Karol Śmiały/Tom I/Rozdział II

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Śmiały
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1895
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Charles le Téméraire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
II.
Lew Flandrji.

Przyczyny wojen między poddanymi a książętami są tego rodzaju, że historycy mają obowiązek wyjaśnienia ich jak najskrupulatniej.
Otóż zatarg pomiędzy Gandawczykami a ich władcą i panem oddawna już istniał. Filip Dobry miał już do nich urazę o to, że go opuścili najhaniebniej podczas oblężenia Calais.
Bruges zrewoltowało się; książę uśmierzywszy bunt pokonał miasto i rozpoczął rządy surowe absolutne, bez względu na przywileje i prawa miasta. Miał on zamiar doprowadzić do tego samego stopnia i Gandawę tak jak ukorzył miasto Bruges, wykonywając w niej rządy despotyczne.
Lecz Dobry ksiażę pomiędzy wielu przymiotami, posiadał i zdolności polityczne, mianowicie umiał wyczekiwać na stosowną chwilę do działania.
Wyczekując ciągle, zwolna czynił rozmaite próby.
Otóż w r. 1440, z wielką radością i zadowoleniem przeniósł Radę Flandrji do Courtrai, która do obecnej chwili miała swoje miejsce pobytu w Gandawie.
W r. 1448 naznaczył z winną absolutnością nowy podatek na sól.
Ipres i Bruges, poddały się temu bez najmniejszego oporu. Gandawa przeciwnie odmówiła zapłatę bezprawnie nałożonego podatku.
Miasto rządziło się samo — często też zmieniało i kształt swego rządu.
Byłto jego przywilej.
Na czele rady stało 26 sędziów i trzynastu z nich urzędowało z tytułem radców, w sprawach miasta i w sprawach zarządu skarbami i trzynastu zaś innych w charakterze sądców czyli starostów, byli oni zarazem sędziami, i wymierzali sprawiedliwość.
Mieszkańcy dzielili się na trzy główne kategorje: na mieszczan, ludzi zawodowych czyli rzemieślników i tkaczów.
Mieszczanie wybierali trzech radców i trzech starostów czyli sędziów; ludzie zaś zawodowi i tkacze mianowali razem pięciu radców i pięciu sędziów.
Taki kształt i forma rządu zaprowadzony został od chwili, gdy Filip Piękny odniósł zwycięstwo nad Flamandczykami.
Tymczasem, miasto postanowiło zmienić tę formę rządu, a byli nią tak zwani: dziekani.
Każdy z 52 rzemiosł miał swojego jednego dziekana. Dziekani miasta, wedle prawa, byli naczelnikami i pierwszemi samodzielnemi rządcami czyli sędziami miasta, nazywano ich wielkiemi dziekanami, stanowili oni rodzaj delegatów, czyli przedstawicieli króla. Każdy dziekan miał w swem zachowaniu sztandar cechowy, to jest tego zawodu, na którego czele stał i przysługiwało mu prawo zwołania wszystkich członków należących do tego samego zawodu czyli cechu.
Dostatecznem było, aby taki dziekan w piątek to jest w dniu targowym, utkwił na placu swój sztandar a wnet około sztandaru kupiły się grona osób należących do zawodu czyli do cechu, którego sztandar został wywieszony.
Rzadko się bardzo zdarzało, aby zatknięcie takiego sztandaru, odbyło się bez pewnego rodzaju zamieszek.
Książę niezadowolony odmową zapłaty podatku od soli i szukając sposobności zastosowania względem Gandawy tych środków despotycznych, jakiemi dotknął miasto Bruges, oświadczył Gandawczykom, że rozdziela urząd wielkiego dziekana od urzędu zarządcy czyli sędziego; czyli mówiąc inaczej, odejmuje im władzę delegatów ze swego ramienia i prawo reprezentowania miasta.
