Jerozolima/Część I/W szalonej pogoni

<<< Dane tekstu >>>
Autor Selma Lagerlöf
Tytuł Jerozolima
Wydawca Księgarnia H. Altenberga
Data wyd. 1908
Miejsce wyd. Lwów
Tłumacz Felicja Nossig
Tytuł orygin. Jerusalem
Źródło Skany na Commons
Inne Cała część pierwsza
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


W szalonej pogoni.

Wiele ludzi mniemało, iż Eljasz Elof Erson nie ma z pewnością spokoju w grobie, ponieważ tak źle obszedł się z Kariną i z młodym Ingmarem Ingmarsonem.
Jakby naumyślnie roztrwonił majątek Kariny, ażeby miała ciężkie życie po jego śmierci. Dwór obciążył do tego stopnia hypotekami, że Karina byłaby musiała zostawić go wierzycielom, gdyby Halfvor Halfvorson nie był o tyle bogatym, iż mógł kupić dwór i spłacić długi. Lecz 20.000 koron, stanowiących własność Ingmara Ingmarsona, a któremi Eljasz miał zarządzać,, znikły bez śladu. Nikt nie miał pojęcia o tem, jak rzeczy stały; dopiero przy spisaniu inwentarza wyszło to na jaw. Pełnomocnicy sądowi szukali całymi dniami tych pieniędzy, nie mogli ich jednak odnaleść.
Gdy Ingmar dowiedział się, że jest teraz ubogim, radził się z Kariną, co ma teraz rozpocząć. Ingmar mówił, iż najchętniej zostałby nauczycielem. Prosił Karinę, ażeby i nadal zostawiła go u nauczyciela, aż dorośnie o tyle, aby mógł wstąpić do seminaryum nauczycielskiego. Tam we wsi mógłby od nauczyciela i księdza pożyczać potrzebne książki i mógłby także Stormowi pomagać przy nauczaniu; byłoby to dobrem ćwiczeniem.
Karina namyślała się długo, zanim dała swoje zezwolenie, w końcu rzekła: „Nie masz pewnie już ochoty zostać tu, skoro już nie możesz być panem we dworze“.
Gdy córeczka nauczyciela, Gertruda, dowiedziała się. że Ingmar znów u nich będzie, zrobiła niechętną minkę. Myślała sobie, że jeżeli już w ogóle ma mieszkać u nich chłopak jakiś, to już lepiej, aby to był ładny Bertil od notaryusza, albo wesoły Gabryel, syn Mattsa Eryksona.
Gertruda lubiała Gabryela i Bertila, co zaś do Ingmara, to nie wiedziała właściwie sama, co ma o nim myśleć. Lubiała go, bo robił z nią zadania, i słuchał jej jak niewolnik, ale czasem, sprzykrzył się jej zupełnie, ponieważ był tak ociężały i nie umiał się z nią bawić. Raz podziwiała go, ponieważ był pilny i pojętny, to znów pogardzała nim, bo nie bronił się nigdy, gdy go zaczepiano.
Gertruda miała zawsze głowę pełną wesołych pomysłów i wszelakich fantazyi, które powierzała Ingmarowi, a jeżeli oddalał się na kilka dni, była niespokojna i skarżyła się, że nie ma nikogo, z kimby się mogła bawić. Ale gdy potem wrócił, nie wiedziała za czem właściwie tęskniła.
Dziewczynka nigdy nie uwzględniała tego, że Ingmar był bogaty i należał do najlepszych rodzin we wsi; traktowała go raczej tak, jak gdyby był trochę niższym od niej. Ale gdy słyszała że zubożał, płakała, a gdy powiedział jej, że nie myśli o odzyskaniu dworu, lecz chce zostać nauczycielem, rozgniewała się tak, że ledwie mogła się opanować.
Pan Bóg raczy wiedzieć, jak wysoko Ingmar urósł w jej marzeniach!
Dzieci odbierały w szkole bardzo staranne wychowanie.
Musiały pilnie pracować i rzadko pozwalano im na rozrywkę. Co do tego jednak, zaszła pewna zmiana tej wiosny, kiedy Storni przestał mieć kazania w Domu misyonarskim. Matka Stina mówiła wtedy nieraz do swego męża: „Trzeba, żeby młodzi czuli się młodymi. Przypomniej sobie, jak z nami było! Gdy mieliśmy lat siedmnaście, tańczyliśmy czasem od zachodu aż do wschodu słońca“.
Pewnej soboty wieczorem, gdy Hök Gabriel Mattson i córka wójta, Gunhilda przyszli z wizytą, tańczono nawet w budynku szkolnym.
Gertruda nie posiadała się z radości, że pozwolono im tańczyć, ale Ingmar nie chciał się przyłączyć do nich. Wziął książkę do ręki, usiadł na kanapie przy oknie i zaczął czytać. Gertruda wciąż przybiegała, chcąc go odciągnąć od książki, lecz on siedział pochmurny i nieśmiały, i nie chciał iść z nią. Matka Stina wzdychała, gdy nań spojrzała. „Poznać, że pochodzi ze starego rodu“, myślała. „Powiadają, że tacy ludzie nie są nigdy właściwie młodymi“.
Tamtych troje jednak bawiło się tak wesoło że umówiono się, aby na przyszłą sobotę pójść na tańce, i zapytano nauczyciela i matkę Stinę, jak się na to zapatrują.
