<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Junosza
Tytuł Pan Gamajda czyli wybory na wójta
Podtytuł Obrazek z niedalekiej przeszłości
Data wyd. 1898
Druk St. Szymanowska
Miejsce wyd. Warszawa
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
I.

Jest wieczór świąteczny, to jest dzień, w którym Boruch się uśmiecha, żona jego Chaja-Sura rozbija pantofle z szybkością trzech do pięciu klapnięć na sekundę, a głucha Jacentowa, urzędowa niby właścicielka karczmy, kręci się, jak za dobrych czasów swej młodości.
Do karczmy powoli nadchodzą ludzie, a między nimi mąż wysoki, w granatowej kapocie, w rogatej czapce, o kształtach wspaniałych i nosie potężnym, pod którym, jako dwa krzaki jałowcu przy piasczystym wzgórku, sterczą okazałe wąsiska.
Mąż ten wchodzi do karczmy i zaraz w progu mówi potężnym basem:
— Niech będzie pochwalony! Witajcie dobrzy ludzie.
— Witajcie, panie Onufry, witajcie!
— Miłosierny Bóg dał święto i wieczór... Byliśmy w kościele, jako się patrzy — godzi się zatem tedy, na ten przykład, przepłukać, na to mówiący, choćby i grzdykę.
— Sprawiedliwie mówi — co sprawiedliwie, to sprawiedliwie!
— Aj waj! i jak sprawiedliwie, aż miło posłuchać... Chaje Sure! bryng a grine gąszor... Gicher! gicher! bałamycie nyśt!
— Siojn, siojn... ich lojf — woła Chaja Sura, biegnąc do drugiej izby...
— Niech no pan sobie siada — odzywa się Boruch, — takie osobe nie pasuje stoić. Siądźta sobie...
— To siądę — toć za jedne pieniądze.
— Ma się rozumieć, siedzenie to darmo... choć zdybuje się inszy paskudnik, co siedzi i siedzi całą noc o suchej gębie, jak wrona na sokorze...
— Jak nie ma za co se kupić...
— No to co? kawałek kryde to nie jest wielgie mecje.
— Dajcie no i przez krydy... Ja fundator, sołtysie — rzekł, zwracając się do towarzysza swego, Józefa Gwizdała, który przed paru laty był sołtysem i tak go pod dziś dzień często przez grzeczność tytułowano.
— Nie, panie Onufry, dziś to ja...
— Ho! ho.
— Mnie się zdaje — wtrącił Boruch — co się urodzi cielę, co będzie miało dwa głowe...
Obecni wybuchnęli śmiechem, Józef zmarszczył brwi.
— Niby dlaczego? — spytał.
— Ja wam co powiem, panie sołtysie; ja już tu siedzę w tej karczmie osiem lat... ja już różne rzeczy widziałem... Ja widziałem, jak się tamten stary kowal powiesił; ja widziałem, jak u Maćka czerwona krowa nogę złomiła; ja widziałem, jak u Wincentego zawaliła się studnia; ja widziałem, jak do naszej gminy przyjechała komisja — ale żeby wy kupili komu półkwaterek wódki, to ja jeszcze nie widziałem!
— Żebyś ty zmarniał!
Boruch splunął.
— Wiele pan sołtys każe postawić? — zapytał, — pewnie półkwaterek?
— Każę więcej, — rzekł ponuro Józef.
— Aj waj! pewnie będzie bal!... ja już szykuję całe dwa półkwaterki!
— Więcej...
— Kwartę?
— Więcej!
— Garniec?
— Trzy garnce!
— Wiele, wiele wy powiedzieli? trzy?
— Trzy!...
— Weźcie wy sobie pomacajta pulsu... wieta wy, gdzie człowiek ma puls?
— Ja ci pomacam łeb, ino wezmę czego twardego do garści — dawaj i tyle!
Żyd poskoczył do beczki i toczyć zaczął wódkę w garniec blaszany.