Nareszcie we wrześniu 1449 Dobry książę wprowadził silne garnizony wojskowe w Termonde, w Gavre i Rupelmonde, nakazał zatarasować kanały, na nowo zadekretował opłatę podatku od soli a nadto nałożył taksę na zboże i omłot ziarna.
Gandawczycy powtórnie najsilniej się temu oparli, odmawiając zapłaty.
Książę tedy odebrał wszelką władzę magistratowi miasta, skasował tak starostów jako i zarządców czyli sędziów, i zabronił w całej Flandrji słuchania rozkazów i rozporządzeń członków rady miejskiej w Gandawie.
Już od dawien dawna książę byłby stanowczo załatwił się z miastem i jego rządami gdyby nie zwracał uwagi na Wschód.
Miasta flamandzkie były pod jurysdykcją Francji i często, w wypadkach nadzwyczajnych, zwracały się ku niej. Lecz w r. 1450 Francja poczęła się wyłamywać z pod wpływów Anglii i Karol VII., król Bourges, coraz wyraźniej przybierał rolę i działanie jako prawdziwy król francuski. W r. 1453 Anglicy we Francji nic już zgoła nie posiadały wyjąwszy jednego, jedynego miasta Calais.
Jest prawdą że książę de Bourgogne zyskał daleko więcej na królu francuzkim, niż na nim ten ostatni, a zyskałby też jeszcze dwukrotnie gdyby została zdeklarowana między nimi wojna. Przez Auxerre i Peronne, trzymał on w szachu Paryż, zaś naokoło Paryża, w jego najbliższych okolicach usadowili się członkowie bractwa Złotego Runa Nemours, Montfort i Vendôme. Co ważniejsze: książę Orleanu, więzień w Asincourt, którego Filip po dwudziesto pięcio letniem więzieniu pragnął wykupić za sumę wynoszącą na dzisiejszą monetę trzy miljony, książę Orleanu ozdobiony orderem Złotego Runa i któremu oddał za żonę własną krewną, był z wszelką pewnością gotów dozwolić mu swobodnego przejścia przez Loarę. Nie ma podobno nic czulszego nad nieprzyjaciela zastarzałego, z którym się tylko co przyszło do zgody, z którym się pojednano.
Co się tycze króla Francji, jakąż miał broń przeciwko księciu de Bourgogne?
Jego najwyższa władza nad francuskiemi prowincjami; jego wpływy na Gandawę i Liége, te dwa demokratyczne wabiki, jakiemi mógł on przyciągnąć księcia, gdyby tenże nabrał chęci wyruszenia z armią przeciwko Francji.
Było to w owym czasie i szczęściem i nieszczęściem, siłą i słabością księcia Filipa, że on posiadał tak wielkie i tak ludne miasta. Absolutyzm rządził wszędzie, ci królowie Anglii, Francji i Hiszpanii, ten cesarz Niemiec, nawet i sam Papież, byli panami życia i śmierci swoich poddanych; tam jednak jest życie gdzie wolność.
Książę de Bourgogne jeden tylko panował nie nad umarłymi ale nad żyjącymi i wkrótce też dowiedział się z oburzeniem, że ci żywi odmawiają mu posłuszeństwa.
Na szczęście swoje książę równocześnie powziął wiadomość, że Anglicy pod wodzą Talbota wylądowali w Gujennie.
To zajęło tak Karola VII., że nie miał dość czasu myśleć o załatwieniu się natychmiastowem z ludnością Gandawy.
Od tej chwili tedy rozpoczęła się walka, o której wspominaliśmy a w której hrabia de Charolais, odbył pierwszą swą ogniową próbę, jako wojownik.
Gandawczycy teraz uczynili krok mający na celu rozbrojenie swych panów, którzy im zaprzysięgli, że będą zaoszczędzać życie ich samych i w osobach członków ich rodzin, żon i dzieci.
Sire de Comines, ten sam który pozostawił tak piękne pamiętniki o Ludwiku XI., Sir Comines, pan na Clyte, wielki rządca Flandrji wystąpił w tej mierze jako pośrednik.