„Jeżeli chcecie pójść na tańce do Ingmara Silnego, to macie z góry moje pozwolenie“ rzekła matka Stina, „bo wiem, że zastaniecie tam ludzi przyzwoitych i znajomych“.
Storm postawił jeszcze jeden warunek. „Nie pozwolę Gertrudzie pójść na tańce, jeżeli Ingmar nie pójdzie także i nie będzie na nią uważał“.
Wszyscy troje więc rzucili się z prośbami do Ingmara. On jednak odmówił im wprost, miał oczy zwrócone na książkę i czytał dalej. „Ach, nie ma wcale sensu, abyśmy go prosili“, rzekła Gertruda tak dziwnym tonem, że podniósł oczy i spojrzał na nią. Ach, jak pięknie Gertruda wyglądała po tańcu! Ale usta jej uśmiechały się szyderczo, i oczy błyszczały gniewnie, gdy odwróciła się od niego. Poznać było wyraźnie po niej, jak głęboką miała dlań pogardę, że siedział tu taki brzydki i skulony i nie umiał być młodym. Ingmar musiał się szybko zgodzić — nie było dlań innego wyjścia.
W kilka dni później Gertruda z matką siedziały w kuchni przy robocie. Nagle spostrzegła Gertruda, że matka była niespokojną. Zatrzymała kołowrotek i nadsłuchiwała po każdem słowie, które wymówiła. — „Nie rozumię, co to być może“, rzekła. „Czy nie słyszysz nic, Gertrudo?“ — „Tak. rzekła Gertruda, jest ktoś w izbie szkolnej“. — „Kto może tam być o tej porze? I posłuchaj tylko, jak to się tam tłucze i szeleści i wlecze się z kąta w kąt?“.
Tak w istocie w wielkiej i pustej izbie szkolnej coś się tłukło i posuwało i szeleściło, że aż Gertrudę i matkę zgroza przejmowała. Musi tam przecie ktoś być na górze“, rzekła Gertruda. — „Ależ to nie możliwe, odpowiedziała matka Stina, i mogę ci powiedzieć, że słyszę ten hałas co wieczora, odkąd tam na górze tańczyliście“.
Gertruda zrozumiała, iż matka wierzyła, że w izbie szkolnej coś straszyło po tańcu. I wiedziała dobrze, że gdy matka Stina nabędzie tego przekonania, skończy się dla niej raz na zawsze taniec i wszystko co z tem było złączone.
„Pójdę na górę i zobaczę, co to jest“, rzekła Gertruda; ale matka zatrzymała ją za suknię. — „Nie wiem, czy mam ci pozwolić pójść tam“. — „Tak, matko, najlepiej przekonać się, co to jest — „Więc chodźmy przynajmniej obie“.
Całkiem z cicha weszły obie na schody, lecz drzwi nie odważyły się otworzyć, tylko matka Stina schyliła się i zaglądnęła przez dziurkę od klucza.
Długo tak stała i raz zdawało się, że się zaśmiała. „Co to takiego, mamo?“ spytała Gertruda. „Spójrz sama, ale zachowaj się cicho“.
Gerdruda schyliła się i zajrzała. Ławki znajdujące się w izbie były zsunięte razem, straszny kurz zapełniał pokój cały a wśrodku stał Ingmar i kręcił się dokoła, trzymając w ręku krzesło.
„Czy Ingmar oszalał?“ zapytała Gertruda. — „Cicho!“, rzekła matka i pociągnęła ją za sobą ze schodów. „Zdaje mi się, że próbuje uczyć się tańczyć. Chce się nauczyć, aby mógł pójść z wami na tańce“, rzekła z zadowoleniem.
Potem matka Stina śmiała się tak, że się cała trzęsła. „Nabawił mnie prawie śmiertelnego strachu“, rzekła. „Dzięki Rogu, że i on może być młodym!“ A uspokoiwszy się rzekła: Tylko, abyś żadnemu człowiekowi ani słówka nie powiedziała o tem, słyszysz Gertrudo!“.
Nadeszła sobota i czworo młodych ludzi stało na: progu budynku szkolnego, wybierając się w drogę. Matka Stima przypatrywała im się; byli tak piękni że formalnie światło biło od nich. Młodzieńcy mieli żółte skórzane spodnie i zielone kamizelki z czerwonemi rękawami. Gertruda i Gunhilda miały szerokie białe bufiaste rękawy, różowe chustki skrzyżowane na piersiach: spódniczki z materyi prążkowanej obszyte były czerwonem suknem a wielkie fartuszki zrobione były z tej samej różowej materyi co chustki.
Idąc podczas pięknego wieczora letniego, milczeli zrazu wszyscy. Gertruda czasami ukradkiem spoglądała na Ingmara i myślała o tem, że zadał sobie tyle trudu, aby się nauczyć tańczyć. Czy to te myśli o Ingmarze, czy też nadzieja tanecznych rozkoszy spowodowały to, że Gertruda zaczęła marzyć i fantazować i pozostała cokolwiek w tyle za innymi, aby swobodnie oddawać się swym marzeniom. Wymyśliła sobie małą historyę, jak to się stało, że drzewa dostały nowych liści.
