Karol Śmiały/Tom I/całość

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (ojciec)
Tytuł Karol Śmiały
Wydawca J. Czaiński
Data wyd. 1895
Druk J. Czaiński
Miejsce wyd. Gródek
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Charles le Téméraire
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Okładka lub karta tytułowa
Indeks stron


ALEKSANDER DUMAS.

KAROL ŚMIAŁY

PRZEKŁAD Z FRANCUSKIEGO
TOM I.
GRÓDEK.
NAKŁADEM I DRUKIEM J. CZAIŃSKIEGO.
1895.



PROLOG.

Batalja pod Poitiers.

Zanim opowiemy o księciu burgundzkim, należy wspomnieć kilka słów o samej Burgundji. Przypatrzeć się jak ten kraj powrócił do Francji, jakie były jego losy w czasie rządów Filipa Dumnego i kim był właściwie ten książę, pozyskujący sobie miano Dumnego w historji.
Stary Filip de Valois, który właśnie w tym czasie owdowiał i był zupełnie wolny, zamierzył, po ustaniu straszliwej epidemii, dziesiątkującej ludność w XIV stuleciu, ożenić syna Jana ze swoją kuzynką Blanką d’Artois, lecz skoro ujrzał młodą księżniczkę, oczarowany jej naturalnym wdziękiem i pięknością, sam ją pojął za małżonkę.
Liczył już 58 lat wieku, księżniczka zaś 18tą wiosnę życia.
Delfin Jan zaś poślubił, miasto kuzynki, wdowę po Filipie Burgundzkim, zabitym podczas oblężenia miasta Aiguillon.
Wdowa miała czteroletniego synka.
Synek ten, noszący nazwisko Filipa Rouvres, ponieważ urodził się w zamku tego nazwiska, a które do końca życia swego zatrzymał jako familijne, posiadał hrabstwo Boulogne i Auvergne, otrzymane od matki, a nadto hrabstwa Bourgogne i Artois darowane mu przez babkę Joannę de France.
Księstwo zatem syna było tak obszerne i wielkie jak królestwo francuskie.
Posłuchajmyż teraz czem było w owej epoce to królestwo.
Składały je przeważnie dobra królewskie; obejmujące terrytorium Laon, Reims i Compiegne; do tego Hugues Capet przyłączył księstwo Francuskie, mianowicie Paryż z Orleanem. Posiadłości te w tym stanie, w jakim znajdowały się w wieku XI, równały się dzisiejszym pięciu naszym departamentom: Seine, Seine et Oise, Seine et Marne, Oise i Loiret.
Veksin powiększył ich obszar, przez rewindykację w r. 1082; Artois przez małżeństwo w r. 1180; hrabstwo Auvergne, przez konfiskatę w r. 1198; hrabstwo Evreux, przez zdobycie go w r. 1200; Normandia, Turyngia, Anjon i Mienne również przez konfiskatę w r. 1205; Vermandois i Valois przez zdobycie; jak i Poitou i Berry — wicehrabstwo Nimes przez ustępstwo w r. 1259; hrabstwo Chartres przez kupno w r. 1286; Lyonnais przez zdobycie w r. 1307, nakoniec Delfinat przez odstąpienie w r. 1349.
Z tego łatwo spostrzeżemy, że pomiędzy prowincjami wymienionemi, jedna z nich, najgłówniejsza Normandja, powstała po za obrębem posiadłości królewskich, i należała w znacznej części do Edwarda III, który ją zdobył wskutek batalii pod Crecy.
Inne zaś prowincje, jak Auvergne, Turaine, Anjou, Maine, Berry, Valois, hrabstwo Chartres, bywały często podarowywane przez królów, jako wyposażenie ich synów, braci lub wnuków i chwilowo tym sposobem oddzielały się od posiadłości koronnych; powiedzieć nawet można, że odłączenie to było rzeczywiste, gdyż książęta w ten sposób wyposażeni, częstokroć prowadzili wojny z królami.
Czytelnik przebaczy nam to zboczenie od właściwego opowiadania, gdyż wyjaśnienie takie było konieczne dla zrozumienia przebiegu wypadków historycznych w ówczesnej epoce.
Delfin Jan zatem był ojczymem owego syna, który był tak potężnym, jak to już na wstępie powiedzieliśmy, że mógł nawet walczyć z samym królem; ojczym objąwszy na siebie prawa jego matki, tym sposobem zarządzał wszystkiemi posiadłościami swego pasierba.
Co zaś do starego Filipa de Valois, od chwili zawarcia małżeństwa, coraz bardziej upadał na siłach i wreszcie zmarł w r. 1350, w Nogent-le-Rotrou.
Delfin tedy pozyskał koronę francuską.
Historja naszych dziejów zaznaczyła jego imię w szeregu panujących monarchów, jako Jana Dobrego.
Nie trzeba wszakże przywiązywać zbytniej wagi do tego tytułu, nadanego przez historję; historja nigdy nie mówiła tym samym językiem, jakiego używamy w wieku XIX.
Ludwika XIII nazwała ona Ludwikiem Sprawiedliwym, ponieważ urodził się pod znakiem niebieskim: Waga!
W XIV wieku Jan Dobry rzadko zyskiwał to miano, przeciwnie, w owym to czasie, nienazywano go, ani doskonałym, ani najlepszym, ale po prostu: Janem zbyt ufającym, odurzonym, oczarowanym, nawet głupim.
Pod tem nazwiskiem znany był powszechnie całemu państwowemu ogółowi.
Można go też było nazywać Janem heroicznym, rycerskim, ponieważ Jan był rzeczywistym królem szlachty.
Wstąpienie jego na tron zaznaczone zostało dwoma edyktami, spowodowanemi szczególną sympatją dla szlacheckiej noblesy.
Pierwszy, obejmował odroczenie na nieoznaczony czas spłaty długów szlachetnych dłużników.
Drugi, nakazywał organizację Stowarzyszenia Gwiazdy.
Stowarzyszenie albo raczej Zakon Gwiazdy było Instytucją Inwalidów z pomiędzy rycerstwa.
Na placu tedy Saint-Denis począł się dźwigać posępny gmach, mający być schronieniem i przytułkiem inwalidów, rycerzy ubogich, należących do Zakonu Gwiazdy, okaleczałych już to podczas wojny, już to na turniejach. Budowa ta, jak mówiliśmy, rozpoczęta została, ale jednak budowy tej nie dokończono.
Rycerze Gwiazdy uczynili ślub niekorzystania z takiego poniżającego dobrodziejstwa króla, zaprzysięgając że raczej dadzą się porąbać w kawałki niż wziąć do przytułku.
Rzeczywiście nastąpiło to podczas walki w Poitiers...
Tam właśnie musimy się zwrócić i przyjrzeć się owej strasznej batalji.
Książe Galles, znany pod imieniem Księcia Czarnego, a to z tytułu zbroi, jaką zwykle nosił, pustoszył prowincje południowej Francji, gdzie posiadał część zwaną Guyenne.
Guyenne składała się z dwóch lennictw, obejmujących Gaskonią, Armagnac, Fezensac, Perigord, Poitou, hrabstwo Augouleme i Marchię.
Część tak znaczna posiadłości francuskich dostała się w ręce Anglików, skutkiem rozwiedzenia się Ludwika VII. z Eleonorą Guyenne a właściwie skutkiem małżeństwa tej ostatniej z Henrykiem Plantagenetem.
Czy potrzebujemy dodawać że Plantageneci, królowie angielscy pochodzenia francuskiego, zawdzięczają swoją nazwę gałązce pewnej rośliny (genista tinctorja), którą pospolicie Godfryd V., ich pradziad, nosił na swoim berecie podczas pokoju albo przypinał ją do hełmu w czasie wojny.
Urodzony nad brzegiem Loary, w cudnych jej okolicach w których genista tinctorja pokrywa góry Anjou, jakby złotogłowiem, Godfryd ztąd tu, z nad brzegów morza, przeniósł do swej ojczyzny i połączył ją ze swoją koroną.
Otoż tedy książę Czarny postępując wzdłuż Langwedoku wszystko palił ogniem i pustoszył. Przywiózł on do Bordeaux, z tej pierwszej zbrojnej wycieczki, pięć tysięcy wozów napełnionych łupem wojennym; następnie zdobycz swoją należycie zabezpieczywszy, pociągnął w kierunku Rouergue, Auvergne i Limousin, wreszcie dostawszy się w dół do Berry, spustoszył okolice nad brzegami Loary.
Król Jan zgromadził piękną armię, tak piękną jak nią była przed dziesięciu laty za Filipa Yallois — w Crecy — druga zaś jej część, która później bo w 59 lat, słynęła z dzielności pod rozkazami Konnetabla Albret — w Azincourt i pociągnął szybkim marszem naprzeciw księcia Czarnego.
Przy jego boku walczyli synowie: Karol, delfin Francji; Ludwik książę Anjou; Jan książę Berry i Filip książę Turingii.
Karol był tym, którego nazywa historja Karolem Mądrym: Ludwik umarł w Barri, podczas usiłowanego zdobycia królestwa Neapolitańskiego; Jan, odegrał bardzo smutną rolę, w zamięszaniach wszczętych za panowania Karola VI., a nakoniec Filip, był protoplastą i twórcą nowej gałęzi rodu i domu książęcego burgundzkiego.
Oprócz czterech synów, w świcie Jana znajdowało się mnóstwo książąt i hrabiów, stu czterdziestu baronetów — rycerzy z ich chorągwiami i dwóch kardynałów-legatów.
Mówiliśmy już że maszerował naprzeciw księcia Czarnego.
Lecz w tej epoce, umiejętność strategji spoczywała jeszcze w kolebce, dla tego też, pomimo kurjerów rozesłanych na wszystkie strony przez Anglików i Francuzów ani Jan nie wiedział gdzie się znajduje książę Czarny ani ten ostatni nie był świadomy, gdzie biwakuje król Jan.
Jan sądził, że ma przed sobą Anglików, tymczasem idąc naprzód gonił ich tylko.
Książę Czarny zaś w przekonaniu że ma po za sobą Francuzów, czekał w miejscu, przez co coraz bardziej oddalał się od nieprzyjaciela.
Zresztą, dawny to obyczaj angielski, szukania guzów i awantur w kraju nieprzyjacielskim.
Tak awanturował się Edward III w r. 1346, takich samych szukał guzów Henryk V. w r. 1415.
Gdyby to było w naszych czasach, w czasach tak znakomicie ulepszonej, udoskonalonej nauki strategji wojennej, cud jedynie mógłby zbawić zaawanturowanych Anglików.
Oszołomienie króla Jana mogło sprowadzić niczem niepowetowaną klęskę.
Król francuski rozporządzał 50.000 ludzi, strażą przednią i tylną, którą stanowiły wojska z prowincji lenniczych.
Książę angielski miał zaledwie 2.000 wojowników, 2.000 łuczników i dwa tysiące najemników, ogółem ośm tysięcy żołnierzy.
Nazywano najemnikami albo brigands, włóczęgów i wagabundów, których zwykle najmowano do boju w południowych krainach Europy; gromady te najemnych żołnierzy, odgrywały tę samą rolę w bataljach, jaką odgrywa obecnie tak zwana lekka kawalerja.
Nakoniec nadeszły jak najskrupulatniejsze wiadomości o nieprzyjacielu, z których król Jan dowiedział się tak o miejscu pobytu swego nieprzyjaciela t. j. obozu angielskiego, oraz o liczbie wojsk, jakiemi rozporządzał książę Czarny.
Wyliczyliśmy już siłę militarną księcia Galles i znamy ją doskonale.
Miejsce zaś jego pobytu znajdowało się na stokach górzystych Maupertuis, tuż przy Poitiers.
Stoki te stanowiły wzgórza spadziste, porosłe ciernistemi krzakami, oraz winnicami zamkniętemi płotami i przegrodami. Łucznicy angielscy rozłożyli się na samym ich wierzchołku, dokąd dostać się tak łatwo niepodobna, gdyż należało w takim razie wspinać się bardzo ostrożnie po wąskiej ścieżce mającej zaledwie dwanaście stóp szerokości, a bronionej z jednej i drugiej strony prostopadłemi ścianami wąwozu.
Książę Galles i jego wojsko wyglądało jak gromada błąkających się po wzgórzach studentów, zupełnie na łasce i niełasce właściciela posiadłości, w której nierozsądnie a nawet lekkomyślnie pozwolili sobie wyprawiać zabawy i igraszki dziecinne.
Król Jan przeciwnie mógł w razie potrzeby otoczyć swym 50 tysiącznym korpusem wzgórza a niewątpliwie w ciągu trzech dni swawolni ci chłopcy byliby zeszli na dół i prosili o zmiłowanie, bo zmusiłby ich do tego niedostatek i brak wszelkich zapasów żywności, jednem słowem: głód.
Zrozumiał to doskonale bohater czarny, gdyż skoro po niejakim czasie ukazali się dwaj legaci w obozie księcia, wysłani w tym celu aby zapobiedz niepotrzebnemu i bezcelowemu rozlewowi krwi, zdeklarował się oddać wszystko i ludność tychże i przez siedm lat wcale nie zaglądać do Francji.
Ale na taką propozycję król Jan tylko się serdecznie roześmiał, trzymał bowiem w swym ręku zuchwałego najeźdźcę i grabieżnika i nie miał wcale chęci puszczania go wolno, a nawet postanowił przetrzepać mu skórę.
Jakoż zażądał przedewszystkiem aby książę Galles zdał się na łaskę wraz ze stu swoimi rycerzami.
Książę Czarny odpowiedział, że chętnie wyda mu wojnę, chociaż zaszczytniej będzie, gdy po przegranej dostanie się do niewoli, i rzeczywiście dotrzymał słowa, gdyż istotnie wysłał do króla zapowiedź o stoczeniu walki na miejscu.
Talleyrand, jeden z delegatów zwrócił uwagę księciu, że może być w ciągu walki zabitym, na co książę z dumą szlachetną odpowiedział:
— Uważam za więcej zaszczytne dla księcia być zabitym, poledz w boju, niż dać się wziąć jak jeniec do niewoli.
Nie pozostawało zatem nic innego, jak stoczyć ową upragnioną walkę.
Z obu stron przystąpiono do przygotowań. Z jednej strony przygotowywano się do zaciętej walki, z drugiej do jeszcze zaciętszej obrony.
Król francuzki przedewszystkiem nakazał odprawienie mszy w wojennym obozie, komunikował się też sam i czterej jego synowie, następnie zwołał znakomitszych dowódców, celem przeprowadzenia koniecznej w tym razie narady wojennej. Wszyscy byli jednakowego zdania, jednogłośnie doradzając wydanie walki.
Zabrzmiały surmy bojowe.
Podzielono całą armię na trzy pojedyncze korpusy, czyli jak w owej epoce mówiono, na trzy odrębne batalje, każda z nich składała się z szesnastu tysięcy żołnierzy.
Tym sposobem każda z tych batalii przewyższała podwójnie liczbą swą, liczbę żołnierzy ze strony nieprzyjacielskiej.
Wszyscy dowódcy pojedynczych chorągwi, rozwinęli swoję sztandary, tak samo jak i król i dzielny i sławny rycerz, nazwiskiem Gotfryd de Charny rozwinął starożytną flagę Francji.
Pierwszym korpusem, czyli pierwszą batalją dowodził książę Orleanu; miał on pod swojemi rozkazami trzydzieści sześć sztandarów czyli pojedynczych chorągwi i siedmdżiesiąt dwa rycerskich znaków.
Delfin, którego nazywano księciem Normandji, a przy tej sposobności zaznaczyć nam wypada, że książę Normandji był pierwszym z książąt francuzkich noszących tytuł: „Delfina Francji“, oraz dwaj jego bracia: Ludwik i Jan dowodzili drugim korpusem czyli drugą batalją.
Nakoniec trzecia była naczelną, czyli kierowniczą, główną, a to stosownie do przyjętych i praktykowanych we wszystkich dawniejszych walkach francuskich ówczesnej epoki zwyczajów bojowych. Naczelnikiem tejże był sam król Jan, mając obok siebie najmłodszego swego syna Filipa, księcia Turaine, młodzieńca czternastoletniego.
W chwili ataku na nieprzyjaciela, król przywołał do siebie czterech rycerzy. Froissart zachował nam ich imiona.
Byli nimi: Eustachy de Ribeaumont, Jan de Landas, Guichard de Beaujeu i Guichard d’Angle.
— Dosiądźcie koni i jedźcie tak daleko, aż wreszcie zdołacie ujrzeć zgromadzonego na wzgórzach nieprzyjaciela. Pragnę koniecznie wiedzieć w jakim ustawiony jest porządku. Głównie chodzi mi o to, abym miał jak najdokładniejsze wiadomości o posterunkach Anglików, by w tym razie naradzić się, czy będziemy walczyli z nimi pieszo czy konno.
— Spełnimy wolę twoją, najjaśniejszy panie, z najzupełniejszem twojem zadowoleniem, odpowiedzieli śmiało czterej rycerze.
Natychmiast zsiedli z koni, kierowani własnym instynktem, konno bowiem występując mogli być łatwo spostrzeżeni i pochwyceni. Idąc z nadzwyczajną ostrożnością, dotarli prawie aż do samego centra obozu angielskiego.
Król oczekując na wysłanych rycerzy dosiadł pięknego, olbrzymiego wzrostu, białego konia, przejechał zupełnie zadowolony przed frontem uszykowanych wojsk, które przejrzał doświadczonem okiem i zawołał głosem bardzo donośnym:
— Otóż moi dzielni żołnierze, słyszałem nieraz jak wy wszyscy znalazłszy się czy to w Orleanie, czy w Chartres lub w Rouen, groziliście Anglikom i wyzywaliście ich na rękę do pojedynku, krzycząc: „Jesteśmy oko w oko z wami“, dalej więc w górę sztandary, lance do ręki i pójdźmy na harce, w zapasy jeden z drugim. Teraz nadarza się wam sposobność, Anglicy przed wami! Wybiła godzina w której możecie zadość uczynić waszemu zniechęceniu do waszego sąsiada i pomścić się krzywd, jakie od nich doznaliście i doznajecie, bo, zapewniam was, że dziś, dziś niewątpliwie powiedzie nas zwycięstwo, pokonamy całkowicie naszego nieprzyjaciela.
Na odezwę króla, cała armia jednym głosem zawołała:
— Bóg nam dopomoże a z jego pomocą odniesiemy niewątpliwe zwycięstwo.
W tym właśnie momencie, posłańcy króla przybyli z powrotem, a przedzierając się przez zbite w około niego tłumy, stanęli nareszcie przed obliczem monarchy.
Król postąpił naprzód ku nim kilka kroków.
— A więc, zacni panowie, zacni rycerze, jakie przynosicie nam wiadomości? — rzekł.
— Jak najpomyślniejsze, najjaśniejszy panie, a jeżeli podoba się Bogu, dzień dzisiejszy będzie dniem zwycięstwa i tryumfu dla naszego oręża! odpowiedzieli czterej rycerze. — Mówcież zatem, w jakim nieprzyjaciel nasz ustawił się porządku i w jaki sposób wypadnie nam z nim walczyć?
Wówczas rycerz Eustachy de Ribeaumont złożywszy ukłon królowi i odezwał się do niego w następujące słowa:
— Najjaśniejszy panie! Badaliśmy starannie i uważnie pozycje bojowe naszych nieprzyjaciół: są oni w sile najwyżej dwóch tysięcy ludzi a oprócz tego mają cztery tysiące łuczników i tysiąc pięćset brigantów czyli tak zwanych najemników.
— Tak jest znamy dobrze liczbę Anglików, ale chcę wiedzieć jak się ustawili i jakie zajmują miejscowości.
— Najjaśniejszy panie, odpowiedział rycerz, który w owej epoce pod względem fizycznym słynął jako najpiękniejszy a pod względem umysłowym, jako jeden z najdoświadczeńszych i najdzielniejszych, stoją na miejscu wybornem, mają tylko jedną batalję ale znakomicie uorganizowaną. Jedna tylko droga do nich prowadzi, ale tę zabezpieczają płoty i przegrody i krzaki, po za krzakami zaś ukryci są ich łucznicy tak że ich żaden strzał nie dosięgnie ponieważ droga jest nadzwyczaj wązka, tak że zaledwie czterech ludzi może iść jeden przy drugim, łatwo więc stawić im opór skuteczny. Na samym zaś szczycie wzgórza, uwieńczonego latoroślą winną, pomiędzy krzakami głogów i cierni, tamującymi przejście, ustawiono ludzi orężnych, pieszo. Tak więc broni wzgórza dwa oddziały naprzód łuczników, potem zbrojny o i znowu łuczników ukrytych w zaroślach, tym sposobem ci, którzy poważą się atakować obóz nieprzyjacielski będą mieli łuczników z boku i łuczników po nad swemi głowami. Zapewne wiesz dobrze najjaśniejszy panie że łucznicy nie są tak łatwi do pokonania.
— Dobrze rycerzu, odparł król. A teraz powiedzże mi jak ci się zdaje, jaka twoja rada, w jaki sposób mamy ich atakować i z nimi walczyć?
— Pieszo, najjaśniejszy panie, należy jednak wyłączyć z ogólnego marszu trzystu kawalerzystów, wybranych z pomiędzy najodważniejszych i najdzielniejszych, dosiadujących koni pewnie, a to dla użycia ich do rozerwania łańcuchów łuczników; gdy się to stanie, natychmiast, z największym pośpiechem, posuną się nasze batalje — żołnierz przy żołnierzu, dla zwalczania i rozbijania wszystkiego co się nadarzy na drodze, a jestem pewny że walczyć będą dzielnie nieustępując ani na krok przed nieprzyjacielem. Takie jest moje zdanie, najjaśniejszy królu. Jeżeli ktoś wie coś lepszego, coś bardziej rozumnego, niech raczy wypowiedzieć.
— Tego wcale niepotrzeba, rzecze król, ponieważ zdanie twoje rycerzu bardzo mi się podoba, i postąpię tak jak mi radzisz.
Wnet też król nakazał dwom marszałkom aby przejrzeli batalję po batalji i wybrali z nich trzystu najdzielniejszych wojowników, najlepiej umiejących kierować koniem i najsilniejszych a następnie, aby wykonali słowo w słowo te polecenia, jakie im wyda rycerz Eustachy de Ribeaumont.
Następnie nakazał aby wszyscy zeszli z koni, wyjąwszy trzystu przeznaczonych do przerwania i otwarcia szeregów uszykowanych na górze łuczników, w obozie angielskim.
Dalej wydał nakaz aby każdy z nich obciął swoją włócznią co najmniej pozostawiając trzy stopy długości a to dla łatwiejszego nią władania i ażeby odpięli od butów ostrogi.
W tym samym czasie Anglicy nie tylko umacniali pozycję swoją naturalnemi przeszkodami ale nadto i wykonywali sztuczne zastawy i zasieki, jak to dziać się zwykło w owych czasach wojen podjazdowych, nadto pokopali głębokie doły dla ukrycia tam swoich łuczników, a przy tem młodziutki książę korzystając z wolnego czasu w długiej a bardzo pięknej, energicznej przemowie starał się swych wojowników zagrzać do boju i wytrwałości w walce.
— Piękni panowie, mówił, jakkolwiek jesteśmy w bardzo małej liczbie, jakkolwiek rozporządzam drobną garstką wojowników w porównaniu z ogromnemi siłami naszego przeciwnika, niech was to ani przestrasza ani odejmuje serca, zwycięstwo nie zależy od wielości, ale od męstwa, wreszcie los wojny spoczywa zawsze w ręku wszechmocnego Boga, w jego pomocy, jakiej raczy nam udzielić. Jeżeli dzień ten zakończy się zwycięstwem, pozyskamy sobie sławę świata; jeżeli padniemy w poczynającej się walce, bo nie przypuszczam abyśmy dali się wziąć jak łup zwykły do niewoli, pamięć nasza będzie pomszczona przez mojego ojca i dwóch moich braci. Starajcie się stać silnie i walczyć z całem wrodzonem wam męstwem i jeżeli Bogu i świętemu Jezusowi podobać się będzie, stanę się dla was żyjącym przykładem; ujrzycie mię jutro na czele waszym.
Skoro skończył, zbliżył się do niego niejaki James d’Audley, doskonale obznajomiony ze sztuką wojenną i który dopomagał właśnie do sformowania angielskich szeregów i rzekł w te słowa:
— Panowie, raczcie mnie wytłumaczyć, ale postanowiłem uczynić ślub.
