Jerozolima/Część I/Hellgum
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Jerozolima |
Wydawca | Księgarnia H. Altenberga |
Data wyd. | 1908 |
Miejsce wyd. | Lwów |
Tłumacz | Felicja Nossig |
Tytuł orygin. | Jerusalem |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała część pierwsza |
Indeks stron |
Tej samej nocy, kiedy młodzież tańczyła u Ingmara Silnego, Halfvor nie był obecnym na ingmarowskim dworze a córka Ingmarów Karina leżała sama w swej izbie. Wśród nocy miała ciężki sen. Śniło jej się, że Eljasz był jeszcze przy życiu i odbywał właśnie wielką pijatykę. Słyszała że w sali dźwięczały szklanki, rozlegał się głośny śmiech i rozbrzmiewały pieśni pijackie.
I zdawało jej się, że hałas rozpoczęty, przez Eljasza i jego towarzyszy stawał się coraz głośniejszym a nareszcie wydawał się, jak gdyby łamano w kawałki stoły i ławki. Karina przelękła się tak silnie, iż przebudziła się.
Ale chociaż już nie spała, łoskot nie ustawał. Ziemia drżała, okna dźwięczały, z dachów zlatywały cegły, stara grusza przed fasadą uderzała suchemi gałęziami o mur.
Zdawało jej się, że to już nastał poranek Sądu ostatecznego.
Wtem, właśnie w chwili, gdy łoskot był najgwałtowniejszy, pękła szyba, i kawałki szkła spadły z brzękiem na ziemię Silny wiatr wnikł do izby i Karina usłyszała tuż nad uchem śmiech, i ten sam śmiech, który dopiero co słyszała we śnie.
Karinie zdawało się, ze umiera: nigdy jeszcze nie doznała podobnego przerażenia. Serce jej przestało uderzać i cale ciało zesztywniało i stało się gdyby lód zimne.
Lecz łoskot wnet ustał i Karina przyszła znów do siebie. Zimne powietrze nocne wnikało do izby i po chwili Karina zdecydowała się wstać, aby zatkać dziurę w oknie. Lecz, gdy chciała się podnieść z łóżka, nogi odmówiły jej posłuszeństwa, i zmiarkowała, że nie może chodzić.
Kanna nie zawołała o pomoc, lecz położyła się napowrót spokojnie. „Skoro się uspokoję, będę znów mogła chodzić“, pomyślała. Po chwili spróbowała powtórnie, ale obie nogi były bezsilne i nie do użycia. Nie mogła się na nich oprzeć, lecz upadła i leżała na podłodze obok łóżka.
Rano, gdy zbudziła się służba, posiano po lekarza. Przybył natychmiast, lecz nie mógł pojąć co się Karinie stało. Nie była ani chora, ani sparaliżowana, sądził więc, że to były skutki przebytego strachu. „To się wkrótce polepszy“ rzekł.
Karina słuchała, co lekarz mówił, nie odpowiadając ani słowa. Wiedziała ona, że Eljasz był w nocy w izbie i że on to był przyczyną tego, co się stało; była też przekonaną, że nigdy już nie będzie mogła chodzić.
Przez całe przedpołudnie Karina była milcząca i zamyślona. Starała się zbadać, dlaczego Bóg zesłał na nią to nieszczęście; sądziła sama siebie surowo, lecz nie mogła przypomnieć sobie, iżby popełniła grzech, któryby zasługiwał na tak ostrą karę. „Bóg jest niesprawiedliwym dla mnie,“ pomyślała.
Popołudniu kazała się zawieść do domu misyonarskiego Sztorma, gdzie mówił dziś kaznodzieja Dagson. Spodziewała się, że Dagson wytłumaczy jej, dlaczego tak ciężko została ukaraną.
Dagson był poważanym kaznodzieją, nigdy jednak jeszcze nie miał tyle słuchaczy, co owego dnia: toż to tłumy stały dziś przed domem misyonarskim! A wszyscy mówili tylko o tem, co ubiegłej nocy działo się w chacie Ingmara Silnego.
Cała gmina była przerażona i wszyscy zeszli się tu, aby usłyszeć słowo Boże, które wyzwoliłoby ich z tej trwogi.
Ani czwarta część obecnych nie mogła wejść do wnętrza, lecz okna i drzwi stały otworem, a Dagson miał głos tak silny, że mogli go słyszeć i ci co stali na dworze.
Kaznodzieja wiedział co się stało i czego się po nim ludzie spodziewali. Rozpoczął mowę groźnemi słowy o piekle i o mocarzu otchłani. Mówił o tym który krąży wśród ciemności i poluje na dusze, rozstawia pułapki występku i zarzuca sieci grzechu.
Słuchacze drżeli z przerażenia i widzieli świat napełniony szatanami, którzy ludzi kusili i wabili. Wszędzie pełno było grzechu i niebezpieczeństwa. Wszędzie kroczono po trzęsawiskach i pułapkach 1 każdy się czuł, jakby zwierzem leśnym gonionym i prześladowanym.