„Stało się to zapewne tak“, myślała sobie, „że drzewa, które przez całą zimę spały spokojnie, zaczęły nagle śnić. I śniło im się, że nastało już lato. Widziały pola pokryte zieloną trawą i falującem zbożem a na krzakach róż jaśniały dopiero co rozkwitłe róże. Rowy i nasypy przesłonięte były liśćmi lilii wodnych, po kamieniach wiły się powoje a ziemia leśna znikała zupełnie pod dzwonkami i anemonami. A wpośród tego wszystkiego, co było przykryte i przybrane, tylko drzewa stały obnażone, i wstydziły się swej nagości, jak się to czasem we śnie zdarza.
W swem pomieszaniu myślały drzewa, że są przedmiotem ogólnego pośmiewiska. Osy przylatywały brzęcząc i wyszydzały je, wrony śmiały się chrapliwie, inne ptaki śpiewały szydercze pieśni. „Skąd weźmiemy co do okrycia się? myślały zrozpaczone drzewa. Nie mogły odkryć ani jednego listka na gałązkach i przejęła ich trwoga tak wielka, że się zbudziły.
A gdy jeszcze wpółsenne rozglądały się dokoła, było pierwszą ich myślą: Dzięki Bogu, że to był tylko sen! Nie ma jeszcze nigdzie ani śladu lata. Dobrze tylko, żeśmy nie zaspały czasu.
Ale gdy sięgnęły wzrokiem dalej, zauważyły, że lody znikły z jezior. Ździebełka trawy i anemony wydostawały się z ziemi, a pod własną ich korą coś się burzyło i ruszało.
„A więc przecie zaspałyśmy czas, chociaż nie ma jeszcze lata; i dobrze, żeśmy się przebudziły; na ten rok dość już było spania, a teraz musimy wdziać nasze suknie!“
I brzozy zaczęły pospiesznie wyciągać małe żółto-zielone, lepkie listeczki, a jawory przybrały się na razie tylko zielonem kwieciem. Z olch wyłaziły liście tak pomarszczone i nierozwinięte, że podobne były do potworków, gdy tymczasem liście wierzbowe wychodziły z pęczy odrazu gładkie i dobrze uformowane“.
Gertruda uśmiechała się. przedstawiając sobie to, i pragnęła być sam na sam z Ingmarem, aby mogła mu natychmiast opowiedzieć.
Do dworu ingmarowskiego daleka była droga i musieli iść przeszło godzinę pieszo. Szli brzegiem rzeki a Gertruda przez cały czas pozostawała o dobry kawał w tyle za innymi. Teraz myśli jej igrały z czerwonym blaskiem zachodzącego słońca, który zalewał rzekę i wybrzeże, szare osiki i jasnozielone brzozy nurzały się w różowym żarze, zapłomieniły się na chwilę i przybierały napowrót swą naturalną barwę.
Nagle Ingmar stanął. Opowiadał coś właśnie, lecz przerwał w środku i nie mógł mówić dalej ani słowa. „Co się stało? zapytała Gunhilda, ale Ingmar śmiertelnie blady wpatrywał się w dal. Inni nie widzieli nic, prócz obszernej zbożowemi polami przerżniętej równiny, którą ograniczało pasmo gór. W pośród równiny leżał wielki dwór chłopski. W tej chwili czerwone światło wieczorne padło na dwór, okna zalśniły się a stare dachy mury świeciły się czerwonym żarem.
Gertruda zbliżyła się szybko i rzuciła spójrzenie na Ingmara, poczem rychło pociągnęła innych za sobą. „Nie pytajcie go, co mu jest“ szepnęła. „Tam leży dwór ingmarowski i musi mu być bardzo przykro patrzeć nań. Od dwóch lat nie był już w domu, ani razu, odkąd zubożał“.
Aby dojść do chaty Ingmara Silnego na skraju lasu, musieli przejść na poprzek równinę obok dworu ingmarowskiego.
Ingmar dopędził ich wkrótce i zawołał: „Lepiej będzie, jeżeli pójdziemy tą oto drogą!“. Poprowadził ich na ścieżkę, ciągnącą się wzdłuż brzegu lasu i prowadzącą do chaty, z pominięciem dworu.
„Musisz przecie znać Ingmara-Silnego? zapytał Hök Gabryel Mattson Ingmara. — O tak, byliśmy dawniej dobrymi przyjaciółmi“. — „Czy to prawda, że on zna się na czarach? zapytała Gunhilda. — „Ależ nie“, odrzekł Ingmar trochę niepewnie, jakgdyby sam potroszę w to wierzył. — „Możesz przecie powiedzieć, co wiesz“, mówiła Gunhilda dalej. — „Nauczyciel mówi, ażebyśmy w takie rzeczy nie wierzyli“. — Nauczyciel nie może przecie nikomu zabronić wierzyć w to, co wie, lub co widzi“.
Ingmar miał teraz wielką ochotę opowiadać o swoim domu. Wszystkie wspomnienia młodości odezwały się w nim na widok starego dworu.
„Mogę wam coś opowiedzieć, co mnie się samemu zdarzyło“, rzekł.
