Nieprawy syn de Mauleon/XIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Nieprawy syn de Mauleon |
Data wyd. | 1849 |
Druk | J. Tomaszewski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Karol Adolf de Sestier |
Tytuł orygin. | Bastard z Mauléon |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Kapitan Caverley pilnie uważał na rozmowę dwóch cudzoziemców; lecz Hiszpan odprowadził tak daleko Agenora od awanturnika, iż żaden wyraz pomiędzy niemi wymówiony, nie mógł dojść jego uszu.
— Rycerzu, rzekł nieznajomy, dosyć daleko jesteśmy oddaleni, aby ktokolwiek mógł słyszéć naszą rozmowę, ale nie dosyć jesteśmy odlegli abyśmy uszli oczom dostrzegacza: spuść więc proszę cię twoja przyłbicę, przez co okażesz się nieczułym i niewzruszonym tym wszystkim, którzy cię otaczają.
— A pan, rzecze Agenor, pozwól mi jeszcze, nim zasłonisz twarz swoją, przypatrzyć się jéj przez chwilę; wierzaj mi, zdaje mi się, że widzę w tobie bolesne wspomnienie, którego pan nie możesz pojąć.
Nieznajomy uśmiechnął się smutnie.
— Rycerzu, możesz przypatrzeć mi się dobrze, gdyż nie zapuszczę mojéj przyłbicy. Chociaż mam tylko pięć albo sześć lat więcéj od ciebie, tyle cierpiałem, iż umiem panować nad sobą; twarz moja jest to posłuszny sługa, który nie mówi nigdy tego co chcę aby nie mówił, a jeżeli przypomina panu rysy jakiéj ukochanéj osoby, to tém lepiéj dla mnie, bo śmielej zażądam od ciebie przysługi.
— Mów pan, rzekł Agenor.
— Rycerzu, zdajesz się bydź dobrze położonym w przekonaniu bandyty, który nas ujął, ze mną wcale inaczéj: bo o ile mnie uporczywie zatrzymuje, tobie nie tamuje dalszéj drogi.
— Tak panie, odpowiedział Agenor zdziwiony widokiem Hiszpana, który od chwili gdy z nim mówił na stronie, zachował jeszcze cały lekki akcent najczyściejszéj mowy francuzkiéj.
— I cóż! rzekł aragończyk, jakąkolwiek możesz miéć potrzebę udania się daléj w drogę, mnie równie czas nagli, i muszę, choćby mnie to niewiem co kosztować mogło, wydobyć się z rąk tego człowieka.
— Panie, rzecze Agenor, jeżeli mi dasz rycerskie słowo, mogę stawić w zakład mój honor kapitanowi Caverley, aby ci pozwolił ze mną odjechać.
— Właśnie tego chciałem żądać od ciebie; zarówno jesteś domyślnym jak grzecznym rycerzem.
Agenor skłonił się.
— Więc pan jesteś szlachcicem? spytał.
— Tak, panie Agenor, i mogę dać słowo, iż mało szlachty może bydź godniejszéj odemnie.
— Kiedy tak, rzekł rycerz, to masz inne nazwisko prócz tego, które sobie dałeś?
— Nieinaczéj, odpowiedział rycerz; lecz otóż właśnie na czém zawisła twoja dworszczyzna, musisz poprzestać na mojém słowie, gdyż ci nazwiska powiedziéć nie mogę.
— Czy nawet człowiekowi, do którego honoru odwołujesz się, i od którego żądasz, aby zaręczył za ciebie? rzekł Agenor z podziwieniem.
— Rycerzu, odrzekł nieznajomy, przykra mi jest ostrożność, niegodna mnie i ciebie zarazem; lecz ważnę okoliczności, które nie zawisły odemnie wymaga, ją tego. Otrzymaj moją wolność za cenę jaką sam zechcesz, a jakakolwiek ona będzie, na słowo szlacheckie zapłacę ją; oraz, jeżeli chcesz mi pozwolić dodać jedno słowo, wspomnisz sobie, iż nie będziesz żałował, że obowiązywałeś mnie przy téj sposobności.
— Dosyć, dosyć panie, rzekł Mauléon, żądaj odemnie przysługi, lecz nie płać mi za nią naprzód.