— Jaki? zapytuje go książę Czarny.
— Że jeżeli kiedykolwiek znajdę się w walce, którą będzie kierował król angielski lub jego syn, będę się starał być najpierwszym pomiędzy idącymi do szturmu, dalej że muszę zwyciężyć lub zginąć. Błagam cię więc, najłaskawszy książę abym dziś go spełnił, niech to będzie nagrodą za wszystkie moje usługi i wierne służby dla angielskiego tronu.
Książę uśmiechnął się i odrzekł:
— Pozwalam i zgadzam się rycerzu.
Przyczem podał mu rękę.
Rycerz ucałował ją serdecznie i w towarzystwie czterech giermków, których zawsze miał przy sobie a którzy zobowiązali się nieopuścić go ani żywego, ani umarłego, puścił się naprzód i zniknął w oddaleniu.
Wojska uszykowano w taki sposób w jaki radził je uszykować rycerz Eustachy de Ribeaumont. Trzysta rycerzy wybranych przez komendantów wprost skierowało się na przegrody, zawady i krzaki, ale zaledwie poczęli się wspinać na górę, gdy łucznicy ukryci po za gąszczami krzewów, gdzie nie dosięgały ich ani lance ani szable ludzi orężnych, wypuścili tysiące strzał z łuków a nadto długimi spisami przebijali i konie i ludzi; konie w ten sposób pokaleczone poczęły się mieszać i wspinać na tylne nogi zrzucając i gnietąc jeźdźców. Rycerze zatem ani krok dalej postąpić nie byli w stanie, trupy ludzi i koni zagrodziły im zupełnie drogę, nie mogli też z tego samego powodu i wycofać się i obronić przed strzałami. Jeżeli który z jeźdźców zdołał utrzymać się na koniu i popędził dalej, natrafiał na nowy szereg łuczników, zmiatających swojemi strzałami, co tylko pojawiło się przed nimi.
Było to wtedy kiedy James d’Audley celem spełnienia owego ślubu wystąpił ze swemi czterema towarzyszami naprzeciw i zaatakował z frontu komendantów jak Arnolda Daudeneham, dowódzcę jednej batalji francuzkiej i Jana Clermont drugiego komendanta drugiej batalji.
Pierwsze cięcie szabli Jamesa D’Audley obaliło Arnolda Daudeneham, ale szlachcic bretoński nie dał się zabrać do niewoli, pozostawiając resztę oddziału opiece innych, sam zaczął rzucać się to w tę to w ową stronę aby koniecznie być zabitym.
Zaledwie pięćdziesięciu a może sześćdziesięciu przebyło szczęśliwie zawady i dostało się aż na sam szczyt wzgórza, i rzuciło się między angielskie szeregi, na koniach poranionych, które z bólu szalonemi skokami czyniły wielkie zamieszanie w szeregach.
Pierwsza batalja pod dowództwem księcia Normandji pospieszyła im na pomoc, z jej to szeregów ubyło dwóch komendantów i trzystu ludzi nieugiętych i niezwalczonych jak żelazo.
Wnet też ze samego szczytu wzgórza w szalonym pędzie poskoczyła konnica angielska rzucając się na wdzierającą się batalję francuzką.
Ludzie księcia Normandji nie byli w stanie opierać się dłużej podwójnemu atakowi frontu i z boków, poczęli się mieszać a następnie, ci co byli na samym końcu w tyle, nie mogąc ustać, rzucili się do haniebnej ucieczki.
Z miejsca, na którem stał sam książę Czarny, widząc ten popłoch nieprzyjacielskiego wojska, krzyczał tenże:
— Do koni! Na koń! Na koń! panowie.
Na ten rozkaz wszyscy dosiedli swoich rumaków i wołając: „Święty Jerzy i Guyenne!“ pogalopowali ku nieprzyjacielowi. Batalja księcia Normandji słysząc te piekielne wrzaski, tem bardziej traciła ducha i pewność siebie.
W tej chwili, jeden z rycerzy angielskich, nazwiskiem Jan Chandos zbliżył się do księcia, mówiąc:
— Najjaśniejszy panie! stań na czele twego oddziału a dzień ten do nas będzie należał. Wezwijmy pomocy Boga i idźmy tam gdzie najkrwawsza walka toczy się, bo tam niewątpliwie będzie obecny sam król francuzki a ja go znam, on nie zdolny do ucieczki, nie odda swojej szabli, chyba wzięty do niewoli lub zabity. Mówiłeś książę nam, że dasz nam przykład, że zasłużymy sobie w dniu dzisiejszym na rycerskie ostrogi, otóż nadarza się bardzo przyjazna sposobność.
— Jedźmy tędy Janie, odpowiada książę i od tej chwili będziesz mnie widział ciągle na czele, nie ustąpię, nie cofnę się ani na krok.
Potem zwracając się do giermka, który niósł książęcy sztandar, dodał:
— Naprzód ze sztandarem, w imieniu Boga i Świętego Jerzego.
Rycerz niosący sztandar spełnił wydany rozkaz, postąpił naprzód, za nim książę a za księciem batalja poprzedzana przez tych wściekłych łuczników, posuwających się powoli krok za krokiem i wypuszczających na oddziały francuzkie nieprzejrzane ilości strzał z łuków, tworzących, można śmiało powiedzieć, ciemną, olbrzymią chmurę, zaciemniającą widnokrąg.
Przykład, jaki dawali dowódcy pojedynczych oddziałów, byłby niewątpliwie podziałał skutecznie na całą batalję, która jakkolwiek dziesiątkowana, byłaby bądź co bądź dotrzymała placu, ale głównym komendantem, jak już wspomnieliśmy, był książę Normandji, ów książę Karol, którego historja w przyszłości miała zaszczycić przydomkiem: Karola mądrego, otóż ów przyszły „Karol mądry“ widząc co się dzieje, uznał za najstosowniejsze, zabezpieczyć się od dalszych strat przez ucieczkę jak najszybszą, upatrzywszy więc odpowiednią chwilę wraz ze swoimi dwoma braćmi, przyszłymi książętami Anjou i Berry puścił się co koń wyskoczy w poprzek pól, w kierunku Poitiers.
Widząc ucieczkę syna króla i jego braci pierwsza batalja natychmiast poszła w rozsypkę, co jednak tem musi być usprawiedliwione że i panowie rycerze a nauczyciele młodych książąt, równie to samo uczynili pociągając za sobą ośmset lub dziewięćset lanc.
Jest faktem prawdziwym że książę Normandii zabezpieczywszy swoją osobę, wysłał p. p. Jana de Landas i Thibaulta de Vaudeney napowrót zatrzymując jedynie przy sobie swoich braci i około 20 lanc oraz p. de Saint-Venant, który, wedle słów Froissarta, uważał równie zaszczytnem tak czuwać nad bezpieczeństwem osoby królewskiego następcy, jak brać udział w toczącej się walce.
Król Jan, dla którego zniknięcie pierwszej armji jakby mgły rozchodzącej się pod wpływem promieni słonecznych, armii dowodzonej przez jego pierworodnego syna, pragnąc zapobiedz ucieczce dalszych oddziałów, co było bardzo łatwo dla tych, którzy dosiadali koni, nieustępując na krok, jakkolwiek już strzały łuczników angielskich dosięgały pierwszych szeregów, krzyczał co mu piersi starczyło:
— Zsiadać z koni! Zsiadać z koni!
I dla lepszego przykładu sam równie zesiadł z konia, dobył szabli, owej strasznej szabli w ręku królewskiego rzeźnika.
Za przykładem ojca zsiadł z konia i najmłodszy syn królewski Filip, książę de Touraine. Młody chłopczyna za całą broń miał tylko malutką szpadę, ale topór Jana, króla, wystarczył do obrony ojca i syna.
Wszyscy nareszcie rycerze zsiedli z koni, gromadząc się nie około osoby króla i jego syna, gdyż król chciał być sam na czele, ale formując się z boków tegoż.
Ostrożność a raczej manewr jakiego użył król Jan był rzeczywiście pomysłowym ale bardzo niebezpiecznym. Cała ta lawina rozproszonych oddziałów pędziła z prawdziwem szaleństwem do Poitiers. Poitiers przecież nie zważając czy nadbiegający są wrogami czy też przyjaciółmi pospieszyło się z zawarciem bram miasta.
Ta właśnie okoliczność, opowiada znowu w innem miejscu Froissart, mogła spowodować ogromne nieszczęście, bo widok tej gromady ludzi znużonych, zgnębionych, cisnących się do bram miasta przeważał resztę trzymających się jeszcze jako tako oddziałów i zdawało się że wszystkie wojska francuzkie, w razie pojawienia się choćby jednego tylko anglika pójdą w rozsypkę, lub haniebnie poddadzą się nieprzyjacielowi.
Lecz król Jan i jego wojownicy stali dzielnie, niewzruszeni jak przedmurze i w tem to właśnie przedmurzu Anglicy usiłowali zrobić wyłom. Z obu stron rozpoczęła się straszliwa walka, przyjęli w niej udział wszyscy spieszeni żołnierze.
Król Jan tymczasem dokazywał cudów waleczności.
Padali z kolei jeden po drugim ci, którzy mieli sobie powierzony sztandar królewski. Doszło nawet do ręcznych zapasów, ale topór króla za każdym razem robił straszny wyłom w szeregach nieprzyjacielskich. Był to lew, broniący zaciekle swego królestwa, swej ziemi i swego młodziutkiego syna.
Przy jego też boku walczyło młode lwiątko, które nie mogąc w niczem pomódz ojcu, wołało nieustannie:
— Ojcze strzeż się. Pochyl się na prawo! Odejdź w lewo!
Ojciec zaś pragnąc utrzymać w swojem dziecięciu umysł i wolę bohatera, odpowiadał na przestrogi:
— Śmiało! Śmiało! Filipie. Bądź mężnym moje dziecię!
Wezwanie to ojca do syna pozostało na zawsze wspomnieniem i faktem historycznym, czego najdotykalniejszym dowodem, nadanie w przyszłości Filipowi, przydomka: dumny, hardy!
Zobaczymy i przekonamy się później jak ta odrośl książęcego rodu Burgundzkiego, poczynająca się od Filipa Dumnego, wzmogła się przy Janie Nieustraszonym a nareszcie dosięgła najwyższej świetności za czasów Karola Śmiałego, o którym właśnie wkrótce będziemy opowiadali w dalszym ciągu naszej powieści obecnej.
Tymczasem walka wrzała w tym właśnie punkcie, w którym znajdował się król francuski, ponieważ jak twierdzi Jan Chandos, książę Czarny był przekonanym, że król nie cofnie się ani na krok, że nie ustąpi i będzie walczył do upadłego.
Bojownicy królewscy, mieli jednak pewien rodzaj odpoczynku.
Dwaj rycerze, którzy towarzyszyli blisko pół mili uciekającemu synowi królewskiemu wraz z jego braćmi, powrócili z ogromnym zapałem napowrót dla wzięcia udziału w toczącej się walce. Byli nimi, jak już wspominaliśmy, Jan Landas i Thibault de Vaudenay. Przyprowadzili oni ze sobą około siedm setek szlachetnych rycerzy.
Na swej drodze spotkali oni resztki batalji księcia Orleańskiego, który w najwyższym nieporządku ustąpiwszy z placu boju, teraz zmierzał w stronę uciekającego komendanta, którym był sam następca tronu.
Z pomocą, jaka się znalazła w tak stanowczej chwili, wraz z tem, co pozostało przy królu Janie, Francuzi byli trzy razy silniejsi od nieprzyjaciół; ale niestety paniczny przestrach ogarnąwszy pojedyńcze oddziały udzielił się równocześnie i całej armii.
Najdzielniejsi rycerze padali obok króla.
Takimi byli: książę de Bourbon, książę ateński, marszałek Clermont, panowie Robert de Duras, Richard de Beau Jeu, wice-hrabia de Rochechouart, Eustachy Ribeaumont, Jan de Lille, Gilian de Narbonne, de Chateauvillain, Montreheau, Argenton, Laucerre, Andry de Charny, Godfryd de Charny, wszystkich znaleziono owiniętych królewskimi sztandarami, jakby pośmiertnemi całunami, nakoniec zginęło na placu boju mnóstwo rycerzy i żołnierzy niższego stopnia, tak że stratę ogólną można było obliczyć co najmniej na dwa tysiące ośmset ludzi.
Król jednak walczył nieustannie stojąc nieporuszenie w jednem i tem samem miejscu.
Chwilę zaledwie odetchnąwszy, wypił nieco wody, którą zaczerpnął ręką jak to czynić zwykł najpospolitszy a spragniony robotnik.
Tyle już padło z jego ręki, tyle uciekło, nie bacząc na to, że pozostawiają w największem a nieuniknionem niebezpieczeństwie głowę koronowaną.
Już prawie wszyscy go odstąpili lub zginęli, jeden tylko malutki Filip towarzyszył ojcu.
Król słyszał głośne krzyki i nawoływania tak znakomitych dowódców jako i żołnierzy, dolatywał do niego wrzask wrogów, żądających poddania się króla Jana:
— Poddaj się królu! poddaj się, bo zginiesz!
Pomiędzy krzyczącemi znajdował się francuski rycerz, któremu powiędło się przedrzeć aż do osoby króla.
Był nim Dyonizy Morbeeque.
Dotarłszy aż do króla i stanąwszy naprzeciw niego, wcale nie dobywał oręża, unikając cięć królewskich i tylko wołał:
— Poddaj się królu! Poddaj się!
Król spostrzegł że nadaremne są jego wysiłki, że uledz nareszcie musi sile, a słysząc te wyrazy wymawiane po francusku, odstąpił parę kroków i otarłszy miecz z krwi, dał do zrozumienia że chce parlamentować. Jakoż zwróciwszy się do owego rycerza, zapytał:
— Kto pan jesteś?
— Jestem rycerzem francuskim, odpowiedział Dyonizy Morbecque.
— Zkąd przychodzisz? Wszak pozostajesz w służbie angielskiej?
— Popełniłem zbrodnię morderstwa i dla uratowania się od kary, uciekłem do Anglii, gdzie też wszedłem do służby u króla Edwarda.
— Gdzie jest mój kuzyn, książę Galles! pyta król; jeżeli go zobaczę, w jego ręce oddam mój miecz.
— Poddaj się mnie najjaśniejszy panie, a ja cię zaprowadzę do księcia Galles.
— Więc dobrze, niech się tak stanie, poddaję się panu, dodał król. Wolę raczej poddać się francuzowi niż anglikowi.
I rzucając zdala od siebie miecz, oddał mu swoją rękawiczkę.
Młody Filip, aby nie oddawać swej szabli, odrzucił ją na bok w przeciwną stronę.
Walka zatem została ukończona; wszakże król zanim go przymuszono do poddania się znajdował się w wielkiem niebezpieczeństwie.
W chwili, kiedy oddawał szpadę, o pięćset kroków od niego, najdalej znajdował się książę Czarny, zwycięzca, zatrzymał się w środku placu boju i myśląc więcej o swoich przyjaciołach, niż o nieprzyjaciołach, przywołał do siebie hrabiego Warwicka i p. Regnault Cobham, i zażądał od nich wiadomości co się stało z Audleyem.
— Powiedzcie mi panowie, mówił książę, czy nic nie wiecie o moim wiernym słudze Jamesie Audley, który wykonał ślub, jak to i wam zapewne wiadomo że utrzyma honor dnia dzisiejszego.
— Dopełnił tego ślubu, najjaśniejszy panie odpowiedzieli obaj szlachetni mężowie, wiemy o tem jak najdoskonalej i możemy zapewnić Waszą Miłość o wykonaniu ślubu przez szlachetnego Audleya, ale jest bardzo ciężko ranny i odniesiony został przez swoich giermków zdala od placu walki.
— Oto wiadomość smutna, która mi sprawia nadzwyczajne zmartwienie. Pragnąłbym osobiście przekonać się o stanie zdrowia tego dzielnego człowieka. Dla tego wyszukajcie go mi natychmiast; jeżeli można go będzie bez niebezpieczeństwa życia przenieść, każcie go przynieść tutaj; jeżeli zaś jest bardzo osłabiony, dajcie mi znać o miejscu jego pobytu, a ja sam udam się do niego.
Obaj szlachetni panowie, spełniając polecenie wnet udali się do rannego, któremu oświadczyli wolę księcia.
— Stokrotne dzięki synowi mojego króla, — odpowiedział James, za jego łaskawość, że się troszczy o taką nędzną figurę jaką jestem. Nie będę narażał go na trudzenie się jego aż tu do mnie.
Jakoż przywołał swoich giermków.
— Zanieście mię przed oblicze mojego księcia — rzekł — czuję się dość silnym i mam nadzieję że stanę tam bez niebezpieczeństwa.
Giermkowie a raczej jego masztalerze wzięli na ramiona lektykę, w której leżał ranny Audley i zanieśli go aż do miejsca, w którym czekał na wiadomości z pewnem zaniepokojeniem książę Czarny.
Nareszcie poznając lektykę, zsiadł z konia i nachylił się do James, skoro go postawiono z lektyką.
— Panie James pozwól mi podziękować i zarazem udzielić pochwały z dopełnienia tak pięknie i tak bohatersko złożonego ślubu, jesteś zaszczytem dnia dzisiejszego i odtąd uważam cię za najwierniejszego towarzysza broni i za najdzielniejszejszego z najdzielniejszych rycerzy.
— Najjaśniejszy panie, chętnie ofiaruję ostatek mego życia, abym jedynie mógł utrzymać i nadal twoje tak pochlebne o mnie zdanie.
— Od dnia dzisiejszego — mówił następnie książę — zatrzymuję cię przy sobie jako mojego nieodstępnego rycerza i ofiaruję ci 500 marek rocznego wynagrodzenia, które ci będą wypłacane z dochodów moich posiadłości w Anglii.
— Najjaśniejszy panie, składam dzięki Bogu i błagać będę, abym jak najdłużej cieszyć się mógł twoją niezasłużoną przezemnie łaską.
Poczem książę widząc że ranny jest bardzo osłabiony, bo prawie omdlewał po wyrzeczeniu tych kilku wyrazów, kazał go odnieść do swojego własnego mieszkania, aby tym sposobem nie brakło mu żadnej wygody i tego wszystkiego, czego jako ciężko ranny mógł potrzebować:
W tej chwili jednak spostrzegł książę wielką gromadę ludzi, zmierzającą ku niemu, ponieważ z krzyków i ruchów tej całej ciżby łatwo domyślał się że przychodzą z jakąś bardzo niezwykłą a może nawet i niespodziewaną nowiną, przeto zwrócił na nich szczególniejszą uwagę, czekając co dalej nastąpi.
Następnie obracając się do panów Warwicka i Regnaulta de Cobham, którzy to byli posłami wysłanemi do Jamesa, rzekł:
— Moi panowie, idźcie co żywo i dowiedźcie się co znaczy ten hałas i ten tumult takiej wielkiej ciżby ludzi. Czy przypadkiem król francuski nie został wzięty do niewoli?
Rzeczywiście, ludzie ci prowadzili króla francuskiego, wziętego do niewoli.
Tumult zaś powstał ztąd, że starano się wydrzeć króla francuskiego z rąk p. Djonizego de Morbecque. Mnóstwo anglików i Gaskończyków ubiegało się o zaszczyt prowadzenia króla Jana, każdy ciągnął go do siebie, wołając co mu sił starczyło:
— To ja go wziąłem do niewoli. On do mnie jedynie należy.
Jednem słowem, jak to wspomnieliśmy, król poddając się p. Morbecque równocześnie podpadł niebezpieczeństwu rozerwania go przez chciwych łupu czy zasługi. Broniąc się zaś każdemu mówił:
— Moi panowie, sądzę że zasługuję na to aby się obchodzono ze mną przyzwoicie, pragnę być doprowadzonym do mego kuzyna księcia Galles i niepotrzebnie kłócicie się panowie o moją osobę, ponieważ dzięki Bogu jestem o tyle bogatym, że mogę się okupić.
Lecz ci, do których się zwracał, tak byli rozżarci, że zupełnie nie zwracali uwagi na słowa królewskie i kłócąc się z sobą, rwali się do siebie lub wyrywali po prostu jeden drugiemu z rąk osobę króla.
Podczas najżarliwszej właśnie kłótni nadeszli p. Warwiek i Regnault de Cobham.
Kiedy zobaczyli w jakiem niebezpieczeństwie znajduje się król i kiedy posłyszeli spory gwałtowne, dobywszy szpad zawołali:
— W imieniu księcia Galles, nakazujemy wam abyście natychmiast ustąpili.
I wnet też dwóch baronów zsiadło z koni, złożyli głęboki ukłon królowi i stanąwszy po obu stronach króla wyrzekli:
— Najjaśniejszy panie, od tej chwili, my odpowiadamy za bezpieczeństwo twojej osoby i twojego syna i miej nadzieję że z pomocą Bożą doprowadzimy cię całego i zdrowego do naszego pana, księcia Galles.
— Idźmy — rzekł król Jan.
W pięć minut później wzięty do niewoli król stanął oko w oko z księciem Czarnym.
Wypadało teraz traktować więźnia a raczej jeńca, jako króla wziętego do niewoli, lub jako króla tylko.
Książę Galles postanowił postępować z królem Janem nie jak z jeńcem wojennym, ale jak z królem.
Było to bardzo szlachetnie, po rycersku i politycznie.
Wedle idei panujących w wieku XIV., wzięcie króla do niewoli tyle znaczyło, co zabranie państwa francuskiego, gdy król niewolnikiem i Francja w niewoli, a okup za króla mógł śmiało zniszczyć państwo francuzkie.
Wjeżdżając do Londynu książę Galles podał królowi białego konia, co tyle znaczyło jak gdyby nie jeniec ale król wkraczał do stolicy państwa.
Natomiast książę Galles szedł piechoto obok konia.
Po przybyciu do Londynu króla Jana, przyjął król Edward III. i na jego cześć dał wielką, świetną ucztę.
Podczas obiadu, podczaszy króla angielskiego zamiast nalać wina do puharu pierwej królowi angielskiemu nalał go królowi Janowi, co widząc młody książę Filip powstał a wymierzając policzek podczaszemu, rzekł:
— Kto ci pozwolił nalewać wino pierwej wasalowi o potem dopiero panu!
Podczaszy przerażony postąpieniem młodego księcia, z podziwieniem zwrócił się do swego pana, jakby go prosił o wyjaśnienie.
Lecz ten ostatni odpowiedział:
— Dziecko ma słuszność, król francuzki jest moim królem, bo jako władca Normandji, jestem jego wasalem.
Potem zwróciwszy się do młodego księcia dodał:
— Słusznie bardzo mości książę nazywają cię dumnym.
Król Jan przez ośm dni bawił w Anglji jako jeniec wojenny, po upływie zaś tego czasu powrócił do Paryża tak jak niegdyś Regulus powrócił do Rzymu.
Młodszy Filip de Rouvres umarł w r. 1361 i król Jan jako małżonek Joanny de Boulogne, posiadł majętności do niego należące.
W skutek ustąpienia mu przez króla Roberta księstwa Burgundzkiego, to ostatnie napowrót wróciło do Francji.
Powracając do Londynu — inne podobieństwo zachodziło pomiędzy królem Janem a Regulusem powracającym do Kartaginy — książę francuzki złożył na ręce kanclerza Burgundji listy donacyjne księstwa dla ukochanego syna księcia Turyngii.
Listy te doręczono mu w chwili zgonu króla Jana.
Król Jan zmarł 8 kwietnia 1364.
Młody książę natychmiast wprowadzony został w posiadanie; w d. 26. maja. Filip Dumny wyjechał z Dijon celem wzięcia udziału w uroczystości namaszczenia brata starszego. Należało się mu to z obowiązku jako księciu Burgundji.
Król Karol V. potwierdził tę donację uczynioną przez jego ojca i opuścił zamek w Burgundji, który od dawien dawna służył za mieszkanie dla książąt burgundzkich.
Zamek ten zbudowany na górze św. Genowefy.
Akt darowizny księstwa Burgundzkiego i ustąpienie z zamku, miało miejsce w dniu 3 czerwca 1364 r.
Prolog ten zatem wyjaśnił zapewne czytelnikowi dzieje burgundzkiego domu, którego odrośl główną stanowił Karol Śmiały.




