Karol Śmiały/Tom I/Rozdział III

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Śmiały
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1895
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Charles le Téméraire
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom I
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
III.
Jaki ojciec, taki i syn.

Gandawczycy wyszli z miasta.
Część ich armii, najsilniejsza, zajęła biwaki pod Baerselle, tuż przy Rupelmonde i usadowiła się obozem, miała ze sobą bardzo liczną i dobrze zorganizowaną artylerję. Każdy korpus a właściwie każda baterja miała swoją śmigownicę, na której wyryte było tegoż nazwisko.
Książę zdecydował się atakować tę armię całą jaką posiadał siłą. Podzielił więc wojsko na trzy batalje.
Komendantem przedniej straży zamianowany został hrabia de Saint Pol, a pod jego rozkazami był Corneille, bastard Burgundii, Jakób Lalaing i sir Saveuse.
Książę dowodził samym środkiem mając przy sobie syna hrabiego Charolais.
Tylna straż pozostawała pod rozkazami hrabiego Etamps i Jana księcia de Cleves; składała się ona przeważnie z samych Niemców.
Książę i hrabia, wedle obyczaju otoczeni byli wielu rycerzami. Hrabia nie mógł powstrzymać się od radości, że nareszcie pierwszy raz bierze udział w wojnie; była to organizacja sanguiniczna t. j. taka w której krew przeważa, w której instynkt rzezi, chęć niszczenia zastępuje uczucie towarzyskie — w której zmysł wojenny stanowi główny punkt, główny cel życia.
Plan batalji był bardzo prosty, walka bowiem wydana została nieszczęśliwym ludziom, którzy o sztuce wojennej, o strategii nie mieli najmniejszego wyobrażenia.
Filip wysłał przeciwko armii nieprzyjacielskiej swoją przednią straż i po pierwszem starciu oddział ten umiał się pozornie cofnąć, aby tym sposobem wyprowadzić Gandawczyków z ich oszańcowania. Jeżeli wystąpią będą zgubieni i wówczas książę rzuci się na nich z całą swoją armią.
Był to krok stanowczy zupełnie zniesienia ubogich ludzi, którzy rzeczywiście nie domyślając się podstępu, wystąpili z granie swego oszańcowania.
Co większa rzucili się oni w pościgu za ustępującą przednią strażą, która teraz złączyła się z główną armią.
Nareszcie kiedy już zbyt daleko posunęli się, zabrzmiały wszystkie trąby i wszystkie części oddziału dały równocześnie ognia.
W tym samym czasie poczęli strzelać i łucznicy, przydając swe dalekonośne strzały, które przebijały skórzane kaftany i dla dzielnych mieszkańców Gandawy stanowiły granicę trudną do przebycia a jeszcze trudniejszą do cofnięcia się.
Wówczas to hrabia do Saint-Pol znalazł się w bardzo przykrem położeniu, zmuszony był bowiem powstrzymać zapał wszystkich tych młodych rycerzy, którzy bądź co bądź chcieli odznaczyć się męstwem.
Zmuszony był nawet powstrzymywać się wołając na każdego po imieniu i ostrzegając że jeżeli tak dalej będą działać bez zachowania należytej ostrożności mogą spowodować przegraną; żołnierz winien zawsze słuchać swego przełożonego i nie wolno mu działać na własną rękę.
Najbardziej niecierpliwym i niepohamowanym był Korneljusz, bastard burgundzki — chciał koniecznie zsiąść z konia aby walczyć razem z łucznikami, słyszał bowiem, że coś podobnego miało miejsce w dawniejszej bitwie pod Poitieres, Crecy i Asincourt. Z trudnością też utrzymywał go guwerner p. de Saint-Seine.
Skoro nareszcie Gandawczycy zaczęli się mięszać pod nieustannie padającemi strzałami, niepodobna już było utrzymać młodzieży.
Bastard Bourgogne, jeden z pierwszych, wziąwszy lancę do ataku, rzucił się w ślad za uciekającymi, ze wszystką swoją służbą i pierwszy też został ukarany za swoją zuchwałość a właściwie lekkomyślną odwagę.
Nie miał wcale halsztuka przy pancerzu, zapewne myśląc że skoro się goni uciekającą hołotę nie potrzeba brać na siebie całego uzbrojenia.
