Kapitan Paweł/Tom I/III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Kapitan Paweł
Wydawca S. Orgelbrand
Data wyd. 1842
Druk Drukarnia J. Wróblewskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz A. F.
Tytuł orygin. Le Capitaine Paul
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


III.



PONIEWAŻ przyczyny, które znagliły Kapitana Pawła przybić do brzegów Bretanii, nie mają żadnego związku z naszą powieścią, jak tylko tyle, cośmy powyżej opowiedzieli, zostawim naszych czytelników w tej saméj niepewności co i mieszkańców Port-Louis, udamy się tylko za nim na zachód.
Czas był przyjemny, niebo czyste, a i Indienne płynęła spokojnie, majtkowie nieczynni spoczywali na pokładzie, oprócz kilku zajętych obrotami, reszta załogi rozproszona po okręcie, dowoli używała wywczasu; gdy głos z góry zawołał: — Hej! tam z dołu! — Cóż to? zapytał oficer. — Okręt! odpowiedział majtek będący na wierzchu masztu. — Okręt panie oficerze, zamelduj kapitanowi.
— Okręt, okręt, zawołali wszyscy majtkowie, okręt! zawołał młodzieniec mający około dwudziestu pięciu lat, biegnąc po wschodach; zapytać się pana Artura co sądzi o tém.
— Panie Arturze, zawołał oficer po angielsku, kapitan pyta się co pan sądzisz o tém okręcie.
— Co ja sądzę, odrzekł młody kadet pnąc się na górę, zdaje mi się, że to jest wielki liniowy okręt, płynący ku nam, oto spuścił swój wielki żagiel.
— Tak-tak, rzekł młody człowiek, którego Walter nazwał kapitanem, ma tak dobre oczy jak my, spostrzegł nas także. To dobrze, jeżeli lubi rozmawiać się, znajdzie z kim mówić, a prawdę powiedziawszy nasze działa duszą się od tak długiego milczenia. — Panie, rzekł oficer, ostrzeż dowódcę artyleryj, że zobaczyliśmy okręt, aby miał wszystko w pogotowia. — A ty panie Arturze co myślisz o tym okręcie?
— Jest liniowy i chociaż nie widziém jego bandery, przysiągłbym, że jest w służbie króla Jerzego.
— I że ma polecenie ścigać Indjankę, obiecując jéj dowódcy: jeżeli jest oficerem stopień kapitana, a jeśli kapitanem komodora. Oto rozpiął wszystkie żagle, zapewne puści się w pogoń za nami; uczyń toż samo panie Walter, i odbywajmy podroż zwykłym trybem; zobaczemy czy będzie śmiał nas zaczepić!
Rozkaz wydany przez kapitana został powtórzony i wkrótce żagle rozpięto, fregata jak gdyby na widok nieprzyjaciela ożywiona odwagą, zagłębiła się w morzu i prując bałwany, rozrzucała pianę na wszystkie strony.
Pod ten czas panowała zupełna spokojność na okręcie, użyjemy go dla zapoznania czytelników z młodym oficerem.
Tą razą, nie był-to: ani młody roztrzepany kadet, który przywiózł z sobą hrabiego d’Auray, ani stary kapitan, skurczony z głosem drżącym; był to przyjemny młodzieniec, mogący mieć ze dwadzieścia pięć lat, który zrzuciwszy mundur, okazywał całą piękność składu ciała. Ubrany w surdut z czarnego axamitu z złotemi guzikami, sciśnięty pasem tureckim, za którym zatknięte piękne i drogie pistolety, zdawały się raczej służyć do ozdoby, niż obrony, spodnie z białego kaszemiru i buty dochodzące do kolan. Około szyi miał zawiązaną z niechcenia chustkę indyjską, jego włosy ztrząśnięte z pudru, czarne jak heban, pokrywał mały hełm ze stali, była to jedyna zbroja, jakiej używał podczas bitwy; kilka dziur i rysów świadczyły, że nieraz był obroną dla swego pana. Cała zaś załoga ubraną była w mundury francuzkie.
