Na królewskim dworze/Tom II/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Józef Ignacy Kraszewski
Tytuł Na królewskim dworze
Podtytuł (Czasy Władysława IV)
Tom II
Wydawca Spółka wydawnicza księgarzy w Warszawie
Data wyd. 1886
Druk Wł. L. Anczyc i Spółka
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Ujazdów, w którym król czasem przebywał, szczególniej dla zwierzyńca i polowania wygodnego w nim, naówczas zwał się — miejscem za Warszawą, o ćwierć mili położonem i do miasta się nie liczył.
Pominąwszy tak zwane Folwarki miejskie na Górze szpitalnej, place były rozległe, niezajęte, czasem zasiewane, należące do mieszczan Kamieńskich i Skurczyńskich.
Nie dojeżdżając do wioski Ujazdowa, na gościńcu naprzód widać było kamienną piękną figurę z krzyżem, która zapowiadała rezydencyą królewską. Składała się ona z gmachu nowego, rozległego i już na sposób wytworniejszy zbudowanego, mieszczącego w sobie okazałe apartamenta, z kuchni, oficyn, podwórza trochę ciasnego i naokoło zwierzyńca, a nakoniec ze starego dworu Ujazdowskiego z obszernemi ogrodami i szklarniami.
Te to ogrody cieniste i zwierzyniec szczególniej pobyt w Ujazdowie uprzyjemniały, a król się nim tak chwalił jak francuzi swemi podmiejskiemi królewskiemi pałacami w Fontainebleau.
Gmach nowy w Ujazdowie napozór już ukończony, wewnątrz przyozdobiony i mieszkalny, w istocie jednak nie był po myśli króla wykonanym. Miano go rozszerzyć i ubrać w kolumny, które dotąd leżały w podwórcu pod szopami, razem z marmurowemi lwami, przeznaczonemi do wjazdu. Wszystko to sprowadzone znacznym kosztem z zagranicy czekało na budowniczego. Pałac Ujazdowski, chociaż w cieplejszej porze bywał zamieszkiwanym, więcej się nadawał do uroczystych przyjęć niż do wygodnego pobytu. Najwięcej miejsca zajmowały w nim wielkie sale, których ściany całe okrywały obrazy umyślnie malowane, przedstawujące allegoryczno-historyczne dzieje panowania Władysława. Nie zbywało też na mnogich wizerunkach.
Wspomnieliśmy już mówiąc o pałacu Kazanowskich, jak za tego króla miłość sztuki malarstwa i rzeźby była powszechną. Wzorem króla, Kazanowskich i Ossolińskiego tak samo biskup Zadzik ściany swych pałaców i zamków, które rad przerabiał, okrywał malowaniami.
W Ujazdowie nie ścienne, ale olejne wielkie obrazy porozwieszane były.
Dół pałacu stanowiły galerye na słupach wsparte, w których się składy mieściły. Wschody wygodne i niezbyt wyniosłe prowadziły na pierwsze piętro główne, którego plan nadzwyczaj prosty składał się z całego szeregu sal, wzdłuż idących jedna za drugą, z końca w koniec.
Pomiędzy innemi obrazami najświeższy zdawał się myśl teraz właśnie króla najgoręcej zajmującą przedstawiać. Wystawiona była Fides (Wiara) broniąca Polski od pogan. Zwyciężeni już wrogowie u nóg jej leżący, narody sprzymierzone idące na pomoc Polsce, były jakby wcieleniem tego, czego Władysław dopiąć pragnął.
Obraz też ten może na pierwszem miejscu, rzucający się w oczy, przeznaczonym był dla propagowania umiłowanej myśli pańskiej.
Drugi znacznych rozmiarów obraz w tej samej sali był koronacyą Cecylii Renaty i składał się z mnogich postaci ad vivum ujętych, z tłumu cudzoziemców w przeróżnych strojach, muzyków, dworu i t. p. Trzeci przypominał chrzciny uroczyste pierworodnego syna, nad którego kolebką pochlebca malarz w obłokach wystawił spuszczającą się z niebios koronę. Rozmaite postacie składających podarki urozmaicały i ożywiały malowanie.
Oprócz tego wjazd Cecylii Renaty wspaniały, stanowił przedmiot jeszcze jednego płótna znacznych rozmiarów. Artysta malując królowę nie skąpił jej dziewiczego wdzięku i uczynił istotnie uroczą i idealną.
