O Wojtku cudaku
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | O Wojtku cudaku |
Pochodzenie | Na Skalnem Podhalu T. 4 |
Wydawca | nakładem autora |
Data wyd. | 1908 |
Druk | Drukarnia Literacka |
Miejsce wyd. | Kraków |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
Wojtek ta jako Wojtek. Z drogi nic nie powié, ale tys ta za jego drógom nie ujedzie...
Pado mu siostra: Zéń sie! — a on jej na to: Jo ci sie haw bedem zénił, kie pachnie!...
Pado mu szwagier: Wojtek, zje dyć byk sie przecie ozéniéł! — Wojtek zaś: Dojciez pokój, swoku, buki cyrwieniom!
Jedno tak na wiosnę, drugie na jesień. I coz mu powiés? Z drogi nic nie pedział — na wiesne pachnie, na jesieni liście na bukach żółkną, a potem czerwienieją.
Dla Wojtka był cały świat. Był on tak, jako to ów zbójnik Nowobilski, co se rad śpiewał:
Hejze ino, ino jedź,
bo jo lepsy, jako kmieć,
a u kmiecia dzieci som,
a jo hłopiec ino som!
Bo u Wojtka niebyło baby, ani dzieci niebyło. Miał Wojtek siostrę i ta się wydała, a oprócz tego małą chałupkę o jednej izbinie i bardzo mało pola. Ale że Wojtek był dość fajnie urośniony, niesłaby i zdatny, byłby się mógł przyżenić do gruntu, bo go i wdowy majętne i dziewki posażne chciały, ale on niechciał.
To mu na wiosnę pachło, to w jesieni buki po reglach czerwieniały — niemiał on czasu o takich rzeczach, jak żeńba, myśleć.
Wojtek se juhasił, bacą bywał, na strzyzki gwizdał, a w zimie ta wyżył jako tako z tego okrawka pola, co miał i z tego, co przy owcach zarobił. Dużo mu nie trza było, bo nie pił.
Ino się siostra i szwagier, uczciwy chłop był, martwili, bo co ś nim bedzie? A siostra się wydała dosyć obdalno do innej wsi, o pięć mil, dzieci było huk, to się i o brata starać niemogła. Co się razy spotkali, to zaraz do Wojtka: zéń sie i zéń sie! — a Wojtek ta zawdy swoje i swoje.
Żeń się — wiera! A najgorzej jesień.
Listki drżą na gałęziach — osiki, olsze, skorusze, jawory, jasienie, buki... Żółkną, czerwienieją, spadają...
Wojtek dobrze wie, co gadają drzewa...
Mój Wojtecku, mój Wojtecku,
tracimy liść po listecku,
kie nam syćkie liście spadnom,
aj, budzie nam w zimie biédno,
aj, budzie nam w zimie biédno...
— Zeć! Moje ślicne piékne! — myśli Wojtek — Jo wom ig haw nie przitrzimiem na gałęzi...
O Boże mój, Boże! Kiedy się jesień rozgarnęła złota, niebieska i czerwieniata, już ty siostro, ty szwagrze Wojtkowi o żeńbie nieradź!
— Swoku — pado mu szwagier, kładąc woreczek na ławie we Wojtkowej izdebce — posłała wam siostra se mnom krapke mąki na moskole i odkaz, cobyście sie przecie zénił. Bo co bedzie?
— Jako: co bedzie?
— Dyjeście przecie nie nomłodsy. Pięć śtyrdzieści macie.
— Ze dyć wiem.
— No to co bedzie? Przidzie starość, a tu, Panie broń, niéma wto łyzki strawy podać, głowe na wyrku dźwignąć. Staremu a samemu to nie tak. Abo i w horości — samo to.
— Hem — kiwie Wojtek głową — moiście wy! Ma mi baba za usami mrajceć, majom mi dziecyska koło ścian brzejsceć, je! Bajto! Śmierzć to ino roz, a horość to ta tys nie przez umiar.
Tydzień, dwa tyźnia — aboś zdrów, aboś hań! A tu to i trzidzieści roków pojeden przi babie stęka. Bacycie wy swoku Murzańskiego z Gronia?
Gęsiołecki i basy,
Murzańskiego to ciesy,
a kądziołka, wrzeciono,
bodaj sie to zbeśniło!
