Po drodze, rozmyślał ksiądz o tym czasie, kiedy budowano Dom misyonarski. Jak to w onym czasie roiło się od przepowiedni! Jak pewni byli, iż Pan Bóg zamierza zesłać na nich coś wielkiego! Ale nic z tego wszystkiego nie stało się. „Pan Bóg zapewnie inaczej się namyślił“, pomyślał, i śmiał się w cichości sam z tego, że tak dziwne miał myśli o Bogu.
„Syon“ nauczyciela, była to wielka sala z białemi ścianami. Z podłużnej strony wisiały drzeworyty Lutra i Melanchtona, w czapkach futrzanych. Na gzemsie dokoła powały wymalowane były biblijne zdania otoczone kwiatami oraz niebiańskiemi trombami; a ponad małem podwyższeniem na końcu sali wisiał olejodruk, przedstawiający „dobrego pasterza.
Cały wielki i nagi obszar środkowy zapełniony był ludźmi, a więcej nie potrzeba aby wywołać pogodne i uroczyste wrażenie.
Większa ich część była odświętnie ubrana; nosili żółty strój, właściwy w tej parafii, a białe, krochmalne i mocno odstające chustki na głowach kobiet, budziły wyobrażenie, jakoby sala pełna była wielkich białych ptaków.
Storm rozpoczął był swój wykład, gdy ujrzał, iż wszedł ksiądz i usiadł na pierwszej ławie. „Dziwny przecie z ciebie człowiek, Stormie“, pomyślał w duszy, wszystko ci się udaje. Oto i ksiądz przyszedł i zaszczyca cię tem, iż słucha twego kazania!“.
Nauczycieł przeszedł w Syonie już całą biblię. Teraz doszedł do objawienia św. Jana i tego wieczora mówił właśnie o niebiańskiej Jerozolimie i o wiecznej szczęśliwości. I był tak uszczęśliwiony obecnością księdza, iż myślał: „Co do mnie, nie życzyłbym sobie w przyszłem życiu niczego lepszego, jak tylko stać na katedrze i uczyć mądre i posłuszne dzieci; a gdyby czasem Pan Bóg zechciał wejść i posłuchać, tak, jak teraz ksiądz, nikt w niebie nie byłby szczęśliwszym odemnie“.
Ksiądz jednak, był dziwnie dotknięty, gdy słyszał, że mowa o Jerozolimie, i na nowo opanowały go złe przeczucia.
Wtem, wpośród wykładu, otwarły się i weszło mnóstwo ludzi. Było to około 20 osób, które jednak stanęły u wejścia, aby nie przeszkadzać „Patrzajcie“ — pomyślał ksiądz, „zdawało mi się, że dziś coś się stanie“.
Skoro tylko Storm wyrzekł słowo „amen“, rozległy się z grupy stojącej u drzwi słowa: „Proszę o pozwolenie przemówienia kilku słów“.
Głos brzmiał nadzwyczaj łagodnie i uprzejmie. „Musi to być Hök Matts Erykson“, pomyślał ksiądz i wielu innych myślało to samo. Nikt w całej wsi nie miał tak miłego dziecinnego głosu.
Za chwilę mały człowieczek o dobrodusznej twarzy cisnął się do estrady a za nim szła gromada mężczyzn i kobiet którzy zdawali się towarzyszyć mu, aby go popierać i dodawać mu odwagi. Ksiądz, nauczyciel i całe zgromadzenie siedzieli nieruchomie. „Hök Matts przychodzi zwiastować nam wielkie nieszczęście“, myśleli. „Może król umarł, albo wojna wybuchła, może też jakiś nieszczęśliwiec utopił się w rzece“.
Hök Matts nie wyglądał jednak tak, jak gdyby miał zwiastować złą nowinę. Był uroczysty i wzruszony, ale tak pogodny, że nie mógł nawet stłumić uśmiechu. — „Chciałbym nauczycielowi i całemu zgromadzeniu opowiedzieć o tem“, rzekł, „że przeszłej niedzieli, gdy siedziałem w izbie z moją służbą, zeszedł na mnie Duch święty, i zacząłem mówić kazanie. Gołoledź przeszkodziła nam przyjść tu i słuchać Storma: tęskniliśmy wszyscy za słowem bożem i nagle stało się tak, że zacząłem mówić. Tak przez dwie ostatnie niedziele miałem kazanie, a domownicy i sąsiedzi namówili mnie, abym tu przyszedł i mówił przed wszystkimi ludźmi“.