Dobry książę domagał się przedewszystkiem wydania trzech mężów, którzy podatek nałożony na sól najenergiczniej zwalczali. Temi właśnie byli: Daniel Sersander, Lievin Potter i Lievin Snowt.
Gandawczycy odmówili.
Tymczasem trzej wymienieni zbrodniarze w obec księcia a bohaterzy w obec swych współbraci postanowili oddać się na łaskę i niełaskę Dobremu księciu.
Udali się więc do Termonde, uklękli pokornie przed nim i prosili o przebaczenie.
Książę Dobry skazał Sersandera na wygnanie na lat dwadzieścia do okolicy oddalonej od Gandawy o mil dwadzieścia; Potter również na wygnanie przez lat piętnaście, do okolicy oddalonej o mil 15 a Snowta na lat dziesięć do miejscowości odległej o mil dziesięć.
Taka to była właśnie łaska, jaką tych ludzi obdarzył Dobry książę.
Gandawczy dowiedziawszy się o postanowieniu księcia, doprowadzeni zostali do rozpaczy i zwątpienia.
Z dzwonnicy zabrzmiał olbrzymi dzwon, przezwany Rolandem, którego dźwięki zdawały się wymawiać i głosić wyrazy: Ro-land-ro-land-ro-land! Straszliwy ten dzwon, jako dzwon alarmowy, miał na sobie napis:
„Nazywam się Roland; kiedy odzywam się zwykłym tonem, zapowiada to pożar — gdy brzmię całą siłą — będzie wojna“.
Dla tego to wybuchło powstanie w mieście Gandawie — było to, jak się wyrażał sam książę Dobry, że dzielni mieszkańcy zrewoltowali się doprowadzeni do ostateczności jego tyranią.
Roland nieustawał huczeć swym potężnym głosem.
Objaśniliśmy kilku słowami organizację polityczną Gandawczyków — byłoby ono niezupełnem, gdybyśmy nie powiedzieli nic o organizacji wewnętrznej, społecznej.
Być może przekonamy się z tego, że Gandawczycy byli niedobrymi, złymi ludźmi, jak to stwierdzają w swych podaniach historycy piszący o Burgundji.
Przypominacie sobie, że za panowania Ludwika-Filipa, dzienniki rządowe mówiły o rewolucjonistach Lyonu, mianowicie nazywały ich: „nieszczęśliwi tkacze jedwabiu* „bracia flamandzkiego Lollarda“, którzy na swych chorągwiach mieli napisy:
Albo żyć pracując, albo umierać walcząc.
Gdybyście chcieli dowiedzieć zkąd pochodzi ten wyraz: „Lollard“ to wam powiemy, że składa się ze słowa lulla, usypiać, po szwedzku, albo z niemieckiego starożytnego narzecza: lullen co znaczy śpiewać, a raczej nucić po cichu.
Lollardzi zatem byli męczennikami pracy, którzy nucili sobie po cichu, pocieszając się tem w swej niedoli. Nazywano ich także: „boghards“ co znaczy modlić się.
Co zaś do kobiet, one były nazywane: beguines. Chcąc to zrozumieć idźcie do starożytnych miast Flandrji a tam zobaczycie jeszcze owe beguinki. Są to kobiety złączone w stowarzyszenie zakonne, ale nie klasztorne, są to zakonnice nie wykonywające ślubów, lecz dobrowolnie poświęcające się życiu zakonnemu, jakkolwiek nie przeszkadza im to wychodzić za mąż. Pospolicie opuszczają one swoje maluchne cele na zwiedzanie ubogich domków, chat i lepianek robotników, dokąd wstępują wnosząc słowa pociechy i miłości religijnej — celem ich życia szerzenie religii i miłości chrześcijańskiej, dwóch jedynych pociech w życiu człowieka.
Usposobienie Flamandczyka i nastrój jego myśli jest smutny; jest to północ deszczowa, północ mglista, północ, siedlisko błota; północ lodowata jest rajem w porównaniu z Flandrją.
