Odgłosy Szkocyi/V
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Odgłosy Szkocyi |
Wydawca | Gebethner i Wolff |
Wydanie | drugie |
Data wyd. | 1900 |
Druk | W. L. Anczyc i Spółka |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
To, czem przyjezdnego darzy okolica Edynburga, daje się streścić w dwóch wyrazach: góry i morze. Płaska, na całej niemal wschodniej przestrzeni od Londynu do New-castle wyspa, od tego ostatniego miasta, a raczej dopiero od Berwicku nad Tweedą, zamienia się w pagórkowatą pochyłość, która rozbija się o brzegi rzeki Forthy, aby już dalej na przeciwnej jej stronie, zamienić się w grzbiet garbaty, dosięgający, zwłaszcza też ku Północy, wcale pokaźnej wysokości. Pochyłość ta na południowym progu stolicy, tworzy obręcz z dwóch, a raczej trzech pagórków: Arthur-seat, Calton Hill i Góry Zamkowej, które od południa wyglądają, jak gdyby mur ochronny, podczas gdy od północy funkcyę tę spełnia szerokie łożysko Forthy, a od wschodu bezbrzeżne fale morza Północnego. Woda więc i góry stanowią fortyfikacye tego miasta i są zarazem jego ozdobą, a kto znudzi się monotonną jednostajnością pierwszej, może na majowem łonie drugich, znaleźć rozmaitość, jakiej pożąda. Woda też i góry, dzielą pomiędzy siebie turystów, nawiedzających okolice Edynburga, i stosownie do indywidualności tych ostatnich, raczą obrazami, jakich oni od tych dwóch żywiołów pożądają. Przyjrzyjmy się jednym i drugim obrazom.
Przedewszystkiem, pisząc o okolicach Edynburga, mówić nie będziemy o Calton Hill i Górze Zamkowej, obie te wyniosłości bowiem, stanowią część składową samego miasta. I istotnie, jeżeli będziemy piąć się pod górę ulicami Canongate i High-street, to Góra Zamkowa wyda nam się, jakby przedłużenie tej ostatniej ulicy, a jeśli znowu iść będziemy po Princess-street, od pomnika Wellingtona do Burnsa, to Calton Hill stanie wewnątrz granic naszej miejskiej przechadzki. A że i Góra Zamkowa i Calton Hill, ozdobione są na swych wierzchołkach gmachami i pomnikami, należącymi do miasta, przeto sprawiedliwie wszyscy podróżni, a my za wszystkimi, o górach tych mówią, gdy są w mieście. Co innego Arthur-seat, ta wyniosłość leży już poza miastem, a gdy miniesz pałac Holy-rood, żegnasz się już z budowlami stolicy, i jesteś na łonie natury. Arthur więc seat, należy do okolicy Edynburga, a że jest prawdziwą jej perłą, przeto każdy piszący o niej, poświęcić mu z konieczności musi choć słów kilka.
Ktoby sądził, że Arthur-seat będąc pięknym, jest jednocześnie i wielkim, byłby zaiste w błędzie. Czy bo piękność z wielkością musi koniecznie chodzić w parze? Lugano jest pewno najmniejszem z jezior Szwajcaryi, a nie oddałbym go nawet za wody Lemanu, a ileż to drobniutkich twarzy niewieścich posiada czar i uroki, jakich darmobyś nawet przez lupę szukał w twarzach Minerw, o kolosalnych obliczach i grubych ramionach. Więc choć wznosi się on tylko na 240 metrów nad poziomem morza, a na szczyt jego w ciągu godziny dostać się można, mimo to, Edynburg, gdyby mu zaproponowano zamianę, nie zgodziłby się niezawodnie na oddanie tego niewielkiego pagórka, za niejedną stromą górę Alp lub Tatr naszych, gdyż choć niewątpliwie przez zamianę taką zyskałby majestatyczność i grozę, jakich dziś nie posiada, ale straciłby niezawodnie wdzięk i miłosną krasę, które zeń robią siedlisko poetów, w rodzaju Waltera-Scotta, i fanatyków proroków, w rodzaju nieubłaganego Knoxa.