W czterech narożnikach nowego pałacu wyskakujące altany przeznaczone były do napawania się pięknym a rozległym widokiem Wisły i jej brzegów, ożywionych latem ruchem szkut, bark, tratew, które w górę i w dół ciągle się przesuwały.
Tuż pod pałacem, cały obwiedziony parkanami wysokiemi otwierał się zwierzyniec, w kilku miejscach poprzerzynany urządzonemi w nim umyślnie sadzawkami, napełniony sarnami, jeleniami, zającami i królikami, mnóztwem ptactwa ożywiony. Nawet ci co zagranicą wiele widzieli starannie urządzonych ogrodów dla oka, oddawali ówczesnemu Ujazdowskiemu sprawiedliwość, iż trudno było o równy mu rozmaitością i bogactwem widoków, a szczególniej pięknością drzew starych i krzewów.
Miłość ogrodów, która w XVIII wieku tak aż do przesady posunięte przybrała u nas rozmiary, tu się pierwsza objawiła w parku prawdziwie królewskim, ulubionym wielce królowi.
Z drugiej strony zwierzyńca wznosił się tak zwany Stary Dwór Ujazdowski z całą osadą budowli gospodarskich, stajen, gumien, szop, z łaźnią, z sadzawką...
Do dworu starego przylegał drugi ogród mniejszy dla użytku szczególniej królewskiego stołu przeznaczony, w którym hodowano drzewa owocowe przednie, sprowadzane z zagranicy, wytworne jarzyny, a w figarniach ubezpieczonych na zimę, drzewa, z których owoce, jak zapewnia współczesny nasz przewodnik, na korce mierzono. Cegielnie, dworek rządzcy, sadzawki dla ryb, mały lasek dopełniały zabudowań i gospodarstwa ujazdowskiego.
Należy tu wspomnienie resztkom jakiegoś starożytnego wału, jeszcze za Władysława czwartego widocznego, zwanego Mazowieckim, o którym podanie było, iż tu jakieś książątko pojmano i więziono.
Nie brakło i kościoła na wzgórzu, z plebanią i obrazem cudownym, założonego staraniem i kosztem królowej Anny Jagiellonki podobno.
Król, chociaż miał bliżej zamku pałac teraz niezajęty na Krakowskiem Przedmieściu, równie wspaniale urządzony, gdy chciał się rozerwać i odpocząć, najchętniej do Ujazdowa się przenosił.
Miał tu, oprócz innych przyjemności, zawsze gotowe polowanie, które lubił, bo o zwierzyńcu pamiętano, aby w nim nie brakło mieszkańców.
W ciągu tych na dworze królewskim intryg i zabiegów wiosna się zbliżała, a z nią chwila, gdy Władysław zazwyczaj się do Ujazdowa przenosił. Lecz, ażeby się tam udać swobodnie, potrzeba było raz skończyć z panią de Guebriant, która królowi wręcz i otwarcie zapowiedziała we cztery oczy, iż nie odjedzie, dopóki małżeństwo się nie stanie rzeczywistem życiem wspólnem.
Miała ona zręczność odwrócić od królowej wszelkie podejrzenia i potwarze, a że, oprócz tego, plany wojenne króla wymagały pieniędzy, a tych się ani podobna było domagać od Maryi Ludwiki bez zbliżenia się i przejednania, Władysław naostatek, pomimo całych wysiłków panny Amandy i jej przyjaciół, musiał się poddać.
Dzień został wyznaczony, pani marszałkowa dopilnowała, ażeby już nic nie stanęło na przeszkodzie, i królowa po poufałej z mężem rozmowie, w której okazała wiele taktu i zręczności, panując nad sobą, mogła naostatek przenieść się do apartamentów wspólnych i zająć należne stanowisko.
Chociaż w istocie może usposobienie króla wcale się nie zmieniło, czego przyszłość dowiodła, a panowie Pac i Platenberg strzegli, aby król miał zawsze nową jakąś niewieścią rozrywkę, chociaż panna Amanda zachowała łaski króla i pozostała na swem stanowisku ochmistrzyni królewicza, napozór wszystko weszło w tryb i karby przyzwoitości.
Groźba nawet straszliwa odprawienia służby francuzkiej i pozbawienia królowej jej ulubionych towarzyszek, rozbiła się o starania posłowej, o znudzenie króla jakieś, i wszyscy na miejscach pozostali.