Onufry zażył tabaki i, przystępując do Józefa, zapytał:
— Tedy na ten przykład, jako nawet i w Piśmie jest, że była se winna winnica i robotniki przychodzili, jeden do dnia, drugi od podwieczorka, a zapłata każdemu była wraz; tedy powiadam na ten przykład grzecznie, mój Józefie, według jakiego interesu te trzy garnce ma Boruch dać?
— Mądreśta wy... ale i mądremu czasem się uda rzec ni w pięć ni w dziewięć.
— Oho!
— A juści! Gdzie to macie pisane, żeby ja, dawny sołtys, gospodarz Józef Gwizdał, nie mógł postawić dla uczciwej kompanji trzy garnce gorzałki?... Taka moja wola i skutek... Wy kumowie, przyjaciele i chłopcy pijta, jako was proszę po grzeczności — a ty, Boruch, ruchaj się i tocz — bo takie twoje psie prawo!! Gospodarstwo mam, pieniądze mam — a wola moja kupić, to kupuję!
— Ha, ozwał się Onufry, — powiadają, że wielkiemu panu i wielkiemu komuś wszystko wolno...
Józef odciął się.
— I to powiadają, — rzekł, — że moczony jęzor lepszy, bo z suchego to jeno otręby się sypią.
— Mądre słowo, — wtrącił Boruch, — mądre słowo, na moje sumienie! Suche drzewo i suche siano, to dobrze, ale suchy gardziel to tyle znaczy, co próżna butelka, a próżna butelka tyle znaczy co nic!
— Pijta gospodarze na zdrowie, — rzekł Józef, — pijta Frańciszku, i wy Michale, i wy Janie, pijta jeno, nie pytajta nic... Ja po prawdzie do fundów niewyrywny, ale jak się rozchodzę, to już idę.
— Wy, panie Józefie, — odezwał się Boruch — to tak jesteście, jak na Zagrodziu młyn; bez cały rok on stoi, bo jemu braknie wody, a jak na wiosnę przyjdzie woda, to un zmiele cztery garnce żyta!...
— A wy zaś, Boruchu, to jesteśta podobne do chłopskiego buta, co ma w czubie wiecheć.
— Krzynkę niepiękną gębę macie! na dawnego urzędnika to trochę niedelikatne słowo powiadacie.
— Na każde bydle inaksze chomonto, a co komu powiedzieć, to ja wiem.
— To czego sobie nie powiecie, żebyście nie byli takie pyskate?
— Cichajcie, cichajcie! — odezwał się Onufry — ja was tedy na ten przykład pogodzę.
— Pewnie, pewnie, — rzekł z westchnieniem Michał, — pan Onufry każdego pogodzi; kościelny człowiek jest... dołek na cmentarzu wykopie, łopatą krzynkę poklepie i jużci spokój...
— No, Józefie, — zawołał Onufry, — wasze zdrowie... tedy na ten przykład...
— Daj wam Boże zdrowie!
— A wiecie wy, ludzie, — odezwał się Józef tak, żeby go wszyscy słyszeli, — wiecie wy, że za dwa tygodnie będziemy nowego wójta obierali?
— Oho... albo to już nasz Wróbel nie będzie?
— Odbył swoje trzy roki — to i już.
— Ny, wielgie mecje trzy roki, — rzekł Boruch. — Gdzie to stoi napisane, żeby un nie był na drugie trzy roki?... Jak jego obiorą, to un będzie! Co, czy on wam zły wójt, nasz wójt Wróbel! Ha! ha! takiego wójta to szukać. On stworzony na to; on jak się urodził, to już miał pieczęć za cholewą. To cała osoba jest! Co wy na niego możecie powiedzieć?
— Co mam powiadać?... albo to ty ksiądz, żeby ja się przed tobą spowiadał ze swojego myślenia?
— Ja dziękuję Panu Bogu za to, co nie jestem ksiądz — i co nie potrzebuję słuchać waszego myślenia.
— Ha! ha!
— Ny, bo jakbyście mnie napchali w głowę waszych myśli, to od takiego ciężkiego interesu mógłbym dostać, broń Boże, słabość w głowie.