Kto chce się dostać na szczyt Arthur-seat, musi tam piąć się drogą królowej. Czy królowa jechała kiedy tą drogą, aby z wierzchołka góry przyjrzeć się spoczywającemu w dolinie miastu, nie wiem, lecz wiem, że ta droga na miano królewskiej zasługuje. Bo pomijam to, że gdy całe terytoryum, przez które przechodzi, odkupione zostało w r. 1844 przez koronę za cenę 30.674 funtów, inżynierowie jej królewskiej mości zrobili wszystko, aby ją uprzystępnić dla nóg pieszych i końskich, ale daje ona na swej przestrzeni tak romantyczne widoki, że napatrzeć im się nie można.
Jechałem tak drogą tą w Hansom-Cab’ie i przyglądałem się tym widokom. Jak o tem wzmiankowałem już wyżej, Hansom-Cab tę ma wyższość nad innemi, że powożący siedzi z tyłu na górze, i nie zasłania osobą swoją krajobrazu. Mogłem więc zatem przyjrzeć mu się dowoli. A krajobraz ten był prześlicznym, w całem znaczeniu tego słowa. Droga niby szeroka szruba, szła wolno pod górę, i niby w zaczarowanej panoramie, ukazywała coraz odmienniejsze widoki. Widoki te ustępowały szybko miejsca drugim, przecież głęboko wraziły się w pamięć, i wyraźnie stoją mi teraz przed oczami. Mogę więc z całą sumiennością powiedzieć, że piękniejszych dotąd tu nie spotkałem. Bo proszę patrzeć. Zaledwie wyruszamy z pod Holy-rood, znajdujemy się w oceanie zieloności, gazony traw i kwiatów otaczają nas dokoła. Gazony te ciągną się raz szerzej, to wężej, raz idą nowo pod górę, to spadają na łeb na szyję na dół, wreszcie w kilku miejscach rozstępują się gwałtownie, aby dać miejsce lustrom białych i tajemniczych, jak marzenie młodej dziewicy wód. A tam, poza temi wodami siedzą ciche, jak grób, w girlandzie rozłożystych drzew wioski, tam w dali szumią sine fale niosące Szkocyi pozdrowienie od fiordów i skał Norwegii, a tam z wysoka patrzy na to wszystko słońce przysłonięte z lekka mgieł tęczą, śmiejące się miłośnie do ziemi, jakby do niej mówiąc, że jej nie zazdrości tych skarbów, jakimi ją Stwórca wszech rzeczy obdarował. Zaiste, droga ta jest piękną i nie dziwimy się wcale, że poeta tej siły co Walter-Scott, wśród jej obrazów szukał natchnienia do swych poematów, nie dziwimy się, że zdobył się tu na wykrzyk uwielbienia, jaki z serc tkliwych wydobywa się wtedy tylko, kiedy brzegi jego rozpiera podziw nad tem, co jest pięknem i wielkiem, i co jak wszystko wielkie i piękne jest, bo musi być nieśmiertelnem.
Droga królowej, to miejsce codziennej przechadzki dla mieszkańców Edynburga. Codziennie znajdziesz tu popołudniu tłumy, a w Niedzielę, gdy czytanie biblii się skończy, wśród tych tu tłumów przejść doprawdy niemal, że niepodobna. Tłumy te malowniczo ugrupowane, rozsiadają się wtedy na całej wyniosłości pagórka, i z prawdziwem zadowoleniem na łonie czarodziejskiej natury, spędzają całe godziny wczasu, wciągając balsam czystego, górskiego powietrza. A że część ich nie zatrzymuje się w połowie drogi, ale dociera aż na szczyt góry, przeto gdy jadąc, wzrok uniesiesz przed siebie, wydaje ci się, że cały Arthur-seat najeżony ruchomemi głowami, jest ruchomym. I chętnie wtedy, nie zważając już na niewielki zresztą trud, dostajesz się za innymi na szczyt góry, chętnie ze szczytu spoglądasz w stronę wyludnionego Edynburga, którego mieszkańcy, przyszli tu ożywić sobą te martwe, a tak pełne krasy zielone, garbate przestrzenie.