I.
Dobry książę.

Karol, przezwany Śmiałym, był wnukiem Filipa Dumnego, o którego pierwszym wojskowym debicie opowiedzieliśmy czytelnikowi w prologu i który stanowił tym sposobem gałąź drugiego domu Burgundzkiego.
Należy nam obecnie objaśnić czytelnika do jakiej to potęgi wzniósł się dom burgundzki, w chwili urodzenia się Karola t. j. w d. 10. listopada 1435 r.
Już opowiedzieliśmy w jaki sposób księstwo burgundzkie powróciło do króla Jana i jak stanowiło wyposażenie jego syna Filipa Hardego, a to skutkiem patentu na dniu 6. września 1363 r. potwierdzonego w roku następnym przez króla Karola V.
W jaki sposób, po zamieszaniach które przyczyniły się do wzniesienia na pierwszy stopień wielkości domu burgundzkiego, jak po traktacie zawartym pod Bretigny, którym oddzielone zostały najpiękniejsze prowincje; jak król równie mądry jak król Karol V. zatwierdził to nowe rozczłonkowanie Francji, bez widocznego żalu i czynienia jakichkolwiek w tym względzie uwag.
Należy nam przytoczyć tu ów pewnik, że przykładem dla przyszłości jest zawsze przeszłość.
Otóż, królowie francuzcy, nie robiąc zgoła żadnych kombinacji, co do tego, co się działo, znieśli feudalizm z równą stanowczością, jak go aprobował Karol, to jest stan wojenny istniejący dotąd we Franeji; brakło im tedy tej potęgi, zatem starali się w XIII. i XIV. w. stworzyć ją sztucznie. Przykład Filipa d’Anjou, który zostawszy królem Hiszpanii przez Ludwika XIV., okazał się nieprzyjacielem Francji, nie przeszkodził wcale Napoleonowi do uczynienia brata Józefa królem Hiszpanii, brata Ludwika królem Holandji, a swego przyrodniego brata Murata królem Neapolu i synowca Eugenjusza królem Włoch.
Cóż przez to usiłował zdziałać Napoleon? Oto chciał na nowo przywrócić feudalizm militarny.
Karol V. wykonywając patent króla Jana, który przeznaczył księztwo burgundzkie swemu młodszemu bratu, działał w tej mierze raz jako syn wykonywający z pobożnością wolę ojca, powtóre przywracając stan militaryzmu, szedł jedynie w ślad tradycji politycznej swego czasu.
Książę d’Anjou, brat młodszy Karola, starszy zaś Filipa, był rządcą prowincji Langwedocji a skutkiem tego wywierał wpływ na Prowancją i Włochy; nowy zaś książę burgundzki na cesarstwo niemieckie i Niderlandy.
Filip de Rouvres od którego nowy książę otrzymał dziedzictwo, miał poślubić Małgorzatę, córkę jedyną księcia Flandrji, ale małżeństwo to nie doszło do skutku.
Wdowa zatem mogła zawrzeć nowe śluby.
Małżeństwo to było na rękę Filipowi; Małgorzata dziedziczyła hrabstwa: Flandrji, Artois, Rethel, Nevers i Franch-Comté.
Lecz właśnie dla tego że małżeństwo dawało tak wielkie korzyści, pobudziło miłość Edwarda III ku niej, jakkolwiek przeznaczona ona była dla księcia Czarnego zwycięzcy pod Portier.
Wprawdzie Małgorzata kochała księcia Flandrji Filipa, ale miłość nie wchodzi wcale w rachubę w małżeństwach książęcych.
Ludwik de Mae był niezdecydowany. Karol V przeciwnie widząc z przerażeniem że w ten sposób, jego rywal, król angielski wzmoże się w większą jeszcze potęgę, nie chciał się dać osłabić i ofiarował oddać Flandrję, Lill i Douai, Flandrję francuzką, na północnej granicy państwa. To jednak nie wystarczyło.
Szczęściem a właściwie nazwać to można nieszczęściem, matka Ludwika de Male zamierzyła skojarzyć to małżeństwo jako księżniczka francuzka i córka Filipa Długiego. Jakoż udała się do syna, który się skłaniał ku Edwardowi III i wydobywszy prawą pierś, rzekła:
— Ludwiku, jeżeli nie zgadzasz się na zawarcie małżeństwa, którego pragnę ja i twój król, przysięgam ci, że odetnę sobie tę pierś, która cię wykarmiła i niech to zostanie na hańbę twoją i twojego imienia.
Ludwik de Male zgodził się a tak małżeństwo doszło do skutku w dniu 19 czerwca 1309 r.
Książę burgundzki zatem, otrzymawszy Burgundję wyczekiwał na odziedziczenie Flandrji, d’Artois, Rethel, Nevers, oraz stanie się panem Lille i Douai.
Karol V spodziewał się, że Francja zaabsorbuje Flandrję, ponieważ wymagały tego sprawy ludów połączonych pod jednem i tem samem panowaniem. Ale zawiódł się — różnica głęboko się między nimi zarysowała. Język i zwyczaje rozdzieliły Francuzów i Flamandczyków; bogaci Flamandczycy niezbliżyli się do Burgundczyków, lecz przeciwnie, Burgundja stała się prowincją Flandrji. Flamandzkie interesa wymagały tego, aby polityka synów Francji nachyliła się ku polityce angielskiej.
Połączenie nasze z naszym wrogiem było wprawdzie tylko handlowe w początku, ale póżniej ogólną polityką była polityka czysto-angielska.
Między Francją i Flandrją nastąpiło małżeństwo czysto polityczne, natomiast między Flandrją i Anglją zawarto śluby handlowe.
Małżeństwo to stworzyło bogactwo kraju, jak równie i samego księcia.
Z kolei, Filip w r. 1385 ożenił swego syna hrabiego de Nevers, z dziedziczką Hainaut z Holandji i przez to dokompletował Niderlandy.
W pięć lat później w r. 1890, kupił on od hrabiów d’Armagnac Charolais i tym sposobem dopełnił Burgundji.
Były to widoki na Anglję, a brama do Francji.
W drugiej generacji, oto co sprowadziła przezorność mądrego króla Karola V.
Wnuk tego Filipa Hardego, który pod Poitiers tak mężnie walczył, który w Londynie obdzielił policzkiem podczaszego Edwarda III, ponieważ obsługiwał króla angielskiego zamiast podać potrawy pierwszemu królowi francuzkiemu, jednem słowem Filip Dobry, połączył się z Henrykiem V, był świadkiem jego małżeństwa z księżniczką Katarzyną i nakazał, za wyłączeniem króla francuzkiego Karola VII, ogłosić królem francuzkim, króla angielskiego.
Co prawda zyskał przez zaparcie się swego ojczystego kraju Francji, pozycję dominującą nad rzekami Somą i Mouse, Namur Peron, drogi prowadzące do Paryża, a właściwie i sam Paryż, Bar-sur-Seine, Auxerre i Meaux.
Ale też i to prawda, że by dojść do tego celu, musiał wydać w ręce angielskie Dziewicę Orleańską.
Nareszcie w d. 4 sierpnia 1430, zmarł książę Brabancji.
Książę Burgundji posiadał w przybliżeniu prawie to wszystko, co otaczało Brabancję — posiadał Flandrję, Hainaut, Brukselę, królestwo Niderlandów, Louzain, Namur i Luksemburg. Brakowało mu jedynie Brabantu.
Brabant była prowincją środkową, Louvain, Bruksela. Bruksela była królową Niderlandów a jej damą honorową Louvain.
Brabant nie powrócił wcale do Filipa, lecz do jego ciotki Małgorzaty de Bourgogne, hrabiny Hainaut — i pasierbów jej Karola i Jana de Bourgogne, synów hrabiego de Nevers, zamordowanych w Azincourt.
Zapomniał że był wnukiem jednego, a opiekunem drugiego. Sięgnął po Brabant.
Wszystko to nieprzeszkodziło synowi Jana-sans-Peur, ojca Karola Śmiałego, pozyskać imię Filipa Dobrego.
Czytelnik przekonywa się że nie należy zbytniej wagi przywiązywać do tego przydomka: „Dobry“.
Mówiliśmy już że Jan „dobry“ znaczy tyle co: Lekkomyślny, utracjusz, warjat!
Filip inaczej to rozumiał, mianowicie znaczyło to u niego: zakochany, dworak, namiętny.
Rzeczywiście Filip, wedle pospolitego twierdzenia, był dobrym księciem, miał czułe serce szczególniej dla kobiet — wkrótce to zobaczymy — i z łatwością mógł płakać.
Opłakiwał też śmierć zamordowanych w Asencourt, i stał się sprzymierzeńcem Anglików, którzy to właśnie ich zamordowali.
Opłakiwał swego ojca Jana sans Peur i mszcząc się za morderstwo w Montereau, pozbawił tronu francuzkiego Karola VII.
Zresztą wiedział bardzo dobrze, co przyniósł ów mord i jaką cenę mordu wymódz na mordercach.
Dnia 21 września 1435, zdecydował się udzielić przebaczenie za ów mord i podpisał traktat pokojowy z królem Karolem VII.
Lecz na jakich warunkach udzielił on to przebaczenie. Oto pod warunkiem że mu ustąpią hrabstwo de Macon. d’Amiens, Bar-sur-Seine i Ponthieu.
W Pikardji posiadał już Peronne, potrzeba mu jeszcze było Montdidier, Roye, Saint-Quentin, Corbie, Amiens, Abbeville i Doullens.
Przekonywa się szanowny czytelnik, że warunki na których opierało się to przebaczenie, były dość trudne.
Co prawda zgodził się aby miasta, które były miastami królewskiemi, mogły być napowrót odkupionemi, gdyby Francja posiadała dość złota, na uskutecznienie tego wykupna.
Zresztą, król Karol wyrażał się z wielkim żalem o śmierci Jana sans Peur, zaprzeczał aby brał w niej jakikolwiek udział i ustanowił raz na zawsze w Montereau, nabożeństwo żałobne w dniu śmierci tegoż.
Czekajcież! Dobry książę miał swoje księstwo uzupełnić, które jego syn zamierzył zamienić na królestwo.
René, książę de Bar, został wzięty do niewoli w czasie bitwy pod Bulggeville. Osadzony on został i trzymany był od czterech lat w wieży pałacu w Dijon. Dobry książę w układach pokojowych w Arras, ani słówka jednego o nim nie wspomniał.
Stało się to nie skutkiem jakoby zapomnienia, przeciwnie Dobry książę wybornie pamiętał o swoim dotychczasowym więźniu — bo nawet król Karol VII zrobił w tym razie dość wyraźną uwagę.
Na co Dobry książę raczył natychmiast udzielić następującą odpowiedź:
— Zobaczymy to później!
Do wydania stanowczej w tym względzie odpowiedzi skłoniła księcia okoliczność, że więzień podczas swego osadzenia w wieży zamku przez śmierć swojego brata księcia d’Anjou, księstwo tego nazwiska oraz hrabstwo Prowancja miał odziedziczyć, a nadto ponieważ Joanna II. umierając, powołała go na tron neapolitański.
Tak bogaty więzień, wychodząc ze swej klatki, w której przesiedział już lat cztery, nie wątpliwie zmuszonym byłby na sprawach swego więzienia pozostawić choćby kilka piórek ze swego bogactwa.
René rzeczywiście pozostawił dwa: Neuchatel w Lotaryngii, Clermont w Aragonii.
Oprócz tego zapłacił jeszcze ośmdziesiąt tysięcy talarów złotem.
Był to ten sam René, którego później i z zupełną słusznością nazywano w Prowancji dobrym królem René, o którym Jerzy Chatelain, napisał bardzo piękną kronikę, rozpoczynającą się tym wierszem:

Widziaiem młodego króla,
Który był prawdziwym pasterzem;
Jego małżonka była również piękna
Wplatała ona kwiaty w swe włosy.
Z kijem pasterskim w ręku,
Z kapelusikiem włożonym na ucho,
Strzegła swoich baranków,
Tak, że nie zaginał żaden.

Co się tycze księcia Filipa, już powiedzieliśmy, że był on bardzo dobrym dla kobiet, jak równie był bardzo dobrym i dla swych naturalnych dzieci.
Pewnego dnia, nie mając nic lepszego do roboty, przystąpiliśmy do bardzo przyjemnego zajęcia a to do przejrzenia archiwum miejscowego w Lille, a nadto do zbadania Izby rachunkowej, jakoż znaleźliśmy Bóg wie ile listów i aktów, dopełnionych przez dobrego księcia, przeważnie na korzyść mamek i żywicielek potomków naturalnych króla, oraz wykazy plac dla matek i karmicielek.
Zresztą wiek XV nazwano wiekiem galanterji i był on rzeczywiście wiekiem panowania kobiet.
Porachujmy.
Izabella Bawarska, która Francję doprowadziła do upadku i sprzedała.
Walentina Medjolańska, pocieszająca króla opłakującego niewiarę małżeńską królowej i zdradę jego brata.
Joanna, która wyratowała królestwo.
Agnieszka Sorel, dama niewypowiedzianej piękności, która Karolowi VII podała sama miecz do ręki, jakim wypędził Anglików z Francji.
Jacquelina de Heinaut, dzielna i odważna hrabina, małżonka czterech z rzędu mężów, która mężniej broniła swych posiadłości, niż własnej osoby.
Religja owego czasu, nie była panną, ale kobietą.
Być może jednak że poważni Flandryjczycy surowiej patrzyli na to.
Zgoda! Przeczytajcie legendę o hrabinie, która wydała na świat 365 dzieci.
Trzysta sześćdziesiąt pięć dzieci dla jednej kobiety, to za wiele; możnaby śmiało zaprzeczyć tej legendzie, nie ulega jednak zaprzeczeniu 36 naturalnych potomków hrabiego de Cleves; nie ulega również zaprzeczeniu, że Jan de Bourgogne, arcybiskup z Cambrai, przy nabożeństwie uroczystem, przez siebie celebrowanem, obsługiwany był urzędowo przez 36 synów naturalnych i ich potomków — nadto także nieulega zaprzeczeniu że Filip Dobry, ze swemi trzema prawemi małżonkami, i dwudziestu siedmioma metresami miał szesnastu naturalnych potomków.
Podczas gdy święci z Voucouleurs, Dziewicę Orleańską, oswobodzicielkę Francji spalili na stosie, co robi Dobry książę, który ją zaprzedał w ręce wrogów?
Przygotowywał się do zawarcia trzeciego małżeństwa i organizował emblematyczny Zakon Złotego Runa.
Ta trzecia jego żona, która miała wydać na świat naszego bohatera Karola, była infantką portugalską a angielką z matki, nazwiskiem Filipa Lancaster — co zaś do jej ojca, był to dzielny naturalny potomek Jana I, który dał podstawę i był założycielem nowej dynastji w Portugalji, jak drugi bastard tegoż Transtamare w Kastylii.
Były to czasy pomyślne dla naturalnych dzieci, wiadomo bowiem powszechnie, że samo szczęście im wszędzie sprzyjało. Czyliż w dwanaście lat później Dunois, nie wyraził się w ten sposób, że nie jest zgoła synem bogatego i śmiesznego Canny, ale że jest synem naturalnym Orleanu.
Otóż, w dniu swego ślubu z brunatną portugalką, Dobry książę, jak już powiedzieliśmy, założył emblematyczny Zakon Złotego Runa, który nosił dewizę:
„Nie będę nigdy innym“.
Nigdy dewiza podobna do tej nie była bardziej zwodniczą, mająca podwójne znaczenie.
Złote Runo! Nie byłoż to złożenie hołdu tym blond włosom, które flamandcy malarze, od Van-Dycka aż do Rubensa, nadawali swym najwidoczniejszym utworom flamandzkich dziewic? Nie byłże to tryumf kobiety północnej nad kobietą południa? Zwycięztwo niewątpliwe, stanowcze blondynki nad brunetką?
A ta dewiza: Innym nigdy nie będę! nie byłaż ona rodzajem przysięgi wykonanej publicznie, że od dzieciństwa aż do ostatnich dni nie będzie uwielbiał innej kobiety, tylko ją, Flamandkę? Nie byłaż to obietnica uczyniona wszystkim przedstawicielom piękności z Gand i Bruges, pozostania im wiecznie wiernym i niezmiennym wielbicielem?
Małżeństwo to dało powód do uroczystości niebywałych, o jakich dotąd jeszcze nie słyszano, do uroczystości i obchodów olbrzymich rozmiarów, do szalonych bombansów. W Bruges, uroczystości te mogły przyprawić króla o bankructwo.
Bruges, skutkiem siedmnastu kantorów bankierskich rozmaitych narodowości, należało bez zaprzeczenia do najbogatszych miast.
W ulicach rozścielono jak najpiękniejsze, jak najbogatsze kobierce Flandrji. W ciągu ośmiu dni, wino płynęło w ulicach strumieniami; lew rozlewał wino reńskie — jeleń rozlewał wino de Beaune. Podczas uczty weselnej — nosorożec strumieniami wylewał różaną wodę i małmazję.
Tak więc książę Burgundji doszedłby do szczytu swych bogactw i swej potęgi, gdyby miał syna, i gdyby ten syn mógł tytułować się księciem Burgundji, Lorrain, Brabantu, Limburga i Gueldre, hrabią Flandrji i d’Artois, hrabią — palatynem Heinaut, Holandji, Zelandji, Namour i Zutphen, panem Fryzji, Salins i Malines.
Ten syn urodził się, jak już mówiliśmy, d. 10 listopada. 1435 r. i zamiast tytułu hrabiego de Nevers, jakim mianował się jego ojciec i dziad, otrzymał na swym chrzcie, tytuł hrabiego de Charolais.
Urodzenie to dopełniło najbardziej upragnionych życzeń księcia i podniosło do szalonej wysokości dumę tego, którego cudzoziemcy tytułowali, „wielkim księciem Zachodu“.
Dajmy obraz tego szaleństwa, tej radości przechodzącej wszelkie granice.
Dobry książę zmuszonym był kazać ogolić sobie głowę, na skutek choroby, wkrótce też wydał edykt na mocy którego nakazuje wszystkim panom golić głowy podobnie jak ją ogolił sobie książę.
Pięciuset szlachty spełniło rozkaz, a skoro książę wkrótce nabrał przekonania, że wielu z nich może uchylić się od wykonania woli jego, delegował Mersara Piotra de Vacquembac, aby sprawdził głowy spodziewanych rebelantów i nakazał im włosy ogolić.
Zresztą z urodzeniem następców książęcych to samo się dzieje, co ze szczęściem gdy ono przechodzi zwykłe granice, albowiem w chwili to szczęście, te dobra, to bogactwo podnosi się i wzrasta do takiego stopnia, do jakiego wyżej dosięgnąć już nie może, nastaje pewien rodzaj spoczynku, później zmniejsza się coraz bardziej, ubywa go, a nieraz całkowicie ginie, przepada.
Niepodobna przecież ani w siódmym, ani w ósmym roku życia, wyprowadzać jakichś stanowczych przepowiedni, ani sądzić o usposobieniu i charakterze młodziutkiego hrabiego.
Uczył się bardzo dobrze i okazywał umysł bystry — wychowanie księcia dzieliło się między ćwiczenia fizyczne bronią a właściwą nauką. W tej epoce mało bardzo arystokracji umiało czytać i pisać, wedle wszelkiego przypuszczenia, jego dziad Jan sans Peur niepotrafił nawet podpisać swego imienia; pan de Barante, który odnalazł jego pieczęć, nie mógł bez względu na nadzwyczaj ścisłe poszukiwania, znaleść gdziekolwiek jego podpisu.
W dziesiątym roku życia, Karol umiał już czytać i pisać, czytał albo kazał sobie odczytywać prywatnie rozmaite historje i opowiadania Lancelot du Lac i Gauvain’a. W dwunastym, dano mu do ręki łuk i wkrótce też zasłynął jako bardzo dzielny strzelec-łucznik.
W piętnastym, pozwolono mu oddawać się przyjemnościom polowania, do czego nabrał nadmiernego gustu; szczególną namiętnością hrabiego było polowanie na odyńce.
Gdy psy trzymały w osaczeniu dzika, żądał swego dzirytu, rzucał nim na zwierzę i prawie zawsze, za jednym ciosem kładł go trupem.
Lubił również polowanie na ptactwo; lecz uważał je jedynie jako rozrywkę dla zabicia czasu i nigdy nie stało się ono jego namiętnością, jak polowanie na dziki, zamiłowanie to wzrastało u niego nie z powodu gustu, ale raczej z przyczyny niebezpieczeństwa, na jakie zawsze był narażony.
Później zaczął się oddawać ćwiczeniom ciała i w szesnastym roku życia mógł śmiało stawić czoło wszystkim młodym ludziom swego wieku, niemniej też w wyścigach odznaczał się zawsze jako najpierwszy z szybkobiegaczów.
Powód tego wszystkiego uczucie pychy rozwijało się w nim coraz gwałtowniej, zresztą pozostawał on w bardzo dobrej szkole. Starał się też o jak największą elegancję w stroju i z największą przyjemnością występować lubił w dużym orszaku masztalerzy i paziów, lubił śpiew, ale sam nie śpiewał, gdyż miał głos fałszywy.
Ber d’Auxy i Sir de Rosembos wybrani zostali jako guwernerowie i kierownicy jego wychowania w młodzieńczych latach.
Tym sposobem dorósł do 18 lat życia.
Książę, jego ojciec, sądząc że nadszedł nareszcie czas, złożenia przez syna examinu w sztuce wojennej, wyznaczył natychmiast zapasy i turnieje w Brukseli.
Młody hrabia miał wystąpić na nich pierwszy.
Ale księżna interweniowała; nieszczęśliwa matka drżała z obawy, aby ukochanemu dziecięciu nie wydarzył się jaki wypadek.
Książę przecież obstawał przy swojem.
Izabela żądała przedewszystkiem aby młody hrabia obznajmił się z tego rodzaju rycerską zabawą.
Książę rzucił okiem w około, upatrując kogoby obrać jako nauczyciela fechtunku dla swego potomka i wybrał z pomiędzy wielu rycerzy, Jakóba de Lalaing, jako najgodniejszego do udzielania lekcji przyszłemu dziedzicowi i władcy Burgundji; wszyscy przyklasnęli wyborowi, ponieważ nie było bardziej uzdolnionego nauczyciela z liczby ogólnej miejscowych rycerzy.
Zadecydowano że lekcje te odbywać się mają w parku Brukseli, w obecności jedynie tylko kilku osób.
Księżna prosiła również o pozwolenie być przytomną przy lekcjach.
Dwóch tedy walczących zjawiło się na koniach, każdy z nich na wejściu do alei, mającej stanowić dla nich pole popisu — każdemu z nich podano kopię, następnie na znak księcia, dwaj, przeciwnicy rzucili się jeden ku drugiemu.
Hrabia Charolais skruszył swoją kopię o tarczę p. Lalaing, który nie mógł się utrzymać silnie w strzemionach.
On też wcale nawet nie dotknął hrabiego Charolais, kopja jego poszła w kierunku po nad hełmem młodego księcia.
Książę doskonale to spostrzegł, że p. Lalaing oszczędza młodego hrabiego i mocno się zaczerwieniwszy ze wstydu czy z gniewu zawołał:
— Sir Lalaing, mój przyjacielu, wybrałem cię na to, abyś walczył z moim synem, nie zaś abyś go oszczędzał. Jeżeli masz zamiar postępować nadal w ten sam sposób, to zechcesz ustąpić miejsca drugiemu.
Przeciwnie księżna, równocześnie rzuciła dziękczynne spojrzenie doświadczonemu i wytrawnemu rycerzowi.
Jakób jednak poszedł jedynie za radą księcia. Przyniesiono inne kopje. Rycerz i jego młody przeciwnik znowu natarli jeden na drugiego i obiedwie kopje zostały skruszone.
Tym razem, księżna poczęła robić wyrzuty panu Lalaing, mówiąc że uderzenie było zbyt gwałtowne.
Poprobowano nowej walki dwa lub trzy razy, jednakże hrabia Charolais dotrzymywał wybornie placu.
Księżna i książę wrócili do siebie, przekonani oboje, że hrabia podczas turnieju zachowa się tak, jak na rycerza przystało.
Rzeczywiście, kiedy nadszedł dzień przeznaczony na turnieje, młody książę w towarzystwie swego kuzyna hrabiego d’Etampes i młodych rówieśników Filipa de Croy, Jana de Tremoille, Charles de Temant, jak niemniej guwernera p. Ber d’Auxy i Sir de Rosembos, wstąpił na plac boju, jaki przygotowano w obrębie magistratu miasta Brukseli i skruszył pomyślnie aż ośmnaście kopji. Ogłoszono go też jednozgodnie zwycięzcą i otrzymał nagrodę od obecnych na turnieju dam.
Te walki improwizowane były jedynie przygotowaniem do walki daleko poważniejszej, rozpoczęto bowiem wojnę przeciwko Gandawczykom. W skutku jednak odmowy ojca, aby mu dał dowództwo nad wychodzącą do boju armią, młody książę zaprzysiągł na Świętego Jerzego, że jeżeli go zostawią w Dijon lub w Brukseli, pójdzie chociażby nieuzbrojony i połączy się z walczącymi, aby uśmierzyć zrewoltowanych Gandawczyków.
Dwa słowa o rewolcie Gandawczyków.