Skoro pójdziemy dalej, głębiej, będziemy mieli Holandją, kraj stworzony sztucznie, którego życie i istnienie zależy od dziury, jaka się może wytworzyć w tamie; w dniu w którym Ocean pomyliłby się w swych prądach wodnych, pokryłyby fale te sześćdziesiąt miast; ta cała przestrzeń kraju zamieniłaby się w obszary morskie.
Otóż gdzie natura darzy takim smutkiem, należałoby spodziewać się jakiejś radości, jakiegoś wesołego usposobienia w domach niestety, brak tu nawet ożywiającego promienia słońca, któreby ogrzały ogniska tych nieszczęśliwych, zrozpaczonych mieszkańców.
Flamandczycy żyją towarzysko, cisną się jeden do drugiego, jak gdyby pragnęli się ogrzać. Nadają oni związkom łączączym mężczyznę i kobietę nazwę miłości, jak równie stosunek towarzyski między mężczyznami oznaczają uczuciem przyjaźni. Nie nazywają też stowarzyszenia w Lille, stowarzyszeniem, ale „przyjaźnią Lille“ przyjaźnią d’Aire.
Ich dewizą: Wszyscy za jednego i jeden za wszystkich“.
W razie spotkania się, witają się: „mój przyjacielu, mój obrońco albo moja tarczo“!
Jakież dźwięki mają ich dzwony? Dźwięki lojalne. Co one zapowiadają? Boskie prawo! Skoro wychodzi z domu ich Jacquemart ze swoją żoną Jakubiną, aby na kowadle żelaznym młotem uderzać godziny cóż wówczas śpiewają?
Śpiewają psalm: Quam jucundutn est, fratres, habitare in unum. (Jakże jest przyjemnie żyć w zgodzie).
Niech historycy prawią co im się tam podoba, ale flamandczycy nie są złymi ludźmi, kto braterstwo i przyjaźń podniósł do wysokości obowiązku i cnoty, ten nie może być wcale złym człowiekiem.
Jakież życie Flamandczyków?
Celem ich życia: przemysł!
Czemże jest sama Flandrja?
Wytworem przemysłu: Flandrją zachodnią pokonała morska woda i Flandrja wschodnia odniosła zwycięstwo nad wodą słodką.
Przemysł czyni to samo co zwycięzcy, staje się panem zdobytego kraju.
Jakiem prawem mógł książę Filip powiedzieć do przemysłu: Jestem hrabią Flandrji od lat dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu!
Przemysł mu bowiem odpowiedział:
Jestem ja właśnie hrabią Flandrji wcześniej niż ty, nie możesz zaś po mnie dziedziczyć, bo jestem nieśmiertelnym!
Następnie ubogi robotnik, który się mianował panem Gandawy, opłacił drogo ten zaszczyt i nie była ona dla niego taką jak dla Karola V. synekurą, który podobnież zaliczał się do obywateli miasta Gandawy. Miał on zużyć na to bardzo wiele czasu. Times is money, czas to złoto, powiadają Anglicy, ci flamandczycy Wielkiej Brytanji; — w epoce pokoju dzwon wzywa robotnika i rzemieślnika na zebrania lub na wybory; w dniach niebezpieczeństwa zaś, Roland powołuje ich do broni, a skoro Roland grzmi swą żelazną piersią, nie znajdzie się nikt, coby natychmiast nie odpowiedział: „Oto jestem!“
Roland bowiem jest tym duchem ożywiającym całą tę ludność handlową; tych robotników, wyrobników, rzemieślników; to duch który swym głosem ze spiżu brzmi i grzmiał zawsze w okolicznościach ważnych, w chwilach stanowczych, we wszystkich momentach nadzwyczajnych w życiu miasta — gdy dźwięczy, zapowiada nieuniknioną ludu agonię i wówczas tem potężnem brzmieniem porusza tłumy, doprowadza do zawrotu głowy, tak że nikt zgoła wówczas nie ma ani własnej woli, ani przytomności umysłu, ani pamięci co czyni.