Portobello, to miejsce kąpieli morskich dla Edynburga, to coś w rodzaju Scheveningen dla Hagi. Jak do tej ostatniej miejscowości, piękne to holenderskie miasto wysyła co rok, pragnących ochłody i wzmocnienia w falach morza, tak do Portobello przyjeżdżają ci z mieszkańców stolicy Szkocyi, którzy w murach jej lata spędzić nie mogą. Różnica ta, że do Scheveningen, dziś zjeżdżają niemal, że z całej Europy, do Portobello tylko z Edynburga, że zatem lista kąpiących się w tej ostatniej miejscowości jest o wiele szczuplejszą, i że na niej rzadko bardzo tylko spotkasz cudzoziemskie nazwisko. Ale że odległość pomiędzy Edynburgiem a Portobello jest niewielka, że na tej odległości codziennie (z wyjątkiem naturalnie Niedzieli) przebiega kilkadziesiąt pociągów, przeto codziennie spotkasz tam więcej Edynburczyków, niż w Scheveningen wszystkich razem przyjezdnych z całej Europy, choć połowa ich przeszło systematycznie nie kąpie się w morzu i skutkiem tego nie wpisuje nazwisk swoich na listy chorych.
Pięknym jest bardzo widok piaszczystej łachy, gdy się na wieczór wyjdzie odetchnąć na niej świeżem powietrzem. Wózki przewożące kąpiących się do morza, stoją wtedy już spokojnie, nigdzie nie ujrzysz kostjumu niebieskiego wstydliwej piękności, zdążającej gorączkowo pogrążyć się szybko w wód przepaściach, nigdzie niezdrowego pośpiechu, jaki tu do połowy dnia panuje. Mężczyźni i kobiety przechadzają się spokojnie na bulwarze, prowadząc ożywione rozmowy, tłumy dzieci walają się w piasku, rozdzierając powietrze wesołymi śmiechami, a nad samym obszarem wody, gromada chłopców kłusuje na niewielkich szkockich konikach, popisując się przed rodzicami zręcznością i siłą. Jest tu wtedy obraz takiego szczęścia i spokoju, jaki rzadko gdzie wpada ci w oczy, jest tu tak wyraźne świadectwo dobrobytu i potęgi, połączonych ze skromnością, tym wyraźnym przejawem pewności siebie, jakie nigdzie może w Europie nie staje na twojej drodze.
Widzisz tu lud pracowity i moralny, oddychający swobodnie i wesoło po trudach dnia całego, widzisz, jak przechadzając się nad brzegiem tego morza, które genjusz, jednego z największych jego synów do nóg niewolniczo mu rzucił, myśli on, odpoczywając po znoju, nad nowymi nad niem tryumfami, ocierasz się łokciami o tę bajeczną potęgę Wielkiej Brytanii, której nie kto inny tylko on jest źródłem i piastunem, i zazdrościsz mu niemal jego wyspiarskiej pozycyi, która mu pozwoliła, zdala od wpływów i chciwości sąsiadów, uorganizować się we wzorowe państwo, wytworzyć instytucye zarówno dalekie od azyatyckich satrapii, jak i od anarchicznych zachcianek nowoczesnej republiki. — Tu żyć chciałbym, pomyślałem sobie, zdala od burz, jakie w powietrzu wiszą nad Europą, tu pozostałbym choćby i lata całe, zdala od wpływów, jakie tam ścierają się w kierunkach wrogich, nie mając przed oczami memi tego pogańskiego kultu dla siły, która króluje dziś na tronie zjednoczonej pod hasłem śmierci dla wszystkich wolnomyślnych pierwiastków, Germanii, i tego obrazu niedoli, jaki ponad brzegami Wisły mojej i Warty, siła ta stwarza, niehamowana w pochodzie swoim przez nikogo. Ale głos jakiś wewnętrzny mi odpowiedział, że tu nie byłoby mi zupełnie dobrze, że miejsce moje pośród tych, którym śmierć kolos niemiecki teraz zaprzysiągł i przez fale Północnego morza i Bałtyku, omywającego progi polskiej Heli i polskiej ziemi Kaszubów, na skrzydłach myśli pobiegłem tam na dalekiego Wschodu łany, gdzie garstka zrozpaczonych i walecznych, rozstrzyga dziś o przyszłości, kto wie, czy nie całej nawet Słowiańszczyzny. A gdym zobaczył, jak garstka ta jest samotną i opuszczoną, jak obojętnie przyglądają się jej walce, ci, którzy duchem udział gorący w niej brać powinni, to tem gwałtowniej rwałem się tam do swoich, bom czuł, że w takiej właśnie chwili, dezerterowanie z pomiędzy nich, byłoby renegactwem. I jeżeli zazdrościłem wtedy czego tej ziemi, na
której stałem, to z pewnością nie jej dobrobytu i bogactw, nie potęgi, przed którą ćwierć świata schyla głowę, ale pracowitości i hartu duszy jej mężczyzn, oszczędności i skromności w zaspakajaniu swoich wymagań jej kobiet, bom czuł, że czynniki te zdolne są oprzeć się i największej sile, zwyciężyć i najgroźniejszego nie przyjaciela.