Jakiś wieśniak, przyciśnięty przez niego, odwrócił się i wbił mu lancę w gardło; lanca wyszła po nad szczękę i dosięgła mózgu.
Młodzieniec padł trupem na miejscu.
Był wszakże pomszczony. Wszyscy, których tylko pochwycono do niewoli a naliczono ich bardzo wiele, byli uduszeni albo powieszeni.
Książę rozpaczał.
Choćbym udusił lub powiesił tysiące, nie wynagrodzi się mi wcale strata, jaką poniosłem.
Namiętnie on przywiązał się do tego bastarda jak gdyby do prawego syna.
Ciało jego zostało przeniesione uroczyście do Brukseli i na skutek woli księżnej odbył się niesłychanie wspaniały pogrzeb.
Inny syn naturalny został z tytułu bastardem, był on synem szlachetnej panny, nazwiskiem Marja de Thiefleries. Przyjął on tytuł bastarda burgundzkiego, który odtąd nosił.
Lecz ze swej strony hrabia Charolais, był równie bardzo zmartwiony; przez cały ciąg tej batalji pod Rupelmonde, nie przyjmował wcale udziału w walce, lecz jedynie towarzyszył straży przedniej.
Dla pocieszenia go, książę wysłał hrabiego do kraju Waes, żeby dowiedział się, czy mieszkańcy nareszcie przyjmują poddaństwo.
Karol znalazł tam wojsko Gandawczyków, usadowione w pewnego rodzaju zasieku. Widocznie musieli mieć między sobą inżyniera, gdyż miejscowość odznaczała się wybornem ufortyfikowaniem.
Nastał nieznośny, trudny do wytrzymania upał; bardzo wielu rycerzy omdlało w swych pancerzach, dwóch nawet udusiło się.
Hrabia Charolais bądź co bądź chciał ich atakować.
Usposabiała go do tego okoliczność wielce przyjazna, mianowicie to, że wojsko było nadzwyczaj strudzone i wyczerpane na siłach, że upał osłabił wszystkich; zrobiono mu uwagę że pozycja niepodobna do zdobycia z powodu strategicznie przeprowadzonej obrony, ale hrabia odpowiedział, że go ani siła, ani liczba wojowników nieustrasza.
Ber d’Auxy, jego guwerner, sir Temant i sir Crequy otoczyli go dokoła, aby tym razem znowu poskromić jego niewczesny zapał i nawet ośmielili mu oświadczyć, że jako gorący młodzian, zaszkodzi swym nierozważnym krokiem sprawie ojca, lecz książę obstawał przy swoim.
Nakoniec, nie opierał się dłużej.
— Przynajmniej, rzekł, pozostańmy w tem miejscu, w obec tych bandytów i niech tymczasem sprowadzą artylerję i pomocnicze oddziały. Posiłki nadejdą niewątpliwie jutro rano, wówczas dopiero będziemy ich atakowali.
Na to jednak nie zgodziła się otaczająca go rada i przymusiła młodego księcia do posłuszeństwa. Cofnął się wówczas wyrywając sobie włosy i płacząc z wściekłości krzyczał:
— Będę kiedyś panem, nadejdzie taki dzień w którym przed moją wolą wszystko ukorzyć się musi.
Rzeczywiście stał się nim później, na swoje nieszczęście i nieszczęście całego domu burgundzkiego.
Tymczasem w odpowiedzi na list Gandawczyków, król francuzki wystąpił z pośrednictwem do ich księcia, ale, jak to już raz wspomnieliśmy, król francuzki atakowany przez Anglików, niepokojony przez Delfina, następcę tronu francuskiego, o którym wkrótce będziemy musieli również dać szczegółowe objaśnienie, nie mógł zbyt gorąco, ani tak stanowczo, jak tego chciał, nastawać na sąsiada księcia i zmusić go do zaprzestania nieprzyjacielskich kroków. Zaledwie uzyskawszy zawieszenie broni na sześć tygodni, dalej już wcale w sprawę tę nie mięszał się i kroki wojenne na nowo rozpoczęły się.
Idźmy jednak krok za krokiem za księciem, rozpoczynającym na nowo walkę.
Musimy też równocześnie opowiedzieć i o zdradzie, jaka miała miejsce w tym okresie.
Książę wystąpił do tej nowej walki z miasta Lille i skierował się do Courtrai.
Forteca Schendelbeke znajdowała się na jego drodze, Gandawczycy mieli dwa garnizony złożone z dwiestu ludzi.
