Klub Pickwicka/Rozdział trzydziesty czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Karol Dickens
Tytuł Klub Pickwicka
Wydawca Wydawnictwo J. Przeworskiego
Data wyd. 1936
Druk Zakłady Graficzne „Feniks“
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. The Posthumous Papers of the Pickwick Club
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom III
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii


Rozdział trzydziesty czwarty,
w całości poświęcony dokładnemu a prawdziwemu sprawozdaniu z pamiętnej rozprawy sądowej Bardell contra Pickwick.

„Chciałbym bardzo wiedzieć, co przewodniczący sędziów przysięgłych jadł dzisiaj na śniadanie“, powiedział pan Snodgrass pamiętnego poranku 14-ego lutego, zaczynając rozmowę.
„Mam nadzieję, że dobrze sobie podjadł“, rzekł pan Perker.
„Dlaczego?“ zapytał pan Pickwick.
„To rzecz bardzo ważna, nadzwyczajnie ważna, kochany panie. Przysięgły zadowolony i w dobrym humorze, to rzecz bardzo dla nas dodatnia. Przysięgli niezadowoleni i głodni zawsze przechylają się na stronę skarżącą“.
„Ależ, na miłość boską“, zawołał pan Pickwick, wielce zdumiony, „dlaczego tak jest?“
„Doprawdy, że nie wiem“, odparł zimno mały plenipotent; może, by prędzej wyjść. Gdy przysięgli udadzą się na naradę do przyległego pokoju, a nadchodzi godzina obiadowa, przewodniczący ich wydobywa zegarek i mówi: „Wielki Boże! Panowie! Już piąta za dziesięć. A ja zwykle jadam obiad o piątej!“ „Ja także“, mówią inni, wyjąwszy dwóch, którzy jadają o trzeciej, i którym zatem wyjść jeszcze pilniej. Przełożony przysięgłych uśmiecha się i chowa zegarek. „No, panowie“, mówi, „jakże zawyrokujemy? Kto winien? Skarżący, czy oskarżony? Co do mnie, zdaje mi się... ale niech to nie wpływa na panów... ja sądzę, że strona skarżąca ma słuszność“. Wskutek tego dwaj lub trzej przysięgli mówią, iż i im tak się wydaje, potem wszystko już idzie jednomyślnie i jak z płatka“.
„Już po dziesiątej“, mówił dalej pan Perker; „pora iść do sądu, kochany panie. Gdy toczy się sprawa o naruszenie przyrzeczenia małżeństwa, sala jest zwykle przepełniona. Dobrzeby było wziąć powóz, gdyż inaczej spóźnimy się“.
Pan Pickwick zadzwonił. Sprowadzono powóz, do którego wsiedli czterej pickwickiści i pan Perker. W drugim powozie jechali Sam Weller, dependent pana Perkera, pan Lowten i torba z dokumentami...
„Lowten“, rzekł plenipotent do swego dependenta, gdy przybyli na miejsce, „umieść przyjaciół pana Pickwicka w ławkach; sam pan Pickwick będzie siedział koło mnie. Tędy, kochany panie!“
To mówiąc, pan Perker schwycił pana Pickwicka za rękaw i poprowadził go ku niskiej ławce, tuż pod pultem królewskiego prokuratora, którą zrobiono ku wygodzie plenipotentów, by swym adwokatom szeptać jeszcze do ucha potrzebne szczegóły jeszcze w czasie rozprawy. Dla szerokich mas widzów są oni tu niewidoczni, ponieważ ławka ta jest niższa niż ławki dla publiczności i obrońców. Do tej pierwszej zwracają się więc plecami, do sędziów zaś twarzą.
„To zapewne trybuna świadków?“ rzekł pan Pickwick, wskazując nalewo pewnego rodzaju katedrę otoczoną mosiężną balustradą.
„Tak jest, kochany panie“, odpowiedział pan Perker, wyjmując papiery z torby, którą mu przyniósł Lowten.
„A tam“, rzekł pan Pickwick, wskazując na prawo dwie ławki także ogrodzone balustradą, „tam siedzą zapewne przysięgli?“
„Tak, zgadł pan, kochany panie“, odparł Perker pukając w wieko tabakierki.
Poinformowany w ten sposób, pan Pickwick z wielkim niepokojem powiódł wzrokiem po sali.
Na galerji zebrał się już tłum widzów, a na ławach adwokatów cała kolekcja panów w perukach, osób, wyróżniających się wielką rozmaitością nosów i bokobrodów, z czego tak słynie angielski stan adwokacki. Pomiędzy tymi gentlemanami ci, którzy mieli teki, trzymali je jak można najwidoczniej, i od czasu do czasu pocierając sobie niemi podbródki, by tem większe wrażenie sprawić na widzach. Niemający tek, trzymali pod pachą wielkie tomy w ósemce, oprawne w półskórek a znane pod techniczną nazwą, „cielęca skórka prawnicza“. Inni, niemający ani tek, ani książek, trzymali ręce w kieszeniach i spoglądali dokoła tak mądrze, jak tylko na to stać ich było, gdy inni z ogromnym pośpiechem i niesłychanem poczuciem swej ważności, biegali tam i sam, zadowoleni, że budzą tem podziw i zdumienie niewtajemniczonych przybyszów. Wszyscy, ku wielkiemu zdziwieniu pana Pickwicka, podzieleni byli na małe grupy i rozmawiali o nowinach z największym spokojem, jakgdyby sądy nic ich nie obchodziły.
Ukłon pana Phunky, gdy ten zajmował swe, wyznaczone mu przez królewskiego prokuratora miejsce, wyrwał pana Pickwicka z zadumy. Zaledwie filozof mu się odkłonił, wszedł pan Snubbin ze swym sekretarzem, panem Mollard, który położył przed nim ogromną czerwoną torbę, uścisnął rękę pana Perkera i oddalił się. Następnie weszło jeszcze kilku adwokatów, a pomiędzy nimi jeden, z zaczerwienionym nosem, przyjaźnie kiwnął głową panu Snubbin i powiedział, że ranek jest ładny.
„Kto jest ten jegomość, który witał się z naszym adwokatem i powiedział mu, że ranek jest ładny?“ zapytał cicho pan Pickwick swego plenipotenta.
„Pan Buzfuz, adwokat naszej przeciwniczki. A ten gentleman, stojący za nim, to pan Skimpin, jego pomocnik“, odparł Perker.
Pan Pickwick, przejęty oburzeniem na widok takiej niegodziwości, już miał zapytać, jak pan Buzfuz, adwokat przeciwnej strony, ośmiela się mówić jego własnemu adwokatowi, że poranek jest ładny, gdy przerwało mu głośne wołanie „Uciszcie się“, poczem bezzwłocznie wszyscy adwokaci powstali. Pan Pickwick odwrócił się i ujrzał wchodzących sędziów.
Pan sędzia Stareleigh, człowiek szczególnie krótki i tak otyły, iż zdawało się, iż cały ześrodkował się w twarzy i kamizelce, powitawszy adwokatów, złożył małe swe nóżki pod stołem, a swój trójgraniasty kapelusz na stole. Gdy to zrobił, widać z niego było tylko dwoje oczu, szeroką szkarłatną twarz i blisko połowę bardzo komicznej peruki.
Skoro tylko sędzia zasiadł, woźny stojący przy stole krzyknął tonem komendy: „uciszcie się!“ drugi woźny, na galerji, powtórzył bezzwłocznie: „uciszcie się!“ tonem cholerycznym; a trzej czy czterej inni woźni krzyknęli:uciszcie się!“ z wielkiem oburzeniem. Następnie gentleman, cały ubrany czarno, zasiadł trochę niżej niż sędzia i począł czytać listę przysięgłych. Po długim hałasie przekonano się, iż było obecnych tylko dziesięciu przysięgłych specjalnych. Wskutek tego pan Buzfuz zażądał, by liczbę ich dokompletowano a gentleman w czarnem ubraniu owładnął bezzwłocznie jednym kupcem korzennym i jednym aptekarzem, jako członkami całego korpusu przysięgłych.