Pani de Guebriant, która z niezmierną zręcznością sprawę zawikłaną i trudną doprowadziła do szczęśliwego końca, natychmiast pośpiesznie się zaczęła wybierać napowrót do Francyi, ale kierując się na Włochy, gdy biskup auriacki poprzedził ją jeszcze i tąż samą drogą, którą przybyła królowa, pośpieszył do swej stolicy.
Początek był zrobiony; panna Amanda codzień przez wiernego jej Platenberga zawiadamiana o wszystkiem szczegółowo, chociaż wiedziała, jak wielki w tem udział miała pani de Guebriant, pamiętała zarazem, że pierwszy zwrot w usposobieniu króla wywołała zręczna Bietka. Darować jej tego nie mogła.
Pozbyć się jej, jakimkolwiek sposobem, było dla niemki tem, Delenda Carthago, do którego najwyższą przywiązywała wagę. Miłość własna nakazywała też okazać jawnemu wrogowi swą siłę.
Nie było to jednak tak bardzo łatwem, jak się wydawać mogło. Bietka zupełnie znikała wśród dworu tego, na którem francuzi i francuzki stali w pierwszych rzędach, lecz niewidoczna, zakryta była niemniej tak królowej potrzebną, że bez niej się obejść nie mogła. Długi pobyt, prawie od dzieciństwa, przy dworze, osłuchanie się z tem co tu krążyło, dawało jej świadomość charakterów ludzi, którzy się około króla obracali, miarą ważności ich, przywiązania Władysława i t. p.
W początkach wśród natłoku przedstawiających się jej osób, z temi twarzami sarmackiemi, które się jej wszystkie do siebie podobnemi zdawały, Marya Ludwika z trudnością się mogła zoryentować. Zaraz w początku tego pamiętnego dnia niedzielnego, gdy uroczyście odprawiono smutne na zamku wesele, śmierć niespodziana żałobą okryła rzeczpospolitę całą. Zmarł w Brodach hetman wielki i pan krakowski, Koniecpolski. Spadek po nim poruszył wszystkich, którzy się z odkrytych wakansów, kasztelanii, starostwa krakowskiego, a naostatek i buławy spodziewać mogli. Warszawa się zaludniła gośćmi. Wkrótce potem śmierć biskupa chełmińskiego, Działyńskiego, równyż miała skutek; każdy nowy gość był dla królowej zagadką, miała-li go liczyć do przyjaciół lub do mniemanych wrogów. Pytać innych nie śmiała.
Wówczas więc to roztropne, przebiegłe i zręczne dziewczę, jeżeli samo na razie odpowiedzieć nie umiało, potrafiło przez swego Nietykszę i przez innych zasięgnąć informacyi o charakterze i stosunkach; a że królowa dotąd się nie zawiodła na tem co jej Bietka przynosiła, miała w niej ufność nieograniczoną.
Cieszyła się i dumną tem była Bietka, lecz łaski królowej zaczynały obudzać w jej francuzkim dworze zazdrość i niechęci. Właśnie w tym czasie zarysowało się jeszcze mocniej dosyć dla królowej przykre jej sług rozdwojenie. Zgryźliwa panna de Langeron, z pomocą podstępnego, milczącego a zazdrośnego pana de Conrade i kilku zniechęconych do pani i pana des Essarts, zaczynała u królowej intrygować przeciwko nim, podszeptując, że des Essarts, sekretarz królowej Desnoyers, a nawet spowiednik królowej ks. de Fleury, nadto dobrze byli z ambasadorem de Brégy, z którego królowa nie była kontenta.
Panna de Langeron wiedząc jak jej pożyteczną być może Bietka, starała się ją sobie pozyskać, ale ostrożne dziewczę nie chcąc do żadnego się obozu łączyć, stanęło obojętnie na boku. Nie mogła jej tego przebaczyć Langeronowa, i postanowiła szkodzić jej o ile mogła.
Miała zaś u królowej pewne wzięcie i wiarę, bo nikt tyle plotek jej nie przynosił co Langeronowa, i ona pierwsza odkryła, że p. de Brégy przywiózł sobie z Gdańska czy Elbląga bardzo piękną niemeczkę, którą w swym domu przechowywał. Królowę to zniechęciło ku niemu, a oprócz tego już mu wiele niezręczności w postępowaniu miała do wyrzucenia.