— Zje, kie wom, swoku, ino figle w głowie. Bedziecie załować. Pon Bóg je miłosierny, ale je niewierny. On cłekowi rozum dał, coby se radziéł. Haw ci cłece rozum dajem, ale Mi nie dowiérzaj. „Strzezonego Pon Bóg strzeze, leniwego kijem rzeze.“ On ta i was, swoku, wyrzeze, boście leniwy do jego wóle. On cłekowi babe stworzéł, coby mu do pomocy béła.
— Mnie ta w robocie nie przeręcy. Ja, jedno, juhas, drugie niestrasny gazda.
— Nie to! Ale cok wam gadał? Starość, a horość.
— Ej jo ta nie s takiego rodu, co długo zyje, a wié to wto pewnie, jako umre? Moze sie ka skała we Wołosynie urwie, abo niedźwiedź przi baranie przisiednie, no to niebedzie długo. Kieby jo wiedział, zebyk długo horować kie miał, no, tobyk ta jesce myślał. Ale to nie pewne — a babsko pewne.
— Coz wos tys ta ty baby tak omierzły?! Ludzie na świecie!
— Je! Jo se kcem do pola, na wiesne pachnie świat: Wojtek! Orba! Jo se kcem na buki jesieniom wyźreć: Wojtek! Młoćba! A z pod téj haw ściany: tato! jeść!, a z pod téj hań znowa: tato! pić! E! Bodaj was ta s takom robotom! A tu u mnie ciho, cihućko. Kie na pościel legnem, dźwiérze uhylone, bo ja ta z juhasienia zimy zwycajny, nierad zapiéram, kaździućki liść słisem, jak sumi, gwiazdy mi cihućko pedzom: Wojtek! Śpis?
— Nie śpiem!
— Dobry wiecór!
— Dobry wiecór!...
— Coz? — pyta się siostra Wojtkowa męża, kiedy do domu wrócił — Usłuhnon cie?
— W rzyci! — odpowiada mąż.
— Nie fce sie zénić?
— Zeć to cudok i cudok, sama wiés! Uciókek haństela, bo sie mi jaze łeb zawracała, kie gadał. To głupie.
— Głupie. Zawdy takie béło — powiada smutno Wojtkowa siostra — Z małego waryjok i waryjok. Jesień to mu buki cyrwieniom... Nie tak ci pedział?
— Jo ta ani nierozumioł temu, co radziéł do mnie. Béłby prawie po śmierzci hodzić. Kieby tacy sytka byli, toby sie świat skońcéł.
— Odpokutuje on, odpokutuje! — biadka siostra Wojtkowa — Zmarnił zycie, dary Boskie, a Bóg mścity. Nie na to psu dajom, coby oźlał. Aleś mu ta moze nie napedział, jako trza?
— Je to przecie nie krowa, cobyś jéj wiescyce na siłe w owsianym cieście dawała, ba hłop! Cok wiedział, tok pedział. Więcyl nié.
— O! Bedzie tys ś nim biédno kiesi, bedzie...
— Darmo! Z takim cudoke nic nie dokozes. Z pajencyny kosule nie uprzendzies, a z huby bryje nie uwarzis.
— No iści, iści — przychwaliła Wojtkowa siostra smutno.
A Wojtek ta jako Wojtek.
W lecie pasie, a zresztą po świecie patrzy, po drzewach, po liściach. Na wiosnę się zieleni, jaze gra, jesienią tyle kolorów na reglach, aż oczy bolą. Godziny całe Wojtek siedzi przed chałupą i patrzy. A nie przeszkadzał mu nikt, bo chałupa na boku stała, za wsią, w górze przy laskach. Nieraz i miesiąc zeszedł, a nikt się koło niej nie przewinął, bo po co? Pustelnia to była. Mogłeś cejco robić.
Ale Wojtek o to mało dbał, a jak mu się między ludzi chciało, to do wsi zleciał. Jego ta nogi niebolały. A patrzał se kielo fciał.
I stroiło mu się to w rozmaite barwy w oczach. Z dnia na dzień liście inaczej świeciły.
Zrazu się ich chwytała ordzew, rdzewiały, jak żelazo, potem się stawały burakowe, wiśniowe, złociste, potem płowiały, zglewiałe od mrozów.
A wokoło nich stał smrekowy las, wiecznie ciemno-zielony, dopóki go śnieg nie obielił.
Jeżeli cudnie wyglądała jasna zieleń buków i skoruszy wpośród smreków w lesie, że się czasem zdawało, że lotna mgła zielona na las spadła, to w jesieni dopiero był cud Pana Boga!