„Proszę odpowiedzieć, gdy wywołam nazwiska panów, abym mógł ich zaprzysiąc“, rzekł czarno ubrany jegomość. „Ryszard Upwitch!“
„Jestem“, zawołał kupiec korzenny.
„Tomasz Groffin“.
„Jestem“, odparł aptekarz.
„Weźcie panowie biblię do rąk, moi panowie. Przyrzekamy dokładnie i według sumienia — “
„Bardzo przepraszam wysoki sąd“, odezwał się aptekarz, mężczyzna słuszny, chudy i żółty, „ale mam nadzieję, iż wysoki sąd uwolni mię od zasiadania“.
„A dlaczegóż to?“ zapytał sędzia Stareleigh.
„Nie mam pomocnika, milordzie“, odparł aptekarz.
„To nic nie pomoże. Pan powinieneś mieć pomocnika“.
„Moje środki nie pozwalają na to“.
„Pan powinieneś mieć środki“, zawołał sędzia, czerwieniejąc, gdyż temperament jego nie znosił sprzeciwiania się.
„Wiem, że powinienem mieć i miałbym, gdyby mi dobrze szło milordzie; ale tak nie jest“.
„Niech ten gentleman złoży przysięgę“, rzekł sędzia stanowczo.
„Bardzo dobrze, milordzie“, odpowiedział aptekarz, „ale nie moją będzie winą, gdy nastąpi jakie nieszczęście“.
I przysiągł. Następnie zaś, siadając, najspokojniej powiedział:
„Chciałbym nadmienić, że w sklepie mam tylko chłopca, nawet bardzo dobrego chłopca, ale który zupełnie nie zna się na lekarstwach: nie umie nawet rozróżnić soli glauberskiej, kwasu pruskiego i syropu z ipekakuany od laudanum“. Po tej przemowie aptekarz usiadł w wygodnej pozycji i przybrał zadowoloną minę, jakby był na wszystko przygotowany.
Pan Pickwick spoglądał na aptekarza z największem przerażeniem, gdy na sali zrobiło się pewne poruszenie. Pani Bardell, podtrzymywana przez panią Cluppins, została wprowadzona i usadowiona w stanie bliskim omdlenia, na drugim końcu ławki, zajmowanej przez pana Pickwicka. Pan Dodson podał jej parasol niepospolitej wielkości a pan Fogg parę rękawiczek, poczem obaj ci panowie ułożyli sobie twarze w sposób niesłychanie współczujący i melancholijny. Za niemi weszła pani Sanders, prowadząc młodego Bardella. Na widok swego syna, czuła matka zadrżała, potem ucałowała go namiętnie, potem, wpadłszy w stan osłupienia, zapytała swych przyjaciół, gdzie się znajduje. W odpowiedzi na to, panie Cluppins i Sanders odwróciły się i poczęły płakać, podczas gdy panowie Dodson i Fogg błagali je, by się uspokoiły. Pan Buzfuz potarł sobie czoło chustką i rzucił na przysięgłych wzrok, jakby odwoływał się do ich ludzkości. Sędzia był widocznie wzruszony, a wielu widzów poczęło kasłać z rozczulenia.
„Bardzo dobry pomysł“, szepnął pan Perker do pana Pickwicka; „O! Dodson i Fogg, to zręczni ludzie. To scena niezwykle efektowna, kochany panie, bardzo efektowna“.
Podczas gdy pan Perker mówił, pani Bardell przychodziła powoli do siebie, a pani Cluppins, starannie opatrzywszy guziki i pętelki młodego Bardella, postawiła go przed matką, lokując go tak ostentacyjnie, by obudzić litość i współczucie zarówno sędziego jak i przysięgłych. Nie stało się to bez pewnej opozycji ze strony młodego gentlemana, połączonej z mnóstwem łez, gdyż latorośl rodziny Bardellów przeczuwała nieśmiało, iż to wystawienie go przed sędziami jest tylko formalnym prologiem do niedalekiej jego egzekucji a przynajmniej do zesłania karnego za morze na całe doczesne życie.
„Bardell i Pickwick!“ zawołał czarno ubrany gentleman, wywołując sprawę, która była pierwsza na liście.
„Milordzie“, rzekł pan Buzfuz, „ja występuję w imieniu skarżącej“.
„Kto jest pańskim pomocnikiem?“ zapytał sędzia.
Pan Skimpin skłonił się na znak, że on jest nim.
„Ja, milordzie, występuję w imieniu oskarżonego“, rzekł pan Snubbin.
„Czy ma pan kogo do pomocy?“ zapytał sędzia.
„Pana Phunky, milordzie“.
„Panowie Buzfuz i Skimpin w imieniu skarżącej“, rzekł sędzia zapisując nazwiska. „W imieniu oskarżonego panowie Snubbin i Moukey[1]“.
„Przepraszam, milordzie; Phunky“.
„Bardzo dobrze“, odparł sędzia. „Pierwszy raz słyszę to nazwisko“.
Tu pan Phunky ukłonił się i uśmiechnął, sędzia także ukłonił się i uśmiechnął, następnie pan Phunky poczerwieniał, usiłując przybrać minę, jakby nie wiedział, iż oczy wszystkich są zwrócone na niego: rzecz, która dotąd nikomu się nie udała i zapewne nigdy się nie uda.
„Zaczynajmy!“ rzekł sędzia.
Woźni znowu krzyknęli: „uciszcie się!“ i pan Skimpin streścił sprawę — co zresztą niewiele objaśniło słuchaczów, gdyż ważniejsze szczegóły adwokat zachował dla siebie — i po trzech minutach usiadł, pozostawiając sędziów przysięgłych na tym samym wysokim stopniu mądrości, na którym znajdowali się przedtem.
Wtenczas pan Buzfuz wstał z całą godnością, jakiej wymagała natura procesu, poszeptał z panami Dodsonem et Foggiem, przywdział togę, poprawił perukę i zwrócił się do przysięgłych.
Zaczął od oświadczenia, iż nigdy, w całym przebiegu swego zawodu, od pierwszych chwil, gdy się oddał studjom prawniczym, nie przystępował do żadnej sprawy z tak głębokiem wzruszeniem i poczuciem tak wielkiej odpowiedzialności, odpowiedzialności, którejby nigdy na siebie nie był przyjął, gdyby nie miał przekonania, równającego się pewności, iż słuszna sprawa jego klijentki, zwiedzionej i obrażonej w najczystszych jej uczuciach, przeważy w myśli dwunastu gentlemanów, inteligentnych, szlachetnych i wspaniałomyślnych, których widzi przed sobą.
Adwokaci zwykle tak zaczynają, gdyż zadowalnia to przysięgłych, dając im do zrozumienia, iż są ludźmi, których trudno oszukać. Ten wstęp adwokata miał oczywisty skutek, gdyż wielu przysięgłych poczęło natychmiast robić obszerne notaty.
„Panowie dowiedzieliście się już od mego uczonego przyjaciela“, mówił dalej pan Buzfuz, chociaż dobrze wiedział, iż panowie niczego się od jego uczonego przyjaciela nie dowiedzieli, „dowiedzieliście się od mego uczonego przyjaciela, iż jest to sprawa o naruszenie obietnicy małżeństwa, w której żądamy odszkodowania za stracone korzyści w wysokości 1500 funtów szterlingów; ale nie dowiedzieliście się od mego uczonego przyjaciela, ponieważ nie leżało to w atrybucjach mego uczonego przyjaciela, o faktach i okolicznościach towarzyszących tej sprawie. Te fakty i okoliczności usłyszycie ode mnie, fakty stwierdzone przez dwie damy godne zaufania, które przedstawię wam na tej trybunie“.
