Kassandra (Orzeszkowa, 1888)

<<< Dane tekstu >>>
Autor Eliza Orzeszkowa
Tytuł Kassandra
Pochodzenie Stare obrazki
Wydawca S. Lewental
Data wyd. 1888
Druk S. Lewental
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
KASSANDRA.
(Świątynia Ateny słabo oświetlona przez dwie lampy, gorejące w wysokich świecznikach. Dokoła ścian głębokie nisze, napełnione zupełną ciemnością. Pod światłem lamp posąg Ateny. Słychać rozlegający się w oddali hałas, w którym rozróżnić można szum pożogi, huk wzburzonego morza, szczęk broni i krzyki walczących. Kassandra w białéj chlamidzie, z nagiemi ramiony i rozpuszczonemi włosami, powoli leje na nizki ołtarz wino ofiarne.)

Kassandra. Przez grozę, która mną wstrząsnęła, gdym klęskę tę przewidziała, zmiłuj się nad Troją! Przez mękę, która mię zjęła, gdy moim przestrogom nikt wiary nie dawał, zmiłuj się nad Troją! Przez niewieścią wstydliwość, którą zdeptałam, złośliwym tłumom czoło stawiąc, zmiłuj się nad Troją! Przez urągania, które mi duszę pianą gryzącą oblewały, zmiłuj się nad Troją! Za to, żem w przeznaczeniach ludzkich zaczytana, własny swój los badać zapomniała, zmiłuj się nad Troją! Za to, że oblicze ojca mego, Priama, z gniewem się odwracało od córki bezpłodnéj, a łono matki méj, Hekuby, chłodnem było dla dziewicy, wrzeciona z rąk upuszczającéj, zmiłuj się nad Troją! Za to, że na wesołe pląsy sióstr moich zdala i smutnie patrzałam, a służbie Apolla oddana, w ramiona Koroibosa nie upadłam, zmiłuj się nad Troją! Przez płomienie, pożerające mury Pergamy, przez śmierć mych braci, przez pohańbienie sióstr moich, przez bóle Koroibosa, którego przebija dzida Idomena, przez miłosierdzie, przez równowagę zła i dobra, przez sprawiedliwość, — czy słyszysz mię, Atene? — przez sprawiedliwość, którą chlubicie się, wy, bogowie! Niech napastowani Trojanie zwyciężą napastujących Greków!
(Drzwi świątyni otwierają się i zamykają z trzaskiem. Wbiega Koroibos i zbroję, ociekającą krwią, na posadzkę świątyni rzuca).
Koroibos. Tużeś, natchniona! Wiedziałem, gdzie cię mam szukać. Dość téj męki! Przyszedłem umrzéć z tobą. Przez hufce wrogów przedarłem się do ciebie; pagórki trupów przed sobą wznosiłem, aby raz jeszcze ujrzéć moje słońce.
Kassandra (z krzykiem): Żyjesz! Widzę cię! O, dobra Atene! Lęk własnego serca, za objawienie bogów poczytałam, widziałam cię przeszytym dzidą Idomena... Nie zabił cię więc Idomenus, ani żaden z tych... Dzięki ci, Atene! (Nagle nieruchomieje i mówi ciszéj:) Czy ja na prawdę o życie Koroibosa modliłam się? Czy ja na prawdę o ratunek dla niego błagałam? (Z wybuchem) Troja! Troja! Co tam za temi murami? Koroibosie, co tam?