Gdy Dagson mówił o tem, głos jego rozbrzmiewał po sali jak rozszalała burza, a słowa jego były niby ogniste płomienie.
Mowa Dagsona podobną była do pożaru leśnego; poprzez wszystkie te dyabły, wśród dymu i płomieni zdawało się, jak gdyby cały las dokoła stał w ogniu, jak gdyby płomień prześlizgiwał się pod mchem, gdzie tylko noga stąpi a wznoszące się chmury dymu tamowały oddech; jak gdyby żar palił włosy, trzask ognia kładł się w uszy a od iskier co chwila miała zająć się odzież.
W ten sposób Dagson przepędzał słuchaczy swych poprzez ogień, dym i rozpacz; ogień z tyłu i ogień dokoła; wszędzie czyhała zguba.
Ale z wszystkich tych okropności wyprowadził ich w końcu na zieloną oazę wśród lasu, gdzie był spokój, chłód i bezpieczeństwo. A w samym środku na kwitnącej łące siedział Jezus. Wyciągał ramiona ku prześladowanym, a oni usiedli u stóp jego, i znikło wszelkie niebezpieczeństwo i znikły strachy i prześladowania.
Dagson mówił to, co sam odczuwał. Jeżeli tylko mógł ułożyć się u stóp Jezusowych, schodziły nań spokój i cisza i nie bał się już niczego w życiu.
Gdy Dagson skończył swą mowę, powstało silne poruszenie w pośród słuchaczy. Niektórzy wystąpili i dziękowali mu, a innym łzy spływały z oczu. I mówili, że kazanie to pobudziło ich do prawdziwej wiary w Boga.
Ale córka Ingmarów Karina siedziała nieruchomie, a gdy Dagson skończył mowę, podniosła, ciężkie swe powieki i spojrzała nań wzrokiem, w którym był zarzut, że ona jedna odeszła z próżnemi rękami.
Wtem rozległ się przed domem misyonarskim głos silny i zawołał tak głośno, że całe zgromadzenie zrozumiało, następujące słowa:
„Biada biada, biada tym, którzy kamienie podają miasto chleba!“
Karina nie wiedziała kto mówił, musiała siedzieć przykuta do ławki, gdy inni tłoczyli się ku wyjściu.
Po chwili przyszli jej domownicy i opowiedzieli jej, że był to jakiś słuszny ciemny człowiek którego nikt nie znał. Podczas kazania przejeżdżał tędy dorożką z młodą, jasnowłosą kobietą. Zatrzymali powóz i słuchali kazania, a gdy ruszyli dalej, człowiek ów wstał i zawołał owe słowa.
Niektórzy mówili, że kobieta wydawała im się znajomą. Mniemali, że to musiała być jedna z córek Ingmara, która wyszła za mąż w Ameryce a ów człowiek musiał być jej mężem. Nie łatwo to jednak kogoś poznać, którego widziało się młodem dziewczęciem w zwykłym stroju chłopskim, a kto powraca w miejskiem ubraniu jako osoba dorosła.
Karina myślała to samo o Dagsonie, co ów obcy człowiek; można to już było poznać po tem, że nigdy nie kazała się już zawieść do Domu misyonarskiego.
W całej parafii wszczął się silny ruch religijny. Na wszystkich zgromadzeniach działy się nawrócenia i przebudzenia, jak gdyby każdy znajdywał właśnie to, za czem tęsknił.
Nikt jednak z wszystkich tych ludzi o których Karina słyszała, nie potrafił ją nakłonić, by się cierpliwie poddała karze, którą Bóg zesłał na nią.
∗
∗ ∗ |
Birger Larson miał kowala, którego kuźnia leżała przy gościńcu. Kuźnia była mała i ciemna, i miała zamiast okna dziurę i drzwi niziutkie. Birger Larson sporządzał wielkie noże, naprawiał zamki, obijał koła wozów i sanek. Jeżeli nie miał lepszej roboty, robił także gwoździe.
Pewnego letniego wieczora kuźnia była jeszcze w pełnym ruchu. Birger Larson stał sam przy kowadle i kuł główki do gwoździ, a syn jego, który miał lat siedemnaście, stał przy drugiem kowadle i kuł jednaj cienką sztabkę żelazną po drugiej, poczem ją przeginał. Drugi syn pracował miechem a trzeci znosił węgle, lub odwracał w ogniu żelaziwo żarzące i roznosił je kowalom. Czwarty syn miał zaledwie 7 lat; zbierał gotowe gwoździe, rzucał je do wiadra napełnionego wodą i związywał je w paczki.
Podczas tej roboty nadszedł jakiś obcy człowiek i stanął w otwartych drzwiach. Był to słuszny czarny człowiek, i musiał prawie uklęknąć, aby mógł zajrzeć do kuźni.
Birger Larson zatrzymał się w robocie i zapytał czego sobie życzy.