— Późniéj, panie Agenor, rzeki nieznajomy, ocenisz moja otwartość, która mnie zmusza do mówienia z panem w ten sposób; mogłem skłamać na niejaki czas i powiedziéć ci mylne nazwisko, gdyż mnie nie znasz, i na czém zmuszony był byś poprzestać.
— Myślalem o tém w téj chwili nawet, odrzekł Mauléon. Będziesz pan wolny jednocześnie ze mną, jeżeli tylko kapitan Hugo de Caverley, zechce zachować swoje łaskawe względy.
Agenor zostawił nieznajomego na swojém miejscu, i powrócił do Caverleya niecierpliwie oczekującego skutku rozmowy.
— I cóż? spytał kapitan; czyś daléj zaszedł jak ja, mój kochany przyjacielu; czy wiesz kto to jest ten Hiszpan?
— Bogaty kupiec z Toledy, który za interessem udaje się do Francyi, i powiada, że zatrzymanie go, znaczne uczyni mu szkody. Żąda mego zaręczenia, ale czy je pan przyjmiesz?
— A zaręczysz za niego?
— Zaręczę; gdyż podzielając przez chwilę jego położenie, powinienbym nad nim ubolewać. Zatem kapitanie, krótko kończmy.
Caverley namyślał się.
— Bogaty kopiec mówił daléj: potrzebuję wolności, aby nie narazić interessu handlowego.
— Panie, rzecze Musaron w ucho Agenorowi, zdaje mi się że pan się wymówisz z jakiém niepotrzebnym słówkiem.
— Wiém co robię, odpowiedział Agenor.
Musaron skłonił się na znak przyznania szacunku i roztropności swemu panu.
— Bogaty kupiec! powtórzył Caverley, do djabła! więc to będzie drożéj. Pan przyznasz, że za szlachcica, nasza piérwsza cena jednéj grzywny złota, dwóch grzywien srebrnych, nie może być dostateczną.
— Szczerze też panu powiedziałem kto on jest, ponieważ nie chcę ci przeszkadzać w osiągnieniu korzyści stosownéj do położenia twojego jeńca.
— Zapewne, mój rycerzu; ja ci też powiedziałem że jesteś grzecznym chłopcem. A co naje? Zapewne wspomniał o tém podczas długiéj rozmowy.
— Ale, rzekł Agenor, mówił mi aby ci ofiarować pięćset talarów srebrem, lub złotem...Zlotem. pięćset talarów srebrem; a nie, to krzywda.
Caverley nie odpowiadał, licząc w myśli.
— Pięćset talarów złotem rzekł, dostateczne byłyby za prostego kupca; ale mówisz że on jest bogaty; przypominasz to sobie.
— Tak, przypominam sobie, odpowiedział rycerz, lecz powinien wynagradzać kto krzywdę wyrządzi. Ustanówmy okup na tysiąc talarów, i jeżeli za moją nierozwagę potrzeba zapłacić pięćset talarów, zapłacę.
— To nie może bydź za wiele na bogatego kupca, odpowiedział Caverley. Tysiąc talarów złotem! to dopiéro największy okup rycerza.
Agenor spojrzał na tego, którego bronić sprawę przyrzekł, aby się dowiedziéć, czy może daléj postąpić.
I Aragończyk w dowód zezwolenia uczynił znak głową.
— Kiedy tak, rzekł rycerz, podwójmy summę, i koniec.
— Dwa tysiące talarów zlotem! odrzekł bandyta, zaczynając sam się podziwiać nad wysokością ceny jaką nieznajomy ofiarował. Dwa tysiące talarów złotem, ależ to przecież najbogatszy kupiec z Toledy? Na honor, zdaje mi się, że mam dobry kąsek ja chcę z niego korzystać. No! niech nieco duda, a zobaczymy.
Agenor spojrzał znowu na swego klienta, który i tym razem dał mu podobny do piérwszego znak głową.
— Dobrze! rzekł rycerz; ponieważ pan jesteś tak wymagający, dojdziemy aż do cztérech tysięcy talarów złotem.
— Cztery tysiące talarów złotem! zawołał Caverley zdziwiony i uradowany jednocześnie, więc to jest żyd, a ja jestem za dobry chrześcijanin, aby zwolnić żyda mniéj od....