II.
Lew Flandrji.

Przyczyny wojen między poddanymi a książętami są tego rodzaju, że historycy mają obowiązek wyjaśnienia ich jak najskrupulatniej.
Otóż zatarg pomiędzy Gandawczykami a ich władcą i panem oddawna już istniał. Filip Dobry miał już do nich urazę o to, że go opuścili najhaniebniej podczas oblężenia Calais.
Bruges zrewoltowało się; książę uśmierzywszy bunt pokonał miasto i rozpoczął rządy surowe absolutne, bez względu na przywileje i prawa miasta. Miał on zamiar doprowadzić do tego samego stopnia i Gandawę tak jak ukorzył miasto Bruges, wykonywając w niej rządy despotyczne.
Lecz Dobry ksiażę pomiędzy wielu przymiotami, posiadał i zdolności polityczne, mianowicie umiał wyczekiwać na stosowną chwilę do działania.
Wyczekując ciągle, zwolna czynił rozmaite próby.
Otóż w r. 1440, z wielką radością i zadowoleniem przeniósł Radę Flandrji do Courtrai, która do obecnej chwili miała swoje miejsce pobytu w Gandawie.
W r. 1448 naznaczył z winną absolutnością nowy podatek na sól.
Ipres i Bruges, poddały się temu bez najmniejszego oporu. Gandawa przeciwnie odmówiła zapłatę bezprawnie nałożonego podatku.
Miasto rządziło się samo — często też zmieniało i kształt swego rządu.
Byłto jego przywilej.
Na czele rady stało 26 sędziów i trzynastu z nich urzędowało z tytułem radców, w sprawach miasta i w sprawach zarządu skarbami i trzynastu zaś innych w charakterze sądców czyli starostów, byli oni zarazem sędziami, i wymierzali sprawiedliwość.
Mieszkańcy dzielili się na trzy główne kategorje: na mieszczan, ludzi zawodowych czyli rzemieślników i tkaczów.
Mieszczanie wybierali trzech radców i trzech starostów czyli sędziów; ludzie zaś zawodowi i tkacze mianowali razem pięciu radców i pięciu sędziów.
Taki kształt i forma rządu zaprowadzony został od chwili, gdy Filip Piękny odniósł zwycięstwo nad Flamandczykami.
Tymczasem, miasto postanowiło zmienić tę formę rządu, a byli nią tak zwani: dziekani.
Każdy z 52 rzemiosł miał swojego jednego dziekana. Dziekani miasta, wedle prawa, byli naczelnikami i pierwszemi samodzielnemi rządcami czyli sędziami miasta, nazywano ich wielkiemi dziekanami, stanowili oni rodzaj delegatów, czyli przedstawicieli króla. Każdy dziekan miał w swem zachowaniu sztandar cechowy, to jest tego zawodu, na którego czele stał i przysługiwało mu prawo zwołania wszystkich członków należących do tego samego zawodu czyli cechu.
Dostatecznem było, aby taki dziekan w piątek to jest w dniu targowym, utkwił na placu swój sztandar a wnet około sztandaru kupiły się grona osób należących do zawodu czyli do cechu, którego sztandar został wywieszony.
Rzadko się bardzo zdarzało, aby zatknięcie takiego sztandaru, odbyło się bez pewnego rodzaju zamieszek.
Książę niezadowolony odmową zapłaty podatku od soli i szukając sposobności zastosowania względem Gandawy tych środków despotycznych, jakiemi dotknął miasto Bruges, oświadczył Gandawczykom, że rozdziela urząd wielkiego dziekana od urzędu zarządcy czyli sędziego; czyli mówiąc inaczej, odejmuje im władzę delegatów ze swego ramienia i prawo reprezentowania miasta.
Nareszcie we wrześniu 1449 Dobry książę wprowadził silne garnizony wojskowe w Termonde, w Gavre i Rupelmonde, nakazał zatarasować kanały, na nowo zadekretował opłatę podatku od soli a nadto nałożył taksę na zboże i omłot ziarna.
Gandawczycy powtórnie najsilniej się temu oparli, odmawiając zapłaty.
Książę tedy odebrał wszelką władzę magistratowi miasta, skasował tak starostów jako i zarządców czyli sędziów, i zabronił w całej Flandrji słuchania rozkazów i rozporządzeń członków rady miejskiej w Gandawie.
Już od dawien dawna książę byłby stanowczo załatwił się z miastem i jego rządami gdyby nie zwracał uwagi na Wschód.
Miasta flamandzkie były pod jurysdykcją Francji i często, w wypadkach nadzwyczajnych, zwracały się ku niej. Lecz w r. 1450 Francja poczęła się wyłamywać z pod wpływów Anglii i Karol VII., król Bourges, coraz wyraźniej przybierał rolę i działanie jako prawdziwy król francuski. W r. 1453 Anglicy we Francji nic już zgoła nie posiadały wyjąwszy jednego, jedynego miasta Calais.
Jest prawdą że książę de Bourgogne zyskał daleko więcej na królu francuzkim, niż na nim ten ostatni, a zyskałby też jeszcze dwukrotnie gdyby została zdeklarowana między nimi wojna. Przez Auxerre i Peronne, trzymał on w szachu Paryż, zaś naokoło Paryża, w jego najbliższych okolicach usadowili się członkowie bractwa Złotego Runa Nemours, Montfort i Vendôme. Co ważniejsze: książę Orleanu, więzień w Asincourt, którego Filip po dwudziesto pięcio letniem więzieniu pragnął wykupić za sumę wynoszącą na dzisiejszą monetę trzy miljony, książę Orleanu ozdobiony orderem Złotego Runa i któremu oddał za żonę własną krewną, był z wszelką pewnością gotów dozwolić mu swobodnego przejścia przez Loarę. Nie ma podobno nic czulszego nad nieprzyjaciela zastarzałego, z którym się tylko co przyszło do zgody, z którym się pojednano.
Co się tycze króla Francji, jakąż miał broń przeciwko księciu de Bourgogne?
Jego najwyższa władza nad francuskiemi prowincjami; jego wpływy na Gandawę i Liége, te dwa demokratyczne wabiki, jakiemi mógł on przyciągnąć księcia, gdyby tenże nabrał chęci wyruszenia z armią przeciwko Francji.
Było to w owym czasie i szczęściem i nieszczęściem, siłą i słabością księcia Filipa, że on posiadał tak wielkie i tak ludne miasta. Absolutyzm rządził wszędzie, ci królowie Anglii, Francji i Hiszpanii, ten cesarz Niemiec, nawet i sam Papież, byli panami życia i śmierci swoich poddanych; tam jednak jest życie gdzie wolność.
Książę de Bourgogne jeden tylko panował nie nad umarłymi ale nad żyjącymi i wkrótce też dowiedział się z oburzeniem, że ci żywi odmawiają mu posłuszeństwa.
Na szczęście swoje książę równocześnie powziął wiadomość, że Anglicy pod wodzą Talbota wylądowali w Gujennie.
To zajęło tak Karola VII., że nie miał dość czasu myśleć o załatwieniu się natychmiastowem z ludnością Gandawy.
Od tej chwili tedy rozpoczęła się walka, o której wspominaliśmy a w której hrabia de Charolais, odbył pierwszą swą ogniową próbę, jako wojownik.
Gandawczycy teraz uczynili krok mający na celu rozbrojenie swych panów, którzy im zaprzysięgli, że będą zaoszczędzać życie ich samych i w osobach członków ich rodzin, żon i dzieci.
Sire de Comines, ten sam który pozostawił tak piękne pamiętniki o Ludwiku XI., Sir Comines, pan na Clyte, wielki rządca Flandrji wystąpił w tej mierze jako pośrednik.
Dobry książę domagał się przedewszystkiem wydania trzech mężów, którzy podatek nałożony na sól najenergiczniej zwalczali. Temi właśnie byli: Daniel Sersander, Lievin Potter i Lievin Snowt.
Gandawczycy odmówili.
Tymczasem trzej wymienieni zbrodniarze w obec księcia a bohaterzy w obec swych współbraci postanowili oddać się na łaskę i niełaskę Dobremu księciu.
Udali się więc do Termonde, uklękli pokornie przed nim i prosili o przebaczenie.
Książę Dobry skazał Sersandera na wygnanie na lat dwadzieścia do okolicy oddalonej od Gandawy o mil dwadzieścia; Potter również na wygnanie przez lat piętnaście, do okolicy oddalonej o mil 15 a Snowta na lat dziesięć do miejscowości odległej o mil dziesięć.
Taka to była właśnie łaska, jaką tych ludzi obdarzył Dobry książę.
Gandawczy dowiedziawszy się o postanowieniu księcia, doprowadzeni zostali do rozpaczy i zwątpienia.
Z dzwonnicy zabrzmiał olbrzymi dzwon, przezwany Rolandem, którego dźwięki zdawały się wymawiać i głosić wyrazy: Ro-land-ro-land-ro-land! Straszliwy ten dzwon, jako dzwon alarmowy, miał na sobie napis:
„Nazywam się Roland; kiedy odzywam się zwykłym tonem, zapowiada to pożar — gdy brzmię całą siłą — będzie wojna“.
Dla tego to wybuchło powstanie w mieście Gandawie — było to, jak się wyrażał sam książę Dobry, że dzielni mieszkańcy zrewoltowali się doprowadzeni do ostateczności jego tyranią.
Roland nieustawał huczeć swym potężnym głosem.
Objaśniliśmy kilku słowami organizację polityczną Gandawczyków — byłoby ono niezupełnem, gdybyśmy nie powiedzieli nic o organizacji wewnętrznej, społecznej.
Być może przekonamy się z tego, że Gandawczycy byli niedobrymi, złymi ludźmi, jak to stwierdzają w swych podaniach historycy piszący o Burgundji.
Przypominacie sobie, że za panowania Ludwika-Filipa, dzienniki rządowe mówiły o rewolucjonistach Lyonu, mianowicie nazywały ich: „nieszczęśliwi tkacze jedwabiu* „bracia flamandzkiego Lollarda“, którzy na swych chorągwiach mieli napisy:
Albo żyć pracując, albo umierać walcząc.
Gdybyście chcieli dowiedzieć zkąd pochodzi ten wyraz: „Lollard“ to wam powiemy, że składa się ze słowa lulla, usypiać, po szwedzku, albo z niemieckiego starożytnego narzecza: lullen co znaczy śpiewać, a raczej nucić po cichu.
Lollardzi zatem byli męczennikami pracy, którzy nucili sobie po cichu, pocieszając się tem w swej niedoli. Nazywano ich także: „boghards“ co znaczy modlić się.
Co zaś do kobiet, one były nazywane: beguines. Chcąc to zrozumieć idźcie do starożytnych miast Flandrji a tam zobaczycie jeszcze owe beguinki. Są to kobiety złączone w stowarzyszenie zakonne, ale nie klasztorne, są to zakonnice nie wykonywające ślubów, lecz dobrowolnie poświęcające się życiu zakonnemu, jakkolwiek nie przeszkadza im to wychodzić za mąż. Pospolicie opuszczają one swoje maluchne cele na zwiedzanie ubogich domków, chat i lepianek robotników, dokąd wstępują wnosząc słowa pociechy i miłości religijnej — celem ich życia szerzenie religii i miłości chrześcijańskiej, dwóch jedynych pociech w życiu człowieka.
Usposobienie Flamandczyka i nastrój jego myśli jest smutny; jest to północ deszczowa, północ mglista, północ, siedlisko błota; północ lodowata jest rajem w porównaniu z Flandrją.
Skoro pójdziemy dalej, głębiej, będziemy mieli Holandją, kraj stworzony sztucznie, którego życie i istnienie zależy od dziury, jaka się może wytworzyć w tamie; w dniu w którym Ocean pomyliłby się w swych prądach wodnych, pokryłyby fale te sześćdziesiąt miast; ta cała przestrzeń kraju zamieniłaby się w obszary morskie.
Otóż gdzie natura darzy takim smutkiem, należałoby spodziewać się jakiejś radości, jakiegoś wesołego usposobienia w domach niestety, brak tu nawet ożywiającego promienia słońca, któreby ogrzały ogniska tych nieszczęśliwych, zrozpaczonych mieszkańców.
Flamandczycy żyją towarzysko, cisną się jeden do drugiego, jak gdyby pragnęli się ogrzać. Nadają oni związkom łączączym mężczyznę i kobietę nazwę miłości, jak równie stosunek towarzyski między mężczyznami oznaczają uczuciem przyjaźni. Nie nazywają też stowarzyszenia w Lille, stowarzyszeniem, ale „przyjaźnią Lille“ przyjaźnią d’Aire.
Ich dewizą: Wszyscy za jednego i jeden za wszystkich“.
W razie spotkania się, witają się: „mój przyjacielu, mój obrońco albo moja tarczo“!
Jakież dźwięki mają ich dzwony? Dźwięki lojalne. Co one zapowiadają? Boskie prawo! Skoro wychodzi z domu ich Jacquemart ze swoją żoną Jakubiną, aby na kowadle żelaznym młotem uderzać godziny cóż wówczas śpiewają?
Śpiewają psalm: Quam jucundutn est, fratres, habitare in unum. (Jakże jest przyjemnie żyć w zgodzie).
Niech historycy prawią co im się tam podoba, ale flamandczycy nie są złymi ludźmi, kto braterstwo i przyjaźń podniósł do wysokości obowiązku i cnoty, ten nie może być wcale złym człowiekiem.
Jakież życie Flamandczyków?
Celem ich życia: przemysł!
Czemże jest sama Flandrja?
Wytworem przemysłu: Flandrją zachodnią pokonała morska woda i Flandrja wschodnia odniosła zwycięstwo nad wodą słodką.
Przemysł czyni to samo co zwycięzcy, staje się panem zdobytego kraju.
Jakiem prawem mógł książę Filip powiedzieć do przemysłu: Jestem hrabią Flandrji od lat dziesięciu, dwudziestu, trzydziestu!
Przemysł mu bowiem odpowiedział:
Jestem ja właśnie hrabią Flandrji wcześniej niż ty, nie możesz zaś po mnie dziedziczyć, bo jestem nieśmiertelnym!
Następnie ubogi robotnik, który się mianował panem Gandawy, opłacił drogo ten zaszczyt i nie była ona dla niego taką jak dla Karola V. synekurą, który podobnież zaliczał się do obywateli miasta Gandawy. Miał on zużyć na to bardzo wiele czasu. Times is money, czas to złoto, powiadają Anglicy, ci flamandczycy Wielkiej Brytanji; — w epoce pokoju dzwon wzywa robotnika i rzemieślnika na zebrania lub na wybory; w dniach niebezpieczeństwa zaś, Roland powołuje ich do broni, a skoro Roland grzmi swą żelazną piersią, nie znajdzie się nikt, coby natychmiast nie odpowiedział: „Oto jestem!“
Roland bowiem jest tym duchem ożywiającym całą tę ludność handlową; tych robotników, wyrobników, rzemieślników; to duch który swym głosem ze spiżu brzmi i grzmiał zawsze w okolicznościach ważnych, w chwilach stanowczych, we wszystkich momentach nadzwyczajnych w życiu miasta — gdy dźwięczy, zapowiada nieuniknioną ludu agonię i wówczas tem potężnem brzmieniem porusza tłumy, doprowadza do zawrotu głowy, tak że nikt zgoła wówczas nie ma ani własnej woli, ani przytomności umysłu, ani pamięci co czyni.
Wszyscy jak jeden człowiek porywają za broń, od młodzieńców 20 letnich aż do starców, których gnębi ciężar sześciu dziesiątków życia, nawet księża i zakonnicy stają do szeregu!
Z miasta wychodzi czterdzieści pięć tysięcy zbrojnych bojowników.
Robotnik lub mularz zamianowanym zostaje dowódcą.
Bez wątpienia jeden z tych murarzy-architektów i inżynierów, który buduje tak katedry i świątynie jak niegdyś Michał-Anioł i jak on też wytwarzają machiny wojenne.
Owoż tedy Gandawczycy rozpoczęli kroki nieprzyjacielskie.
Czatowali oni i korzystając z chwili, w której gubernator Gandawy udał się do kościoła dla wysłuchania mszy, podstąpili pod bramy cytadeli i oświadczając że prowadzą więźniów, weszli; posterunek wojskowy nie podejrzywając podstępu puścił ich swobodnie. Skoro tam dostali się, miasto zostało zdobyte.
W kilka dni później, zamek de Poucques i Schendelbeke wpadł tym sposobem w ich ręce.
Tymczasem jeden z panów, mianowicie Lalaing skorzystał z czasu rzucając się z kilkoma innymi panami ku Audenarde. Miasto nie było zaopatrzone w żywność i Lalaing uciekł się do podstępu prawdziwie pańskiego, namówił mieszkańców aby wprowadzili do miasta dla bezpieczeństwa swoje bydło i zapasy żywności i skoro nareszcie bydło i zapasy miał w rękach, odpędził mieszkańców.
Tak trzymał się w mieście od 14 do 30 kwietnia, poczem nadeszła mu pomoc i został oswobodzony.
Przy tem jednak oswobodzeniu wywiązała się zaciekła walka. Rycerze lekkomyślnie dostali się aż do środka zastępów Gandawczyków, to jest wparli się pomiędzy ich piki i byliby niezawodnie czyn ten nierozsądny przypłacili własnem życiem, gdyby nie łucznicy pikardyjscy, którzy zaatakowali z boku Gandawczyków i złamali ich szeregi wypuszczeniem mnóstwa strzał.
Zwyciężeni jednak nie ustępowali, ale walczyli, walka zakończyła się aż pod bramami Gandawy.
W walce tej szczególniej odznaczyli się rzeźnicy, ich chorąży raniony w obie nogi, walczył ciągle czołgając się na kolanach.
Cała ta korporacja wedle miejscowych tradycji uważała się za potomków pewnego podrzutka hrabiego Flandrji i przyjęła tez tytuł: Prince-kindern czyli dzieci księcia.
Chorąży nazywał się Korneljusz Sneyssan.
Z pomiędzy rycerzy, którzy najdalej zapuścili się w szeregi Gandawczyków, był jednym z najpierwszych dzielny Jakób Lalaing, którego widzieliśmy w parku Brukseli udzielającego lekcji fechtunku młodemu księciu Charolais.
Była chwila, w której otoczony ze wszystkich stron, jakkolwiek bronił się jak lew, niewątpliwie poniósłby śmierć na miejscu, gdyby nie giermek pana de Bouvignies, który spostrzegłszy niebezpieczeństwo grożące dzielnemu rycerzowi, spiął konia ostrogami i nie mając przy sobie żadnej zgoła broni, oprócz zwykłej procy w rękach, rzucił się mu z największym impetem na pomoc, koniem rozbił otaczających go wojowników tak, że dokoła utworzyła się swobodna przestrzeń. Jakób de Lalaing skorzystał z tego aby się cofnąć, ujrzawszy jednak że obrońca tak niespodziewany nie spieszy za nim, powrócił napowrót i był świadkiem jak dzielny giermek otrzymawszy pchnięcia lanc spadł prawie na pół umarły z konia.
Jakób Lalaing na nowo dobył miecza, a posiłkowany przez kilku swoich również ciężko rannych, literalnie wyrąbał dzielnego giermka, którego rzeżnicy pokłówszy lancami, byliby niewątpliwie za chwilę rozsiekali.
Nie podobna było przeprowadzić formalnego oblężenia Gandawy, w tym razie bowiem nie podobna kusić się na akt tak gwałtowny, książę bowiem nie rozporządzał ani odpowiednią liczbą koniecznych w tym względzie wojowników, ani nie posiadał niezbędnych machin oblężniczych.
Pozostawiwszy tedy załogi wojskowe we wszystkieh sąsiadujących z Gandawą miastach, sam udał się do Termonde, gdzie nakazał natychmiastowe i najspieszniejsze budowanie mostu z posiadanych czółen, aby tym sposobem owładnąć obu brzegami Skaldy i módz przejść przez rzekę po drugiej stronie Gandawy, szczególniej od strony północnej i na nowo rozpocząć walkę w kraju tak zwanym Waes.
Kraj Waes, tak jak obecnie i przedtem tył krajem bogatym, przeciętym w rozmaitych kierunkach kanałami, przerznięty rowami i fosami — niegdyś jego mieszkańcy gromadzili się pod sztandarami miasta a Gandawczycy nazywali go państwem, tak jak Dobry książę tytułował Waes hrabstwem Flandrji.
Trudność dostania się do owego hrabstwa sprawiła to, że mieszkańcy w poprzednio prowadzonych wojnach, nigdy nic zgoła nie ucierpieli.
Lecz skoro most został nareszcie zbudowany, zastęp zbrojny wymaszerował, celem przeprowadzenia badania stanu owego kraju — zastęp prowadzony był przez sir Lannoy i Humieres, bastarda Renty i Jakóba de Lalaing mieli oni nadto ze sobą dostateczną liczbę łuczników stanowiących straż przednią.
Zastęp ten przedewszystkiem opanował wieś Lokeren. Tu znajdowała się szczupła załoga Gandawczyków, która zrejterowała, gdy tymczasem mieszkańcy schronili się do kościoła i tam silnie zabarykadowali.
Rycerze poszli w pogoń za Gandawczykami, natomiast łucznicy poczęli rabować — mieszkańcy zabarykadowani w kościele uderzyli na alarm w dzwony. Wkrótce też ze wszystkich prawie wież kościelnych dały się słyszeć odgłosy dzwonów zwołujących ludność do broni.
Wszyscy w liczbie około 3000, ustawili się po za płotami, następnie skierowali się w stronę tam, opanowali kanały a nakoniec dostali się aż na most w Termonde, tamując drogę i powrót oddziałom księcia.
Równocześnie pokazały się olbrzymie smugi ognia i chmury dymu zaciemniły powietrze. Paliła się wieś Lokeren, którą dobrowolnie podpalili sami mieszkańcy, aby w ten sposób pozbyć się łuczników.
Wypadało teraz zatem walczyć jawnie, na otwartem polu, a wojownicy widząc z jaką ogromną masą przeciwników będą mieli do czynienia, poczęli żałować swej nieroztropnej i lekkomyślnej wyprawy.
Ale był tam Lalaing, mąż, który posiadał gruntowną znajomość sztuki wojennej i doświadczenie w jaki sposób należy postępować w tego rodzaju forsownych wyprawach. Rzucił się on wprost na piki, w stronę, w której bastard Renty zaatakowany chwiał się i skłonnym był do opuszczenia swego sztandaru — na ten widok łuczniki na nowo oprzytomnili się, a nabierając odwagi stanęli nieprzebytem murem na placu boju, zrzucili z siebie ciężkie pancerze, które im zawadzały, zaatakowali z boków ociężałych Flamandczyków, niezdolnych do szybkiej obrony i stawienia im oporu.
Teraz jednak wypadało wycofać się koniecznie bądź co bądź z tak fatalnej pozycji.
Znowu też Lalaing dał z siebie skuteczny przykład, skierował bowiem konia ku kanałowi i w bród go przebył. Rzeczywiście znalazł się tam w bezpiecznem miejscu, lecz to nie dosyć, bo i innych wypadało koniecznie zabezpieczyć Dla tego dziesięć razy z rzędu przebywał kanał niosąc pomoc tym, którzy znajdowali się po drugiej stronie. W tej walce tak upornej ubito pod nim pięć koni. W ostatniej chwili, gdy już sądził że uratował wszystkich, spostrzegł swego brata Filipa zaatakowanego przez nieprzyjaciół, po raz zatem jedenasty przebył kanał i po krótkiej utarczce zdołał go uratować.
Książę w nagrodę tak wielkich zasług i pragnąc uczcić męztwo Lalaing’a pozwolił mu zasiąść przy stole, przy którym wraz z synem spożywał obiad. Hrabia Charolais, dyszący żądzą zmierzenia się orężem, zapytał Lalaing’a kto mu też najwierniej towarzyszył podczas całej tej wyprawy.
— Na honor, mości książę, odpowiedział Lalaing, z błazna waszej książęcej mości Andrzeja de la Plume, miałem przez czas kampanji nieodstępnego towarzysza, który się nawet na chwilę odemnie nie oddalił.
Korzyści wszakże odniesione dotąd przez Flamandczyków były bardzo nieznaczne, chociaż niepodobna wątpić o odniesieniu przez księcia stanowczego wkrótce nad nimi zwycięztwa.
Hrabia d’Etampes, który zdobył Audenarde i tam się stale pomieścił w niedługim czasie, po bardzo zaciętej, krwawej walce, stał się panem Nivelles. Dwustu ludzi cofnęło się i zabarykadowało się w kościele, dzwonili oni nieustannie na alarm. Burgundczycy podłożyli ogień pod kościół, dzwonnica runęła, dzwony spadające zgnietły dzwonników i wszystko zamieniało się w ruinę, ale mimo to nikt nie myślał o poddaniu się.
Następnie Holendrzy przywołani na pomoc, pospieszyli ze swojemi oddziałami.
Między Flamandczykami i Holendrami toczyła się walka na śmierć i życie i zdaje się że r. 1830 nie został jeszcze spalony ostatni lont. Wpadli oni do kraju Waes, do owego kraju przeciętego kanałami, opanowali je i sądzili że tym sposobem są jakby na własnem śmietniku. Na tym terenie tylko Holendrzy mogli byli pokonać Gandawczyków.
Gandawczycy z wielkim, prawie nadludzkim wysiłkiem stawili opór temu napadowi. Oprócz wojennago bractwa: „Białe kapy“ zorganizowali bandy przezwane „Bractwem Zielonego namiotu“, a którego naczelnym kierownikiem i dowódcą był bastard Blanström.
Nazwa ta „Zielony namiot“ wzięta została skutkiem tej okoliczności, że bractwo z obowiązku winno biwakować w otwartem polu pod namiotami. Poznajemy w tem stowarzyszeniu wojennem dawną organizację Suewów, prowadzących wojnę przeciwko Cezarowi. Po piętnastu wiekach, dzieci robią i mówią to, co robili i mówili ich pra-pra-praojcowie.
Część tych ochotników, należąca do prostego ludu, wybrała sobie za naczelnika nożownika.
Był to człowiek chłodnie odważny, a przytem mający wzrost i siłę istnego olbrzyma. Podobał się on tak całej rzeszy, że głośno wypowiadała:
— Jeżeli zwyciężymy, zrobimy go hrabią Flandrji.
Wskutek fałszywie podanej wiadomości, dał się on obałamucić i zamiast pochwycić na zasadzce nieprzyjaciela, pochwycony został sam w sposób zdradziecki. Powodem tego było zmylenie drogi prowadzącej do Hulste. Wzięty do niewoli z dwoma tysiącami ochotników, Poprowadzony został do księcia.
Ten ostatni starał się kilku przynajmniej ocalić, a głównie tych, którzy prosić będą o łaskę, ale ani jeden z nich nie przyjął tej propozycji. Jednogłośnie zawołali oni:
— „Lepiej śmierć niż proźba o ułaskawienie!“
Wszyscy tedy zostali poprowadzeni pod szubienicę, a mając już sznur na szyi, jeszcze wołali donośnym głosem:
— „Boże! przyjmij tych, którzy umierają za dobrą sprawę, ponieważ są męczennikami!“
Doprowadzeni do ostatnich granic rozpaczy i zwątpienia, Gandawczycy wysłali posłów do mieszkańców miasta Brouges, wzywając ich o pomoc, a do króla francuskiego poszła deputacja, aby wyjednać u niego wstawienie się za nimi.
List do Karola VII. istnieje jeszcze. Jest to pismo treści wzniosłej i szlachetnej, w której Gandawczycy, w wyrazach dobitnych zanoszą skargę na księcia burgundzkiego, przypisując mu wszelkie dotychczasowe nieszczęścia, jakim ulegli, a nadto żalą się równie na najgorszą administrację kraju.
Poselstwo do miasta Brouges miało majestatyczną, i wspaniałą asystencją, składało się ono bowiem z dwunastu tysięcy zbrojnych wojowników.
Cały ten zastęp dotarłszy do bram miasta Brouges, znalazł je zamknięte.
Bada miasta Brouges, dowiedziawszy się o spodziewanem ich przybyciu, czekała po za murami miasta.
— Panowie z Gandawy, zapytali wszyscy delegaci rady, czego od nas żądacie.
— Przychodzimy domagać się od was pomocy i opieki, jak to zwykle bywa pomiędzy braćmi, odpowiedzieli posłowie.
Rada odrzekła:
— Naradzaliśmy się z ludem a lud zadecydował, abyśmy w całej tej sprawie zachowali się neutralnie.
Dwanaście tysięcy zbrojnych, mogąc bez przeszkody siłą wedrzeć się do miasta, prosili pokornie, aby im pozwolono wejść tam na chwilę, dla zagaszenia pragnienia i zasycenia głodu.
Ale mieszkańcy odrzekli:
— Najdrożsi przyjaciele, wiedzcie o tem, że nie chcemy i niewpuścimy ani jednego obcego przybysza do miasta, wszakże wyszlemy wam tutaj co potrzeba i chleba i piwa. Jedzcie, pijcie i bądźcie tak dobrzy odejdźcie sobie.
Gandawczycy jedli, pili a następnie jak przyszli tak odeszli.
Po ich powrocie, owe 12.000 ambasadorów zbrojnych, opowiedziało swoim rodakom, co właściwie się wydarzyło. Postanowiono zatem zwrócić się do księcia i żądać postawienia z jego strony szczegółowych warunków.
Wszakże książę na to żądanie dał odpowiedź, iż nie myśli wchodzić w żadne układy z rebelantami, że przedewszystkiem Gandawczycy powinni zdać się na łaskę lub niełaskę, w przeciwnym bowiem razie będą do tego zmuszeni siłą.
Gandawczycy postanowili walczyć do ostatka, bez niczyjej pomocy, opierając się jedynie na swych niezaprzeczonych prawach.
Roland tedy dzwonił jeszcze płaczliwiej niż przedtem, i nowi bojownicy nadciągali, wyrastając jakby z pod ziemi.
W obec stanowczego i nieuniknionego niebezpieczeństwa odwaga wzrastała. Rodzaj szału opanował wszystkich, widząc trzydzieści tysięcy wojowników zapełniających ulicę, wydało im się że są niezwyciężeni, nieobliczali bowiem ilość walczących tak jak Ocean, który otaczał ich krainę a który także nieoblicza ani siły, ani ilości swych fal.