Plątały się więc znowu na wszystkie strony pozastawiane sieci, na które baczne oko mieć musiała Bietka, aby nie wpadła w nie i nie stała się ich ofiarą.
Coraz piękniejsza i cieplejsza wiosna skłoniła króla do przeniesienia się do Ujazdowa, naturalnie z królową razem. Zapowiedziano te przenosiny, a choć odległość od Warszawy była nic nieznaczącą, nie mogło się ruszyć królestwo nie przygotowując, gdyż Ujazdów oprócz najpotrzebniejszego sprzętu nie miał nic, nawet pościeli i łóżek.
Na zamku więc z tego powodu rozpoczął się ruch niezwykły: ładowano wozy, układano suknie do skrzyń; francuzi z obawy aby im tam czego nie brakło, gotowi byli co mieli ciągnąć za sobą.
Bietka pomagała o ile mogła.
Dni kilka upłynęło na tych przygotowaniach, przyśpieszanych, gdyż król tęsknił za polowaniem, a nie mógł w lasy się puścić, zawsze z obawy podagry, która powracała.
Nazajutrz miano przenieść się już do Ujazdowa, gdy wieczorem przychodząca do królowej pani des Essarts, z pannami de Mailly i de Lucé, napomknęła jakby nawiasowo, iż Bietka gdzieś znikła.
Królowa właśnie się świeżo o nią dowiadywała, mając jakieś zapytanie pilne; posłano szukać po zamku.
Nikt jej nie widział. Nie było we zwyczaju, aby się oddalała bez opowiedzenia, nawet do Bieleckich lub do starej Mingajłowej. Można było przypuścić chyba, że na odjezdnem coś pilnego ją zmusiło wybiedz bez oznajmienia o sobie.
Oczekiwano cierpliwie powrotu, lecz gdy późnym już wieczorem, nie zjawiła się z powrotem, królowa niespokojna, raz i drugi swoich paziów wysłała na zwiady. Rozbiegli się oni po zamku, szukali nawet w ogrodzie pod mieszkaniem księcia Karola, gdzie nigdy chodzić była niezwykła, dopytywali kogo spotkali, ale nikt nie widział jej, nikt o niej nie wiedział.
Na to niespokojne dowiadywanie się o nią wpadł właśnie Nietyksza. Jak piorunem go to raziło. Naprzód zbiegł na dół do stajen i gdziekolwiek o Nesterackim się mógł dowiedzieć, ale Benedyka tego dnia jakoś nikt tu nie widział. Z zamku poleciał Nietyksza do Bieleckich, i tu jej nie było, a nawet od kilku dni Bielecka o niej nic nie wiedziała; naostatek popędził i dotarł litwin aż do Mingajłowej. Staruszka odpowiedziała na zapytanie, że w istocie Bietka była u niej na pożegnaniu, ale przed godziną sama jedna od niej wyszła, mówiąc, że musi na zamek pośpieszyć.
Miała się więc tam wprost udać, to nie ulegało wątpliwości.
Nietyksza nie wątpił już, że korzystając z ruchu, jaki na zamku panował w wigilię przenosin do Ujazdowa, łotr Nesteracki, który się odgrażał że porwie dziewczę, musiał zasadzkę uczynić i nikczemny zamiar przyprowadzić do skutku.
Nie mogło się to dokonać gdzieindziej, jak na małej przestrzeni, która zamek dzieliła od pałacu Kazanowskich, Bernardyńskiego kościoła i klasztoru.
Tu właśnie nie było się u kogo dopytać.
Nietyksza stał rozmyślając, gdyż natychmiast chciał się puścić w pogoń, gdyby tylko wiedział w jakim się ma udać kierunku, gdy spostrzegł w ulicy ogromnego draba, który się spokojnie z rękami w kieszeniach spodni kozackich przechadzał.
Był to ów Parfen, który z Warszawy się jeszcze nie oddalił. Zrozpaczony Nietyksza zbliżył się do niego.
W kilku słowach dał mu zrozumieć o co chodziło.
— Ja tu już stoję od mroku — odparł kozak — bo czekam na kogoś... A no prawda, przed niespełna godziną szła kobieta jakaś od pałacu Kazanowskich.
Kozak opisał ubranie i postawę, które mogły Bietce przystać.