„Było to w zimie, gdy ojciec był wraz z Ingmarem-Silnym daleko w głębi lasu przy węglach. Gdy nadeszło Boże Narodzenie, Ingmar Silny ofiarował się, że sam będzie pilnował węgli, ażeby ojciec mógł dni świąteczne spędzić w domu. Tak też postanowiono, a na Wilię matka posłała mnie z wieczerzą wigilijną do lasu do Ingmara Silnego. Wybrałem się wcześnie i w południe byłem już przy stosie węglarskim. Gdy nadszedłem, ojciec i Ingmar Silny wypalili byli właśnie jeden stos; otworzyli go i gorące węgle rozłożono dla wystygnięcia na ziemi. Z kup węgli wznosił się dym, a gdzie węgle leżały gęsto, były bliskie zapłonięcia ogniem; temu jednak należało zapobiedz. To był najniebezpieczniejszy moment przy wypalaniu węgli. Skoro ojciec mnie ujrzał rzekł tedy do mnie: „Zdaje mi się, że będziesz musiał sam powrócić do domu, gdyż nie mogę Ingmara Silnego przy tej pracy opuścić“. Ingmar silny stał po drugiej stronie kupy węgli wpośród gęstego dymu. „Możesz iść Ingmarze Wielki, rzekł, wykonałem ja już trudniejsze rzeczy“.
Po chwili dym zmniejszył się cokolwiek. „Muszę zobaczyć, jaką to ucztę wigilijną przysłała mi matka Brygita“, rzekł Ingmar Silny, biorąc z moich rąk menażki. „Pójdź zemną, będziesz widział, jak pięknie my tu z ojcem mieszkamy, rzekł. Pokazał mi chatę, gdzie obaj z ojcem spali. Dąży kamień tworzył tylną ścianę, a inne ściany zrobione były z gałęzi jedliny i z cierni. „Tak mój chłopcze“, rzekł Ingmar Silny, „ani ci się śniło pewnie, że ojciec twój ma tu wpośród lasu taki królewski zamek. Tu widzisz ściany, które mogą wytrzymać zimno i niepogodę“, rzekł stary i wepchnął rękę między gałęzie.
Ojciec wszedł również śmiejąc się. Obaj byli poczernieni z sadzy i bił od nich kwaskawy czad węglowy, lecz nigdy jeszcze ojca nie widziałem tak wesołym i zadowolonym. Żaden z nich nie mógł wyprostować się w tej chacie, gdzie nie było niczego, prócz dwóch legowisk z gałęzi i kilku kamieni, na których palił się ogień, a mimo to byli tak ogromnie zadowoleni. Usiedli obok siebie na tapczanie z jedliny i otworzyli kosz. „Nie wiem, czy dam ci coś z tego, bo to moja uczta świąteczna“, rzekł Ingmar Silny do ojca. — „Musisz być litościwym, bo oD przecie dziś Wilia“, rzekł ojciec. „Tak, tak, to prawda, nie można takiemu biednemu węglarzowi dać się zagłodzić“, rzekł Ingmar Silny.
I tak szło dalej. Było tam także trochę wódki w koszyku, a ja dziwiłem się, że można się tak cieszyć jedzeniem i piciem. „Musisz powiedzieć matce, że Ingmar Wielki zjadł mi wszystko“, rzekł do mnie Ingmar Silny. „Musi jutro więcej przysłać“. „Tak, widzę, że to prawda“, odrzekłem.
W tej chwili wstrząsnąłem się silnie, bo coś tak w ogniu zatrzeszczało, jak gdyby ktoś garść kamyków rzucił był na płytę kamienną, na której palił się ogień. Ojciec nie zauważył niczego, ale Ingmar-Silny rzekł szybko: „Aha! Tak rzeczy stoją?“ lecz jadł spokojnie dalej. W tem na nowo zatrzeszczało, i to znacznie silniej. Nie widziałem niczego, ale było to tak, jak gdyby ktoś małe kamyki rzucał w ogień. „No, no, cóż tak spiesznego?“ rzekł Ingmar Silny i wyszedł. „Węgle zapaliły się“, zawołał wnet do chaty, „ale siedź tylko spokojnie, Ingmarze Wielki, ja sobie już sam poradzę!“.
Ojciec i ja siedzieliśmy cicho i nikt z nas nie miał ochoty słowa przemówić.
Wkrótce Ingmar Silny powrócił i rozpoczęły się na nowo żarty.
„Zdaje mi się, że od wielu lat nie obchodziliśmy tak wesołej wilii“, rzekł. Podczas gdy mówił jeszcze, trzask rozpoczął się na nowo. „Jakto, znów się zaczyna?“ rzekł. Wyszedł znów i węgle na nowo zaczęły się palić. Gdy wrócił, rzekł ojciec do niego: „Widzę, że masz tu dobrą pomoc przy węglach“. — „Tak, tak, idź spokojnie do domu Ingmarze Wielki, są tu inni, którzy mi pomogą“. I ojciec poszedł zemną do domu, i wszystko skończyło się dobrze, ani pierwiej ani później żaden z węglowych stosów Ingmara Silnego nie spłonął! ogniem“.
Gunhilda podziękowała Ingmarowi za opowiadanie, ale Gertruda milcząc szła dalej, jakgdyby trwoga ją opanowała. Zmrok zapadł tymczasem i wszystko co przedtem było różowe, przyjęło teraz blady, szary koloryt, tylko w lesie tu i ówdzie lśnił się jakiś listek czerwony, jak płomienne oko kobolda.