Przed twierdzą znajdowała się mała wieża, która broniła wejścia do twierdzy; w niej było ukrytych dwudziestu wojowników.
Armia burgundzka przedewszystkiem rozpoczęła walkę oblężeniem owej wieży.
Łucznicy ustawili się w ten sposób, że mogli swemi strzałami zabijać wszystkich, ktokolwiek pokaże się na murach.
Wszakże mury były bardzo silne i znacznej wysokości a przytem Flamandczycy zachowywali niezwykłą ostrożność, nie wychylając się po za nie.
Cały świat wie, jak rycerze z powołania brzydzili się i gardzili i do obecnej chwili jeszcze gardzą zwykłymi chłopami, udającymi wojskowych. Zażądano tedy drabin — na nieszczęście znaleziono tylko jedną i tę ustawiono pod murem.
Zaledwie ją ustawiono, natychmiast jeden z rycerzy, sir Fallarens, wstąpił na nią.
Nieszczęśliwym zrządzeniem losu, tuż przy samych prawie podwojach fortecy, znajdował się otwór, rodzaj strzelnicy, w którym na straży z piką stał Gandawczyk. Otóż skoro rycerz już wyszedł na kilka szczebli i zbliżył się do wspomnianego otworu, stojący tam Gandawczyk z taką siłą wymierzył mu cios piką, że tenże runął z drabiny na ziemię.
Krewny zranionego Fallarensa, niezwracając uwagi na grożące mu niebezpieczeństwo, z kolei dostał się na drabinę, krzycząc że musi pomścić swojego krewnego; jakoż dobywszy miecza począł wspinać się po szczeblach w zamiarze przebicia nim Gandawczyka, gdy wychyli się z swego okienka. Wszakże, ów chłop, jak pogardliwie nazywano wszystkich Gandawczyków, okazał się być jednym z dzielniejszych wojowników, albowiem nie tylko nie wychylił się z otworu, lecz przeciwnie z taką zręcznością użył swej piki, że przełamał wisir hełmu rycerza i przebił nim twarz i ten równie jak poprzedni na pół umierający spadł w fosę.
Pięciu lub sześciu dalszych rycerzów, kuszących się na zabicie owego chłopa, uległo temu samemu losowi.
Nareszcie sir Montaigu, który dowodził owem oblężeniem nakazał przynieść słomy i faszyny, które złożono pod bramą fortecy i podłożono pod nie ogień.
W tym czasie przyniesiono drugą drabinę, a przyniósł ją jeden z giermków nazwiskiem Jan de Floré, wszedł na nią a następnie począł rąbać mur toporem i zdołał wyrąbać mały otwór.
Po trzech godzinach zaciętego oporu i walki z obu stron, wieża została wzięta szturmem. W boju padło trzynastu z załogi, pozostałych zaś siedmiu powieszono.
Takim to sposobem wieżyczka, główna przeszkoda do wejścia do fortecy została usunięta. Nadeszła tedy kolej na samą fortecę. Pięć dni trwała walka zanim ją zdobyto. Cały garnizon, nie wyłączając dowódcy, który był szlachcicem, powieszono na gałęziach drzew, otaczających cytadelę.
Następnie książę pomaszerował dalej ku zamkowi Poucques.
Zamek ten był blokowany ze wszystkich stron; mosty zwodzone zostały podniesione, palisady z kretesem spalono, most jednak główny pozostał nietknięty, ponieważ podniesiony na łańcuchach całkowicie zakrywał wejście i był też ostrzeliwany przez oblężonych.
Burgundczycy przekonawszy się że niepodobna wziąć zamku szturmem, posłali po artylerją.
Artylerja wkrótce nadciągnęła.
Upatrzono też w załomku murów otwór tak wielki jak okno i jak się przekonano mur był w tem miejscu bardzo cienki.
Pomiędzy sztukami armat, jakie pospieszyły na pomoc oblężonym, znajdowała się jedna nazywana „bombardierka.“ Sporo też zbiegło się rycerzy, aby przypatrywać się jej działaniu. Nieszczęście przyniosło tu i Jakóba Lalaing, który jakkolwiek był ranny w nogę, nie chciał pozostać w spokoju i wziął udział w walce.
Baterja ustawiona przez oblężonych, była zabezpieczona od strzałów armatnich ze strony Gandawczyków ubitą faszyną i ziemią.