Wszyscy jak jeden człowiek porywają za broń, od młodzieńców 20 letnich aż do starców, których gnębi ciężar sześciu dziesiątków życia, nawet księża i zakonnicy stają do szeregu!
Z miasta wychodzi czterdzieści pięć tysięcy zbrojnych bojowników.
Robotnik lub mularz zamianowanym zostaje dowódcą.
Bez wątpienia jeden z tych murarzy-architektów i inżynierów, który buduje tak katedry i świątynie jak niegdyś Michał-Anioł i jak on też wytwarzają machiny wojenne.
Owoż tedy Gandawczycy rozpoczęli kroki nieprzyjacielskie.
Czatowali oni i korzystając z chwili, w której gubernator Gandawy udał się do kościoła dla wysłuchania mszy, podstąpili pod bramy cytadeli i oświadczając że prowadzą więźniów, weszli; posterunek wojskowy nie podejrzywając podstępu puścił ich swobodnie. Skoro tam dostali się, miasto zostało zdobyte.
W kilka dni później, zamek de Poucques i Schendelbeke wpadł tym sposobem w ich ręce.
Tymczasem jeden z panów, mianowicie Lalaing skorzystał z czasu rzucając się z kilkoma innymi panami ku Audenarde. Miasto nie było zaopatrzone w żywność i Lalaing uciekł się do podstępu prawdziwie pańskiego, namówił mieszkańców aby wprowadzili do miasta dla bezpieczeństwa swoje bydło i zapasy żywności i skoro nareszcie bydło i zapasy miał w rękach, odpędził mieszkańców.
Tak trzymał się w mieście od 14 do 30 kwietnia, poczem nadeszła mu pomoc i został oswobodzony.
Przy tem jednak oswobodzeniu wywiązała się zaciekła walka. Rycerze lekkomyślnie dostali się aż do środka zastępów Gandawczyków, to jest wparli się pomiędzy ich piki i byliby niezawodnie czyn ten nierozsądny przypłacili własnem życiem, gdyby nie łucznicy pikardyjscy, którzy zaatakowali z boku Gandawczyków i złamali ich szeregi wypuszczeniem mnóstwa strzał.
Zwyciężeni jednak nie ustępowali, ale walczyli, walka zakończyła się aż pod bramami Gandawy.
W walce tej szczególniej odznaczyli się rzeźnicy, ich chorąży raniony w obie nogi, walczył ciągle czołgając się na kolanach.
Cała ta korporacja wedle miejscowych tradycji uważała się za potomków pewnego podrzutka hrabiego Flandrji i przyjęła tez tytuł: Prince-kindern czyli dzieci księcia.
Chorąży nazywał się Korneljusz Sneyssan.
Z pomiędzy rycerzy, którzy najdalej zapuścili się w szeregi Gandawczyków, był jednym z najpierwszych dzielny Jakób Lalaing, którego widzieliśmy w parku Brukseli udzielającego lekcji fechtunku młodemu księciu Charolais.
Była chwila, w której otoczony ze wszystkich stron, jakkolwiek bronił się jak lew, niewątpliwie poniósłby śmierć na miejscu, gdyby nie giermek pana de Bouvignies, który spostrzegłszy niebezpieczeństwo grożące dzielnemu rycerzowi, spiął konia ostrogami i nie mając przy sobie żadnej zgoła broni, oprócz zwykłej procy w rękach, rzucił się mu z największym impetem na pomoc, koniem rozbił otaczających go wojowników tak, że dokoła utworzyła się swobodna przestrzeń. Jakób de Lalaing skorzystał z tego aby się cofnąć, ujrzawszy jednak że obrońca tak niespodziewany nie spieszy za nim, powrócił napowrót i był świadkiem jak dzielny giermek otrzymawszy pchnięcia lanc spadł prawie na pół umarły z konia.