Koroibos. Na widok ludzkich zbrodni morze powstaje z posłania swego i ziemię opluwa pianą obrzydzenia. Grecy zwyciężają wszędzie. Tylu ich jest. Drewniany potwór, przez nas z tryumfem do miasta wtoczony, nadziany był zbrojnymi mężami, którzy, wypełzłszy z ohydnéj swéj kryjówki, innym bramy miasta otworzyli. Ale, dla czego ja ci to opowiadam? Tyś wołała: klęska! gdy inni śpiewali: tryumf! Tyś powtarzała: biada! biada! gdy inni ledwie nie pękali z pychy i uciechy! Ty, szatę swą dziewiczą w rozpaczy rozdzierając, błagałaś: „nie, nic, nic nie przyjmujcie od Greków! niczego, niczego nie dotykajcie, cokolwiek jest greckiém!” Jakżeś ty była wtedy piękną, Kassandro! A oni marli od śmiechu. „Patrzcie, mówili, najmłodsza z córek Priama przedzierznęła się w sowę i głowy nam chce ogłupić swemi nocnemi krzykami! Czy grecka Sybilla uciekła ze swéj jaskini i przyszła zbawiać Troję? Ale Sybilla jest brzydką babą, a ładnym dziewczętom nie przystoi bawić się wróżbiarstwem. Do gyneceum, niewiasto, do gyneceum! Podobno prząść nie umiész, a sprawy tak wielkie chcesz na wrzeciono języka swego owijać!” Tak hałasowali oni, bezrozumni! i jam jeden, nad twemi kruczemi włosami, dojrzał dyadem Apollinowéj światłości, jam jeden w tych oczach ujrzał wieszczy płomień; Kassandro, jam cię jeden na ziemi — kochał!
Kassandra (w rozmarzeniu). Słyszéć to... jakaż słodycz! (Z przerażeniem:) Koroibosie, co tam za temi murami?
Koroibos. (powoli obejmując ją ramieniem). Po co pytasz? Czy z tego ramienia, rozkosz wielka, co bogów na ziemię ściągnąć zdolna, w pierś twą nie wnika?
Kassandra (cicho). Tak.
Koroibos. Czy nie czujesz, jak głowa twa, upojona i mdlejąca, szuka wsparcia na mojéj piersi?
Kassandra (jeszcze ciszéj). Tak.
Koroibos. Włosami twemi owinę sobie szyję, aby mi ust twych nie zasłaniały. O, wy, czarne, miękkie, wonne zwoje, bądźcie mi łańcuchem, którego saméj śmierci zerwać nie pozwolę! A wy, usta Kassandry, piękne, natchnione usta, wszak dawno już tęsknicie do ust moich, które długo o jak już długo was pożądają! Tak? prawda, że tak?
Kassandra (jak piérwéj). Tak.
(Koroibos chce ją całować).
Kassandra (wyrywając się mu; z przerażeniem): Nie, Koroibosie... nie, nie to... nie o tém... Co tam, za temi murami?
Koroibos. Pożoga, rzeź, zagłada. Cóż więcéj? czego więcéj ode mnie chcesz? Nie po to tu przyszedłem, aby ostatnią godzinę twoję i swoję w piekło strącać, ale po to, aby je ziemskim zbrodniom i mękom wydrzéć...
Kassandra. Troją...
Koroibos. Zginie. Wszystko, co nasze, zginie. I my także. Dobrze. Nie chcę ja przeżyć ojczyzny i broniłem jéj tak, jak lwica broni swoje małe. Grecy, jak prosięta, kwiczeli w rękach moich i jak kłosy kładli się pod moim sierpem. Rany od nich miałem i zagoiłem je wolą, więcéj niżeli lekami, bom pragnął coprędzéj wstać i znowu walczyć, walczyć! Ale teraz, wszystko ginie; zaraz, zaraz już zginie. Złote włosy wschodzącego Feba oświecą tylko gruzy Troi i martwe ciała jéj pobitych dzieci. Ja nic już nie uratuję i zbrzydło mi, o bogowie, jakże mi zbrzydło być rzeźnikiem! Niech tam, kto chce, krew ludzką chłepce do końca; ja jednę godzinę, ostatnią moję godzinę, chcę przeżyć czysty od mordu. Nienawiści, zemsty, napiłem się aż do gardła, do podniebienia, do mózgu, do szpiku kości. Przed samą śmiercią, pewną, pragnę