Jakób Lalaing pospieszył tu, by się temu przypatrzeć jak inni i przekonać się o skuteczności strzałów bombardierki. Lekkomyślny bardziej niż młodzieniec, wychylił się zanadto, ukazując całą głowę.
Ze strony Gandawczyków na platformę zatoczono małe armatki zwane „ruchomemi“, gdyż je można było przenosić na ramionach i ustawiać wszędzie wedle upodobania. Skoro zostały ustawione i nabite, jakiś chłopiec przytknął lont. W chwili huku strzału armatniego, gdy się rozwiał dym, ujrzano Lalainga rozciągniętego na ziemi.
Rzucono się do podniesienia go, niestety, padł ofiarą niepotrzebnej ciekawości, odłam kuli zgruchotał mu czaszkę.
Wielki smutek opanował całą armię, a szczególniej samego księcia.
Jedyną pociechą w tem niespodziewanem nieszczęściu, jak pisze ówczesny kronikarz, była pewność, że tak rozumny i dzielny wojownik niewątpliwie dostanie się do raju.
Skoro forteca została wzięta, wszyscy znajdujący się tamże wojownicy zawiśli na szubienicy, z wyjątkiem dwóch księży, jednego trędowatego i trojga dzieci. Jedno z nich właśnie zapalało lont, ale książę o tem zgoła nie wiedział i mały zuch mógł się tym sposobem od śmierci uratować.
Jakoż w krótkim bardzo czasie zdołał dostać się do Gandawy.
Po zdobyciu zamku Poucques, książę rozpoczął oblężenie Gavre. Była to forteca, którą Gandawczycy niegdyś zdobyli szybkiem wkroczeniem do takowej.
Książę również uciekł się do zdrady.
W ciągu sześciu dni nieustającej prawie kanonady, kapitan Van Speek, pod pozorem że kiedy w ciągu sześciu dni mury zgoła nieucierpiały, zapewnił ich najsolenniej że niewątpliwie książę poda jak najlepsze warunki.
Jakoż poprosił aby mógł układać się o takowe i otrzymał żądane zezwolenie.
Udał się tedy do obozu księcia i tam długo układał się tak z księciem, jak i z bastardem burgundzkim.
Wróciwszy wszakże do zamku, oświadczył swoim, że rozprawa nie doprowadziła do pożądanego rezultatu, że należy zdecydować się ponieść śmierć w tych murach, bo zapewne pomocy znikąd nie otrzymają żadnej. Co się tycze zwycięstwa o tem nawet nie może być mowy.
Wszystko to było tak wiarogodne i przyjęte z taką pewnością przez oblężonych, że kiedy kapitan oświadczył w końcu chęć udania się samemu natychmiast do Gandawy, celem sprowadzenia koniecznych posiłków, nikt mu zgoła drogi nie tamował.
Jakoż Van Speek wyjechał, zabrawszy ze sobą porucznika Jana Dubois i czterech żołnierzy.
Zastali oni posterunek na drodze niezbyt silnie strzeżony, zabili więc szyldwacha i poszli dalej.
Należało też przebyć rzekę Skaldę, przepłynęli się i prosto skierowali się do Gandawy.
Tutaj otoczyła ich cała ludność pytając z wielką ciekawością o wiadomości.
Zdrajca opowiedział im, że armja księcia nadzwyczaj zmniejszyła się a to skutkiem panujących w obozie chorób, nadto opuściła go znaczna liczba wojowników, ponieważ dotychczas jeszcze nie mieli wypłaconego żołdu. Jednem słowem, mówiąc krótko a węzłowato książę stoi obecnie na czele zaledwie 4.000 ludzi i Gandawczykom przyjdzie łatwo zwycięztwo, skoro wyjdą z miasta i rzucą się na armję księcia.
Dobre wiadomości pociągają zawsze za sobą dobry skutek, obudzając nadzieję a przytem jakże Gandawczycy nie mieli uwierzyć kapitanowi, który dotychczas wiernie służył i którego sami na tę godność wybrali.
Postanowiono tedy zaatakować księcia i plan odpowiedni ułożono.
Van Speek udał się do Gavre; jednakże zamiast tam pojechać, zwrócił się wprost do obozu księcia, zawiadamiając go iż tuż za nim postępują i Gandawczycy.