„Nie gniewajcie się, że zaglądam tu, chociaż nie mam zamówienia“ rzekł obcy. „Byłem sam kowalem w młodych latach, i dlatego trudno mi przejść obok kuźni, nie zaglądnąwszy.“
Teraz kowal zaczął zapytywać obcego człowieka, kim jest i skąd przybywa. Człowiek odpowiadał uprzejmie, lecz nie zdradził swego nazwiska. Birger pomyślał, że mądry z niego człowiek i znalazł w nim upodobanie. „Wyszedł z nim na czarny plac przed kuźnią i chwalił się przed nim swymi synami. Z początku, mówił, ciężkie miał czasy, aż dokąd synowie podrośli i mogli mu pomagać w pracy. Ale teraz, kiedy wszyscy pracują, robota idzie raźno. „I zobaczycie, za kilka lat będą bogatym człowiekiem“, zakończył Birger swoje opowiadanie.
Obcy człowiek uśmiechał się i rzekł, że cieszy go to, iż Birger ma tak dobrą pomoc w swych synach. „Chciałbym jednak zapytać się o coś, ciągnął dalej, kładąc ciężką rękę na ramieniu Birgera, i patrząc mu głęboko w oczy. „Jeżeli masz tak dobrą pomoc w swych synach w rzeczach świeckich, czy wspierają cię oni także w sprawach duchowych?“
Birger wytrzeszczył oczy, bez zrozumienia. Wtedy rzekł obcy: „Widzę, że jest to dla ciebie rzecz nowa, więc zastanów się nad nią aż do czasu, kiedy się znów zobaczymy“.
I odszedł uśmiechając się. Birger Larson wszedł napowrót do kuźni; poskrobał się w głowę, pokrytą żółtemi jak mosiądz i twardemi włosami, i zwrócił się napowrót do swej roboty.
Pytanie obcego człowieka zajmowało go przez kilka dni bezustannie. Wydało ono mu się czemś bardzo dziwnem. „Jest w tem coś ukrytego, czego nie rozumię“, myślał.
W dzień potem, kiedy obcy człowiek rozmawiał z Birgerem Larsonem, był on we wsi w dawnym sklepie Timsa Halfvora, który po jego ożenieniu się z Kariną objął szwagier jego Kolas Gunnar.
Gunnar wyjechał, a tymczasem prowadziła handel żona jego, córka Ingmarów Brygita.
Stała za ladą piękna i majestatyczna. Odziedziczyła nietylko imię, ale i powierzchowność po matce swej, pięknej żonie Ingmara Wielkiego. Tak pięknej jak Brygita dziewczyny nie było nigdy przedtem na ingmarowskim dworze.
Chociaż jednak Brygita zewnętrznie nie była podobną do starego rodu, to jednak była również dobrą, uczciwą i sumienną, jak inni członkowie tej rodziny.
W nieobecności Gunnara Brygita zawiadywała interesem na swój sposób. Gdy naprzykład stary kapral Falt przyszedł chwiejnym krokiem, pijany i zażądał flaszki piwa, Brygita wprost odmówiła mu, gdy zaś uboga Lena Kolbjörn chciała kupić piękną broszkę, Brygita zamiast tego dawała jej pięć funtów mąki żytniej.
Jak długo Brygita rządziła w sklepie żadne dziecko nie ważyło się roztrwonić swych nędznych groszy na rodzynki i cukierki; a gdy wieśniaczka jakaś zażądała w sklepie cieńkiej mieszczańskiej materyi, Brygita odesłała ją z napomnieniem, aby lepiej sama utkała na własnym warsztacie trwałe, silne płótno.
Lecz owego dnia nie było dużo kupujących. Brygita godzinami siedziała samotnie. Skuliła się i patrzyła przed siebie a rozpacz malowała się w jej oczach.
Nareszcie podniosła się, poszukała powrozu, wysunęła drabinę ze sklepu do izby pozasklepowej i zrobiła z powrozu pętelkę, którą umocowała u haka na powale.
Brygita robiła to wszystko z gorączkową szybkością: wkrótce pętelka była gotowa i właśnie miała w nią włożyć głowę, gdy jeszcze raz spojrzała poza siebie.
W tej chwili właśnie otwarły się drzwi i wszedł wysoki, czarny człowiek. Wszedł on był do sklepu — czego Brygita nie słyszała — a nie znalazłszy nikogo, obszedł ladę i otworzył drzwi do tylnej izby.
Brygita milcząc zeszła z drabiny. Obcy człowiek nic do niej nie mówił, tylko powoli usunął się znów do sklepu a Brygita poszła za nim. Nie widziała jeszcze nigdy tego człowieka, miał czarne, kręte włosy, gęstą brodę, bystre oczy i niezwykle duże ręce. Nie można było odgadnąć, czy był panem, czy chłopem, bo był dobrze ubrany, miał jednak ruchy chłopskie. Usiadł na połamanym stołku w pobliżu drzwi i bezustannie wpatrywał się w Brygitę.
Wieśniaczka stała spokojnie za ladą i nie pytała go o nic, pragnęła tylko, aby szybko odszedł. Ale on wciąż patrzył na nią a Brygicie zdawało się, że te oczy przytrzymują ją, tak że nie mogła się ruszyć.