Tym czasem okręt, który pierwej wydawał się tak małym, dał się widzieć w całéj okazałości. Wszystkich oczy zwrócone były na niego, a chociaż żadnego rozkazu nie wydano, każdy czynił przygotowania, jak gdyby był pewnym bitwy.
Na okręcie tym, panowało głuche milczenie, które zawsze poprzedza w podobnej chwili, wydanie rozkazów dówódzcy. Gdy okręt zbliżył się tak do Indjanki, że go można było rozpoznać gołém okiem, poznano, że jest mocniejszy i o 36ciu działach, zresztą tak jak fregata, był bez pawilonu, a z powodu, że ludzi zasłaniała galerya, nie można było rozeznać, do którego należy narodu.
— Zdaje mi się, rzekł kapitan do, porucznika, że będziem mieli przedstawienie balu maskowego; każ zawiesić jaki pawilon Arturze, pokazem że nasza Indjanka jest kokietką, umiejącą przybrać rozmaite postacie. A ty panie Walter każ broń przygotować, gdyż nie sądzę, abyśmy trafili na przyjaciół.
Oba rozkazy zostały natychmiast wypełnione. Z jednéj skrzyni młody kadet wydobył ze dwanaście rozmaitych pawilonów, a porucznik Walter otworzył skrzynie z bronią, rozkazawszy wyjąć piki, topory, noże i t. p. i powrócił zająć swe miejsce przy kapitanie. Natenczas każdy zajął właściwe sobie miejsce, więcéj przez instynkt jak przez rozkaz; gdyż jeszcze hasło do bitwy nie było wydanem. Mały ten rozruch nagle sprawiony, powoli ustawał, a nakoniec zupełna spokojność nastąpiła.
Dwa okręta coraz bardziej zbliżały się ku sobie. A gdy już były tylko o trzy wystrzały działowe. — Panie Walter, rzekł kapitan, sądzę, że już czas zaintrygować. Pokaż mu pawilon Szkocyi.
Porucznik dał znak, a chorągiew czerwona, pomięszana z niebieskiem, wzniosła się jak płomień na wierzchołek Indjanki, lecz żaden znak na drugim okręcie nie okazał, aby na to zwrócono uwagę.
— Tak, tak, rzekł kapitan, trzech lampartów angielskich, tak opanowało lwa Szkocyi, że nie zwracają nań uwagi; sądzą, że należąc do nich, bronić się nie umie: pokaż im inną flagę panie Walter, może przecie potrafim rozwiązać im język.
— Którą kapitanie?
— Weź bez wyboru, przypadek posłuży nam. Skoro tylko rozkaz wydanym został, pawilon Szkocyi znikł, a miejsce jego zajął Sardynii. Okręt pozostał niemym.
— Widać, rzekł kapitan, że król Jerzy zostaje w dobrem porozumieniu z bratem swoim królem Cypru i Jerozolimy. Nie dokuczajmy mu żartując. Pokaż mu panie Walter godło Ameryki z towarzyszeniem działa.
Rozkaz wypełniono, — miejsce pawilonu niebieskiego z srebrnym krzyżem, zajął pawilon Stanów Zjednoczonych, połączony z wystrzałem działa.
Stało się jak kapitan przewidział; okręt przeciwny wywiesił pawilon Wielkiej Brytanii. I w tej chwili kłęby dymu dały się widzieć, a kula armatnia upadła o sto kroków od Indjanki.
— Kaź uderzyć w bęben panie Walter, zawołał kapitan. Dzieci, kończył, zwracając się do ludzi, hura!! za Amerykę, śmierć Anglii!
Krzyk ogólny odpowiedział mu, i nic ustał jeszcze, gdy uderzenie w bęben na okręcie Drake, gdyż taką nosił nazwę, dał się słyszeć; bęben Indjanki odpowiedział mu i każdy pobiegł zająć swe miejsce, artylerzyści przy działach, oficerowie przy baterjach, a majtkowie na zwykłych miejscach. Kapitan stanął na tyle okrętu ze swoją lunetą, znamieniem wyższości stopnia, berłem królestwa morskiego, które dowódzca trzyma podczas bitwy lub burzy.