Tak więc nareszcie Dobry książę będzie miał swych nieprzyjaciół na otwartem polu, czyli mówiąc po prostu, sam się nasuwa na nastawione miecze!
Ponieważ walka zapowiadała się mordercza, i ponieważ znał doskonale szalone męstwo swojego syna, przeto postanowił go ztąd usunąć.
Nikt nie przeczuwał nawet że walka tak blizka.
Książę przywołał hrabiego i wyrażając wielkie zaniepokojenie o stan zdrowia księżnej, nakazał mu więc, aby natychmiast udał się do Lille i dowiedział się, czy zdrowa.
Młody książę odjechał zgoła niczego nie domyślając się, skoro jednak przybył do Lille i przekonał się że jego matka znajduje się w najlepszym stanie zdrowia, przeniknął podstęp jakiego użyto aby się go pozbyć.
— O! niewątpliwie, zawołał, ojciec mój wie, że będzie walka — dla tego mnie stamtąd usunął. Nic to jednak nie pomoże, gdzie on jest i ja tam być muszę. Walka ta, to spór o moje przyszłe dziedzictwo, byłbym nikczemnym, gdybym dozwolił żeby wpadło w inne ręce. Przysięgam na Boga, że w tej uroczystości wezmę udział, jeżeli to tylko będzie jeszcze możliwem.
Co powiedziawszy, niesłuchając ani rad, ani przestróg, ani próśb matki dosiadł co żywo konia i popędził na złamanie karku.
W dniu 22. lipca dotarł już prawie do obozu, dojechał bowiem do przednich straży i tym natychmiast dał się poznać.
O godzinie 8 rano, w chwili gdy większa część rycerzy zabawiała się wieszaniem na szubienicy pochwyconych jeńców i w chwili kiedy książę jadł śniadanie ze swym synem, którego silnie strofował, za niesłuchanie jego rozkazów i za powrót zakazany mu do obozu, dano znać że Gandawczycy opuścili miasto i maszerują tutaj w sile czterdziestu pięciu tysięcy wojowników.
— Pozdrówcie ich ode mnie, gdyż są pożądani wielce, rzekł książę i wkrótce zostaną pobici i rozproszeni jak niesforna trzoda.
Wnet też dał rozkaz gotowania się do walki, przywdział zbroję, jaką zwykł nosić tylko podczas wielkich uroczystości i dosiadł konia wraz ze swoim synem, przybyłym do obozu tak niespodziewanie, hrabią Charolais.
Następnie sprawiwszy szyki objechał je dokoła, naznaczając każdej batalji właściwe miejsce i ostrzegając, aby dowódcy pełnili swe obowiązki z należytem poświęceniem i męztwem, zawołał:
— A więc moi przyjaciele wkrótce ich będziemy mieli na ostrzu naszych mieczy! Uderzcie z całą siłą na tę bandę, na tę czerń zuchwałych mieszczuchów. Będziemy bogaci dzisiejszego wieczoru!
Mnóstwo szlachty prosiło też księcia, aby ich policzono do rzędu rycerzy, na co książę chętnie zgodził się.
Gandawczycy zbierali się w porządku i w szyku bojowym; trzykrotnie zatrzymywali się aby w należytej formie uporządkować i ugrupować swoje oddziały.
Skoro nareszcie znaleźli się wprost Gavre rozwinęli się bojowo na polach otaczających to miasto, opierając swe prawe skrzydło o l’Escaut, front uformowali z najdzielniejszych swych wojowników, uzbrojonych w piki.
Po skrzydłach ustawiona była artylerja, z ochroną bardzo liczną pieszych żołnierzy, uzbrojonych toporami, mieczami obwieszonemi i młotami żelaznemi.
Kawalerja pod dowództwem Jana de Nivelles, którego nazwisko stało się przysłowiem, formowała dwa skrzydła.
Nakoniec w drugiej linji, byli robotnicy, mało obyci z bronią, ludzie już przeżyci, w podeszłym wieku, wieśniacy, a głównie ci, którzy przybyli z kraju Waes.
Bagaże i wozy stanowiły tył obozu.
Rozpoczęła walkę straż przednia książęca prowadzona przez marszałka de Bourgogne — lecz pierwsze jej natarcie zostało skutecznie odparte. Miała ona rozkaz nie wysuwania się zbyt daleko od głównych sił.