Ale Gertruda była całkiem zdziwiona, że Ingmar tak długo i tak obszernie opowiadał. Mimowoli myślała o tem, że podniósł wyżej głowę i kroczył sprężystszym krokiem. Stał się prawie innym, odkąd wstąpił na ziemię rodzinną. Gertruda niewiedziała dlaczego ją to niepokoiło, dlaczego była z tego niezadowoloną. Wkrótce jednak przezwyciężyła się i zaczęła droczyć się z Ingmarem, zapytując go, czy ma zamiar tańczyć.
Nareszcie doszli do małej szarej chatki; świeciło się w niej światło; małe okienka nie dopuszczały snać dość światła dziennego. Gra na skrzypcach i odgłos kroków tańczących dochodził do przybywających, ale młode dziewczęta stanęły przecie i pytały: Czy to tu? Czy tu można tańczyć?
Zdawało im się, że w tym domku może najwyżej być miejsce dla jednej pary.
„O, rzekł Gabryel, chodźcie tylko! Dom nie jest tak mały, jak wygląda“.
Drzwi stały otworem, a na dworze było kilka młodych par, wypoczywających po tańcu. Dziewczęta zdjęły z głowy chustki i wachlowały się niemi a chłopcy pozdejmowali krótkie, czarne kaanki i tańczyli w jasnozielonych kamizelkach z czerwonemi rękawami.
Nowo przybyli przeciskali się pomiędzy grupami stojącemi w drzwiach i weszli do izby. Pierwszy, którego spostrzegli, był Ingmar Silny. Był to niski, gruby człowiek z wielką głową i długą brodą. „Wygląda doprawdy tak, jakgdyby był w pokrewieństwie z czarownikami“, myślała Gertruda. Ingmar Silny stał z skrzypcami na kuchni, prawdopodobnie, aby nie być w drodze tańczącym.
W domku było więcej miejsca, niż się na zewnątrz wydawało. Był on jednak zapadnięty i ubogi, nagie drewniane ściany były robaczywe a powała czarna od sadzy. Nie było tu ani firanek u okien ani kapy na stole: zaraz można było poznać, że Ingmar Silny był samotnym człowiekiem. Dzieci jego wyemigrowały do Ameryki i jedyną rozrywką staruszka samotnego było, że co soboty gromadził młodzież dokoła siebie i grał im na skrzypcach do tańcu.
W pokoju było ciemno i duszno, pary kręciły się w koło. Gertruda z początku omal nie zemdlała i chciała szybko wyjść na powrót, ale niemożliwem było przecisnąć się przez żywy mur ludzi, zastawiających wyjście.
Ingmar Silny grał w takcie i poprawnie, ale gdy Ingmar-Ingmarson ukazał się w drzwiach, pociągnął smyczkiem po strunach ze zgrzytem, tak że tańczący stanęli. „Nie nie!“, zawołał, „to nic nie było. tańczcie dalej!
Ingmar otoczył ramieniem Gertrudę, aby rozpocząć z nią taniec, a Gertruda udawała naturalnie zdziwioną, że chce tańczyć. Ale wnet stanęli, bo pary tak gęsto posuwały się za sobą, że nikt nie mógł się wsunąć między nie, jeżeli nie był od początku w szeregu.
Wtedy stary Ingmar Silny przerwał grę, uderzył smyczkiem o krawędź kuchni i zawołał rozkazującym głosem: Dla syna Ingmara Wielkiego musi być miejsce, gdy tańczy w moim domu!“ Wszyscy spojrzeli na Ingmara, a ten zmieszał się i nie mógł postąpić z miejsca. Gertruda musiała go ująć silnie i wciągnąć do szeregu.
Gdy taniec się skończył, stary przystąpił do Ingmara i powitał go. Gdy ręka Ingmara spoczęła w jego dłoni, udawał, że przestraszył się i szybko ją wypuścił. „Aj, aj! zawołał, trzeba się ostrożnie obchodzić z takiemi delikatnemi nauczycielskiemi rączkami, taki stary kloc jak ja mógłby je jeszcze zmiażdżyć“.
Potem poprosił Ingmara i tych, co z nim byli do stołu, a kilka starych wieśniaczek, które siedząc za stołem przypatrywały się tańcom, spędził po prostu z miejsca. Wyjął potem z szafy chleb, masło i niewarzone piwo. „Zwykle nie traktuję nikogo“, rzekł, inni muszą się zadowolić grą i tańcem, ale Ingmar Ingmarson musi przecie zjeść kęs chleba pod moim dachem“.
Podczas gdy młodzi ludzie jedli, przysunął niski trój nożny stołek, usiadł wprost Ingmar a i patrzył mu się w oczy. „Chcesz więc zostać nauczycielem?“ zapytał. Ingmar siedział przez chwilę ze spuszczonemi oczyma; kąciki ust rozszerzyły się trochę, jakgdyby do śmiechu, odrzekł jednak całkiem smutnem głosem. „W domu mnie nie potrzebują“. — „Tak, nie potrzebują ciebie w domu?“ rzekł stary. „Skąd wiesz, czy dwór ciebie nie potrzebuje? Eliasz żył tylko dwa lata, kto wie jak długo Halfvor żyć będzie?“ — „Halfvor jest silnym człowiekiem.“, rzekł Ingmar. — „Ale wiesz przecie, że Halfvor ustąpi się z dworu, skoro tylko będziesz mógł go odkupić“, — „Nie będzie takim głupim, aby mi oddał dwór ingmarowski, skoro go już ma w swem posiadaniu“.