— Nie wiem co się stało — dodał Parfen — ale na rogu od kościoła kilku ludzi zabiegło jej drogę, otoczyli... Krzyku nie było słychać żadnego... gromadką potem pośpieszyli do krytego wozu, który czekał trochę dalej, no i popędzili zdaje się na most i za Wisłę chyba.
Z kilku pytań rzuconych jeszcze pośpiesznie Parfenowi okazało się, iż prawie pewno Bietka tu pochwyconą być musiała, że jej usta zawiązano i uwieziono o mroku.
Co się stało z Nietykszą opisać niepodobna, oszalał, pędem pobiegł do dworu Radziwiłłowskiego, a tu go już żadna siła ludzka zahamować nie mogła.
Miał kilku dobrych towarzyszów i przyjaciół, krzyknął ku nim.
— Życie mi wzięto! Ratujcie, oddam ostatnią koszulę, kto żyw na pomoc, na koń, na koń!
W początku sądzono, że się upił biedny Nietyksza, lecz wiedziano o jego kochaniu na zamku, bo o niem ciągle prawił, przyjaciele więc serdecznie wzięli jego sprawę. A przytem po nocy siąść, pędzić, było to tak powabnem dla dziarskiej młodzieży, iż pół godziny nie potrzebowali, aby już konie posiodłane dosiąść i razem z Nietykszą puścić się na Pragę i Skarzyszów w świat.
Litwin tylko dobiegł na zamek i tu u bramy komornikowi królowej dwa słowa powiedział, aby natychmiast pani doniesiono co się stało; nie wątpił bowiem, że kozak go na drogę naprowadził.
Królowa dnia tego sama wieczerzała, gdy des Essarts wpadła przestraszona z wiadomością, którą jej przyniesiono.
Załamała ręce Marya Ludwika i sama chciała biedz na skargę do króla, gdy szczęściem się zjawił koniuszy Platenberg.
Najgorszy był to poseł w tej sprawie, ale umiał uniżonością, pochlebstwy i udawanemi doniesieniami tak się wkraść w zaufanie znacznej części dworu, że się nim posługiwano, nie podejrzewając go o zdradę.
Platenberga więc królowa odprawiła natychmiast do króla. Ten, nim poszedł, wywołał Paca, z którym oba wszystko nawspół knowali i robili, pomagając sobie wzajemnie.
— Bietka znikła! — zawołał śmiejąc się Platenberg. — Alarm u królowej, jakby jej największy skarb odjęto.
Pac nie okazał najmniejszego zdziwienia, zagryzł usta.
— A! — rzekł obojętnie — znikła! Może gdzie o mroku kogo bałamuci w kącie. To frant dziewczyna. Gdzież się podziać miała? Zabawiła u przyjaciół na mieście.
Co ty masz takiem głupstwem króla zajmować pod wieczór, kiedy on spoczynku potrzebuje. Powiesz mu o tem jutro.
— Ale nie! straciłbym wiarę całą u Pani — przerwał Platenberg — królowa wie, że się Pan tak wcześnie do snu nie kładzie. Muszę oznajmić.
— Co? — zawołał wstrzymując go we drzwiach Pac. — Iść do króla? ba? to trzeba wiedzieć z czem? Cóż mu powiesz? że królowa się zlękła, bo dziewczyna się jej gdzieś zadziała. To śmiechu warte. Tymczasem ta z kąta gdzie wyjdzie i... finita la comedia. Dajże pokój. Ja ci mówię, wytłumacz się, a odłóż do jutra.
Król zaraz się zaniepokoi, spać nie będzie.
Uderzyło to Platenberga, że dobry jego przyjaciel tak mu jakoś odradzał krok, za który on sam tylko w każdym razie mógł odpowiadać.
— Już niechaj będzie co chce — rzekł — ja muszę spełnić rozkaz Pani. Puszczaj.
Pac spróbował go jeszcze powstrzymać, ale koniuszy stanowczo się oparł.
Władysława zastał już w łóżku.
— N. Pani mnie przysyła — rzekł — ze skargą. Dziewczyna jej ze dworu przepadła... lęka się o nią!
Król się zawsze dziewczętami mocno interesował, podniósł się nieco.
— Jaka? która? — zapytał.
— Bietka! — mruknął Platenberg.
Zamyślił się Władysław.
— Bietka?
Tuż za Platenbergiem stał Pac przygotowany do tego, aby wrażenie tej wiadomości osłabić. Rozśmiał się.