Co sprawiło, żem w tej tu chwili, o tem właśnie pomyślał? Oto widok dobrobytu i szczęścia, jakie malowały się tu na wszystkich twarzach. Przez naturalne kojarzenie się pojęć, — dobrobytowi tutejszemu przeciwstawiła się nasza niedola, a że lekarstwo na tę ostatnią spoczywało właśnie w tem, co spowodowało tu pierwszy, t. j. w oszczędności i pracy, przeto wyrwał się z piersi moich taki okrzyk, choć nic pozornie nie usprawiedliwiało racyi jego bytu. I pod wpływem już posępnego nastroju, odszedłem od tych śmiejących się szczęściem twarzy, i w smutnej już zadumie przepędziłem resztę tego dnia, bom czuł nieledwie że instynktownie, beznadziejną przyszłość naszej ziemi, jeśli serc jej mieszkańców nie ożywi iskra tych przymiotów, jaka tu tli się w tak wielkiej sile.
Portobello nie jest jedynie miejscem kąpielowem. Jest to miasteczko o kilkunastu tysiącach mieszkańców i kilku wcale pięknych ulicach. Charakter tego miasta handlowy, a zadanie, — dostarczać Edynburgowi produktów do życia. Z zadania tego wywiązuje się Portobello wybornie, i zarówno jarzyny, jak ryby, a nadewszystko też prześliczne owoce, śle codziennie na targ do stolicy. Owoce te świadczą najwymowniej o wysokiej kulturze ogrodów podmiejskich, uprawianych ze szczególniejszą sztuką. To też Edynburczycy chętnie tu, na zimę zwłaszcza, zaopatrują piwnice swoje w olbrzymie szkockie jabłka, chętnie je na Christmass (gwiazdkę) stawiają na stołach swoich, szczycąc się niemi, jako produktem miejscowej kultury. I jest czem się szczycić, i możnaby czegoś tu się nauczyć, gdyby... ogrodnicy nasi zechcieli zrozumieć tę prawdę, że nie na naszym kraju świat się kończy, i że gdzieindziej praca pokoleń całych, wydała już w różnych kierunkach owoce, jakie my, kto wie, czy prędko spożywać będziemy!
Niedaleko Portobello, leży male miasto Musselburgh. Miasto niczem nadzwyczajnem się nie odznacza, chyba tem, że tu podobno przed wiekami gościli Rzymianie. Czy tak było, pozytywnych dowodów na to nie ma w historyi, ale mieszkańcy jego trzymają się rękami i nogami tej legendy, która ich miastu daje wyższość niejaką nad Edynburgiem. Zabawnym wielce jest też wiersz, w zepsutej angielszczyznie, jaki z powodu tej legendy słyszałem. Dla ciekawości podaję go w oryginale i w przekładzie:
„Musselburg was a burgh,
„When Edinburgh was nane
„And Musselburgh will be a burgh
„When Edinburgh is gane“.
(Musselburgh był już miastem, gdy Edynburg był niczem, Musselburgh będzie miastem, gdy Edynburg będzie niczem).
Nieprawda, że wiersz ciekawy? Ale zamim proroctwo w nim zawarte spełni się, pewno jeszcze wiele Fortha natoczy wody do głębin Północnego morza. Tymczasem zaś, brudno tu i biednie, i przyszli tryumfatorowie nad Edynburgiem, chodzą dziś w podartych kostjumach i mieszkają w domach, wobec których biedne kamienice ulicy Canongate w stolicy Szkocyi, wyglądają na prawdziwe pałace.