III.
Jaki ojciec, taki i syn.

Gandawczycy wyszli z miasta.
Część ich armii, najsilniejsza, zajęła biwaki pod Baerselle, tuż przy Rupelmonde i usadowiła się obozem, miała ze sobą bardzo liczną i dobrze zorganizowaną artylerję. Każdy korpus a właściwie każda baterja miała swoją śmigownicę, na której wyryte było tegoż nazwisko.
Książę zdecydował się atakować tę armię całą jaką posiadał siłą. Podzielił więc wojsko na trzy batalje.
Komendantem przedniej straży zamianowany został hrabia de Saint Pol, a pod jego rozkazami był Corneille, bastard Burgundii, Jakób Lalaing i sir Saveuse.
Książę dowodził samym środkiem mając przy sobie syna hrabiego Charolais.
Tylna straż pozostawała pod rozkazami hrabiego Etamps i Jana księcia de Cleves; składała się ona przeważnie z samych Niemców.
Książę i hrabia, wedle obyczaju otoczeni byli wielu rycerzami. Hrabia nie mógł powstrzymać się od radości, że nareszcie pierwszy raz bierze udział w wojnie; była to organizacja sanguiniczna t. j. taka w której krew przeważa, w której instynkt rzezi, chęć niszczenia zastępuje uczucie towarzyskie — w której zmysł wojenny stanowi główny punkt, główny cel życia.
Plan batalji był bardzo prosty, walka bowiem wydana została nieszczęśliwym ludziom, którzy o sztuce wojennej, o strategii nie mieli najmniejszego wyobrażenia.
Filip wysłał przeciwko armii nieprzyjacielskiej swoją przednią straż i po pierwszem starciu oddział ten umiał się pozornie cofnąć, aby tym sposobem wyprowadzić Gandawczyków z ich oszańcowania. Jeżeli wystąpią będą zgubieni i wówczas książę rzuci się na nich z całą swoją armią.
Był to krok stanowczy zupełnie zniesienia ubogich ludzi, którzy rzeczywiście nie domyślając się podstępu, wystąpili z granie swego oszańcowania.
Co większa rzucili się oni w pościgu za ustępującą przednią strażą, która teraz złączyła się z główną armią.
Nareszcie kiedy już zbyt daleko posunęli się, zabrzmiały wszystkie trąby i wszystkie części oddziału dały równocześnie ognia.
W tym samym czasie poczęli strzelać i łucznicy, przydając swe dalekonośne strzały, które przebijały skórzane kaftany i dla dzielnych mieszkańców Gandawy stanowiły granicę trudną do przebycia a jeszcze trudniejszą do cofnięcia się.
Wówczas to hrabia do Saint-Pol znalazł się w bardzo przykrem położeniu, zmuszony był bowiem powstrzymać zapał wszystkich tych młodych rycerzy, którzy bądź co bądź chcieli odznaczyć się męstwem.
Zmuszony był nawet powstrzymywać się wołając na każdego po imieniu i ostrzegając że jeżeli tak dalej będą działać bez zachowania należytej ostrożności mogą spowodować przegraną; żołnierz winien zawsze słuchać swego przełożonego i nie wolno mu działać na własną rękę.
Najbardziej niecierpliwym i niepohamowanym był Korneljusz, bastard burgundzki — chciał koniecznie zsiąść z konia aby walczyć razem z łucznikami, słyszał bowiem, że coś podobnego miało miejsce w dawniejszej bitwie pod Poitieres, Crecy i Asincourt. Z trudnością też utrzymywał go guwerner p. de Saint-Seine.
Skoro nareszcie Gandawczycy zaczęli się mięszać pod nieustannie padającemi strzałami, niepodobna już było utrzymać młodzieży.
Bastard Bourgogne, jeden z pierwszych, wziąwszy lancę do ataku, rzucił się w ślad za uciekającymi, ze wszystką swoją służbą i pierwszy też został ukarany za swoją zuchwałość a właściwie lekkomyślną odwagę.
Nie miał wcale halsztuka przy pancerzu, zapewne myśląc że skoro się goni uciekającą hołotę nie potrzeba brać na siebie całego uzbrojenia.
Jakiś wieśniak, przyciśnięty przez niego, odwrócił się i wbił mu lancę w gardło; lanca wyszła po nad szczękę i dosięgła mózgu.
Młodzieniec padł trupem na miejscu.
Był wszakże pomszczony. Wszyscy, których tylko pochwycono do niewoli a naliczono ich bardzo wiele, byli uduszeni albo powieszeni.
Książę rozpaczał.
Choćbym udusił lub powiesił tysiące, nie wynagrodzi się mi wcale strata, jaką poniosłem.
Namiętnie on przywiązał się do tego bastarda jak gdyby do prawego syna.
Ciało jego zostało przeniesione uroczyście do Brukseli i na skutek woli księżnej odbył się niesłychanie wspaniały pogrzeb.
Inny syn naturalny został z tytułu bastardem, był on synem szlachetnej panny, nazwiskiem Marja de Thiefleries. Przyjął on tytuł bastarda burgundzkiego, który odtąd nosił.
Lecz ze swej strony hrabia Charolais, był równie bardzo zmartwiony; przez cały ciąg tej batalji pod Rupelmonde, nie przyjmował wcale udziału w walce, lecz jedynie towarzyszył straży przedniej.
Dla pocieszenia go, książę wysłał hrabiego do kraju Waes, żeby dowiedział się, czy mieszkańcy nareszcie przyjmują poddaństwo.
Karol znalazł tam wojsko Gandawczyków, usadowione w pewnego rodzaju zasieku. Widocznie musieli mieć między sobą inżyniera, gdyż miejscowość odznaczała się wybornem ufortyfikowaniem.
Nastał nieznośny, trudny do wytrzymania upał; bardzo wielu rycerzy omdlało w swych pancerzach, dwóch nawet udusiło się.
Hrabia Charolais bądź co bądź chciał ich atakować.
Usposabiała go do tego okoliczność wielce przyjazna, mianowicie to, że wojsko było nadzwyczaj strudzone i wyczerpane na siłach, że upał osłabił wszystkich; zrobiono mu uwagę że pozycja niepodobna do zdobycia z powodu strategicznie przeprowadzonej obrony, ale hrabia odpowiedział, że go ani siła, ani liczba wojowników nieustrasza.
Ber d’Auxy, jego guwerner, sir Temant i sir Crequy otoczyli go dokoła, aby tym razem znowu poskromić jego niewczesny zapał i nawet ośmielili mu oświadczyć, że jako gorący młodzian, zaszkodzi swym nierozważnym krokiem sprawie ojca, lecz książę obstawał przy swoim.
Nakoniec, nie opierał się dłużej.
— Przynajmniej, rzekł, pozostańmy w tem miejscu, w obec tych bandytów i niech tymczasem sprowadzą artylerję i pomocnicze oddziały. Posiłki nadejdą niewątpliwie jutro rano, wówczas dopiero będziemy ich atakowali.
Na to jednak nie zgodziła się otaczająca go rada i przymusiła młodego księcia do posłuszeństwa. Cofnął się wówczas wyrywając sobie włosy i płacząc z wściekłości krzyczał:
— Będę kiedyś panem, nadejdzie taki dzień w którym przed moją wolą wszystko ukorzyć się musi.
Rzeczywiście stał się nim później, na swoje nieszczęście i nieszczęście całego domu burgundzkiego.
Tymczasem w odpowiedzi na list Gandawczyków, król francuzki wystąpił z pośrednictwem do ich księcia, ale, jak to już raz wspomnieliśmy, król francuzki atakowany przez Anglików, niepokojony przez Delfina, następcę tronu francuskiego, o którym wkrótce będziemy musieli również dać szczegółowe objaśnienie, nie mógł zbyt gorąco, ani tak stanowczo, jak tego chciał, nastawać na sąsiada księcia i zmusić go do zaprzestania nieprzyjacielskich kroków. Zaledwie uzyskawszy zawieszenie broni na sześć tygodni, dalej już wcale w sprawę tę nie mięszał się i kroki wojenne na nowo rozpoczęły się.
Idźmy jednak krok za krokiem za księciem, rozpoczynającym na nowo walkę.
Musimy też równocześnie opowiedzieć i o zdradzie, jaka miała miejsce w tym okresie.
Książę wystąpił do tej nowej walki z miasta Lille i skierował się do Courtrai.
Forteca Schendelbeke znajdowała się na jego drodze, Gandawczycy mieli dwa garnizony złożone z dwiestu ludzi.
Przed twierdzą znajdowała się mała wieża, która broniła wejścia do twierdzy; w niej było ukrytych dwudziestu wojowników.
Armia burgundzka przedewszystkiem rozpoczęła walkę oblężeniem owej wieży.
Łucznicy ustawili się w ten sposób, że mogli swemi strzałami zabijać wszystkich, ktokolwiek pokaże się na murach.
Wszakże mury były bardzo silne i znacznej wysokości a przytem Flamandczycy zachowywali niezwykłą ostrożność, nie wychylając się po za nie.
Cały świat wie, jak rycerze z powołania brzydzili się i gardzili i do obecnej chwili jeszcze gardzą zwykłymi chłopami, udającymi wojskowych. Zażądano tedy drabin — na nieszczęście znaleziono tylko jedną i tę ustawiono pod murem.
Zaledwie ją ustawiono, natychmiast jeden z rycerzy, sir Fallarens, wstąpił na nią.
Nieszczęśliwym zrządzeniem losu, tuż przy samych prawie podwojach fortecy, znajdował się otwór, rodzaj strzelnicy, w którym na straży z piką stał Gandawczyk. Otóż skoro rycerz już wyszedł na kilka szczebli i zbliżył się do wspomnianego otworu, stojący tam Gandawczyk z taką siłą wymierzył mu cios piką, że tenże runął z drabiny na ziemię.
Krewny zranionego Fallarensa, niezwracając uwagi na grożące mu niebezpieczeństwo, z kolei dostał się na drabinę, krzycząc że musi pomścić swojego krewnego; jakoż dobywszy miecza począł wspinać się po szczeblach w zamiarze przebicia nim Gandawczyka, gdy wychyli się z swego okienka. Wszakże, ów chłop, jak pogardliwie nazywano wszystkich Gandawczyków, okazał się być jednym z dzielniejszych wojowników, albowiem nie tylko nie wychylił się z otworu, lecz przeciwnie z taką zręcznością użył swej piki, że przełamał wisir hełmu rycerza i przebił nim twarz i ten równie jak poprzedni na pół umierający spadł w fosę.
Pięciu lub sześciu dalszych rycerzów, kuszących się na zabicie owego chłopa, uległo temu samemu losowi.
Nareszcie sir Montaigu, który dowodził owem oblężeniem nakazał przynieść słomy i faszyny, które złożono pod bramą fortecy i podłożono pod nie ogień.
W tym czasie przyniesiono drugą drabinę, a przyniósł ją jeden z giermków nazwiskiem Jan de Floré, wszedł na nią a następnie począł rąbać mur toporem i zdołał wyrąbać mały otwór.
Po trzech godzinach zaciętego oporu i walki z obu stron, wieża została wzięta szturmem. W boju padło trzynastu z załogi, pozostałych zaś siedmiu powieszono.
Takim to sposobem wieżyczka, główna przeszkoda do wejścia do fortecy została usunięta. Nadeszła tedy kolej na samą fortecę. Pięć dni trwała walka zanim ją zdobyto. Cały garnizon, nie wyłączając dowódcy, który był szlachcicem, powieszono na gałęziach drzew, otaczających cytadelę.
Następnie książę pomaszerował dalej ku zamkowi Poucques.
Zamek ten był blokowany ze wszystkich stron; mosty zwodzone zostały podniesione, palisady z kretesem spalono, most jednak główny pozostał nietknięty, ponieważ podniesiony na łańcuchach całkowicie zakrywał wejście i był też ostrzeliwany przez oblężonych.
Burgundczycy przekonawszy się że niepodobna wziąć zamku szturmem, posłali po artylerją.
Artylerja wkrótce nadciągnęła.
Upatrzono też w załomku murów otwór tak wielki jak okno i jak się przekonano mur był w tem miejscu bardzo cienki.
Pomiędzy sztukami armat, jakie pospieszyły na pomoc oblężonym, znajdowała się jedna nazywana „bombardierka.“ Sporo też zbiegło się rycerzy, aby przypatrywać się jej działaniu. Nieszczęście przyniosło tu i Jakóba Lalaing, który jakkolwiek był ranny w nogę, nie chciał pozostać w spokoju i wziął udział w walce.
Baterja ustawiona przez oblężonych, była zabezpieczona od strzałów armatnich ze strony Gandawczyków ubitą faszyną i ziemią.
Jakób Lalaing pospieszył tu, by się temu przypatrzeć jak inni i przekonać się o skuteczności strzałów bombardierki. Lekkomyślny bardziej niż młodzieniec, wychylił się zanadto, ukazując całą głowę.
Ze strony Gandawczyków na platformę zatoczono małe armatki zwane „ruchomemi“, gdyż je można było przenosić na ramionach i ustawiać wszędzie wedle upodobania. Skoro zostały ustawione i nabite, jakiś chłopiec przytknął lont. W chwili huku strzału armatniego, gdy się rozwiał dym, ujrzano Lalainga rozciągniętego na ziemi.
Rzucono się do podniesienia go, niestety, padł ofiarą niepotrzebnej ciekawości, odłam kuli zgruchotał mu czaszkę.
Wielki smutek opanował całą armię, a szczególniej samego księcia.
Jedyną pociechą w tem niespodziewanem nieszczęściu, jak pisze ówczesny kronikarz, była pewność, że tak rozumny i dzielny wojownik niewątpliwie dostanie się do raju.
Skoro forteca została wzięta, wszyscy znajdujący się tamże wojownicy zawiśli na szubienicy, z wyjątkiem dwóch księży, jednego trędowatego i trojga dzieci. Jedno z nich właśnie zapalało lont, ale książę o tem zgoła nie wiedział i mały zuch mógł się tym sposobem od śmierci uratować.
Jakoż w krótkim bardzo czasie zdołał dostać się do Gandawy.
Po zdobyciu zamku Poucques, książę rozpoczął oblężenie Gavre. Była to forteca, którą Gandawczycy niegdyś zdobyli szybkiem wkroczeniem do takowej.
Książę również uciekł się do zdrady.
W ciągu sześciu dni nieustającej prawie kanonady, kapitan Van Speek, pod pozorem że kiedy w ciągu sześciu dni mury zgoła nieucierpiały, zapewnił ich najsolenniej że niewątpliwie książę poda jak najlepsze warunki.
Jakoż poprosił aby mógł układać się o takowe i otrzymał żądane zezwolenie.
Udał się tedy do obozu księcia i tam długo układał się tak z księciem, jak i z bastardem burgundzkim.
Wróciwszy wszakże do zamku, oświadczył swoim, że rozprawa nie doprowadziła do pożądanego rezultatu, że należy zdecydować się ponieść śmierć w tych murach, bo zapewne pomocy znikąd nie otrzymają żadnej. Co się tycze zwycięstwa o tem nawet nie może być mowy.
Wszystko to było tak wiarogodne i przyjęte z taką pewnością przez oblężonych, że kiedy kapitan oświadczył w końcu chęć udania się samemu natychmiast do Gandawy, celem sprowadzenia koniecznych posiłków, nikt mu zgoła drogi nie tamował.
Jakoż Van Speek wyjechał, zabrawszy ze sobą porucznika Jana Dubois i czterech żołnierzy.
Zastali oni posterunek na drodze niezbyt silnie strzeżony, zabili więc szyldwacha i poszli dalej.
Należało też przebyć rzekę Skaldę, przepłynęli się i prosto skierowali się do Gandawy.
Tutaj otoczyła ich cała ludność pytając z wielką ciekawością o wiadomości.
Zdrajca opowiedział im, że armja księcia nadzwyczaj zmniejszyła się a to skutkiem panujących w obozie chorób, nadto opuściła go znaczna liczba wojowników, ponieważ dotychczas jeszcze nie mieli wypłaconego żołdu. Jednem słowem, mówiąc krótko a węzłowato książę stoi obecnie na czele zaledwie 4.000 ludzi i Gandawczykom przyjdzie łatwo zwycięztwo, skoro wyjdą z miasta i rzucą się na armję księcia.
Dobre wiadomości pociągają zawsze za sobą dobry skutek, obudzając nadzieję a przytem jakże Gandawczycy nie mieli uwierzyć kapitanowi, który dotychczas wiernie służył i którego sami na tę godność wybrali.
Postanowiono tedy zaatakować księcia i plan odpowiedni ułożono.
Van Speek udał się do Gavre; jednakże zamiast tam pojechać, zwrócił się wprost do obozu księcia, zawiadamiając go iż tuż za nim postępują i Gandawczycy.
Tak więc nareszcie Dobry książę będzie miał swych nieprzyjaciół na otwartem polu, czyli mówiąc po prostu, sam się nasuwa na nastawione miecze!
Ponieważ walka zapowiadała się mordercza, i ponieważ znał doskonale szalone męstwo swojego syna, przeto postanowił go ztąd usunąć.
Nikt nie przeczuwał nawet że walka tak blizka.
Książę przywołał hrabiego i wyrażając wielkie zaniepokojenie o stan zdrowia księżnej, nakazał mu więc, aby natychmiast udał się do Lille i dowiedział się, czy zdrowa.
Młody książę odjechał zgoła niczego nie domyślając się, skoro jednak przybył do Lille i przekonał się że jego matka znajduje się w najlepszym stanie zdrowia, przeniknął podstęp jakiego użyto aby się go pozbyć.
— O! niewątpliwie, zawołał, ojciec mój wie, że będzie walka — dla tego mnie stamtąd usunął. Nic to jednak nie pomoże, gdzie on jest i ja tam być muszę. Walka ta, to spór o moje przyszłe dziedzictwo, byłbym nikczemnym, gdybym dozwolił żeby wpadło w inne ręce. Przysięgam na Boga, że w tej uroczystości wezmę udział, jeżeli to tylko będzie jeszcze możliwem.
Co powiedziawszy, niesłuchając ani rad, ani przestróg, ani próśb matki dosiadł co żywo konia i popędził na złamanie karku.
W dniu 22. lipca dotarł już prawie do obozu, dojechał bowiem do przednich straży i tym natychmiast dał się poznać.
O godzinie 8 rano, w chwili gdy większa część rycerzy zabawiała się wieszaniem na szubienicy pochwyconych jeńców i w chwili kiedy książę jadł śniadanie ze swym synem, którego silnie strofował, za niesłuchanie jego rozkazów i za powrót zakazany mu do obozu, dano znać że Gandawczycy opuścili miasto i maszerują tutaj w sile czterdziestu pięciu tysięcy wojowników.
— Pozdrówcie ich ode mnie, gdyż są pożądani wielce, rzekł książę i wkrótce zostaną pobici i rozproszeni jak niesforna trzoda.
Wnet też dał rozkaz gotowania się do walki, przywdział zbroję, jaką zwykł nosić tylko podczas wielkich uroczystości i dosiadł konia wraz ze swoim synem, przybyłym do obozu tak niespodziewanie, hrabią Charolais.
Następnie sprawiwszy szyki objechał je dokoła, naznaczając każdej batalji właściwe miejsce i ostrzegając, aby dowódcy pełnili swe obowiązki z należytem poświęceniem i męztwem, zawołał:
— A więc moi przyjaciele wkrótce ich będziemy mieli na ostrzu naszych mieczy! Uderzcie z całą siłą na tę bandę, na tę czerń zuchwałych mieszczuchów. Będziemy bogaci dzisiejszego wieczoru!
Mnóstwo szlachty prosiło też księcia, aby ich policzono do rzędu rycerzy, na co książę chętnie zgodził się.
Gandawczycy zbierali się w porządku i w szyku bojowym; trzykrotnie zatrzymywali się aby w należytej formie uporządkować i ugrupować swoje oddziały.
Skoro nareszcie znaleźli się wprost Gavre rozwinęli się bojowo na polach otaczających to miasto, opierając swe prawe skrzydło o l’Escaut, front uformowali z najdzielniejszych swych wojowników, uzbrojonych w piki.
Po skrzydłach ustawiona była artylerja, z ochroną bardzo liczną pieszych żołnierzy, uzbrojonych toporami, mieczami obwieszonemi i młotami żelaznemi.
Kawalerja pod dowództwem Jana de Nivelles, którego nazwisko stało się przysłowiem, formowała dwa skrzydła.
Nakoniec w drugiej linji, byli robotnicy, mało obyci z bronią, ludzie już przeżyci, w podeszłym wieku, wieśniacy, a głównie ci, którzy przybyli z kraju Waes.
Bagaże i wozy stanowiły tył obozu.
Rozpoczęła walkę straż przednia książęca prowadzona przez marszałka de Bourgogne — lecz pierwsze jej natarcie zostało skutecznie odparte. Miała ona rozkaz nie wysuwania się zbyt daleko od głównych sił.
Pan de Beauchamps, którego sztandar widziany był pośrodku Gandawczyków, otrzymał polecenie aby się natychmiast cofnął, na co tenże odpowiedział:
— Gdzie jestem, tam zostanę.
Jednakże wkrótce przekonał się, że się cofnąć musi, gdyż Gandawczycy posuwali się mężnie krok za krokiem.
Ta olbrzymia masa ludzi, zdawała się poruszać jak jeden człowiek.
Książę tedy wysłał naprzeciwko nim swoją lekką artylerję i tysiąc łuczników pod dowództwem Jakóba de Luxemburg.
Ale artylerja i łucznicy nadaremnie czynili usiłowania i tracili tylko czas.
Nagle pomiędzy ściśniętemi szeregami, których nie mogła rozerwać ani artylerja, ani kawalerja, ani łucznicy, dał się słyszeć niezwykły straszny huk, jeden bowiem z wozów, na którym pomieszczono proch, eksplodował. Wówczas Mathieu Kerkhoven, obawiając się, aby ogień nie objął innych wozów zawołał z całych piersi:
— Miejcie się na ostrożności.
Ten krzyk powtarzany w szeregach, złudził wszystkich, myślano że atakują ich od tyłu; zrobiło się też wielkie zamięszanie w samym centrum i cała tak sztucznie a dzielnie sformowana kolumna zawahała się, rozprzęgła. W drugiej zaś linji sformowanej z wieśniaków i starców, równe zamięszanie, co większa, wszyscy w przekonaniu że są atakowani przez pierwsze szeregi, że zostały one złamane przez nieprzyjaciół, rzucili się do ucieczki. A ponieważ naprzeciw było Escaut, tam więc pobieżono.
Na drodze jednak zatrzymała je rzeka Skalda. Pomimo niebezpieczeństwa rzucili się wszyscy w wodę. jednakże w połowie drogi czując że zbyt ciężki rynsztunek ciągnie ich w głębinę, napowrót zapragnęli wrócić ku brzegom. Już było zapóżno, bo brzegi zajmował nieprzyjaciel i tych, którzy zdołali dopłynąć do brzegu spychano w wodę uderzeniem kolbą. Dobry książę wzbronił najsurowiej brać do niewoli kogokolwiek, można się więc było spodziewać, że cała ta masa uciekających pochłoniętą zostanie przez fale rzeki.
Prócz tego książę widząc takie zamieszanie, taki popłoch w szeregach nieprzyjacielskich, uważał za stosowne skorzystać z tak szczęśliwej sposobności i poruszyć całą swą armią, wnet też zawoławszy:
— Matko Boska Burgundzka! — rzucił się do walki, wraz z łucznikami, którzy dotychczas ani na krok nie poruszyli się na zajmowanem stanowisku.
Dwa tysięcy Gandawczyków okopało się na polach otaczających Escaut; reduta ta była broniona z trzech stron przez rzekę Elbę, z czwartej zaś strony przez wielki rów, ogrodzony silnym płotem.
Burgundzka przednia straż uniesiona zapałem wojennym dostała się właśnie na tę ufortyfikowaną przestrzeń.
Książę, dla którego nie istniały żadne przeszkody, w towarzystwie swego syna, nieodstępującego od jego boku, posiadając wyborne konie, przesadził nie tylko rów ale i ów płot i znalazł się pośród zebranych tu Gandawczyków.
Rzucono się z okrzykiem zwycięztwa na obu zuchwałych jeźdźców.
Skoro jednak w rycerzu, okrytym białą zbroją, poznano swego pana, swego księcia, którego życie ochraniać mieli święty obowiązek, gdy nadto w rycerzu okrytym złotą zbroją, poznano również i jego syna, dziwny przestrach opanował atakujących i zatrzymali się zniżywszy z pokorą wymierzone ku nim lance.
Te pięć minut, uratowały tak księcia jak i jego syna.
Wszakże skoro tak książę jak i jego syn dobywszy miecze zaczęli rozdawać na wszystkie strony ciosy i przeciwnicy zrozumieli, że równie posiadają życie i bronić go powinni. Po chwilowem więc wstrzymaniu się od walki, z tem większą zaciętością rzucili się na obu walczących, pod księciem zraniono konia, syn zaś jego otrzymał cios w nogę i dopiero nadbiegli na pomoc łucznicy pikardyjscy, obronili tak księcia jak i jego syna. Wówczas to zawiązała się walka na śmierć i życie i Gandawczycy pokonani zostali.
Padło w tym dniu, wedle ówczesnych dziejopisów 20.000 ludzi. Żaden bowiem z Gandawczyków nie chciał się poddać i każdy bronił się do ostatniego.
Dowódcy opowiadają że ci ludzi prości, nieobeznani z bronią, nie służący nigdy w szeregach wojennych, oderwani od swych prac wiejskich, od warsztatów, w tym boju tak zaciętym, zasłużyli sobie niewątpliwie nazwisko prawdziwych bohaterów i wiekopomnych rycerzy.
Pomiędzy zabitymi było nadto dwustu księży i mnichów.
Cała rada miejska, kobiety i dzieci, oto wszystko co pozostało z nieszczęśliwego miasta Gandawy, oprócz tych jeszcze, których rzeka wyrzuciła trupy na brzegi.
Co chwila na powierzchni rzeki wypływały nowe zwłoki.
Zaznaczyć tu należy niewłaściwe postępowanie mieszkańców Escaut, działających bądź to pod wpływem panicznego przestrachu, czy też z ostrożności koniecznej w takich wypadkach, czy też wprost kierowani okrucieństwem. Oto skoro z miasta ujrzano uciekających Gandawczyków, których niewielka ilość zdołała nareszcie przedostać się na drugi brzeg rzeki — mieszkańcy zamiast otworzyć im bramy, takowe zamknęli i tym sposobem wydali na śmierć nieuniknioną.
Okropny to był widok, gdy nazajutrz, po ukończeniu walki, gdy nareszcie zamilkły wrzaski bojowe i ucichły strzały, gromada kobiet wyszedłszy z miasta znalazła tysiące trupów, a pomiędzy nimi najukochańsze osoby. Matki znajdywały swych synów, siostry pomordowanych braci, ojcowie swe dzieci zeszpecone strzałami i cięciami miecza, z pogruchotanemi czaszkami.
Jak strasznym musiał być ten obraz ludzkiej rzezi, jak bolesnem wrażenie sprawione widokiem tylu nieszczęśliwych ofiar, gdy sam jej sprawca, ten Dobry książę od łez wstrzymać się nie mógł.
Płakał.
Tymczasowo winszowano mu znakomitego zwycięztwa.
— Niestety, rzekł złamanym boleścią głosem. Widzicie przecież jaką poniosłem stratę, bo ci wszyscy, których ta kara śmierci zmiotła z tego świata, byli moimi poddanymi. Z nich miało dochód państwo i oni to żywili i swojego króla.
Poczciwy pomazaniec boski!
Książę był tyle wspaniałomyślnym, że zabronił jakichkolwiek nadużyć względem tych kobiet, które z płaczem i krzykiem rzucały się na leżące trupy. Obok tego wydał polecenie aby nie przeszkadzano w pogrzebie nieszczęśliwych ofiar.
Odbył wjazd do miasta na tym samym koniu, na którym walczył i który otrzymał pchnięcie lancą.
W bramie przyjęli go najstarsi obywatele miasta, wystąpiwszy boso i w koszulach tylko, w towarzystwie 2000 mieszkańców, błagając o łaskę dla zdobytego miasta.
Później też ją otrzymali.
Łaska ta była karą.
Miasto straciło prawo wymierzania sprawiedliwości, swój dawny zarząd i byt i zamienione zostało na równi z innemi na zwykłą gminę bez przedstawicieli urzędów.
Dwie bramy zostały raz na zawsze zamurowane.
Pomimo takiego srogiego obejścia się Dobrego księcia, u stóp jego złożono banderę Gandawy, noszącą na sobie wyobrażenie lwa flamandzkiego i wszystkie inne sztandary i chorągwie cechów oraz pojedyncze oznaki rozmaitych zawodów i korporacji rzemieślniczych.
Książę po złożeniu mu wszystkich tych emblematów władzy miejskiej oraz oznak cechowych, dał znak. Na ten znak zbliżył się herold Burgundji i chorągwie, sztandary i inne oznaki zapakował do worka.
Taki był początek pierwszej próby rycerskiego zawodu hrabiego Charolais, który obiecywał zostać tym, jakim rzeczywiście został później, uzyskawszy sobie tytuł „Karola Śmiałego “.