Teraz role zmieniły się, okręt angielski, okazywał niecierpliwość, a amerykański był najspokojniejszym: zbliżyły się do siebie na strzał działowy, tuman dymu w całéj długości okrył okręt; huk podobny do grzmotu piorunowego rozległ się po Oceanie. a posłańcy śmierci w swéj gwałtowności źle wyrachowani, upadli w bliskości fregaty, która jakby gardząc odpowiednią, spokojna, wolno płynęła.
W téj chwili kapitan jeszcze raz powiódł wzrokiem po pokładzie swego okrętu, i zdziwiony, zatrzymał go na osobie, która po raz pierwszy nam się przedstawi.
Był to młodzieniec od dwudziestu dwóch do dwudziestu trzech lat, przyjemnej i bladéj twarzy, skromny, którego kapitan nie znał wcale; był oparty o maszt środkowy, ręce założone na piersi, patrzał wzrokiem pełnym smutku na okręt angielski zbliżający się coraz bardziéj. Ta zimna krew w podobnéj chwili w człowieku, który nie zdawał się być wojskowym, uderzyła mocno kapitana, przypomniał sobie jeńca oddanego mu przez hrabiego [1] d’Auray, ostatniej nocy pobytu w Port Louis.
— Kto pozwolił panu wejśc na pokład? — zapytał go, łagodząc ile możności swój głos, tak, że trudno byłoby rozróżnić, czy te słow były wymówką czy zapytaniem.
— Nikt panie! — odpowiedział więzień głosem smutnym — sądziłem, że w podobnej chwili będzie pan mniej surowy w wypełnianiu obowiązku włożonego na ciebie.
— Czy wie pan, że mu jest zabronione przebywać z załogą?
— Panie nie przebywam z załogą; przyszedłem tylko zobaczyć, czy jakaś kula nie jest mi pisana.
— Możesz wkrótce tego doświadczyć jeżeli tu pozostaniesz. Wierz mi! Udaj się lepiej na dół.
— Czy to jest rada czy rozkaz, kapitanie?
— Zostawiam panu wybór.
— W takim razie dziękuję panu, zostaję.
Nowy wystrzał dał się słyszeć, okręty były już blisko siebie, kule nieprzyjacielskie przeszyły żagle Indjanki, i dwa kawały drzewa upadły na pokład. Kapitan miał wzrok zwrócony na więźnia, kula przeszła o łokieć nad jego głowa, drasnąwszy maszt, o który był oparty; lecz ten pozostał nieruchomy na miejscu, spokojny i milczący jak na początku. Kapitan znał się na odwadze; ta próba była mu dostateczna dla poznania tego człowieka.
— Dobrze zostań pan! A gdy przyjdzie do złączenia się z okrętem nieprzyjacielskim
, jeżeli będziesz miał chęć, weź pałasz lub topór, i walcz. Teraz daruj, że nie mogę dłużéj zajmować się tobą; mam co innego do czynienia. — Ognia!!
— Ognia! zawołał oficer, do którego, zwrócił swą mowę kapitan.
W tejże chwili Jndjanka wstrzęsła się i kłęby dymu buchnęły z hukiem. Kapitan niecierpliwie oczekiwał dopóki się dym nie rozproszy, aby poznać, jaki nastąpił skutek. Gdy wzrok jego mógł się przedrzeć do nieprzyjacielskiego okrętu, postrzegł, ze główny maszt został z róconym pociągając za sobą inne żagle okrętu Drake.
— Dobrze dzieci! dajcie ognia nim zdołają wywikłać się z płótna, a potem do haków!
Majtkowie wykonali ten rozkaz; fregata z wdziękiem obróciła się, i jak wulkan buchnęła płomieniem i dymem.
Tą razą, rozkaz wykonany był z całą ścisłością; wszystkie maszty zniknęły z nieprzyjacielskiego okrętu, oprócz dwóch główniejszych; natenczas okręt nieprzyjacielski odpowiedział rykiem dział; lecz jakby przez czarnoksięzką moc, Indjanka została ocaloną. Jeden rzut oka dał poznać Pawłowi, że nie poniósł żadnéj straty, podskoczył z radości i zawołał:
— Zahaczyć okręt i do walki dzieci!