Wzmiankując wyżej o powierzchownem podobieństwie Edynburga do Aten, powiedzieliśmy, że Leith jest dla tego miasta tem, czem Pireus dla stolicy Grecyi. Istotnie, Edynburg bowiem, choć leży niedaleko brzegów wielkiej rzeki, portem przecież nie jest, i rolę tę spełnia względem niego Leith. Ale będąc wybornym portem, jest zarazem tem, czem City dla Londynu, miastem, w którem koncentrują się wszystkie interesa stołeczne. Tak jest rzeczywiście, z wyjątkiem bowiem wielkich księgarni i drukarni, oraz fabryk kauczuku, które zarzucają świat cały tysiącem gutaperkowych przetworów i nie przemakalnych płaszczów (waterproof coats), żaden większy przemysłowo handlowy zakład, w stolicy Szkocyi siedliska nie ma. Wszystkie one, powynosiły się do Leith, a za nimi tysiące pracowników, którzy też nadali temu miastu przemysłowo-handlowy wygląd. A że tuż u jego progów, toczy wartko swoje wody do morza, szeroka tu niemal już, jak samo morze Fortha, przeto tu także stworzyła się przewyborna przystań dla okrętów, zaopatrujących cały wschód Szkocyi w zboże i wino, a wywożących z niej do portów Europy żelazo, węgiel i nici, a nadewszystko też śledzie, których połowem zajmuje się tu przeszło czterysta łódek, posiadających załogę, złożoną z dwóch tysięcy rybaków. I takim sposobem Leith, połączony z Edynburgiem przedłużeniem jego ulic, jest niejako warsztatem Edynburga, warsztatem, w którym od rana do zmroku pracuje 60.000 ludzi, nad wytworzeniem narodowego bogactwa. A jakiem być może to bogactwo, dość będzie gdy powiemy, że corocznie wpływa do portu w Leith, około siedmiu tysięcy okrętów, i że corocznie ztąd za 3,100.000 funtów, wychodzi w świat produktów kultury i pracy Szkotów.
Nie obcemi są temu miastu i wspomnienia historyczne. Tu w r. 1561 wylądowała po długiej żegludze, Marya Stuart, tu matka jej, Marya Lotaryńska, wytrzymywała długie oblężenie nieprzyjaciół katolicyzmu i jej nieszczęśliwej córki. A w ostatnich czasach, tu ujrzał światło dzienne słynny mąż stanu, Gladstone, którym słusznie szczyci się cała Anglia, zowiąc go z prawdziwą dumą: wielkim, starym człowiekiem (the great old man). Jak widzimy więc, Leith zasługuje na to, aby zwiedzić go, gdy się przybyło do Edynburga, a zwłaszcza też przejść się po jego dokach, które co prawda, nie mogą iść w porównanie z dokami Londynu i Glazgowa, niemniej przecież śmiało współzawodniczyć mogą z dokami największych portów na stałym lądzie Europy. Przechadzkę po tych dokach odbyłem też z prawdziwem zajęciem i korzyścią, i dziś jeszcze brzmi mi w uszach huk olbrzymich młotów okrętowych, które tu od rana do zmroku porusza para i siła rąk ludzkich, na świadectwo przedsiębierczości i pilności tego narodu, który nieustającą ani na chwilę pracą, dobił się tak wybitnego w świecie znaczenia.
A samo miasto? Samo miasto wygląda na przedmieście stolicy. Rozsiadłe na równinie, przerznięte w kilku kierunkach sztucznymi kanałami Forthy, zabudowane jest prostymi domami, które mu nadają bardzo pospolity wygląd. Dlatego też, pobyt w nim nic pociągającego w sobie nie ma, i podczas gdy do Portobello spieszy chętnie Edynburczyk, dla przepędzenia tam kilku godzin wczasu na łonie pięknej natury, tu, jak mieszkaniec Londynu do City, idzie tylko dla interesu, gdyż tu nic rozerwać go i oka jego nasycić nie może. Chyba te wielomasztowe statki, które się kołyszą w tutejszym porcie, i które skołatane długą morską podróżą, w tutejszych dokach odzyskują dawną swoją wytrzymałość i siłę, umożliwiające im w przyszłości najdalsze podróże.