Pan de Beauchamps, którego sztandar widziany był pośrodku Gandawczyków, otrzymał polecenie aby się natychmiast cofnął, na co tenże odpowiedział:
— Gdzie jestem, tam zostanę.
Jednakże wkrótce przekonał się, że się cofnąć musi, gdyż Gandawczycy posuwali się mężnie krok za krokiem.
Ta olbrzymia masa ludzi, zdawała się poruszać jak jeden człowiek.
Książę tedy wysłał naprzeciwko nim swoją lekką artylerję i tysiąc łuczników pod dowództwem Jakóba de Luxemburg.
Ale artylerja i łucznicy nadaremnie czynili usiłowania i tracili tylko czas.
Nagle pomiędzy ściśniętemi szeregami, których nie mogła rozerwać ani artylerja, ani kawalerja, ani łucznicy, dał się słyszeć niezwykły straszny huk, jeden bowiem z wozów, na którym pomieszczono proch, eksplodował. Wówczas Mathieu Kerkhoven, obawiając się, aby ogień nie objął innych wozów zawołał z całych piersi:
— Miejcie się na ostrożności.
Ten krzyk powtarzany w szeregach, złudził wszystkich, myślano że atakują ich od tyłu; zrobiło się też wielkie zamięszanie w samym centrum i cała tak sztucznie a dzielnie sformowana kolumna zawahała się, rozprzęgła. W drugiej zaś linji sformowanej z wieśniaków i starców, równe zamięszanie, co większa, wszyscy w przekonaniu że są atakowani przez pierwsze szeregi, że zostały one złamane przez nieprzyjaciół, rzucili się do ucieczki. A ponieważ naprzeciw było Escaut, tam więc pobieżono.
Na drodze jednak zatrzymała je rzeka Skalda. Pomimo niebezpieczeństwa rzucili się wszyscy w wodę. jednakże w połowie drogi czując że zbyt ciężki rynsztunek ciągnie ich w głębinę, napowrót zapragnęli wrócić ku brzegom. Już było zapóżno, bo brzegi zajmował nieprzyjaciel i tych, którzy zdołali dopłynąć do brzegu spychano w wodę uderzeniem kolbą. Dobry książę wzbronił najsurowiej brać do niewoli kogokolwiek, można się więc było spodziewać, że cała ta masa uciekających pochłoniętą zostanie przez fale rzeki.
Prócz tego książę widząc takie zamieszanie, taki popłoch w szeregach nieprzyjacielskich, uważał za stosowne skorzystać z tak szczęśliwej sposobności i poruszyć całą swą armią, wnet też zawoławszy:
— Matko Boska Burgundzka! — rzucił się do walki, wraz z łucznikami, którzy dotychczas ani na krok nie poruszyli się na zajmowanem stanowisku.
Dwa tysięcy Gandawczyków okopało się na polach otaczających Escaut; reduta ta była broniona z trzech stron przez rzekę Elbę, z czwartej zaś strony przez wielki rów, ogrodzony silnym płotem.
Burgundzka przednia straż uniesiona zapałem wojennym dostała się właśnie na tę ufortyfikowaną przestrzeń.
Książę, dla którego nie istniały żadne przeszkody, w towarzystwie swego syna, nieodstępującego od jego boku, posiadając wyborne konie, przesadził nie tylko rów ale i ów płot i znalazł się pośród zebranych tu Gandawczyków.
Rzucono się z okrzykiem zwycięztwa na obu zuchwałych jeźdźców.
Skoro jednak w rycerzu, okrytym białą zbroją, poznano swego pana, swego księcia, którego życie ochraniać mieli święty obowiązek, gdy nadto w rycerzu okrytym złotą zbroją, poznano również i jego syna, dziwny przestrach opanował atakujących i zatrzymali się zniżywszy z pokorą wymierzone ku nim lance.
Te pięć minut, uratowały tak księcia jak i jego syna.
Wszakże skoro tak książę jak i jego syn dobywszy miecze zaczęli rozdawać na wszystkie strony ciosy i przeciwnicy zrozumieli, że równie posiadają życie i bronić go powinni. Po chwilowem więc wstrzymaniu się od walki, z tem większą zaciętością rzucili się na obu walczących, pod księciem zraniono konia, syn zaś jego otrzymał cios w nogę i dopiero nadbiegli na pomoc łucznicy pikardyjscy, obronili tak księcia jak i jego syna. Wówczas to zawiązała się walka na śmierć i życie i Gandawczycy pokonani zostali.