piekielny smak ich zatracić, pijąc ze strumienia, ku któremu z tęsknotą i żądzą przybiega wszystko, co istnieje: od gwiazdy do marnéj trawki, od lotnego orła, do podłego gadu. Wszystko, co na ziemi oddycha, Kassandro, pije ze strumienia miłości i jéj rozkoszy. Tu panuje zniszczenie; ale świat jest wielkim. Daléj, daleko, wszędzie, na kwitnących łanach i łąkach w miastach bogatych i ludnych, w głębiach wodnych, w gniazdach ptasich, nawet w piasku, który ukrywa pełzanie nędznego robactwa, nawet w szczelinach ruin, gdzie skomlą puszczyki nawet w ciemnych kątach, zasnutych przędzą pająków, żyje i nowe życie z nicości wywabia — miłość. Może gromowe chmury, gdy brzękną purpurą i srebrem, kochają się... Może kochają się fale morskie, gdy oszalałe, z zapienionemi grzywami pędzą ku sobie! O słodki strumieniu! wprawdzie, gdybyś nie istniał, ojcowie Greków i Trojan nie spłodzili-by tych synów, którzy teraz, jak stada dzikich byków, wzajemnie bodą się i depcą. Ach, gdybyś nie istniał, rozprzągł-by się i zagasł chór gwiazd niebieskich, a ziemia by nie ujrzała palm i róż, orłów i motyli, bohaterskich mężów, białych niemowląt i takich dziewic, jak ty, Kassandro! O słodki strumień, który świat tworzy i stworzenia swe o wszystkich nędzach świata zapomnieniem, krótkiém, lecz bozkiem, obdarza! Namże tylko jednym, Kassandro? przystęp do niego byłby wzbronionym? Za co? Cóżeśmy zawinili w obliczu nieba i ziemi? Albo może ziemia tyle nam dała, że przez wdzięczność dla niéj winniśmy na ołtarzu jéj cierpień i... zbrodni złożyć ten ogień, co nam usta pali, i tę przędzę, która, od mojéj duszy do twojéj i od twojéj do mojéj wysnuta, tak miękko, błagalnie i razem, o, jak silnie! pociąga je ku sobie? Za coś ty wdzięczna ziemi i Troi, Kassandro? Czy za to, żeś z wnętrzności twéj matki wyszła niezupełnie taka, jak inne niewiasty i że w miarę wzrastania przymiotów twoich malała dla cię miłość twojéj matki? Czy za to, że twe siostry przezwały cię dziką łanią? Czy za to, że twój ojciec zwał cię chmurą swego domu? Czy za to, że kiedy przez Apollina oświecona, uczyłaś Trojan, jak z Grekami walczyć i czego od nich spodziewać się mają, oni kąsali cię tysiącami żądeł? Dlaczego teraz, gdy cały ród Priama zbawia się, albo ginie razem, ty zamknęłaś się w téj świątyni, samotna i odtrącona? Modliłaś się tu za Troję? Dobrze. Sam z całego siebie zrobiłbym jednę modlitwę o jéj zbawienie. Ale jéj nic już nie zbawi. Nie chcesz przeżyć Troi i bezbronna czekałaś tu przyjścia Greków? Dobrze, oni przyjdą. Bądź pewna, że przyjdą. Zginiemy razem z ojczyzną. Ale przedtém zapomnij, Kassandro! O bogach i ludziach, o krzywdach i zemstach, o téj światłości nawet, którą napełnił cię Apollo, a przez którą widziałaś więcéj niż inni i cierpiałaś więcéj niż inni, zapomnij! Owinę cię moją miłością tak, że nic już z za niéj nie zobaczysz, nawet tego Greka, który nam śmierć przyniesie. Upoję cię mojemi pocałunkami tak, że nic nie uczujesz, nawet bólu, który ci zada oręż grecki. Zaniosę cię do téj ciemnéj niszy i w niéj, my, przez bogów zdeptane robaki, wydrzemy bogom chwilę wolności, wszechpotędze ich urągającą. Pójdź do mnie, mnie okaż się wdzięczną, o biedna moja, choć tak bogata! Bogów bowiem wybranką byłaś, lecz z pośród ludzi, Kassandro, jam jeden cię kochał!...