— Proś ty Boga, żebym ja gorączki jeno nie dostał, bo mogłaby cię zara łamana frybra spotkać!
— Aj, panie Józefie, panie Józefie! wy bardzo kiepski znawca na polityczne rozmowe, nie lubicie uszanować człowieka.
— Albo ty komisarz, żeby ja ci miał uszanowanie oddawać?
— Aj, aj, ja też mogę się czasem przydać...
— Nie wiem na co? Chyba do zatkania komina.
— Niech i tak będzie — ale ja mam także swoje kombinacje.
— Wiadomo, żydowskie przebiegi...
— Ny, ny... czasem to wcale nie żydowskie. Wy naprzykład powiadacie, że Wróbel niema być wójtem.
— Bo i nie będzie.
— A ja powiadam, że to jeszcze wcale niewiadomo...
— Józefie, — odezwał się Onufry, — Józefie! bo wy się jeno użeracie z Boruchem — a my ciekawi onego wójtostwa. Tedy na ten przykład, powiadacie, że on nie będzie?
— Toć swoje lata odbył?
— Zdaje się człowiek on to niezły...
— Albo ja powiadam, że zły... Panie Boże zachowaj... Nawet całkiem dobry... Pijak ci on jest — bo jest; pisarzowi buty czyści — bo czyści; durny z niego chłopisko, bo durny — ale dlatego człowiek dobry.
— To niechby się i ostał na drugie trzy roki, — rzekł jeden z gospodarzy.
— Ha, dla mnie niechby się ta i ostał; nie mam ja w gminie wielkich interesów — to czy mi wójt mądry, czy głupi — jedno; ale dla prostego narodu, dla biednych, a dla takich, co na podatek nie mają, twardy szelma, jak kamień. Pamiętacie ludzie, jakto Marcinowej poduszczynę zabrał — i za co? Za rubla! tak mi Boże dopomóż, za jednego rubla!
— Juścić prawda.
— Aj prawda, święta prawda...
— A pamiętacie, jak z panem sprawa była o łąki — to po której stronie on stał?
— Po panowej stronie.
— A juści.
— Świadczył tak, jak sam za sobą... wszystkich wypisał het, którzy jeno tylko paśli...
— To prawda!
— Wtenczas gospodarze nasi zapłacili coś ze czterdzieści rubli różnych sztrafów, a wszystko przez niego.
— Co wy gadacie, że gospodarze zapłacili, kiedy pan tę karę wam darował. Co to za gadanie jest?!
— Pan darował, bo taka jego wola była, ale nam zawdy krzywda.
— Jaka wam krzywda? — zawołał Boruch.
— Ja powiadam, że dla mnie niech on sobie będzie wójtem choćby i sto lat. Ja swoje gospodarstwo mam, pieniądze zawdy mam, podatek płacę — to i co mnie tam wójt? Tak mi to z nim, jako i przez niego; a choć mi postawita w kancelarji kołek z płota, zawiesicie na nim łańcuch i powiecie, że to jest wójt, — to dla mnie wszystko wraz.
— Ny, to poco gadacie na Wróbla, co on wam przeszkadza?
— Mnie?! nic — jeno się mówi według biednego narodu. Nie ma racji, kumie? — zwrócił się do jednego z gospodarzy.
— Juści jest racja... po sprawiedliwości! Zawdy on... psia noga... choćby na to mówiący i nasz Wróbel... zawdy on... podatku, psia wełna... chciwy... i bez to my se, gospodarze stateczne, obierzemy inszego wójta! Taki wójt będzie, żeby żadnych opłat nie ściągał — i kar żeby, psia wełna, nie dopisował — i żeby stójków dawać nie kazał — i do szarwarku żeby narodu nie wyganiał... taki ma wójt być! A skoro Wróbel chcą dalej wójtem ostać, to niech podpiszą, że od dziś żadnych opłat niema; a jak nie zechcą podpisać, to niech wszystkich gospodarzy, wiele nas jest, pocałują w ramię — i niech se idą spać.