Nareszcie Brygita zniecierpliwiła się i powiedziała do siebie samej: „Dziwi mnie, że możesz myśleć, iż to coś pomoże, jeżeli tu będziesz siedział i pilnował. Zrozumiesz przecie, że to co mam zamiar uczynić, uczynię w każdym razie, skoro tylko będę sama.
Brygita stała spokojnie i wiodła dalej niemą rozmowę z obcym człowiekiem. „Gdyby to była rzecz, która się skończy, albo która jest tylko przejściowa, to mógłbyś mi przeszkodzić, ale to jest rzecz całkiem beznadziejna“.
Ale człowiek wciąż siedział i nie odwraca, oczu od niej.
„Musisz wiedzieć, że to nie wypada dla nas z dworu ingmarowskiego, abyśmy sklep trzymali“ opowiadała Brygita w myślach swych dalej. „Nie masz wyobrażenia, jak dobrze nam było z Gunarem, zanim objęliśmy ten sklep. Ludzie wprawdzie odradzali mi, abym za niego nie wyszła, bo nie lubili go dla jego czarnych włosów, przenikliwych oczu i ostrego języka. My jednak kochaliśmy się i nigdy nie padło między nami złe słowo, aż do czasu, gdy Gunar objął sklep.
„Wtedy dopiero“ — ciągnęła Brygita dalej swe nieme opowiadanie, — zepsuło się coś między nami. Chciałam, ażeby on prowadził sklep wedle mego przekonania, bo nie cierpię tego, jeżeli sprzedaje wino i piwo pijakom, i zdaje mi się, że powinien ludziom tylko to sprzedawać, co dla nich jest pożyteczne i potrzebne, ale Gunar twierdzi, iż to nierozumnie. Ze zaś nikt z nas nie chce ustąpić, więc kłócimy się wciąż, i teraz on przestał mnie już kochać“.
Patrzyła na człowieka siedzącego błędnemi oczami, jak gdyby dziwiąc się, że nie chce jej prośbie zadość uczynić.
„Ale to chyba już zrozumiesz, że nie mogę przeżyć tej hańby, że on każe biednych ludzi fantować i zabrać im jedyną krowę, lub nędznych kilka owiec?“
„To już nigdy nie da się naprawić, czy ty tego nie pojmujesz? Dlaczegóż więc nie odchodzisz, ażebym mogła już koniec zrobić?“
Lecz gdy ów człowiek wciąż siedział i wpatrywał się w Brygitę, ona uspokoiła się powoli a nakoniec zaczęła z cicha płakać. Była wzruszona tem, że siedział wciąż i pilnował jej. Było to wiele, ze strony człowieka, który jej wcale nie znał.
Skoro człowiek obcy widział, że Brygita płacze, wstał i zbliżył się ku drzwiom a gdy już był na progu, odwrócił się, popatrzył raz jeszcze przenikliwie na Brygitę, odchrząknął i rzekł głębokim głosem: »Nie zrób sobie niczego złego, blizkim jest już czas, kiedy będziesz mogła żyć sprawiedliwie“.
I odszedł. Kroki jego słychać było na terasie i na drodze, w miarę gdy się oddalał.
Brygita pospieszyła do tylnej izby, zdjęła powróz i odstawiła drabinę do sklepu. Potem usiadła cicho na skrzyni i przez kilka godzin siedziała tak nieruchomie.
Miała takie uczucie, jak gdyby długo, długo wśród ciemnej nocy wędrowała, i to wśród nocy tak ciemnej, że dłoni przed oczyma nie można było widzieć. Zabłądziła i nie wiedziała, gdzie się znajdowała, a na każdym kroku bała się, że zapadnie się w bagno, lub zleci w przepaść. Ale oto ktoś zawołał na nią, ażeby dalej nie szła, lecz usiadła i czekała aż dzień nastanie. Cieszyła się, że mogła już zaniechać tej niebezpiecznej wędrówki, a teraz siedziała i czekała aż dzionek nastanie.
∗
∗ ∗ |
Ingmar Silny miał córkę imieniem Anna-Liza. Była ona od wielu lat w Chicago i wyszła tam za mąż za Szweda Hellguma, który był przełożonym małej gminy, wyznającej całkiem odrębną wiarę i doktrynę. Następnego dnia po owej strasznej nocy, kiedy u Ingmara Silnego tańczono, Anna-Liza powróciła z mężem swym, aby odwiedzić starego ojca.
Hellgum używał wolnego czasu na robienie długich wycieczek w okolicę i wdawał się w rozmowę z wszystkimi ludźmi, których spotykał. Z początku mówił z nimi o rzeczach codziennych, ale żegnając się, kładł im ciężką swą rękę na ramieniu i mówił kilka słów dla zachęty i przebudzenia.