(Kassandra, w któréj postawie, w czasie mowy Koroibosa maluje się zachwyt i walka, przy ostatnich jego słowach cofa się w głąb’ świątyni i staje wsparta o posąg Ateny).
Kassandra (z zamyśleniem). Czym ja wdzięczna Troi? Nie wiem. Czy rozdarte serce moje krwawym klejnotem ozdobi jéj konające skronie, lub marnym pyłem w nicość uleci? Nie wiem. Ale kiedy Apollo, dzieckiem zaledwie rozwiniętém z pieluch, wziął mię w ramiona i, jak matka pierś swą podaje niemowlęciu, do ust mi podał swą siedmiopromienną koronę, wraz ze światłem wiedzy, piłam ogień wszechmiłości. Gdyby ten ogień zgasł, światło stało-by się tak bladém, że przy niem, nie widziała-bym nic, prócz siebie i — ciebie, który-byś wtedy był szczęściem mojém. Zgaś we mnie ten ogień, Koroibosie, jak szczypce gaszą płomienie lampy, lub wyjm go ze mnie, jak łakome dziecię ziarno w orzechu wyjmuje z łupiny — i wtedy mię bierz! Wtedy pijana radością, upadnę sama w twoje objęcia; bo czyliż mniemasz, że cześć Apolla wydarła ze mnie serce niewieście i krew człowieczą z żył wytoczyła?... (z uniesieniem). Ale nie mogę teraz! Słyszysz, jak pożoga kruszy mury Troi? Czujesz te rany, które tam krwawemi wargi zawodzą straszne jęki? Widzisz pychę wydętych Greków i w krwawe błoto udeptane, blade dzieci Troi? Bogowie! Szczęście, na łonie téj przeklętéj nocy? łoże małżeńskie, usłane w zgrozie i mordzie, w obliczu tysięcy śmierci? Coś ty rzekł, Koroibosie! Po coś tu przyszedł! Po to, aby pożegnać mię? Żegnaj więc! Idź walczyć!
Koroibos. Żegnaj, Kassandro! Chwilę jeszcze będę bojownikiem, który śmiertelnie a bezskutecznie ubodzie kilku Greków, a potém Idomena, dawno już na mnie zęby swe ostrzącego, poproszę, aby mię nadział na swoję dzidę. Tyś wieszczka! pewno wiész, że gdy o godzinę wcześniéj i zdala od ciebie umrę, Troja zmartwychwstanie? (Czyni ruch do wyjścia).
Kassandra (z wyciągniętemi ramionami). Koroibosie! chwilę jeszcze... Idomeneus pewnie cię szuka...
Koroibos. Chciałem, aby nas znalazł w takim uścisku, że gdy jedno na tamten świat wyprawić zamierzy, sam o tém nie wiedząc, wyprawił-by oboje. Czy mam odejść?
Kassandra. Męko nadludzka! Ja.... jemu.... śmierć przyśpieszać!... Apollo! na pomoc, Apollo! Odbierz mi moje podstępne dary i niech w ostatniéj godzinie swojéj będę jak te niewiasty, dla których jedno istnieje święte imię: kochanek i jedno jasne pojęcie: rozkosz! Niech Koroibos nie odchodzi ze świata z twarzą na mnie zagniewaną... Albo, Apollo, ukaż mi, za co cierpię? Niechaj w widzeniu przyszłości o sobie i o nim pamięć zatracę! Na pomoc, Apollo!
Koroibos. Kiedy ty modlisz się, czas upływa. Słyszysz te zbliżające się krzyki? To Grecy, którzy już zaraz świątynią tę dostrzegą. Śmierć, którą nam niosą, zamiast pijanych słodyczą miłości, znajdzie nas strutych goryczą rozterki. O widzenie przyszłości bogów nie błagaj. Twoja, krótka, w twojéj jest mocy, a dla Troi jéj niéma. Troja zginie.
Kassandra. (podnosząc się od stóp posągu, z mocą): Nie zginie!
Koroibos. Coś rzekła!