— A więc od czego? powtórzył Agenor.
— Najmniéj od... (kapitan sam się wahał przed liczbą, którą miał wypuścić z gęby, tak summa zdawała mu się ogromną) najmniéj od dziesięciu tysięcy talarów złotem. Ah! to prawda: słowo się rzekło, i to jest za nic, daję słowo honoru!
Nieznajomy uczynił znak niedostrzeżony przyzwolenia.
— Zgoda, rzecze Agenor, podając rękę Caverleyowi: summą i cena już postanowiona.
— Chwilę, chwilę, zawołał Caverley: za dziesięć tysięcy talarów złotem nie przyjmuję zaręczenia rycerza, trzeba by mi księcia na podobne zapewnienie, i jeszcze, i jeszcze, znałem dosyć którychbym nie przyjął.
— Wiarołomny! zawołał Mauléon, idąc prosto do Caverleya, i ręką dotykając miecza: więc mi nie ufasz.
— Nie, moje dziecię, odpowiedział Caverley, mylisz się: nie tobie ja niedowierzam, ale jemu. Wystaw sobie, że jeżeli wydobędzie się z moich szponów, czy zapłaci dziesięć tysięcy talarów złotem? nie, na piérwszym załamku zawróci się tyłem, i więcéj go niezobaczysz. Nie byłby on tak hojny w słowach, albo raczéj w znakach, bo widziałem jak je dawał, gdyby miał chęć płacić.
Pomimo obojętności, z jakiéj chełpił się nieznajomy, Agenor widział na jego twarzy powstający gniew; lecz prawie w tym samym czasie, powściągnął się, i dając znak rycerzowi z powagą książęcą, rzekł:
— Pójdź! panie Agenor, mam jeszcze słowo dopowiedzenia.
— Nie chodź, rzekł Caverley, chcę cię uwieźć pięknemi słówkami, i wsunąć ci dziesięć tysięcy talarów złotem.
Lecz rycerz przeczuwał, że aragończyk więcéj osobie mógł obiecywać, jak się zdawał, przybliżył się więc do niego z zupełném zaufaniem, a nawet z pewnym szacunkiem.
— Dziękuje ci, prawy szlachcicu, rzekł Hiszpan cicho, dobrześ uczynił zapewniając za mnie twojém słowem; nie masz się czego obawiać; zapłacę Caverleyowi téj chwili nawet, jeżeli mi się to podoba, gdyż mam w siodle mego konia więcéj jak trzy kroć się tysięcy talarów w złocie i djamentach, lecz len nędznik przyjąwszy odemnie okup, nie powróci mi wolności. Otóż co masz uczynić: pomieniasz się ze mną na konie, pojedziesz i mnie (u pozostawisz: następnie, W najbiiższém mieście rozprujesz siodło, wydobędziesz z niego w orek skórzanny, i z niego weźmiesz tyle djamentów, ile będzie potrzeba na dziesięć tysięcy talarów złotem: poczém z licznym konwojem powrócisz po mnie.
— Panie, rzekł Agenor zdziwiony, na Boga kto jesteś, że możesz lakierni summami rozrządzać? — Zdaje się, że ci dosyć okazałem zaufania, powierzając w twoje ręce to wszystko co posiadam, nie wymagaj więc abym ci powiedział kto jestem.
— Panie! rzecze Mauléon, teraz drżę i niepojmujesz jakie napotykam trudności. To obce podobieństwo, to bogactwo, owa tajemniczość, która pana otacza... panie mam interessa we Francyi... interessa święte... a może one są i twojemi...
— Odpowiedz mi, rzekł nieznajomy głosem człowieka przyzwyczajonego do rozkazywania, czy udajesz się do Paryża?
— Tak, odpowiedział rycerz.
— Udajesz się tam aby oddać królowi Karolowi V. pierścień królowéj Kastylii?
— Tak, panie.
— I będziesz tam żądał zemsty w jéj imieniu?
— Tak.
— Przeciwko królowi don Pedro?
— Przeciwko królowi don Pedro.
— Więc nie lękaj się niczego, rzekł Hiszpan, nasze sprawy są jednakie i też same, albowiem król don Pedro zabił moją... królowę, i ja także przysiągłem pomścić się za donnę Blankę.