IV.
Drugi pełny nadziei następca.

Zwycięztwo pod Gavre, które opłakiwał Dobry książę, złożyło pieczęć na jego wielkości. Gandawa była zdobyta podobnie jak Bruges, zdobyta w własnych murach, książę burgundzki mógł teraz śmiało rościć sobie prawo do tytułu hrabiego Flandrji.
Przytem wspomnieć należy, że nie było to zwycięztwo odniesione jedynie nad Gandawą, ale nadto i nad Francją, pod której jurysdykcją pozostawała Gandawa i Państwo a raczej cesarstwo niemieckie, które tę jurysdykcję nadało Francji.
Co znaczyło to gwałtowne wzbicie się księcia, co zamierzał dokonać przez te zwycięztwa?
Grecja zbliżała się szybkim krokiem do upadku, Konstantynopol został zdobyty przez Mahometa, w d. 29 maja 1453 roku, na dwa miesiące przed walną bitwą pod Gąyre. Mówiono że Turcy maszerują na Rzym, że Mahomet zaprzysiągł się iż koń jego będzie jadł owies ze żłobu ustawionego na ołtarzu w katedrze św. Piotra. Przypomniano sobie wówczas, że każdy nowy Sułtan, przypasując szablę do boku w koszarach Janczarów i pijąc wodę z podanej mu tam czary, takową po opróżnieniu, wypełniał złotem a potem wręczając ją napowrót zwykł przemawiać:
— Do widzenia się w czerwonym jabłku!
Czerwone jabłko, to Rzym.
Otóż z upadkiem Konstantynopola usunięta została główna przeszkoda zagradzająca dotychczas drogę do Rzymu i przed trzema wiekami zastępy krzyżowników to jest bojownicy krucjaty, kierowali się do Jerozolimy przez Konstantynopol, tak obecnie Turcy zamierzali przez toż samo miasto maszerować prosto do Rzymu.
Papież Mikołaj V. był w wielkiej obawie, zwołał on wielkim głosem wszystkie państwa europejskie i chrześcijańskie do obrony Stolicy św. Piotra a głównie zwracał się ku potężnemu „księciu zachodu“.
Przypomniano też sobie, że tym zachodnim księciem był „Dobry książę“.
Ze swej strony książę śnił złote sny.
Dla czegoby on, wybrany jako najpierwszy pomiędzy pierwszymi nie miał pokonać Turków? Dla czegoby nie zdołał wypędzić Mahometa z Konstantynopola? Dla czegoby jak Baudouin Flandrji, nie mógł zostać cesarzem Wschodu.
Papież gotów był namaścić go na tę wielką godność, jeżeli mu powiedzie się ukorzyć i zniweczyć potęgę Osmanów.
Rzeczywiście, czy był ktokolwiek godniejszy od niego do ozdobienia swej głowy cesarską koroną?
Czy może miał się zwrócić papież do cesarza niemieckiego Fryderyka III.? którgo nazwano „Miłośnikiem Pokoju* zamiast zwać po prostu „Niedołęgą.“ Tego dziwaka czy skąpca, nicującego własną odzież dla oszczędności i wytwarzającego „Zakon wstrzemięźliwości i umiarkowania“, gdy tymczasem on, „Dobry książę* zawiązał bractwo „Złotego Runa“ do którego należą wszyscy, najszlachetniejszego po chodzenia szlachcice Europy. Fryderyk III. nareszcie, który odmówił pomocy i wsparcia Matiasowi Corwinowi, królowi Węgier przeciwko Turkom a następnie gdy dzielny jego sąsiad został pobity, zapragnął przez niego oderwać Wiedeń i całą Niższą Austrję.
Albo n. p. Karol VII. król francuzki, którego nazywają Charles de Gonesse i królem de Bourges, który się widział zmuszonym pewnego dnia do oddania i zdjęcia z nogi butów przez swego szewca, ponieważ w kasie królewskiej nie znalazło się nawet tyle pieniędzy, aby można było zapłacić za zrobienie pary butów; wreszcie gdy Dobry książę paradował na pięknym koniu, choć ten otrzymał cztery pchnięcia lanc i dokonał na nim tryumfalnego wjazdu do Gandawy. Król Karol VII jeździł na koniu, który za pierwszym strzałem armatnim ze strachu padł na cztery nogi — nakoniec ten sam Karol VII. który przysięgał się zawsze na św. Jana, gdy tymczasem hrabia Charolais choć jeszcze był dzieckiem, przysięgał się na św. Jerzego.
Można było zatem stanowczo zadecydować że nowa krucjata wkrótce zostanie zorganizowaną a to dla oswobodzenia Konstantynopola od Turków i że tym naczelnikiem krucjaty niewątpliwie będzie „Dobry książę“.
Zebranie w tym względzie naznaczone zostało na dworze burgundzkim.
Jednego pięknego poranku, ujrzano przybywającego dla wzięcia udziału w wspomnionej wyżej krucjacie, delfina Francji w własnej osobie, to jest przyszłego Ludwika XI.
Jakim to szczególniejszym zrządzeniem losu, to serce oschłe i chłodne, zdołało zagorzeć zapałem wojennym, jakim sposobem ten umysł niespokojny, ten duch wahający się zdobył się na stałe postanowienie?
Oto po prostu był on wygnany z królestwa przez swojego ojca.
Rzućmy pobieżnym wzrokiem na stan ówczasowej Francji, również zgnębionej trzema ciosami okrytej trzema jeszcze krwawiącemi się ranami, jako to: Crecy, Poitiers i Azincourt.
Mimo to, jakkolwiek okryta ranami, jakkolwiek zgnębiona, Francja, przez podwójny cud jaki uczynił nad nią Bóg, posyłając jej w pomoc dziewicę i kurtyzankę, Joannę d’Arc i Agnieszkę Sorel zdołała jeszcze w roku tym, w którym urodził się hrabia Charolais, wypędzić od siebie Anglików.
Lecz w jak okropnem położeniu pozostawili Francję żołnierze Edwarda III. opuszczając ten kraj nieszczęśliwy!
Prowincje północne przedstawiały prawdziwą pustkę, środkową zaś Francję ten sam los spotkał. Tu znikły całkowicie dawniej uprawiane pola, znikli też z nimi razem i ci, którzy zajmowali się tą uprawą. Beacją całą pokrywały krzaki, krzaki te w niedługim czasie zamieniły się na lasy, w których szukały się wzajemnie obie armje, z wielką trudnością — wieśniacy uszli do miast, miasta marły głodem. Niepochowane trupy sprowadziły zarazę, umierający zatruli powietrze żyjącym.
Ubodzy ludzie nie mający dostatecznego funduszu na zakupienie zapasów, na kupienie nawet drzewa, zabierali drzwi i okna wielkich domów, wyludnionych przez śmierć zmarłych na zarazę. Miasta paliły się zatruwszy pierwej same siebie.
W Paryżu stan ten był okropniejszym; większa część domów zupełnie została opróżniona i pozbawiona dawnych swoich lokatorów — ludzie królewscy z ciekawością dowiadywali się o zmarłych, o ich dziedzicach, o spadkobiercach, aby w ten sposób coś zyskać dla siebie. Idąc przez ulicę pytali się:
— Dla czego ten dom zamknięty?
— Ach panowie, odpowiadali jednozgodnie najbliżsi sąsiedzi, zamknięty, ponieważ wszyscy w nim wymarli.
— Czy nie ma żadnego spadkobiercy, któryby ten dom objął na mieszkanie?
— Żadnego — spadkobiercy ze strachu uciekli i pomieścili się gdzieindziej.
— Gdzież mianowicie?
— Nic o tem nie wiemy.
Rozporządzenie wydane pod dniem 31. stycznia 1432 r. wzbraniało burzenia i palenia domów opustoszałych.
Zdawało się że Anglicy dla tego opuścili Paryż ponieważ nie mieli już tu nic do czynienia.
Za Anglikami, po ich ustąpieniu, przybył Karol VII., rzucił okiem na miasto i napowrót odjechał, nie chcąc nic zgoła wiedzieć o konającem z głodu i chorób mieście.
Jedne tylko wilki gromadziły się dla zdobyczy; gromadami wielkiemi pojawiały się podczas nocy i natrafiwszy na padlinę, rozrywały ją w kawały. Skoro zaś nie było nic dla nich na pastwę, doprowadzone głodem do szaleństwa, rzucały się na dzieci i na dorosłych ludzi.
Udusiły, mówi pismo francuzkie: „Bourgeois de Paris“ wychodzące w owym czasie (Francja zawsze miała swoje dzienniki), udusiły one w tym kraju równin od 60 do 80 z górą osób, pożarły między Montmartre a bramą Saint-Antoine czternaście i następnie zjadły dziecko spotkane na placu Chats, dusz przy budynku Innocents.
Już w czasie zdobycia Rouen i podczas kiedy Henryk V. bawił w tem mieście, zawiadomiono króla angielskiego że wilki bezkarnie przebiegają i pustoszą niższą Normandją i nie znaleziono na to innego środka, jak ustanowić naczelnika strzelców polujących na te drapieżne i żarłoczne zwierzęta.
Mimo to wszystko jednak Francja przeszła w stan konwalescencji a przeciwnie Anglja zapadła na chorobę.
Bez wątpienia w wojnach domowych była ona dobrze napoczęta celem naszych Burgundczyków i Armagnac, bo powróciwszy do siebie na cały głos, ile jej sił starczyło, powołała lud do wewnętrznej wojny domowej.
Rezultatem tej epilepsji wojowniczej była znana w historji wojna domowa pod tytułem: Wojna Białej i Czerwonej Róży.
Kto był lekarzem Francji!
Nie był nim, trzeba to przyznać, ani żaden król, ani żaden rycerz, ani nawet ksiądz, lecz była nią dziewczyna pochodząca z prostego ludu.
Bo i czemże była dziewica Joanna d’Arc.
Wieśniaczką z Vaucouleurs. Kto była Agnieszka Sorelle?
Córka ubogiego człowieka Jana Soreau adwokata z Touraine, otrzymawszy szlachectwo przezwała się Agnieszką Sorelle albo inaczej Suralle i przybrała sobie za herb „gałązkę złotą jałowcu“.
Po tych dwóch ubłogosławionych kobietach następuje: Jakób Coeur i Jan Bureau.
Kimże był Jakób Coeur?
Bogaty kupiec, pół Francuza, pół Turka, po części można powiedzieć poganin i zrobiwszy olbrzymi majątek w Bejrucie, w Syrji, miał zaufanie i przywiązał się do Francji uciemiężonej i gnębionej przez Anglików, zrujnowanej przez jej książęta, szarpanej przez wilków. Wszedł on do służby króla jako skarbnik, do tego króla który chodził prawie boso nie mając za co sprawić butów, dopiero póżniej, kiedy go król podniósł do godności szlacheckiej, przyjął za herb „trzy serca“. Otoczywszy je dokoła heroiczną dewizą: „Dla dzielnych serc nie ma nic niepodobnego“. (A vaillants coeurs rien d’impossible).
Kto był Jan Bureau?
Adwokat i urzędnik izby obrachunkowej, zajmował się on studjami nad artylerją; kiedy, w jaki sposób i w jakim celu? Nic o tem zgoła nie wiadomo, to tylko pewnem, że ten człowiek zawdzięcza swoją sławę piórowi, to jest temu co pisał w swoim gabinecie, a mianowicie:
Zauważył on że w walce pod Crecy, Poitiers i Azincourt, przeważyli zwycięstwo tylko sami łucznicy, ponieważ rycerze ze swoimi kopiami, ze swojemi mieczami i wojennemi toporami zmuszeni byli działać bardzo blisko, gdy tymczasem łucznicy prażyli z znacznej odległości swemi strzałami daleko — nośnemi nieprzyjaciela.
Widzieliśmy już jaką pomocą dla Dobrego Księcia byli łucznicy w wojnie z Gandawczykami, mianowicie łucznicy pochodzący z prowincji Pikardji.
Jan Bureau tedy tak wyrozumował: Ponieważ łucznicy swojemi strzałami, które najwyżej na odległość stu kroków, mogą zabić albo ranić ciężko człowieka, zniszczyli tym sposobem całe armje, to tym sposobem kulami wypuszczonemi z działa to jest kartaczami niosącymi na 500 a czasami nawet na 1000 kroków, można zabić pięciu lub sześciu ludzi, w takim razie zniszczenie armii będzie tem pewniejsze a bezpieczniejsze dla tych, którzy tą bronią poczną walczyć i jej jedynie w wojnie użyją. Co większa, przy oblężeniach i przy szturmie do twierdz, strzały łuczników odbijają się od murów, gdy tymczasem kule armatnie robią w nich wyłomy, a nawet całkiem burzą.
Godny pamięci ten człowiek zakomunikował swoje spostrzeżenie królowi Karolowi VII, który go zamianował swoim naczelnikiem generalnym artylerji i podniósł do stanu szlacheckiego.
Jan Bureau obrał sobie wówczas jako herb trzy wojłoki, tak jak poprzednio Jakób Coeur obrał za godło szlacheckie: „trzy serca“, nie otoczył się jednak dewizą jak poprzednik, ale natomiast lud uczcił go przysłowiem:
Wojłok wart szkarłatu. (Bure vaut escarlate).
Francja tedy zaczęła oddychać.
Szlachta przecież podniosła straszne krzyki.
Przeciwko Joannie d’Arc — jako czarownicy.
Przeciwko Agnieszce Sorel — że jest kurtyzaną.
Przeciwko Jakubowi Coeur — jako przeciwko kupcowi z kraju pogańskiego.
Przeciwko Janowi Bureau — jako skrobipiórkowi.
Dunois zaś był tak wściekły, że uciekł z posiedzenia Rady królewskiej.
Wszyscy ci mali ludzie, którzy nieśli pomoc i ratunek Francji, byli wielkim solą w oku, kolcem w sercu, ponieważ oni to ją niszczyli i doprowadzali do ruiny.
Postanowili zatem, aby działać w sposób niegodny obywatela, aby wszystkie te ratunkowe środki odrzucić na bok, a postarać się o zaprowadzenie takiego stanu, z pomocą którego zdołaliby na nowo pozyskać swoje dawne prawa i przywileje.
Utworzono zatem ligę przeciwko królowi.
Do ligi tej przystąpili: naprzód książę Alençon, który się oddał lidze duszą i ciałem, dalej: Bourbon, Vendome, Tremoille, Chabannes, Sanglier, bastard Burbon, dawniejszy zabijacz ludzi i oprawca, który pomimo swego królewskiego pochodzenia powinien być poniżony jak zwykły zbrodniarz i wyrodek natury.
Wszyscy związali się najsolenniejszem i uroczystem słowem.
Brakowało jedynie naczelnika ligi.
Książę Orleański był jeszcze w Anglji; książę burgundzki układał się o okup, co się ciągnęło dość długo; ponieważ jak już wspominaliśmy, szło tu o sumę wynoszącą trzy miljony na naszą dzisiejszą monetę, suma nadzwyczajna, dla wykupienia syna człowieka, którego ojciec Filipa zamordować kazał; bo jeżeli przypuścimy że ten syn wywoła zamieszanie, to w takim razie i trzy miljony zostaną wydane napróżno.
Dla czegożby jednak Delfin Francji nie miał być naczelnikiem ligi?
Rzeczywiście Delfin był mężem jedynie do tego przeznaczony; syn przeciwko ojcu, to przecież wydarzało się w królewskich rodach.
Delfinem wówczas był przyszły Ludwik XI.
Już mówiliśmy czem był w istocie ów przesławny Karol Śmiały, powiedzmy teraz jaki był ów przyszły Ludwik XI.
Delfin Ludwik XI był mieszaniną ducha, przenikliwości, chytrości, śmiałości, tchórzostwa, rozumu, niecierpliwości, uporu i okrucieństwa. Zamiast nazywać go Wasza królewska Mość, nazywano Waszą Niespokojnością!
On dzień i noc rozmyślał nad rozmaitemi przedmiotami, mówi Chatelain, i często roił zbyt śmiałe i zuchwałe plany w swej głowie.
Głównym zaś rysem jego charakteru był niepokój i niecierpliwość; coś go parło, coś ciągnęło go do nieustającego ruchu i działalności. Gdy w sercu Delfina nie postało jeszcze ani uczucie przyjaźni, ani przychylności dla kogokolwiek, ponieważ nie miał ani wierności, ani wiary, więc w umyśle jego panował jakiś złośliwy duch.
Odznaczał się szczególną inwencjonalnością w czasach pospolitych, w obmyślaniu mianowicie prostych bardzo środków, nieustannie dążył do ruchu i pragnął być czynnym, żądając ciągle zmiany miejsca.
Dokąd miał dążyć było to dla niego obojętne. Byłby on z pewnością jak córka niegodziwa Seryjusza Tuljusza przejechał wozem po ciele swego ojca.
Odziedziczył on po swoim ojcu tylko miłość do prostego ludu. Karol VII, który nie wiedział co ma począć ze straszliwym tym chłopcem, wysłał go do Poitou w Bretanji, gdzie szlachta powstała przeciwko królewskiej władzy, aby tam zaprowadził pokój.
Z początku szło wszystko dobrze.
Pierwszym buntownikiem, na którym spoczęła ręka młodego księcia był porucznik marszałka de Retz, wstrętny Gilles de Laval, na którym z kolei spoczęła też i ręka króla, który był spalony a właściwie uduszony, ponieważ król pozwolił wydobyć jego ciało z płomieni na podwórcu, na którym znaleziono kości zwapniałe czterdziestu dzieci.
Otóż do tego to człowieka, będącego postrachem całej Bretanji, do Lavala przedewszystkiem zabrał się młody książę.
To jednak nie wystarczyło dla szlachty, starali się wszelkiemi sposobami i środkami pozyskać dla swojej sprawy księcia wysłanego przeciw nim.
Delfin przyjął ich oferty, nie czyniąc wielkich ceregieli.
Wtedy to wybuchła sławna rewolucja, znana w historji pod nazwą: Praguerie.
Król Karol VII po świętach wielkanocnych spędzonych w Poitiers siedział właśnie przy stole, gdy wszedł kurjer, w butach i przy ostrogach, cały pokryty kurzem, który go zawiadomił że Saint-Maixent będzie zdobyty wkrótce.
— Przez kogo? zapytał król, przecież już nie ma Anglików.
— Przez księcia d’Alençon i p. de la Roche.
Król przywołał Richemonta, ten zaś zgromadził swoich ludzi, wszyscy udali się w drogę wraz z czterema stami lansierów — dopadli do miasta galopem i dowiedzieli się że już dwadzieścia cztery godzin mieszczanie walczą w obronie miasta królewskiego.