Padło w tym dniu, wedle ówczesnych dziejopisów 20.000 ludzi. Żaden bowiem z Gandawczyków nie chciał się poddać i każdy bronił się do ostatniego.
Dowódcy opowiadają że ci ludzi prości, nieobeznani z bronią, nie służący nigdy w szeregach wojennych, oderwani od swych prac wiejskich, od warsztatów, w tym boju tak zaciętym, zasłużyli sobie niewątpliwie nazwisko prawdziwych bohaterów i wiekopomnych rycerzy.
Pomiędzy zabitymi było nadto dwustu księży i mnichów.
Cała rada miejska, kobiety i dzieci, oto wszystko co pozostało z nieszczęśliwego miasta Gandawy, oprócz tych jeszcze, których rzeka wyrzuciła trupy na brzegi.
Co chwila na powierzchni rzeki wypływały nowe zwłoki.
Zaznaczyć tu należy niewłaściwe postępowanie mieszkańców Escaut, działających bądź to pod wpływem panicznego przestrachu, czy też z ostrożności koniecznej w takich wypadkach, czy też wprost kierowani okrucieństwem. Oto skoro z miasta ujrzano uciekających Gandawczyków, których niewielka ilość zdołała nareszcie przedostać się na drugi brzeg rzeki — mieszkańcy zamiast otworzyć im bramy, takowe zamknęli i tym sposobem wydali na śmierć nieuniknioną.
Okropny to był widok, gdy nazajutrz, po ukończeniu walki, gdy nareszcie zamilkły wrzaski bojowe i ucichły strzały, gromada kobiet wyszedłszy z miasta znalazła tysiące trupów, a pomiędzy nimi najukochańsze osoby. Matki znajdywały swych synów, siostry pomordowanych braci, ojcowie swe dzieci zeszpecone strzałami i cięciami miecza, z pogruchotanemi czaszkami.
Jak strasznym musiał być ten obraz ludzkiej rzezi, jak bolesnem wrażenie sprawione widokiem tylu nieszczęśliwych ofiar, gdy sam jej sprawca, ten Dobry książę od łez wstrzymać się nie mógł.
Płakał.
Tymczasowo winszowano mu znakomitego zwycięztwa.
— Niestety, rzekł złamanym boleścią głosem. Widzicie przecież jaką poniosłem stratę, bo ci wszyscy, których ta kara śmierci zmiotła z tego świata, byli moimi poddanymi. Z nich miało dochód państwo i oni to żywili i swojego króla.
Poczciwy pomazaniec boski!
Książę był tyle wspaniałomyślnym, że zabronił jakichkolwiek nadużyć względem tych kobiet, które z płaczem i krzykiem rzucały się na leżące trupy. Obok tego wydał polecenie aby nie przeszkadzano w pogrzebie nieszczęśliwych ofiar.
Odbył wjazd do miasta na tym samym koniu, na którym walczył i który otrzymał pchnięcie lancą.
W bramie przyjęli go najstarsi obywatele miasta, wystąpiwszy boso i w koszulach tylko, w towarzystwie 2000 mieszkańców, błagając o łaskę dla zdobytego miasta.
Później też ją otrzymali.
Łaska ta była karą.
Miasto straciło prawo wymierzania sprawiedliwości, swój dawny zarząd i byt i zamienione zostało na równi z innemi na zwykłą gminę bez przedstawicieli urzędów.
Dwie bramy zostały raz na zawsze zamurowane.
Pomimo takiego srogiego obejścia się Dobrego księcia, u stóp jego złożono banderę Gandawy, noszącą na sobie wyobrażenie lwa flamandzkiego i wszystkie inne sztandary i chorągwie cechów oraz pojedyncze oznaki rozmaitych zawodów i korporacji rzemieślniczych.
Książę po złożeniu mu wszystkich tych emblematów władzy miejskiej oraz oznak cechowych, dał znak. Na ten znak zbliżył się herold Burgundji i chorągwie, sztandary i inne oznaki zapakował do worka.
Taki był początek pierwszej próby rycerskiego zawodu hrabiego Charolais, który obiecywał zostać tym, jakim rzeczywiście został później, uzyskawszy sobie tytuł „Karola Śmiałego “.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.