— Czy prawda co pan mówisz? spytał Agenor.
— Rycerzu, rzekł nieznajomy tonem poważnym i silnym, spojrzyj na mnie... Utrzymujesz że jestem podobny do kogóś z twoich znajomych: ktoby to mógł być? powiedz.
— Oh! mój nieszczęśliwy przyjaciel, zawołał Agenor, szlachetny Wielki Mistrz!... Panie! podobny jesteś do Jego Królewskiej Mości don Fryderyka.
— Tak, a czyż inaczéj? rzekł uśmiechając się nieznajomy, szczególne podobieństwo... bo podobieństwo brata.
— Niepodobna! rzekł Agenor przypatrując się Aragończykowi prawie z trwogą.
— Idź do najbliższego miasta, mówił daléj nieznajomy, sprzedaj diamenty któremu kolwiek żydowi, i powiédz dowódzcy orszaku hiszpańskiego, że don Henryk de Transtamare jest więźniem kapitana Cawerley... Uspokój się, widzę jak drżysz pod swoją zbroją. Pamiętaj że na nas patrzą.
Agenor rzeczywiście drżał z zadziwienia; skłonił się księciu z większym może szacunkiem jak powinien, i udał się ku Caverlyowi, który skracając mu połowę drogi, szedł na jego spotkanie.
— I cóż! rzekł kapitan, opiérając mu rękę na ramieniu, ładne słówka jedwabne, a ty dajesz im się uwodzić, biedne dziecię!
— Kapitanie, rzekł Agenor, słowa tego kupca są rzeczywiście jedwabne, gdyż wskazał mi sposób zapłacenia okupu przed wieczorem.
— Dziesięć tysięcy talarów zlotem!
— Dziesięć tysięcy talarów złotem.
— Nic łatwiejszego, rzekł nieznajomy przybliżając się, rycerz uda się w drogę do miejsca, które zna i gdzie ma umieszczone piéniądze, przywiezie ci w dziesięciu workach, każdy po tysiąc talarów złotem, pokażą ci je, dozwolą ci się dotknąć tego złota, abyś był dobrze przekonany, a gdy już będziesz pewny, gdy złoto będzie w twoich kufrach, puścisz mnie. Czy żądam za wiele? zgoda na to?
— Zgoda, jeżeli to wykonasz, rzecze Caverley, który myślał że jest we śnie.
Następnie odwracając się do swego porucznika.
— Otóż jeden, który się drogo szacuje, rzekł, zobaczemy jak zapłaci szacunek.
Agenor patrzał na księcia.
— Panie de Mauléon, ozwał się tenże, na pamiątkę dobrego uzupełnienia, jakie mi pan wyświadczysz, i wdzięczności jaką zachowam dla pana, mimo zwyczaju braterstwa rycerskiego, pomieniajmy się na konie i miecze: być może że stracisz co na tém, lecz ja cię później wynagrodzę.
Agenor podziękował; Caverley który to słyszał zaczął się śmiać.
— Wyraźnie cię okrada jeszcze, rzekł cicho młodemu człowiekowi. Widziałem jego konia, wcale nie wart twego. Zresztą, to nie jest ani rycerz, ani kupiec, ani żyd, to jest Arab.
Książe spokojnie usiadł przy stole, i dając znak Musaronowi, aby ułożył drugie zobowiązanie, podobne piérwszemu, a skoro te było ułożone, Agenor jako zaręczający za księcia, podpisał się znakiem krzyża, podobnie jak to uczynił na swojém; poczém, gdy kapitan Caverley badał go ze zwykłą gorliwością, rycerz udał się do Chàlons, które widać było z drugiéj strony Saony i które książę wskazywał. Wszystko ziściło się jak książę zapowiedział, Agenor znalazł w siodle mały worek skórzanny z diamentami; sprzedał je za dwanaście tysięcy talarów; bowiem książę zupełnie odarty przez Caverleya, potrzebował na nowo zaopatrzyć swą kiesę; następnie, gdy powracał do obozu, znalazł kapitana hiszpańskiego, który mu opisał don Henryka Transtamare, poznał go, opowiedział mu zdarzenie przytrafiono księciu, i kazał sobie towarzyszyć jemu i ludziom, aż do małego lasku odległego mniéj więcéj na ćwierć mili od miejsca gdzie był obóz. Tam zatrzymali się Hiszpanie. Agenor w dalszą udał się drogę.