Ingmar Silny rzadko widywał zięcia. Stary był w tym roku bardzo zajęty, gdyż razem z młodym Ingmarem Ingmarsonem, który mieszkał już znów we dworze, stawiał tartak nad Langforsem. Był to wielki dzień dla Ingmara Silnego, gdy tartak był gotów i pierwszy belek pod trzeszczącemi piłami rozpadł się na białe deski.
Pewnego wieczora, gdy stary powracał z tartaku do domu, spotkał Annę-Lizę. Wyglądała zatrwożona i zdawało się. jak gdyby chciała ukryć się przed nim.
Ingmar Silny przyspieszył kroku, doszedł do domu i zatrzymał się nagle przed nim z pomarszczonem czołem. Tuż przed wejściem stał od dawien dawna wielki krzak różany. Strzegł go, jak oka w głowie i nie pozwolił nigdy, aby ktoś uszczknął chociażby jeden kwiatek lub listek, albo ażeby cośkolwiek z krzakiem robiono.
Ingmar Silny pielęgnował go dlatego tak starannie, ponieważ wiedział, że tam pod nim mieszkają podziemne duchy.
I oto ten krzak był ścięty, i rzecz naturalna, że uczynił to zięć jego, ów kaznodzieja, który nie mógł znieść krzaka.
Ingmar Silny miał jeszcze siekierę w ręku a palce jego zacisnęły się silniej dokoła rękojeści, gdy wchodził do domu.
Hellgum siedział i czytał biblię. Podniósł oczy i spojrzał przenikliwie na Ingmara Silnego. Potem zaczął dalej głosem donośnym czytać w biblii.
„Ażebyście nie myśleli, że będziemy jako poganie i ludzie innych krajów, uwielbiali drzewo i kamienie; to musi się zmienić.
„Jako żyw jestem, mówi Pan, będę panował nad wami silną dłonią i wyciągniętem ramieniem i dotknie was gniew mój...“
Nie mówiąc ani słowa, Ingmar Silny opuścił dom i spał tej nocy w stodole. W dwa dni później przeniósł się z Ingmarem w las, celem wypalania węgli i ścinania drzew. Mieli obaj zamiar spędzić tam całą zimę.
Hellgum występował już kilkakrotnie na zgromadzeniach chłopskich i wykładał swoją wiarę, która, jak stwierdził, była jedynie i prawdziwie chrześciańską. Hellgum nie był jednak tak wymownym jak Dagson i nie pozyskał ani jednego zwolennika. Ci, którzy spotykali go na drodze i mówili z nim kilka słów, spodziewali się po nim wielkich rzeczy, ale gdy Hellgum miał wygłosić dłuższe kazanie, wyrażał się ociężale, brakło mu oddechu i działał nużąco na słuchaczy.
W późnej jesieni córka Ingmarów Karina była bardzo przygnębiona, i rzadko tylko przemówiła słowo. Nie mogła jeszcze chodzić i siedziała dzień cały nieruchomie na swym krześle. Nie szukała już żadnych kaznodziei, lecz przesiadywała w domu w samotności i myślała o swojem nieszczęściu. Tu i ówdzie mówiła Halfvorowi, że zawsze słyszała jak ojciec jej mówił, że Ingmarsonowie nie powinni się niczego obawiać, jeżeli tylko kroczą drogą przez Boga wskazaną, lecz teraz przekonała się, że i to nie jest prawdą.
Nie wiedząc jak jej poradzić, Halfvor zaproponował jej pewnego razu, ażeby rozmówiła się z nowym kaznodzieją, ale Karina pospiesznie odparła, że nie chce już szukać pomocy u takich kaznodziei.
Pewnej niedzieli, z końcem sierpnia Karina siedziała sama przy oknie w wielkiej izbie. Głęboka cisza panowała w całym dworze, a Karinie zbierało się na sen. Głowa jej opadała coraz niżej na piersi i nareszcie zasnęła.
Obudziła się, gdy ktoś mówił coś właśnie pod jej oknem. Nie mogła widzieć, kto to był, ale głos był silny i głęboki a Karinie zdawało się, iż nigdy jeszcze nie słyszała tak pięknego głosu.
„Widzę, iż uważasz to za niemożliwe, ażeby ubogi, nieuczony człowiek wynaleźć mógł prawdę, za którą tak wiele uczonych panów daremnie szukało“, rzekł ów głos.
„Tak, odparł Halfvor, nie pojmuję, jak możesz być tak pewnym siebie“.
„To z Hellgumem Halfvor rozmawia“, pomyślała Karina. Usiłowała zamknąć okno, nie mogła jednak dosięgnąć go z swego krzesła.
„Ależ napisano jest — ciągnął dalej Hellgum — jeżeli ktoś uderzy cię w prawy policzek, podaj mu i drugi, a toż samo, że nie powinniśmy opierać się złemu, i wiele jeszcze innych podobnych rzeczy. A jednak są to przykazania, których nikt nie może się trzymać. Gdybyś spróbował to wykonywać, ludzie zabraliby ci twoje pola i las, ukradliby ci kartofle i wynieśliby twoje żyto, ba zdaje mi się, że zabraliby ci cały dwór Ingmarowski“.