Tu pan Buzfuz, z wymownym naciskiem na słowie „trybunie“, uderzył majestatycznie pięścią o stół, spoglądając przytem na Dodsona i Fogga, którzy wyraziście okazali swe uwielbienie dla adwokata i oburzenie dla obrońcy strony przeciwnej.
„Oskarżycielka“, mówił dalej pan Buzfuz głosem łagodnym i melancholijnym, „oskarżycielka jest wdową. Tak jest, panowie, wdową. Ś. p. pan Bardell, zaszczycany przez długie lata szacunkiem i zaufaniem swego monarchy, jako jeden z dozorujących jego królewskie dochody, odszedł cicho i prawie niepostrzeżenie z tego świata, szukając w innym spokoju i wypoczynku, których urząd celny nigdy nie daje“.
Przy tym poetycznym opisie zejścia pana Bardell (któremu kuflem rozwalono głowę podczas bójki w szynku), głos uczonego adwokata zadrżał i ucichł na chwilę. Potem obrońca zaczął znów z wielkiem wzruszeniem:
„Na jakiś czas przed śmiercią, upamiętnił on podobiznę swoją w małym chłopczyku. Z tem dziecięciem, jedynym zakładem miłości zmarłego urzędnika celnego, pani Bardell ukryła się przed światem, szukając spokoju przy ulicy Goswell. Tu umieściła w oknie swego pokoju kartkę z napisem, zawierającą następujące wyrazy: „Kawalerskie mieszkanie z meblami do wynajęcia; wiadomość na miejscu“.
Tu pan Buzfuz zatrzymał się, a tymczasem wielu przysięgłych zanotowało tekst tego dokumentu.
„Czy nie było daty na tem ogłoszeniu?“ zapytał jeden z przysięgłych.
„Nie, panie, daty nie było“, odrzekł adwokat, „ale jestem upoważniony do oświadczenia, iż napis ten umieszczony był w oknie oskarżycielki równo przed trzema laty. Zwracam uwagę panów przysięgłych na treść tego dokumentu: Kawalerskie mieszkanie z meblami do wynajęcia. Panowie, opinja, jaką sobie pani Bardell wyrobiła o innej płci, była wytworem nieocenionych zalet małżonka, którego utraciła. Oskarżycielka nie miała obawy, nie miała nieufności, nie miała podejrzeń. Cała przepełniona była ufnością. „Pan Bardell“, mówiła sobie wdowa, „pan Bardell był także kiedyś kawalerem; więc u kawalera będę szukać pociechy, podpory, opieki. W kawalerze zawsze widzieć będę mogła coś, co mi przypominać będzie pana Bardell w chwilach, gdy pozyskał moje młode i dziewicze uczucia; odnajmę więc pokój kawalerowi“. Ożywiona temi pięknemi i czystemi względami (jednemi z najpiękniejszych, na jakie stać naszą ułomną naturę, panowie) samotna i znękana wdowa osuszyła łzy, umeblowała pierwsze piętro, przycisnęła do swego macierzyńskiego łona niewinne dziecię i wywiesiła w oknie znany już wam napis. Czy długo tam wisiał? Nie. Wąż już czuwał, lont był już zapalony, mina gotowa. Napis zaledwie trzy dni był w oknie... tylko trzy dni, panowie, a już istota, chodząca na dwóch nogach i z powierzchowności podobna do człowieka, a nie do potwora, zapukała do drzwi pani Bardell. Zgłosiła się, wynajęła mieszkanie i przeniosła się do niej nazajutrz. Istotą tą był Pickwick; oskarżony Pickwick“.
Pan Buzfuz mówił z takim zapałem, że twarz jego stała się karmazynowa. W tem miejscu zatrzymał się, by odetchnąć. Cisza obudziła sędziego Starleigh, który bezzwłocznie zaczął coś pisać nieumoczonem piórem, przybrawszy minę nadzwyczaj poważną, aby dać przysięgłym do zrozumienia, iż nierównie głębiej myśli, gdy ma oczy zamknięte.
Pan Buzfuz mówił dalej:
„Niewiele mam do powiedzenia o tym człowieku. Osoba to aż nazbyt mało ponętna a ja tak samo, jak wy, panowie, nie uważam za przyjemne, gdy przychodzi mi patrzeć na egoizm i systematyczną przewrotność.
W tej chwili pan Pickwick, który od pewnego czasu spokojnie robił sobie notatki, zerwał się gwałtownie, jakgdyby w umyśle jego nagle powstało śmiałe postanowienie, zbić adwokata Buzfuza w obecności całego zgromadzenia prześwietnych sędziów. Ale ostrzegawczy gest pana Perkera powstrzymał go od tego, filozof słuchał więc dalej wywodów uczonego pana, z oburzeniem, które stanowiło najzupełniejszy kontrast w porównaniu z twarzami pań Cluppins i Sanders, promieniejącemi podziwem.
„Powiedziałem: systematyczną przewrotność, panowie“, mówił dalej adwokat, spoglądając na pana Pickwicka i zwracając się wprost ku niemu; „a kiedy mówię: systematyczną przewrotność, to pozwólcie mi, panowie, oświadczyć oskarżonemu, jeżeli, jak mi powiedziano, tutaj się znajduje, że postąpiłby sobie nierównie właściwiej, nierównie przyzwoiciej, nierównie rozsądniej i mądrzej, gdyby się był powstrzymał od zjawiania się w tem miejscu. Pozwólcie mi uprzedzić go, panowie, iż jeżeli pozwoli sobie na jakiekolwiek oznaki niezadowolenia w tem oto miejscu, które zresztą na nic mu się nie przydadzą, to zażądacie od niego ścisłego wytłumaczenia się; a przy tem pozwólcie mi, panowie, powiedzieć mu, jak to mu powtórzy sam sędzia, iż adwokat, spełniający obowiązek wobec swego klijenta, nigdy nie pozwoli siebie ani nastraszyć, ani stropić, ani zmusić do milczenia, i że wszelkie usiłowania w tym kierunku, spadną na głowę sprawcy, czy będzie nim oskarżyciel, czy skarżący, czy nazwisko jego będzie Pickwick, czy Noakes, czy Stoakes, czy Stiles, czy Brown, czy Thompson“.
Ta mała dygresja od głównego przedmiotu wywołała pożądany skutek, gdyż zwróciła oczy wszystkich na pana Pickwicka. Pan Buzfuz, zstąpiwszy nieco niżej z moralnych wyżyn, na które się był wygramolił, mówił dalej bardziej praktycznie:
„Dowiodę wam, panowie, że w ciągu dwóch lat Pickwick pozostawał stale i bez przerwy w domu pani Bardell; dowiodę, iż przez cały ten czas pani Bardell usługiwała mu, zajmowała się jego potrzebami, przyrządzała mu jedzenie, oddawała jego bieliznę praczce, odbierała ją, naprawiała, słowem posiadała całe zaufanie swego lokatora. Dowiodę, iż niejednokrotnie dawał on jej małemu synowi po pół pensa, a nawet w pewnych razach po sześć pensów w jednej monecie; dowiodę także świadectwami, których mój uczony przeciwnik nie zdoła unieważnić, dowiodę, powtarzam, iż nawet raz głaskał chłopca po głowie i zapytawszy, ile wygrał w cetno czy licho, zadał mu następnie pytanie wielkiej doniosłości: „Czy byłbyś zadowolony, gdybyś znów miał ojca?“ Prócz tego dowiodę wam, panowie, że przed rokiem blisko Pickwick począł nagle wydalać się z domu na dłuższy czas, jak gdyby zamierzał stopniowo zerwać z moją klijentką; ale wykażę wam także, iż w epoce tej postanowienie jego nie było jeszcze stanowcze, czy to dlatego, że dobre jego uczucia wzięły górę, jeżeli wogóle ma dobre uczucia, czy też dlatego, że wdzięki i przymioty mojej klientki zdołały przezwyciężyć w nim nieludzkie zamiary, gdyż dowiodę wam, że pewnego razu, powróciwszy z podróży, zrobił jej zupełnie wyraźną propozycję małżeństwa, postarawszy się wszakże przedtem, by nie było żadnego świadka tej uroczystej rozmowy. A jednak jestem w stanie dowieść wam zeznaniami trzech jego przyjaciół, którzy muszą zeznać, choćby nie chcieli, iż tego samego poranka zastali go, gdy trzymał oskarżycielkę w objęciach i usiłował złagodzić jej wzruszenie perswazją i pieszczotami“.