Jakób Lalaing na nowo dobył miecza, a posiłkowany przez kilku swoich również ciężko rannych, literalnie wyrąbał dzielnego giermka, którego rzeżnicy pokłówszy lancami, byliby niewątpliwie za chwilę rozsiekali.
Nie podobna było przeprowadzić formalnego oblężenia Gandawy, w tym razie bowiem nie podobna kusić się na akt tak gwałtowny, książę bowiem nie rozporządzał ani odpowiednią liczbą koniecznych w tym względzie wojowników, ani nie posiadał niezbędnych machin oblężniczych.
Pozostawiwszy tedy załogi wojskowe we wszystkieh sąsiadujących z Gandawą miastach, sam udał się do Termonde, gdzie nakazał natychmiastowe i najspieszniejsze budowanie mostu z posiadanych czółen, aby tym sposobem owładnąć obu brzegami Skaldy i módz przejść przez rzekę po drugiej stronie Gandawy, szczególniej od strony północnej i na nowo rozpocząć walkę w kraju tak zwanym Waes.
Kraj Waes, tak jak obecnie i przedtem tył krajem bogatym, przeciętym w rozmaitych kierunkach kanałami, przerznięty rowami i fosami — niegdyś jego mieszkańcy gromadzili się pod sztandarami miasta a Gandawczycy nazywali go państwem, tak jak Dobry książę tytułował Waes hrabstwem Flandrji.
Trudność dostania się do owego hrabstwa sprawiła to, że mieszkańcy w poprzednio prowadzonych wojnach, nigdy nic zgoła nie ucierpieli.
Lecz skoro most został nareszcie zbudowany, zastęp zbrojny wymaszerował, celem przeprowadzenia badania stanu owego kraju — zastęp prowadzony był przez sir Lannoy i Humieres, bastarda Renty i Jakóba de Lalaing mieli oni nadto ze sobą dostateczną liczbę łuczników stanowiących straż przednią.
Zastęp ten przedewszystkiem opanował wieś Lokeren. Tu znajdowała się szczupła załoga Gandawczyków, która zrejterowała, gdy tymczasem mieszkańcy schronili się do kościoła i tam silnie zabarykadowali.
Rycerze poszli w pogoń za Gandawczykami, natomiast łucznicy poczęli rabować — mieszkańcy zabarykadowani w kościele uderzyli na alarm w dzwony. Wkrótce też ze wszystkich prawie wież kościelnych dały się słyszeć odgłosy dzwonów zwołujących ludność do broni.
Wszyscy w liczbie około 3000, ustawili się po za płotami, następnie skierowali się w stronę tam, opanowali kanały a nakoniec dostali się aż na most w Termonde, tamując drogę i powrót oddziałom księcia.
Równocześnie pokazały się olbrzymie smugi ognia i chmury dymu zaciemniły powietrze. Paliła się wieś Lokeren, którą dobrowolnie podpalili sami mieszkańcy, aby w ten sposób pozbyć się łuczników.
Wypadało teraz zatem walczyć jawnie, na otwartem polu, a wojownicy widząc z jaką ogromną masą przeciwników będą mieli do czynienia, poczęli żałować swej nieroztropnej i lekkomyślnej wyprawy.
Ale był tam Lalaing, mąż, który posiadał gruntowną znajomość sztuki wojennej i doświadczenie w jaki sposób należy postępować w tego rodzaju forsownych wyprawach. Rzucił się on wprost na piki, w stronę, w której bastard Renty zaatakowany chwiał się i skłonnym był do opuszczenia swego sztandaru — na ten widok łuczniki na nowo oprzytomnili się, a nabierając odwagi stanęli nieprzebytem murem na placu boju, zrzucili z siebie ciężkie pancerze, które im zawadzały, zaatakowali z boków ociężałych Flamandczyków, niezdolnych do szybkiej obrony i stawienia im oporu.