— Miłościwy Panie — rzekł — dowodzi to dobrego serca N. Pani, że się tak niepokoi tą dziewczyną, ale to bałamutka jest. Zagadała się gdzieś, albo u przyjaciółki pani Bieleckiej, albo u starej Mingajłowej u pp. Kazanowskich, ona tam często chadza.
— Posłać mi zaraz do Bieleckich i do ciwunowej, słyszysz, zaraz — zawołał król — a mnie dać znać gdy się znajdzie.
Rozkaz był tak dobitny i takim głosem wyrzeczony, że Pac, który się skrzywił, nie śmiał mu się sprzeciwiać, a Platenberg wyszedł go spełnić.
Przez czas jakiś zabawiał Władysława Pac nadaremnie, tak był zamyślony. W dobre pół godziny powrócił Platenberg z doniesieniem, że Bietki nie było ani w pałacu Kazanowskich, gdzie pod wieczór w istocie znajdowała się u Mingajłowej i opuściła ją o mroku, ani u Bieleckich.
Posłano do królowej. Sądzono, że się już może znalazła zguba. Marya Ludwika była we łzach, Bietki szukano po zamku całym, ale nigdzie ani śladu nie znaleziono.
Ponieważ przy tych poszukiwaniach po służbie i dworze pogłoska się rozeszła o zniknięciu i wielkiej troskliwości królowej, niektórzy z komorników zaczęli się z tem odzywać, iż sprawa była niczyja tylko Nesterackiego.
Ale Pac wpadł na tych, co się ośmielili go podejrzewać, zakrzyczał, zahuczał i zagroził, aby nie śmieli się z tem odzywać.
Dziwnem się to wydało wielu, iż panna Amanda, którą znano jako nieprzyjaciółkę Bietki, gorąco bardzo się o to dowiadywała, wychodziła, rozpytywała i widocznie była niespokojną, a nieuradowaną.
Pac i ona coś szeptali i naradzali się. Jeden z przyjaciół Nietykszy, nie wiedząc, że on już był zawiadomiony, pobiegł do Radziwiłłowskiego dworu i przyniósł ztamtąd wiadomość, że Nietyksza miał już trop, i w dziesięć koni puścił się w pogoń.
Pac usłyszawszy to, jak szalony wpadł do panny Amandy.
Mogło to dać do myślenia, iż i wojewodzic i ona do zbytku się teraz interesowali tym wypadkiem, chociaż on w ogóle na zamku wywołał takie zajęcie, ruch, rozprawy, jak gdyby nie szło o ladajaką dziewczyninę, ale o wielkiego rodu dziedziczkę.
Kilkadziesiąt lat temu porwanie podobne było daleko pospolitszym wypadkiem, teraz obyczaje się znacznie zmieniły, a ludzie uspokoili i najazdy stały się bardzo rzadkiemi.
Królowa była nadzwyczaj zmartwioną losem swojej służki, a że jej uczyniono nadzieję, iż pogoń może doścignąć złoczyńcę i Bietkę wyswobodzić, spędziła niemal całą noc bezsenną na posyłaniu i dowiadywaniu się o nią.
Ludzie jednak rozsądniejsi słusznie czynili uwagę, że odbicie było prawie niepodobieństwem dlatego, iż nikt drogi, jaką się puścił gwałtownik ów odgadnąć nie mógł, a z pewnością nie wybrał on największego gościńca, gdzie się mnóztwo spotykało podróżnych, tylko boczne manowce.
Imię Nesterackiego było na ustach u wszystkich, gdyż nie wątpiono, że on jeden mógł szalony ten rapt popełnić w przystępie jakiegoś szału dzikiego.
Nazajutrz rano gdy żadna wieść jeszcze o pogoni nie nadeszła, a we dworze Radziwiłłowskim nie było z powrotem nikogo, choć królowa czuła się zmęczoną, podróż (!) owa do Ujazdowa, którą śmiejąc się tak nazywano, przyszła do skutku. Ale Marya Ludwika część tylko dworu swojego wzięła z sobą do Ujazdowa, nie chcąc królowi przyczyniać tam troski w ugaszczaniu liczniejszego orszaku.
Królewicz Zygmunt i panna Amanda z nim pozostali w Warszawie; niezawsze bowiem król był z ukochanego syna rad i często jego prawdomowności i naiwności się obawiał. Kilka razy już w znaczniejszych towarzystwach takie się chłopięciu wyrywały zeznania, tyczące niemki i ojca, że potem go za karę po kilka dni z za klauzury nie wypuszczano.