Ta część mowy uczonego adwokata wywarła na słuchaczach widoczne wrażenie. On zaś, wydobywszy ze swej torby dwa szpargały, mówił dalej:
„A teraz, panowie, jeszcze jedno słowo. Na szczęście wyszukaliśmy dwa listy, które, jak zeznaje sam oskarżony, od niego pochodzą, a które więcej mówią niż całe tomy. W listach tych odbija się cały charakter tego człowieka. Nie są one pisane językiem szczerym, wymownym, namiętnym, niema w nich wyrazów pełnych uczucia. Nie: są ostrożne, przebiegle, ułożone w słowach dwuznacznych, które jednak, na szczęście, są bardziej przykonywujące, niż gdyby zawierały wyrażenia najnamiętniejsze, obrazy najpoetyczniejsze. Listy te należy bardzo ostrożnie badać. Pickwick układał je bowiem w ten sposób, by w błąd wprowadzić każdą trzecią osobę, w którejby ręce wpadły. Odczytam wam, panowie, pierwszy z tych listów: „Garraway, południe, Kochana Pani B.! Kotlety z sosem pomidorowym. Z poważaniem Pickwick“. Kotlety! Sprawiedliwe nieba! I sos pomidorowy! Panowie, czyż godzi się szczęście i spokój czułej i niczego nie przeczuwającej kobiety niszczyć w tak podstępny sposób. Następujący list nie ma daty, co już samo przez się jest podejrzane, „Kochana pani B.! Powrócę do domu dopiero jutro rano; dyliżans spóźnił się“. A dalej następuje wyrażenie, godne wszelkiej uwagi: „Niech się pani nie martwi wygrzewaczką“. Wygrzewaczką! Ależ, panowie, któżby się martwił wygrzewaczką? Kiedyż to spokój, czy to mężczyzny, czy kobiety, zamącony został przez wygrzewaczkę, która sama przez się jest sprzętem domowym, niewinnym, pożytecznym, i, dodam nawet, wygodnym? Dlaczegóż to panią Bardell tak mocno zaklina, ażeby się nie martwiła wygrzewaczką? Chyba, że (i co do tego niema wątpliwości) wyraz ten zawiera aluzję do ognia ukrytego, jeżeli już wprost napomyka na jakieś pieszczotliwe wyrażenie, lub obietnicę, ubraną w formy zagadkowej korespondencji, przewrotnie obmyślanej przez Pickwicka, przygotowującego nikczemną zdradę, której, przyznać muszę, wytłumaczyć nie potrafię? Wreszcie co znaczą te wyrazy: „Dyliżans spóźnił się?“ Nie dziwiłoby mię, gdyby stosowały się do samego Pickwicka, który rzeczywiście bardzo się spóźnił w całej tej sprawie; jestem jednak przekonany że szybkość tego spóźnionego dyliżansu niespodziewanie się zwiększy, gdy wy, panowie, posmarujecie mu koła!“
W tem miejscu pan Buzfuz zatrzymał się, by zobaczyć, czy przysięgli śmieją się z tego żartu, ale ponieważ nikt dowcipu nie zrozumiał, wyjąwszy kupca korzennego, który właśnie dziś rano smarował koła swego wozu, więc uczony adwokat uznał za właściwe przejść na zakończenie, znów do sentymentalnego tonu.
„Dość tego, panowie; trudno śmiać się, gdy serce rozdarte i źle jest żartować, gdy przebudzą się nasze najgłębsze sympatje. Cała przyszłość i wszystkie nadzieje mojej klijentki zniszczone. Że dom jej jest pusty, to nie jest żadną figurą retoryczną. Napis „do wynajęcia“ nie wisi na bramie a jednak niema lokatora. Bezżenni mężczyźni, wśród których wybieraćby można, często mijają ulicę Goswell, a jednak niema zaproszenia, by się zgłosili do środka. Wszystko jest ponure i milczące w mieszkaniu pani Bardell; nie słychać nawet głosu jej synka, zarzucił bowiem swe gry niewinne, odkąd jego matka plącze i rozpacza. Nie słyszy on już zwykłego wołania swych kolegów; „tylko bez szachrajstwa!“, stracił całą zręczność, jaką rozwijał dawniej w grze w cetno czy licho. A Pickwick, panowie, Pickwick, niegodny burzyciel tej domowej oazy, która niegdyś zieleniała na pustyni ulicy Goswell, Pickwick, który dziś staje przed wami ze swym piekielnym sosem pomidorowym i nikczemną wygrzewaczką, Pickwick dotąd nosi dumnie swe miedziane czoło i drapieżnie spogląda na ruinę, której jest sprawcą. Odszkodowanie za stracone korzyści, wysokie odszkodowanie, panowie, to jedyna kara, na jaką możecie go skazać, jedyna pociecha, jaką możecie sprawić mojej klijentce; i w tej to nadziei odwołuje się ona obecnie do rozsądku, wielkoduszności, taktu, sumienia, bezstronności i współczucia sądu przysięgłych, złożonego z tak zacnych obywateli“.
W trakcie tego pięknego zwrotu pan Buzfuz usiadł, a pan sędzia Starleigh przebudził się. Po minucie adwokat Buzfuz podniósł się z nową mocą i zażądał, by zawezwano Elżbietę Cluppins.
Najbliższy woźny zawołał: „Elżbieta Tuppins!“ drugi, nieco dalej stojący: „Elżbieta Sopkins!“, trzeci wreszcie podszedł ku samym drzwiom i krzyknął: „Elżbieta Muffin!“
W międzyczasie panią Cluppins podprowadzili panowie Dodson i Fogg ku trybunie świadków. Gdy się tam umieściła na najwyższym stopniu, pani Bardell stanęła przy niej cokolwiek niżej, trzymając w jednej ręce chustkę do nosa i kalosze swej przyjaciółki, w drugiej szklaną flaszkę, mogącą zawierać około pół funta soli angielskich, na wszelki wypadek. Pani Sanders, z oczyma zwróconemi ku sędziemu, stanęła koło pani Bardell, trzymając w ręku parasol a wielki palec umieściwszy wprost na zamku swej torebki, by w razie czego natychmiast wydobyć środki orzeźwiające.
„Pani Cluppins“, rzekł pan Buzfuz, „proszę, niech się pani uspokoi“.
Rozumie się, że po tem wezwaniu pani Cluppins poczęła szlochać tak gwałtownie, że kamieńby się wzruszył, okazujac przytem niepokojące symptomaty zbliżającego się omdlenia, gdyż, jak później mówiła, nie mogła zapanować nad swem wzruszeniem, że zdawało się, iż każdej chwili gotowa zemdleć. Po kilku zapytaniach mniejszej wagi, pan Buzfuz powiedział:
„Czy przypomina pani sobie“, zapytał adwokat Buzfuz po kilku własnych pytaniach, „że znajdowała się pani w drugim pokoju na pierwszem piętrze u pani Bardell, pewnego poranku w czerwcu, gdy dama ta porządkowała apartament pana Pickwicka?“
„Tak jest, milordzie i wy, panowie przysięgli“, odrzekła pani Cluppins.