Pokazywano mi w Leith dom, gdzie się Gladston urodził. Dom prosty, niczem szczególnem się nie odznacza. Kiedyś, pomyślałem, gdy wolnomyślne zasady, których ten mąż stanu jest głosicielem, staną się czynem, przed tym domem stanie pomnik. Będzie to pomnik jednego z największych ludzi, jakich Szkocya wydała, tak jak zasada sprawiedliwości dla uciśnionych Irlandczyków, jaką wygłaszał, jest największą zasadą tego wieku.
Mamże jeszcze mówić o New-haven i Granton, odległych od Leith o kilkanaście minut drogi? Ale pierwsze jest zwykłą osadą rybacką, a drugi maleńkim portem morskim, nie mogącym wytrzymywać porównania z portem w Leith. Przecież i tu i tam, codziennie nad wieczorem spotkasz wielu mieszkańców Edynburga, bo do pierwszego ciągną ich ciekawe i jedynie tu przechowane kostjumy rybaczek, a do drugiego położenie prawdziwie romantyczne. A że i New-haven i Granton połączone są z Edynburgiem koleją żelazną, tramwajami i omnibusami, przeto obie te miejscowości, konkurencyę wytrzymują z Portobello, i na równi z niem, wyludniają codziennie stolicę przeważnie z kobiet i dzieci. Pełno więc jednych i drugich jest tu codziennie, a gdy zmrok zapadnie, prawdziwe tłumy zapełniają wagony kolei żelaznej, przybywającej tu umyślnie dla odstawienia ich z powrotem do Edynburga. Można wtedy napatrzeć się prawdziwie ciekawym obrazom. Pamiętam, jechałem raz wieczorem z Granton do Portobello. W wagonie moim siedziały same dzieci. Chłopcy dziewięcio i dziesięcioletni, dziewczęta o rok może od nich starsze. Dzieci te jechały same. Wdałem się z niemi w rozmowę i dowiedziałem się, że same przyjechały tu na całe poobiedzie, że same przyjeżdżają codzień.
— I nie boicie się, — zapytałem — aby wam się co złego nie stało?
— Not at all (wcale nie) — brzmiała odpowiedź. — Przecież nas tu przyjeżdża cała gromada.
Więc to i one, pomyślałem, wiedzą o tem, że jak powiada rusińskie przysłowie: „gromada to wielki człowiek“ i w połączeniu szukają siły, której im starsi dać nie mają sposobności lub chęci. A może tylko chcą ich oni zaprawiać do pomagania samym sobie, i od młodu wyrabiać w nich tę samodzielność, bez której w życiu, mężczyzna zwłaszcza, jak na szczudłach stąpa.
Niedaleko za Granton, Fortha, szeroka tu nieledwie jak morze, nagle się zwęża, i pod Queensferry zbliża się raptownie do przeciwległego brzegu. Okoliczność ta, wyzyskaną została przez Szkotów. Jeżeli rzucimy okiem na mapę, zobaczymy, że wspaniała ta arterya wodna, bezsprzecznie, błogosławieństwo tych stron, rozlewając się niezmiernie u ujścia, rozdziela nieledwie na dwa oddzielne kraje, północne i południowe hrabstwa. Skutkiem niej, chcąc się dostać drogą lądową z Edynburga do Perth lub Dundee i Aberdeen, trzeba zataczać duży łuk do Stirlingu, leżącego na pół drogi do Glazgowa, i tam dopiero po moście żelaznym przeprawiać się na drugi brzeg rzeki. Wprawdzie można jechać z Edynburga do Perth, drogą prostą i znacznie krótszą przez Granton, lecz z powodu niepodobieństwa przeprowadzenia wtem miejscu mostu przez Forthę, trzeba przeprawiać się statkiem parowym na brzeg przeciwny do Burnisland, zkąd już bez przerwy szyny kolejowe prowadzą do najdalszych miejsc Północy. Ale przesiadanie się z kolei na statek, podróży pewno nie przyspiesza, a dla komunikacyi towarowej jest także niepożądanem, więc choć z Granton do Burnisland jest tylko pół godziny drogi wodnej, przecież należało koniecznie pomyśleć o moście. I na miejsce na ten most wybrano właśnie Queensferry, gdzie, jak powiedziałem wyżej, rzeka raptownie się zwęża. Most ten jest właśnie w robocie, ale gdy zostanie ukończonym, stanie niezawodnie w rzędzie największych dzieł inżynierskich tego wieku [1].