Hök Matts mówił dalej, że jest bardzo zdziwiony, iż dar wymowy zesłany został właśnie jemu, tak maluczkiemu człowiekowi. „Ale i nauczyciel jest przecie także tylko chłopem“, rzekł poufale.
Po tym wstępie Hök Matts złożył dłonie, chciał rozpocząć kazanie. Ale nauczyciel ochłonął już z pierwszego zdziwienia. — Czy masz zamiar dziś mieć tu kazanie, Hök Matts?“ przerwał mu. Tak, w istocie, mam zamiar“, odrzekł Matts. Zatrwożył się przytem jak dziecko, gdy ujrzał ponurą minę Storma — „Miałem zamiar prosić wpierw nauczyciela i wszystkich innych o pozwolenie“, rzekł z pokorą. — „Nie, na dziś, skończyliśmy już“, rzekł Storm stanowczo.
Małemu, uprzejmemu człowiekowi stanęły łzy w oczach i rzekł prosząc: „Gdyby mi wolno było tylko parę słów powiedzieć. Przyszło to na mnie, gdym szedł za pługiem, lub strzegł wypalania węgli a teraz coś prze mnie aby to wypowiedzieć “ — Ale nauczyciel, który sam miał dziś tak zaszczytny dzień, nie znał litości. „Matts Eryksonie, przychodzisz tu z własnemi refleksyami i mówisz, że to słowo Boże“, rzekł karcącym tonem.
Hök Matts nie miał odwagi sprzeciwić się, a nauczyciel otworzył książkę ze śpiewami. — „Śpiewamy teraz numer 187“ rzekł. Głośno przeczytał następnie pieśń i zaczął śpiewać: „Podnoszę wzrok mój ku Jerozolimie“.
Podczas śpiewu zaś myślał sobie: „Jak to dobrze, że ksiądz przyszedł dziś właśnie, widzi teraz, jaki porządek utrzymuję w moim Syonie“.
Zaledwie jednak skończył się śpiew, gdy powstał jeden ze słuchaczy; — był to Ljung Björn Olofson, dumny i rosły mężczyzna, ożeniony z jedną z córek Ingmara i posiadający wielki dwór we wsi.
„Myśmy sądzili“, rzekł całkiem spokojnie, „że pan nauczyciel powinien był zapytać nas o zdanie nasze, zanim odmówił Mattsowi“.
„Doprawdy, mój chłopcze?“ rzekł nauczyciel takim tonem, jak gdyby strofował przemądrego chłopaka, „a ja ci powiadam, że w tej sali nikt oprócz mnie nie ma nic do gadania“.
Ljung Björn zaczerwienił się; nie miał on wcale zamiaru rozpocząć kłótnię z nauczycielem, chciał tylko złagodzić cios Mattsowi, który był dobrym człowiekiem, czuł się więc naturalnie dotkniętym odpowiedzią, którą otrzymał. Zanim jednak zdołał odpowiedzieć coś, odezwał się jeden z tych, którzy weszli z Mattsem.
„Słyszałem już dwa razy kazanie Mattsa i muszę powiedzieć, że jest to bardzo dziwna rzecz; i zdaje mi się, że dla wszystkich obecnych byłoby to z pożytkiem, gdyby słyszeli go mówiącego“.
Nauczyciel odrzekł natychmiast tonem cokolwiek bardziej uprzejmym, ale zarazem upominającym, tak jak się przemawia do ucznia w szkole:
„Ależ Larsonie Krister, zrozumiesz przecie, że to w żaden sposób nie uchodzi. Jeżeli dziś pozwolę mówić Mattsowi, to następnej niedzieli zechcesz ty Larsonie mieć nam kazanie, a potem Ljung Björn i tak dalej“.
Gdy nauczyciel to powiedział, zaśmiali się niektórzy z obecnych, Ljung Björn jednak rzekł ostrym, surowym tonem: „Nie wiem, czy Krister lub ja, nie potrafilibyśmy tak samo mieć kazanie, jak nauczyciel“.