O zwycięztwie teraz ani na chwilę wątpić nie było można.
Księciu d’Alençon i jego wojsku pozwolono odejść. Książę d’Alençon był z rodu królewskiego, nie chciano więc na niego się rzucać.
Natomiast wojownicy p. de la Roche zostali częścią ścięci, częścią uduszeni lub utopieni — on sam tylko miał to szczęście że od śmierci ratował się ucieczką.
Dunois także brał udział, ale Dunois był człowiekiem rozumnym, widział on jak mieszczanie i prosty lud z Saint-Maixent bronili się przeciwko szlachcie, pojął tedy, że mieszkańcy t. j. mieszczanie i uboższy lud trzymał stronę króla, który domagał się zaprowadzenia bezpieczeństwa na drogach, potrzebnych do tem łatwiejszego zaprowiantowania miasta, a tem samem i cen tanich na produkta z powodu uporządkowania komunikacji.
Był zatem jednym z pierwszych, którzy się poddali.
Zastał on króla na czele 4800 jeźdźców i 2000 łuczników, których on trzymał na własnym żołdzie.
Było to pierwsze wojsko, pierwsza płatna i zaczątek przyszłych sił zbrojnych pozostających na żołdzie króla czy państwa.
Po Dunois przybył książę d’Alençon, następnie książę Burbon i nareszcie Delfin. O Tremoille i Sangler król nie chciał wcale nic słyszeć.
Dunois został przyjęty otwartemi rękami, znał bowiem król jego wartość i udał, jakby nic zgoła pomiędzy nimi nie zaszło.
Ale jakim sposobem książę mógł przyjąć ułaskawienie, gdy je innym odmawiał.
— Najłaskawszy panie, rzekł do swojego ojca, przyobiecałem wszystkim ułaskawienie, muszę zatem powrócić tam napowrót, gdy czynisz w tem wyjątki.
Król znając dobrze swego syna odrzekł:
— Ludwiku, bramy są dla ciebie zawsze otwarte, a jeżeli uważasz że dla ciebie za małe, powiedz, a wnet każę łamać mury.
Ta wojna sprowadziła dwa dobre rezultaty.
Książę Bourbon posiadał w środku Francji Corbeil i Vincennes. Odebrano mu je; dalej wysłano Delfina na granice, do jego własnych dóbr, był to rodzaj przygotowującego się dla niego dziedzictwa, małe królestwo.
Ktoby znał młodego księcia nie zdziwiłby się ani odpowiedzą króla, ani surowem postępieniem z synem, młodym Ludwikiem.
Dobry Karol VII lubił kobiety; Ludwik przeciwnie nie uganiał się za niemi a nawet pogardzał metresami króla.
Jak mówi tradycja, razu pewnego obdarzył on siarczystym policzkiem Agnieszkę Sorelle, był to czyn nacechowany gburowatością i brakiem rycerskiej grzeczności a wcale nie odpowiadającej wysokiej godności młodego księcia i nie przynosił mu zgoła żadnego zaszczytu.
Należało to do mniejszych błędów księcia, który zgoła nie odznaczał się jako rycerz. Wszakże tradycja obwinia go o daleko okrutniejsze postąpienie. Kiedy Agnieszka umarła podczas połogu, twierdzono iż nie było to przyczyną jej śmierci, lecz raczej została ona otruta.
Zresztą jakkolwiek Delfin był jeszcze młodzieńcem, niebezpieczeństwem zagrażało, kto mu się nie podobał. Zwykle tacy bardzo prędko umierali; miał on w części podobieństwo z księciem Glocester, o którym pisze sam Scheakespeare — trucizną zatruwał jego oddech, kiedy kogo nienawidził, dość mu było wydać oddech a wnet tenże umierał.
Niecierpiał pierwszej swej małżonki, Małgorzaty Szkockiej i rzeczywiście też nie cieszyła się ona długim żywotem. Byłaby prawie zupełnie przez niego zapomnianą, gdyby nie wypadek dość osobliwy, że pocałowała w usta śpiącego poetę Alain Chartier, co narobiło wiele hałasu.
Ludwik, w chwili odjazdu, potrzebował pieniędzy i w tym względzie zwrócił się do Jakóba Coeur. Jakób Coeur był negocjantem przy dostarczaniu funduszów; bez wątpienia myślał on, że jeżeli pożyczał pieniędzy ojcu, może pożyczyć także i synowi, a być może że obdarzony proroczym wzrokiem, przewidywał przyszłość jak niemniej miał nadzieję że będzie błogosławieństwem Francji gdy ten zły syn zostanie królem Francji.
Jakób Coeur zatem pożyczył pieniędzy Delfinowi; nasz historyk wielki Michelet twierdzi, że ta okoliczność była przyczyną popadnięcia w niełaskę, niech nas Bóg strzeże, abyśmy byli przeciwnego zdania i nie uznawali słuszności słów Micheleta.
Delfin w Delfinacie i zaopatrzony w fundusze, rzecz bardzo naturalna, zaraz zawiązał intrygi, znosił się on piśmiennie z księciem d’Alencon, który powrócił z wygnania — korespondował też z królem Kastylji — z księciem Burgundzkim, z papieżem, którego był wasalem z powodu księstwa Valentinois.
Później, kiedy fundusze otrzymane od Jakóba Coeur, zaczęły się wyczerpywać, kiedy Ludwik zmuszonym był wyszukać sobie nowe źródło, z któregoby czerpał i wreszcie ze względu że jego posiadłości przynosiły mu bardzo szczupły dochód, przyszła mu jenjalna myśl, sprzedawania dyplomów szlacheckich.
Wszak papież sprzedawał indulgencje! Jakoż codziennie Delfin uszlachcał to kupców, to zwykłych rolników, którzy z herbami szlacheckiemi w kieszeni zajmowali się uprawą swych pól, chodząc za pługiem.
Niektórzy, jak głosi tradycja, otrzymywali szlachectwo bezpłatnie, wyrządzali mu tylko pewne przysługi, za które Delfin wynagradzał ich jako wierne sługi. Mianowicie towarzyszyli mu oni w wycieczkach nocnych, nie pytając zgoła gdzie i w jakim celu idzie, łamali parkany lub płoty, lub przystawiali drabiny do balkonów.
Tym parkanem złamanym były sztachety w parku, tym balkonem, był balkon znajdujący się przy zamku Sassenage.
Co robił Ludwik w tym zamku Sassenage? Była to tajemnica pomiędzy damą owego zamku a nim; sekret wielce interesujący, który potomkowie Meluziny zapewne łatwiej zwierzyliby się z niego każdemu prędzej obcemu niż jej mężowi.
Szlachta nie bardzo się tem troszczyła że przyszły król Francji brał pieniądze ze sfer najniższych, mianowicie u tych nowo kreowanych szlachciców. Ograniczano się jedynie na złośliwych przypowiastkach o szlachcie delfińskiej i to była jedyna ich zemsta.
Ale Ludwik zaniepokoił i kościół i duchowieństwo, pozwolił sobie bowiem wdawać się i w nominowanie biskupów Delfinatu. Pod tym względem podniósł się straszliwy krzyk oburzenia przeciwko niemu, Delfinowi i jego sprzymierzonemu księciu d’Alençon.
Książę d’Alençon!
Król tym razem był zdecydowany wytoczyć księciu proces.
Dunois, współwinny w pierwszem sprzysiężeniu, miał rozporządzenie przyaresztowania go w drugiem.
Rzeczywiście w d. 27. maja 1456, dopełnił aresztowania. Kiedy Dunois schwycił co w swoje ręce, tego już nie puścił. Dawniejszy dusiciel i morderca ludzi Chabannes otrzymał rozkaz pochwycenia równie Delfina, nie mógł on mu przebaczyć, że go niegdyś wykluczono z listy osób ułaskawionych przez króla.
Delfin głównie rachował na swego wuja księcia Burgundzkiego i na swego ojca chrzestnego księcia Sabaudji.
Dowiedział się on, że ojciec maszeruje z wojskiem ku Lyonowi, przedmiotem tej wyprawy był sam Delfin — próbował jednak opierać się i w tym celu nakazał pobór do wojska wszystkich od lat 18 do 60 roku.
Nikt nie usłuchał.
Nie pozostawało zatem nic innego, jak ratować się ucieczką.
Chociaż z drugiej strony ucieczka nie była znowu tak łatwą. Chabannes przygotował mu zręczną zasadzkę, chciał on oddać Delfina wraz z Delfinatem, czyli mówiąc inaczej oddać ptaszka wraz z klatką.
Ale Ludwik odznaczał się nadzwyczajną zręcznością i sprytem, mógł więc wywieść w pole nawet dawnego kapitana od dusicieli. Pod pozorem polowania, jedną stroną wysłał swoich strzelców, a drugą stroną sam się wymknął.
W tym czasie kiedy Chabannes uganiał się za strzelcami, on przebrawszy się, dosiadł konia i popędził galopem ku Bugey, następnie przebywszy Valromey, czyli po forsownej jeździe blisko trzydzieści mil, nie schodząc z siodła, znalazł się nareszcie w Franche-Comté.
Przybywszy tu odetchnął; Franche-Comté było ziemią należącą do księcia Burgundzkiego.
Karol VII, skoro dowiedział się o przybyciu swego syna na dwór Dobrego księcia, zapytał się jak go książę przyjął.
— Wybornie.
— Dobrze — rzekł król Karol VII. — książę będzie ukarany za to przez tego samego którego przyjął. Wziął sobie bowiem dobrowolnie lisa, który mu zje wszystkie jego kury.
Prawdziwy lis, nikt o tem nie wątpił!
Gdy wszelkiemi sposobami i środkami utrzymywał wszystkich w przekonaniu, że koniecznie powinni stawiać opór królowi, pisał równocześnie do ojca, że będąc chorążym świętego rzymskiego państwa, nie mógł oprzeć się wezwaniu papieża i musiał spełnić czego żądano od niego, a mianowicie złączył się ze swoim chrzestnym ojcem księciem Burgundzkim, wybierającym się na walkę z Turkami, w celu wyswobodzenia i obrony wiary katolickiej.
Zacny Apostoł przewidział naprzód ten wypadek, że książę Burgundzki mógłby powziąć zamiar wydania go w ręce ojca i oddał się w opiekę Papieża.
Ale nie; próżne były jego obawy, Dobry książę i jego małżonka przyjęli go z serdecznością i obchodzili się z nim jakby z prawdziwym królem; on przeciwnie starał się być jak najmniejszym, aby powstać później tem większym.
Jego pragnieniem nie było wcale poprowadzenie tej pięknej armii księcia do Konstantynopola, dla oswobodzenia Jerozolimy, i uwolnienia od pogańców świętego miejsca, lub też zrobienia swego wuja Cesarzem Wschodu, on zamierzył poprowadzić ją do Paryża, aby narzucić ojcu kuratelę i samemu ogłosić się królem Francji.
Tytuł króla francuskiego miał czarowny powab i warto było zaryzykować grubo, byle go tylko otrzymać.
Zamiar Delfina stał w prostem przeciwieństwie z zamiarami Dobrego księcia.
Miał on wzrok bystry, skierowany już ku tej Francji i wnet też przeniknął najsłabszą jej stronę.
Król zamierzył rehabilitować pamięć Joanny d’Arc (7. lipca 1456) było to potępieniem jurydycznem tych, którzy nakazali spalenie jej na stosie, a tem samem i potępienie tego który ją wydał w ręce wrogów.
Nadto, dobrze obliczając wszystko, Filip nie czuł się zbyt zdrowym, jakkolwiek pozornie za zdrowego uważać go było można: cierpiał on z jednej strony na Flandrję, z drugiej strony na Holandję.
Co gorsza, nowy owładnął go niepokój. Mówiono powszechnie że córka króla Karola VII. poślubia Władysława, króla Czech i Węgier. Otóż, Władysław pochodził właściwie z domu Luksemburgskiego a król Francji mógł mieć niejakie pretensje do Luksemburga, jako dziedzictwa swego teścia. Śmierć uregulowałaby ten proces, lecz któż mógł przypuszczać że Władysław umrze w 19 roku życia?
Dobry książę zatem pomimo swej potęgi znajdował się w dość niewygodnem położeniu, którego on sam należycie wyjaśnić sobie nie był w stanie, ani też nikt inny nie potrafił, chyba że zaliczymy do tych nowoczesnego historyka, rozwiązującego stanowczo ową kwestję.
Mówiliśmy już o usiłowaniach królów i innych monarchów XIV. wieku starających się wszelkiemi siłami o przywrócenie dawnych feudalnych czasów. Chcieli oni tedy, wyrażając się nowoczesnym stylem, polityczny a niesocjalny wznowić feudalizm.
Początkowe stosunki feudalne były bardzo naturalne; właściciel posiadłości miał najsłuszniejsze prawo do ziemi, na której zrodził się, gdzie zrodzili się równie jego ojciec, dziad, i pradziad, gdzie ród jego zakorzenił się.
W XIV. i XV. wieku przeciwnie, apanaże, małżeństwa, całą tę przeszłość feudalną zburzyły. Filip Hardy, francuz z urodzenia, był księciem Burgundji, bardzo właściwie, bo Burgundja była ziemią francuską, ale Francuz hrabia Flandrji, księciem Luksemburgu, palatynem Holandji!
A zatem w państwach podległych księciu Burgundzkiemu mówiono po flamandzku, walońsku, holendersku, niemiecku i po francusku; pięć języków i być może pięć dialektów, prawdziwa wieża Babel, wszystko się nienawidziło, pogardzało sobą wzajemnie i zazdrościło.
Rzecz dziwna! Kraje zupełnie sobie równe, jak Liége i Luksemberg, Holandja i Flandrja, a przeciwnych charakterów.
A już wówczas, w tej epoce, Francja wywierała pewien wpływ na wszystkie ludy, przez Mases i Littich, gdzie mówiono po francusku przez Marek z pochodzenia niemiecką a francuzką ze wspólności interesów i z uczucia serca.
Nawet sam książę Burgundzki, pod wpływem jednej z rodzin pikardyjskich, Croy, przyjmując ją u siebie i oddając jej swe serce, zaszczepił Francją z tem wszystkiem, co było najniebezpieczniejszego, najbardziej niepokojącego, najwięcej rozkładowego, bo przytulił do swej piersi demona nowoczesnej polityki, Ludwika XI.
O tak! Pokorny i łagodny a jednak chytry, podstępny Delfin przejrzał, jedząc chleb przy stole książęcym, przeniknął jaka jest słaba strona rusztowania, na którem stał tron Dobrego Księcia.
Przebywał on w Genappe, małem miasteczku na drodze z Paryża do Brukseli; prowadził dom bardzo skromny, nie miał żadnego dworu, żył z pensji wyznaczonej mu przez księcia, z posagu swej żony i z jałmużny jaką szlachetny książę rozdawał na wszystkie strony.
Czem on właściwie zajmował się w Genappe?
Pozornie, niby niczem.
Zapalony czytelnik, kazał sprowadzić swoją bibljotekę i zajmował się czytaniem przez cały dzień. Znał dobrze wynalazek sztuki drukarskiej, śledził jej postęp z nadzwyczajnem zaciekawieniem a po wstąpieniu na tron przywołał do Paryża drukarzy ze Strasburga.
Lecz przy tych tak gorliwych studjach, czynił wszystko, co mogło jego ojca doprowadzić do zwątpienia i rozpaczy. Z oddalenia więcej niebezpieczny niż z bliska, imponował mu środkami szatańskiemi, na sposób i podobieństwo Franciszka Moora (patrz Zbójców Schyllera), w ciągłej trzymał go obawie i niepokoju przez tych, którzy go otaczali, halucynacje przejściowe starego króla zamieniły się w trwogę nieustanną; wszystko to, co spożywał, lub to co pił, wydawało mu się być dziwnego smaku, jakby skutkiem domieszanej trucizny, z obawy aby nie umrzeć z otrucia, konał powoli odmawiając sobie pokarmu i napoju, jednem słowem z głodu.
W chwili kiedy Karol VII umierał hrabia Charolais, przygotowany przez swego królewskiego gościa, który pod pewnym względem poróżnił się z ojcem, zapytał, czy Karol VII mógłby go przyjąć we Francji.
Wszystko złożyło się jak najlepiej.
Ludwik XI został królem!
Nigdy, zresztą śmierć ojca nie była z taką obchodzona radością, jak to okazywał sam Delfin — teraz wcale nie ukrywał się ze swemi uczuciami, lecz owszem okazywał jawnie zadowolenie z tak pożądanego wypadku, który go natchnął filozoficznemi refleksjami.
— Ach, rzekł do najbliższych siebie, czemże jest świat i jakież to różne losy zsyła Pan Bóg nie jednemu na tej ziemi. Oto np. ja, najuboższy syn królewski ja, com od dzieciństwa znał jedynie cierpienia, męki i nędzę, trochę i ból, wyłączenie mnie z dziedzictwa i z miłości mego ojca, ja co żyłem z pożyczek i żebraniny, tak równie jak moja żona, nie mając na własność ani piędzi ziemi, nieposiadając nawet kamienia pod którym złożyłbym moją głowę — bez jednego grosza w kieszeni, żywiony z łaski i z miłosierdzia przez mojego wuja, dziś staję na pewnym gruncie, bo Bóg nagle, niespodzianie zsyła na mnie nieokreślone, niewypowiedziane szczęście. Jestem najbogatszym, najpotężniejszym królem chrześcijańskim, potężniejszym o wiele niż był mój ojciec, ponieważ mam obok siebie mego wuja, którą przyjaźń na zawsze pragnę zachować i zachowam.
I w istocie tak był uradowany nadzwyczajnie tem szczęściem i tak niecierpliwym by jak najprędzej używać rozkoszy panowania, że otrzymawszy poselstwo natychmiast bez pożegnania wuja, który okazywał mu tyle bezinteresowanej życzliwości, ani kuzyna, którego uczynił pomimo woli jego buntownikiem, odjechał. Nie pozostawił nawet królowej ani powozu, ani wózka do odbycia podróży, mówiąc jej już prawie na wsiadaniu, żeby sobie pożyczyła karjolki od swej kuzynki, hrabiny Charolais!