Wszystko odbyło się łatwiéj, aniżeli się rycerz spodziewał. Caverley przeliczał często swoje talary złote, wydając ciężkie westchnienia, gdyż przyszła mu myśl naówczas, że człowiek, który szybko płacił taki okup, mógł mu to samo w dwójnasób uczynić, gdyby tylko tego był żądał.
Jednakże trzeba było cóś postanowić; a ponieważ rycerz ściśle dopełniał swego słowa, i on swojego dotrzymać czuł się w obowiązku.
Caverley dozwolił odjechać dwom młodym ludziom, nie zapominając jednak o Agenorze, który mu się z długu nie wywiązał, albowiem winien mu był summę tysiąc talarów turnejskich, i służbę przez całą kampanię.
— Spodziewam się, że nie powrócisz do tych bandytów, rzekł książę gdy już byli wolni.
— Niestety! rzekł Agenor, a jednakże muszę.
— Zapłacę wszystko co potrzeba, aby cię wykupić.
— Nie wykupisz mojego słowa, mój książę, rzekł Agenor: dałem je.
— Niechaj djabli porwą, rzekł książę, ja nie dałem słowa, i każę powiesić Caverleya. Tym sposobem nie będę żałował, iż korzysta z moich dziesięciu tysięcy talarów złotem.
W tym samym czasie, przybyli do małego lasku, w którym czatował kapitan hiszpański z dwudziestoma łucznikami. Henryk uradowany z oswobodzenia się, za tak nie drogą cenę, ujrzał się w końcu w pośród swoich.
Taki był koniec wypadku, w jakim książę i rycerz się znajdowali, a z którego książę uszedł, dzięki słowu rycerza.
Agenor, który wyjechał bez piéniędzy i przyjaciół, znalazł skarb do rozporządzenia, i księcia za podporę.
Mimo tego, Musaron czynił tysiące rozpraw, dowcipniejszych jedne od drugich, lecz te rozprawy, jakkolwiek filozoficzne są znane od bardzo dawnego czasu, abyśmy tu o nich wspominali.
Skończył je przecież, czyniąc bardzo ważne zapytanie, którego nie możemy przemilczeć.
— M. Książę, rzekł, nie rozumiem dokładnie, dla czego mając dwudziestu łuczników do swego rozporządzenia, jechałeś sam z giermkiem i z dwoma lub trzema tylko służącemi.
— Mój kochany, rzekł książę uśmiechając się, dla tego, że król don Pedro, mój brat, porozsyłał po wszystkich drogach, prowadzących z Hiszpanii do Francyi, szpiegów i rozbójników. Świetny orszak zdradziłby mnie: a ja chcę zachować incognito. Ciemność milszą mi jest od dnia; przytém chcę, aby mówiono:
„Henryk wyszedł z Hiszpanii z trzema służącemi, a powrócił do niéj z armią. Don Pedro przeciwnie, miał całe wojsko w Hiszpanii, a wyszedł z niéj sam jeden.”
— Oj bracia!... bracia, mówił cicho Agenor.
— Mój brat zabił mego brata, odrzekł Henryk de Transtamare, ja pomszczę się za mego brata!
— Panie, rzecze Musaron, korzystając z chwili, w której książę miał chęć pomówienia z swoim porucznikiem, otóż wymówka; której by Henryk de Transtamare nie dałby za drugie dziesięć tysięcy talarów złotem.
— Jak on podobny do walecznego Wielkiego Mistrza. Czy uważałeś Musaronie?
— Panie, rzekł giermek, don Fryderyk był blondynem, a on jest rudy; oko Wielkiego Mistrza było czarne, a ten ma bure; tamten miał nos orli, a ten ma dziób sępa; pierwszy był wysmukły, a drugi jest chudy; don Fryderyk miał żywość na twarzy, Henryk de Transtamare ma krew; nie do don Fryderyka podobny, ale do don Pedra. Dwa sępy, panie Agenor, dwa sępy.
— To prawda, pomyślał Mauléon, sępy bijące się nad ciałem gołębia.