Teraz jednak wypadało wycofać się koniecznie bądź co bądź z tak fatalnej pozycji.
Znowu też Lalaing dał z siebie skuteczny przykład, skierował bowiem konia ku kanałowi i w bród go przebył. Rzeczywiście znalazł się tam w bezpiecznem miejscu, lecz to nie dosyć, bo i innych wypadało koniecznie zabezpieczyć Dla tego dziesięć razy z rzędu przebywał kanał niosąc pomoc tym, którzy znajdowali się po drugiej stronie. W tej walce tak upornej ubito pod nim pięć koni. W ostatniej chwili, gdy już sądził że uratował wszystkich, spostrzegł swego brata Filipa zaatakowanego przez nieprzyjaciół, po raz zatem jedenasty przebył kanał i po krótkiej utarczce zdołał go uratować.
Książę w nagrodę tak wielkich zasług i pragnąc uczcić męztwo Lalaing’a pozwolił mu zasiąść przy stole, przy którym wraz z synem spożywał obiad. Hrabia Charolais, dyszący żądzą zmierzenia się orężem, zapytał Lalaing’a kto mu też najwierniej towarzyszył podczas całej tej wyprawy.
— Na honor, mości książę, odpowiedział Lalaing, z błazna waszej książęcej mości Andrzeja de la Plume, miałem przez czas kampanji nieodstępnego towarzysza, który się nawet na chwilę odemnie nie oddalił.
Korzyści wszakże odniesione dotąd przez Flamandczyków były bardzo nieznaczne, chociaż niepodobna wątpić o odniesieniu przez księcia stanowczego wkrótce nad nimi zwycięztwa.
Hrabia d’Etampes, który zdobył Audenarde i tam się stale pomieścił w niedługim czasie, po bardzo zaciętej, krwawej walce, stał się panem Nivelles. Dwustu ludzi cofnęło się i zabarykadowało się w kościele, dzwonili oni nieustannie na alarm. Burgundczycy podłożyli ogień pod kościół, dzwonnica runęła, dzwony spadające zgnietły dzwonników i wszystko zamieniało się w ruinę, ale mimo to nikt nie myślał o poddaniu się.
Następnie Holendrzy przywołani na pomoc, pospieszyli ze swojemi oddziałami.
Między Flamandczykami i Holendrami toczyła się walka na śmierć i życie i zdaje się że r. 1830 nie został jeszcze spalony ostatni lont. Wpadli oni do kraju Waes, do owego kraju przeciętego kanałami, opanowali je i sądzili że tym sposobem są jakby na własnem śmietniku. Na tym terenie tylko Holendrzy mogli byli pokonać Gandawczyków.
Gandawczycy z wielkim, prawie nadludzkim wysiłkiem stawili opór temu napadowi. Oprócz wojennago bractwa: „Białe kapy“ zorganizowali bandy przezwane „Bractwem Zielonego namiotu“, a którego naczelnym kierownikiem i dowódcą był bastard Blanström.
Nazwa ta „Zielony namiot“ wzięta została skutkiem tej okoliczności, że bractwo z obowiązku winno biwakować w otwartem polu pod namiotami. Poznajemy w tem stowarzyszeniu wojennem dawną organizację Suewów, prowadzących wojnę przeciwko Cezarowi. Po piętnastu wiekach, dzieci robią i mówią to, co robili i mówili ich pra-pra-praojcowie.
Część tych ochotników, należąca do prostego ludu, wybrała sobie za naczelnika nożownika.
Był to człowiek chłodnie odważny, a przytem mający wzrost i siłę istnego olbrzyma. Podobał się on tak całej rzeszy, że głośno wypowiadała:
— Jeżeli zwyciężymy, zrobimy go hrabią Flandrji.
Wskutek fałszywie podanej wiadomości, dał się on obałamucić i zamiast pochwycić na zasadzce nieprzyjaciela, pochwycony został sam w sposób zdradziecki. Powodem tego było zmylenie drogi prowadzącej do Hulste. Wzięty do niewoli z dwoma tysiącami ochotników, Poprowadzony został do księcia.