Podczas tej rozmowy Ingmar ujął ręką krawędź stołu. Był to prosty sosnowy stół z grubą płytą. Nagle rozległ się trzask; Ingmar odłamał kawałek rogu.
Ingmar Silny siedział naprzeciwko i mówił podnosząc rękę. — „Nie, nigdy nie odstąpi ci dworu, jeżeli będziesz nauczycielem“. — „Tak sądzisz?“ — „Sądzisz, sądzisz“, rzekł stary. Zaraz poznać, gdzieś był wychowany. Czyś ty kiedy wystawił stos węglowy, czyś kiedy wyciął w lesie stuletnią jodłę?“
Ingmar siedział wciąż spokojnie, lecz krawędź stołu trzeszczała pod jego palcami. Nakoniec stary to zauważył i umilkł nagle. „Oho, rzekł po chwili, dostanę ja cię w moje ręce“! podniósł kilka odłamanych trzasek i przykładał je do miejsca, gdzie należały. „Nie, a to dopiero chłopak! Możesz się na jarmarku pokazywać! Ty nicponiu!“ Uderzył Ingmara w plecy. „No, tyś to naprawdę na nauczyciela jakby stworzony!“
W mgnieniu oka był już na kuchni i począł znów grać. I teraz w grze jego inna była moc. Tupał nogą i grał taniec w szalonym tempie. „To polka młodego Ingmara!“ zawołał. „Hejże, hej! wszyscy w izbie tańczą teraz na cześć młodego Ingmara!“.
Gertruda i Gunhilda były obie piękne dziewczęta, to też nie brak im było tancerzy.Ingmar nie wiele tańczył; rozmawiał po największej części z kilkoma starszymi młodzieńcami w głębi izby. W przerwach mnóstwo ludzi gromadziło się dokoła Ingmara, jakgdyby cieszyło ich to, że mogą na niego patrzeć.
Gertrudzie zdawało się, że Ingmar zupełnie o niej zapomniał, i czuła się całkiem zatrwożoną. „Teraz poznaje już, że jest synem Wielkiego Ingmara, a ja tylko córką nauczyciela pomyślała“ sobie.
I sama była zdziwiona, że jej ta myśl taki ból sprawiła.
W przerwach młodzi ludzie wychodzili w noc wiosenną chociaż był mróz taki, że łatwo mogli się przeziębić. Na dworze było zupełnie ciemno, ale, że nikt nie miał ochoty iść do domu, mówili wszyscy: zostaniemy jeszcze trochę, wkrótce księżyc wejdzie, teraz zbyt ciemno“.
W pewnej chwili, gdy Ingmar stał właśnie z Gertrudą w drzwiach, zbliżył się do nich Ingmar Silny i pociągnął go ze sobą. „Chodź coś ci pokażę“, rzekł.
Wziął Ingmara za rękę i poprowadził go przez krzaki na tylną stronę chaty. „Stań tu i spoglądnij w dół“, rzekł. Ingmar spojrzał w wąwóz, na którego dnie lśniło niewyraźnie coś białawego.
„To z pewnością Langfors“, rzekł. — „Tak możesz być pewnym, że to Langfors“, odrzekł Ingmar Silny; „i jak ci się zdaje, do czego dałby się użyć taki wodospad?“ — „O, możnaby tu urządzić tartak, albo młyn“, rzekł Ingmar. — Stary uderzył Ingmara żartobliwie po plecach i w bok, tak, iż mało nie strącił go w wąwóz. „Ale kto powinien tu tartak urządzić? Kto powinien tu się wzbogacić, kto powinien odkupić dwór ingmarowski?“. — „Tak, tak, ja właśnie także o tem myślę“, rzekł Ingmar. Wtedy stary począł roztaczać wielki plan, jaki sobie wymyślił. Ingmar miał namówić Halfvora, ażeby wystawił tartak nad wodospadem, i Ingmarowi go wydzierżawił. Już od wielu lat stary myślał tylko o tem, aby wynaleść sposób, w jakiby syn Ingmara Wielkiego napowrót doszedł do majątku.
Ingmar długo patrzył w wąwóz. „No, teraz chodźmy znów do izby i tańczmy“, rzekł Ingmar Silny. Ale młody Ingmar nie ruszył się z miejsca, a stary czekał cierpliwie. „Jeżeli jest rasowy, to nie da dziś, ani jutro odpowiedzi; starzy muszą czekać cierpliwie“.
Gdy stali tak razem, odezwało się nagle głośne i gniewliwe szczekanie. „Czy słyszysz Ingmarze?“ zapytał stary. — „To pies jakiś włóczy się po lesie“, odrzekł Ingmar. Słyszeli, że szczekanie wciąż się zbliżało; szybko zbliżało się ku nim, jak gdyby polowanie miało przechodzić wprost przez chatę. Stary ujął Ingmara za rękę. „Chodź, chodź, rzekł“, spiesz się do chaty, mówię ci!“ — „Cóż to takiego?“ zapytał Ingmar. „Wejdź tylko do domu“, rzekł stary, „zachowuj się spokojnie i wejdź do domu“.