Kassandra (przeistaczając się stopniowo w natchnioną wieszczkę). Przybywa, wołania me usłyszał i przybywa. Do mnie, Apollinie, do mnie! Boże wiedzy i harmonii, piekielnych i niebiańskich widzeń, do mnie!... Zbliża się! już jest przy mnie!...
Zbliża się! już jest przy mnie i do ust spieczonych męką przykłada mi swoję siedmiopromienną koronę! Pełnemi usty, Apollinie, chłonę twój napój i już potokiem waru przebiega mi on w żyłach, pierś wzdyma, dreszczami ciało wstrząsa, tysiąc promieni w źrenicach roznieca, mózg błyskawicami przeszywa! Przed chwilą mała i drżąca, wzrastam, mężnieję, śmiem, widzę, wiem...
Koroibos (z wiarą i upragnieniem). Co widzisz? co wiész?
Kassandra. Milion szkód poniosą Trojanie, morze męk przepłyną i przybiją do brzegów — Hesperyi!
Koroibos. Hesperya? Nie słyszałem. Co to? gdzie?
Kassandra. Daleko... w przyszłości... czas nasycenia, pokoju, przyjaźni, pogody, zwycięztwa...
Koroibos. Chyba nas bogowie w dalekiéj przyszłości na nowo stworzą, bo dziś wyginiemy wszyscy. Czy nie zawsze giną mordowani?
Kassandra. Zawsze i nigdy, dwie zagadki w mgławicy wiecznych niepewności... Jak wicher mgłę, porywasz mię, Appollinie tam, zkąd na świat patrzą chmury. Wzrokiem ogarniam całe pole walki. Niéma u ludzi słów do opowiedzenia jéj okropności; niéma u ludzi miary, która-by zmieściła jéj bóle i zgrozy. Ale z popiołów wylatuje Fenix. To gromadka Trojan: mąż, niewiasta, dziecię i starzec... Idą, biegną, już nie dosięgnie ich ramię Greka... przybiegną ku nim inni: mężowie strzaskali czary upojeń, niewiasty pozrywały się z miękkich pościeli, dziecinne serca zagorzały jak drobne płomyki; niewolnicy pęta swe rozerwali... razem idą i nad odmętem zniszczenia wysoko niosą ojczyste bogi... Dobrze. Żyjcie! i imię Troi, bogi trojańskie, skarby trojańskie, potajemnie zniszczeniu wydzierajcie. Naprzód, Hesperya was czeka! Nie wszyscy ją ujrzycie. Ty, Kreuzo, jéj nie ujrzysz... i ty, Anchizie... i wielu innych. Uznojeni na twardych drogach popadacie, dzieciom swém w spuściźnie pozostawiając nadzieję. Ale przez was Troja odżyje w Hesperyi!
Koroibos. Prędko? czy prędko odżyje?
Kassandra (ponuro). Apollo! czemuż tak nieprędko? Rozkazujesz mi patrzéć na długi szlak przyszłości. Jakże długi! Widzę. Przybywają do kraju, poświęconego czci boga wojny; z drzew i krzaków, przez Marsa pielęgnowanych, chcą czynić sobie niespożyte zbroje. Biada! biada! z każdego drzewa, tkniętego ostrzem topora, tryska krew! z każdego krzaku, wyrwanego z łona ziemi, tryska krew! Płyńcie krwawi, ku brzegom Cerery! Na wyspie, z urodzajności słynnéj pługi ich orzą głębokie skiby; jak złotym deszczem, ziarnami zboża okrywają je ręce siewców; ale żniwiarze darmo w godowych sukniach nadziei na zagony przyszli; dla nich, zamiast żywiących kłosów, ziemia wydała szorstkie osty i gorzkie piołuny.. Mdlejący z głodu dążą ku lądowi, na którym pasą się stada białorunych owiec i już celne ich strzały, z pozabijanych zwierząt zgotowały im ucztę obfitą gdy słońce ćmi się i niebo znika za chmurą drapieżnych Harpii. Obmierzłemi pióry okryte, śmierdzące wstrętnemi woniami, głodne i