Teraz wstał Tims Halfvor, aby uspokoić ludzi i zapobiedz kłótni i rzekł: „Ci wszakże, którzy dali pieniądze na zbudowanie tej sali modlitewnej, muszą dać swe pozwolenie, jeżeli nowy kaznodzieja chce wystąpić“. — Lecz Krister Larson był już także rozgniewany, i rzekł dla obrony Mattsa: „Przypominam sobie, że kiedy zbudowaliśmy ten dom, zgodziliśmy się na to, że ma to być wolna kaznodziejska sala, a nie kościół, gdzie jednemu tylko mężowi wolno zwiastować słowo Boże“.
Gdy to powiedział Krister. wszyscy odetchnęli swobodnie. Przed godziną nikomu nie przyszło na myśl życzyć sobie ażeby ktoś inny prócz nauczyciela miał tu kazanie, ale teraz myśleli: „Byłoby wcale dobrze, gdybyśmy coś nowego usłyszeli, gdybyśmy tam za katedrą na podwyższeniu ujrzeli nową twarz i usłyszeli nowe słowa“.
Może jednak przecie nie byłoby przyszło do kłótni, gdyby nie był się wmięszał w to także Kolaas Gunner. Był to człowiek chudy i długi, o ciemnej cerze i przenikliwych oczach. Lubiał on nauczyciela, tak samo jak i inni, lecz chętnie także wszczynał kłótnię. „Tak, w owym czasie, kiedy dom budowano, mówiono wiele o wolności“, rzekł, ale odkąd dom ukończono, nie słyszałem tu ani jednego wolnego słowa“.
Teraz nauczycielowi krew uderzyła do głowy. Było to pierwsze słowo powiedziane z złośliwością i butnością. „Wiesz co ci powiem. Gunarze Kolaas“, rzekł on, „tu słyszałeś o prawdziwej wolności, o jakiej prawił Luter, nigdy jednak, nie było tu wolności zwiastowania rzeczy, które trwają przez jeden dzień, a na drugi dzień upadają“.
„Pan nauczyciel chce wmówić w nas, że wszystko co nowe, jest fałszywe, o ile tyczy się doktryny“, odpowiedział Kolaas spokojniej, jak gdyby żałował swej gwałtowności. „Zgadza się z tem, abyśmy przy chowie bydła używali nowych metod, lub w rolnictwie sprowadzali nowe maszyny, ale o nowych narzędziach dla przeorania Bożego gruntu, nie chce abyśmy wiedzieli“.
Nauczycielowi zdawało się teraz, że Kolaas Grunnar nie miał nic złego na myśli. „Czy rozumiesz przez to“, rzekł usiłując żartować, „że ma się tu wykładać inna nauka, a nie luterańska?“
— „Nie idzie mi o nową naukę“, ciągnął Gunnar ostrym tonem dalej, „lecz o to tylko, komu wolno mówić, a o ile wiem, Matts Erykson jest tak samo prawowiernym luterańczykiem jak pan nauczyciel, lub ksiądz proboszcz“.
Nauczyciel zapomniał na chwilę o księdzu, teraz zaś spojrzał na niego.
Ksiądz siedział spokojnie i nieruchomo, z twarzą opartą o laskę i z dziwnym blaskiem w oczach, a Storm widział, że oczy jego wciąż na nim spoczywały, nie opuszczając go ani na sekundę.
„Lepiej byłoby może przecie, gdyby nie był przyszedł właśnie tego wieczora“, pomyślał nauczyciel.
Przyszło mu na myśl, że to, co się tu działo, miało podobieństwo z czemś, co już przedtem mu się zdarzyło. Czasem podczas pięknego, słonecznego dnia wiosennego zdarzało się w szkole, że ptaszek usiadł na oknie izby szkolnej i śpiewał i śpiewał. I nagle wszystkie dzieci zaczęły prosić, aby je uwolniono, przestały się uczyć, były niespokojne, hałasowały i trudno je było opanować. Coś podobnego zaszło także w zgromadzeniu, po przybyciu Mattsa Eryksona. Nauczyciel jednak pomyślał, że jest właściwym po temu człowiekiem, aby pokazać księdzu i wszystkim innym, że potrafii stłumić bunt.
„Przedewszystkiem pozostawię ich samym sobie i pozwolę prowodyrom aby się wykrzyczeli aż do znużenia“, pomyślał sobie, i usiadł spokojnie na krześle za stołem, na którym stała szklanka wody.