— A juści, dobrzeście kumie powiedzieli.
— Ja zawdy, psia noga, jak co powiem, to ci kadencja z tego cieknie, jak woda ze sita...
— Ny, ny i to prawda... Wyśta ogromnie mądre, Michale. Wszystkie chłopy tera bardzo mądre!... nawet trudno zmiarkować gdzie się głupie podzieli? Ny, ale kiedyście tak zmądrzeli, to powiedzcie, gdzie sobie znajdziecie nowego wójta? Z jakiej wsi go sprowadzicie?
— Tedy, na ten przykład, prawda! Kogo będziecie wybierali?
Józef głos zabrał.
— Ja tam ochoty wielkiej nie mam; ale skoro mnie już tak molestujecie, prosicie, nastajecie, to możebym się i namyślił.
— Prawda! tedy na ten przykład dobrze! Będzie nowy wójt, Józef Gwizdał!
— Będzie Kacenszpek mit Rojzenhonig, — rzekł Boruch.
— Coś ty żydzie powiedział?
— Ja powiedział po żydowsku: „winszuję szczęścia nowemu panu wójtowi”...
— Dajno jeszcze ze dwa garnce: ja płacę.
— Skoro pan Józef teraz taki fundator jest, — rzekł Boruch, co będzie, jak zostanie wójtem?
— Będzie wójtem, jak się należy... nie dla formy, jeno dla biednych ludzi, żeby takiego ścisku, jak dziś, nie znali.
— Oj to, to prawda... Skąd tu brać na wszystko?
— Oj, skąd? skąd?
— Jak Bóg miłosierny da siaki taki urodzaj, to żydy zboża kupować nie chcą; — a jak znowu żydyby rade kupić, to my nie mamy co sprzedawać...
— Słuchajta ludzie! — krzyknął Józef, już mocno podchmielony, uderzając pięścią w stół, — jak ja jeno wójtem ostanę, to wnet i z żydami porządek zrobię.
— Co wy zrobicie z żydami? — spytał Boruch.
— Zrobimy taką uchwałę, że jak jeno który żyd będzie cyganił i nie da gospodarzowi za zboże tyle, co się patrzy, to go zara wsadzim na dwadzieścia i cztery godzin do haresztu; a jak odsiedzi, tedy go na furę, odwieziem do granicy gminnej i wysypiemy do rowu — niech se idzie szachrować gdzieindziej, a w naszej zaś gminie musi być wszystko foremnie i sprawiedliwie, bez żadnego oszukaństwa i bez cygaństwa...
— Wy, — rzekł Boruch, — macie wielgie głowe, wy ministerskie głowe macie!..
— Albo nie?
— To tylko szkoda jest, że wam wasza kobieta z miotłą i z łopatą już dużo rozumu z tej mądrej głowy wybiła...
Józef oburzył się.
— A tobie, poganinie jeden, co do mojej głowy?
— Ny, ja też tutaj mieszkam, mnie także mądry wójt potrzebny. Dla mnie to lepiej jest, jak wójt ma wielką głowę; dla mnie niech on ma taki wielgi łeb, jak wół, to ja będę bardzo kontenty...
— Mnie się widzi żydzie, że ty ze mnie przekpiwasz?
— Tedy na ten przykład i mnie się tak widzi, — pochwycił już cięty Onufry.
— To wam się źle zdaje, moje ludzie. Nie dziwota... u mnie lampka nie wiele świeci... Co ja mam kpić z sołtysa, z pana Józefa, takiego gospodarza, co wójtem ma być, co bogaty jest! Można z biednego pożartować, z kapcana — ale takie godne osobe! z takiego obuwatela — ktoby śmiał?
— A juści! ja chałupę swoją mam, gospodarstwo mam! pieniądze mam! i co mnie kto zrobi?
Boruch do chłopaka swego coś szepnął — i ten z karczmy wnet wybiegł...