„Łatwo być może“, odrzekł Halfvor.
„Czyżby więc Chrystus słowa owe wypowiedzieć miał tak tylko na wiatr, nic przez nie nie rozumiejąc?“
„Nie wiem do czego zdążasz“.
„Widzisz, jest tam jeszcze coś innego, nad czem trzeba się zastanowić“, rzekł Hellgum. „Jest to ta rzecz, że przez chrześciaństwo doszliśmy już tak daleko. Nikt między nami nie kradnie, nikt nie wyzyskuje wdów i sierót, nikt nie prześladuje, ani nienawidzi drugiego. Nigdy nie zdarza się między nami, ażeby ktoś zrobił coś złego, ponieważ mamy taką dobrą religię.
„Ależ naturalnie, wiele rzeczy dzieje się, które nie powinny się dziać“, przyznał Halfvor z cicha: słowa jego były senne i obojętne.
„Ale jeżeli masz młócarnię, która źle młóci to szukasz przecie, co jej brakuje? I nie uspokoisz się, aż się nie dowiesz, co w niej nie jest w porządku. A więc, skoro widzisz, że ludzi nie można doprowadzić do tego, ażeby żyli prawdziwie po chrześciańsku, powinieneś także poszukiwać, czy w tem chrześciaństwie nie ma gdzie błędu“.
„Nie mogę w to wierzyć, żeby nauka Chrystusa była błędną“, rzekł Halfvor.
„Nie, z początku była doskonałą, ale może być że potem coś się w niej popsuło. Mogło się złamać jedno kółko, widzisz, chociażby jedno maleńkie kółeczko, a potem już cała robota źle idzie“.
Umilkł na chwilę, jak gdyby szukał przykładów i dowodów.
„Opowiem ci teraz, co mi się zdarzyło przed kilku laty. Spróbowałem wówczas po raz pierwszy, żyć zupełnie wiernie wedle przykazań Chrystusa, i wiesz, jak się to skończyło? Pracowałem w owym czasie we fabryce, a gdy towarzysze moi zmiarkowali jak ze mną stoi, złożyli przedewszystkiem na mnie wielką część swej roboty, potem zabrali mi moje miejsce, a nakoniec rzucili na mnie podejrzenie o jakieś oszukaństwo, które jeden z nich popełnił, i dostałem się do więzienia“.
„Nie zawsze ma się do czynienia z ludźmi tak złymi“, odparł Halfvor, zawsze jeszcze obojętnie.
„Wtedy powiedziałem sobie: „Nie byłoby tak trudno żyć po chrześciańsku, gdyby się żyło na świecie samotnie i nie było bliźnich“. Byłem wprost zadowolony, że siedziałem w więzieniu, bo tam mogłem wieść uczciwe życie, i nikt mi nie przeszkadzał, ani też nie musiałem przez to znosić krzywdy. Ale potem przyszło mi na myśl, że żyć uczciwie w samotności, to tak samo, jak młyn, który się obraca, nie mając ziarn między kamieniami. I myślałem dalej, że skoro Pan Bóg stworzył tyle ludzi, to musiało być jego zamiarem, ażeby byli sobie wzajemną pomocą i opieką, a nie niszczyli się nawzajem. I wtedy nareszcie zrozumiałem, iż szatan musiał coś usunąć z biblii, ażeby chrześciaństwo sprowadzić na fałszywe tory“.
„Szatan nie mógł mieć tej mocy“, rzekł Halfvor.
„A jednak usunął coś rzeczywiście, a mianowicie słowa: „Wy, którzy wieść chcecie chrześciańskie życie, szukajcie pomocy u waszych bliźnich“.
Halfvor nic nie odpowiedział, ale Karina potakiwała głową. Słuchała rozmowy bardzo uważnie i nie uszło jej ani słowo.
„Skoro uwolniono mnie z więzienia — ciągnął dalej Hellgum — udałem się do jednego z moich towarzyszy i prosiłem go, aby mi pomógł wieść życie uczciwe, a gdy było nas dwóch, rzecz poszła już lepiej. Później przystąpił do nas trzeci i czwarty i szło coraz lepiej. Teraz mieszka nas w Chicago razem trzydziestu. Dzielimy się wszystkiem i jeden czuwa nad drugim, a droga sprawiedliwości roztacza się równo i prosto przed nami. Możemy postępować w obec siebie prawdziwie po chrześciańsku, bo jeden brat nie nadużywa dobroci drugiego i nie wyzyskuje jegc pokory“.
Gdy Halfvor wciąż milczał, Hellgum mówił dalej przekonywująco: „Wiesz przecie Halfvorze, że kto chce dokonać czegoś wielkiego, ten łączy się z drugimi i szuka ich pomocy. I w tym dworze nie możesz sam jeden dać sobie rady, a gdybyś chciał fabrykę założyć, musiałbyś postarać się o dużo akcyonaryuszy, a pomyśl tylko, ilu to ludzi potrzebowałbyś, gdybyś chciał zbudować kolej żelazną.