Zpołudnia do Ujazdowa Kazanowski przywiózł wiadomość, iż pogoń, która się puściła za porwanem dziewczęciem, (mówiono o niem w całej Warszawie), prawie na oku miała tego co ją porwał i niezmordowanie ścigała, spodziewając się odzyskać. Królowa się tem wielce uradowała.
Przybycie marszałka do Ujazdowa miało jednak cel inny nie samo tylko uspokojenie o los Bietki. Kazanowski przybywał głównie dla rozmowy z Maryą Ludwiką w sprawie najważniejszej — pożyczki pieniędzy na wojnę.
Zbliżenie się do królowej, do czego się nie przyznawano, nie co innego spowodowało, jak ta pieniędzy potrzeba. Wiadomo było, że królowa rozporządzała znacznym kapitałem złożonym w Amsterdamie, który w każdej chwili mógł być podniesiony. Część jego była już w Gdańsku. Ona sama i francuzi życzyli jej go obrócić na zakupienie dóbr we Francyi; król spodziewał się pozyskać na tę wojnę, która znowu zapalała go do najwyższego stopnia.
Marszałek znalazłszy królowę samą, bo Władysław z krzesłem się kazał zanieść do zwierzyńca i tam z ptaszniczek do królików strzelał, rozpoczął otwarcie rozmowę.
— Nie przychodzę ja do W. Król. Mości od króla — rzekł — bo on wcale o tym kroku nie wie, ale przez tę cześć i przywiązanie, jakie mam dla niej, jako przyjaciel pana mojego z poradą i życzeniem.
Wojna przeciwko poganom była oddawna i jest marzeniem naszego bohatera. Od bardzo dawna starał się on ją przyprowadzić do skutku, ale teraz dopiero staje się ona możliwą. Pozyskujemy właśnie w tych dniach cara moskiewskiego, który się obowiąże być naszym sprzymierzeńcem, co jest tryumfem wielkim; mamy wenetów i mieć będziemy innych książąt włoskich i niemieckich.
Ale wszystkich, nawet w. kniazia Moskwy, łatwiej nam pozyskać, niż naszą szlachtę już zniewieściałą, obawiającą się wojny długiej, a od niej zależy u nas pobór na wojsko, to jest koszta. Nie dadzą podatków na wojnę, aż w ostateczności. Król wszystkie swe środki wyczerpał na działa i zaciągi, ale te są niedostateczne, czas nagli, potrzebuje pieniędzy, a niczem go sobie skuteczniej ująć niemożna, jak posiłkując mu do osiągnięcia dawno upragnionego celu. Przychodzę więc z radą i życzeniem, abyś W. Król. Mość zaofiarowała swą pomoc.
Marya Ludwika myślała chwilę.
— Co do mnie — rzekła — z największą ochotą i gotowością oddam N. Panu nietylko to czego żąda, ale wszystko co mam; nie mogę jednak tego uczynić bez wiedzy Francyi i opiekunów moich, którym, choćby przez grzeczność; winnam zapytanie ich o zdanie. Nie zabierze to czasu wiele.
— Mogę więc ja — wtrącił Kazanowski — uczynić królowi nadzieję?
Królowa przyzwoliła na to i marszałek poszedł do króla.
Rzecz napozór wydawała się bardzo prostą i łatwą, i za taką ją miała Marya Ludwika, która tegoż dnia zawiadomiła p. de Brégy przez sekretarza swego Desnoyers, że widzieć się z nim pragnie.
Brégy pośpieszył tak, iż przed wieczorem był już w Ujazdowie.
Nie lubiła go królowa, tym razem jednak narada z nim była nieuniknioną. Na pierwsze słowo w tym przedmiocie francuz odparł tem, że oddawna był o to już szturmowany przez króla, i o projekcie pożyczki wiedział, ale nie mówił o nim, bo go nie życzył ani popierać ni przyprowadzać do skutku.
— Wiem to od pp. senatorów — rzekł w końcu de Brégy — iż cała niemal rzeczpospolita jest przeciwko wojnie, z wyjątkiem bardzo niewielu osobistych króla przyjaciół. Szlachta nie chce grosza dać na nowe zaciągi, a te, które król z własnej szkatuły poczynił, widzi złem okiem i na sejmie się ich rozpuszczenia domagać będzie gwałtownie.