V.
Król umarł; niech żyje król!

Król Karol zmarł dnia 22 lipea 1461 r. Książę Burgundzki nakazał całej swojej szlachcie, aby wszyscy wraz ze zbrójnemi pachołkami i wojskiem stawili się w Saint-Quentin.
Nie wiedział jeszcze, jak nowy król we Francji przyjętym zostanie.
Ludwik również o tem nie wiedział i dla tego także zatrzymał się w Avesne. P. de Brese, naczelnik sprawiedliwości w Normandji, pierwszy doradca zmarłego króla, pospieszył naprzeciw przybywającemu nowemu panu, jednakże, skutkiem przezorności zatrzymał się w Bavay i posłał po dalsze rozkazy do króla Ludwika XI p. d’Aisy.
Rozkazy były krótkie i stanowcze.
— Powiedz p. Brese, odrzekł król na zapytanie posła, że ma się uważać od tej chwili za więźnia i oczekiwać na dalsze moje rozporządzenia.
Było to wcale zachęcające dla innych.
Ludwik miał wielką ochotę przyaresztowania senechala tj. naczelnika sprawiedliwości, ale nieodważył się na to, albowiem tenże znajdował się na ziemi należącej do Dobrego Księcia.
Nakoniec przekonany że nie natrafi na opór we Francji, kazał odprawić mszę żałobną z dodatkiem Requiem, na którem był obecnym z wujem, który właśnie przyłączył się do niego. Poczem wydał rozkazy aby się gotowano do podróży do Reims, gdzie udał się wprost dla dopełnienia aktu koronacyjnego.
We Francji bardzo szczerze opłakiwano zmarłego króla, lecz tylko lud rzeczywiście płakał nad królem, co do szlachty płakała ona nad sobą, gdyż pogrzeb zmarłego monarchy był zarazem ich pogrzebem; równie Tanneguy de Chatel, wnuk sławnego Tanneguy, który to w Montereau dał pamiętny cios toporem, z własnych pieniędzy wyłożył 30,000 talarów dla uświetnienia pogrzebu, uważając go za niedość pompatyczny i nieodpowiedni dla króla.
Rozumiała dobrze szlachta że przy nowym monarsze, którego niezbyt rycerskie obyczaje dobrze znali, nie mogli się spodziewać niczego dla siebie dobrego.
Po wykrzyku, głosem donośnym pod stropem bazyliki w Saint Denis, tych wyrazów: „Król umarł, niech żyje król!“ Dunoi dodał po cichu następne słowa:
— Niech się każdy stara sam o siebie!
Brese już dawno o tem myślał i widzieliśmy jak się mu powiodło przy pierwszem wystąpieniu.
Po nim przyszła kolej na księcia de Bourbon, był to dawny współwinowajca Delfina, jeden z najpotężniejszych książąt w królestwie: był on gubernatorem w Guyenne, książę Auvergne, hrabia de Fores, pan na Dombes i Beaujolais etc., czyli jednem słowem mógł przebyć z Bordeaux do Savoie nie przechodząc na inne, obce terrytorium. Niegdyś Delfin obiecał mu miecz konnetabla; sądził że go znajdzie w Avesnes; gdy przeciwnie skoro tam przybył, utracił przedewszystkiem godność gubernatora Guyenne.
Król postanowił na tej stacji a raczej na tej głównej drodze przechodów angielskich, sam czuwać.
Rządząc się analogicznym motywem, odebrał gubernatorstwo bastardowi Orleańskiemu i Damartinowi z Poitou.
Królewski celnik nie życzył sobie aby z tej strony, w tym punkcie odbywały się kontrabandy polityczne.
Zresztą Ludwik XI, z tytułu angielskich sporów, chciał patrzeć jasno na sprawy Anglji. Róża biała zwyciężyła Róże czerwone, Jork pokonał Lancastrów. Nowy król w Anglji mógł przez nagłe wtargnięcie do Francji stać się bardzo popularnym, młody Edward i twórca królów Warwick mogli w tym względzie znaleść odpowiednie sposoby i środki; Dobry Książę już od dawnego czasu był zaprzyjaźniony z Anglikami, gdy nowy król dopiero od wczoraj z królem francuskim się pojednał; wszystko, czego się po nim było można spodziewać ograniczało się na tem, że zachowa się zupełnie neutralnie. I rzeczywiście najpierwsze co uczynił skoro dowiedział się o nastąpionej śmierci Karola VII, że wysłał posła do księcia Burgundzkiego; lecz Ludwik XI powziąwszy o tem wiadomość, wysłał Jana Reilhac, aby tego posła przytrzymał i listy, jakie niósł tenże, zabrał.
Było to pierwsze zawiadomienie Dobrego Księcia, a raczej pierwsza przestroga, że on w swoim wnuku znajdzie człowieka, który nie lubi napróżno drapać się w brodę.
Drugą zaś przestrogę otrzymał, gdy nowy król na widok wielkich przygotowań, jakie czynił jego krewny, do obrzędu koronacyjnego w Reims, rzekł do p. Croy:
— Dla czego mój wuj drogi koniecznie sprowadza na tę uroczystość tak wiele ludzi. Czyliż nie jestem królem lub czy ulice nie są tak bezpieczne jak wówczas, kiedy biedna Joanna czyniła dla mojego ojca to, co czynić dla mnie zamierza teraz mój wuj?
I w rzeczywistości nic nie zagradzało drogi, nie tylko dawnym dworakom ale nadto i nowym pochlebcom. Każde miasto, każda wieś, każda osada wystąpiła z delegacją i wypowiadała mowy; lecz Ludwik XI był daleko mniej przystępny, niż później Henryk IV, który twierdził, że mówcy winni sami temu że im głowy pokrywa siwizna; skoro zaś z daleka ujrzał jakieś poselstwo; dawał zaraz rozkaz żeby się nie zbliżało, albo jeżeli niespodzianie nadeszło, żądał aby mówcy krótko i treściwie wypowiadali swoje żądanie. Zwykle odzywał się:
— Tylko bez komplementów!
Często zaś odwracał się tyłem do mówiącego, i nie słuchał przemów.
Rzadki wypadek podobnego traktowania przez króla jego poddanych.
Bywali jednak mówcy, których król słuchał z uwagą od początku aż do końca. Dla czego? Dotąd historja nie wyjaśniła jeszcze tego szczególnego faktu.
Jednym z takich był biskup z Lisieux, nazwiskiem Tomasz Basin, który dla Ludwika XI był jak najgorzej usposobiony i z Amelagard pisał kroniki napojone trucizną; wypowiedział on przed nowym królem długą przemowę o potrzebie obniżenia podatków, a król nie tylko wysłuchał go z wielką cierpliwością, lecz nawet prosił bardzo usilnie aby mowę tę napisał, aby mógł tym sposobem dobrze się nad nią zastanowić. Rezultatem medytacji było to, że biskup — ekonomista musiał zrzec się biskupstwa.
Otóż w ten sposób to słuchając perorujących mówców lub odwracając się do nich tyłem, król przybył do Reims. Tu, kto nie znał króla francuskiego, mógłby przysiądz, że będzie koronowanym albo sam Dobry Książę albo jego syn hrabia Charolais. Obadwaj byli w świetnych strojach, dosiadali wielkich koni strojnych w aksamity i swą postawą dominowali nad tłumem. Król przeciwnie jechał pokorny i ubogo ubrany, konia miał daleko nędzniejszego niż konie księcia, wprawdzie postępował przodem, miał jednak postawę prędzej służącego niż panującego monarchy. W orszaku znajdowała się cała szlachta burgundzka; hrabia Nevers, hrabia d’Etampes, pan Ravenstein, z Francuzów prawie nikogo albo bardzo mało. Po za szlachtą burgundzką szły konie i muły niosące bagaże, przystrojone herbami księcia na aksamicie i z dzwonkami u szyi, dwieście wspaniałych powozów z chorągwiami i banderami książęcemi, wioząc srebrne i złote naczynia, aż do win reńskich i wina z Beaume, przeznaczonego na uroczystość — w końcu szły szeregi wołów z Flandrji i owce z Ardenów, mające stanowić potrawę dla gości.
Mówiono że Dobry książę udając się w podróż do Francji, sądząc że będzie przejeżdżał przez pustkowie, zaopatrzył się w należyte zapasy i prowiant.
Ztąd też wypadło, że cała ta uroczystość była raczej obrazem targu, niż aktu solennego takiego jak koronacja.
Co się tycze króla, on się wcale nie zajmował materjalną częścią owej uroczystości, raczej samo niebo stanowiło dla niego przedmiot rozmyślań; nie odwrócił nawet oczów, i nie przestawał żegnać się krzyżem; modlił się cały dzień i modlił w nocy, modlił w kościele i na przechadzkach w podróży, modlił się nawet przed czapką położoną na stole. Jego czapka a raczej kapelusz przedstawiała się jak rodzaj pudła z relikwiami, znajdowało się bowiem w niej trzy czy cztery Matki Boskie, do których wznosił swoje modły.
W przeddzień koronacji, znajdował się jeszcze o północy w kościele, gdzie się komunikował, modlił i słuchał mszy, oczekując z utęsknieniem na ampułki z świętym olejem, które miano sprowadzić z Saint-Remy. Skoro zaś dowiedział się że już je przyniesiono, pobiegł ku drzwiom, przyjął takowe na klęczkach, ze złożonemi na piersiach rękami, bijąc pokłony przed olejem, przed flaszeczkami nim napełnionemi, przed wszystkiem.
Pomiędzy obrządkami przywiązanemi do wielkiego aktu koronacji królewskiej, był i ten, że króla zupełnie nagiego, w tym stanie jak był Adam, ojciec ludzkości całej, przed popełnieniem grzechu, wystawiano na ołtarzu, ale zwyczaj, rzecz bardzo naturalna od bardzo dawna został zniesiony.
Tymczasem Ludwik XI przywrócił go na nowo z całą ścisłością; było to dla niego wielkie upokorzenie, gdyż nawet całkowicie ubrany wydawał się bardzo brzydkim, a cóż dopiero mówić gdy go sprezentowano w całej jawności z liściem figowym.
Najznakomitsi prałaci i książęta rozbierali go, poza dwoma firankami i oto wnet ujrzano chudą, bladą postać, która przed ołtarzem padła na kolana i przyjęła namaszczenie, jakie arcybiskup umieścił na jego czole, oczach, ustach, końcach łokci, lędźwiach i na pępku.
Ludwik obawiając się, czy ceremonja dopełniona została z całą programową a raczej historyczno-tradycyjną ścisłością, zapytał:
— Czy w rzeczywistości już namaszczony zostałem?
Wielkiej potrzeba było pracy żeby go pod tym względem uspokoić.
Wtedy pozwolił się ubrać; parowie włożyli na niego wszystko od koszuli aż do płaszcza a następnie posadzili go na tronie, wysokim na dwadzieścia siedm stóp!
Poczem wziął pierwszy z parów, książę Burgundzki, najbliżej stojący przy królu, koronę, trzymał ją jakiś czas nad głową króla, wreszcie z pewną powagą włożył mu ją i w tym samym czasie zawołał:
— Niech żyje król! Montjoje! Saint Denis!
Następnie poprowadził króla do Sanctuarium, tłumacząc w jakich mianowicie wypadkach, winien złożyć koronę, kiedy ją znowu włożyć na głowę, wstąpić na ołtarz, zejść z ołtarza, na czem ceremonja została ukończona i Ludwik ukląkł przed księciem — chcąc pasować innych na rycerzy, powinien być sam przedewszystkiem pasowany. Książę uderzył go płazem pałasza po krzyżu i król mógł to teraz powtórzyć na innych.
Uczta, jaka po tem wszystkiem nastąpiła, odznaczała się wystawą wspaniałą i niezwykłą obfitością. Król siedział na tronie, który teraz nie był wzniesiony na wysokość 27 stóp, lecz stał porówno ze stołami, a ponieważ korona mu zawadzała, gdyż spadała aż na uszy, zdjął ją bez dalszego namysłu, przysunął się do stolika i zaczął rozmawiać bez najmniejszego zakłopotania. Ale z kim? Może z książętami?
Bynajmniej, ale z Filipem Pot, który nie należał wcale do wielkich panów, nie mógł zasiadać wraz z nimi za stołem biesiadnym, i stał poza krzesłem króla.
Ceremonia zakończyła się złożeniem podarków które ofiarował królowi książę, następnie przysięga złożona przez wasalów.
Książę wykonał ją w całej obszerności, nietylko co do ziem posiadanych we Francji, ale nadto co do posiadłości znajdujących się w cesarstwie, jako to: co do Brabantu, Luksemburgu, Hainaut, Zelande, Normande etc, W tej chwili wydało się jakby książę Burgundji wierzył w to że jest prawdziwym królem Francji i że wykonywa tę przysięgę przed samym sobą.
Mogli wierzyć w to i w Paryżu, ponieważ przy wjeździe który odbył sam ze swoim orszakiem, otrzymał ze wszystkich stron oznaki wysokiego szacunku i czołobitności.
Książę Burgundzki, jak już wspominaliśmy, posiadał własny hotel w Paryżu, który kazał naprzód jeszcze na swoje przybycie przygotować, przygotowania te okazały się koniecznemi, albowiem książę Filip od lat dwudziestu sześciu nie odwiedził Paryża.
Przybył też do Paryża w dniu 20 sierpnia, pozostawiwszy w Saint-Denis Ludwika XI, gdyż tam odbywało się nabożeństwo żałobne za zmarłego króla. Król przyjechał tedy dopiero nazajutrz i wysiadł w hotelu, jaki w Porcherons posiadał Jan Bureau.
Książę w towarzystwie 240 szlachty wyjechał naprzeciwko niemu.
Magistrat i korporacje miasta oczekiwały króla przed bramami Saint-Denis, z Coeur Loyal, heroldem miasta Paryża. Magistrat wręczył królowi klucze a Coeur-Loyal przedstawił mu pięć bogato przybranych, na pięknych koniach dam, stanowiących jakby pięć liter wyrazu Paryż.
Król pojawił się na czele 12 tysięcy konnicy. Ledwie go zmuszono, aby na ten dzień tak uroczysty, tak solenny, zmienił nieco swoją codzienną toaletę — ubrany był też w purpurowy kaftan, w szatę białą z atłasu i baret na głowie. Jechał na koniu a to na znak jego władzy, jako monarcha, a szambelanowie utrzymywali nad jego głową baldachim.
Prawie tuż za nim postępował książę burgundzki, ubrany wspaniale, siedząc na pysznym koniu; siodło było wykładane brylantami, jak niemniej i uzdeczka i blacha na czole; suknie jeźdźca lśniły również drogiemi kamieniami; sakiewkę, którą miał u pasa, składały kosztowne perły, jednem słowem na sobie i obok siebie miał drogich kamieni co najmniej za miljon.
Król udał się wprost do Notre-Dame, aby pomodlić się Bogu. We wszystkich ulicach przez które przejeżdżał, znajdowały się transparenty i przedstawienia rozmaitych scen najpiękniejszemi zaś ze wszystkich były syreny na ulicy Ponceau, tj. obraz żywy przedstawiający trzy młode dziewczęta, stojące po pas w wodzie i śpiewające przy akompaniamencie lutni i liry. Ich górna część ciała była obnażona, dolne zaś części korpusu ukryte w wodzie. Do tej tajemniczej a tak czarownej sceny, wybrano trzy najpiękniejsze z całego miasta dziewice.
Kiedy zbliżano się do hal i kramów, jeden z rzeźników wykrzyknął:
— O dzielny i szlachetny książę Burgundji! Bądź pozdrowiony w mieście Paryżu. Nie byłeś tu już od dawien dawna, myśmy też do ciebie tęsknili nieustannie.
W Notre Dame, król ucałował relikwie, wykonał przed biskupem przysięgę, pasował kilku rycerzy i nakoniec udał się do zamku na przygotowaną ucztę.
Nowo pasowani rycerze, mieli wystąpić w turnieju urządzonym w hotelu de Tournelles. Gdzie tylko bawił książę burgundzki i jego syn, tam zawsze odbywały się uroczystości, a te nie były kompletne, jeżeli ich nie przeplatały turnieje rycerskie.
Do walki turniejowej zapisali się: hrabia Charolais, Adolf Cleve, bastard burgundzki, panowie Gruthures, Esquerdes i Miraumont.
Król sam nie brał udziału w walce rycerskiej — był zanadto rozsądnym, aby szukać przyjemności w turnieju, którego rezultat nie był nigdy pewny, gdzie rozdawano i otrzymywano ciosy; być może rozdawać te ciosy zgodziłby się na to po części, ale otrzymać je, nie nigdy! Na samym końcu walki turniejowej zjawił się zupełnie nieznany rycerz, który po kilku próbach z bronią, wpadł pomiędzy zebranych rycerzy i rozpędził ich na wszystkie strony.
Jak się później wykryło, był to kroi w własnej swej osobie, który dał dotkliwą nauczkę panom, szlachcie rycerskiej, później zaś ukryty za firanką śmiał się do rozpuku, że swem wystąpieniem narobił tyle popłochu.
Król nie pokazał się wcale na tych uroczystościach, bo jakążby na nich mógł odegrać rolę, będąc jedynie tylko obojętnym widzem? Wkrótce po przybyciu swojem do Paryża, zdjął ze siebie swe paradne ubranie i następnie przebrał się w swój zwykły strój, jakim malują go nam dawni historycy: w grubym, szarym płaszczu, w kapeluszu z filcu, w szarawarach używanych do konnej jazdy i w kamaszach.
Zamknął się on w swoim posępnym pałacu jak sowa, której barwy nosił i wychodził jedynie tylko wieczorami jak puszczyk. Zamiast wystąpić w hałaśliwym orszaku bogato ubranych dworzan i panów, zamiast otoczyć się szeregiem paziów i giermków, jak niegdyś jego wielki wuj, książę Orleanu, albo jak jego ojciec Karol VII., wymykał się cichaczem, ukradkiem po nocy, z niejakim p. Bische, którego ojciec króla dawniej używał do czynności szpiegowskich, a który nadto miał polecenie starania się w sposób jak najdelikatniejszy, najgrzeczniejszy nakłonić hrabiego Charolais do tego, żeby pozwolił królowi odkupić miasta leżące po nad brzegami rzeki Saomy.
Król Francji miał to mocne, niczem nie tamowane przekonanie, że od Dobrego księcia powiedzie się mu wydostać wszystko, czego chciał, uważał go bowiem zawsze za bardzo słabą głowę, z którym da się zrobić co tylko będzie się mu podobało; zupełnie inne zdanie miał o młodym hrabi. Prowadził on go zawsze za pośrednictwem swego przyjaciela Bische na nocne pohulanki, ukazywał mu piękne kobiety, wyrządzał mu rozmaite bardzo zobowiązujące hrabiego przyjacielskie usługi, nazywając nieustannie „kochanym kuzynem“ nakoniec oddał mu też i pałac, z tytułem gubernatora Normandji i z przywiązaną do tej godności pensją 36 tysięcy franków, wszystko to jako dowód szacunku dla starego księcia, któremu, jak sam twierdził, nie miał sposobności tego osobiście okazać.
Kiedy wreszcie ten, pomimo najsolenniejszych próśb, chciał wyjechać z Paryża, król Ludwik zwołał radę stanu, uniwersytet, biskupstwo Paryża, jednem słowem wszystkie duchowne i świeckie władze, ukazał im księcia i rzekł:
— Panowie, patrzcie, oto jest mój wuj, jedyny człowiek w świecie, któremu należy się odemnie wdzięczność — jemu zawdzięczam moje życie i moją koronę. Pragnie on teraz powrócić do domu, gdy ja tymczasem zamierzam odbyć podróż do Turyngji — jest on tak wielki że nie mogę mu narzucać żadnego żądania, nie znajduję też nic, coby godnem było jego osoby, więc nakazuję wam abyście na cześć tego męża urządzili procesję powszechną, i modlili się za niego, za mnie i za szczęście całego państwa. Jest on moim ojcem i wybawicielem i chociaż wiadomo dobrze Bogu jak mu dobrze życzę, pragnę abyście mu wypowiedzieli w waszych modlitwach — że nie jestem w stanie tyle zrobić dla niego, ile poczuwam się do obowiązków wdzięczności, a zawdzięczam mu wszystko, wszystko panowie bez wyjątku i do grobowej deski wypłacić się mu nie mogę.
Dobry książę oblał się rumieńcem wstydu, słysząc taką przesadę uznania, taką lawinę pochwał niezasłużonych.
Procesja rzeczywiście odbyła się w dniu 23 czy też 24, poczem król udał się w podróż. Dobry książę towarzyszył swemu wychowańcowi aż do samego miasta, tu król tak się uczuł zasmuconym z powodu rozstania się, że gotów był przerwać i zawiesić dalszą swoją podróż, jednakże ostatecznie zdobył się na wypowiedzenie słów pożegnania, co księcia wzruszyło do łez.
W sześć dni później, książę burgundzki odjechał z kolei, zarzucony i obsypany pochwałami i wszelkiego rodzaju najbardziej wyszukanymi pochlebstwami. Wprawdzie był on przekonany że to tylko zręcznie odgrywana komedja, że sobie uczynili z niego jedynie tylko żart, ale przecież w żaden sposób dowieść tego nie był w stanie — wszystkie role odegrano z taką finezją, z takim delikatnym odcieniem, że przeciwko nim nie powiedzieć nie było podobna.
W odległości trzech mil za Paryżem, Filip ujrzał biegnącego ku niemu człowieka, który pędząc na koniu, zdawał się być zdjęty strachem panicznym. Był to gubernator paryski, który dopiero teraz przypomniał sobie o rozkazie jaki mu król przed sześciu dniami wydał, a to oddania księciu burgundzkiemu kluczów od fortecy, aby tenże wprowadził tam garnizon jaki miał przy sobie — błagał on księcia by nie wspominał wcale królowi o jego opieszałości w spełnieniu otrzymanego rozkazu przed tak dawnym czasem, bo w takim razie zaniedbanie to byłoby surowo ukarane.
Cóż na to odrzekł Filip.
Oto pocieszał on gubernatora i umacniał w jego obawie, nadto ofiarował mu podarek i odesłał napowrót wraz z kluczami.
Co do hrabiego Charolais, odbył on rodzaj pielgrzymki w prowincjach Burgundji, gdzie ujrzał dzienne światło, gdzie będzie księciem i gdzie od czasu dzieciństwa noga jego nie postała.
Po tej wycieczce, zamierzył połączyć się z królem w Tours.
Tutaj obsypano go jeszcze czulszemi niż starego księcia komplementami.
Jednego dnia, kiedy hrabia Charolais z księciem de Maine wyjechał na polowanie, powrócił tenże sam do zamku a hrabia gdzieś zniknął.
Król wpadł w straszny gniew, Nigdy nikt nie widział go bardziej zaniepokojonym, bardziej wzruszonym. Nakazał on dzwonić we wszystkich wsiach, zapalić pochodnie i wysłał na wszystkie strony posłańców.
Niepokój jego wzrastał z każdą chwilą upłynioną coraz bardziej, obgryzł on cały kij z kory jaki trzymał w ręku i uczynił ślub że nie przyjmie pokarmu, ani napoju, póty, dopóki nie dowie się co się stało z kuzynem.
Nakoniec o jedenastej godzinie w nocy, przyniesiony przez hrabiego Crevecoeur list pisany przez zaginionego hrabiego, uspokoił go zupełnie.
Hrabia w rzeczywistości zbłąkał się, ale znalazłszy wyborne miejsce do spoczynku, napisał że wróci ale dopiero nazajutrz.
Scena ta cała, była tak zręcznie i mistrzowsko odegrana przez królewskiego aktora, że niepodobna było zrozumieć czy to tylko komedja czy istotna a naturalna prawda.
Przedstawiła się sposobność do wywołania między synem a ojcem zupełnego oziębienia stosunków. Można sobie wyobrazić że król z tego skorzystał.

Koniec tomu pierwszego.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (ojciec) i tłumacza: anonimowy.