„Ale pokój pana Pickwicka był, o ile wiem, na pierwszem piętrze i od strony ulicy?“
„Tak, panie“, odparła pani Cluppins.
„Co pani robiła w drugim pokoju?“ zapytał sędzia.
„Panowie!“ zawołała pani Cluppins z przejmującem wzruszeniem, „nie chcę panów oszukiwać...“
„I dobrze pani robi“, rzekł sędzia.
„Znajdowałam się tam bez wiedzy pani Bardell. Wyszłam z domu z koszykiem, by kupić trzy funty kartofli, co nie kosztuje więcej niż półczwarta pensa, gdy wtem widzę, że drzwi domu pani Bardell są otwarte. Weszłam tedy, by powiedzieć jej dzień dobry i przeszedłszy najspokojniej schody, dostałam się do drugiego pokoju... i... i...“
„I zaczęła pani podsłuchiwać?“ wtrącił pan Buzfuz.
„Bardzo pana przepraszam“, odparła żywo pani Cluppins, „brzydzę się wszelkiem podsłuchiwaniem. Ale mówiono bardzo głośno i wyrazy przemocą wdzierały się do mych uszu“.
„Bardzo dobrze! Pani nie podsłuchiwała, ale słyszała. Jeden z tych głosów był głosem pana Pickwicka?“
„Tak jest, panie“.
Pani Cluppins, zeznawszy, iż słowa pana Pickwicka zwrócone były do pani Bardell, opowiedziała następnie bardzo szczegółowo treść rozmowy, którą czytelnicy już znają. Poczem pan Buzfuz uśmiechnął się i usiadł, a przysięgli przybrali miny myślące, które stały się jednak groźne, gdy pan Snubbin oświadczył, iż nie będzie przesłuchiwał świadka powtórnie, gdyż pan Pickwick twierdzi, że zeznania poprzednie w treści swej są prawdziwe.
Po przełamaniu pierwszych lodów, pani Cluppins uznała, że nadeszła pora, by wtajemniczyć sąd w jej własne sprawy domowe. Oznajmiła więc sądowi, że obecnie jest matką ośmiorga dzieci i że ma nadzieję za sześć miesięcy dać panu Cluppins dziewiąte. Na nieszczęście po tem oświadczeniu sędzia przerwał jej opowiadanie w sposób bardzo szorstki, a wskutek tej przerwy dostojna ta dama wraz z panią Sanders zostały wyprowadzone z sali w towarzystwie pana Jacksona.
„Nataniel Winkle!“ zawołał pan Skimpin.
„Jestem“, odpowiedział pan Winkle słabym głosem, poczem wszedł na trybunę i, złożywszy przysięgę, skłonił się sędziom z wielką czcią.
„Niech pan nie zwraca się do mnie“, rzekł na to sędzia cierpkim tonem. „Patrz pan na przysięgłych“.
Pan Winkle pospieszył spełnić ten rozkaz i zwrócił się ku miejscu, w którem, według wszelkiego prawdopodobieństwa znajdowali się przysięgli, gdyż w takim stanie ducha poprostu trudno mu było widzieć coś dokładnie.
Wtenczas zaczął go badać pan Skimpin, młodzieniec lat czterdziestu dwóch lub trzech, wielce obiecujący, któremu, naturalnie, bardzo się chciało zbić z tropu świadka, przychylnie usposobionego dla strony przeciwnej.
„Zechce pan teraz podać swe nazwisko jego lordowskiej mości i przysięgłym“, powiedział, a potem nachylił głowę, by wysłuchać odpowiedź, rzucając jednocześnie na przysięgłych wzrok, który zdawał się mówić, iż wobec tego, że pan Winkle ma naturalną skłonność do krzywoprzysięstwa, być może, iż poda nazwisko obce, a nie swoje.
„Winkle“, odrzekł świadek.
„A imię chrzestne?“ zapytał sędzia gniewnie.
„Nataniel, milordzie“.
„Daniel? Innego imienia pan nie ma?“
„Powiedziałem Nataniel, milordzie“.
„Nataniel, czy Daniel Nataniel?“
„Nie, milordzie; tylko Nataniel, nie Daniel“.
„Dlaczego powiedział pan Daniel?“
„Nie powiedziałem tego, milordzie“.
„Powiedział pan“, odparł sędzia, surowo zmarszczywszy brwi. „Bo dlaczegóżbym napisał Daniel, gdybyś pan tak nie powiedział?“
Tego rodzaju argument nie znosił repliki.
„Pan Winkle ma krótką pamięć, milordzie“, wtrącił pan Skimpin, powtórnie spoglądając na przysięgłych, „ale spodziewam się, iż znajdziemy sposób, by mu ją odświeżyć“.
„Radzę panu być bardziej uważnym“, rzekł sędzia do świadka, spoglądając nań groźnie.
Pan Winkle skłonił się, usiłując udawać spokój, od którego bardzo był daleki, co właśnie przy wielkiem wzruszeniu, w jakiem znajdował się, dawało mu wygląd oszusta, złapanego na gorącym uczynku.
„Teraz, panie Winkle“, zaczął znowu pan Skimpin, „zechce pan słuchać mię uważnie, przyczem dla pańskiego dobra proszę, byś zechciał mieć w pamięci napomnienie milorda. Czy jest pan bliskim przyjacielem pana Pickwicka, oskarżonego?“
„O ile sobie mogę przypomnieć w tej chwili, znam pana Pickwicka, prawie od...“
„Niech pan nie daje wymijającej odpowiedzi. Jest pan przyjacielem pana Pickwicka, czy nie?“
„Właśnie chciałem powiedzieć...“
„Jeżeli nie będzie pan odpowiadał na pytania, to każę pana uwięzić“, rzekł sędzia, podnosząc wzrok od swych notat.
„No, mów pan, tak, czy nie?“ powtórzył pan Skimpin.
„Tak jest, jestem przyjacielem“, powiedział wreszcie pan Winkle.
„A! Jest pan! A dlaczegóż nie chciał pan powiedzieć tego odrazu? Może zna pan i oskarżycielkę?“
„Nie znam jej, ale ją widywałem“.
„A! Nie znasz pan, ale widywałeś. Niech pan będzie tak dobry wytłumaczyć panom przysięgłym, co pan przez to rozumie?“
„Rozumiem, iż nie znam jej bliżej, ale widywałem ją, bywając u pana Pickwicka przy ulicy Goswell“.
„Ile razy widział ją pan?“
„Ile razy?“
„Tak, panie, ile razy? Powtórzę panu to pytanie jeszcze, jeżeli go pan nie zrozumiał“.
I uczony gentleman, surowo zmarszczywszy brwi, podparł się pod boki i uśmiechnął do przysięgłych z miną podejrzliwą.
Przy tej kwestji powstała bardzo budująca kontrowersja, jak zwykle w podobnych wypadkach. Naprzód pan Winkle oświadczył, że jest to dla niego zupełnem niepodobieństwem powiedzieć ściśle, ile razy widział panią Bardell. Wtedy zapytano go, czy widział ją dwadzieścia razy; na co odpowiedział; „Pewno że więcej“ — Czy widział sto razy? — Czy może przysiąc że widział ją więcej niż pięćdziesiąt razy? — Czy nie jest pewny, iż widział ją najmniej siedmdziesiątpięć razy i tak dalej. Wkońcu doprowadzono badanie do tej konkluzji, iż oświadczono panu Winkle, że dobrze zrobi, gdy więcej będzie zwracał uwagi na to, co mówi. Doprowadziwszy w ten sposób świadka do pewnego stopnia nerwowego rozdrażnienia, badano go dalej jak następuje:
„Czy przypomina pan sobie, że odwiedził pan oskarżonego Pickwicka pewnego poranka, w lipcu?“
„Tak jest, przypominam sobie“.