Interesem jest waszym, miłościwa pani — ciągnął dalej — zyskać sobie miłość, choćby dlatego, aby szlachta wyposażyła ją jak należy.
Pożyczając królowi na tę wojnę, W. Król. Mość zniechęcisz cały kraj, całą szlachtę.
— Na tobym nie zważała, panie de Brégy — przerwała Marya Ludwika — gdybym jedno serce króla wzamian pozyskać mogła. Niestety, dziś to dla mnie wątpliwem nawet.
Były chwile, w których łudziłam się jakąś nadzieją, ale widzę, że król powraca do swych obyczajów a dla mnie jest zaledwie w oczach ludzi uprzejmym, serca nie ma.
Wręcz jednak odmówić tych nieszczęsnych pieniędzy nie mogę, bobym wywołała burzę, a tych mam dosyć. Pomóż mi waćpan formalnościami do przeciągnięcia tej sprawy.
To, o czem p. de Brégy nie mówił, przyczyniało się także do zwlekania. Król francuzki żądał pozwolenia zaciągania w Polsce żołnierza, gdy z drugiej strony były zapewnione posiłki Austryi w ludziach. Władysław IV więc z tem upoważnieniem do zaciągów się wahał, a poseł chciał wyrabiając u królowej pożyczkę, wzamian przytem upiec to co mu powierzono.
Plątało się tak dokoła nieszczęśliwej królowej mnóztwo nici pozaciąganych, które groźne dla niej być mogły, a dobrego jej nic nie obiecywały. Wiedziała, że król niemki znienawidzonej pozbywać się nie myślał, chociaż Kazanowski przyrzekał, że ją za mąż za ubogiego Czartoryskiego wyswata.
Oprócz tego krótkotrwałe liche miłostki z mieszczankami warszawskiemi, o których względy dla króla starali się na wyprzódki Pac i Platenberg, bezwstydnie się przeciągały. Obu tych ichmościów surowsi ludzie przezwali „koczotami“ i znani byli pod tem mianem obelżywem.
W ulicach Warszawy widywano te postrojone rażąco ichmościanki, które się względami na zamku uzyskanemi niemal chlubiły. Nigdy zbytek w ubiorach tej klasy ludności nie dochodził takich rozmiarów, i współcześni świadczą, jak raził a bił w oczy.
Panna Amanda patrzała przez szpary na te fantazye zdzieciniałego i zepsutego pana i tem sobie łaski jego zaskarbiała.
Królowej i wielu z nią zdawało się, że wojna mogła ten sposób życia zmienić i zgorszeniu położyć koniec, bo ona jedna tak poruszała i unosiła Władysława, że dla niej zapominał o wszystkiem.
Z tej więc strony pomoc dana była w interesie królowej.
Oprócz p. de Brégy, Kazanowskiego tylko i ks. Radziwiłła miała Marya Ludwika, którego rady mogła zasięgnąć. Ten ostatni zaś był wywoływaniu wojny tak zasadniczo przeciwnym, iż o niej wspomnieć ani mówić nie dawał.
— Na wojnę z turkiem nie dam ani jednego człowieka, ani złamanego szeląga, całą siłą się będę jej przeciwił.
Ile razy to od niego lub kogokolwiekbądź słyszał król krew mu nabiegała do oczów, trząsł się i mruczał.
— Zmuszę szlachtę do wojny, mam kozaków w ręku, którzy nie rzeczpospolitej ale mnie służyć będą.
W tym to celu przez Ossolińskiego pośrednictwo zawiązały się i przeciągały układy z Siczą, a teraz po wyprawieniu Płazy, który nadto długo nie wracał, król już mówił o tem, że kogoś należało wyprawić na Niż, aby stosunkom tym nie dać zasnąć. Ale cóż? kozacy kłaniali się, bili czołem, obiecywali posłuszeństwo, a rękę wyciągali. Widzieli w tem czysty zysk dla siebie, aby podlegać wprost tylko królowi, nie sejmom i szlachcie, o interesie jednak nie zapominali.
— Chcą mieć pułki? — mówiła starszyzna — wiedzieć powinni, że żołd każdemu żołnierzowi płacić potrzeba. I nam się on należy... zatem...
Pan ataman śmiejąc się do posła wyciągał rękę, a drugą na dłoni pokazywał, iż liczyć trzeba było talary.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Józef Ignacy Kraszewski.