Czy lądem czy wodą przybywasz do Queensferry, zdaleka już uderzają oczy twoje wspaniałe rusztowania, dźwigające się w kilku miejscach na Forthie. Rusztowania te, to podstawy dla olbrzymich murowanych słupów, na których klatka mostowa ma być wspartą. Stoją one na wodzie niepowiązane z sobą, świadcząc o tem, że robota dla pośpiechu prowadzoną jest w kilku naraz miejscach. Gdyby nie to, kto wie, kiedy wielkie to dzieło doprowadzonem byłoby do końca. A i tak trwa już ona długo. W r. 1883 położono pod ten most kamień węgielny, a ostatnie uderzenie młota, nastąpi pewno nie prędzej jak za pięć lat. Ale gdy inżynierowie i robotnicy ztąd się rozejdą, gdy pierwszy pociąg przebiegnie po tej wspaniałej arteryi komunikacyjnej, kraj szczycić się będzie mógł wielkiem tem dziełem, a twórcy planu Fowler i Baker i inni inżynierowie pracujący pod ich rozkazami i kierunkiem, zdobędą nowy liść wawrzynu. A ileż zyskają przez ten most przemysł i handel tego kraju, paraliżowane w swym rozwoju przez rzekę, która rozlawszy się bez granic, przecięła nitki wiążące serce Szkocyi, Edynburg, z jego dalekiemi kończynami?
Kiedy się stanie nad brzegiem Forthy pod Queensferry i podniesie wzrok do góry, dziś już roztoczy się przed oczami prawdziwie majestatyczny i niezwykły widok. Jak wszystkie prawie mosty na świecie, most ten nie idzie tuż nad powierzchnią wody, a!e dźwiga się na olbrzymich pilastrach, przerastających wysokością swoją, piętra najwyższych kamienic. Strach więc bierze kiedy się pomyśli, po jakich wysokościach przejeżdżać będą przyszli podróżni przez Forthę, i przejęci zostajemy podziwem nad śmiałością pomysłu, którego twórcy zdali się drwić z niebezpieczeństwa i trudności. To też nic dziwnego, że dziś już Szkoci, acz nie ukończyli jeszcze tego mostu, szczycą się tem, że trudności tych się nie zlękli, nic szczególnego, że z dumą przechadzają się nad brzegiem Forthy, myśląc o tych, jakie w przyszłości jeszcze pokonać im przyjdzie.
Aby dać pojęcie czytelnikowi o tem wielkiem arcydziele inżynieryi, dość będzie, gdy powiem, że most ten składa się z dwóch prząseł długich na 1700 stóp, dwóch na 675, czternastu na 168 i sześciu na 50; że wznosi się on na 150 stóp nad najwyższy poziom rzeki, że samej stali, użytej tu będzie do konstrukcyi 50.000 tonn, a całość obciąży budżet kraju na sumę 1,600.000 funtów szterlingów. Sądźcie już teraz sami o tym olbrzymie.
Przybliżywszy się do przeciwległego brzegu pod Queensferry, jakby dla umożliwienia okiełznania się żelaznym łańcuchem, Fortha poza tem miastem nagle rozlewa się znowu w szerokie jezioro, i dopiero niedaleko Kincardine, zwęża się znacznie, aby już nigdzie na zachodzie nie przekroczyć umiarkowanej szerokości. Kto więc chce mieć obraz całego bogactwa jej wód, poza Kincardine posuwać się nie powinien, choć poza tem właśnie miasteczkiem, zaczyna się wić ona, jak zgrabna tanecznica, i w niezliczonych zakrętach przerzyna pagórkowate pola, pełne stad owiec i wołów. Ale strony te już do okolic Edynburga nie należą, mówić o nich w tem miejscu nie można, a ich piękności, ten tylko ogląda na własne oczy, kto pod nurt rzeki puszcza się aż do Stirlingu. Kto zaś nie ma czasu po temu, poprzestaje zazwyczaj na Queensferry, i na linii tej wspaniałej rzeki do Portobello, szuka wrażeń pokrzepiających umysł i serce. Zaiste, ma tych wrażeń tam poddostatkiem i nie dziwimy się wcale, gdy innych szukać nie chce. Wystarczają bo mu one w zupełności, na zapełnienie długich lat życia.