— Świecy ze im tys to, świecy, ty pocérwieniate liście, tym hań smrekom! — szeptał do siebie Wojtek — Teloz byś dukoty i korole w trawe poozciskował. A jesce nie tak, ale kiebyś gwiazdami polane posiał...
I patrzał.
A kiedy się zimą biało zrobiło, patrzał Wojtek, jak się do słońca las lśni, albo też, kiedy go wicher poomiatał, poznawał Wojtek buki i jawory, które nagie czarne konary z bieli śniegowej dobyły. I cieszył się, kiedy wicher na wiosnę odął drzewa i słońce z deszczem pierwsze wypustki liści wyprowadzały, kiedy drzewa „kwitły“.
Nieraz tam jeszcze siostra i szwagier o żeńbie przepedzieli, ale ta z tych przepowiedni nic nijako nie wyszło.
I żył Wojtek rok po roku, aż się ozniemógł. A ozniemógł się prawie wte, kiedy dwoje dzieci siestrzanych na łoźnice chorowało i ostał sam. Nikogo przy nim niebyło w izbece. Boby i nawet niemiał kim do siostry posłać.
Leży i leży na pościeli, jeść się niechce, ale pić do usknięcia. A tu się dźwignąć nieporada, bo nogi jak z powróseł, a wody podać niema kto.
Minął dzień, minęła noc, mija drugi dzień — Wojtek leży. Jesień była.
— He — myśli sobie — kieby przecie haw wto przi mnie béł, lekcéj by béło umiérać. Trza bedzie, widzem, przez ksiendza za brzyzek...
Bo Wojtek widział, że z nim źle i że ś niego juz nic.
Leży taki chory i wtedy sobie dopiero myśli:
Miéły Mocny kany! Dobrze — rzeke — padała siestra: zéń sie! dobrze — rzeke — padał i swagier... Zje dyć kiebyk przecie haw babe miał, nie umiérałoby sie mi jako psu. Pusto koło mnie, jako koło sałasa w zimie. Eć!
I tak sie mu luto samego siebie stało, aż mu płacki w oczach postajały.
W izbie tak cicho, jak w grobie. I ciemno. Wieczór nadchodził, a zapalić kaganka niemiał kto.
Wszystko się stało dziwne.
Ława, dwa stołki, co je Wojtek miał, stół, piec: wszystko się rozmgławiło i jakby ruchome stało.
— Lazom na izbe, cy jako? — myślał Wojtek.
Okna się w ścianach poczęły chwiać, krzywić, pochylać to na prawo, to na lewo, to w dół, to w górę. A za oknami ćma, mrakota, także falująca, niby woda w głębi ruchoma.
— Rzókbyś, ześ do Wielgiego Stawu, do środka, z izbom wjahał, a ono kieby wiater wodom ode dna huział...
I coraz słabiej się Wojtkowi czyniło, już mu się nawet pić chcieć ustawało, tylko go straszny smutek brał, że tak samotny umiera.
— He — powtarzał sobie — he, kabyk béł usłuhnon... Dobrze — rzeke — padała siestra, dobrze — rzeke — padał swagier... Zjedyjek teraz sam, jak suha limba pod siodłe...
Wtem przez okno, przez szyby, poczęła się do izby wsuwać czerwona gałęź bukowa. Patrzy Wojtek, a za nią jawor gałęzie wsyła, wierba, skorusza...
A przez drzwi się pchają olszyny, osiki, brzezina...
Liście czerwone, żółte, złociste...
I zioła przez próg suną liście — szczaw, bylica, krzewi się fioletowy wrzos...
I szafirowe małe jesienne goryczki, co tuż na ziemią rosną, świecą się przy podłodze i mówią: icie! icie! i my haw jest!...
Zaczerwieniło się, zazłociło, zakwitło we Wojtkowej izbie.
I tak umarł.
Z drogi nic niepowie — przysłowie; znaczy niegada bzdur, nie robi głupstw.
Pado — mówi.
haw — tu.
kie — kiedy.
zje dyć — sposób mówienia.
byk — bym.
swoku — szwagrze. Nietylko w stosunku do szwagra stosowane.