Najtrudniejszą zaś rzecz, to jest chrześciańskie życie, chciałbyś dokonać na własną rękę, bez pomocy innych? Albo też wcale tego nie próbujesz, bo wiesz z góry, że nie uda ci się.
„Jedyni ludzie, którzy weszli na prawdziwą drogę, to ci, którzy tam w Chicago złączyli się ze mną. Ten związek jest to prawdziwa Nowa Jerozolima, która nam z nieba została zesłana. A dowód masz w tem, że dary Ducha Świętego, które zeszły na pierwszych chrześcian, i nam dostały się w udziele: Albowiem niektórzy między nami słyszą głos Boży; inni przepowiadają, inni znów mają dar leczenia chorych“.
„A ty potrafisz uleczyć chorych?“ przerwał mu Halfvor pospiesznie.
„Tak, odrzekł Hellgum, mogę uleczyć tych, którzy wierzą we mnie“.
„Trudno jest wierzyć w inną naukę, niżeli tę, której jako dzieci nauczyliśmy się“, odrzekł Halfvor zamyślony.
„A ja ci mówię Halfvorze z całą pewnością, że ty nam wkrótce będziesz pomocnym w budowaniu Nowej Jerozoljmy“, rzekł Hellgum.
Potem nastała cisza, a wkrótce Karina słyszała, że Hellgum żegnał się.
Po chwili Halfvor wszedł do Kariny. Gdy widział, że siedziała przy otwartem oknie, rzekł: „Słyszałaś pewnie wszystko, co Hellgum mówił? — „Tak, odrzekła żona jego. — Czy słyszałaś także, że mówił, iż potrafi uleczyć tego, kto weń wierzy?“
Karina zarumieniła się lekko; nauka Hellguma podobała jej się lepiej, niż wszystko co w ciągu lata słyszała. Był w tem co mówił praktyczny rozum, który przemawiał do niej. Była tam mowa o czynach i o pracy, nie zaś o czułostkowości, na której się nie rozumiała. Nie chciała jednak przyznać się do tego; nie chciała raz na zawsze nie mieć do czynienia z kaznodziejami. „Nie chcę mieć innej wiary, niż mój ojciec“, rzekła.
W kilka tygodni później Karina siedziała znów w sali. Jesień nadeszła już, wiatr szumiał dokoła domu, a na kuchni trzeszczał ogień. Nikt prócz niej nie był w pokoju, tylko jej mała córeczka, która miała prawie rok i właśnie zaczęła chodzić. Dziecko siedziało u stóp matki i bawiło się.
Gdy Karina tak siedziała, otwarły się drzwi, i wszedł wysoki i czarny człowiek. Włosy miał kręte, oczy przenikliwe i wielkie muszkularne ręce. Zanim wyrzekł słowo, Karina odgadła już, że był to Hellgum.
Powiedział dzień dobry i zapytał o Halfvora, a wieśniaczka odrzekła, że pojechał na zgromadzenie, ale wnet wróci.
Hellgum usiadł i zachowywał się milcząco, tylko od czasu do czasu rzucał spojrzenie na Karinę.
„Słyszałem, że jesteś chorą“, rozpoczął po chwili.
„Tak, odrzekła Karina, od sześciu miesięcy nie mogę zrobić ani kroku“.
„Postanowiłem sobie modlić się z tobą“, rzekł kaznodzieja.
Karina nie odpowiedziała nic, spuściła oczy i zamknęła się niejako w sobie.
„Słyszałaś może, że posiadam dar uleczania chorych?“
Karina podniosła oczy i spojrzała nań podejrzliwie. „Dziękuję wam, rzekła, żeście o mnie myśleli, ale z tego nic nie będzie, ponieważ nie chcę zmienić mojej wiary“.
„Może jednak, mimoto Pan Bóg pomoże ci? ponieważ zawsze starałaś się prowadzić życie uczciwe“, rzekł.
„Ach, z pewnością nie mam tyle łaski u Boga, ażeby mi dopomógł“.
Milczeli przez chwilę, poczem Hellgum zapytał:
„Czy nigdy nie zastanawiałaś się nad tem, dlaczego Bóg zesłał na ciebie to nieszczęście?“
Karina nie odpowiedziała nic na to pytanie, zdawało się, że znów zamknęła się w sobie.
„Głos wewnętrzny mówi mi, że Bóg uczynił to w tym celu, aby imię Jego bardziej jeszcze było wielbione“, rzekł Hellgum.
Gdy Karina to usłyszała, wpadła w złość. Kilka czerwonych plam wystąpiło jej na policzki, i uważała to za arogancyę ze strony Hellguma, sądzić, iż zesłał na nią chorobę, ażeby jemu dać sposobność dokonania cudu.