Gdy pospiesznie wracali do chaty, głośne szczekanie było już blizko. „Cóż to za pies?“, pytał Ingmar raz po raz. „Spiesz się tylko, spiesz się!“ Stary pchnął Ingmara do sieni, sam jednak stanął na progu i zabierał się do zamykania drzwi. „Jeżeli ktoś jest jeszcze na dworze“, zawołał donośnym głosem, „niech spiesznie powróci!“ Trzymał drzwi nawpół otwarte, a ludzie zbiegali się ze wszystkich stron. „Szybko do chaty“, wołał, „do chaty!“ I niecierpliwie tupał nogą.
W izbie tymczasem ludzie poczuli dziwną trwogę i wszyscy dopytywali się, co się to dzieje. Nareszcie weszli wszyscy, stary zamknął drzwi i zasunął rygle. „Czyście zwarjowali, że chcecie zostać na dworze, kiedy pies górski się odzywa? rzekł. Szczekanie odezwało się teraz tuż przed chatą; obiegło chatę kilka razy dokoła: było to gwałtowne, groźne szczekanie. — „Czy to nie jest prawdziwy pies? zapytał jeden z chłopaków. — „Możesz wyjść i wabić go, jeżeli masz ochotę, Nilsie Jansonie“.
Wszyscy w głębokiem milczeniu słuchali szczekania, które bezustannie biegło dokoła chaty. Zdawało im się, że staje się coraz dziksze i groźniejsze; drżeli ze strachu i wiele z nich pobladło śmiertelnie. Nie, to nie był zwyczajny pies, to było już widoczne; to z pewnością jakiś szatański pies, który zbiegł prosto z piekieł otchłani.
Mały, stary gospodarz był jedynym, który śmiał ruszyć się; naprzód zamknął okiennice, potem pogasił światła“ — „Musicie mi pozwolić, abym to zrobił, co dla nas najlepsze“, rzekł stary. Ktoś uchwycił go za surdut. — „Czy ten pies górski zrobi nam coś?“ — „On nie, ale to, co potem przyjdzie“ — Stary stanął i podsłuchiwał. „Teraz musimy wszyscy zachować zupełne milczenie“ rzekł.
Natychmiast nastała w izbie cisza taka, że nie słyszano nawet oddechu ludzkiego. Raz jeszcze odezwało się szczekanie psa dokoła domu. Potem słabło powoli i można było śledzić za tem, jak pies pogonił przez bagniska nad Langforsem i przez górę na drugą stronę doliny. Teraz wszystko ucichło.
Wtem jeden z chłopaków nie mógł się powstrzymać i rzekł: „Teraz pies oddalił się“. Nie mówiąc ani słowa, Ingmar Silny wyciągnął dłoń i dał mu policzek. Potem znów nastała cisza.
Z daleka, na najwyższym szczycie Klakbergu odezwał się teraz głośny ton. Było to coś, jakby świst wiatru, ale mógł to być sygnał rogowy. Tu i ówdzie usłyszano przeciągły dźwięk, potem hałas i uderzanie kopyt i parskanie. Z góry szło to wszystko z ogromnym turkotem. Usłyszeli to na pochyłości góry, potem na skraju lasu, nareszcie tuż nad głowami. Było to, jakgdyby grzmot toczący się po powierzchni ziemi, jak gdyby cała góra zwaliła się w dolinę. A gdy poczuli je z bliska nad sobą, wszyscy pospuszczali głowy i przytulili się do siebie. „Zmiażdżą nas, zmiażdżą nas!“ pomyśleli.
Nie była to tyle obawa przed śmiercią, ile raczej zgroza, że to może sam książę piekieł z całym swoim orszakiem w szalonej pogoni pędzi przez noc. Co najbardziej wszystkich przerażało, to że w pośród całego piekielnego hałasu słyszeli tony skargi żałosnej. Tak tam coś płakało i lamentowało, tak tam ryczało i śmiało się, świstało i wyło. A gdy to, co dopiero grzmiało, jak gdyby gwałtowna burza, zbliżyło się zupełnie, słyszeli, że były to skargi i przekleństwa, wycie i szaleństwo, przeraźliwa muzyka myśliwskich rogów, trzaskanie ognia, przeciągłe wołania duchów, szyderczy śmiech szatana i szelest ogromnych skrzydeł.
I uczuli, że tej nocy rozpuszczone zostały i zwaliły się na nich wszystkie okropności piekielnej otchłani.
Ziemia drżała pod nimi i dom chwiał się chwilami, jak gdyby miał się zapaść i być pogrzebany. I zdawało się, że cały tabun dzikich koni cwałuje przez chatę — kopyta ich dudniały na dachu — i że duchy wyjąc, lecą z łoskotem z kąta w kąt, a nietoperze i sowy uderzają ciężkiemi skrzydłami o komin.
Gdy się to wszystko działo, otoczył ktoś ramieniem kibić Gertrudy i zniewolił ją, aby uklękła. I usłyszała szept Ingmara: „Uklęknijmy oboje Gertrudo i módlmy się“.
Przed chwilą jeszcze Gertruda myślała, że umrze, taka ją ogarnęła trwoga. „Nie boję się śmierci, myślała, ale straszliwa to rzecz że złe duchy taką mają nad nami potęgę i tak są bliskimi“. Ale skoro tylko poczuła ramię Ingmara, serce jej straciło sztywność i nieruchomość! Przytuliła się blisko do niego. Jak długo ją trzymał, nie bała się wcale. I dziwna to była rzecz: i on bał się zapewne, a jednak taka pewność szła od niego do niej.