— Tedy — odezwał się Onufry, — na ten przykład, Józefie, kochany... niech ci Pan Bóg dopomaga... Byliby chłopy głupie i ciemne, jak tabaka w rogu, żeby was, na ten przykład, na wójta nie wybrali.
— Wybierzemy! wybierzemy! bądźta spokojne...
— Wszyscy będziemy krzyczeli, jak jeden: Gwizdał, Gwizdał!
— Jak sobie uważacie, moi bracia, — rzekł z udaną skromnością były sołtys, — tak mnie z tym honorem, jak i przez niego! A mnie co? ja gospodarstwo mam, pieniądze mam; jeno żeście mnie tak już przyparli, że molestujecie, prosicie, tedy... przystaję... Dla biednych ludzi przystaję...
— Macie recht, przystańcie dla biednych ludzi... Dla nich to wielka dyferencja, czy wójt będzie Wróbel, czy wrona! — A jak im na podatek zabraknie, to wójt za nich ze swojej kieszeni zapłaci?
— Kto wie? Jak będzie jego wola, to zapłaci.
— Na taki sposób, — odezwał się Boruch, — to ja wcale nie chciałbym być wójtem...
— A juści! widział kto wójta w jarmułce!!
— Co wy myślicie — i króle bywali w jarmułkach.
— Chyba żydowskie króle!
— Tedy, na ten przykład, — rzekł z wielką powagą Onufry, — nie śmiejta się: żydowskie króle byli, jak stoi w Piśmie; na ten przykład jak o królu Dawidzie, co wielkiego wielgoluda Goljata zadusił i potem mu jeszcze łeb urznął na ten przykład.
— Juści to prawda, ale mnie się widzi, że taki król, jako król Dawid, ni pejsów, ni jarmułki nie nosił, tylko se chodził we ślufach. Prawda, Boruchu?..
— Nie widziałem... Ale patrzcie no, kto to idzie? — aj waj! taki gość, sam wójt Wróbel idzie...
Do karczmy wszedł gospodarz szpakowaty już, opasany szerokim rzemieniem, w granatowym kaszkiecie na głowie.
— Niech będzie pochwalony, — rzekł.
— Na wieki... witajcie panie wójcie, witajcie...
— Siadajcie tedy, na ten przykład, z nami...
— Skąd to pan wójt tak późno powraca?
— Ot, jeździło się po gminie...
— Poduszki babom zabierać, — mruknął Józef.
— Ha! jak wypadło zabrać, to się i zabrało...
— A juści, oj dola nasza, dola!
— Panie wójcie, — rzekł Boruch, — tu dziś wielki ruch. Józef parę garncy do kompanji kazał postawić...
— Wola jego...
— On dziś bardzo wielgi fundator jest, nasz dawny sołtys!
— Toć mu nie brak... może...
— A wam to pewnie co brakuje? — mruknął Józef.
— Bogu dzięki, nie brakuje mi nic... a jak zechcę komu postawić gorzałki, to też potrafię.
— Tedy, na ten przykład, wiadomo, — rzekł poważnie Onufry, — wiadomo, że człowiek każdy ma na ten przykład rozum i wolną wolę, do czegoby sobie upodobał... Józef, na ten przykład, miał dziś rozum i wolną wolę i oto parę garncy postawił...
— To i ja wam, moje chłopcy, postawię.
— Wójt, jak wójt, — ale inszy, co nawet wcale na wójta niepodobny, to też przed wyborami okropnie wyrywny do fundów.
— Oj, moje kochane ludzie, po co sobie przymawiać? czy przed wyborem, czy po wyborze, aby buło co postawić, to trzeba stawić i trzeba pić. To jest gospodarski interes.
— Czegóż wy Józefie na mnie krzywi? — zapytał Wróbel sołtysa.
— A co ja mam krzywy dla was być? ni wy mnie zły, ni dobry; co mnie tam! Ja gospodarstwo mam, pieniądze mam, jestem se gospodarz obsiedziały. Co mnie do was?
— Kiej tak, to wypijcie ze mną!
— Mam dość...
— Józefie... cóżeście się tak zawzięli?