Na pierwsze poruszenie Indjanki nieprzyjacielski okręt poznał jéj zamiary i chciał ich uniknąć, gdy wtem jeden z masztów podcięty do połowy, upadł z wielkim trzaskiem na pokład, pokrywając go żaglami i linami.
— Teraz należy do nas, — podsunąć się pod okręt i naprzód!
Indjanka posłuszna rozkazom zbliżała się ku okrętowi, który zmuszony był ją naśladować, i przyjąć walkę osobistą, gdyż nie mogąc czynić żadnych poruszeń, działa były mu nieużytecznemi. Drake pozostał więc na łasce swego przeciwnika, który gdyby chciał, mógłby był pogrążyć go w otchłań morza; lecz jakby wstydząc się podobnego zwycięztwa, dał jeszcze raz ognia, a nieczekając rozproszenia się dymu przybił do niego. Podczas tych działań i ryku dział, na Indjance zpomięszanych głosów, jeden głos tylko dawał się słyszeć.
— Odwaga dzieci!.. Związać ich razem, tak jak winowajców z pręgierzem! Ognia! i naprzód!.
Wszystkie te rozkazy wykonane zostały jakby kierowane nadprzyrodzoną siłą: dwa okręta połączone były z sobą linami, wtem głos podobny do piorunu dał się słyszeć:
— Naprzód!!!
A łącząc przykład z rozkazem, kapitan rzucił swoje znamię godności, okrył głowę hełmem, wziął pałasz w zęby, który miał przy boku i udał się na brzeg okrętu, aby przejść na nieprzyjacielski. Chociaż poruszenia po wydaniu rozkazu, następowały tak prędko jak piorun po błyskawicy, kapitan wstąpił już drugi na okręt nieprzyjacielski; pierwszym był młodzieniec, o którym wspomnieliśmy, zrzucił on swój ubiór; uzbrojony tylko toporem, stanął pierwszy do śmierci lub chwały.
— Mięszasz porządek na moim okręcie panie! rzekł Paweł śmiejąc się, ja pierwszy wstępuję zawsze. Na ten raz przebaczam ci.
Ze wszech stron majtkowie Indjanki cisnęli się na pokład okrętu angielskiego. Anglicy cofnęli się, a dawszy ognia czwartą część nieprzyjaciela powalili na pokład, pośród przekleństw i jęków.. Lecz głośniej nad narzekania i klątwy rozległ się głos:
— Co żyje, naprzód!
Wówczas powstała scena okropna, po huku dział, broni, trzasku granatów, pokazała się broń stalowa: pałasze, puginały i topory — toporami, rozcinali sobie głowy; puginałami otwierali piersi; pikami, przybijali się do szczątków masztu. Czasami pośród tego zamięszania, dawał się słyszeć pojedynczy strzał pistoletu, lecz jakby zawstydzony, że wmięszał się do podobnej rzezi, zaraz umilkł. Ta scena trwała kwadrans z zajadłością trudną do opisania; po upływie tego czasu, pawilon angielski opadł, a marynarze schronili się na spód okrętu. Na pokładzie pozostali tylko zwycięzcy, ranni i zabici: a pomiędzy niemi dowodzca Indjanki otoczony swemi, z kolanem na piersiach dowódzcy angielskiego, mając po prawéj Waltera, a po lewéj młodego więźnia, którego koszula krwią zbroczona, okazywała, że nie był nieczynnym.
Teraz skończyło się! rzekł Paweł, i nikt kroku naprzód nie postąpi!
A wyciągając rękę do swego młodego więźnia.
— Panie! rzekł, opowiesz mi twoją historyą, nieprawdaż? gdyż kryje się nikczemna zdrada. Do Cayenne, odwożą tylko podłych, a ty nie możesz być podłym, będąc odważnym!







  1. Przypis własny Wikiźródeł Brakująca str. 50 i 51 przepisana z wydania „Kapitan Paweł“ Aleksander Dumas, Wydawnictwo Hachette w Warszawie 2014r., str. 21-22





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.