Równocześnie jednak zerwała się wściekła burza dokoła, wszystkich bowiem opanowała ta sama myśl: „Jesteśmy przecie wszyscy tyle samo warci, co nauczyciel. Dlaczego jemu tylko wolno nam mówić w co mamy wierzyć, a w co nie?“
Były to u przeważnej ilości zupełnie nowe myśli, poznano jednak ze słów ich, że kiełkował}one i rosły w ich duszach od czasu, gdy nauczyciel zbudował Dom misyonarski i pokazał im, że prosty i zwyczajny człowiek może także wykładać słowo Boże.
Po chwili pomyślał nauczyciel: „Teraz już młodzież wyszumiała, czas już pokazać im, kto jest panem w tym domu“.
Wstał, uderzył silnie pięścią o stół i zawołał mocnym głosem: „Dość tego już! Cóż to za hałas! Odchodzę teraz i wszyscy muszą odejść, abym mógł zamknąć dom“.
Niektórzy powstali w istocie, gdyż wszyscy chodzili kiedyś do Storma i wiedzieli, że gdy uderzy pięścią o stół, jest to znak że wszyscy muszą słuchać: większa część jednak siedziała dalej.
„Pan nauczyciel zapomina, że jesteśmy już dorosłymi ludami“’, rzekli. „Zdaje mu się, że musimy słuchać, jeżeli tylko uderzy o katedrę“.
I dalej mówili o tem, że chcą słyszeć nowych kaznodziei, i naradzali się, kogo należy powołać, ba nawet sprzeczali się już o to, czy ma to być ktoś ze sekty Waldenströma, czy też kaznodzieja laiczny, lub jeden z ewangielickiego związku narodowego.
Nauczyciel wpatrywał się w zgromadzenie, jak gdyby widział coś straszliwego przed sobą. Dotychczas w każdej twarzy ludzkiej widział dziecko. Teraz zaś znikły nagle wszystkie okrągłe, miękkie twarzyczki dziecięce, i pukle jasnych włosów i pobożne oczy dziecięce a nauczyciel zobaczył przed sobą gromadę ludzi dorosłych, z poważnemi, surowemi twarzami, i czuł, że nie ma mocy nad nimi. Nie wiedział nawet, jak ma do nich przemawiać. Hałas nie ustawał, a nawet stawał się coraz głośniejszym. Nauczyciel milczał i pozwolił im szaleć. Kolaas Gunar, Ljung Björn i Krister Larson byli przewódcami Hök Matts, który był bezpośrednią przyczyną buntu, wstawał od czasu do czasu i prosił, aby się uciszyli, ale nikt go nie słuchał.
I znów wzrok nauczyciela spoczął na księdzu. Siedział on wciąż jeszcze spokojnie, z tym samym blaskiem w oczach i zawsze jeszcze wpatrywał się weń. „Myśli pewnie o owym wieczorze przed czterma laty, kiedy powiedziałem mu, że zbuduję Dom misyonarski“, pomyślał nauczyciel.
„Tak, miał słuszność“, myślał dalej Storni „oto mamy już i błędne doktryny i bunt i rozsterki, a wszystko to nigdy może nie byłoby doszło do nas, gdybym nie był się uparł zbudować Dom misyonarski“.
W tej samej chwili, gdy nauczycielowi rzecz ta jasno stanęła przed oczyma podniósł on głowę i wyprostował się. Wyciągnął z kieszeni mały klucz z błyszczącej stali, którym otwierał i zamykał Dom misyonarski. Podniósł kluczyk, tak iż zalśnił i mógł być widzianym w całej sali.
„Kładę ten klucz tu na stole“, rzekł, „i nigdy już nie wezmę go do siebie. Widzę bowiem, że sprowadziłem tu właśnie to wszystko, co najgoręcej pragnąłem wykluczyć“.
Nauczyciel położył następnie klucz, wziął kapelusz i podszedł prosto do księdza. „Dziękuję księdzu stokrotnie, że ksiądz proboszcz przyszedł dziś, aby słuchać mego kazania“, rzekł, bo gdyby ksiądz nie był dziś przyszedł, nie byłby nigdy usłyszał mego kazania“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.