chciwe, oblatują one ich zastawione stoły i niesyte jeszcze tém, co znajdują na nich, krzywemi pazury wydzierają im z ust i gardeł kęsy żywności. Jedna z nich najpotworniejsza przeszywającym śmiechem napełnia powietrze: „Marzycie o Hesperyi, woła, ale słuchajcie, co wam przepowie najpotężniejsza z furyi! Zanim osiągniecie cel waszych marzeń, wściekłemi z głodu zębami zżujecie drzewo waszych pustych stołów. Bogowie tylko wiedzą, czy nie pozdychacie wprzód, nim napoją was i nakarmią migdały i winne jagody Hesperyi!” Rzekła, a przerażenia pełni Trojanie, statki swe w inną kierują stronę. Rajskim niby uśmiechem, wabi ich wdziękiem łąk szmaragdowych i majestatem odwiecznych lasów wyspa cyklopów. W łonie potęgi gnieździ się dobroć, z piękności wytryska słodycz. Może w sile swéj litościwe, przez piękność słodko wykołysane żyją tu dobre geniusze. Cyklop, głową niebios sięgający, jak na giętkiéj trzcinie, na niebotycznéj sośnie kroki swe wspierając, drogę im zachodzi. Jedno tylko ma oko, więc i tych świateł nie widzi, które skąpo na ziemię leje Apollo. W półciemności swéj rozjątrzony, Trojan szyderstwem spotyka: „Coś ty za jeden, rodzie robaków, który na równi ze mną chcesz nad tą wyspą panować? W jakim przystępie żartobliwego humoru bogowie stworzyli tych malców? Pójdźcie, niech was w garści méj uduszę i połknę tak, że gardło me nie uczuje, kiedy brzuch już strawi.“ Rzekł, a na głos jego z różnych stron widnokręgi zbiega się całe plemię olbrzymów, z okrutną radością wołając: „Zróbmy z nich sobie wieczerzę! We wnętrznościach naszych niech znajdą oni swoję Hesperyą!“ Długie cienie, które obok cielsk cyklopowych na powierzchnią morza padają, chronią ucieczkę Trojan. Bogowie! wołają oni, gdy mały ptak znajduje sobie gałąź, na któréj umieszcza swe gniazdo, gdy biedna mysz spokojnie zasypia w swéj norze, gdy nędzny gad i robak schronienia swe mają w wodzie lub ziemi, dla nas-że jednych miejsca pod słońcem zabrakło?... Beznadziejni już, ze zmęczonemi kośćmi i duszami strutemi gniewem, wpływają w ciemność nocy, Przed nimi, miasto słońca, przyświecającego innym — krwistym płomieniem i ciemnemi dymy wybucha paszcza wulkanu. Z pod nich wzburzone wody rzucają w niebo tumany piasków, wydartych otchłani. Ryczące fale wznoszą czasem ich statek, aż pod deszczem lejące chmury, a czasem pokrywając go sobą, strącają na dno czeluści. Z jednéj strony, po wściekłém szczekaniu, poznają oni, że Scylla wypuściła na nich błękitną swą psiarnią; z innéj, rozlega się w ciemnościach śmiertelne wycie Charybdy. Darmo sternicy wytężają resztki oślepionego wzroku; na wzdętych bałwanach, pomiędzy niebem i ziemią zawieszeni, ani dróg strasznych przeznaczeń rozwikłać, ani sterować, ani żyć, ani umrzéć nie mogą. Wtém statek o ląd uderzył. Zbawienie! Co mówisz, Apollo? To nie zbawienie jeszcze? To ostatnia i najstraszniejsza próba? To kraj Didony, Królowa rozkoszy i blasku, w orszaku lubieżnych niewiast, przed zmęczonymi, przed tymi, w których nadzieja skonała, bramy pałacu swego otwiera. Z powodzi świateł, z biesiadnych stołów, miękkich łóż i ciał śnieżnych, w których, jak płomień