Kaznodzieja wstał i położył rękę na jej głowie. „Czy chcesz, abym się modlił za ciebie?“ zapytał. W tej chwili Karina uczuła, że jakiś prąd zdrowia i życia przeniknął jej ciało, ale gniewało ją natręctwo Hellguma, więc gwałtownie odrzuciła jego rękę i podniosła ramię, jak gdyby chciała go uderzyć, słów w pospiechu nie umiała wydobyć.
Hellgum cofnął się do drzwi. »Nie wolno odrzucać, co Bóg komuś zseła“. rzekł. — „Nie — odpowiedziała Karina — „co Bóg zseła, to przyjąć musimy“.
»Powiadam ci, że dziś na dom ten spadnie łaska Boża“, rzekł Hellgum. Karina nic nie odpowiedziała. „Pomyśl o mnie, gdy będziesz uratowaną“, rzekł Hellgum wychodząc.
Karina siedziała prosto w krześle. Czerwone plamy długo jeszcze paliły jej policzki. Była bardzo rozgniewana. „Czyż nie mogę mieć spokoju nawet w własnym domu!“ myślała.
„Straszna to rzecz, ilu to ludziom zdaje się, że są od Boga powołani“.
W tem nagle spostrzegła, że mała jej dziecina powstała z ziemi i przyczołgała się do ogniska. Mała odkryła tam w tej chwili świecący się ogień, wykrzyknęła z radości i raczkowała możliwie szybko w tym kierunku.
Karina wołała na nią, ale dziecko nie słuchało; starało się z wielkim trudem wygramolić na ognisko; upadło kilka razy, ale na koniec dostało się przecie do kamienia, na którym rozniecony był ogień.
»O Boże, o Boże dopomóż mi!“ zawołała Karina. Zaczęła wołać głośno o pomoc, chociaż wiedziała, że nie było nikogo w pobliżu.
Dziecko pochyliło się śmiejąc się nad płomieniem; w tem paląca się głownia spadła z ogniska na żółtą sukienkę dziecka.
Lecz nagle Karina stanęła wyprostowana i biegnąc szybko do ogniska porwała dziecko.
Gdy już wszystkie iskry strzepnęła z sukienki obejrzała dziecko i przekonała się, że nie było poparzone, wtedy dopiero uprzytomniła sobie, co się właściwie stało. Wszakże stała o własnych siłach poszła własnemi nogami i nadal także umiała chodzić!
Karina czuła najsilniejsze wzruszenie, jakiego kiedykolwiek w życiu doznała, a zarazem wzruszenie to sprawiało jej największe szczęście.
Rozumiała, iż znajdowała się pod szczególną pieczą i starannością boską, i że Pan Bóg jej zesłał w dom świętego człowieka, aby ją uratował.
∗
∗ ∗ |
Jak i uboga szara chatka blask roztacza, gdy promienieje w niej ogień rozniecony, tak i ten nędzny szwedzki krajobraz płomiennym był i wspaniałym, jak rzadko. Wszystko tu było żółte i tak dziwnie promienne, jak tylko wyobrazić sobie można krajobraz na powierzchni słońca.
Lecz gdy Hellgum to widział, myślał o tem, że wnet już nadejdzie czas, kiedy Bóg pozwoli, ażeby kraj ten świętością zajaśniał, kiedy zejdą wszystkie słowa, które on w ciągu lata ubiegłego rozsiewał i zrodzą pierworodny owoc sprawiedliwości.
I oto pewnego wieczora przyszedł Halfror i zaprosił go wraz z Anną-Lizą na dwór ingmarowski.
Gdy weszli na wielkie podwórze, wszystko, tu było uroczyście przystrojone. Zwiędłe liście wymieciono z pod brzóz, a narzędzia i wozy, które zwykle zastawiały podwórze, usunięto. „Przyjdzie zapewnie dużo gości“, myślała Anna-Liza. Równocześnie Halfvor otworzył drzwi.
Było tam wiele ludzi, którzy siedzieli poważnie na ławkach i wyglądali, jak gdyby na kogoś czekali. Hellgum zaś spostrzegł natychmiast, że były to najznakomitsze osobistości we wsi.
Spostrzegł najpierw Ljunga Björna z żoną Martą, córką Ingmarów, i Kolaasa Gunnara z żoną. Potem był tam Krister Larson i Izrael Tomason z żonami, które również pochodziły z rodziny Ingmarów. Był także Hök Matts Erykson z synem swym Gabryelem, Gunhilda, córka burmistrza i wielu innych. Razem było około dwadzieścia osób.
Gdy Hellgum i Anna-Liza przywitali się z wszystkimi, rzekł Tims Halfvor: „Zgromadzili się tu ci, którzy zastanowili się nad tem, co Hellgum nam mówił podczas lata. Najwięcej zgromadzonych tu należy do starego rodu, który zawsze pragnął kroczyć drogą przez Boga wskazaną, a jeżeli Hellgum chce nam w tem być pomocnym, chętnie pójdziemy za nim“.
Następnego dnia rozeszła się we wsi wieść, że na ingmarowskim dworze utworzyła się nowa sekta, która sądziła, iż ona jedynie zrozumiała prawdziwe chrześcijaństwo.