Ten ostatni starał się kilku przynajmniej ocalić, a głównie tych, którzy prosić będą o łaskę, ale ani jeden z nich nie przyjął tej propozycji. Jednogłośnie zawołali oni:
— „Lepiej śmierć niż proźba o ułaskawienie!“
Wszyscy tedy zostali poprowadzeni pod szubienicę, a mając już sznur na szyi, jeszcze wołali donośnym głosem:
— „Boże! przyjmij tych, którzy umierają za dobrą sprawę, ponieważ są męczennikami!“
Doprowadzeni do ostatnich granic rozpaczy i zwątpienia, Gandawczycy wysłali posłów do mieszkańców miasta Brouges, wzywając ich o pomoc, a do króla francuskiego poszła deputacja, aby wyjednać u niego wstawienie się za nimi.
List do Karola VII. istnieje jeszcze. Jest to pismo treści wzniosłej i szlachetnej, w której Gandawczycy, w wyrazach dobitnych zanoszą skargę na księcia burgundzkiego, przypisując mu wszelkie dotychczasowe nieszczęścia, jakim ulegli, a nadto żalą się równie na najgorszą administrację kraju.
Poselstwo do miasta Brouges miało majestatyczną, i wspaniałą asystencją, składało się ono bowiem z dwunastu tysięcy zbrojnych wojowników.
Cały ten zastęp dotarłszy do bram miasta Brouges, znalazł je zamknięte.
Bada miasta Brouges, dowiedziawszy się o spodziewanem ich przybyciu, czekała po za murami miasta.
— Panowie z Gandawy, zapytali wszyscy delegaci rady, czego od nas żądacie.
— Przychodzimy domagać się od was pomocy i opieki, jak to zwykle bywa pomiędzy braćmi, odpowiedzieli posłowie.
Rada odrzekła:
— Naradzaliśmy się z ludem a lud zadecydował, abyśmy w całej tej sprawie zachowali się neutralnie.
Dwanaście tysięcy zbrojnych, mogąc bez przeszkody siłą wedrzeć się do miasta, prosili pokornie, aby im pozwolono wejść tam na chwilę, dla zagaszenia pragnienia i zasycenia głodu.
Ale mieszkańcy odrzekli:
— Najdrożsi przyjaciele, wiedzcie o tem, że nie chcemy i niewpuścimy ani jednego obcego przybysza do miasta, wszakże wyszlemy wam tutaj co potrzeba i chleba i piwa. Jedzcie, pijcie i bądźcie tak dobrzy odejdźcie sobie.
Gandawczycy jedli, pili a następnie jak przyszli tak odeszli.
Po ich powrocie, owe 12.000 ambasadorów zbrojnych, opowiedziało swoim rodakom, co właściwie się wydarzyło. Postanowiono zatem zwrócić się do księcia i żądać postawienia z jego strony szczegółowych warunków.
Wszakże książę na to żądanie dał odpowiedź, iż nie myśli wchodzić w żadne układy z rebelantami, że przedewszystkiem Gandawczycy powinni zdać się na łaskę lub niełaskę, w przeciwnym bowiem razie będą do tego zmuszeni siłą.
Gandawczycy postanowili walczyć do ostatka, bez niczyjej pomocy, opierając się jedynie na swych niezaprzeczonych prawach.
Roland tedy dzwonił jeszcze płaczliwiej niż przedtem, i nowi bojownicy nadciągali, wyrastając jakby z pod ziemi.
W obec stanowczego i nieuniknionego niebezpieczeństwa odwaga wzrastała. Rodzaj szału opanował wszystkich, widząc trzydzieści tysięcy wojowników zapełniających ulicę, wydało im się że są niezwyciężeni, nieobliczali bowiem ilość walczących tak jak Ocean, który otaczał ich krainę a który także nieoblicza ani siły, ani ilości swych fal.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.