„Czy towarzyszył panu wtedy niejaki pan Tupman oraz pan Snodgrass?“
„Tak jest, panie“.
„Czy panowie ci znajdują się tu?“
„Znajdują się tutaj“, odrzekł pan Winkle, z niepokojem spoglądając ku miejscu, gdzie siedzieli jego przyjaciele.
„Proszę pana, niech się pan zajmuje mną, a nie swymi przyjaciółmi“, rzekł pan Skimpin, rzucając wyraziste spojrzenie na przysięgłych. „Powinni oni złożyć swe zeznania bez poprzedniego porozumienia się z panem, jeżeli to się już nie stało (nowe spojrzenie na przysięgłych). Teraz proszę powiedzieć przysięgłym, coś pan zobaczył, wszedłszy do pokoju oskarżonego w dniu, o którym mowa? No, niech pan mówi, prędzej czy później musimy się o tem dowiedzieć“.
„Oskarżony, pan Pickwick, trzymał oskarżycielkę w objęciach, ująwszy ją rękami za talję“, odrzekł pan Winkle, z zupełnie naturalnem wahaniem; „oskarżycielka, zdawało się, była omdlałą“.
„Czy słyszał pan, by oskarżony co mówił?“
„Słyszałem, jak nazywał panią Bardell kochaną panią i wzywał, by się uspokoiła, przedstawiając, coby sobie ktoś pomyślał, gdyby ich zastano w takiej pozycji“.
„Teraz, panie Winkle, zadam panu jedno tylko pytanie, prosząc, byś pan pamiętał o napomnieniach milorda. Czy może pan stwierdzić przysięgą, iż pan Pickwick, oskarżony, nie powiedział przy tej sposobności; „Moja pani Bardell, pani jesteś kochana kobieta, uspokój się pani, jakoś to pójdzie“, lub coś podobnego?“
„Ja... ja to nie tak rozumiałem“, odrzekł pan Winkle, zdziwiony genialnem wyjaśnieniem niewielu słów, które powiedział. „Byłem na schodach i nie mogłem dokładnie słyszeć. Wrażenie, jakie mi pozostało, było...“
„Eh!“ przerwał pan Skimpin, „przysięgli nie potrzebują pańskich wrażeń, które, obawiam się, nie byłyby w stanie zadowolnić nikogo uczciwego i szczerego. Był pan na schodach i nie słyszał wszystkiego dokładnie; ale nie może pan przysiąc, by pan Pickwick nie użył wyrażeń, które przytoczyłem? Czy dobrze zrozumiałem pana?“
„Nie, nie mógłbym przysiąc“, odrzekł pan Winkle.
Pan Skimpin usiadł z miną triumfującą.
Do tej pory sprawa pana Pickwicka nie szła tak szczęśliwie, by mogła wytrzymać ciężar nowych zarzutów; ponieważ jednak chciano ją ukazać w możliwie najlepszem świetle, więc pan Phunky podniósł się, by przy powtórnem przesłuchaniu wydobyć choć cokolwiek ważnego z pana Winkle. Zobaczymy zaraz, czy rzeczywiście mu się to udało.
„Sądzę, panie Winkle“, powiedział, „iż pan Pickwick nie jest już młodym człowiekiem“.
„O, nie!“ odrzekł pan Winkle, „mógłby być moim ojcem“.
„Powiedział pan memu uczonemu przyjacielowi, że zna pana Pickwicka oddawna. Czy miał pan kiedy powody, by przypuszczać, iż ma on zamiar ożenić się?“
„O, nie! Nigdy!“ odpowiedział pan Winkle z takim zapałem, że pan Phunky powinienby był conajprędzej ściągnąć go z trybuny świadków.
Praktyczni juryści utrzymują, iż są dwa rodzaje świadków, szczególnie niebezpiecznych: jedni, którzy wszystkiego wypierają się, drudzy, którzy mają za wiele dobrej woli. Przeznaczeniem pana Winkle było, połączyć oba te rodzaje.
„Idźmy dalej“, ciągnął pan Phunky z miną zadowoloną i pełną ufności. „Czy dostrzegł pan kiedy w postępowaniu pana Pickwicka z inną płcią cośkolwiek takiego, coby mogło pana wprowadzić na domysł, iż pan Pickwick nie byłby bardzo od tego, by się zrzec życia kawalerskiego?“
„Nie, nigdy!“
„Czy w stosunkach z damami postępowanie jego nie było zawsze postępowaniem człowieka, który doszedł już do pewnego wieku, poprzestaje na właściwych sobie zajęciach i rozrywkach a kobiety traktuje zawsze jak ojciec córki?“
„To nie ulega żadnej wątpliwości“, odpowiedział pan Winkle, szczerze. „To jest... tak... niezawodnie...“
„Czy nie dostrzegł pan w postępowaniu jego z panią Bardell, lub z jaką inną kobietą, czegokolwiek, choćby najmniej podejrzanego?“ dodał pan Phunky, zamierzając usiąść, gdyż pan Snubbin mrugnął na niego.
„Ale n... n... nie“, odrzekł pan Winkle, „z wyjątkiem... pewnego tylko zdarzenia... które, jestem tego pewny... łatwo da się wytłumaczyć“.
To niefortunne wyznanie nigdy by nie wyrwało się świadkowi, gdyby nieszczęśliwy pan Phunky zaraz był usiadł, gdy pan Snubbin dał mu znak, lub gdyby pan Buzfuz powstrzymał był w samym początku badanie. Ale pan Buzfuz nie myślał uczynić tego, gdyż dostrzegł wzruszenie pana Winkle i zręcznie wywnioskował, że klijentka jego może na tem skorzystać. W chwili, gdy te wyrazy padły z ust świadka, pan Phunky usiadł, a pan Snubbin pospieszył, być może zbyt skwapliwie, wezwać pana Winkle, by opuścił trybunę. Pan Winkle gotował się do tego z wielkiem zadowoleniem, gdy powstrzymał go pan Buzfuz.
„Zaczekajno pan, panie Winkle“, zawołał. Potem zwracając się do sędziego, powiedział: „Niech wasza lordowska mość raczy zapytać świadka, w jakich okolicznościach ten gentleman, mogący być jego ojcem, postąpił sobie dwuznacznie z kobietą?“
„Panie“, rzekł sędzia do nieszczęśliwego i rozpaczonego pana Winkle, „czy słyszał pan zapytanie uczonego adwokata? Opisz pan wypadek, o którym nadmieniłeś!“
„Milordzie“, rzekł pan Winkle głosem drżącym, „chciałbym... chciałbym co do tego zachować milczenie“.
„Być może“, odparł sędzia, „ale mówić trzeba“.
Wśród powszechnego głębokiego milczenia, pan Winkle wybełkotał, że jedynym wątpliwym postępkiem pana Pickwicka było to, że znaleziono go o północy w sypialni pewnej damy, co się zakończyło, jak mniemał pan Winkle, zerwaniem małżeństwa, projektowanego przez rzeczoną damę i co stało się powodem, jak dobrze wiedział, przymusowego stawienia się pickwickistów przed Jerzym Nupkinsem, burmistrzem i sędzią pokoju w Ipswich.
„Może pan opuścić trybunę“, rzekł wtenczas pan Snubbin.
Pan Winkle opuścił też ją bezzwłocznie i pobiegł jak szalony do hotelu, gdzie po kilku godzinach odnalazł go garson, z głową pomiędzy poduszkami sofy i jęczącego w sposób rozdzierający serce.
Następnie Tracy Tupman i August Snodgrass kolejno byli wzywani na trybunę. Obaj potwierdzili zeznania swego nieszczęśliwego przyjaciela i każdego doprowadzono przebiegłemi pytaniami prawie do rozpaczy.