— Niczyjego poczęstunku ja nie żądny.
— Ja wam co powiem, panie wójcie, — rzekł Boruch, — Józef bez to markotny jest, że sam wójtem chce być na wasze miejsce.
— Ja nie chcę, jeno że mnie ludzie gwałtem ciągną.
— Ha, cóż, — odezwał się wójt, — jak was ciągną, to bądźcie wójtem, pokosztujcie i wy tego smaku... A któż to was ciągnie, mój Józefie?
— Dyć ludzie!
— Jakie ludzie?
— O! zara jakie! — wiadomo jakie: ludzie! z rękami, z nogami, z głowami!
— Z głowami to ja nie dużo widziałem, — odezwał się Boruch półgłosem.
Wójt głową parę razy kiwnął i rzekł:
— Owszem, życzę wam, mój Józefie — niech was wybiorą, użyjecie sobie przynajmniej...
— Niby jak?
— No, to już obaczycie sami — ja wam powiadać nie będę; jeno to tobym radził, żebyście się dobrze rozmyślili, bo to rzecz nie letka.
— Jak dla kogo; kto ma głowinę kiepską, temu wszystko ciężkie i trudne.
— A wy Józefie, — wtrącił Boruch, — wy macie tęgą głowę, — ja wam już sam powiedziałem, co wasza głowa to jest wielga, jak beczka.
— Jeno, że w niej klepki musi brakuje, — odezwał się jakiś parobczak z kąta.
— Stul ty gębę, bo...
— Bo co? — zawołał hardo.
— Bo ja cię wsadzę tam, gdzieś jeszcze nie był...
— Oho, niedoczekanie wasze! jeszczeście nie wójt, a już ludzi chcecie wsadzać? Niedoczekanie wasze! tak wy będziecie wójtem, jak ja księdzem!
— Otóż będę!
— Na jury — jak rak świśnie!
— A, ty pędraku jeden, — krzyknął Józef, zrywając się z pięściami do parobka, — ty bronowłoko dworski! — a do stajni spać! Co ty doszczekujesz, psia duszo! powiedziałem, że wójtem będę, to będę!...
Zamachnął się — ale młody i zwinny parobek ciosu uniknął i sam Józefowi nogę podstawił, tak, że ten runął na ziemię, jak długi.
W tej samej chwili Józefowa wpadła do karczmy i z miejsca zaraz małżonka swego pięścią okładać zaczęła.
— A ty włóczynogo! zatraceńcze! pijaku! ty wójtem będziesz!? — tobie pasuje wójtem być, musi bez to, że się po karczmach włóczysz. Masz! masz! masz wójtostwo, włóczynogo ty jeden!
— Jaguś! — jęczał Józef — Jaguś, jagodo, nie będę już wójtem!..
— Kobieto, tedy na ten przykład, — odezwał się Onufry, — kobieto! a nie przysięgałażeś mężowi, a nie mówiłaś-to: „miłość, wiarę i posłuszeństwo“!..
— Aj, cichajcie, cichajcie panie Onufry, — wtrącił Boruch, — nie przeszkadzajcie Józefowej, kiedy una teraz cały wójt!.. Patrzcie, jak una swemu chłopu pieczęcie do pleców przykłada!
— Jaguś... Jaguś, jagodo! — jęczał Józef, — puść, pójdę do dom, sprawiedliwie pójdę.
— To idź, ruszaj się! czy chcesz, żebym cię jak beczkę bez ulicę toczyła?
— Idę, idę. Sprawiedliwie już idę.
To powiedziawszy podniósł się z trudnością — i skonfundowany, nie patrząc na nikogo, karczmę opuścił. Żona podtrzymywała jego chwiejące się kroki, nie szczędząc mu nauk moralnych i szturchańców.
Goście w karczmie śmieli się na cały głos z przygody Józefa, a Boruch, pogładziwszy brodę, rzekł:
— Ny, ny, to chwacka kobieta jest, na moje sumienie. Byłoby najlepiej, żebyście wy ją wybrali sobie na wójta.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Szaniawski.