Nakoniec straszliwy hałas zaczął słabnąć i słyszano że się oddalał. Pogonił tą samą drogą, „co pies poprzednio, przez bagniska nad Langforsem ku lasom i pod górę Olof. Mimoto jednak cisza panowała nadal w chacie Ingmara Silnego: nikt nie ruszył się, nikt słowa nie wyrzekł, jak gdyby nikt siły nie miał poruszyć członkami. Prawie sądzić można było, że przerażenie zdmuchnęło wszelkie życie, tylko tu i ówdzie słyszano ciężki oddech, tak, iż przecie wiedziano, że jeszcze ktoś żyje. Ale przez długi, długi czas wszyscy byli nieruchomi. Jedni opierali się o ściany, inni padli na ławki, ale większa część klęczała na ziemi w modlitwie pełnej trwogi. Wszyscy byli nieruchomi, jakby ze strachu sparaliżowani.
Godzina za godziną mijała, a w tym czasie nie jeden patrzył w głąb duszy swej i postanawiał, że odtąd nowe rozpocznie życie; życie bardziej zbliżone do Boga a oddalone od wrogów Jego. I każdy z obecnych myślał: „Z pewnością coś złego, co popełniłem, jest przyczyną, że ta trwoga na nas zeszła. Temu winny są moje grzechy. Słyszałem dobrze, jak ci w pogoni wołali mnie. szydzili ze mnie, imię moje wygłaszali.
Gertruda zaś miała tylko tę jedną myśl: „Teraz wiem, że bez Ingmara żyć nie mogę, że muszę być zawsze przy nim, a to dla tej pewności, jaka zeń do mnie przechodzi“.
Zwolni zaczęło dnieć, słaby zmrok poranny wnikał do izby i oświecał tyle pobladłych twarzy. Potem ptaszek zaświegotał, a za nim wnet drugi, krowa Ingmara Silnego zaryczała za pokarmem, a kot jego, który podczas tańców nigdy nie spał w izbie, przyszedł pod drzwi i miauczał.
Ale nikt nie ruszył się, zanim słońce-nie zeszło ze wschodu ponad górę. Wtedy jeden po drugim wykradał się, nie mówiąc słowa i nie żegnając się. Przed domem spotkali się z brzydotą zniszczenia. Wielka jodła, która stała przed wejściem do domu leżała na ziemi wyrwana z korzeniami, gałęzie i kłody płotowe rozrzucone były wszędzie po ziemi, kilka nietoperzy i sów rozbiło się o mury.
Na pochyłości Klakbergu drzewa były powyrywano, tak że szeroka droga prowadziła w górę.
Nikt nie ważył rozglądać się, wszyscy spieszyli do wsi. Podczas drogi budził się dokoła poranek. Była niedziela i ludzie wstawali późno, ale tu i ówdzie ktoś był już wyszedł i karmił bydło. Tam staruszek wyszedł przed drzwi, niosąc swój strój niedzielny, aby go wywietrzyć i wyczyścić. Z innego domu wyszli już ojciec, matka i dzieci niedzielnie ubrani: wybierali się na odwiedziny do sąsiedniej wsi. Było to wielką pociechą widzieć, że ludzie byli tak spokojni i nie mieli pojęcia o tych okropnościach, które się tej nocy w lesie zdarzyły.
Nakoniec przybyli ponad rzekę, gdzie domy stały już gęściej i nareszcie dotarli do wsi. Jakże się ucieszyli, gdy ujrzeli kościół i wszystko inne! Było to dla nich wielkiem uspokojeniem, że wszystko tu w dole było niezmienione. Szyld nad sklepem lśnił się jak zwykle, róg na poczcie tkwił na dawnem swem miejscu a pies z gospody leżał jak zwykle przed budką i spał.
I to było pociechą, gdy ujrzeli dziką czereśnię, która wypuściła pęczek, odkąd ostatni raz tędy przeszli, i widzieli, że zielone ławki w parafialnym ogrodzie musiały być jeszcze późnym wieczorem wyniesione.
Wszystko to było niesłychanie uspokajające, ale mimoto nikt nie ważył się wyrzec ani słowa, zanim doszli do domu.
Gdy Gertruda stanęła na terasie szkolnego budynku, rzekła do Ingmara:
„Ostatni już raz tańczyłam Ingmarze!“
„Tak“, odrzekł Ingmar, „i ja także“.
„A ty zostaniesz księdzem“, rzekła Gertruda, nieprawdaż? A jeżeli nie możesz zostać księdzem to musisz zostać nauczycielem. Przeciw potędze złych duchów walczyć potrzeba całą siłą“.
Ingmar wpatrzył się w Gertrudę. »Te głosy“, rzekł uroczyście, „co mówiły do ciebie te głosy Gertrudo?
„Mówiły do mnie, że wplątaną jestem w sieć grzechów i że szatani przybędą i zabiorą mnie, dlatego że tańczę tak namiętnie“.
A ja ci powiem, co ja słyszałem“, rzekł Ingmar. „Zdawało mi się, że wszyscy starzy Ingmarsonowie grożą mi i przeklinają mnie, ponieważ chcę być czemś lepszem, niż chłop i szukam dla siebie innego pola do pracy a nie lasu i roli“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Selma Lagerlöf i tłumacza: Felicja Nossig.