w alabastrowych lampach, kołysze się ogień szału, bije niepokonany czar. Girlandą kwiatów, które już więdły, a teraz chciwie piją niebieską rosę, Trojanie pyszne stoły obsiadają i w blaskach, pieśniach, uściskach, spoczynkach, rozciskają o podniebienia słodką jagodę rozkoszy. Apollo! czy oni tu posną na wieki, czy w marny pył obróceni, rozwieją się po świecie bez śladu, bez wspomnienia, bez téj nawet czci pogrzebowéj, która ostatniém echem chwały brzmi nad grobami wielkich? Czy imię Troi zgaśnie wraz z nimi, jak owe gwiazdy, co, porzuciwszy niebo, gasną i giną w nieprzejrzanéj i pustéj ciemności? Czy daleka Hesperya bajką tylko była, którąś wymyślił na pociechę spłakanym dzieciom? Ratunku, Apollo! Na pomoc... A! przybywasz! Boże wiedzy i wzniosłych piękności, przybywasz ku nim, trzeźwisz ich upojone głowy i krzepisz omdlałe serca. Zrywają się znowu, wiedzą, kochają, chwytają rudle i wiosła, naprawiają swe statki, rozpinają żagle, płyną, oblicze potém oblane w stronę Hesperyi zwracają... Już ją spostrzegli... już wpływają w pokój, w sytość, w przyjaźń, w pogodę!... Zwyciężyłaś sprawiedliwości!... Hesperya! Hesperya!
(Drżąca konwulsyą natchnienia i zachwytu Kassandra milknie. Koroibos zbliża się do niéj z lękliwą czcią).
Koroibos. Skraj sukni twéj całuję błogosławiona! Więcéj mi szczęścia dałaś, niżem żądał, wiem, za co cierpiałem. I oto znowu gotowy jestem do cierpień i boju, bo tylko ci, w których nadzieja umarła, zrzucają zbroję... Co mam czynić? Rozkazuj!
Kassandra (zrywając się). Do walki! do walki! gdy jedni giną, inni ojczyste bogi i skarby ratują! Z ginących bogowie kują tarczę dla zbawianych! Koroibosie, oboje my precz z tych murów! Ja wołać będę: walczcie! Ty walcz! (Wstrzymując się, ciszéj). Zginiemy razem!
(Hałas bitwy zbliża się; drzwi świątyni, gwałtownie pchnięte, otwierają się na oścież; wpadają wodzowie greccy: Idomeneus i Agamemnon, za nimi tłum walczących Trojan i Greków).
Idomeneus. Tuś, Koroibosie! a z tobą najpiękniejsza z córek Priama! Mądryś, chciałeś umrzéć z czarą mocnego trunku przy ustach! Masz, synu Mygdona, który mi zabił brata! pij zimną śmierć! (Zabija go. Do żołnierzy, wskazując Kassandrę). Dziewkę zwiążcie! Piękny to dodatek do zagrabionéj nam Heleny... która, prawdę mówiąc, dyablo postarzała...
Kassandra (którą wiążą do trupa Koroibosa): Żegnaj, najukochańszy! (Podniesionym głosem): Walczcie, Trojanie! Puklerzem jesteście, którym osłonię te czary... płynę ku Hesperyi!
Idomenèus. Agamemnon! Agamemnon! weź sobie na własność tę kotkę, wyjącą jak wilczyca! Niech wieszczka trojańska myje podłogi w domu Greka i niech słodka twa Klitemnestra na jéj twarzy tępi swoje paznogcie! Może mniéj ostro będą drapały ciebie!
Kassandra. Niewola! Jakto! Zamiast śmierci, niewola? Okrutni bogowie! Gdybym imionom waszym bluźniła przez milion wieków, nie znaleźlibyście dla mnie sroższéj pomsty!...
(Słudzy Agamemnona unoszą ją).
Kassandra (wznosząc w górę związane ręce). Apollo! wszak obietnicy swojéj dotrzymasz? wszak oni kiedyś będą w Hesperyi!







Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Eliza Orzeszkowa.