W dalszym ciągu powołano Zuzannę Sanders; była badana przez pana Buzfuza a następnie przez pana Snubbina. Ta zawsze wierzyła i powtarzała, że pan Pickwick poślubi panią Bardell. Wiedziała, że przed wypadkami lipcowemi przyszłe małżeństwo pana Pickwicka z panią Bardell było zwykłym przedmiotem rozmów sąsiadów. Słyszała o tem od pani Mudberry, przekupki, i pani Bunkin, praczki. Słyszała, jak Pickwick zapytywał małego chłopca, czy chciałby mieć drugiego ojca. Nie wie, czy pani Bardell znała się z piekarzem z sąsiedztwa, ale wie, że piekarz był podówczas kawalerem, a teraz ożenił się. Nie może przysiąc na to, że pani Bardell nie była bardzo zajęta piekarzem, ale sądzi, że piekarz niebardzo zajęty był panią Bardell, gdyż w takim razie nie ożeniłby się z inną osobą. Sądzi, że pani Bardell zemdlała pewnego poranka w lipcu, dlatego, iż pan Pickwick żądał, by wyznaczyła dzień ślubu; wie, że sama zupełnie straciła przytomność, gdy mąż jej, pan Sanders, żądał, by wyznaczyła dzień ślubu i mniema, iż każda osoba, godna nazwiska damy, robi to samo w podobnych okolicznościach.
Na dalsze pytania sędziego, pani Sanders odpowiedziała, że gdy pan Sanders zalecał się do niej, otrzymywała od niego listy miłosne, jak zazwyczaj damy; że w czasie konkurów pan Sanders często nazywał ją swoją kaczusią, ale nigdy nie nazywał kotletem, ani sosem pomidorowym. Pan Sanders namiętnie lubi kaczki; być może, że gdyby lubił kotlety i sos pomidorowy, użyłby tych wyrazów dla wyrażenia swych uczuć.
Po tem kapitalnem zeznaniu, pan Buzfuz podniósł się z większaą jeszcze niż przedtem powagą i rzekł donośnym głosem:
„Przywołajcie Samuela Wellera“.
Nie potrzeba było wcale przywoływać Samuela Wellera, gdyż Samuel Weller już wchodził lekko na trybunę, gdy tylko usłyszał swe nazwisko. Kapelusz swój postawił na podłodze, ręce oparł o balustradę i z miną wielce uprzejmą a jowialną, powiódł okiem po zgromadzeniu.
„Jakie jest nazwisko pana?“ zapytał sędzia.
„Sam Weller, milordzie“, odrzekł ów gentleman.
„Czy pisze się pan przez W, czy przez V tylko?“
„To zależy od gustu i fantazji piszącego, milordzie. Co do mnie, to przez całe moje życie dwa czy trzy razy tylko miałem sposobność po temu i wtedy pisałem przez V“.
Tu dał się słyszeć na galerji głos:
„Tak, tak, Samiwelu! Tak, tak! Niech milord pisze V“.
„Któż to sobie pozwala odzywać się do sądu?“ zawołał mały sędzia, podnosząc oczy. „Woźny!“
„Jestem, milordzie“.
„Przyprowadź tu natychmiast tego człowieka“.
„Słucham, milordzie“.
Ale ponieważ woźny nie mógł znaleźć nikogo, więc też nikogo nie przyprowadził. Po wielkiem poruszeniu wśród wszystkich obecnych, którzy powstali z miejsc, by zobaczyć winowajcę, wszyscy znów usiedli.
Gdy tylko oburzenie sędziego pozwoliło mu mówić, zwrócił się do świadka i zapytał:
„Wie pan, kto to się odezwał?“
„Podejrzywam, czy to czasem nie mój ojciec, milordzie“.
„Widzi go pan teraz?“
„Nie, nie widzę, milordzie“, odrzekł Sam, utkwiwszy oczy w żyrandol, którym sala była oświetlona.
„Gdybyś mi pan mógł go wskazać, poleciłbym, by go natychmiast uwięziono“, rzekł gniewny sędzia.
Sam ukłonił się z wielkiem uznaniem i zwrócił oczy na pana Buzfuza, z niczem niezamąconym dobrym humorem.
„Teraz, panie Weller...“ zaczął pan Buzfuz.
„Jestem, panie“, odrzekł Sam.
„Pan jest, jak sądzę, w służbie u pana Pickwicka, oskarżonego w niniejszej sprawie. Niech pan mówi, panie Weller“.
„Dobrze panie; będę mówił. Jestem w służbie u obecnego tu pana Pickwicka i mogę powiedzieć, że to bardzo dobra służba“.
„Niewiele do roboty, a wiele do zarobienia, jak myślę“, rzekł adwokat tonem żartobliwym.
„A tak! Niezły zarobek, jak mówił pewien żołnierz, skazany na sto pięćdziesiąt kijów“.
„Nic nas nie obchodzi, co mówił żołnierz, czy ktokolwiek inny“, przerwał sędzia.
„Bardzo dobrze, milordzie“.
„Pan przypomina sobie“, zaczął znowu pan Buzfuz, „przypomina pan sobie, że zaszło coś godnego uwagi w dniu, w którym został pan przyjęty do służby przez oskarżonego? No, panie Weller, niech pan mówi!“
„Przypominam sobie“.
„Więc zechce pan opowiedzieć to przysięgłym“
„Otrzymałem kompletne ubranie, zupełnie nowe, tego samego poranka; w owym czasie było to zdarzenie bardzo dla mnie ważne“.
Słowa te wywołały ogólny śmiech. Sędzia z gniewem zawołał, podnosząc się nieco:
„Panie! Wzywam pana, byś był ostrożny!“
„To samo powiedział mi wtedy pan Pickwick; to też jak mogłem najostrożniej obchodziłem się z ubraniem. Doprawdy, milordzie!“
Przez dwie długie minuty sędzia surowo wpatrywał się w twarz Sama, ale widząc, że rysy jego są najzupełniej spokojne i pogodne, nie powiedział nic, tylko dał znak adwokatowi, by badał dalej.
„Czy chce pan powiedzieć mi, panie Weller“, zaczął pan Buzfuz uroczyście, zakładając rękę na rękę i napół zwracając się ku przysięgłym, jakgdyby chciał ich zapewnić, że da sobie radę ze świadkiem; „czy chce pan powiedzieć mi, panie Weller, iż nie widział pan oskarżycielki, omdlałej na ręku oskarżonego, jak to słyszał pan, że zeznali inni świadkowie?“
„Nie, panie, nie widziałem; byłem na korytarzu, aż do chwili, gdy mnie przywołano; a wtedy stara dama już odeszła“.
„Teraz, uważaj pan, panie Weller“, mówił dalej pan Buzfuz, maczając ogromne pióro w kałamarzu, by zastraszyć Sama tem, iż będzie zapisywał jego wyrazy. „Był pan na korytarzu i nie widział pan nic z tego, co zaszło. Czy ma pan oczy, panie Weller?“
„Mam oczy, i właśnie dla tego nie widziałem. Gdyby to były jakie mikroskopy, zwiększające przedmioty sto tysięcy miljonów razy, to możebym co dojrzał przez drzwi i schody; ale ponieważ mam tylko zwykłe oczy, to rozumie pan chyba, że wzrok mój wszystkiego dojrzeć nie może“.
Na tę odpowiedź, daną w sposób najprostszy i bez najmniejszego śladu rozdrażnienia, widzowie poczęli chichotać, sędzia uśmiechnął się, a pan Buzfuz mocno się skonfundował. Po krótkiej naradzie z Dodsonem i Foggiem, uczony adwokat zwrócił się znów do Sama, i powiedział, usilnie starając się ukryć swe niezadowolenie.
„Teraz, panie Weller, zadam panu inne pytanie i w innej sprawie“.
„Jestem na pańskie usługi!“ odrzekł Sam ze szczególną uprzejmością.