„Hejze ino etc.“ — oryginalne góralskie.
wydała się — wyszła za mąż.
fajnie urośniony — ładnie zbudowany.
zdatny — zgrabny, zręczny.
zeńba — żeniaczka.
juhasił — pasał owce w górach.
bacą — naczelnikiem juhasów na jednej hali.
strzyzki — owce.
obdalno — daleko.
starać się — troszczyć się.
zawdy — zawsze.
wiera — staropolskie: wierę. Wzmocnienie zdania.
skorusze — jarzębiny.
jasienie — jesiony.
budzie — będzie.
moje ślicne piékne (ślicni piékni) — sposób mówienia.
ig — ich.
posłała se mnom — posłała mną, przeze mnie.
krapkę — trochę.
moskole — placki owsiane.
odkoz — polecenie w tem znaczeniu.
cobyście — żebyście.
Pięć śtyrdzieści — czterdzieści pięć.
wyrku — łóżku.
to nie tak — sposób mówienia.
samo to — to samo.
mrajceć — miauczeć.
brzejsceć — wrzeszczeć (o kozicy rannej).
Bajto — sposób mówienia.
Śmierzć — śmierć.
przez umiar — bez miary.
dwa tyźnia — staropolskie dualis — znaczy: tygodnie.
aboś hań — alboś tam.
pojeden — niejeden.
Bacycie — pamiętacie.
Gęsiołecki — skrzypeczki.
zbeśniło sie — tyle co: bodaj to dyabli wzięli. Piosenka oryginalna.
Zje — sposób mówienia.
„Strzezonego etc.“ — oryginalne.
rzeze — rżnie, bije.
wóle — woli.
coby mu — aby mu.
przeręcy — wyręczy.
niestrasny gazda — nie wielki (majętny) gospodarz.
cok — com.
wto — kto.
ka — gdzie.
przisiednie — przysiędzie.
kieby jo — żebym, gdybym.
zebyk — żebym.
tobyk — tobym.
ty baby — te baby.
Ludzie na świecie — sposób mówienia.
Je! — sposób mówienia.
kcem — chcę.
do pola — na dwór.
orba — orka.
młoćba — młocka.
znowa — znów.
pościel — łóżko.
dzwiérze — drzwi.
uhylone — odchylone.
nierad — niechętnie.
zapiéram — zamykam.
Usłuhnon — usłuchał.
W rzyci — staropolski wyraz.
fce — chce.
cudok — cudak.
Uciókek — uciekłem.
hań stela — ztamtąd.
z małego — od małego.
waryjok — waryat.
rozumiał temu — sposób mówienia.
radziéł do mnie — mówił do mnie.
„Béłby prawie etc.“ — przysłowie oryginalne.
prawie — właśnie, w sam raz.
hodzić — chodzić.
sytka — wszyscy.
biadka — lamentuje.
mścity — mściwy.
oźlał — rozlał.
napedział — nagadał, powiedział.
wiescyca — owad, którego się krowie w owsianem cieście daje zjeść, choćby przemocą (na siéłe), jeżeli zachoruje i nie przeżuwa (nie mierendza).
hłop — chłop.
kiesi — kiedyś.
cudoke — cudakiem.
z huby — huba rosnąca na drzewach.
bryje — bryi (bryja — mąka owsiana parzona).
uwarzis — uwarzysz.
No iści, iści — no tak, tak.
jaze gra — aż gra, sposób mówienia.
cejco — cokolwiekbądź.
kielo — ile, wiele.
zglewiałe — zmarznięte, przemrożone.
cud Pana Boga — sposób mówienia.
Świecy — do twarzy jest, przystoi.
Teloz byś — tak, jak byś.
poozciskował — porozrzucał.
ozniemógł się — zachorował.
prawie wte — właśnie wtedy.
na łoźnice — tyfus (staropolskie).
w izbece — w izbeczce (izbecce).
lekcéj — lżej.
za brzyzek — za brzeg.
Miéły mocny Kany — gdzie, rozumie się: Boże. Pojęcie Boga w dalekiej przestrzeni.
luto — żal.
płacki — łzy.
postajały — postanęły, stanęły.
Lazom na izbe — lezą po podłodze izby.
ćma — mrok.
mrakota — mrok.
huział — huśtał.
zjedyjek — a oto jestem (w tym sensie).
pod siodłe — Wojtek musi mieć na myśli suchą limbę gdzieś pod jakąś przełęczą (siodłem).
wiérba — wierzba.
icie — widzicie, patrzcie, oto.
i my haw jest — i my tu jesteśmy.