„Przypomina pan sobie, żeś był pan u pani Bardell pewnego wieczora w listopadzie“.
„O! Bardzo dobrze“.
„Przypomina pan sobie!“ rzekł adwokat, odzyskując spokój. „Wiedziałem, że w każdym razie dojdziemy do czegoś“.
„I ja także“, odrzekł Sam. Widzowie znów zaśmiali się.
„Dobrze. Przypuszczam, że poszedł pan tam, by pomówić trochę o procesie; co, panie Weller?“ Adwokat chytrze uśmiechnął się do przysięgłych.
„Poszedłem tam, by zapłacić czynsz; aleśmy także mówili trochę i o procesie!“
„A! Mówiliście!“ powtórzył pan Buzfuz z twarzą rozpromienioną, licząc na jakieś ważne odkrycie. „Czy zechce pan powiedzieć nam, co się o tem mówiło?“
„Z największą przyjemnością. Po kilku uwagach dwóch szanownych dam, które tu dzisiaj składały swe zeznania, zaczęły one uwielbiać szlachetne postępowanie panów Dodsona i Fogga, tych samych gentlemanów, którzy obecnie siedzą tuż koło pana“.
To, rozumie się, zwróciło powszechną uwagę na panów Dodsona i Fogga, którzy przybrali jak można najcnotliwsze miny.
„A!“ rzekł pan Buzfuz, „więc damy te odzywały się z pochwałami o postępowaniu panów Dodsona i Fogga?“
„Tak, panie. Mówiły, że to bardzo wspaniałomyślnie z ich strony, iż podjęli się tego interesu przez spekulację i nic nie żądają za koszta, jeżeli pan Pickwick nie będzie skazany na nie“.
Na tę niespodziewaną replikę, widzowie wybuchnęli śmiechem, a panowie Dodson i Fogg, mocno poczerwieniawszy, pochylili się do pana Buzfuza, i zaczęli mu coś szeptać z wielkiem zajęciem.
„Panowie macie zupełną słuszność“, odrzekł im adwokat z udanym spokojem. „Niepodobna wydobyć żadnych wyjaśnień od świadka o tak tępym umyśle. Nie będę więc zabierał czasu sądowi, zadając inne jeszcze pytania. Może pan odejść, panie Weller“.
„Może jeszcze kto z gentlemanów chce mi zadać jakie pytanie?“ rzekł Sam, biorąc kapelusz i spoglądając dokoła.
„W każdym razie nie ja, panie Weller. Dziękuję panu“, rzekł pan Snubbin, uśmiechając się.
„Może pan odejść“, powtórzył pan Buzfuz, niecierpliwie machając ręką.
Wskutek tego Sam odszedł, narobiwszy panom Dodsonowi i Foggowi tyle złego, ile tylko mógł, a o sprawie pana Pickwicka powiedziawszy jak można najmniej, co sobie z góry postanowił.
„Milordzie“, rzekł pan Snubbin, „nie mam zamiaru robić jakichś nowych zarzutów, jeżeli może to zaoszczędzić przesłuchiwania innych świadków, gdy oświadczę, iż pan Pickwick usunął się od interesów i posiada majątek niezależny i znaczny“.
„Bardzo dobrze“, odrzekł pan Buzfuz.
Natenczas pan Snubbin zwrócił się do przysięgłych i wypalił długą i patetyczną mowę, w której oddał największe pochwały obyczajom i postępowaniu pana Pickwicka. Ale ponieważ czytelnicy nasi, co do zalet tego gentlemana, niezawodnie wyrobili sobie zdanie nierównie dokładniejsze, aniżeli pan Snubbin, nie uznajemy przeto za potrzebne rozwodzić się nad spostrzeżeniami tego uczonego adwokata. Usiłował on udowodnić, że listy pana Pickwicka, przedstawione przez stronę przeciwną, dotyczyły poprostu obiadu i przygotowań w jego mieszkaniu, gdy powróci z wycieczki. Zresztą, pan Snubbin mówił jak mógł najlepiej na korzyść naszego bohatera i, jak to powiadają, zrobił wszystko co było w jego mocy.
Następnie sędzia Stareleigh streścił sprawę według zwyczajnej formuły. Odczytał przysięgłym mnóstwo notat, mimochodem komentując każde zeznanie. Jeżeli pani Bardell ma słuszność, w takim razie widoczne jest, że pan Pickwick niema słuszności. Jeżeli przysięgli są zdania, że zeznania pani Cluppins zasługują na wiarę, to obowiązkiem ich jest uwierzyć im, a jeżeli nie, to nie. Jeżeli uznają, iż naruszenie przyrzeczenia małżeństwa nastąpiło rzeczywiście, to powinni skazać pana Pickwicka na odszkodowanie za stracone korzyści w wysokości, jaką uznają za właściwą; ale jeżeli z drugiej strony zdaje się im, że naruszenie przyrzeczenia małżeństwa nie nastąpiło, to powinni uwolnić oskarżonego od wszelkich kosztów. Po tej przemowie przysięgli udali się do osobnego pokoju na naradę, a sędzia do swego gabinetu celem pokrzepienia się baraniemi kotletami i szklanką xeresu.
Upłynął kwadrans niespokojnego oczekiwania. Przysięgli powrócili; wezwano sędziego. Pan Pickwick, poprawiwszy okulary, patrzał na przełożonego przysięgłych z bijącem sercem i powstrzymywanem wzruszeniem.
„Gentlemani“, zapytał mężczyzna w czarnem ubraniu, „czy zgodziliście się na wyrok?“
„Zgodziliśmy się“, odrzekł przewodniczący przysięgłych.
„Czy wyrokujecie na korzyść oskarżycielki, czy też oskarżonego?“
„Na korzyść oskarżycielki“.
„Jaką ustanowiliście wysokość wynagrodzenia?“
„Siedemset pięćdziesiąt funtów sterlingów“.
Pan Pickwick zdjął okulary, starannie je przetarł, włożył do pudełka i wsunął do kieszeni. Następnie, złożywszy równie starannie rękawiczki, przyczem pilnie wpatrywał się w przełożonego przysięgłych, machinalnie poszedł za panem Perkerem.
W sąsiedniej sali pan Perker zatrzymał się, by opłacić taksę sądową. Tu z panem Pickwickiem połączyli się jego przyjaciele i tu także spotkał filozof panów Dodsona i Fogga, zacierających ręce, z oznakami żywego zadowolenia.
„No, panowie!“ rzekł pan Pickwick.
„No, panie“, rzekł pan Dodson za siebie i swego wspólnika.
„Panowie wyobrażacie sobie, iż zagarniecie koszta, czy tak?“
Pan Fogg odpowiedział, iż poczytuje to za bardzo prawdopodobne, a pan Dodson uśmiechnął się, dodawszy, iż zobaczymy.
„Mogę panów zapewnić“, zawołał z gwałtownością pan Pickwick, „iż nie wydobędziecie ze mnie ani jednego pensa, choćbym miał resztę życia przepędzić w więzieniu za długi“.
„Ohoho! Namyśli się pan jeszcze, nim termin nadejdzie!“ rzekł Dodson.
„Chi, chi, chi!“ dodał Fogg, „zobaczymy!“
Niemego z oburzenia pana Pickwicka odprowadzili przyjaciele do powozu zamówionego przez Sama.
Wierny sługa, zamknąwszy drzwiczki, już miał siadać na kozioł, gdy uczuł, że go ktoś trąca w ramię. Odwrócił się i ujrzał przed sobą swego ojca. Twarz starego stangreta była ponura. Z powagą potrząsnął głową i rzekł tonem wyrzutu:
„Wiedziałem, że tak się stanie, jeżeli w ten sposób poprowadzicie sprawę. O Sammy! Sammy! Dlaczego nie użyliście alibi?...“




  1. Małpa





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Karol Dickens i tłumacza: anonimowy.